1218
Szczegóły |
Tytuł |
1218 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1218 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1218 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1218 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Jawie�
(pseudonim Karola Wojty�y)
Przed sklepem jubilera
Medytacja o sakramencie
ma��e�stwa, przechodz�ca
chwilami w dramat
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych,
Warszawa,
ul. Konwiktorska 9
Pisa�a G. Cagara
Korekty dokona�y
I. Stankiewicz
i E. Chmielewska
I. Sygna�y
Teresa: Andrzej wybra� mnie i poprosi� o moj� r�k�.@ Sta�o si� to dzi� mi�dzy godzin� pi�t� a sz�st� po po�udniu.@ Dok�adnie nie pami�tam, nie zd��y�am spojrze� na zegarek@ ani te� dostrzec godziny na wie�y starego ratusza.@ W takich momentach nie sprawdza si� godziny,@ momenty takie wyrastaj� w cz�owieku ponad czas.@ Ale nawet gdybym pami�ta�a, �e trzeba spojrze� na zegar ratusza,@ nie mog�abym tego uczyni�, musia�abym bowiem@ patrze� ponad g�ow� Andrzeja.@ Szli�my w�a�nie praw� stron� rynku, gdy Andrzej odwr�ci� si� i rzek�:@ czy chcesz by� moj� towarzyszk� �ycia?@ Tak powiedzia�. Nie powiedzia�: czy zechcesz by� moj� �on�,@ ale: moj� towarzyszk� �ycia.@ By�o wi�c przemy�lane to, co zamierza� powiedzie�.@ M�wi� to za� patrz�c przed siebie, jakby si� l�ka� w�wczas czyta� w moich oczach, a r�wnocze�nie jakby chcia� zaznaczy�,@ �e przed nami jest jaka� droga, kt�rej kresu nie wida�@ - jest lub przynajmniej mo�e by�, je�li na jego pro�b�@ ja odpowiem "tak".@
Odpowiedzia�am "tak" - nie od razu,@ ale po up�ywie kilku minut,@ a jednak nie mog�o by� w ci�gu tych minut �adnej refleksji,@ nie mog�o te� by� �adnej walki motyw�w.@ Odpowied� wi�c by�a prawie �e zdeterminowana.@ Wiedzieli�my oboje, �e si�ga w ca�� przesz�o��@ i wychyla si� w przysz�o�� daleko,@ �e zanurza si� w naszym istnieniu jak cz�no tkackie,@ aby uchwyci� ten g��wny w�tek, co decyduje o wzorze tkaniny.@
Pami�tam, �e Andrzej nie od razu zwr�ci� ku mnie wzrok,@ ale do�� d�ugo patrzy� przed siebie, jakby wpatrywa� si�@ w t� drog�, kt�ra jest przed nami.@
Andrzej: Doszed�em do Teresy drog� dosy� d�ug�, nie odnalaz�em jej od razu.@ Nie pami�tam nawet, czy pierwszemu naszemu spotkaniu@ towarzyszy�o jakie� przeczucie lub te� co� w tym rodzaju.@ I chyba nawet nie wiem, co znaczy "mi�o�� z pierwszego wejrzenia".@ Po pewnym czasie stwierdzi�em, �e znalaz�a si� w polu mej uwagi,@ to znaczy, �e musia�em ni� si� interesowa�,@ i r�wnocze�nie godzi�em si� na to, �e musz�.@ Mog�em wprawdzie nie post�powa� tak, jak czu�em, �e musz�,@ lecz s�dzi�em, �e nie mia�oby to sensu.@ Widocznie co� by�o w Teresie, co odpowiada�o mej osobowo�ci.@
My�la�em w�wczas wiele o "drugim ja".@ Teresa by�a przecie� ca�ym �wiatem, tak samo odleg�ym@ jak ka�dy inny cz�owiek, jak ka�da inna kobieta@ - a jednak co� pozwala�o my�le� o przerzuceniu pomostu.@
Pozwala�em tej my�li trwa�, a nawet rozwija� si� we mnie.@ Nie by�o to pozwolenie niezale�ne od aktu woli.@ Nie poddawa�em si� tylko wra�eniu i urokowi zmys��w,@ bo wiem, �e w�wczas naprawd� nie wyszed�bym z mego "ja"@ i nie dotar� do drugiej osoby - ale tu by� w�a�nie wysi�ek.@ Bo przecie� moje zmys�y karmi�y si� co krok@ wdzi�kiem napotykanych kobiet.@ Gdy kilka razy pr�bowa�em za nimi p�j��,@ spotyka�em wyspy odludne.@ Pomy�la�em te� w�wczas, �e pi�kno�� dost�pna dla zmys��w@ mo�e by� darem trudnym lub niebezpiecznym,@ spotyka�em wszak�e osoby, kt�re ona wiod�a do cudzej krzywdy@ - i tak powoli nauczy�em si� ceni� pi�kno��@ dost�pn� dla umys�u, czyli prawd�.@ Postanowi�em wi�c szuka� kobiety, kt�ra naprawd� b�dzie@ dla mego "drugim ja", a pomost mi�dzy nami rzucony@ nie b�dzie chwiejn� k�adk� w�r�d nenufar�w i trzcin.@
Spotka�em kilka dziewcz�t, kt�re zaabsorbowa�y m� wyobra�ni�,@ a tak�e moj� my�l - i oto w momentach,@ w kt�rych najbardziej zdawa�em si� sobie nimi zaj�ty,@ stwierdza�em nagle, �e Teresa wci�� tkwi w mej �wiadomo�ci i pami�ci,@ a ka�d� z tamtych z ni� odruchowo por�wnuj�.@ A przecie� nawet pragn��em, by j� wypar�y z mej �wiadomo�ci,@ poniek�d liczy�em na to.@ I got�w by�em te� i�� za wra�eniem, za wra�eniem natarczywym i mocnym.@
Mi�o�� uwa�a� chcia�em za nami�tno��@ i za uczucie, kt�re przewy�szy wszystko@ - wierzy�em w absolut uczucia.@ I dlatego nie mog�em wprost poj��,@ na czym opiera si� to przedziwne trwanie Teresy we mnie,@ dzi�ki czemu jest we mnie obecna,@ co jej zapewnia miejsce w moim "ja",@ i co stwarza wok� niej ten jaki�@ dziwny rezonans, to "powiniene�".@ Unika�em jej przeto przezornie, omija�em wr�cz z premedytacj�@ to, co mog�oby wzbudzi� bodaj cie� domys�u.@ Czasem a� zn�ca�em si� nad ni� w moich my�lach,@ r�wnocze�nie za� w niej widzia�em m� prze�ladowczyni�.@ Wydawa�o mi si�, �e �ciga mnie swoj� mi�o�ci�,@ a ja musz� odci�� si� stanowczo.@ Tak za� ros�o me zainteresowanie dla Teresy,@ mi�o�� wyrasta�a poniek�d ze sprzeciwu:@ mi�o�� mo�e by� bowiem zderzeniem,@ w kt�rym dwie osobowo�ci u�wiadamiaj� sobie do g��bi,@ �e powinny do siebie nale�e�, chocia� brak nastroj�w i wra�e�.@ Jest to jeden z tych proces�w we wszech�wiecie, co sprowadzaj� syntez�@ i jednocz� to, co rozdzielone, a co ciasne i ograniczone, to rozszerzaj� i bogac�.@
Teresa: Musz� przyzna�, �e o�wiadczyny Andrzeja@ by�y dla mnie czym� nieoczekiwanym.@ Nie mia�am zaprawd� powodu, by na nie liczy�.@ Zdawa�o mi si� zawsze, �e Andrzej czyni wszystko,@ abym by�a mu niepotrzebna, i by mnie o tym przekona�.@
Je�eli te o�wiadczyny nie zasta�y mnie ca�kiem nieprzygotowan�,@ to dlatego, �e czu�am, i� jako� jestem dla niego,@ i �e chyba mog�abym go kocha�.@ Chyba nawet t� �wiadomo�ci� ju� go kocha�am.@ Ale tylko tyle.@ Nie dopu�ci�am nigdy do tego, aby nosi� w sobie uczucie,@ kt�re zostanie bez odpowiedzi.@ Dzi� jednak mog� si� przyzna� sama przed sob�,@ �e nie by�o to dla mnie �atwe.@
Pami�tam zw�aszcza jeden taki miesi�c,@ a w tym miesi�cu jeden taki wiecz�r -@ w�drowali�my w�wczas po g�rach,@ towarzystwo by�o liczne i bardzo z sob� z�yte,@ bardziej chyba ni� po kole�e�sku -@ rozumieli�my si� doskonale.@ Andrzej w�wczas dosy� wyra�nie interesowa� si� Krystyn�.@ Nie psu�o mi to jednak uroku w�dr�wki.@ Zawsze bowiem by�am twarda jak drzewo,@ kt�re pierwej spr�chnieje ni� si� rozklei.@ Je�eli p�aka�am nad sob�,@ to nie z racji zawodu w mi�o�ci.@ A jednak by�o mi ci�ko.@
Zw�aszcza owego wieczoru, gdy przy zej�ciu zasta�a nas noc.@ Nie zapomn� nigdy tych jeziorek, co zaskoczy�y nas po drodze@ jak gdyby dwie cysterny niezg��bionego snu.@ Spa� metal zmieszany z odblaskiem@ jasnej sierpniowej nocy.@ Ksi�yca jednak nie by�o.@ Nagle, gdy tak stali�my wpatrzeni@ - tego nie zapomn� do ko�ca �ycia -@ gdzie� sponad naszych g��w@ dosz�o wyra�ne wo�anie.@ By�o ono zreszt� podobne@ do zawodzenia raczej lub j�ku@ czy te� mo�e nawet do kwilenia.@ Wszyscy wstrzymali oddech.@ Nie by�o wiadomo, czy wo�a cz�owiek,@ czy te� zawodzi sp�niony ptak.@ Ten sam g�os powt�rzy� si� raz jeszcze,@ w�wczas ch�opcy zdecydowali si� odkrzykn��.@ Przez cichy u�piony las,@ przez noc bieszczadzk� szed� sygna�.@ Je�li to cz�owiek - m�g� go us�ysze�.@ Jednak�e tamten g�os ju� nie odezwa� si� wi�cej.@
I w�a�nie w�wczas, gdy wszyscy zamilkli,@ nas�uchuj�c, czy si� nie odezwie,@ mnie nagle b�ysn�a inna my�l: te� o sygna�ach -@ my�l ta wr�ci�a do mnie dzisiaj@ pomi�dzy profilem Andrzeja@ a wie�� starego ratusza@ w naszym mie�cie -@ dzi� mi�dzy godzin� pi�t� a sz�st� po po�udniu,@ gdy Andrzej poprosi� mnie o r�k� -@
w�wczas my�la�am o sygna�ach, kt�re nie mog� si� z sob� spotka�.@ A by�a to my�l o Andrzeju i o mnie.@ I poczu�am, jak trudno jest �y�.@ Tej nocy by�o mi tak strasznie ci�ko,@ cho� by�a to naprawd� wspania�a@ i pe�na tajemnic natury noc bieszczadzka.@ Wszystko wok� zdawa�o mi si�@ tak bardzo potrzebne@ i tak zharmonizowane z ca�o�ci� �wiata,@ tylko cz�owiek wytr�cony i zagubiony.@ Nie wiem zreszt�, czy ka�dy cz�owiek,@ ale wiem na pewno, �e ja.@ Dzisiaj wi�c, gdy Andrzej zapyta�:@ "czy zechcia�aby� zosta� na zawsze towarzyszk� mojego �ycia"@ ja po up�ywie dziesi�ciu minut odpowiedzia�am "tak",@ a po chwili spyta�am go jeszcze, czy wierzy w sygna�y.@
Andrzej: Teresa spyta�a mnie dzisiaj:@ Andrzeju, czy wierzysz w sygna�y?@ A gdy, zaskoczony tym pytaniem,@ zatrzyma�em si� przez chwil�@ i spojrza�em zdumiony w oczy@ mej - od kwadransa - narzeczonej,@ opowiedzia�a mi swe my�li,@ te, kt�re snu�y si� w jej g�owie@ od owego wieczoru w g�rach.@
Jak�e blisko przesz�a w�wczas obok mnie!@ Osaczy�a mnie prawie sw� wyobra�ni�@ i tym dyskretnym cierpieniem,@ kt�rego w�wczas nie chcia�em si� domy�li�,@ a dzisiaj got�w jestem poczyta� je za nasze wsp�lne dobro.@
Teresa - Teresa - Teresa -@ jakby punkt jaki� przedziwny moich dojrzewa� -@ ju� nie pryzmat pozornych promieni,@ ale cz�owiek prawdziwego �wiat�a.@ I wiem, �e nie mog� i�� dalej.@ Wiem, �e nie b�d� ju� szuka�.@ Dr�� tylko na my�l, �e tak �atwo@ mog�em j� straci�.@
Od kilku lat sz�a obok mnie, a nie wiedzia�em,@ �e to w�a�nie ona idzie i dojrzewa.@ Wzdraga�em si� przyj�� tego,@ co najwspanialszym dzi� jest dla mnie darem.@ Po kilku latach widz� to wyra�nie,@ �e drogi, kt�re powinny si� rozbiec,@ zbli�y�y nas w�a�nie do siebie.@ Tych kilka lat to czas bezcenny,@ by zorientowa� si� w skomplikowanej@ mapie sygna��w i znak�w.@
Tak trzeba.@ Dzi� widz�, �e m�j kraj jest tak�e jej krajem,@ a przecie� marzy�em, by przerzuci� pomost. -@
Wieczorami w naszym starym mie�cie,@ (w pa�dzierniku s� wczesne wieczory -)@ m�czy�ni wychodz� z biur,@ gdzie projektuje si� budowy nowych osiedli,@ kobiety i dziewcz�ta wracaj� do dom�w@ ogl�daj� po drodze wystawy.@
Spotka�em Teres�, gdy przystan�a@ przed wielkim oknem wystawowym,@ pe�nym damskiego obuwia.@ Stan��em obok niej cicho i nieoczekiwanie@ - i nagle byli�my razem@ po obu stronach wielkiej prze�roczystej tafli@ nasyconej jarz�cym si� �wiat�em.@ I ujrzeli�my swoje odbicia razem,@ wystawa bowiem zamkni�ta jest od ty�u@ wielkim, olbrzymim lustrem,@ kt�re odbija zar�wno modele obuwia@ jak i ludzi przechodz�cych trotuarem,@ zw�aszcza za� tych, co przystan�li,@ aby si� przyjrze� sobie lub butom.@
Gdy wi�c znale�li�my si� nagle@ po obu stronach wielkiego zwierciad�a@ - tu �ywi i realni, a tam odbici -@ ja - nie wiem dlaczego,@ mo�e po to, by dope�ni� obrazu,@ ale raczej z prostej potrzeby serca@ zapyta�em: o czym my�lisz Tereso?@ zapyta�em o to prawie szeptem,@ bo tak zwykli m�wi� zakochani.@
Teresa: Nie my�la�am ju� wtedy o sygna�ach.@ I nie my�la�am w�a�ciwie o Andrzeju.@ Szuka�am wzrokiem but�w z wysokim obcasem.@ Wiele by�o but�w sportowych@ wiele but�w wygodnych na co dzie�,@ lecz najbardziej wodzi�am wzrokiem@ za butami na wysokim obcasie.@
Andrzej jest wy�szy ode mnie na tyle,@ �e musz� sobie troch� doda� wzrostu@ - a wi�c jednak my�la�am o Andrzeju,@ o Andrzeju i o sobie samej.@ Stale teraz my�la�am o nas dwojgu@ i on te� tak my�la� z pewno�ci�@ - wi�c ucieszy�by si� moj� my�l�.@
Rozpocz�li�my w�wczas rozmow�@ o r�nych drobiazgach zwi�zanych z naszym �lubem.@ Ja m�wi�am mu o tym krawacie,@ w kt�rym mi si� najbardziej podoba,@ i o tym ciemnym garniturze,@ w kt�rym jest mu najbardziej do twarzy.@ Andrzej s�ucha� tego bardzo ch�tnie,@ nie dlatego, �e szuka� pochlebstwa,@ lecz �e chcia� mi si� zawsze podoba�,@ i �e chcia� mi zrobi� przyjemno��.@
Potem jeszcze patrzyli�my wsp�lnie@ na witryn� sklepu jubilera,@ gdzie w pude�eczkach@ powleczonych wewn�trz aksamitem@ spoczywa�y r�ne precjoza.@ W�r�d nich by�y te� obr�czki �lubne.@ Spogl�dali�my chwil� w milczeniu.@ Potem Andrzej uj�� mnie za r�k�@ i powiedzia�: wejd�my, Tereso,@ wybierzemy dla siebie obr�czki.@
Andrzej: A jednak nie weszli�my od razu.@ Zatrzyma�a nas nagle my�l, kt�ra@ - odczuwali�my to dobrze - powsta�a r�wnocze�nie@ we mnie i w niej.@
Obr�czki, kt�re le�� na wystawie,@ przem�wi�y do nas dziwnie mocno.@ Oto teraz s� tylko wyrobem ze szlachetnego metalu,@ lecz tak b�dzie tylko do tej chwili,@ gdy jedn� z nich w�o�� na palec Teresy,@ a ona drug� na palec mej r�ki.@ Odt�d zaczn� wyznacza� nasz los.@ B�d� przesz�o�� przypomina� wci��@ jakby lekcj�, kt�r� trzeba wci�� pami�ta�,@ i przysz�o�� otwiera� b�d� ci�gle na nowo,@ ��cz�c przesz�o�� z przysz�o�ci�.@ A r�wnocze�nie na ka�d� chwil�,@ jak dwa ostatnie ogniwa �a�cucha,@ nas maj� niewidzialnym zespala� sposobem.@
Nie weszli�my wi�c zaraz do sklepu.@ Symbol przem�wi�.@ Zrozumieli�my go r�wnocze�nie. Patrz�c na obr�czki@ �lubne poddali�my si� wzruszeniu bez s��w.@ I to nas wstrzyma�o przed sklepem. Odk�adali�my chwil� wej�cia.@ Czu�em tylko, �e Teresa przytuli�a si� mocniej@ do mego ramienia... i to by�o nasze "teraz":@ spotkanie przesz�o�ci z przysz�o�ci�.@ Oto jeste�my oboje, wyrastamy z tylu dziwnych chwil,@ jakby z g��biny fakt�w, zwyczajnych przecie� i prostych.@ Oto jeste�my razem. Potajemnie zrastamy si� w jedno@ za spraw� tych dw�ch obr�czek.@
Kto� przem�wi� do�� g�o�no za naszymi plecami.@
(Kto�): To sklep jubilera. C� za dziwne rzemios�o.@ Produkuje przedmioty, kt�re mog�@ pobudza� do refleksji o losie.@ Na przyk�ad poz�aca zegarki, kt�re mierz� czas@ i m�wi� cz�owiekowi o zmienno�ci wszystkiego,@ o mijaniu.@
Teresa: Kto� umilk�. Ten cz�owiek trafi� jednak@ w pobli�e naszych my�li. Stali�my nadal w milczeniu.@
Pracowa�a jednak wyobra�nia. Widzia�am ju� jak w zwierciadle@ siebie sam� - gdy kl�cz� z Andrzejem w bia�ej �lubnej sukni.@ On w czarnym garniturze. Gdy wchodzili�my do drzwi ko�cio�a,@ dor�wnywa�am mu wzrostem na tyle, �e nie by�o �adnej dysproporcji.@ (Trzeba kupi� w tym celu pantofle na wysokim obcasie,@ te w�a�nie, kt�re dzisiaj widzia�am na tamtej wystawie).@
A teraz jeszcze - najdziwniejsza rzecz -@ i niespodziewana:@ gdy tak stali�my przed sklepem jubilera@ przypomnia�y nam si� fragmenty z list�w@ pisanych przed kilku laty@
(Fragmenty z listu Teresy do Andrzeja): ...pragn� powr�ci�, Andrzeju, do tej naszej w�dr�wki sierpniowej, do tej nocy, kiedy s�yszeli�my owe niezwyk�e sygna�y. Powsta�o w�wczas, jak pami�tasz, pewne pomieszanie i r�nica zda�. Jedni s�dzili, �e nale�y wszcz�� poszukiwania za w�drowcami rzekomo gdzie� zab��kanymi w g�szczu, a drudzy, wr�cz przeciwnie, byli zdania, �e to wo�a� tylko ptak sp�niony, a nie cz�owiek. Ty nale�a�e� do tych drugich.
Pami�tna to by�a noc, pami�tna r�wnie� przez to, �e wtedy - tak mi si� zdaje, Andrzeju - ujrza�am Ciebie w prawdzie. I wierz mi - prawie skoczy�y mi do oczu te dysproporcje, jakie w Tobie drzemi�. Dysproporcja pomi�dzy pragnieniem szcz�cia a mo�liwo�ciami cz�owieka jest w�a�nie nieunikniona. Ale Ty za wszelk� cen� pr�bujesz wyliczy� swoje szcz�cie tak, jak wyliczasz wszystko w swoim biurze projekt�w. Brak Ci odwagi i zaufania - do czego? do kogo? - do �ycia, do w�asnego losu, do ludzi, do Boga...
(Fragmenty z listu Andrzeja do Teresy): ...wi�c Ty jeste� odwa�na i pe�na ufno�ci - a ile� razy w Twojej twarzy przysz�o mi czyta� �zy, chocia� oczy pozostawa�y suche. Mo�e i Tobie te� si� tylko wydaje, �e odwa�nie si�gasz po szcz�cie, a naprawd� jest to tylko inna forma l�ku - lub co najmniej ostro�no�ci.
Teresa: Wyobra�nia pracowa�a coraz intensywniej,@ przechodzi�a ponad wspomnieniami, nad przesz�o�ci�,@ ku przysz�o�ci, kt�rej obraz coraz by� bli�szy.@ Wi�c widz� siebie przy Andrzeju, dor�wnuj� mu wzrostem.@ Jeste�my oboje wytworni i chyba jako� dojrzali@ - dojrzewali�my przez tyle list�w wymienionych w ci�gu tych lat.@ Stoimy wci�� przed tym sklepem wybieraj�c wsp�lnie nasz los.@ Lecz witryna sta�a si� zwierciad�em naszej przysz�o�ci@ - oto odbija jej kszta�t.@
Andrzej: Obr�czki �lubne nie zosta�y na wystawie.@ Jubiler d�ugo patrzy� nam w oczy.@ Bior�c ostatni� ju� pr�b� szlachetnego metalu,@ wypowiada� g��bokie my�li, kt�re w spos�b przedziwny@ utkwi�y w mojej pami�ci.@
Ci�ar tych z�otych obr�czek@ - tak m�wi� - to nie ci�ar metalu,@ ale ci�ar w�a�ciwy cz�owieka,@ ka�dego z was osobno@ i razem obojga.@ Ach, ci�ar w�asny cz�owieka,@ ci�ar w�a�ciwy cz�owieka!@ Czy mo�e by� uci��liwszy,@ a zarazem bardziej nieuchwytny?@ Jest to ci�ar ci�g�ego ci��enia@ przykutego do kr�tkiego lotu.@ Lot ma form� spirali, elipsy - i form� serca...@ Ach, ci�ar w�a�ciwy cz�owieka!@ Te p�kni�cia, ten g�szcz i to dno -@ te przylgni�cia, kiedy tak trudno@ odklei� serce i my�l.@ A w�r�d tego wszystkiego wolno��@ - jaka� wolno��, a czasem a� sza�,@ sza� wolno�ci uwik�anej w ten g�szcz.@ I w�r�d tego wszystkiego mi�o��,@ kt�ra wytryska z wolno�ci@ jak �r�d�o z gleby przeci�tej na ukos.@ Oto cz�owiek! Nie jest przejrzysty@ i nie jest monumentalny,@ i nie jest prosty,@ raczej biedny.@ To jeden cz�owiek - a dwoje,@ a czworo, a sto, a milion -@ Pomn� to wszystko przez siebie@ (pomn� ow� wielko�� przez s�abo��),@ a otrzymasz iloczyn ludzko�ci,@ iloczyn �ycia ludzkiego.@
Tak m�wi� �w dziwny jubiler@ bior�c pr�b� naszych obr�czek.@ Potem jeszcze przeczy�ci� je irch�,@ znowu w�o�y� do tego puzderka,@ kt�re przedtem by�o na wystawie,@ wreszcie zacz�� obwija� w bibu��.@ Patrzy� przy tym ci�gle w nasze oczy,@ jakby chcia� wysondowa� nam serca.@ Czy mia� racj� m�wi�c to wszystko?@ Czy to by�y r�wnie� nasze my�li?@ Chyba �adne z nas nie potrafi�o@ my�le� o tym z takiego dystansu -@ mi�o�� raczej jest entuzjazmem ni� zadum�.@
Teresa: Wi�c stoimy odbici w witrynie@ jak w zwierciadle chwytaj�cym przysz�o��:@ Andrzej bierze jedn� z obr�czek,@ ja za� drug�, podali�my sobie r�ce -@ m�j Bo�e, jakie� to proste.@
C� mog� my�le� ludzie zaproszeni na nasz �lub?@ Co my�l� w�wczas, gdy milcz� - i kiedy przestan� m�wi�,@ co b�d� my�le� nadal.@
Ch�r: 1. Sytuacja jest nader pi�kna,@ musi budzi� tyle skojarze�.@ Patrzymy tylko na to, co jest!@
2. Cz�owiek �yje z jak�� smug� cienia,@ �yje tak�e z jak�� smug� �wiat�a.@ �wiat�o przechodzi w cie�,@ cie� w �wiat�o.@
3. Nowi ludzie - Teresa i Andrzej -@ dot�d dwoje, lecz jeszcze nie jedno,@ odt�d jedno, chocia� nadal dwoje.@
4. Ona jednak wydaje si� smutna,@ mo�e zreszt� tylko jest powa�na,@ i przej�ta -@ (b�ysn�� brylant w gorsie Andrzeja,@ bia�y kwiat we w�osach Teresy@ jest to jednak b�ysk niejednorodny).@
5. B�yszczy tak�e i wino. Wino to rzecz.@ Niech�e �yje w drugim cz�owieku,@ cz�owiek - to mi�o��. Teresa i Andrzej@ wino, wino -@ promieniujcie wzajemnie w swe �ycie.@ (Toast, toast.)@
6. Ach ile� s��w i serc@ ach ile� s��w i serc@ ach ile� s��w i serc@
I p�jdziemy z wami kru�gankiem,@ p�jdziemy potem alej�,@ kilkadziesi�t metr�w, kilkaset,@ z entuzjazmem,@ ze szczerym u�miechem,@ dot�d, dot�d razem.@ Ale potem wyrosn� pojazdy,@ potem przeszkodzi nam trakt@ - gdy wsi�dziecie w samoch�d,@ musicie pozosta� sami.@
7. Wracajmy jednak do gwiazd,@ wracajmy do ciep�a, do uczu�.@ Ach, jak �aknie cz�owiek uczucia,@ jak�e ludzie �akn� blisko�ci.@ Teresa i Andrzej.@
8. Drzewa, drzewa - proste, szczup�e pnie@ tn� wysoko, wysoko od �cz@ tn� ksi�yc odleg�y od �cz@ trzysta tysi�cy kilometr�w -@ a przecie� jest ich dwoje.@ Teresa i Andrzej.@ Wtedy ksi�yc jest ma�ym b�benkiem@ graj�cym w g��bi �cz@ i w g��bi serc.@
9. Mi�o�� - mi�o�� pulsuje w skroniach,@ w cz�owieku staje si� my�l�@ i wol�:@ wol� bycia Teresy Andrzejem,@ wol� bycia Andrzeja Teres�.@
10. Dziwne, a jednak konieczne@ - i zn�w odchodzi� od siebie@ bo cz�owiek nie przetrwa w cz�owieku@ bez ko�ca@ i nie wystarczy cz�owiek.@
11. Jak�e uczyni�, Tereso,@ by pozosta� na zawsze w Andrzeju?@ Jak�e uczyni�, Andrzeju?@ by pozosta� na zawsze w Teresie?@ Skoro cz�owiek nie przetrwa w cz�owieku@ i nie wystarczy cz�owiek.@
12. Cia�o - przez nie przesuwa si� my�l,@ nie zaspokaja si� w ciele -@ i przez nie przesuwa si� mi�o��.@ Tereso, Andrzeju, szukajcie@ przystani dla my�li w swych cia�ach@ dopok�d s�,@ szukajcie przystani mi�o�ci.@
Andrzej: Chocia� jeszcze stali�my przed sklepem jubilera... niemniej jest rzecz� oczywist�, �e witryna jego pracowni przesta�a by� widowiskiem, w kt�rym ka�dy bez wyj�tku mo�e wypatrzy� jaki� przedmiot dla siebie. Sta�a si� ona natomiast zwierciad�em odbijaj�cym nas obojga - Teres� i mnie. Wi�cej jeszcze - to nie by�o zwyk�e p�askie zwierciad�o, ale jaka� soczewka wch�aniaj�ca sw�j przedmiot. Byli�my nie tylko odbici, lecz wch�oni�ci. Odnosi�em takie wra�enie, jakbym by� widziany i poznany przez kogo�, kto si� ukry� w g��bi tej witryny.
Teresa: Wida� w niej by�o dzie� naszego �lubu. My oboje od�wi�tnie ubrani, a poza nami wiele os�b: to go�cie weselni. Witryna wch�on�a moj� posta� w r�nych momentach i sytuacjach - a wi�c naprz�d gdy sta�am, a potem kl�cza�am przy boku Andrzeja, gdy zmieniali�my obr�czki... Mam te� takie prze�wiadczenie, i� odbicie nasze w g��bi zwierciad�a pozosta�o ju� na zawsze i nie mo�na go stamt�d wydoby� ani usun��. W chwil� p�niej pomy�la�am, �e byli�my obecni w g��bi tego zwierciad�a od pocz�tku - w ka�dym razie o wiele wcze�niej ni� stan�li�my przed sklepem jubilera.
Andrzej: Jubiler za�, jak ju� przedtem wspomnia�em, patrzy� na nas w spos�b szczeg�lny. Wzrok jego by� �agodny zarazem i przenikliwy. Czu�em, �e tym wzrokiem wodzi po nas, dobieraj�c i wa��c obr�czki. Potem w�o�y� je na pr�b� nam na palce. Dozna�em takiego wra�enia, jakby szuka� wzrokiem naszych serc i zatapia� si� w ich przesz�o��. Czy przysz�o�� r�wnie� ogarnia? Wyraz jego oczu ��czy� w sobie ciep�o i stanowczo��. Przysz�o�� dla nas pozosta�a niewiadom�, kt�r� teraz przyjmujemy bez niepokoju. Mi�o�� zwyci�y�a niepok�j. Przysz�o�� zale�y od mi�o�ci.
Teresa: Przysz�o�� zale�y od mi�o�ci.
Andrzej: W pewnej chwili raz jeszcze m�j wzrok napotka� wejrzenie starego jubilera. Odczu�em w�wczas, �e Jego spojrzenie nie tylko sonduje nasze serca, ale r�wnocze�nie stara si� co� przela� w nas. Znale�li�my si� nie tylko na poziomie Jego wzroku, ale te� na poziomie Jego �ycia. Ca�e nasze istnienie stan�o wobec Niego. Wzrok Jego dawa� jakie� sygna�y, kt�rych w tej chwili nie byli�my zdolni odebra� w ca�ej pe�ni, tak jak ongi� nie umieli�my dok�adnie odebra� sygna��w w g�rach - a jednak one przesz�y do samego wn�trza naszych serc. I jako� poszli�my w ich kierunku, bo oto przyoblekaj� si� w osnow� ca�ego naszego �ycia.
Teresa: Ogromnie d�ugo stali�my przed sklepem jubilera, nie czuj�c czasu ani ch�odu, jaki musia� nie�� z sob� �w pa�dziernikowy wiecz�r. W pewnej chwili jednak ockn�li�my si� - za naszymi plecami jaki� przechodzie� wym�wi� g�o�no takie s�owa:
(Kto�): Jest ju� do�� p�no i sklepy pozamykano. Dlaczego �wieci si� jeszcze w pracowni starego jubilera? Powinien te� ju� zamkn�� i wr�ci� do domu.
II. Oblubieniec
(Anna, Stefan)
Anna: Patrz�c w wydarzenia ostatnich dni@ musia�am by� roztrz�siona.@ Musia�am w nie patrze� z gorycz�.@ Gorycz jest smakiem potraw i napoj�w,@ jest tak�e smakiem wewn�trznym - smakiem duszy,@ kt�ra doznaje zawodu albo rozczarowania.@ Smak �w wchodzi we wszystko, co wypada nam@ czyni�, m�wi� lub my�le�, przenika nawet nasz u�miech.
Czy naprawd� dozna�am zawodu i rozczarowania?@ Mo�e to tylko zwyczajny bieg rzeczy@ zdeterminowany histori� dwojga ludzi?@ Tak w�a�nie usi�uje to wyt�umaczy� Stefan,@ wyzna�am mu bowiem natychmiast@ pierwszy �al, jaki we mnie nar�s�.@ Stefan s�ucha�, ale nie odczu�am,@ aby przej�� si� tym, co m�wi�am.@ O to �al jeszcze si� powi�kszy�.@ Ju� mnie nie kocha - musia�am pomy�le� -@ skoro nie reaguje na m�j smutek.@
Nie mog�am si� z tym pogodzi�@ i nie mog�am te� temu zaradzi�,@ �e zacz�o si� tworzy� p�kni�cie:@ (brzegi jego zrazu stan�y w miejscu,@ lada chwila mog�y si� rozsun��@ jeszcze bardziej -@ w ka�dym razie nie czu�am,@ by si� zn�w zbli�a�y do siebie).@ Stefan jakby przesta� by� we mnie.@ Czy ja w nim tak�e by� przesta�am?@ Czy tylko mia�am poczucie,@ �e istniej� teraz tylko w sobie?@ Jak�e by�o mi zrazu obco@ w sobie samej!@
Jakbym ju� odwyk�a od �cian mego wn�trza -@ tak bardzo by�y one pe�ne Stefana,@ �e bez niego wydawa�y si� puste.@ Czy� nie jest to rzecz� zbyt straszn�@ tak skazywa� �ciany swego wn�trza@ na jednego tylko mieszka�ca,@ kt�ry mo�e wydziedziczy� mnie sam�@ i jako� pozbawi� w nim miejsca!@
Na zewn�trz nie zmieni�o si� nic.@ Stefan niby post�powa� tak samo,@ lecz nie umia� zabli�ni� tej rany,@ kt�ra powsta�a w mej duszy.@ Nie czu� jej, nie bola�a go ca�kiem.@ Mo�e nie chcia�. Czy zabli�ni si� sama?@ Ale je�li zabli�ni si� sama,@ stale jako� b�dzie nas rozdziela�.@ Tymczasem Stefan by� pewny,@ �e niczego nie musi zabli�nia�.@ Pozostawi� mnie z ran� ukryt�,@ my�l�c pewnie "to jej samo przejdzie".@ A poza tym ufa� w swoje prawa,@ ja za� chcia�am, by je wci�� zdobywa�.@ Nie chcia�am si� czu� jak przedmiot,@ kt�rego nie mo�na utraci�,@ gdy si� raz ju� posiad�o na w�asno��.@ Czy w tym wszystkim by� jaki� egoizm?@ - Z pewno�ci� czyni�am za ma�o,@ by Stefana wyt�umaczy� przed sob�.@ Bo czy� mi�o�� ma by� kompromisem?@ Czy nie winna wci�� rodzi� si� z walki@ o mi�o�� drugiego cz�owieka?@
Wi�c walczy�am o mi�o�� Stefana,@ w ka�dej chwili gotowa si� cofn��,@ je�li on nie zrozumie sensu@ ca�ej tej walki.@
Czy jednak w ko�cu przebacz�?@ Czy p�kni�cie raczej si� utrwali?@ Bardzo trudne jest to pogranicze@ egoizmu i nie_egoizmu.@
By�am matk�. W pokoiku obok@ co wieczora zasypia�y nasze dzieci:@ najstarszy Marek, Monika i Jan.@ Cicho by�o w dzieci�cym pokoju:@ - w dusze dzieci jeszcze nie przesz�o@ to p�kni�cie naszej mi�o�ci,@ kt�re ja ju� czu�am tak dotkliwie.@
Przypadkowy rozm�wca: Spotka�em t� kobiet� tutaj drugi raz.@ Przechodzi�a obok sklepu starego jubilera.@ Okiennice by�y ju� zamkni�te i drzwi �ci�gni�te na k��dk�.@ Jubiler ko�czy prac� o godzinie dziewi�tnastej@ i wychodzi.@ Pracuj�c przez ca�y dzie� mo�e sobie nie u�wiadamia,@ jak g��boko jego rzemios�o wdziera si� w �ycie cz�owieka.@ Rozmawia�em z nim kiedy� na ten temat.@ Drzwi sklepu by�y otwarte i jubiler sta� na progu@ przypatruj�c si� przechodniom jak gdyby od niechcenia.@ Mocno �wieci�o s�o�ce, wi�c ulica pe�na by�a blasku,@ od kt�rego mru�y�y si� oczy.@ M�czy�ni i kobiety zak�adali ciemne okulary,@ aby blask ich zbytnio nie razi�.@ Poprzez ciemne okulary nie rozpoznasz koloru �renic,@ kt�re w ciemno�ci uton�y jak gdyby w studni.@ A jednak spoza takich okular�w@ widzisz wszystko (cho� w szczeg�lnym odcieniu),@ a powiek nie musisz mru�y�.@
Teraz sklep jubilera jest zamkni�ty.@ Twarze przechodni�w ukrywaj� si� w mroku wieczoru.@
Anna: Przechodzi�am t�dy wielokrotnie.@ By�a to moja droga codzienna po pracy@ (do pracy chodz� "na kr�tsze").@ Dawniej jednak nie zwraca�am uwagi@ na ten sklep.@ Lecz od czasu,@ gdy p�kni�cie naszej mi�o�ci sta�o si� faktem,@ patrzy�am nieraz na z�ote obr�czki@ - symbole ludzkiej mi�o�ci i "wiary ma��e�skiej".@ Pami�tam jak ongi� przemawia� �w symbol,@ kiedy mi�o�� by�a czym� bezspornym,@ jak�� pie�ni� �piewan� wszystkimi@ strunami serc.@ Potem struny zaczyna�y g�uchn��@ i nikt z nas temu nie umia� zaradzi�.@ Ja my�la�am, �e winien jest Stefan -@ a winy w sobie nie umia�am znale��.@ Coraz bardziej �ycie si� zmienia�o@ w uci��liw� egzystencj� dwojga,@ kt�rzy w sobie zajmuj� wzajemnie@ coraz mniej miejsca.@ Pozostaje tylko suma obowi�zk�w,@ suma umowna i zmienna,@ oderwana przy tym coraz bardziej@ od czystego smaku entuzjazmu.@ I tak ma�o, tak ma�o ju� ��czy.@
Pomy�la�am wtedy o obr�czkach,@ kt�re wci�� nosimy na palcach@ oboje: Stefan i ja.@ Wi�c pewnego razu wracaj�c z pracy@ i przechodz�c obok sklepu jubilera,@ pomy�la�am, �e mo�na by sprzeda�@ z powodzeniem t� moj� obr�czk�@ (Stefan chyba by nie zauwa�y� -@ nie istnia�am prawie ju� dla niego.@ Czy mnie zdradza� - nie wiem,@ bo i ja nie zajmowa�am si� jego �yciem.@ By� mi oboj�tny.@ Pewnie chodzi� po biurze na karty@ i po libacjach wraca� dosy� p�no@ bez s�owa lub z jakim� zdawkowym,@ na kt�re odpowiada�am z regu�y milczeniem).@ Wi�c tym razem zdecydowa�am si� wst�pi�.@
Jubiler obejrza� robot�, wa�y� pier�cie�@ d�ugo w palcach i spogl�da�@ mi w oczy. Przez chwil� czyta�@ wypisan� wewn�trz obr�czki@ dat� naszego �lubu.@ Zn�w patrzy� w moje oczy, k�ad� na wag�...@ potem powiedzia�: "Obr�czka ta nic nie wa�y,@ waga stale wskazuje zero@ i nie mog� wydoby� z niej@ ani jednego miligrama.@ Widocznie m�� pani �yje -@ wtedy �adna obr�czka z osobna@ nic nie wa�y - wa�� tylko obie.@ Moja waga jubilerska@ ma t� w�a�ciwo��,@ �e nie odwa�a metalu@ lecz ca�y byt cz�owieka i los".@ Odebra�am pier�cie� zawstydzona@ i bez s�owa ju� wysz�am ze sklepu@ - my�l� jednak, �e on patrza� za mn�.@
Od tego czasu wraca�am do domu inn� drog�.@ Dopiero dzisiaj zn�w... sklep jednak�e zasta�am zamkni�ty.@
Przypadkowy rozm�wca: Kobieta, kt�r� spotka�em przy sklepie jubilera@ nie znalaz�a si� tutaj przypadkiem -@ jestem tego ca�kowicie pewny.@ Ja natomiast my�l�, �e przypadkiem@ nawi�za�em z ni� ow� rozmow�,@ w wyniku kt�rej sta�o si� to, �e kobieta otwar�a przede mn� swoje �ycie.@ Skar�y�a si� te� na koniec, �e stary jubiler@ nie chcia� odkupi� obr�czki, kt�ra sta�a si� jej niepotrzebna.@
Wi�c widzia�em wiod�c t� rozmow�@ odk�d dok�d si�ga ludzka mi�o��@ i jakie ma brzegi urwiste.@ Kiedy kto� si� osunie po takim brzegu,@ bardzo trudno mu wr�ci�.@ I b��ka si� sam poni�ej swej drogi.@
O Stefanie tak�e ze s��w Anny dowiedzia�em si� tyle,@ jakbym mia� by� jego s�dzi� i wykonawc� wyroku.@ Jubilera jednak�e nie by�o@ i nie by�o te� komu potwierdzi� tych s��w.@
Anna: Dziwi�am si� sama sobie,@ �e zacz�am tak� rozmow�@ z zupe�nie nieznanym m�czyzn�.@ M�wi�am mu o Stefanie i o sobie,@ korzystaj�c z tego, �e s�ucha�@ i nie przerywa� mych zda�.@ By� to w�a�ciwie monolog@ przygotowany do ko�ca w mej my�li.@ Sz�y fakty za faktami obci��aj�c Stefana.@ By�am pewna prawdy moich s�d�w.@ Lecz m�wi�am tak�e jak kobieta@ o wewn�trznej rysie na mi�o�ci,@ o p�kni�ciu i ranie, kt�ra boli...@
Tamten cz�owiek s�ucha� mnie w skupieniu.@ Nie zna�am jego imienia i nazwiska.@ On te� mnie o moje nie pyta�.@ A jednak w pewnym momencie@ powiedzia� "Anno" (wymieni� wi�c moje imi�)@ "jak�e� bardzo do mnie podobna@ - i ty, a tak�e i Stefan,@ jeste�cie podobni oboje.@ A moje imi� jest Adam".@
Chcia�am jeszcze zapyta� o adres@ (mo�na by kiedy� napisa� par� s��w).@ Teraz troch� szli�my ulic�.@ Tak dobrze si� poczu�am@ w towarzystwie tego cz�owieka.@ Uderzy�a mnie jego posta�@ bardzo m�ska i bardzo skupiona.@ Dominowa�a my�l i pewien odcie� b�lu@ (jak�e r�ni si� od Stefana).@
Adam powiedzia� znienacka,@ gdy�my po chwili stan�li na tym samym miejscu:@ oto znowu sklep jubilera,@ t�dy za chwil� przejdzie oblubieniec.@
Adam: Powiedzia�em wtedy tej kobiecie (Annie):@ "t�dy za chwil� p�jdzie Oblubieniec" -@ a powiedzia�em jej to z my�l� o mi�o�ci,@ kt�ra tak bardzo w jej duszy wygas�a.@ Oblubieniec przechodzi tylu ulicami,@ na kt�rych te� spotyka tylu r�nych ludzi.@ Przechodz�c dotyka tej mi�o�ci,@ jaka w nich jest. Gdy jest z�a,@ cierpi z tego powodu. Mi�o�� jest z�a@ r�wnie� wtedy, kiedy jej brak.@
Pami�tam - to m�wi�em tak�e tej kobiecie:@ dlaczego pragniesz tutaj sprzeda� tw� obr�czk�?@ co chcesz zerwa� tym gestem? - twoje �ycie?@ czy� nie sprzedaje si� �ycia co chwil�?@ czy nie zrywa si� �ycia ca�ego@ w ka�dym ge�cie?@ Ale c� z tego? Nie w tym rzecz, by odej��,@ w�drowa� w ci�gu dni, miesi�cy, nawet lat -@ rzecz w tym, by wr�ci� i na dawnym miejscu@ odnale�� siebie. �ycie jest przygod�,@ a r�wnocze�nie ma swoj� logik�@ i konsekwencj� -@ zatem nie wolno pozostawia� my�li@ i wyobra�ni z sob� sam na sam!@ Wi�c z czym ma zosta�? zapyta�a Anna -@ My�l - oczywi�cie - �e ma zosta� z prawd�.@
Anna: Czy� prawd� nie jest to, co si� najmocniej czuje?@
Rozmowa nasza potoczy�a si� nieoczekiwanym nurtem -@ nie by�am zatem pewna, do czego jeszcze mo�e doprowadzi�.@ To dzie�o mej wra�liwo�ci i jego inteligencji.@
Stefan na chwil� oddali� si� z mej �wiadomo�ci,@ a jednak czu�am i wtedy, jak bardzo nie mog�@ przebaczy� mu, �e poha�bi� me odbicie w sobie,@ moj� istot�, kt�ra jako� w nim by� musia�a@ - wszak by�am jego �on�...@ Subtelna by�am nie mniej jak nami�tna -@ czy� mi�o�� nie jest spraw� zmys��w i atmosfery?@ To ��czy si� i sprawia, �e dwoje ludzi chodzi@ w kr�gu swojego uczucia - i oto ca�a prawda.@
Adam z tym jednak w ca�ej pe�ni si� nie godzi�.@ Mi�o�� jest wedle niego syntez� istnienia dw�ch ludzi,@ kt�re si� w pewnym punkcie jakby zbiega@ i z dwojga czyni jedno.@
A potem jeszcze raz powt�rzy�,@ �e t� ulic� p�jdzie Oblubieniec@ ju� wkr�tce.@ Ta wiadomo��, us�yszana po raz drugi,@ ju� nie tylko mnie zafascynowa�a,@ lecz wzbudzi�a nagle m� t�sknot�.@ To t�sknota za kim� doskona�ym,@ za m�czyzn� stanowczym i dobrym,@ kt�ry b�dzie inny od Stefana,@ inny, inny. -@ I wraz z poczuciem tej nag�ej t�sknoty@ sama poczu�am si� inna i m�odsza.@ Chyba nawet zacz�am biec@ przypatruj�c si� pilnie mijanym m�czyznom -@
..........................
...Pierwszy z nich, o kt�rego si� otar�am, nie odwr�ci� nawet wzroku w moj� stron�. Szed� najwyra�niej zamy�lony. Mo�e my�la� o swych interesach. M�g� by� na przyk�ad dyrektorem firmy lub pierwszym ksi�gowym wielkiego przedsi�biorstwa. Nie odwracaj�c wi�c g�owy powiedzia� tylko "przepraszam".
I: Przepraszam.
(Anna): Nie usi�owa�am go zatrzyma�, by�am jednak gotowa zwr�ci� na siebie jego uwag�. Nie wiem, jak to si� sta�o, �e teraz by�am gotowa zwraca� na siebie uwag� ka�dego m�czyzny. Mo�e to by�o tylko proste odbicie t�sknoty, ale dosz�am do przekonania, �e nikt nie mo�e odebra� mi tego prawa.
...........................
(Adam): To w�a�nie zmusza mnie do my�lenia o ludzkiej mi�o�ci. Nie ma sprawy, kt�ra bardziej ni� ona le�a�aby na powierzchni ludzkiego �ycia, i nie ma te� sprawy, kt�ra bardziej od niej by�aby nieznana i tajemnicza. Rozbie�no�� mi�dzy tym, co le�y na powierzchni, a tym, co jest tajemnic� mi�o�ci, stanowi w�a�nie �r�d�o dramatu. Jest to jeden z najwi�kszych dramat�w ludzkiej egzystencji. Powierzchnia mi�o�ci ma sw�j pr�d, pr�d szybki, migotliwy, �atwozmienny. Kalejdoskop fal i sytuacji tak pe�nych uroku. Pr�d ten jest czasami zawrotny tak, �e porywa ludzi, porywa kobiety i m�czyzn. Porwani my�l�, �e wch�on�li ca�� tajemnic� mi�o�ci, a tymczasem nawet jej jeszcze nie dotkn�li. S� przez chwil� szcz�liwi, bo mniemaj�, �e dotarli do granic egzystencji i wydarli wszystkie jej tajniki, tak �e nie pozosta�o ju� nic. Tak w�a�nie: po drugiej stronie tego uniesienia nie pozostaje nic, poza nim jest tylko nic. A nie mo�e, nie mo�e pozosta� nic! S�uchajcie, nie mo�e. Cz�owiek jest jakim� |continuum, jak�� ca�o�ci� i ci�g�o�ci� - wi�c nie mo�e pozosta� nic!
..........................
(Anna): Drugi przechodzie� spotkany zareagowa� inaczej. Kiedy spojrza�am mu w twarz, zauwa�y� m�j wzrok i przystan��. Odebra� spojrzenie, podszed� dwa kroki w moj� stron� i powiedzia�: chyba widzia�em pani� ju� kiedy�...
II: ...Chyba widzia�em pani� ju� kiedy�...
(Anna): By�am prawie gotowa przylgn�� do jego ramienia. Wiecz�r by� wszak�e taki ciep�y i tyle �wiate� przes�cza�o si� w�r�d rdzewiej�cych li�ci pa�dziernika. Wieczorem zreszt� nie wida� rdzy. Tak bardzo za� pragn�am m�skiego ramienia i spaceru w�r�d alei wi�dn�cych kasztan�w. W�wczas on jeszcze powiedzia�: mo�e wst�pimy do tego lokalu. Par� takt�w lekkiej muzyki dobrze dzia�a...
II: ...mo�e wst�pimy do tego lokalu... par� takt�w lekkiej muzyki dobrze dzia�a...
(Anna): A potem? - nie odpowiedzia�, ja za� jak gdybym zl�k�a si� tego "potem". On musi mie� �on�, o kt�rej w tej chwili milczy. Nagle zrozumia�am, co mo�e si� mie�ci� w wyra�eniu "przygodna kobieta". I co� mi nakaza�o nie przylgn�� do jego ramienia. Nie by� zreszt� zbyt natarczywy. I wtedy jeszcze mocniej to zrozumia�am, co musi si� mie�ci� w wyra�eniu "przygodna kobieta".
Nie wiem, ile uczyni�am krok�w i w kt�rym kierunku. My�l�, �e sz�am w kierunku od alei okalaj�cych stare miasto w stron� tego ko�cio�a, w kt�rego niszach stoj� pos�gi �wi�tych. W tylnej niszy - pami�tam - jest krucyfiks, przed kt�rym pali si� w nocy lampa. Zdaje mi si�, �e dostrzegam ju� jej �wiat�o przy�mione r�nokolorowym szk�em latarni.
Sz�am jednak my�l�c wci�� o tym samym, wychodz�c niejako naprzeciw ka�demu m�czy�nie. Kt�ry� przeszed� tak szybko i tak blisko, �e zawadzi� brzegiem swej teczki o drut mojej parasolki zwisaj�cej z prawego ramienia. Inny uchyli� kapelusza, przygl�daj�c si� pilnie mej twarzy i szybko zn�w na�o�y� go na g�ow�; s�ysza�am, �e wymamrota� co� w rodzaju "nie, nie znam" - i poszed� dalej.
III: ...nie... nie znam...
(Anna): Teraz jest brzeg trotuaru. Kraw�nik. Id� samym kraw�nikiem jak chodzi�am, gdy by�am ma�� dziewczynk�. Umia�am w�wczas biec po kraw�nikach ulic i nigdy noga nie spad�a poni�ej - na jezdni�. To by�a ulubiona zabawa kole�anek, po kt�rej przekomarza�y�my si� nieraz: "a ja przebieg�am Ch�odn� i Prusa, i raz tylko spad�am", "a ja ani razu, widzisz, kto lepiej"...
Teraz id� zn�w kraw�nikiem, nie biegn�. Mam oczy wprawdzie suche, ale wiem, �e b�yszcz�. Oto samoch�d, wytworny model. Szyba z lekka uchylona, m�czyzna przy kierownicy. Przystan�am.
..........................
(Adam): Mi�o�� to nie jest przygoda. Ma smak ca�ego cz�owieka. Ma jego ci�ar gatunkowy. I ci�ar ca�ego losu. Nie mo�e by� chwil�. Wieczno�� cz�owieka przechodzi przez ni�. Dlatego odnajduje si� w wymiarach Boga, bo tylko On jest wieczno�ci�.
Cz�owiek wychylony w czas. Zapomnie�, zapomnie�. By� tylko chwil�, tylko teraz - i odci�� si� od wieczno�ci. Wzi�� wszystko w jednej chwili i wszystko zaraz utraci�. Ach, przekle�stwo chwili nast�pnej i wszystkich nast�pnych chwil, w ci�gu kt�rych b�dziesz poszukiwa� drogi do tej, kt�ra min�a, aby j� mie� zn�w na nowo, a przez ni� "wszystko".
..........................
(Anna): Przystan�am i wzrok utkwi�am w modelu, w szybie, w cz�owieku. Pami�tam jak Stefan m�wi�: "kochana, kiedy� kupi� samoch�d, b�dziemy sun�� w nieznane, pi�kni, wytworni". M�czyzna spojrza�. Podesz�am. Opu�ci� ni�ej szyb�. G�os mia� niski i ciep�y, gdy przem�wi� "czy pani pozwoli".
IV: ...czy pani pozwoli...?
(Anna): Wskazywa� miejsce obok. Potem chwila, zapali motor. Ruszymy. B�dziemy sun�� w nieznane. M�skie d�onie na kierownicy. Mo�na si� oprze� z lekka o to rami�, kt�re rozwija wst�g� drogi. Potem �wiat�a z g�ry... B�d� zn�w kim�. On raz jeszcze powt�rzy� te s�owa.
IV: ...czy pani pozwoli...?
(Anna): Chc�, chyba bardzo chc�.
W�a�ciwie ju� po�o�y�am d�o� na klamce. Trzeba by�o tylko nacisn��. Nagle poczu�am m�sk� d�o� na mojej d�oni. Podnios�am oczy. Nade mn� zn�w sta� Adam. Widzia�am jego twarz, kt�ra by�a zm�czona; zdradza�a przej�cie. Adam patrzy� mi prosto w oczy. Nic nie m�wi�. Trzyma� tylko sw� d�o� na mojej r�ce. W pewnej chwili powiedzia� "nie".
(Adam): Nie.
(Anna): Poczu�am, �e samoch�d przesuwa si� ko�o nas. Za chwil� ju� go nie by�o. Adam pu�ci� moj� r�k�. Musia�am powiedzie�: ale� to dziwne, �e wr�ci�e�, a ja my�la�am, �e� ju� znikn�� bezpowrotnie. Gdzie by�e� przez ten czas?
(Adam): Powr�ci�em, a�eby ci pokaza� ulic�. Jest dziwna. Jest dziwna nie przez to, �e jest pe�na sklep�w, neon�w i architektury, ale - przez ludzi. Popatrz, tamt� stron� ulicy przechodz� dziewcz�ta. Id� roze�miane i g�o�no rozmawiaj� z sob�. Ach, ty na pewno nie wiesz, dok�d one id�. -
Pogas�y im lampy, wi�c id� kupi� oleju. Nas�cz� oleju do lamp i zn�w b�d� �wieci�y.
(Anna): Ach tak...
(Adam): To s� panny m�dre. Policz, ile ich jest. Powinno by� pi��. Przesz�y. Zdziwi�a� si� na pewno, �e nie maj� d�ugich wschodnich szat. S� ubrane stosownie do klimatu i do zwyczaj�w naszej ojczyzny. Maj� jednak w r�kach lampiony i ludzie dziwi� si�, dok�d je nios�. Mo�e si� zreszt� tak bardzo nie dziwi�, bo ludzie naszej epoki odzwyczaili si� od zdziwienia.
A teraz popatrz tam. To s� g�upie panny. �pi� one, a lampy le�� z boku oparte o mur. Jedna potoczy�a si� nawet w poprzek chodnika i spad�a poza kraw�d�.
Tobie si� zdaje, �e one �pi� w tych niszach, ale w�a�ciwie i one r�wnie� id� ulic�. Id�c �pi�. Chodz� w letargu - tkwi w nich jaka� u�piona przestrze�. Ty teraz czujesz t� przestrze� w sobie, bo ty r�wnie� mia�a� usn��. Przyszed�em ci� obudzi�. Zdaje mi si�, �e zd��y�em na czas.
(Anna): Po co mnie zbudzi�e�? Po co?
(Adam): Zbudzi�em ci� dlatego, �e t� ulic� ma p�j�� Oblubieniec. Panny m�dre chc� wyj�� naprzeciw niego ze �wiat�em, panny g�upie posn�y i pogubi�y lampy. R�cz� ci, �e nie zd��� si� obudzi�, a je�li nawet si� pobudz�, to nie zd��� znale�� i pozapala� lamp.
(Anna): Istotnie - lampy potoczy�y si� w poprzek ulicy, a cz�owiek, gdy si� obudzi znienacka, jest zawsze jeszcze przez chwil� pe�en snu. Oblubieniec za� przejdzie szybko. Jest to na pewno m�czyzna m�ody i nie b�dzie czeka�.
(Adam): On czeka w�a�ciwie wci��. Wci�� �yje w oczekiwaniu. Widzisz - tylko, �e to jest jakby po drugiej stronie tych r�nych mi�o�ci, bez kt�rych cz�owiek nie mo�e �y�. O, cho�by na przyk�ad ty. Nie mo�esz �y� bez mi�o�ci. Widzia�em z daleka, jak sz�a� t� ulic� i pr�bowa�a� wzbudzi� zainteresowanie. Prawie �e s�ysza�em twoj� dusz�. Wo�a�a� z rozpacz� o mi�o��, kt�rej nie masz. Szuka�a� kogo�, kto by ci� wzi�� za r�k�, przygarn��...
Ach, Anno, jak mam ci tego dowie��, �e po drugiej stronie wszystkich tych naszych mi�o�ci, kt�re wype�niaj� nam �ycie - jest Mi�o��! Oblubieniec idzie t� ulic� i chodzi ka�d� z ulic! Jak�e mam ci dowie�� tego, �e jeste� oblubienic�. Trzeba by teraz przebi� jak�� warstw� twojej duszy, tak jak przebija si� warstw� poszycia i gleby poszukuj�c �r�d�a wody po�r�d zieleni lasu. S�ysza�aby� wtedy, jak m�wi: umi�owana, nie wiesz, jak bardzo nale�ysz do mnie, jak bardzo jeste� w�asno�ci� mojej mi�o�ci i mego cierpienia - bo mi�owa� znaczy dawa� �ycie poprzez �mier�, mi�owa� znaczy wytryska� zdrojem wody �ywej w g��binach duszy, kt�ra si� pali lub tli, a sp�on�� nie mo�e. Ach, p�omie� i zdr�j! Nie czujesz zdroju, a p�omie� ci� trawi. Prawda?
(Anna): Nie wiem. Wiem tylko, �e m�wi�e� do mojej duszy. Nie b�j si�. Idzie razem z cia�em. Jak�e mo�na j� bez cia�a ogarn�� lub posi���. Ja jestem panna g�upia. Ja jestem jedna z g�upich panien. Po co mnie zbudzi�e�?
(Adam): Oblubieniec nadchodzi. To jest w�a�nie jego godzina. O, popatrz - w�a�nie przesz�y panny m�dre, trzymaj�c �wie�o zapalone lampy. �wiat�o ich jest jasne, bo przeczy�ci�y szk�a w lampionach. Id� weso�o, prawie pl�saj� w chodzie.
(Anna): Widzia�am zn�w te dziewcz�ta. Twarze ich nawet nie by�y skupione. Czy s� naprawd� czyste i szlachetne, czy tylko powiod�o im si� w �yciu, nie tak jak mnie?
O g�upia, g�upia kobieto, zbudzona po to, by dalej spa�. -
Potem widzia�am dalej. Szed� jaki� m�czyzna, ubrany w cienkie palto, bez kapelusza. Twarzy jego od razu nie dostrzeg�am, bo szed� zamy�lony z pochylon� g�ow�. Odruchowo zacz�am i�� w jego kierunku. Kiedy jednak uni�s� twarz, omal nie krzykn�am. Zdawa�o mi si�, �e widz� wyra�nie twarz Stefana. I natychmiast cofn�am si� w tym kierunku, gdzie sta� Adam. Uchwyci�am go mocno za r�k�. Adam m�wi�:
(Adam): Wiem, dlaczego si� cofn�a�. Nie znios�a� widoku jego twarzy.
(Anna): Zobaczy�am twarz, kt�rej nienawidz�, i zobaczy�am te� twarz, kt�r� powinnam mi�owa�. Dlaczego wystawiasz mnie na tak� pr�b�?
(Adam): W twarzy Oblubie�ca ka�dy z nas odnajduje podobie�stwo twarzy tych, w kt�rych uwik�a�a nas mi�o�� po tej stronie �ycia i egzystencji. Wszystkie s� w Nim.
(Anna): Boj� si�.
(Adam): Boisz si� mi�o�ci. Czy doprawdy boisz si� mi�o�ci?
(Anna): Tak. Boj� si�. No, czego mnie dr�czysz! Ten cz�owiek mia� oblicze Stefana. Ja boj� si� tego oblicza.
..............................
(Ch�r, Stefan): 1. Oto przerwa �wiate� i przerwa s��w,@ nie przerwano my�li i dramatu.@ Ludzie zostaj� ci sami.@ Rozszczepia ich los,@ on sprawia, �e si� wymieniaj�,@ nie tworz� jedno�ci.@
2. Lampy nisko �wiec� w chodniku ulicy@ - czy wyczerpa�a si� w nich oliwa?@ To nie olejem karmi si� p�omie�,@ lecz wod� deszczow� -@ pada deszcz, chodniki mokn� i jezdnia.@
3. Panny g�upie, o panny g�upie,@ z wody nikt nie wykrzesze p�omienia!@ (Stopy ludzkie od wilgoci ochrania@ obuwie.)@
4. Niech odst�pi� z�udzenia i fikcja:@ nikt nie przeszed�, �wiat�a nie zabrano.@ Wszystko by�o tak samo jak jest.@ Deszczem karmi si� ziele�@ - drzewa nie rdzewiej� dotychczas.@ Mokre w�osy Anny i rami� Stefana@ i p�aszcz. -@
5. To by�o. Nikt mu nie ka�e powraca�.@ Mokre w�osy, bo wiosna lub jesie�. Nie p�acz!@ Nie jeste� wolny, nie jeste� inny@ - tylko deszcz na ukos.@
6. A knoty pij� oliw�,@ a woda pije p�omie�,@ a kamie� wody nie pije@ - nie pije - nie pije -@ lecz woda wypi�a p�omie� -@ i lampy zgas�y.@
7. Dwie lampy zgaszone.@ Jedna drugiej nie da�a p�omienia.@ Jedna drugiej nie da�a oliwy.@ Nie da�a knota.@
Nie da�a knota,@ nie da�a@ - dwie lampy - i deszcz.@
8. Zmrok zapada, a On przyni�s� �wiat�o.@ Przyni�s� i przeni�s�.@ I chcia� si� sta� tob� i mn�,@ nim i ni�.@ Lecz przeszed�.@ Kt� wie, kt�ra teraz godzina?@
9. To ja. To ja. Rami� Stefana s�abe@ i w�osy Anny wysch�y. I oczy...@
.............................
Anna: Gdy si� ockn�am z widze� moich i rozwa�a�,@ wci�� jeszcze sta�am na tym samym miejscu.@ Sklep jubilera po dawnemu by� zamkni�ty.@
Przypominam sobie wyraz jego oczu,@ kt�re wypowiada�y niezale�nie od s��w taki rozkaz:@ Nie wolno ci nigdy by� poni�ej tego, co widzi m�j wzrok,@ nie wolno ci opada� w d�, skoro ci�ar twojego �ycia@ moje musz� wykaza� wagi.@
Gdy potem bieg�am pe�na ukrytej nadziei@ w stron� zapowiedzianego mi nagle oblubie�ca,@ zobaczy�am oblicze Stefana.@ Czy On musi mie� dla mnie t� twarz?@ Dlaczego? Dlaczego?@
III. Dzieci
(Monika i Krzysztof)
Teresa: W tym dniu, w kt�rym Krzysztof powiedzia� mi o Monice,@ powraca�am do domu wolniej ni� kiedykolwiek,@ jakbym szuka�a umy�lnie nowych ulic i okr�nych dr�g.@ Musia�am przecie� pomy�le� nad s�owami mojego syna@ i szuka� dla nich w sobie klimatu serca.@
Wiedzia�am o niej ju� dawniej. By�a jedn�@ z kole�anek Krzysztofa na studiach. Wiedzia�am tak�e,@ �e Krzysztof interesuje si� t� dziewczyn�.@ Widzia�am j� kilka razy - by�o to dziecko nie�mia�e@ i delikatne. Czyni�a na mnie wra�enie@ istoty w sobie zamkni�tej, kt�rej w�a�ciwa warto��@ tak bardzo ci��y do wewn�trz, �e wr�cz przestaje@ dociera� do innych ludzi. Czy jest to warto�� prawdziwa?@
My�la�am wi�c o Monice po�r�d nieznanych ulicy,@ lecz stale widzia�am Krzysztofa. My�lenie o nim@ sta�o si� dla mnie czym� bliskim tak samo jak moje istnienie.@ Przedr��y�o sobie tyle �cie�ek w mej �wiadomo�ci,@ �e sk�dkolwiek zaczyna�a si� my�l,@ na jedn� z nich musia�a natrafi�.@
W tej chwili jestem (chyba) przed sklepem jubilera.@ I nagle stan�o mi w oczach jakby zwierciad�o,@ w kt�rym odbi�y si� kiedy� losy Andrzeja i m�j.@ Stali�my d�ugo na progu. By� wiecz�r w pa�dzierniku.@ Obr�czki �lubne le�a�y przed nami na wystawie.@ Potem widzieli�my je na palcach naszych r�k.@ By�a w tym jakim� zwierciadle nasza najbli�sza przysz�o��.@ Ludzie �yczliwi wchodzili przez �cian� tego widzenia,@ s�yszeli�my ich rozmowy - i wi�cej jeszcze: ich my�li.@ A my oboje z Andrzejem z pomoc� dw�ch z�otych obr�czek@ stajemy si� jedno�ci�. -@
Dot�d tylko czytamy w zwierciadle,@ a dalej jest niewiadoma.@
Nie by�o na �wiecie Krzysztofa, kt�ry si� pocz�� we mnie.@ A dalszy los Andrzeja, historia tej naszej jedno�ci,@ to wszystko w�wczas nieznane, ju� teraz sta�o si� cia�em.@ Gdy Krzysztof uko�czy� dwa lata, Andrzej odje�d�a� na front.@ Wzi�� dziecko i d�ugo przygarnia�, nim drzwi si� za nim zamkn�y.@ To by�o widzenie ostatnie - i Krzysztof ojca nie zna.@ Nasza jedno�� zosta�a w tym dziecku, nic wi�cej.@ Krzysztof r�s�,@ Andrzej nie umar� we mnie, nie zgin�� na �adnym froncie,@ nie musia� nawet powraca�, bo jako� jest.@
Nie masz poj�cia, m�j m�u, jak straszny to jest l�k,@ kt�ry graniczy z nadziej� i co dzie� w ni� si� wdziera.@ Nie ma nadziei bez l�ku i l�ku bez nadziei.@ A Krzysztof r�s� - i widzia�am w nim coraz bardziej ciebie.@ Nie wychodzi�am wi�c z kr�gu twojej przedziwnej osoby,@ kt�rej odda�am siebie i ju� nie umiem odebra�.@ Ty nawet nie przychodzisz, nawet si� nie fatygujesz.@ Po drugiej stronie zwierciad�a Jubiler dobiera� obr�czki.@ Po drugiej stronie zwierciad�a rozszczepi� si� nasz los@ - zosta�a przecie� jedno��.@
Krzysztof, Krzysztof m�wi� mi dzi� o Monice,@ obcej nie�mia�ej dziewczynie -@ tak jak ongi� ty powiedzia�e� matce "Teresa".@ S�owo pad�o.@
Sta�am wi�c dzisiaj zn�w przed sklepem jubilera,@ czyta�am dalszy ci�g naszej przedziwnej historii.@ Ten starzec mia� w oczach poziom naszego nowego istnienia.@ Pion stanowi�y serca. (Pion si� z poziomem spotyka�).@
Potem, widzia�am ich razem - wychodzili oboje rado�ni.@ Monika w swoim u�miechu zdradza�a dyskretny prze�om:@ Krzysztof odczyta� cz�owieka i my�li si� przenikn�y.@ (Przez chwil� si� czu�am Monik� spotkan� znowu przez ciebie).@ Mogli oboje przej��, nie zauwa�y� mnie nawet -@ a przecie� ich ca�a rozmowa musia�a by� we mnie.@
(Rozmowa Krzysztofa i Moniki by�a taka):
Krzysztof: Jestem dzieckiem mojej matki i w tobie j� tak�e znajduj�.@ Ojca nie zna�em - wi�c nie wiem, kim winien by� m�czyzna.@ Zaczynam �ycie na nowo. Brak mi gotowych modeli.@ Ojciec pozosta� w matce, gdy poleg� gdzie� na froncie,@ i ju� mnie nie nawiedza�, nie by� ze mn� na co dzie�.@ Matka we mnie szczepi�a ide� ojca - tak ros�em,@ my�l�c cz�ciej ni� mniemasz o jej kobiecym losie,@ o samotno�ci pe�nej nieobecnego cz�owieka,@ kt�rego ja uobecniam. -@ Lecz nie chc� tego losu dla ciebie. Chc� obecno�ci,@ takiego przenikania si� odt�d wzajemnie jak teraz.@ Czy tak wiele masz z mojej matki, �e musz� od niej odej��,@ a�eby j� w tobie znajdowa�? To ca�kiem nowe �ycie@ i ca�kiem nowi ludzie: dzi�kuj� ci za to w�a�nie,@ �e� mnie zmusi�a, Moniko, ogarn�� moje istnienie@ jak nies�ychany ca�okszta�t, kt�ry si� uwydatni�@ i zarysowa� przez to, �e� ty stan�a w pobli�u.@
Monika: Ja jednak l�kam si� siebie i l�kam si� tak�e o ciebie.@ D�ugo przedtem l�ka�am si� ciebie, l�kaj�c si� przy tym o siebie,@ tw�j ojciec odszed� i poleg�, a przecie� zosta�a jedno��@ - ty by�e� jej rzecznikiem, mi�o�� na ciebie przesz�a.@ U mnie rodzice �yj� jak dwoje obcych ludzi,@ nie ma jedno�ci takiej, o jakiej musi si� marzy�,@ kiedy si� �ycie we dwoje chce przyj��, a tak�e chce da�.@ Czy to nie b�dzie pomy�ka, m�j drogi, czy to nie minie?@ Czy kiedy� nie odejdziesz tak samo jak m�j ojciec,@ kt�ry jest w domu obcy - czy ja nie odejd� jak matka,@ kt�ra sta�a si� obca. Czy ludzka mi�o�� w og�le@ zdolna do tego, by przetrwa� ca�e istnie