16756
Szczegóły |
Tytuł |
16756 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16756 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ELIZABETH LOWELL
NIE OK�AMUJ MNIE
Wszystkie postacie w tej ksi��ce s� fikcyjne.
Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b rzeczywistych
- �ywych czy umar�ych - jest ca�kowicie przypadkowe.
Catlin omal nie krzykn�� ze zdumienia. Wyrwany nagle z wygodnej tera�niejszo�ci,
przeni�s� si� w przesz�o��, kiedy kobieta uczy�a go prawdziwego znaczenia s�owa �zdrada".
Zap�aci�by za t� lekcj� �yciem, gdyby nie refleks pewnego cz�owieka. Kobieta zgin�a. Zgina�
r�wnie� �w cz�owiek. M�czyzna, znany w�wczas jako Jacques-Pierre Rousseau, prze�y�.
Patrzy� na le��c� na d�oni star�, chi�sk� monet�. Metal umy�lnie przeci�to na po�owy
poprzez cienkie, delikatne linie uk�adaj�ce si� w obraz jask�ki w locie; ptakowi pozosta�o
tylko jedno skrzyd�o. Na linii ci�cia mied� b�yszcza�a jak bezkrwista rana. Moneta wyda�a mu
si� znajoma, a jednocze�nie, w jaki� nieokre�lony spos�b, obca. Zbyt cz�sto ogl�da� drug�
po�ow� jask�ki, t� po�ow�, kt�r� nosi� przy sobie jako amulet na szcz�cie. Po�ow�, kt�ra
trafi�a do jego r�k w innym �wiecie, w innym �yciu.
Dawno temu, daleko, w obcym kraju.
Spojrza� na szczup��, wyprostowan� posta� Chen Yi.
- Interesuj�ca pami�tka - powiedzia� g�osem bez wyrazu. - Wielka szkoda, �e k�o� j� tak
zniszczy�. Monety z czas�w dynastii Han to rzadko��.
- Pa�skie znajomo�ci powinny umo�liwi� po��czenie obu tych cz�ci - stwierdzi� cicho
Chen.
6 Elizabeth Lowell � NIE OK�AMUJ MNIE
- Tak? A czy ma pan przy sobie brakuj�c� po�ow�? -Ten s�owny pojedynek straci� ju�
jakiekolwiek znaczenie. Brakuj�c� cz�� trzyma� w kieszeni. Pozosta�o mu tylko upewni� si�,
�e to nie przypadek sprawi�, i� Chen ma t� monet�, �e to nie gra, maj�ca zapewni�
Chi�czykowi zdobycie jego zaufania.
Chen czeka�. Twarz mia� nieruchom�, podobnie jak Cat-lin.
- Sk�d pan j� ma?
- Od cz�owieka, kt�ry tak�e nazywa� si� Chen.
- W Chinach a� roi si� od Chen�w.
- Tak.
Chen mocno zaci�gn�� si�, dusz�cym, chi�skim papierosem. By�a to oznaka na�ogu, a nie
zdenerwowania. Nie nale�a� do ludzi, kt�rzy �atwo si� denerwuj�.
Ostry zapach papierosowego dymu, dziwna w intonacji angielszczyzna Chena oraz stara
chi�ska moneta sprawi�y, �e Catlin dozna� wra�enia rzeczywisto�ci jakby ze snu. Nie nale�a�
jednak do g�upc�w ufaj�cych wra�eniom. Adrenalina, kr���ca w �y�ach wzburzon� fal�,
przypomina�a mu, �e ta noc i ta chwila s� a� nazbyt rzeczywiste, a by� mo�e nawet
�miertelnie niebezpieczne.
- Od kt�rego z Chen�w j� pan otrzyma�? - Podrzuci� zniszczon� monet�, z�apa�, zn�w
podrzuci� i zn�w z�apa�. W pe�ni kontrolowa� g�os i cia�o - cia�o gotowe na wszystko, nawet
na �mier�.
- Dosta�em j� wraz z wiadomo�ci� od... - Chen zamilk� nagle, szukaj�c w pami�ci s��w,
b�d�cych dok�adnym odpowiednikiem chi�skiego okre�lenia i nie znalaz� ich. - Jak nazywa
si� po angielsku syn bratanka bratanka brata mojego ojca?
- Dziewi�ta woda. - W g�osie Catlina czu�o si� kpin�.
- Ach!
NIE OK�AMUJ MNIE � Elizabeth Lowell 7
D�wi�k ten w niczym nie przypomina� lekkiego westchnienia, jakim pos�uguj� si�
Amerykanie. By� ostrym, s�ownym potwierdzeniem zdobycia przewagi. To, bardziej ni�
bezustannie palone papierosy bez filtra, fa�da mongolska i z�otawy odcie� sk�ry, dowodzi�o,
�e Chen to mieszkaniec Chin kontynentalnych.
- Przeci�ta moneta dotar�a do mnie wraz z wiadomo�ci� od mojej dziewi�tej wody, Chen
Jiangshi.
W pami�ci Catlina od�y�y wspomnienia. Na chwil� wr�ci� tam, do po�udniowo-
wschodniej Azji, zn�w poczu� dotkni�cie przesuwaj�cych si� po jego rozpalonym ciele d�oni
Mei, wo� jej podniecenia i parali�uj�cy strach, kiedy podczas orgazmu wymierzy�a mu w
twarz z pistoletu. Wiedzia� wtedy, �e jest prawie martwy, �e kobieta, kt�ra w tej chwili wije
si� pod nim z rozkoszy, w nast�pnej go zastrzeli, �e zosta� zdradzony na wiele sposob�w i �e
nie zdo�a ich policzy� i nazwa�. Strza�y, konwulsyjne drganie cia�a, kolejne strza�y i le��ce na
nim zakrwawione zw�oki kobiety, kt�r� kocha�. I Chen Jiangshi, padaj�cy obok maty, umiera-
j�cy i do ko�ca usprawiedliwiaj�cy si� i przeklinaj�cy sw� zdradzieck� kuzynk�, Genevieve
Mei Chen Deneuve.
P�niej dosta� przeci�t� monet� i wiadomo��, �e pewnego dnia dotrze do niego jej druga
po�owa, a tak�e pro�ba, kt�r� mo�e zignorowa� lub spe�ni�, wed�ug uznania.
Przygl�da� si� uwa�nie milcz�cemu m�czy�nie, czekaj�cemu teraz na jego decyzj�.
- Je�li mog� pom�c, pomog� - powiedzia� kr�tko. -A co si� tyczy Chen Jiangshi, to
mo�na o nim powiedzie�, �e by� prawdziwym m�czyzn�. Przyni�s� chwa�� swej rodzinie i
przodkom.
Chen pochyli� si� lekko. Jego cienkie, niemal bia�e w�osy zafalowa�y.
- Powiedziano mi - szepn�� - �e niezale�nie od noszo-
8 Elizabeth LoweU � NIE OK�AMUJ MNIE
nego akurat nazwiska jest pan cz�owiekiem z dum� pokazuj�cym �wiatu sw� twarz.
Catlin czeka� ponuro na doko�czenie komplementu. Pragn�� dowiedzie� si�, jaki interes
zawar�, �eby odkupi� swe przesz�e, lekkomy�lne post�pki.
- Ju� nie pracuje pan w Indochinach.
By�o to stwierdzenie, nie pytanie, lecz mimo to odpowiedzia�:
- Ju� nie pracuj� w Indochinach.
- Ju� nie pracuje pan dla rz�du. Tym razem zawaha� si�.
- Nie pracuj� tak�e przeciw rz�dowi.
- Ach! - Chen zrozumia� i zaakceptowa� to stwierdzenie. M�wi� dalej: - Czy nie powinien
pan by� lojalny wobec rodziny, spo�eczno�ci lub tradycji?
- Nie w chi�skim rozumieniu tych poj��.
- Nie chodzi pan w cieniu innych ludzi?
- Nie, je�li tylko mog� temu zapobiec - stwierdzi� Cat-lin sucho. - Uwielbiam s�o�ce.
Chen spojrza� na niego sprytnymi, czarnymi oczkami, szeroko rozstawionymi w twarzy o
kolorze i fakturze pergaminu. By� g�adko ogolony - Chi�ska Republika Ludowa nie kocha�a
rzadkich br�dek b�d�cych w modzie od czas�w Konfucjusza. Paznokcie, cho� za d�ugie jak
na zachodnie gusta, nie by�y jednak a� tak d�ugie, �eby od razu rzuca�y si� w oczy.
Wprawdzie w�osy mia� niemal siwe i ci�ko oddycha� na skutek palenia zbyt wielu
papieros�w, ale oczy, kt�rymi wpatrywa� si� w Catlina, czyste, bystre, p�on�ce, nale�a�y do
m�odego m�czyzny.
Catlin podda� si� temu badaniu cierpliwie, czuj�c, �e Chen pragnie go sobie dok�adnie
obejrze� i zrozumie�. Dla Chi�czyka jego brak zwi�zk�w krwi i wi�z�w ze wsp�lnot� by�
nienormalny, obrzydliwy.
NIE OK�AMUJ MNIE � Elizabeth LoweU 9
- Nie czci pan ani Boga chrze�cijan, ani Proroka mahometan, ani Buddy, ani milcz�cego
Tao, ani tak niegdy� wymownego Mao, ani przodk�w - m�wi� dalej Chen. -A jednak jest pan
cz�owiekiem dumnym. Cz�owiekiem honoru.
Machn�� r�k�, mog�o to oznacza� zar�wno zgod�, jak i sprzeciw oraz to wszystko, co
mie�ci si� po�rodku.
- Jestem wdzi�czny Chen Jiangshi - szepn�� Chen - za to, �e pan prze�y�, cho� kobieta
zdradzi�a, �e mo�e pan teraz o�wieci� m� biedn� g�ow� i pozwoli� jej zrozumie� prawdziw�
natur� niemo�liwego.
I nadal przygl�da� si� spokojnie i cierpliwie, o wiele od siebie wy�szemu, o wiele
pot�niej zbudowanemu m�czy�nie, kt�rego nazwisko wymawiano niegdy� w In-dochinach
szeptem, ze strachem i podziwem. Nagle skin�� g�ow� - podj�� decyzj�. Od male�kiego
niedopa�ka poprzedniego zapali� nowego wygniecionego papierosa i zacz�� m�wi� o
sprawach bardziej przyziemnych ni� honor, o�wiecenie i prawdziwa natura niemo�liwego.
- Zna pan wykopaliska archeologiczne w Xi'anie? Zn�w by�o to raczej twierdzenie ni�
pytanie i zn�w
Catlin udzieli� mu opowiedzi.
- Nie zbieram ju� br�z�w z okresu Walcz�cych Kr�lestw. Ale tak, wiem sporo o Xi'anie i
cesarskiej armii. Uwa�a si� powszechnie, �e to najwi�ksze odkrycie archeologiczne w historii
ludzko�ci.
Chen poszuka� wzrokiem popielniczki, nie znalaz� jej i rzuci� s�abo dymi�cy niedopa�ek
do kominka.
- A gdyby nadal kolekcjonowa� pan br�zy, ile zap�aci�by pan za wo�nic�, rydwan i konie,
inkrustowane z�otem i srebrem, po�owa wielko�ci naturalnej, pochodz�ce z grobu samego
cesarza Qin?
Catlin nie pr�bowa� nawet powstrzyma� gwa�townego
10 Elizabeth Lowell � N I E O K � A M U J M N I E
westchnienia. Wiedzia�, �e zd��y� zdradzi� swoje zainteresowanie nag�ym zw�eniem
�renic. Od wielu lat nie prowadzi� ju� �ycia tajnego agenta, ale sama propozycja zapiera�a
jednak dech w piersiach. Czu� si� tak, jak m�g�by czu� si� egiptolog, kt�remu
zaproponowano kupno szczeroz�otego sarkofagu faraona Tutenchamona.
- Gdybym nadal kolekcjonowa� br�zy, zap�aci�bym za taki okaz tyle, ile by ode mnie
za��dano - powiedzia� cicho.
- Pi��set tysi�cy dolar�w?
- Z pewno�ci�.
- Milion dolar�w?
- Gdybym tyle mia�, i gdybym mia� pewno��, �e dzie�o jest oryginalne. - U�miechn�� si�
raczej smutno, my�l�c o stanowisku rz�du chi�skiego w kwestii wywozu antyk�w. - Bior�c
pod uwag� stosunek rz�du Chi�skiej Republiki Ludowej do nielegalnego eksportu d�br
kultury, nie s�dz�, �eby br�zy cesarza Qin sta�y si� w przewidywalnej przysz�o�ci
narkotykiem rynku dzie� sztuki. Chyba �e nast�pi�a zmiana polityki.
Chen nie spuszcza� z niego wzroku.
- �adnej zmiany nie by�o.
- A wi�c jest to, jak my m�wimy, dyskusja akademicka.
Koniec papierosa rozjarzy� si� gwa�townie. Catlin czeka� czuj�c, �e Chi�czyk dotar� do
miejsca, z kt�rego nie ma ju� odwrotu.
- Powinna by� akademicka - stwierdzi� kr�tko Chen - ale nie jest.
- A ja nie jestem kolekcjonerem br�z�w. - Catlin powiedzia� to zdecydowanym g�osem,
nie pozostawiaj�cym najmniejszych w�tpliwo�ci, �e ka�de s�owo to czysta prawda.
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 11
Chen gwa�townie machn�� r�k�, za d�oni� ci�gn�a si� smu�ka dymu z papierosa.
- Ten fakt jest znany. Ale niegdy� pan by�. I gdyby mia� pan zn�w nim zosta�, to czy
s�dzi pan, �e ludzie sprzedaj�cy br�zy z okresu Qin skontaktowaliby si� w�a�nie z panem?
- Znaj�c tylko nazwisko Catlin? W�tpi�. Wyrobienie sobie marki znanego kolekcjonera
wymaga czasu.
- A gdyby nazwisko brzmia�o Jacques-Pierre Rousseau? - Specyficzna wymowa Chena
sprawi�a, �e pytanie to zabrzmia�o jeszcze bardziej bezceremonialnie.
- Nie s�ysza� pan? Biedaczysko nie �yje. Przed kilku laty kto� wrzuci� granat do jego
pokoju w hotelu. Musia� zrobi� z niego sieczk�.
Chen spojrza� mu w oczy, czyste, jasnobursztynowe, o odcieniu przypominaj�cym kolor
zimowego nieba tu� po zachodzie s�o�ca. Nie by�o w nich zapowiedzi gwiazd rozja�niaj�cych
ciemno�ci mro�nej nocy, lecz wy��cznie pewno�� jej nadej�cia. Oto oczy smoka p�on�ce
drapie�n� inteligencj�.
- Znam ludzi w�tpi�cych w to, �e cz�owiek o talentach Rousseau m�g� tak �atwo zgin��. -
Chen g��boko zaci�gn�� si� papierosem. - Pojawi�y si� plotki.
- Plotki zawsze si� pojawiaj�. - Catlin zawaha� si�, wzruszy� ramionami. Cz�owiek, kt�ry
przyni�s� mu drug� po�ow� monety z czas�w dynastii Han, monety z jask�k�, zas�ugiwa� na
to, �eby us�ysze� prawd�. - Rousseau by�by dla pana wi�kszym k�opotem za �ycia, ni� po
�mierci -stwierdzi�. - Nie mo�na powiedzie�, �eby uchodzi� za przyjaciela Chi�skiej
Republiki Ludowej.
Chen rozmy�la� przez kilka chwil w milczeniu.
- Kiedy straci si� gniazdo - mrukn�� w ko�cu - t�uk� si� wszystkie jajka.
12 Elizabeth Lowell � NIE O K � A M U J M N I E
Catlin odpowiedzia� na te s�owa u�miechem.
- Najmilsze w chi�skich przys�owiach jest to, �e mog� oznacza� wszystko albo nic. Jakie
jajka? Jakie gniazdo? I kto je str�ca?
Gwa�townym ruchem Chen wrzuci� niedopa�ek do kominka.
- Czy narz�dzie musi koniecznie zna� zamiar artysty? Catlin zwa�y� w d�oni po��wk�
monety. Przed oczami
pojawi� mu si� pewien obraz: pi�kna chi�ska rzeka Li o �wicie, rybacy na w�skich
tratwach zapalaj� lampiony i wyp�ywaj� na po��w, odpychaj�c si� kijami od dna. U st�p m a j
� kormorany, karmione z r�ki od wyklucia si� z jajka, nauczone odpowiada� na wyra�ny,
cienki okrzyk pana. Kiedy tratwy ��cz� si� w kr�g, tajemnicze odbicie �wiat�a na powierzchni
ciemnej wody zwabia ryby. Wtedy uwalnia si� ptaki. Nurkuj� w toni. Opasuj�ca ich szyje
linka sprawia, �e niczego nie mog� prze�yka�. Wracaj� na tratw�, oddaj� �up i zn�w �owi�
ryby. Kiedy koszyk pana nape�ni si�, odwi�zuje on link� i ptak mo�e polowa� dla siebie.
- Powiedz mi, Chen Yi, czy kiedy rybak znad rzeki Li wypuszcza swego kormorana w
pogr��on� w mroku to�, zawi�zuje mu link� tak ciasno, �e ptak si� dusi?
Chen zareagowa� na to pytanie chwilowym wahaniem, poprzedzaj�cym u�ycie
zapalniczki, kt�rej kszta�t nie zmieni� si� od czasu, gdy Chi�czycy nauczyli si� kopiowa�
Zippo.
- Link� nale�y zawi�za� wystarczaj�co ciasno, �eby ptak nie m�g� prze�kn�� ryby, kt�r�
z�apa�. - Zaci�gn�� si� �wie�o zapalonym papierosem. - �ci�niesz j� mocniej i nie masz z
kormorana �adnego po�ytku. - Zamkn�� zapalniczk� z metalicznym trzaskiem. - Zawi��esz
lu�niej i ptak zjada ci kolacj�.
NIE O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 13
- Jestem inteligentniejszy od kormorana.
- I przez to znacznie bardziej niebezpieczny.
- Jak bardzo chce pan z�apa� ryb�?
Chen w�o�y� zapalniczk� do kieszeni swej marynarki w zachodnim stylu. Zn�w spojrza�
na po��wk� monety le��c� na twardej d�oni Catlina i przypomnia� sobie kilka zas�yszanych
niegdy� okre�le� pod adresem m�czyzny nazwiskiem Rousseau.
Godny zaufania...
Inteligentny i bystry.,.
Pokazuje �wiatu dumn� twarz...
I - �miertelnie niebezpieczny.
- Gdyby powiedzia� mi pan, na jak� ryb� ma ochot� - zaproponowa� Catlin -
poradzi�bym, jak j� z�apa� i przyrz�dzi�.
Chi�czyk rozejrza� si� po pokoju, jakby pr�bowa� przypomnie� sobie kierunki �wiata.
Wiedzia�," �e mieszkanie nale�y do Pacific Rim Foundation i jest u�ywane przez jej
pracownik�w - ekspert�w przyje�d�aj�cych do Waszyngtonu na wezwanie komisji senackich
lub udzielaj�cych porad wielkim tego �wiata. Wiedzia� tak�e, �e Catlin to Pacific Rim
Foundation. Mimo jego do�wiadcze� w Azji, a mo�e w�a�nie dzi�ki nim, fundacja mia�a
reputacj� bezstronnej: ani nie popiera�a, ani nie t�umi�a aspiracji Azji.
W pokoju brakowa�o akcent�w czysto chi�skich, staro�ytnych lub nowoczesnych; nie
by�o w nim niczego, co �wiadczy�oby, �e Catlin przez p�tora dziesi�ciolecia styka� si� z obc�
kultur�. A jednak Chen wyczuwa� w nim co�, dzi�ki czemu czu� si� tu jak w domu. Kszta�t i
spos�b ustawienia mebli sugerowa�y surowo�� i dyscyplin� w�a�ciw� chi�skiej kaligrafii.
Bogactwo obi� i dywanu sprawia�o czysto zmys�ow� rozkosz, tak charakterystyczn� dla
cesarskich jedwabi.
14 Elizabeth Lowell � NIE OK�AMUJ MNIE
Catlin by� najwyra�niej m�czyzn� inteligentnym oraz maj�cym dobry gust. Gro�nym
m�czyzn�. �miertelnie gro�nym. Przecie� w�a�nie dlatego go odszukano. Chen potrzebowa�
cz�owieka zar�wno inteligentnego, jak i �miertelnie gro�nego.
Zn�w zapali� papierosa, zaci�gn�� si� i powiedzia�:
- Jest te� kobieta.
Catlin u�miechn�� si� krzywo, my�l�c o w�asnej przesz�o�ci.
- Jak zwykle.
Chen nie odpowiedzia� mu u�miechem, ale sprawia� wra�enie rozbawionego.
- To Amerykanka wychowana w Chinach. Do 1959 roku jej rodzice byli chrze�cija�skimi
misjonarzami w prowincji Shaanxi. - Zauwa�y� zaskoczenie na twarzy Catlina i potwierdzi�
skinieniem g�owy. - Tak, nie wyjechali po powstaniu Chi�skiej Republiki Ludowej. Ojciec
by� Kanadyjczykiem, matka Amerykank�, chocia� niewielu ludzi zna�o jej pochodzenie. Zbyt
niebezpieczne. Amerykan�w... - szuka� okre�lenia, kt�re nie by�oby obra�liwe -... nie kochano
wtedy szczeg�lnie.
Catlin skrzywi� usta w lekkim u�miechu. Chen zorientowa� si�, �e wie doskonale, jak
niebezpiecznie by�o by� Amerykaninem w Chinach w pierwszych latach po rewolucji.
Kr�tkim �ach!" skwitowa� lata, podczas kt�rych by� Amerykaninem w Chinach oznacza�o
wyrok �mierci.
- Nowe rz�dy s� jak dzieci - m�wi� dalej Chen. - Musz� si� uczy�. Chi�ska Republika
Ludowa nauczy�a si� ceni� wzajemn� harmoni� mi�dzy odleg�ymi krajami. Dlatego tu jestem.
Jest ona jednak obecnie zagro�ona.
Niewidzialne ch�odne palce upiora przesun�y si� po karku Catlina, muskaj�c rosn�ce
tam kr�ciutkie w�oski. Jego zadaniem jako w�a�ciciela i pe�noetatowego pracow-
NTE OK�AMUJ MNIE � Elizabeth Lowell 15
nika Pacific Rim Foundation by�a ocena fakt�w, prognozowanie i doradzanie
wp�ywowym klientom w sprawach wi���cych si� z Azj� w og�le, a z Chinami w szczeg�lno-
�ci. Nie s�ysza� jednak �adnych plotek, �adnych sugestii, nic, co by wskazywa�o, �e trudne
wzajemne zaloty USA i ChRL napotka�y jakie� przeszkody.
Chen obserwowa� go poprzez welon b��kitnoszarego dymu. Twarz Amerykanina nie
wyra�a�a niczego. Nie by�o �adnego fizycznego dowodu na to, �e jeden z najwybitniejszych i
najmniej znanych zwyk�ym, szarym ludziom ekspert�w od stosunk�w z Azj� jest zaskoczony
kategorycznym twierdzeniem o zagro�eniu, kt�re mo�e przerwa� cienkie nici dyplomacji, tak
ostro�nie nawi�zywane mi�dzy tymi dwoma krajami.
- A co ma z tym wsp�lnego kobieta? - spyta� cicho Catlin.
- Jest kluczem pasuj�cym do zamka.
- Czy wie o tym?
- Nie.
Czeka�. Odpowiedzia�o mu milczenie. Chen Yi niech�tnie udziela� informacji ponad
konieczne minimum. Catlin rozumia� wahania Chi�czyka: z natury rzeczy sekrety rodz�
kolejne sekrety.
- Prosz� m�wi� dalej - u�miechn�� si� ponuro. - �y�ka nie jest jeszcze wystarczaj�co
d�uga, by z�apa� na ni� ryb�.
- A czy kiedykolwiek b�dzie, Rousseau? - Chen roze�mia� si� chrapliwie. W mroku
mieszkania oczy Catlina �wieci�y niczym z�ote blaszki. Nie by�o w nich ciep�a. Tylko
zrozumienie.
- Jestem Catlin.
- Jest pan smokiem - cicho rzek� Chen, kilkakrotnie zaci�gn�� si� papierosem i wrzuci�
niedopa�ek do kominka.
- Ale jestem pa�skim smokiem - odpowiedzia� natych-
16
Elizabeth Lowell � NIE OK�AMUJ MNIE
NIE OK�AMUJ M N � � Elizabeth Lowell
IZ
miast Catlin podrzucaj�c monet� i przygl�daj�c si� s�abemu blaskowi miedzi, �wiec�cej
w miejscu przeci�cia. -Czy te�, jak m�wimy w Ameryce: �Mo�e i jest sukinsynem, ale moim
sukinsynem. Na razie." - Bez wysi�ku znowu podrzuci� i z�apa� star� br�zow� monet�,
przyjrza� si� jej i zdecydowa�, �e powinien potrz�sn�� nieco go�ciem. Mo�e wytrz�sie z niego
jakie� informacje?
- Czy napije si� pan herbaty, Chen Yi, towarzyszu ministrze do spraw archeologii w
rz�dzie prowincji Shaanxi w Chi�skiej Republice Ludowej?
Gdyby nie oczekiwa� zdradliwego drgni�cia powieki, niczego by nie dostrzeg�.
- Kiedy si� pan zorientowa�?
- Gdy zapyta� pan o br�zy cesarza Qin. W Chinach s� miliony Chen�w, tysi�ce z nich
nosz� imi� Yi, lecz tylko jeden ma dost�p do najwspanialszego odkrycia archeologicznego w
historii ludzko�ci. - Catlin po raz ostami podrzuci� i z�apa� monet�, po czym wsadzi� j� do
kieszeni, w kt�rej przez wiele lat nosi� jej drug� po�ow�.
- Herbaty? - zapyta� ponownie.
Chen Yi waha� si�, nie okazuj�c zdumienia; swym milczeniem zdradza�, jak bardzo jest
zaniepokojony.
- Tak, dzi�kuj�- powiedzia� w ko�cu.
- Chi�skiej czy angielskiej.
- Czy ma pan sk�rki cytryny?
- Mam.
- Poprosz� o angielsk�. Min�o tyle lat...
Catlin wskaza� mu gestem krzes�o, stoj�ce obok kominka, kt�ry Chen Yi traktowa� jak
popielniczk� i wyszed� z pokoju. Po kilku minutach wr�ci�, nios�c na tacy z laki wytworny,
porcelanowy, szkarlatno-z�oty czajniczek i takie� fili�anki. Kiedy nalewaj�c paruj�cy
aromatyczny p�yn podni�s� pokrywk� czajniczka, pojawi� si� smok: smuk�y,
gi�tki, z�owrogi, pot�ny. W po�yskuj�cych z�oci�cie z�ych oczach czai�a si� z�o�liwa
m�dro��.
Chen Yi wrzuci� do herbaty dwie kostki cukru i sk�rk� cytryny. Nie okaza� zdziwienia,
gdy gospodarz post�pi� podobnie. W tej cz�ci Indochin, w kt�rej pracowa� niegdy� Catlin,
u�ywano powszechnie raczej sk�rki ni� soku z cytryny, maj�c do czynienia ze straszliwie
mocn� herbat�, tak lubian� przez Anglik�w. I chocia� Catlin nie parzy� herbaty tak, �eby
kolorem i konsystencj� przypomina�a smo��, nabyty nawyk dodawania cierpkiej cytryny
pozosta�.
- Bardzo dobrze m�wi pan po angielsku - zauwa�y� rzeczowo Amerykanin. Mimo
dziwnego tonu g�osu i specyficznej wymowy, tak charakterystycznych dla Chi�czyk�w, Chen
Yi �atwo mo�na by�o zrozumie�. Nie stosowa� tak�e eufemizm�w, form grzeczno�ciowych i
nie kr��y� wok� tematu, jak to si� cz�sto zdarza Chi�czykom, u�ywaj�cym obcego j�zyka.
Lecz w jego sposobie m�wienia by�o jednak co� niezwyk�ego. Trudno uchwytny akcent i
spos�b budowy zda� wydawa� si� by� bardziej brytyjski lub kanadyjski ni� ameryka�ski,
cho� by�o w nim r�wnie� co� ameryka�skiego. Mo�e mia� nauczycieli z r�nych zak�tk�w
�wiata?
- Czy przed rewolucj� chodzi� pan do szko�y w Van-couver?
- M�wiono mi, �e doskonale w�ada pan j�zykiem chi�skim - odbi� pi�eczk� Chen. - Czy
chodzi� pan do szko�y w Beijingu?
- Nie. - Catlin u�miechn�� si� lekko, s�ysz�c t� ripost�. - Nawet wtedy, kiedy jeszcze
znano go w �wiecie jako Pekin.
- Zabi� pan wielu Chi�czyk�w? - pad�o nast�pne, niespodziewane p y t a n i e . Stary trik
przes�uchuj�cego-niespo-d z i e w a n e , gro�ne pytanie w trakcie niezobowi�zuj�cej po-
gaw�dki.
18 Elizabeth Lowell � N I E O K � A M U J M N I E
- A czy pan cz�sto torturowa� angielskoj�zycznych je�c�w w P�nocnej Korei? - spyta�
Catlin, najzupe�niej oboj�tnie.
Wymienili spojrzenia. Para unosz�ca si� ze stoj�cego mi�dzy nimi czajniczka by�a
niczym oddech smoka.
- Nieszcz�sna przesz�o�� - stwierdzi� w ko�cu Chen, dotykaj�c delikatnie palcem brzegu
kruchej fili�anki. - To my musimy si� postara�, �eby nasze rz�dy nie powt�rzy�y dawnych
b��d�w pod wp�ywem strachu i zach�anno�ci.
- A czy to nam grozi?
Rozleg� si� metaliczny szcz�k, b�ysn�� p�omie�, metal szcz�kn�� znowu. Chen zatrzasn��
zapalniczk�.
-Tak.
Catlin milcza� przez d�u�sz� chwil�. Zastanawia� si� nad wag� sprawy, kt�ra sk�ania�a do
ryzykownego dzia�ania pozornie spokojnego chi�skiego urz�dnika pa�stwowego, kt�ry
siedzia� tu i pi� herbat�. Jego szczero�� by�a niezwyk�a, niemal szokuj�ca. Tysi�ce lat tyranii i
despotyzmu nauczy�o Chi�czyk�w m�wi� �tak" na wiele sposob�w i nie nauczy�o ani
jednego sposobu m�wienia �nie". Zatajanie prawdy i proste k�amstwa by�y niezb�dne, aby
przetrwa�, jakby sami obywatele Chin byli tajnymi agentami na terenie w�asnego kraju.
Czasy wsp�czesne nie okaza�y si� dla nich lepsze. Najpierw poni�y� ich Zach�d, a p�niej
przysz�y potworno�ci wojny domowej i gor�czka polityczna, nie r�ni�ca si� od religijnej
ekstazy. Niestety, ekonomii nie zbuduje si� na ekstazie. Podczas gdy Mao zdobywa� pozycj�
przyw�dcy, z g�odu umiera�o dwadzie�cia milion�w Chi�czyk�w. Kiedy jego pozycja by�a
zagro�ona, kolejne miliony wyrywano z rodzinnych dom�w, przesiedlano i poni�ano podczas
rewolucji kulturalnej. A ekstaza nadal rodzi�a kiepsk� ekonomi�. Kiedy p�omie� wypali� si�
na popi�, ocaleni przebudzili si� i rozgl�daj�c wok�, spo-
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 1?
strzegli upiora nieuchronnego bankructwa. Liderem zosta� Deng Xiaoping. Pojawi�y si�
plotki o rozdzielaniu d�br wed�ug pracy, a nie potrzeb.
Kr�tko m�wi�c, o kapitalizmie.
Tego s�owa nie u�ywa� nikt opr�cz wrog�w Deng Xiao-pinga. Lecz flirt z kapitalistyczn�
herezj� trwa�, o�ywiony nag�ym przyp�ywem produkt�w ze sp�achetk�w ziemi b�d�cych
�w�asno�ci�" ch�opskich rodzin. O�ywi� si� jeszcze bardziej, gdy do Chi�skiej Republiki
Ludowej zaproszono doradc�w ekonomicznych ze Stan�w Zjednoczonych i Kanady, kt�rzy
g�osili wprawdzie obowi�zuj�ce slogany o wiecznie �ywym duchu Mao, ale uczyli
po�ytecznej sztuki zarabiania pieni�dzy. Z ka�d� now� fabryk�, z ka�d� now� wsp�lnot�
ch�opsk�, kt�rej cz�onkowie nie tylko sami mieli pe�ne garnki, lecz jeszcze zarabiali na handlu
�ywno�ci�, stosunki mi�dzy ChRL a USA umacnia�y si�, a� osi�gni�to szans� zawarcia
dobrego, trwa�ego ma��e�stwa z rozs�dku, korzystnego dla obu stron. Chinom dano szans�
korzystania z technologii dwudziestego wieku, a Zachodowi wej�cia na olbrzymi rynek,
obejmuj�cy jedn� czwart� ziemskiej populacji.
Nie by�o publicznych komunikat�w o doskona�ym po�yciu Ameryki i Chin. Powoli
rezygnowano tylko z anty-kapitalistycznej retoryki. Chi�scy komuni�ci zasiadali do obiadu z
zachodnimi kapitalistami, wszyscy wyposa�eni w �y�ki - obie strony wiedzia�y, �e tylko w ten
spos�b m�dry cz�owiek mo�e je�� z jednego garnka nawet z samym diab�em. A jedzenie by�o
smaczne i ka�dy mia� szans� przyty�.
- Kto sika do zupy? - spyta� Catlin.
Chen odpowiedzia� mu nierozumiej�cym spojrzeniem.
- Jak? - zapyta�, zapominaj�c angielskiego, kt�rym w�ada� tak biegle.
20 Elizabeth Lowell � NIE OK�AMUJ MNIE
- To idiom - wyja�ni� Catlin, u�miechaj�c si� bezlito�nie. - Oznacza psucie wszystkiego i
wszystkim, ��cznie z psuj�cym.
- Ach! Doskonale! Sika� do zupy. - Chi�czyk skrzywi� twarz w u�miechu. - Bardzo
obrazowe. Dzi�kuj�. Zapami�tam to sobie.
Catlin nie w�tpi�, �e rzeczywi�cie zapami�ta. W czasach, gdy wi�kszo�� Amerykan�w
�y�a z zasi�k�w, Chen uczy� si� rozumie� coraz lepiej otaczaj�cy go, skomplikowany �wiat
- Nie wiem, kto sika do zupy. Ach! Wiem tylko, �e kto� mi nasika� w misk�. Zapach jest
bardzo jaskrawy.
- Mocny - poprawi� go automatycznie Catlin.
- Mocny. Ach! - Chen wymrucza� przeprosiny. - Min�o wiele lat, od czasu gdy
rozmawia�em po angielsku z Amerykaninem. To bardzo trudne.
- M�wi pan w tym j�zyku lepiej ni� dziewi��dziesi�t procent moich rodak�w - stwierdzi�
Catlin spokojnie. -Lecz je�li to pana m�czy, mo�emy przej�� na mandary�ski, francuski,
kanto�ski...
- Lub wietnamski? - G�os Chena brzmia� najzupe�niej oboj�tnie, oczy nie wyra�a�y
�adnych uczu�.
- Lub wietnamski - zgodzi� si� Catlin, nawet nie pr�buj�c ukrywa� swej przesz�o�ci z
jednego prostego powodu: je�li Chen wie, �e Rousseau to on, to wie te�, �e w�ada
wietnamskim r�wnie dobrze, jak j�zykami, kt�re wymieni�. To przede wszystkim talent do
j�zyk�w uczyni� z niego tajnego agenta. Nie po raz pierwszy by� wdzi�czny losowi za to, �e
mia� matk� Francuzk�, a nie, powiedzmy, Rosjank�. Syberia nigdy go nie poci�ga�a.
Niezale�nie od okoliczno�ci, zawsze wybra�by raczej wilgotny klimat Sajgonu.
Pi� herbat�, daj�c go�ciowi szans� zebrania my�li. Tego rodzaju grzeczno�ci Chi�czycy
niezmiennie oczekiwali od ludzi wychowanych w kulturze Zachodu, cho� prawie nig-
N T ? OK�AMUJ MNIE � EUaabeth Lowell 21
dy jej nie zaznawali. Chen Yi dostrzeg� ten gest i poczu� rodz�c� si� sympati� do
cz�owieka, kt�ry by� niegdy� wrogiem Chin i m�g� nim zosta� znowu, gdyby polityce Czte-
rech Modernizacji Denga podstawili nog� wewn�trzni i zewn�trzni wrogowie.
Wyrzuci� niedopa�ek, zapali� kolejnego papierosa i zacz�� m�wi� swym ostrym g�osem o
obecnej zdradzie oraz starych chi�skich br�zach. By�o rzecz� jasn�, �e zn�w panuje zar�wno
nad w�asnymi emocjami, jak i j�zykiem angielskim.
- Czy wie pan, �e w Xi'anie zakopano armi� z br�zu, przewy�szaj�c� pod wzgl�dem
artystycznym s�ynn� terakotow� armi� cesarza Qin Shihuangdi?
- S�ysza�em plotki. - Catlin nie wyja�ni�, �e cho� ��mier�" Rousseau zmusi�a go, aby
zaprzesta� zbierania br�z�w, to nadal zbiera� informacje z wielu dawnych �r�de�. - Nie
wiedzia�em, �e prowadzicie tam prace.
- Nie prowadzimy. Zrobili�my pr�bne szyby, �eby oceni� zawarto�� i wielko��
znaleziska, a potem je zasypali�my.
- Dlaczego?
- Nie powinni�my zach�ystywa� si� wiedz� jak g�odny pies przy misce.
Catlin u�miechn�� si� cynicznie.
- Trzeba tak�e wzi�� pod uwag� - rzek� - �e kiedy publiczno�� znudzi si� jednym
archeologicznym cyrkiem, zawsze mo�na go zast�pi� innym. Je�li odpowiednio si� z nimi
obej��, znaleziska z Xi'anu przez d�ugie lata b�d� balsamem na zranion� chi�sk� dum�. Ca�y
�wiat patrze� b�dzie na ludow� republik� przez pryzmat wci�� nowych zachwyt�w nad
osi�gni�ciami cesarza Qin, b�dzie postrzega� Chiny jako centrum cywilizowanego �wiata. -
Napi� si� herbaty i m�wi� dalej: - Nim sko�czycie doi� Xi'an, by� mo�e Chiny zdo�aj� nawet
wprowadzi� sw� nauk� i techni-
22 Elizabeth Lowell � N I E O K � A M U J M N I E
k� w dwudziesty wiek. A kiedy ju� tego dokonacie, zdo�acie zapewne zapomnie� o
poni�eniu, kt�re sta�o si� waszym udzia�em w dziewi�tnastym i dwudziestym wieku.
Zajmiecie nale�ne wam miejsce jako pierwsi w�r�d r�wnych w kr�gu �wiatowych pot�g.
Zn�w poka�ecie �wiatu dumn� twarz.
Chen Yi zaci�gn�� si�. Przez chwil� milcza�, a potem powiedzia�:
- Powinien pan urodzi� si� Chi�czykiem. Bez w�tpienia zosta�by pan jednym z naszych
wielkich prawodawc�w.
Catlin roze�mia� si� cicho, s�ysz�c ten dwuznaczny komplement. Chi�scy prawodawcy z
powodzeniem mogliby uczy� pragmatycznego podej�cia do problem�w w�adzy zar�wno
D�yngis-chana, jak i Machiavellego. Czeka� w milczeniu na dalsze s�owa swego rozm�wcy
zdaj�c sobie spraw�, �e Chi�czyk zap�aci za nie przynajmniej cz�ciow� utrat� twarzy.
- Dotar�a do mnie wiadomo��, �e cz�� br�z�w Qin ujrza�a �wiat�o s�oneczne. S�o�ca
ameryka�skiego. S�ysza� pan o tym?
- Nie. Ale wcale by mnie to nie zaskoczy�o. Je�li cho� w cz�ci przypominaj� terakoty, to
kolekcjonerzy z rado�ci� by dla nich mordowali!
- Te br�zy... - g�os Chen Yi za�ama� si�. - Nie spos�b opisa� ich s�owami - doda� cicho. -
Nie spos�b. - Zaci�gn�� si� g��boko. - Xi'an to dusza Chin. Moim zdaniem kto� sprzedaje t�
dusz� Amerykanom. - Zmru�y� oczy patrz�c na pot�nego, ciemnow�osego m�czyzn�, kt�ry
swobodnie rozparty w fotelu, stoj�cym po drugiej stronie kominka, sprawia wra�enie
odpoczywaj�cego smoka, pewnego swej pot�gi. W jego bursztynowych oczach nie by�o
jednak spokoju, lecz wy��cznie inteligencja. - Czy potrafi pan wyobrazi� sobie, co si� stanie z
Dengiem, gdy kto� wska�e pal-
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 23
cem na obrabowany Xi'an i powie: Widzicie, co robi kapitalizm? Rzuca na nas cie�!
Traktuje nas jak s�ugi, jak psy. Stracili�my twarz!
Catlin powoli, ostro�nie odstawi� fili�ank�. Doskonale potrafi� sobie wyobrazi�, jak
skutecznie mo�na by�oby pos�u�y� si� zarzutem szmuglowania br�z�w cesarza Qin w
propagandowych walkach na �mier� i �ycie, tak charakterystycznych dla chi�skich dysput
politycznych. Pierwsz� ofiar� sta�yby si� dyskretne, ostro�ne, ale pe�ne determinacji zalecanki
Denga do niekomunistycznej gospodarki. Sam Deng sta�by si� ofiar� drug�. Trzeci� -
nadzieja na pokojowe stosunki Stan�w Zjednoczonych z Chinami. Bardzo w�tpliwe, �eby
kolejny chi�ski przyw�dca traktowa� Zach�d inaczej, ni� z otwart� wrogo�ci�.
- Powiedzia� pan, �e �pa�skim zdaniem" kto� szmuglu-je br�zy. To znaczy �e nie jest pan
tego pewien.
Papieros rozjarzy� si� i przygas�. Chen Yi strzepn�� popi� na pod�og�.
- Nie. Hieny cmentarne mog� pracowa� nawet teraz, kiedy my tu sobie rozmawiamy.
Dopiero gdy nadejdzie czas prac, odkryjemy, �e kto� nas uprzedzi�. G�ra Li jest wielka. Nie
spos�b zabezpieczy� si� w pe�ni przed tunelami kopanymi w nocy i zamaskowanymi za dnia.
Ach -Chen zaci�gn�� si� z g��bokim westchnieniem - nie widzia�em ukradzionych br�z�w.
S�ysza�em tylko plotki.
Przez d�u�szy czas Catlin milcza�. Wypi� ostatni �yk herbaty, pokr�ci� fili�ank�, a�
zawirowa�y ciemne fusy, i odstawi� j� na st�.
- Widz� kilka mo�liwo�ci - rzek� ostro. - Pierwsza: br�zy cesarza Qin zosta�y skradzione i
sprzedawane s� w Ameryce. Druga: w Ameryce sprzedaje si� kopie. Trzecia: w Ameryce
sprzedaje si� plotki. Je�li prawdziwa jest pierwsza, to z pewno�ci� wpl�tany jest w to kto� z
waszego
24 Elizabeth L o w e U � N I E O K � A M U J MNIE
rz�du. Kto� stoj�cy bardzo wysoko w biurokratycznej hierarchii w Xi'anie. By� mo�e
pan, a je�li nie pan, to jaki� pa�ski zaufany. A ponadto zdrajcy musz� by� wy�ej, a� w
Pekinie. Kradzie� wo�nicy, rydwanu i koni w og�le nie by�aby mo�liwa bez pomocy
pot�nych cz�onk�w chi�skiego rz�du.
Chen Yi milcza�, obserwuj�c Catlina przez unosz�cy si� dym.
- Je�li sprzedaje si� kopie, to cz�onkowie rz�du mog�, cho� nie musz�, by� zamieszani w
przemyt, Nie ma to zreszt� �adnego znaczenia. Nikt nie traci twarzy handluj�c kopiami. -
Przerwa�, u�miechaj�c si� lekko. - Oczywi�cie z wyj�tkiem kupuj�cego, ale to ju� nie k�opot
Chi�skiej Republiki Ludowej.
Papieros Chi�czyka rozjarzy� si� i szybko zgas�.
- Trzecia mo�liwo�� jest znacznie bardziej skomplikowana - stwierdzi� Catlin
beznami�tnie. - Plotki mog� obali� rz�d szybciej ni� prawda, nawet najgorsza prawda. Jest
takie stare powiedzenie, �e nie mo�na udowodni� twierdzenia negatywnego. Nie mo�e pan
udowodni�, �e nie ukradziono i nie sprzedano br�z�w. U�ywaj�c pana w�asnych s��w, g�ra Li
jest wielka.
Chen przytakn�� raptownym skinieniem g�owy.
- A wi�c ma pan szanse wykrycia prawdy jak dwa do jednego - podsumowa� spokojnie
Amerykanin. - Je�li w Stanach sprzedaje si� prawdziwe br�zy cesarza Qin, chi�skie si�y
proreformatorskie przegrywaj� z maoistami, a wraz z nimi pan. Je�li to tylko plotki, te� pan
przegrywa, nie mo�e pan bowiem udowodni�, �e s� fa�szywe. - Wzruszy� ramionami. - Je�li
nie uda si� panu odnale�� br�z�w w Ameryce i udowodni�, �e to kopie, ma pan cholernego
pecha. Maoi�ci powiesz� pana za kuper, niczym kaczk� po peki�ska.
Lindsay Danner siedzia�a w gabinecie nie widz�c ani wspania�ego, orientalnego biurka z
lekowego drewna, ani le��cych na nim pude�ek na pi�ra z laki, ani kalendarza ozdobionego
arcydzie�ami chi�skiej kaligrafii. Patrzy�a na swoje d�onie, lecz widzia�a tylko przesz�o��:
g�osy i sceny, kt�re nie wr�c�, czasy i ludzi, kt�rzy odeszli, tak jak zgas�o s�o�ce
wczorajszego poranka.
Tylko koszmar nie chcia� odej�� w przesz�o��, gdzie by�o jego miejsce. Nie tylko
przetrwa�, lecz jeszcze si� spot�gowa�, karmiony irracjonalnym smutkiem, w kt�rym
pogr��y�a si� po niedawnej �mierci matki. Nie powinna cierpie� a� tak bardzo. Matka odesz�a
szybko, bez b�lu, otoczona kochaj�cymi j� lud�mi, kt�rych sama kocha�a bardziej ni�
wszystko - wszystko opr�cz Boga.
Nie wiedzia�a, dlaczego prze�laduje j� ten koszmar, powracaj�cy coraz cz�ciej w
mrocznych godzinach po p�nocy, sprawiaj�cy, �e wi�a si� i przewraca�a z boku na bok.
Chi�czyk bez twarzy goni� j� przez �wiat czarny, srebrny i czerwony, czerwony jak krew;
r�ce mia�a ciep�e, lepkie i krzycza�a, krzycza�a...
- Nie! - powiedzia�a sobie ostro, �ciskaj�c w d�oni z�ote pi�ro. - Nie jestem ju�
dzieckiem. Je�li obudz� si� krzycz�c, nie przyjdzie ju� nikt, nikt mnie nie przytuli, nie
26 Elizabeth Lowell � N I E O K � A M U J M N I E
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 27
powie, �e wszystko w porz�dku i �e... co? Co chcia�am us�ysze� od matki? Na zadanie
jakiego pytania zabrak�o mi odwagi? O co nie pyta�am tak d�ugo, a� otrzyma�am odpowied�?
W tej samej chwili zadr�a�a, czuj�c, jak gdzie�, w g��bi jej m�zgu, koszmar odradza si�
powoli, jak powoli wype�za z mrocznej studni lat. Nie wiem, jakie pytanie chcia�am jej zada�,
ale przecie� nie ma to ju� �adnego znaczenia. Za p�no. Nie wiem, dlaczego zawsze
my�la�am, �e kiedy nast�pnym razem zobacz� matk�, zdob�d� si� na odwag� i zapytam. Ale
mama nie �yje. Nie ma ju� nikogo, kto wiedzia�by, jak by�o w�wczas w Chinach. Jest tak,
jakby nic si� nigdy nie sta�o.
Lecz przecie� musia�o si� sta� i st�d ten koszmar.
- Panna Lindsay Danner?
G�os by� niezwyk�y, cho� grzeczny, brzmia� jak rozkaz. W drzwiach jej gabinetu sta�
m�czyzna �redniego wzrostu, o niebieskich oczach, bladej cerze, nieco od niej starszy, chyba
po trzydziestce. Ubrany by�, zgodnie z norm�, obowi�zuj�c� ludzi zawodowo zwi�zanych z
Waszyngtonem, w tradycyjnie skrojony garnitur. W mie�cie rz�dzonym wy��cznie przez
polityk� i plotk� wi�kszo�� profesjonalist�w ignorowa�a mod�, pozostawiaj�c j� swym kole-
gom z Manhattanu lub Los Angeles.
- Czym mog� s�u�y�? - zapyta�a spokojnym g�osem, odpowiednim dla kustosza Dzia�u
Starochi�skich Br�z�w Muzeum Sztuki Azji. Dyskretnie zerkn�a w kalendarz. Ostatnie trzy
dni sp�dzi�a w Vancouver, w Brytyjskiej Kolumbii, oceniaj�c mewielk� kolekcj� br�z�w z
pocz�tk�w dynastii Zhou. Pod jej nieobecno�� nie wpisano w jej kalendarz �adnych spotka�.
- Steve White zapewni� mnie, �e b�dzie pani w stanie rozwi�za� nasz drobny problem -
powiedzia� m�czyzna.
Zauwa�y�a, �e u�y� zdrobnienia imienia pana L. Stephena White'a, dyrektora Muzeum
Sztuki Azji i - bynajmniej nieprzypadkowo - cz�owieka, kt�ry odziedziczy� po przodkach
wielk� fortun� i r�wnie wielk� arogancj�.
- Z przyjemno�ci� pomog� panu White'owi, w miar� moich mo�liwo�ci - stwierdzi�a
sucho. - W ko�cu to on jest tu szefem. Prosz�, niech pan siada, panie...
M�czyzna zamkn�� drzwi i podszed� do masywnego, eleganckiego biurka,
przyt�aczaj�cego swym ogromem.
Widz�c, jak upewnia si�, czy drzwi s� dobrze zamkni�te, Lindsay poczu�a nag�y
przyp�yw ciekawo�ci. Dzieci�stwo w rozdartych politycznymi sporami Chinach i m�odo��,
sp�dzona mi�dzy innymi na docieraniu ciemnymi uliczkami do dzie� sztuki w�tpliwej
proweniencji, kt�re mia�a ocenia�, sprawi�y, �e bez wysi�ku potrafi�a rozpozna� oczywiste
oznaki tajemniczo�ci.
By� mo�e przestraszy�aby si� napadu, gdyby nie fakt, �e wszystkie eksponaty w muzeum
skrupulatnie obfotografowano i skatalogowano. Zgromadzone w muzeum dzie�a nie nadawa�y
si� tak�e do przetopienia, co cz�sto robiono ze skradzionymi okazami sztuki prekolumbijskiej
z Meksyku i Ameryki Po�udniowej, rabowanej od czas�w konkwistador�w bezustannie, a� do
dzi�. Ku rozczarowaniu wsp�czesnych hien cmentarnych, arty�ci staro�ytnych Chin niemal
nie u�ywali z�ota i srebra.
Nie oznacza�o to bynajmniej, �e Lindsay nie potrafi rozpozna� z�ota, kt�re kto� podsunie
jej pod nos. Wyci�gni�ty przez jej go�cia znaczek by� drogi, z�oty, emaliowany na niebiesko,
w�a�ciwy wy��cznie agentom FBI.
- Agent specjalny Teny 0'Donnel - przedstawi� si� m�czyzna. A potem, na wypadek,
gdyby nie zauwa�y�a, doda�: - Federalne Biuro �ledcze.
28 Elizabeth Lowell � N I E O K � A M U J M N I E
Zamkn�� portfel z g�adkiej, drogiej sk�ry i wsun�� do kieszeni marynarki.
- Prosz� usi��� - zaproponowa�a. Mia�a nadziej�, �e nie okaza�a zbyt wyra�nie nag�ego
przyp�ywu ciekawo�ci. - Czy zd��y pan napi� si� kawy?
- Mieli�my nadziej�, �e pojedzie pani z nami do gmachu Hoovera. - Agent u�miechn�� si�
nagle, wypr�bowuj�c na niej sw�j irlandzki wdzi�k. - Kaw� daj� tam �redni�, ale
przynajmniej za darmo.
- Czy pan White nale�y do tych �nas", w imieniu kt�rych mnie pan zaprasza?
- Nie bezpo�rednio.
Lindsay zmierzy�a go wzrokiem. S� ludzie, kt�rzy nienawidz� sztuki wsp�czesnej, rocka
albo elektrowni atomowych. Ona nienawidzi�a p�s��wek, eufemizm�w i niedopowiedze�.
Tak�e k�amstw. Dzie�a sztuki by�y rabowane przez r�nych z�odziei, w r�nych czasach. Ona
odrzuca�a wszelkie propozycje pochodz�ce z bogatego, pe�nego pokus �szarego rynku" sztuki
i pod tym wzgl�dem by�a wyj�tkiem w swym zawodowym �rodowisku.
- To znaczy? - zapyta�a.
Terry 0'Donnel oceni� drobn� posta� dziewczyny o kasztanowatych w�osach jednym
rzutem oka. Zorientowa� si�, �e delikatne rysy twarzy i pi�kne, zmys�owe usta kryj�
niezwyk�� inteligencj� i sita� wol�. Gdyby mia� jeszcze jakie� w�tpliwo�ci, wystarczy�oby mu
spojrze� w szacuj�ce go oczy. Postanowi� zmieni� taktyk�.
- Mam wra�enie, �e gdybym pocz�stowa� pani� nasz� zwyk�� gadk� o tym, jak to, j/z�d
pani potrzebuje", nic bym nie wsk�ra�.
- Mo�e tak, a mo�e nie. Prawda by�aby znacznie lepsza.
- W takim razie us�yszy pani prawd�, sam� prawd�
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 29
i tylko prawd�, tak mi dopom� B�g. Rz�d pani potrzebuje. I - doda� szybko, widz�c
formu�uj�ce si� na jej ustach pytanie - wola�bym nie dyskutowa� nad tyrn tutaj. Je�li ma to
paru pom�c w podj�ciu decyzji, pani szef jest teraz z moim szefem. Prosz� do niego
zadzwoni�.
- A dlaczego on po prostu nie zadzwoni do mnie? 0'Donnel wzruszy� ramionami.
- Prawdopodobnie jest zbyt zaj�ty.
- Jest zbyt zaj�ty, �eby wykr�ci� numer? Zamiast podnie�� s�uchawk�, wysy�a po mnie
agenta FBI - mrukn�a Lindsay. - Ca�y L. Stephen. - Wyci�gn�a torebk� z szuflady,
zamkn�a biurko na klucz i wsta�a. - Kto p�aci za taks�wk�?
- Mam w�asn�. Tak� bez licznika. - Zdecydowa�, �e pani kustosz stoj�ca wygl�da
znacznie lepiej od pani kustosz siedz�cej. Zmys�owo�� kry�a si� nie tylko w jej ustach, ale
tak�e w linii pe�nych piersi, smuk�ej talii, bioder. - Samoch�d to jeden z niewielu przywilej�w
urz�dnik�w 's�u�b cywilnych.
- Klimatyzowany? - zapyta�a pe�nym nadziei g�osem. Go�� spojrza� na ni� z
politowaniem.
- Nigdy nie pracowa�a pani dla rz�du, prawda?
- Rz�d nie interesuje si� przesadnie starochi�skimi br�zami - stwierdzi�a Lindsay,
zamykaj�c za nimi drzwi gabinetu.
- Teraz ju� si� interesuje - mrukn�� agent zbyt cicho, by mog�a go us�ysze�.
Poszli razem d�ugim, w�skim korytarzem. Pod stopami mieli mi�kki, jedwabny chi�ski
dywan, kt�ry zdobi� wz�r przedstawiaj�cy smoka, zrodzonego w czasach dynastii Shang
przed przesz�o trzema tysi�cami lat i u�ywanego nieprzerwanie do dzi�, nawet przez artyst�w
Chi�skiej Republiki Ludowej. Czasy, dynastie i artystyczne style zmie-
30 Elizabeth Laweil � K I E O K � A M U J M N I E
nily jego kszta�t, ale nie mia�y wp�ywu na s a m � jego obecno��. W jaki� tajemniczy,
niemal �wi�ty spos�b smok jest niezmienn� dusz� Chin.
- Sherry! - Lindsay stan�a w otwartych drzwiach sekretariatu. - Wychodz�. Mo�esz
odbiera� moje telefony?
- Jasne. - Sherry spojrza�a na stoj�cego obok Lindsay m�czyzn� zastanawiaj�c si�, czy
to sprzedawca, czy kupiec, czy te� mo�e rycerz w b�yszcz�cej zbroi, przyby�y, by wybawi� j�
od nudy i ub�stwa, nieod��cznie zwi�zanych z funkcj� muzealnej sekretarki. M�czyzna
odwr�ci� wzrok, zupe�nie nie interesuj�c si� ni� jako kobiet�, wi�c Sherry z westchnieniem
zn�w spojrza�a na Lindsay.
- D�ugo ci� nie b�dzie?
0'Donnel poruszy� si� za ni� tak niecierpliwie, �e Lind-say zrozumia�a, i� nie b�dzie
tolerowa� towarzyskich pogaw�dek.
- Zadzwoni� - obieca�a.
Gdy tylko otworzy�y si� mahoniowe drzwi muzeum, powietrze ulicy otuli�o Lindsay
niczym wilgotne futro. Ciemnoniebieski jedwab sukienki natychmiast przylgn�� do jej cia�a.
Mimo to sam materia� wydawa� si� ch�odzi� nagle rozgrzan� sk�r�. Sztuk� tkania jedwabiu
wynaleziono i doprowadzono do perfekcji na po�udniu Chin, gdzie klimat i wilgotno��
powietrza s� gorsze nawet od nies�awnego waszyngto�skiego lata.
Jak zwykle ten wilgotny, straszny upa� przywo�a� wspomnienia: dziecko budz�ce si� w
nieprzeniknionych ciemno�ciach Hongkongu i krzycz�ce, krzycz�ce... Koszmar by� stary, tak
stary jak wspomnienie matki m�wi�cej: �Nic si� nie sta�o, Lindsay. �pij. Zapomnij o
wszystkim. Zapomnij. Zapomnij".
Z wysi�kiem oderwa�a si� od wspomnie� z przesz�o�ci, od wszystkich pyta�, na kt�re nie
b�dzie ju� odpowiedzi,
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 31
od wszystkich �al�w za tym, co odesz�o. I od wszystkich rado�ci. Mimo koszmaru, mimo
tego, o czym uda�o si� jej w ko�cu zapomnie�, kocha�a wiele z przesz�o�ci. Jej przesz�o�ci�
by�y Chiny. Kiedy mia�a kilkana�cie lat, wys�ano j� do szko�y w Stanach: bardzo wtedy za
nimi t�skni�a. Chocia� w ko�cu pokocha�a ciotk�, letnie wakacje, sp�dzane z matk� w
Hongkongu kojarzy�y si� jej ze wspomnieniem rado�ci, �miechu, zgie�ku i tak
charakterystycznej dla orientu krz�taniny t�um�w ludzi.
- T�dy prosz� - 0'Donnel dotkn�� jej ramienia. Lind-say obudzi�a si� z zamy�lenia.
Ignoruj�c wszystkie przepisy dotycz�ce parkowania, agent zostawi� samoch�d przed
muzeum. By� to przeci�tny ameryka�ski samoch�d, lecz mimo to za wycieraczk� nie w�o�ono
mandatu. Sto�eczni gliniarze szybko opanowywali sztuk� bezb��dnego rozpoznawania
rz�dowych numer�w rejestracyjnych. Niekt�rych kierowc�w nigdy nie karali mandatami,
niekt�rych samochod�w nigdy nie odholowy-wali, cho�by parkowa�y pod samym pomnikiem
Waszyngtona.
Gdy tylko ruszyli w kr�tk� tras� do gmachu Hoovera, Lindsay zacz�a zadawa� pytania.
Mia�a je na ko�cu j�zyka, od chwili gdy zobaczy�a z�oty znaczek 0'Donnela.
- Czy komu� zgin�y jakie� chi�skie br�zy?
Teraz, maj�c j� w samochodzie, 0'Donnel nie musia� ju� odwo�ywa� si� do swego
irlandzkiego czy jakiegokolwiek innego wdzi�ku.
- Nie wolno mi powiedzie� niczego poza tym, co ju� powiedzia�em, panno Danner.
- Panie 0'Donnel!
Agent odwr�ci� si� i obrzuci� pasa�erk� szybkim spojrzeniem, zaskoczony stanowczo�ci�
brzmi�c� w jej cichym g�osie.
32 Elizabeth Lowell � W I E O K � A M U J M N I E
- S�ucham?
- Je�li u celu mam nie zasta� pana White'a, lepiej niech pan od razu odwiezie mnie do
muzeum. Nie b�d� pracowa�a z lud�mi, kt�rzy k�ami�, niezale�nie od tego, jak �liczne maj�
znaczki.
U�miechn�� si� mimowolnie.
- On tam jest, panno Danner - zapewni�.
Pozosta�e kilka minut drogi sp�dzili w milczeniu. Milczeli tak�e, gdy 0'Donnel prowadzi�
j� przez klimatyzowane, puste korytarze gmachu Hoovera. Wr�czy� jej oprawion� w plastyk
kart� go�cia, kt�r� przypi�a do sukienki. Sw�j identyfikator wpi�� w kieszonk� marynarki i
nie powiedzia� nic ciekawego, a� do chwili kiedy zamkn�� drzwi gabinetu.
- Oto i ona, Steve. Nie uprzedzi�e�, jaka z niej tygrysica.
- Ostrzy�a na tobie swe �liczne pazurki, prawda? -przem�wi� L. Stephen White. - Dobrze
ci to zrobi, ch�opcze. - Nie podnosz�c wzroku znad fotografii, kt�re przegl�da�, doda�: -
Niegrzeczna dziewczynka! I to z takiej dobrej rodziny. Misjonarze, no, no.
Pi�� miesi�cy wsp�lnej pracy przyzwyczai�o Lindsay do zachowania szefa, ale nie
zmusi�o jej do polubienia go. W�tpi�a, czy kiedykolwiek pogodzi si� z tym, �e szacowny pan
L. Stephen White traktuje j� jak niedorozwini�t� trze-cioklasistk�. Zreszt� nie tylko j�.
Identycznie zachowywa� si� w stosunku do wszystkich kobiet i wszystkich m�czyzn. Tak
wychowali go rodzice, dysponuj�cy wi�kszym zapasem got�wki ni� Fort Knox, a znacznie
mniejszym zasobem wsp�czucia.
- Pan chce czego� ode mnie?
White podni�s� wzrok znad fotografii, zmierzy� j� dok�adnie od g�ry do do�u i mrukn��:
NIEOK�AJMUJ]^^ 33
- Czy czego� chc�? Ach, ma�a, jak mo�esz nawet pyta�!
- Mam nadziej�, �e dotyczy to pracy! - Lindsay niemal krzycza�a, zniecierpliwiona
bezustannymi seksualnymi aluzjami szefa.
0'DonneI u�miechn�� si� nieprzyjemnie.
- Trafiony, zatopiony, tygrysico. Je�li chcesz wnie�� przeciw niemu skarg� o napa��
seksualn�, z rado�ci� pomog�.
- Spok�j, ch�opcze. - White wsta�, przeci�gn�� si�. -Lindsay i ja doskonale si�
rozumiemy. Prawda, ma�a?
- Oczywi�cie - zgodzi�a si� przekornie. - Tylko dlaczego praca op�nia mi si� o trzy dni z
powodu nieprzewidzianego wyjazdu do Kanady?
- Strasznie jeste� nerwowa. Jad�a� co�?
- Tak.
- Wi�c musisz mie� okres. - White ziewn��. Lindsay obr�ci�a si� na pi�cie i ruszy�a ku
prowadz�cym
na korytarz drzwiom.
- Zaaresztuj� ci� - zakpi� White. Zignorowa�a go. Ju� prawie wysz�a.
- Do diab�a, Lindsay! Przecie� wiesz, �e �artuj�. Siadaj i napij si� kawy.
Spojrza�a na niego przez rami�. Jej szef by� wysoki, ciemnow�osy i opalony, bardzo
bogaty, dwukrotnie rozwiedziony. Kobiety, kt�rym brakowa�o inteligencji lub ochoty, by
pozna� go lepiej, uwa�a�y go za przystojnego. Jego ojciec i dziadek z pasj� kolekcjonowali
dzie�a sztuki Wschodu. On sam z pasj� �kolekcjonowa�" weekendowe podboje. Bywa�o ju�,
�e Lindsay powa�nie rozwa�a�a, czy aby nie zosta� jedn� z jego dwudniowych zdobyczy
tylko po to, by da� jej wreszcie �wi�ty spok�j. Nie mia�a �adnych w�tpliwo�ci, �e je�li raz
p�jdzie z nim do ��ka, L. Stephen White przestanie si� ni� interesowa�. Po prostu taki mia�
34 Elizabeth L o w e H � NIE OK�AMUJ M N I E
stosunek do kobiet. Jak wielu kolekcjoner�w, poci�ga�o go to, czego jeszcze nie dosta�, a
to, co mia� pakowa�, opisywa� i katalogowa� pod has�em �wczoraj".
- �mietank� czy cukier? - spyta� cicho 0'Donnel. Zmierzy�a go ciemnogranatowymi
oczami i zda�a sobie
spraw�, �e agent tylko pr�buje roz�adowa� sytuacj�.
- Poprosz� jedno i drugie.
- Jedn� chwileczk�. Znik� w s�siednim pokoju.
- A jak tam Kanada? Znalaz�a� co� interesuj�cego? Lindsay mia�a wra�enie, �e w tym
pytaniu kryje si� co�
wi�cej ni� zwyk�a ciekawo��.
- Pi�kna. Nie.
- W tej kolejno�ci? Przytakn�a skinieniem g�owy.
- A niech to diabli! - White westchn��. - Ojciec je�dzi po mnie jak po �ysej kobyle z
powodu luk w kolekcjach Walcz�cych Kr�lestw i wczesnej dynastii Han.
- Wi�c dlaczego pos�a� mnie pan, �ebym ogl�da�a wczesne Zhou?
- Chybi�em, co?
- O kilka stuleci - potwierdzi�a sucho. Przyzwyczai�a si� ju� do tego, �e dyrektor
Muzeum Sztuki Azji demonstracyjnie interesuje si� starochi�skimi br�zami. Dlatego
zatrudniono w�a�nie j� - mia�a u�agodzi� jego dziadka, dla kt�rego chi�skie br�zy by�y
esencj� tego, co najlepsze w sztuce. Zazwyczaj jednak White'owi nie zdarza�y si� tak
drastyczne pomy�ki.
- Niczego nie znalaz�a�?
Tym razem mia�a pewno��, �e tego pytania nie zada� jej powodowany wy��cznie
ciekawo�ci�.
- Nie. A czego si� pan spodziewa�?
Z s�siedniego pokoju wyszed� 0'Donnel, nios�c dwie
N I E O K � A M U J M N I E � Elizabeth Lowell 35
kawy. Lindsay podzi�kowa�a mu, ze zdziwieniem przygl�daj�c si� kubkom: