11777
Szczegóły |
Tytuł |
11777 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11777 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Aleksander Gromow
Menuet �wi�tego Wita
(Mienuet �wiatowo Wita)
Prze�o�y�a Ewa D�bska
Musia�em budowa� z wiar�, wbrew odmiennym radom.
William Golding
"Wie�a"
(przek�. Jadwiga Ol�dzka)
O, w�drowcy! A my tu, na g�rze, widzieli�my, jak przez szwy dachu przes�cza�a si�
granatowa noc. Tego mikroskopijnego otworu wystarczy�o, by mog�a si� przeze�
przes�czy� jedna-jedyna gwiazda. Przecedzona dla nas przez niebo. Ta gwiazda
przynosi�a choroby. Odwracali�my si� od niej: przynosi�a �mier�.
Antoine de Saint-Exupery
"Poczt� na po�udnie"
CZʌ� PIERWSZA
1.
Zimno. Bo�e, jak zimno! Panie, pom� mi przetrzyma� t� noc. Je�li jeste�, spraw,
bym si� ogrza�. Je�li ci� nie ma albo zosta�e� gdzie� daleko, niech kto inny sprawi, �ebym
si� ogrza�. Ktokolwiek, jest mi wszystko jedno. Niech to sprawi Stefan... niech da cho�by
odrobin� ciep�a, na dolnych pok�adach jeszcze jest du�o ciep�a, wiem. Tu, na g�rze,
zimno. Stefan nie wie, jak tu jest zimno w nocy na g�rze, kiedy leje deszcz i niskie
chmury nadci�gaj� z p�nocy. Sk�d niby ma wiedzie�? Obudzi si�, wysunie nos, �eby
sprawdzi�, czy nie zasn�� wartownik, i od razu z powrotem, nawet nie poczuje zimna. U-
u... A jak ma wartownik spa� na takim zimnie? Nic nie mo�e, kompletnie nic, palce
zgrabia�y i g�os wysiad�. To zimno mnie zabije. Leje straszliwie, a� dziw, �e nie zamarza
w locie? Piec si� nie rozpali, torf przem�k�, dach dziurawy, kurtka nie grzeje...
Kompletnie nie grzeje. Zimno. Bardzo zimno. Niech Stefan da troch� ciep�a, wszystko
mu wybacz�, niech tylko ka�e przeci�gn�� z do�u jak�� kich� z par�, �eby przynajmniej
r�ce mo�na by�o ogrza�... Nie. Nie �a��. Nie da. Szkoda prosi�.
W�t�a posta� ruszy�a w bok, opar�a si� o ogrodzenie na skraju placu. Nogi �lizga�y si�
na mokrym metalu. Wolno-wolniute�ko posta� ruszy�a wzd�u� ogrodzenia, przebieraj�c
zzi�bni�tymi palcami po cienkiej rurze, przyspawanej dla asekuracji na wysoko�ci pasa.
Za rur� w m�tnym �wietle kiwaj�cej si� lampy nic nie by�o wida� poza mrokiem
i deszczem z krupami �niegu, nie by�o wida� ani ziemi, przyczajonej jakie� sto metr�w
ni�ej, ani palisady doko�a wie�y, ani rozchwierutanych szop i dach�w wewn�trz palisady,
ani tym bardziej horyzontu, pokrajanego p�dzonymi k�akami chmur. Naprz�d, naprz�d!
Nie zatrzymywa� si�. Tylko tak mo�na przetrzyma� tak� noc - i�� i i��, i�� donik�d,
mierzy� i mierzy� krokami g�rn� platform� don�onu, p�ki nie nadejdzie �wit... �eby ju�.
Niechby tu Stefan posiedzia�, cho�by jedn� noc... Albo kto� inny, przecie� by�a
propozycja, �eby trzyma� wart� parami, grza� si� wzajemnie. Stefan zabroni�. Dlaczego
zabroni�, skoro tak zimno? Nikt nie wie...
- Hej, kto tam na dole?
Z�udzenie. Nie ma tam nikogo. Bo i kto tam mo�e by�? Po co mia�by by� w tej
ciemno�ci w tak� zimnic�? Nie ma kto, nie ma kto przychodzi�, nikomu nie jeste�my
potrzebni, przecie� mu m�wili�my... Przed bia�ymi klaunami i w�druj�c� paj�czyn�
ochroni palisada, a je�li znowu przyjdzie calkat, to i tak palisady nawet nie zauwa�y,
przejdzie jak po r�wnym, ale z wie�� sobie nie poradzi i wartownika nie si�gnie, i wtedy
b�dzie mo�na popatrze�, czy w og�le jako� podzia�a na calkata spr�ynowy strza�omiot,
czy nie podzia�a. Na ��wie czy, powiedzmy, bagienne czerwie dzia�a, sprawdzali, ale ju�
harpi�, to mo�na tylko przypadkowo str�ci�, i strza�omiotem, i blasterem, bo za skarby
nie mo�na jej trafi�, zarazy... Ale generalnie to dobra rzecz, taki strza�omiot, zawsze
nasmarowany i przygotowany do strza�u, do czego� si� Stefan jednak przyda�. Najpierw
trzeba dobre pi�tna�cie minut nakr�ca�, ale potem ju� tylko naciskasz na spust: pierwsza
strza�a leci na pi��set krok�w, druga na czterysta dziewi��dziesi�t, trzecia na czterysta
siedemdziesi�t, i tak dalej, a ostatnia, dziesi�ta w magazynku, na trzysta dziesi��.
I dok�adnie bije, jak trzeba. Oczywi�cie, �e Stefan mia� pomocnik�w: i Dave mu pomaga�,
i Ronda, i nawet Peter pracowa� z zapa�em, a potem naprodukowa� t�pych drewnianych
strza� i pr�bowa� je chwyta� r�kami... Ani jednej nie z�apa�. Potem Fukuda z por�czy
trapu zrobi� prawdziwe ci�kie be�ty z upierzeniem, �eby si� nie kr�ci�y i �piewa�y w locie,
a chemik Diego posmarowa� groty jakim� zielonym �elem i zakaza� bez potrzeby �apami
chwyta�... Fajna sprawa ten strza�omiot, �eby tylko po�o�y� calkata... Jak za�atwia go
"macher", wszyscy wiemy, dobrze�my widzieli. Dlaczego Stefan nie daje wartownikom
broni? Boi si�?
Pewnie, �e si� boi.
Krok. I jeszcze jeden krok, i jeszcze jeden. Nie rozgrzewa takie chodzenie. Bo�e, jak
zimno... Nawet je�li nie zamarzn�, to jutro i tak nie b�d� m�g� wsta�. A jutro dobrze by
by�o mie� dobry humor, jutro urodziny Petry, to mi�a dziewuszka. Ile ona sko�czy -
czterdzie�ci siedem? Tak, o rok m�odsza ode mnie, malutka, pulchniutka taka, a prosz�,
czterdzie�ci siedem. Ju� czterdzie�ci siedem czy dopiero czterdzie�ci siedem?... Och,
jakie g�upie my�li, to z zimna. Jasne, �e tak. Mo�e popodskakiwa� albo pobiega�? Nie,
spadn�, po�lizn� si� i spadn�, por�cz nie pomo�e... Ale tak nie wolno. Niesprawiedliwe
to. Dobra, maluchy nie trzymaj� warty, to rozumiem. Dobra, dziewczyny nie dy�uruj�,
tylko starsze i tylko w dzie�, to te� rozumiem. A dlaczego nie pe�ni s�u�by wartowniczej
Andrzej? Przecie� nie jest maluchem? Czy mo�e jest dziewczyn�? Nie, on ma, prosz�
pa�stwa, obserwacje. Musi w dzie� czuwa�, a w nocy spa�, ale w dzie� nawet torfu nie
wyd�ubie... Bo�e, nie wytrzymam... Palce st�p ju� nic nie czuj�. �eby� si� jako� ogrza�.
Tylko na minutk�, na jedn� jedyn� male�k� minutk� wej�� do �rodka i zagrza� si�, jest
luk, nikt przecie� nie zauwa�y, a potem od razu z powrotem... A jak Stefan ukarze?
Trudno, przecie� nie zastrzeli. I nie ukarze. Wszyscy teraz �pi�, i Stefan �pi, a ja tylko na
minutk�...
Ch�opi�ca posta� odklei�a si� od por�czy, sta�a chwil� niezdecydowana, dygoc�c
ca�ym cia�em, usi�uj�c szczelniej otuli� si� mokr� kurtk� i zgi�ta, id�c pod deszcz,
powlok�a si� do luku na �rodku placu. Na g�rnych kondygnacjach automatyka nie
dzia�a�a, ten luk trzeba by�o otwiera� r�cznie. Przy luku ch�opiec zatrzyma� si�, walcz�c
z pokus�, potem rozejrza� si�, jakby kto� m�g� go zobaczy�, szcz�kaj�c z�bami, pochucha�
na zgrabia�e palce i z trudem odsun�� pokryw� na prowadnicach. Wewn�trz by�o czarno,
ale ciep�o wyczuwa�o si� natychmiast. Ch�opiec przykucn�� nad lukiem, pochyli� ku
ciemno�ci ostro�ne ucho. Ciep�o kusi�o. Teraz ch�opiec ju� wiedzia�, �e st�d nie odejdzie.
�pi�? Nie, chyba nie �pi�... Odg�os uderzaj�cych o metalow� g�rn� platform� kropli
deszczu przeszkadza� s�ucha�. Co to - sygna� alarmu? M-m-m... Nie, to nie sygna�, alarm
brzmi zupe�nie inaczej, nie tak, i na dodatek wyje na ca�ym okr�cie, a to tylko gdzie�
w jednym miejscu. Nie, to nie sygna� alarmu og�lnego, to tylko co�, co go przypomina, o,
a teraz ju� nie s�ycha� sygna�u alarmu, ale dudni� dwa g�osy...
Ma�y zzi�bni�ty ch�opiec siedzia� na brzegu luku na g�rnym placu okr�g�ej wie�y -
don�onu, niemal wczepionej w p�yn�ce k��by niskich chmur, a zimny, ukosem padaj�cy
deszcz ci�gle chlasta� i chlasta� ten placyk i dr��c�, w�t�� posta�; deszcz szele�ci� po ca�ej
wie�y, g��boko wtopionej w grunt swoj� szerok� podstaw�, po wie�y, kt�ra z metalow�
dziobow� nadbud�wk�, ju� dawno temu zdj�t� i wykorzystan� jako surowiec, nie
przypomina�a don�onu w �rodku twierdzy, a przypomina�a tylko to, czym by�a
w rzeczywisto�ci: ma�ym tunelowym statkiem o nazwie "Dekard", klasy gwiezdnej,
z ziemskim portem macierzystym, o �rednim zasi�gu swobodnego lotu, standardowej
autonomii, obliczony na stu osiemdziesi�ciu pasa�er�w i sze�ciu cz�onk�w za�ogi...
2.
W kajucie kto� by�. Kto� niewidoczny ostro�nie st�pa� bosymi stopami, maca� po
ciemku, bardzo stara� si� nie ha�asowa�. Stefan Lorenz obudzi� si� tak, jak budzi� si�
zawsze - bez stanu przej�ciowego z mruganiem i przeci�ganiem si�, bez zasnuwaj�cej
oczy r�owawej mg�y z odp�ywaj�cymi urywkami nocnych sn�w. Cia�o w��czy�o si�
i g�owa sta�a si� jasna. Le�a� w milczeniu, twarz� do �ciany, oddech pozostawa� r�wny,
jak we �nie, ale cia�o, wbrew jego woli, by�o napi�te. Poruszy� si�, i ten, kogo mia� za
swoimi plecami, znieruchomia�. Wtedy Stefan poruszy� policzkiem, troch� porusza�
nogami, podci�gn�� je, znieruchomia� znowu, zmusiwszy si� do wyluzowania, i zacz��
czeka�. Przez jaki� czas tego drugiego nie by�o s�ycha�, ale Stefan dobrze wyobra�a�
sobie, jak nocnemu przybyszowi g�ucho wali serce. U�miechn�� si� w duchu: boi si�
pewnie oddycha�... Ucieknie? Nie, nie ucieknie, p�ki nie doprowadzi sprawy do ko�ca,
zbyt d�ugo na to czekali, ju� brakuje im cierpliwo�ci, nie ucieknie, skoro ju� znowu si�
zdecydowali...
Jasne. Szpera po p�ce, tam gdzie ubranie. I kabura, oczywi�cie, te� tam jest, oto ju�
wype�za na zewn�trz, dobrze to s�ycha�. Jako� d�ugo si� grzebie... No i co, du�o
znalaz�e�? Gdzie teraz b�dziesz szuka�? Mo�na si� domy�la�, �e pod poduszk�, na wi�cej
ci fantazji nie wystarczy. Dobra... Le�ymy cicho. Zbli�a si�. Na paluszkach idzie, ostro�ny,
i r�ce pewnie w ciemno�ciach roz�o�y�, jak lunatyk. A jak on drzwi sforsowa�? Przecie�
tam s� trzy IK-promienie. Zreszt�, je�li si� czo�ga� i bardzo stara�, to mo�na przele�� pod
dolnym, ale trzeba to wiedzie�!... Czyli - wiedz�.
Wstr�tne to wszystko, bez dw�ch zda�.
Niewidzialny natkn�� si� na ��ko. Wolno, bardzo wolno r�ka zacz�a pe�zn�� pod
poduszk�. Ciekawe, kto to, pomy�la� Stefan. Ilja, Dave, Diego? Rudy Ludwig? Czy mo�e
Ronda - jako� wilkiem wczoraj patrzy�a, wyzywaj�co, a� kto� jej uwag� zwr�ci�. Gdyby
Peter tu by�, nawet nie trzeba by by�o zgadywa�. Chocia� nie, Peter sam by si� nie
pakowa�, to nie jego styl, przys�a�by kogo� innego, g�upszego...
G�owa razem z poduszk� unios�y si� mi�kko - nocny przybysz wsadzi� r�k� a� po
�okie�. Stefan gwa�townie odwr�ci� si� i spr�bowa� schwyta� t� r�k�, ale ta natychmiast
uciek�a. Stefan poderwa� si� na r�wne nogi. Kto� obok wyda� z siebie dziwny wysoki pisk,
wykr�ci� si�, obracaj�c si� z szybko�ci� b�ka, odskoczy�, kolejny raz unikn�� schwytania,
i od razu rozleg�o si� klaskanie bosych n�g po pod�odze. Obcy lekko uderzy� w drzwi,
a w otwartym prostok�cie mign�a niewysoka sylwetka - jakie� dziesi�� lat, okre�li�
Stefan - znikn�a, uskakuj�c w bok, ale Stefan ju� by� w drzwiach, a w kajucie bucza�
sygna� w�asnor�cznie wykonanego urz�dzenia stra�niczego - nie za g�o�no, �eby nie
budzi� �pi�cych, ale z moc� w�a�ciw� sygna�owi stra�niczemu - tak by obudzi� tylko
jednego cz�owieka, tego jednego, co to sam przeciwko wszystkim...
Na korytarzu Stefan dogoni� uciekiniera trzema skokami.
- Uwe?
Schwytany ch�opiec nie stawia� oporu, tylko zas�ania� g�ow� r�kami. Stefan wci�gn��
go do kajuty, po drodze wy��czaj�c sygna�, i rozejrzawszy si�, pchn�� je�ca w k�t
najdalszy od drzwi. Potem podszed� do szafy, w milczeniu wyj�� i w�o�y� kombinezon.
Zdj�wszy z szafy ci�ki, z masywn� karbowan� r�koje�ci� "macher", zwa�y� go na d�oni.
- Po to przyszed�e�?
- B�dziesz mnie bi�? - zapyta� ch�opiec. - No to bij...
- Po to przyszed�e�, pytam?
- Nie - sk�ama� ch�opiec i widz�c kpi�cy u�miech, poderwa� g�ow�. Ju� si� nie ba�
nawet samego diab�a. - Tak! Tak! Po to! I co z tego?
Stefan milcz�co przespacerowa� z k�ta w k�t. Ch�opiec obserwowa� go wilczymi
oczyma. Czyli co... teraz nawet Uwe? Ten te� nienawidzi. Za co? Fajnie by by�o raz i na
zawsze splun�� na to, niech Peter robi, co chce, je�li tylko wr�ci, i pozostali te� niech
sobie robi�, co chc�... Ale nie wolno. W �aden spos�b nie wolno, i to jest to najgorsze.
Kiedy� mnie zaskocz�, pomy�la� Stefan, durnia z siebie zrobi�em, wyskakuj�c bez broni,
nast�pnym razem na korytarzu b�dzie zorganizowana pu�apka. Albo nast�pnym razem
odwa�� si� i przyjd� sprzeda� kos�... Ju� dawno nale�a�o zmieni� alarm. Mo�na ich
powstrzymywa� d�ugo, bardzo d�ugo, ale, oczywi�cie, nie wiecznie, i im dalej, tym b�dzie
gorzej. Kiedy� to si� �le sko�czy, mo�e nawet wcze�niej, ni� s�dz�...
- Po co ci "macher"?
Uwe wyzywaj�co poci�gn�� nosem.
- A co, nie wolno? Tobie, jak zwykle, wolno, a nam nie?
- Wam nie - powiedzia� Stefan. - A mnie tak.
- Tak po prostu tak? - Ch�opiec podni�s� g�os. - My�lisz, �e jak jeste� najstarszy, to
i najm�drzejszy? Ty masz pi��dziesi�t trzy lata, a ja r�wno pi��dziesi�t - du�o r�nicy?
- Istnieje te� inne wyliczenie - powiedzia� Stefan. - Wedle niego ty masz dziesi��,
a ja trzydzie�ci i p�. Musz� wi�cej wyja�nia�? Mo�e zaproponujesz, �eby maluch Jakob
zosta� dow�dc�? On ma czterdzie�ci jeden, w rozkwicie lat. A przy okazji, "du�o r�nicy"
- tak si� nie m�wi. M�wi si� "du�a r�nica". Nie zapominaj.
- Peter jest starszy od ciebie o dwa tygodnie...
Stefan u�miechn�� si� k�cikiem ust.
- Z Peterem po�owa z was umrze w ci�gu sze�ciu miesi�cy, a druga po�owa b�dzie si�
stara�a ukra�� mu ten w�a�nie "macher". Te� sobie idola znale�li�cie. Lepiej od innych
znam statek i lepiej od innych wiem, co nale�y robi�, by prze�y� - no to kto powinien
dowodzi� wami: ja czy ten tw�j Peter? Ja przynajmniej nie mam was w nosie.
- Nudzisz - z okrucie�stwem w g�osie powiedzia� Uwe. - Masz bi�, to bij, na co
czekasz?
Stefan przespacerowa� si� po kajucie, nog� pchn�� krzes�o w kierunku ch�opca.
- Siadaj. - Uwe zawaha� si�, usiad� na brze�ku.
- Przypomnia�e� mi co�, o czym zapomnia�em - wolno powiedzia� Stefan. - Czy
zdarzy�o si�, �ebym kogo� uderzy�?
- No... nie bi�e�. Tylko zamachiwa�e� si�, ale my�lisz, �e to lepsze? Na torf wysy�a�e�.
Blasterem grozi�e�...
- Przecie� to nie to samo. Pytam ostatni raz: po co ci by� "macher"?
- To nie mnie! - pisn�� Uwe. - To na dach! Dla wartownika!...
- K�amiesz - spokojnie powiedzia� Stefan. - Nie dla wartownika. Dzi� dy�uruje Kiro,
a ja was wszystkich znam jak z�e szel�gi. Dla Kiro nie ruszy�by� si�, by kra�� blaster. Dla
Petera - tak. Czy to on ci� podpu�ci�?
- Dlaczego od razu Peter? - z wysi�kiem, jakby przewraca� jakie� grudy w gardle,
powiedzia� Uwe. - Peter przecie� nawet jeszcze nie wr�ci�... Pos�a�e� cz�owieka, a teraz na
niego zwalasz? Ch�opaki chcieli wiedzie�, czy naprawd� ostatni �adunek zosta�, czy
jeszcze co� jest. R�nie przecie� si� m�wi... I na Andrzeja wypad�o, �eby szed�.
- Ciekawe. A on co?
- A on o�wiadczy�, �e nigdzie nie p�jdzie. �e on, niby, ma takie zasady, i w og�le
wcale go "macher" nie interesuje. Ch�opacy ju� chcieli go bi�, mo�e nawet pobili, nie
wiem. Nie ma sensu go bi�, po co?... A potem losowali�my jeszcze raz i wypad�o na mnie.
- Wi�c poszed�e�?
- Yhy. - Uwe nagle chlipn��.
- A potem co, sprawdziliby�cie "macher" - powiedzia� Stefan - i co dalej?
- Co, co dalej? - zapyta� Uwe, nie patrz�c mu w oczy.
- Pytam: co potem by�cie z nim robili? Nale�y s�dzi�, �e znale�liby�cie dla niego
zastosowanie?
- Nie wiem... Ch�opcy chcieli sprawdzi�... Nic takiego nie...
- Ludwig by� z wami?
Uwe chlipn�� i pokr�ci� g�ow�.
- Nie powiem.
- Jasne, by�. Nawet nie pytam, czy by� Ilja i Dave. A dziewczyny? Ronda by�a?
- Nie powiem...
- Czyli by�a...
Uwe nagle rozp�aka� si� - cicho i po dzieci�cemu niepowstrzymanie, odwr�ciwszy si�
i cz�sto poci�gaj�c nosem, �eby nie by�o s�ycha� chlipania. Wszyscy jeste�my dzie�mi,
pomy�la� Stefan. A� strach pomy�le�, jakimi jeste�my dzie�mi. Oduczyli�my si� zadawa�
dziecinne pytania. Ale p�aczemy jak dzieci. Pewnie dlatego, �e tak rzadko p�aczemy.
- No ju�, dobrze - powiedzia� Stefan. - Przesta�.
Podszed�, obj�� Uwego za ramiona - ten usi�owa� si� wyrwa�. Stefan usiad� przy nim.
- Wystarczy ju�, wystarczy - powiedzia� mi�kko. - Po co to? Nie masz czego...
Przesta�, powiedzia�em. My�lisz, �e mnie nie jest trudno? Je�li chcesz wiedzie�, to mnie
tu jest najtrudniej, a przecie� nie j�cz�. Dobra, ch�opcze, ka�demu si� zdarza wyg�up.
Bierz si� w gar��, ch�opie, bierz si� w gar��...
Ramiona Uwego podrygiwa�y. A tego to on mi nigdy nie wybaczy, z zaskakuj�c�
pewno�ci� pomy�la� nagle Stefan. Nigdy. Ju� raczej nale�a�o mu przyla�. Teraz uspokoi
si� i b�dzie si� boczy� ze strachu, �e opowiem wszystkim, jak tu becza�; przez jaki� czas
mo�na to b�dzie nawet wykorzysta�, ale zawsze trzeba b�dzie pami�ta� o nim i nie
odwraca� si� bez potrzeby ty�em. To m�j wr�g. Teraz mam jeszcze jednego wroga.
- Id� si� umyj - powiedzia�, odsuwaj�c si�. - Jutro twoja kolej i�� na torf, oddechu ci
nie starczy i nie b�dzie z ciebie �adnego po�ytku. I id� spa�.
- Jutro nie jest moja kolej - sprzeciwi� si� Uwe, chlipn�wszy ostatni raz. Potem
w jego g�osie rozbrzmia�a z�o��: - Czyli to tak? Na torf? Za co?
- Przesun��em kolejk�. Jutro powinna by� Petra, ale ona ma urodziny. Dlatego
b�dziesz ty, Dave i Agneta. To nie jest kara. Dzie� roboczy skr�cony, a wieczorem -
�wi�to. Postaraj si� go nie zepsu�.
Uwe wytar� �zy r�kawem. Na zapadni�tych policzkach zosta�y ciemne pasma.
- Dobra... Co� b�dzie z okazji �wi�ta?
- Ciastka. Diego powiedzia�, �e si� postara. Po dziewi��dziesi�t gram�w.
- Ma�o.
- Sam bym chcia� wi�ksze. Dobra, id� ju�, id�. W nocy trzeba spa�.
Uwe skin�� g�ow�. Przed drzwiami zatrzyma� si�, odwr�ci� do Stefana g�ow� i przez
rami� zapyta�:
- Od Petera nic nie przysz�o?
- Niby jak? - odpowiedzia� pytaniem Stefan. - Co do ��czno�ci, sam wiesz. Albo co�
u nas waln�o, albo u nich. Donna z tym walczy.
- Ja te� wczoraj walczy�em - powiedzia� Uwe. - To nie u nas. To u nich. Oni ju�
przedwczoraj mieli wr�ci�.
- Wr�c�.
- Je�li nie, to ja ci nie zazdroszcz� - cicho powiedzia� Uwe. - Nie mam co ukrywa�,
i tak ci donios�. Pami�taj, �e ch�opcy powiedzieli: je�li Peter nie wr�ci, �le b�dzie z tob�,
Lorenzi z Margaret b�dzie �le. Sami zdecydujemy, jak mamy �y�.
- Przyj��em do wiadomo�ci - zimno rzuci� Stefan. Uwe sta� jeszcze sekund�
i wyszed�. Skierowa� si� najpierw w prawo, ale zaraz zawr�ci� i niemal biegiem ruszy�
w lewo. Stefan wyskoczy� za nim - w prawo.
- No prosz� - powiedzia�. - I ten tu. Gdzie powiniene� by�? Dlaczego nie na
posterunku?
Kiro u�miecha� si� wymuszonym g�upawym u�miechem. La�a si� z niego woda.
Jeszcze dygota�, z�by stuka�y o siebie.
- Dlaczego porzuci�e� posterunek, pytam?
- Ja... tego... zimno okropnie. Deszcz, �nieg, zimno bardzo... Ja tego... us�ysza�em...
co� jakby... syrena alarmowa...
- Dobry masz s�uch - u�miechn�� si� Stefan. - Po prostu fenomenalny s�uch, �eby
wszyscy taki mieli. I w�ch jak rzadko, ciepe�ko zawsze wyniucha. I do tego jeszcze nie
w ciemi� bity. Powiniene� tam jeszcze czuwa� i czuwa�, a ten, prosz�, da� dyla. A je�li,
p�ki my tu sobie gadamy, przyjdzie calkat, co wtedy?
- Nie przyjdzie w tak� pogod� - zaoponowa� Kiro. - Przez tyle lat nie przychodzi�...
A mo�e w og�le tylko jeden by�, sk�d mo�emy wiedzie�?
- Wiesz ju�, co powiniene� zrobi�? - zapyta� Stefan.
Kiro skin�� g�ow�. Odwr�ci� si� i ruszy� wolno, niczym lunatyk, zostawiaj�c po sobie
mokre �lady. Syci� si� ka�d� sekund� zw�oki.
- Hej, czekaj! - Kiro zatrzyma� si� jak wryty i popatrzy� na Stefana z pe�n�
niedowierzania nadziej�. Stefan odwr�ci� wzrok. - Id� si� przebierz...
3.
Do �witu m�czy� si� z sygnalizacj�. To, co si� udawa�o, nie przynosi�o satysfakcji.
Niewidzialne w�oski-paj�czynki, przerywane przez wchodz�cego, rozlany po pod�odze
olej maszynowy obok chwiejnych mechanicznych konstrukcji, rozpadaj�cych si�
z upiornym hukiem przy najmniejszym dotkni�ciu, pu�apki pojemno�ciowe, niewidzialne
wi�zki tych czy innych promieni w otworze drzwi, akustyczne czujniki, czujniki
elektromagnetyczne, reaguj�ce na bicie serca wchodz�cego, chemoreceptory, po��czone
z sygnalizacj� alarmow� - wszystko to, ��cznie z rzuconymi przy drzwiach, prostackimi
grabiami, kt�re ju� raz znakomicie si� spisa�y, zosta�o dawno wymy�lone, wypr�bowane,
zastosowane, wcze�niej czy p�niej rozgryzione i w tym momencie przestawa�o by�
ochron�. Na ka�dy pomys� nieuchronnie znajdowa�a si� odtrutka - czasem po
miesi�cach, jak na przyk�ad z detektorem biopr�d�w. Cz�ciej jednak - po ilu� dniach
tylko. Ale wynajdowano zawsze. Czasem Stefan my�la�, �e najlepsz� ochron� by�yby
ci�kie stalowe drzwi z ogromn� piwniczn� k��dk�. Ale to by oznacza�o, �e zrobi�by
podw�adnym taki prezent, o jakim oni zaledwie mogli pomarzy�. To by znaczy�o podda�
si� bez walki.
W ko�cu zatrzyma� si� na wariancie, kt�ry uzna� za sensowny, w milczeniu zako�czy�
prac� i wyszed� z kapita�skiej kajuty. Kompletnie odechcia�o mu si� spa�. Doba trwa�a tu
trzydzie�ci jeden godzin, i nawet latem po�ow� z nich zajmowa�a bezgwiezdna noc. Zim�
- nieco wi�cej ni� po�ow�. Planeta praktycznie nie odr�nia�a p�r roku, przyroda
w �rednich szeroko�ciach zamar�a w ch�odnawym nie�mia�ym lecie, zim� cz�ciej wia�y
p�nocne wiatry i la�y deszcze - i tyle. Pi�tnastogodzinna ciemno�� pozwala�a wyspa� si�
ka�demu, ��cznie z wartownikami na dachu, dziel�cymi noc na dwie warty. Zupe�nie
wystarczy, �eby przez ca�y dzie� by� na nogach i nie j�cze�. Ale nie - i tak j�cz�... Nawet
nie z powodu zimna, my�la� Stefan, nie z powodu deszczu tego krety�skiego - z powodu
takiego �ycia. Z powodu wymuszonego ub�stwa, odmierzonego rytmu pracy, cz�sto
bezsensownej, ale niezb�dnej, by nie zdegradowa� si� do kolonii dzikus�w, ale co
najwa�niejsze - z powodu braku perspektyw. Z powodu mizerno�ci naszego �ycia
i naszego wiecznego dzieci�stwa, to - to ju� dawno dotar�o do ka�dego. I ka�dy z jakiego�
powodu jest przekonany, �e Stefan Lorenz tego nie rozumie - albo w og�le nie jest
w stanie zrozumie�, albo, co bardziej prawdopodobne, nie chce zrozumie�. No bo jak:
Lorenz - kapitan! Lorenz - dyktator... Stefan napi�� mi�nie, wyszczerzy� z�by. Krok,
mimowolnie, zrobi� si� spr�ysty. Tak! Tak! Dyktator! Szejk! Boss, niech was diabli!
Uzurpator! I tak b�dzie! My�lcie o mnie, co chcecie, ale ja was nie oddam wam samym,
�eby�cie wiedzieli...
Ci�ka kabura przy ka�dym kroku uderza�a go w biodro. To by�o konieczne, chocia�
do �witu zosta�a jeszcze ponad godzina i Stefan dobrze rozumia�, �e do samej syreny
pobudki og�lnej m�g�by spokojnie pospa�: drugi raz tej samej nocy nie b�d� si� pchali.
Pewnie. Czasu maj� od groma, nie ma dok�d si� �pieszy�. A my si� przespacerujemy...
Stefan pami�ta�, �e kiedy� drugi wachtowy przy braku sytuacji alarmowych mia�
obowi�zek raz na dob� dokona� przegl�du pomieszcze� s�u�bowych, bardziej z powodu
tradycji ni� konieczno�ci. Czasem robi� to sam Bruno Lorenz, kapitan "Dekarda", b�d�c
w tych momentach surowym i dobrodusznym jednocze�nie, i jego ci�kie kroki
nape�nia�y wiar� w pomy�lne zako�czenie wszystkiego, cokolwiek by si� wydarzy�o, tylko
raz Stefan pami�ta� ojca w�ciek�ego... Dobra, niech b�dzie, �e ten spacer jest obchodem...
Niech b�dzie, �e to dziedzictwo. Najprawdopodobniej w najbli�szych dniach nic
istotnego nie b�dzie przedsi�wzi�te, b�d� wszyscy co do sztuki fa�szywie oboj�tni
i w pewnym stopniu sumienni, ale b�d� pracowa�, bez entuzjazmu przyjmuj�c pochwa�y
i bez szczeg�lnych narzeka� znosz�c kary, zw�aszcza starsi. I wszyscy jak jedno... nie, nie
wszyscy, a prawie wszyscy - z ledwie zauwa�alnym "prawie" - b�d� czeka�... Och, jak
b�d� czeka�, kiedy� wr�ci Peter! O ile wr�ci...
Je�li nie wr�ci, b�dzie �le, pomy�la� Stefan. Ale je�li Peter wr�ci, te� nie b�dzie
dobrze, i nawet gorzej. By�oby idealnie, gdyby wr�ci�a Wiera i Joris, a Peter zagin��: na
progach gdzie� czy na jeziorze - tam wodny s�o� bardzo ch�tnie wywraca �odzie i bawi
si� z wio�larzami, a jeziora Peter unikn�� w �aden spos�b nie mo�e... Nie�adnie tak
my�le�, nie powinno si�. Nie, Peter wr�ci, oczywi�cie. Zawsze wraca�. Dziesi�tki dalekich
ekspedycji, setki kr�tkich wypad�w i wszystkie, poza jedn�, udane! Oto w czym rzecz: na
nieudane on pozwoli� sobie nie mo�e. Ryzykuje, bardzo ryzykuje. Rozbi� trzy �odzie,
wyka�cza czwart�, a sam przez czterdzie�ci lat nie odni�s� ani jednej powa�nej kontuzji,
ani jednego parszywego z�amania! Szalony i m�dry �eb ten Peter, co fakt to prawda, oto
dlaczego lgn� do niego tacy outsiderzy jak Joris czy Uwe. O Rondzie Soman nawet nie
ma co wspomina�: zakochana w Peterze a� do fetyszyzmu, czy jak tam si� to nazywa,
modli si� do niego, wiesza na sobie ka�dy drobiazg, jaki on dla niej przywozi, i daje
w prezencie: b�yszcz�ce kamyczki, muszelki jakie�... Gdyby kaza� jej skoczy� z g�rnej
platformy - skoczy�aby, i to jeszcze z rado�ci�, g�upi�tko, �e dost�pi�a �aski wskazania.
Ale g�upi�tko to ona jest tylko w stosunku do Petera, a lepiej by by�o, gdyby nie tylko...
Dobra, Ronda to nie outsider, to wyj�tek od regu�y. Tak nale�y uwa�a�. A kim w takim
razie jest Ludwig? Te� wyj�tek? Tak. Wyj�tek. I Dave... Co� za du�o tych wyj�tk�w. Obu
zabrak�o niewiele do liderowania, Ludwigowi - optymizmu i szybko�ci my�lenia,
Dave'owi - wytrzyma�o�ci i wieku. Dziki jaki� ten Dave. Niebezpieczny zwierzak. Dobrze
przynajmniej, �e jednakowo nienawidzi i Petera, i mnie, w og�le nienawidzi wszelkiej
w�adzy, i istniej�cej, i potencjalnej, dlatego nie przy��czy si� do Petera, to nie ten
przypadek. Niepotrzebnie si� Peter z nim m�czy�, ob�askawia�, ci�ga� na wyprawy - jak
nie mieli ze sob� nic wsp�lnego, tak i nie maj�... Krzywe okr�towe korytarze by�y puste
i zakurzone - "Kaza� posprz�ta�" - przemkn�o przez my�l Stefana. Awaryjne
o�wietlenie wywo�ywa�o dziwne cienie. Niedawno wywieszone odr�cznie wypisane has�o:
"R�wne prawa - r�wny k�s" z�ar� kwas i by�o prawie niewidoczne - "Dowiedzie� si�, kto
i gdzie zdoby� kwas" - odnotowa� w my�lach Stefan. Gdzie� kilka poziom�w nad g�ow�,
na przeszywanej wiatrem g�rnej platformie szcz�ka� z�bami zzi�bni�ty Kiro Wasiew,
gdzie� na dole, dok�d poszed� Uwe, gromadzi�a si� normalna lodowata z�o��, i d�ugo, bez
przerwy i bez nadziei na popraw�, jak zwykle przed wschodem s�o�ca, krzycza�a
zamkni�ta do izolatki sekmedu szalona Abigaile, a za najbli�szym rogiem kto� si� kry�.
Stefan nie s�ysza� i nie widzia� go, nie potrafi�by wyja�ni�, jakim cudem wyczu� cz�owieka
za zakr�tem korytarza, ale, wyczuwszy, zwolni� kroki. Kto� niewidzialny sta� tam. Czeka�.
By� sam, i Stefan z ulg� odetchn��. R�ka, ju� rozpoczynaj�ca ruch ku kaburze, opad�a.
Jednemu przeciwnikowi - o ile to przeciwnik - nie wolno pokazywa� s�abo�ci, Stefan
wiedzia� to bardzo dobrze. Gro�enie blasterem to zawsze s�abo��. Zbawcza s�abo��, do
kt�rej z ka�dym rokiem przychodzi si�ga� coraz cz�ciej i cz�ciej...
Za rogiem sta�a Margaret.
- Czego si� chowasz? - zapyta�.
- A tak... - Margaret wzruszy�a ramionami. - Nios�am dla Abbie �rodek
uspokajaj�cy, bo wiesz, jak b�dzie krzycze�. Us�ysza�am, �e kto� idzie. Nie chcia�am
nikogo spotyka�. My�la�am, �e to albo do ciebie id�, albo od ciebie. Czu�o si� co�
takiego... w og�le, wczoraj prawie nikt ze mn� nie rozmawia�. Chcia�am ci� uprzedzi�.
- Ju� mia�em wizyt� - ponuro rzuci� Stefan. - Jak oni si� dowiedzieli
o podczerwonej kurtynie, chcia�bym wiedzie�. Mo�e kto� im powiedzia�?
- Nie wiem - powiedzia�a Margaret. - A kto u ciebie by�?
- Uwe.
- Uwe?
- W�a�nie.
- Tego si� po nim nie spodziewa�am - o�wiadczy�a Margaret. - Masz ci los, teraz te�
Uwe...
- Zdarza si� - powiedzia� Stefan. - Wszystko, co mo�liwe, zdarza si�. Takie jest �ycie.
Czasem zdarza si� nawet to, co jest niemo�liwe, ale rzadko.
- Na przyk�ad? - zainteresowa�a si� Margaret.
- Na przyk�ad ja i ty. I wszystko doko�a. Ch�opcy i dziewczynki po pi��dziesi�t lat. Ta
planeta. To s�o�ce, pod kt�rym doro�li umieraj�, a dzieci �yj� bardzo d�ugo, �eby
z czasem sta� si� ma�ymi staruszkami - czy to mo�liwe? Kto� o czym� takim s�ysza�?
My�la�?
- No, ty jeszcze staruszkiem nie jeste� - u�miechn�a si� Margaret. - I ja te� jeszcze
zupe�n� staruszk� nie jestem. Popatrz, nawet prawie nie mam zmarszczek.
- Ja nie to mia�em na my�li...
- A dlaczego nie to? Starzejemy si�, nale�y to sobie u�wiadomi� i pogodzi� si�.
Wygl�da na to, �e starzejemy si� wolniej ni� normalni ludzie, ale jednak si� starzejemy.
I kiedy� przyjdzie nam umrze�.
- Boisz si� tego?
- Ja? Chyba tak. Troch�. Tu s� tacy, kt�rym przynios�oby to spor� ulg�. Ale nie
chcia�abym. A oni wspominaj� Ivette. Pami�tasz, jak ona umiera�a?
- Pami�tam. W ci�gu miesi�ca sta�a si� doros�a i mia�a wilczy apetyt. Ale wtedy
stali�my lepiej z jedzeniem. Nikt nie rozumia�, co si� z ni� dzieje, ona te� nie rozumia�a.
Powiedzia�a� mi potem, �e jej organizm po prostu nie wytrzyma�.
- Tak. Mo�e teraz potrafi�abym jej pom�c. Ale i tak umar�aby za dwa-trzy tygodnie.
Jak wszyscy doro�li. Gdyby by�a starsza, umar�aby wraz ze wszystkimi. Przecie� mia�a ju�
dwana�cie lat - ju� dziewczyna.
- Ja mam trzyna�cie i p�...
- G�upi - powiedzia�a Margaret. - Dziewczynki przecie� si� szybciej rozwijaj�, nie
wiedzia�e� o tym?
- A ty masz dwana�cie - powiedzia� Stefan.
- Dwana�cie i cztery miesi�ce. Po prostu mia�am szcz�cie: widzisz, pocz�tek
przebudowy organizmu zale�y przede wszystkim od samego organizmu. Indywidualna
sprawa. Ronda te� mia�a szcz�cie. I ty.
- I Peter.
- I Peter - zgodzi�a si� Margaret. - A w�a�nie, co do niego. Nie s�dzisz, �e kto� nas
w tej chwili obserwuje?
Teraz to raczej nie, pomy�la� Stefan. Potem - tak. Z tym zawsze nale�y si� liczy�. Ale
teraz oni wszyscy s� na dole i maj� co innego na g�owie: Uwe wyja�nia, dlaczego nie
uda�o si� z "macherem", pozostali wysilaj� si� na ponure dowcipasy pod jego adresem.
Dave w�cieka si�, a flegmatyczny m�dry Ludwig, umys�owe centrum tego towarzystwa,
milczy i segreguje wszystko do skrzyneczek. Nast�pnym razem wybior� inn� taktyk�.
Wcze�niej czy p�niej osi�gn� sw�j cel.
- Nie chcia�bym tego - powiedzia� na g�os.
- Ja te� - odezwa�a si� Margaret. - Nawiasem m�wi�c, mog� nas nie tylko
pods�uchiwa�, lecz tak�e podgl�da�. Wczoraj Donna szuka�a w manelarni zapasowego
"oka" i chyba znalaz�a. A jest dobrym in�ynierem.
- A ty dobrym lekarzem - u�miechn�� si� Stefan. - Naprawd�, nie �artuj�, jeste�
bardzo dobrym lekarzem. I dobrym kumplem.
- Dzi�kuj�... - powiedzia�a Margaret.
By�o jej przyjemnie i nie zamierza�a tego ukrywa�.
- Donna nie b�dzie im pomaga�a - powiedzia� Stefan. - Ka�dy, ale nie Donna.
- Dlaczego? Wydaje mi si�, �e nie bardzo ci� lubi.
- Petera te� nie lubi. Dok�adniej, obawia si� doj�cia Petera do w�adzy. B�dzie jej
trudno prze�y�, ona jest s�aba.
- A Uwe?
- Uwe to inna sprawa. W ubieg�ym roku Peter wzi�� go do Wschodnich Bagien. Ale
do dzi� mia�em go za neutralnego. A on, jak si� okaza�o, czeka� na okazj�... - Stefan
z wysi�kiem prze�kn�� �lin� i obliza� wargi. - Rozumiesz, Andrzej odm�wi�, a Uwe si�
zgodzi�. I to pewnie z rado�ci�.
- Uprzedza�am ci� - powiedzia�a Margaret. - Ju� dawno nale�a�o zamkn�� te
wyprawy: Peter za ka�dym razem ma okazj� do urabiania ludzi pojedynczo. Zauwa�y�e�,
kogo zawsze ci�gnie ze sob�? Poplecznik�w? Wcale nie. Wahaj�cych si�!
- Tobie te� proponowa�? - zapyta� ponuro Stefan.
- Nie, oczywi�cie, �e nie. Ja si� nie waham, przecie� wiesz. Wahaj� si� inni, zw�aszcza
malcy, chocia� oni przy w�adzy Petera ucierpi� najwi�cej. Ale, widzisz, on ma ciekawe
pomys�y.
- A ja?
Margaret roze�mia�a si�.
- Twoje pomys�y ju� s� zrealizowane, na tym polega nieszcz�cie. Wysz�o, �e jest
dobrze, bezpiecznie i nudno, wybacz, ale tak jest. Przecie� sam to pewnie rozumiesz.
Spokojnie i nudno. P�ynnie... jak w menuecie. I wszyscy maj� ci� na w�trobie, i nikt nie
zna odpowiedzi na pytanie, po co �yje i komu potrzebne takie �ycie...
- Nie m�w! - powiedzia� Stefan.
- No i widzisz? Ju� si� z�o�cisz - pokiwa�a g�ow� Margaret. - Zawsze taki by�e�.
Odpychasz od siebie ludzi, a Peter ich nawraca na swoj� wiar�... Wiesz, dlaczego ja
jestem za tob�? My�lisz, �e dlatego, �e logika jest po twojej stronie? Ha! Po prostu
dlatego, �e przy w�adzy Petera nikt nie zada sobie pytania, po co �yje. Ka�dy b�dzie po
prostu stara� si� utrzyma� przy �yciu. I niekt�rym si� to nie uda... Wi�c sobie
pomy�la�am tak: je�li Peter i tym razem wr�ci... W twoim "macherze" s� jeszcze �adunki?
- Oczywi�cie! W�tpi�a�?
- Ja? Nie. A ile zosta�o? Jeden?
- Dla mnie wystarczy - powiedzia� Stefan.
- Czyli jeden... - podsumowa�a Margaret. - C�, te� nie�le. Ba�am si�, �e nie ma ani
jednego.
- A mo�e zosta�o dziesi��?
Margaret prychn�a.
- Ka�dy wie, �e dziesi�ciu nie ma. Liczono to ju� wiele razy. Tyle �e wychodz� r�ne
wyniki. Maksimum to dwa �adunki. Minimum, zero.
- Nie zero - powiedzia� Stefan. - B�d� pewna.
Margaret popatrzy�a na niego uwa�nie.
- Dobra, id�. Bo Abbie ju� krzyczy.
- Powodzenia.
Margaret umy�lnie zwleka�a, czekaj�c, a� Stefan ruszy pierwszy. Przed zakr�tem
korytarza Stefan, u�miechn�wszy si�, machn�� do niej r�k� i znikn��, tylko oddalaj�ce si�
kroki g�uchym echem odbija�y si� po ca�ym statku - Margaret domy�la�a si�, �e Stefan
usi�uje na�ladowa� krok ojca. C�, ma do tego podstawy: syn kapitana. Sam te� jest
kapitanem. Kapitanem statku, kt�ry oduczy� si� lata�. Kt�ry nigdy nie wzi�ci. Jeszcze jest
kapitanem...
Otw�r wentylacyjny znajdowa� si� nad pod�og�: wentylacja w korytarzach statku
zawsze mia�a charakter wyrzutowy, w kajutach - wyci�gowy, z wywietrznikami pod
sufitem. Po�o�ywszy na pod�odze lekarstwo dla Abigaile, Margaret ukl�k�a i wsun�a
palce za krat�. Mikrofon znajdowa� si� na swoim miejscu, ale "oka" nie by�o - albo
jeszcze nie zosta�o zamontowane, albo bardziej by�o potrzebne gdzie indziej. Dobre
i tyle... Raczej nikt teraz nie pods�uchiwa�, ale na pewno ka�da rozmowa na korytarzu
gdzie� jest nagrywana, czyli wcze�niej czy p�niej na pewno b�dzie przes�uchana z pe�n�
uwag�. Stefan nie zawi�d� - m�drala. Widocznie wyczu� co�, co� go zaniepokoi�o, ale nie
da� po sobie pozna�. Co do blastera, to troch� przegi��, ale mimo wszystko m�wi� o nim
tak, jak trzeba. Niech si� zastanawiaj�. C�, dzi� i ona, Margaret, powiedzia�a im niemal
wszystko, co chcia�a powiedzie�. W�tpliwe, by jako� to na nich wp�yn�o, nawet na tych
wahaj�cych si�, ale powiedzie� to nale�a�o, zw�aszcza �e to pods�uchiwana rozmowa -
Margaret omal nie roze�mia�a si� - czyli po wielekro� efektywniejsza ni� nudne
kazanie...
Czu�a si� usatysfakcjonowana.
4.
Ster�wka zajmowa�a dolne pomieszczenia najwy�szego z trzech poziom�w korpusu
statku. Po tym jak jednostka straci�a sekcj� dziobow�, przesun�a si� nieco bli�ej nieba,
ale wewn�trz by�a taka sama jak za Brunona Lorenza - przestronne surowe
pomieszczenie z panoramicznymi ekranami na zaokr�glonych �cianach, z ekranem-
sufitem, z wielkim przesuwanym lukiem w pod�odze, otwieraj�cym dost�p do
zewn�trznej pokrywy okr�towego m�zgu, z sze�cioma fotelami i dwoma pulpitami
sterowania, z kt�rych jeden by� �pi�cym, rezerwowym, a na drugim wachtowa zmiana
czasem musia�a gra� na cztery r�ce, z malutkim pulpitem sterowania tunelowego,
obecnie na sta�e wy��czonym. Jaka� cz�� pok�adowego m�zgu jeszcze dzia�a�a,
gdzieniegdzie �wieci�y si� czujniki systemu zabezpieczenia �ycia, i mruga� napis,
informuj�cy o dzia�aniu syntezatora �ywno�ci, ale to by�a tylko malutka kropla, u�amek
procenta tego, co statek powinien by� robi� i co kiedy� robi� potrafi�.
W k�cie, podwin�wszy pod siebie �apki, �a�o�nie zwin�� si� remontowy robot-robak.
Stefan lekko tr�ci� go stop�. Mia� wra�enie, �e robak poruszy� si�, ale to by�o oczywi�cie
tylko z�udzenie. Robak by� martwy, tylko udawa� �ywego, wygl�da� jak nowy: stalowe
segmenty jego tu�owia przez wiele lat nie uleg�y �adnej korozji. Kiedy� takich robot�w
by�o kilkadziesi�t, bez ustanku pe�za�y po szybach komunikacyjnych i wszelkich innych,
gdzie nie mia� dost�pu cz�owiek; po l�dowaniu na planecie przez d�ugie jeszcze lata
emitowa�y alarmowe komunikaty, diagnozuj�c pocz�tek degradacji tego czy innego
systemu statku, bez przerwy szele�ci�y w przewodach, usi�uj�c co� wyregulowa�, co�
naprawi�, a potem zacz�y milkn�� jeden po drugim. Nikt nie widzia�, jak i kiedy ten
ostatni wpe�z� do ster�wki i tu umar�. Czy zasn��? W ka�dym razie, liczne pr�by Uwego
i Donny, �eby znowu go uruchomi�, nie doprowadzi�y do po��danego wyniku.
Ale statek jeszcze �y�. W ostatnich latach przesta� jakby nawet niszcze�, przez dziesi��
lat nie zepsu� si� w nim ani jeden system, jakby skazany na zag�ad� okr�t, kt�rego
wi�ksza cz�� by�a ju� od dawna nieodwracalnie martwa, nagle rozmy�li� si� co do
�mierci swojej ostatniej czynnej cz�ci. Jakby postanowi� �y� dla samego faktu �ycia,
niczym pozbawiony nadziei inwalida, na zawsze przykuty do szpitalnego ��ka. Nie
zamierza� si� poddawa�. �y� tymi upartymi okruchami �ycia, kt�rymi czasem trzyma si�
tysi�cletni d�b z jedn� jedyn� zielon� ga��zk� i cienkim pasmem �ywej kory, ci�gn�cej si�
wzd�u� martwego pnia. Dla Stefana statek zawsze by� statkiem, a nie don�onem, jak dla
wi�kszo�ci reszty. Letargiczny m�zg "Dekarda" jeszcze potrafi� sterowa� t� resztk�, kt�ra
dzia�a�a: podtrzymywa� wewn�trz zno�n� temperatur� i wilgotno��, kontrolowa�
syntezator �ywno�ci, czasem oblicza� dla Andrzeja kt�ry� z jego przem�drza�ych modeli.
Stale dzia�a�a radioboja - zwyczajna piszcza�ka z multikierunkow� anten�. Andrzej
pewnego dnia powiedzia�, �e przy niskiej elektrycznej aktywno�ci atmosfery sygna� boi
b�dzie mo�na wyr�ni� z zak��ce� w odleg�o�ci miliarda kilometr�w. Poza tym dzia�a�
zegar okr�towy, pokazuj�cy ziemski i pok�adowy czas - sta�a r�nica nie przekracza�a
kilku godzin, zmarnowanych przez "Dekarda" na forsuj�ce rozp�dzanie do
relatywistycznej pr�dko�ci w uj�ciu Kana�u czterdzie�ci ziemskich lat i sto siedemna�cie
policzonych ziemskich dni temu...
"...Do wszystkich na pok�adzie! Gotowo�� do wej�cia do Kana�u! Powtarzam:
gotowo�� do wej�cia do Kana�u! Prosz� pasa�er�w o przej�cie do swoich kajut
i pozostanie w nich a� do ca�kowitego przej�cia Kana�u, o czym pasa�erowie zostan�
powiadomieni oddzielnie. Pasa�erom kategorycznie zabrania si� zbli�a� do pomieszcze�
s�u�bowych. Za�oga ma r�wnie� nadziej�, �e nie b�dzie odrywana od pracy awaryjnymi
wezwaniami. �yczymy wszystkim szcz�liwego tunelowania. Powodzenia!" - i po
minucie ponownie: "Do wszystkich na pok�adzie! Do wszystkich...". To by�o nagranie,
transmitowane z boi wst�pnego naprowadzania. Pok�adowy m�zg us�u�nie nada� mu
intonacj� Bruno Lorenza.
Stefan dobrze pami�ta� ten g�os, rozchodz�cy si� po wszystkich pok�adowych
zakamarkach, i swoje odczucia. Akurat bawi� si� w berka z Peterem i Margaret i poczu�,
�e poruszanie sta�o si� trudniejsze. Statek wszed� na trawers boi z podkrytyczn�
warto�ci� funkcji "masa-pr�dko��" i w tej chwili rozp�dza� si� dodatkowo.
Oczywi�cie, Stefan nie pozosta� na pasa�erskim pok�adzie. Przej�wszy po drodze
niejedno zazdrosne spojrzenie, skierowa� si� prosto do ster�wki. Co z tego, �e, jak
i wi�kszo�� pasa�er�w, wykonywa� skok tunelowy po raz pierwszy w �yciu. By� synem
kapitana i nie potrafi� pokona� pokusy, by od czasu do czasu to zamanifestowa�.
Okropne paragrafy Regulaminu Specjalnego, stosowanego wy��cznie w sytuacjach
niestandardowych, po prostu nie mog�y go dotyczy�. Nie potrafi� przecie� stworzy�
�adnej sytuacji niestandardowej.
Uraza! - oto, co zosta�o na d�ugi czas po tym, jak Bruno Lorenz wyrzuci� go ze
ster�wki, chwyciwszy �elaznymi c�gami palc�w za portki i ko�nierz. Upad� na pok�ad
korytarza i z b�lu i poczucia krzywdy przez moment zaniewidzia�. A ojciec - ojciec
odwr�ci� si� i zasun�� za sob� drzwi, b�yskawicznie zapomniawszy o Stefanie, i nigdy ani
s�owem nie wspomina� o zafundowanym synowi poni�eniu. Jak i nale�a�o. Dobrze, �e ani
Peter, ani Margaret tego nie widzieli.
Stefan u�miechn�� si�: gdyby widzieli, komplikacje mog�yby si� zacz�� wcze�niej...
Kana� okaza� si� wirtualny, i na dodatek inwersyjny. I o ile to ostatnie oznacza�o dla
statku tylko i jedynie zwi�kszony wydatek energii na rozp�d i os�on� przed napotkanym
strumieniem kosmicznych cz�stek, o tyle pierwsza okoliczno�� by�a znacznie
powa�niejsza i mia�a bardzo nieprzyjemne konsekwencje.
Stefan wiedzia� o Kana�ach tylko to, co by�o dost�pne wi�kszo�ci ludzi. Kapitan nie
musi wiedzie� wszystkiego. W odr�nieniu od stabilnych pozaprzestrzennych Kana��w,
przenikaj�cych przede wszystkim przez spiralne r�kawy Galaktyki i ich odnogi, wirtualne
Kana�y mo�na spotka� wsz�dzie, w tym, wedle opinii teoretyk�w, r�wnie� w galaktykach,
kompletnie pozbawionych spiralnych odn�g, a mo�e nawet w mi�dzygalaktycznej
przestrzeni. Takie Kana�y powstaj� i zanikaj�, ich uj�cia cz�sto dryfuj� dziwacznym
sposobem, ku zachwytowi obserwator�w i przera�eniu obliczeniowc�w; dolna granica
ich istnienia nie zosta�a okre�lona z powodu niemo�no�ci wykrycia Kana��w
"sekundowych", g�rna - z powodu niedostatecznego okresu obserwacji Kana��w w og�le.
Okres �ycia wirtualnego Kana�u nie koreluje si� ani z jego ukierunkowaniem, ani
z d�ugo�ci�. Prognoza jest wykluczona cho�by dlatego, �e nie istnieje nawet ma�o
racjonalny teoretyczny model wirtualnego Kana�u.
Z Kana��w po prostu si� korzysta.
U�ytkownik nie musi rozumie�. W�tpliwe, by staro�ytny Chi�czyk, wynalazca
kompasu, mia� wyobra�enie o magnetycznym polu planety.
Istnia�y stuletnie, s�abo dryfuj�ce Kana�y, dawno temu opanowane i uwa�ane za
wzgl�dnie bezpieczne. Istnia�y te�, dok�adnie przeciwnie, Kana�y, kt�rym kompletnie nie
ufali gwiezdni piloci. Ludzka psychologia cz�sto wypracowywa�a zadziwiaj�ce kryteria
oceny mo�liwego niebezpiecze�stwa. Nie ka�dy by� got�w uwierzy� w prawd�: ryzyko jest
jednakowe w obu przypadkach.
Kana� m�g� si� po prostu zatrzasn��. Takie przypadki si� zdarza�y.
Bez �ladu zagin�� "Fromm", podejrzewano, �e tunelowa� przez niezbadany wirtualny
Kana�. Na kilka lat przed ostatnim rejsem "Dekarda" niewiarygodne szcz�cie mia�a
liniowa korweta "Erazm", okr�t zas�u�ony i jak rzadko fartowny - ca�kowicie, wydawa�
by si� mog�o, bezpieczny Kana� zatrzasn�� si� jakie� mikroparseki przed jego dziobem.
Zdarza�o si�, �e Kana� wyrzuca� jednostk� prosto w r�j meteoryt�w. Odnotowano tak�e
przypadki, kiedy dryfuj�ce w przestrzeni uj�cie Kana�u zahacza�o o gwiazd�.
To by�o niemal wszystko, co nale�a�o wiedzie�. Literatur� specjalistyczn� bada� tylko
Andrzej - cierpliwie tarmosi� pok�adowy m�zg, wygrzebuj�c z jego biblioteki m�dro�ci,
stworzy�, jak sam si� chwali�, katalog istniej�cych teorii, od idiotycznych do szalonych
w��cznie. I na dodatek uwa�a� to zaj�cie, dewiant, za smakowite. Stefan wzdrygn�� si�:
gdyby statek potrafi� lata�, nale�a�oby tego t�ustego potwora zrobi� szturmanem,
wytrzymywa� jego obecno�� tu� obok...
Tunelowy statek gwiezdnej klasy typu "Dekard" spokojnie zmie�ci�by si�, nawet
staj�c w poprzek, w rufowej �luzie takich gigant�w jak "Al-Kindi", "Czaadajew" czy
"Seneka", specjalnie wybudowanych dla transportu kolonizator�w i mieszcz�cych od
trzydziestu pi�ciu do pi��dziesi�ciu tysi�cy pasa�er�w tylko w klasie turystycznej. Ani
oszcz�dno�ci�, ani stopniem ochrony, ani szybko�ci� poruszania w przestrzeni "Dekard"
nie zaimponowa�by tym potworom, nie m�wi�c ju� o takich sprawach jak dizajn kajut
czy panorama rozrywek. "Dekard" nie by� ani komfortowym liniowcem, ani towarowym
"koniem roboczym"; w najlepszym wypadku zosta�by uznany za "robocz� pch��" i jako
taki przeznaczony by� do przekazania w wieczyste u�ytkowanie rosn�cej kolonii na
Nowym L�dzie, dok�adnie tak jak pi�kny "Antystenes" na zawsze odlatywa� na Nowy
Dom, a stary, ale jeszcze ca�kowicie sprawny "Zenon" kierowa� si� przez trzy spiralne
r�kawy do dyspozycji Nowej Terry.
Ryzyko nie by�o wielkie: czym s� wyliczone siedemdziesi�t dwie sekundy czasu
pok�adowego, gdy od jednego tunelowania do drugiego mijaj� tygodnie i miesi�ce,
a okres istnienia wykorzystywanych Kana��w - lata i dziesi�ciolecia? Ale ryzyko istnia�o.
Kana� zatrzasn�� si� w trzeciej sekundzie.
Statek zosta� wyrzucony.
To by� cud: istniej�ce teorie, r�ni�ce si� przecie� tak od siebie, zgadza�y si� co do
jednego: statek, kt�ry znalaz� si� w sytuacji "Dekarda", powinien zmieni� si� w wi�zk�
twardych kwant�w, w b�ysk promieniowania.
Tak si� nie sta�o.
Cud tak naprawd� te� si� nie wydarzy�: Stefan ju� dawno temu u�wiadomi� sobie, �e
cud�w nie ma. Zdarzaj� si� przypadki, bardziej lub mniej prawdopodobne. I, to na
pewno, istniej� fa�szywe teorie.
Stefan odsun�� fotel, usiad�. Ostro�nie po�o�y� d�onie na pulpicie sterowania. Iluzja
nie chcia�a si� pokaza�: nie zapala�o si� mi�kkie �wiat�o, nie rozjarzy�y si� wska�niki
i pok�adowy komp nie zapyta� cz�owieka, czym mo�e s�u�y�. Komp by� chory.
A gdyby by� zdrowy, pomy�la� nagle Stefan, to czy uzna�by mnie za kapitana?
Przypu��my, �e uda�oby si� go uzdrowi�... Czy� kapitan mo�e nie zna� szczeg��w
kierowania takim potworem? Czy mo�e nie mie� do dyspozycji za�ogi, gotowej
dobrowolnie wykona� ka�de jego polecenie, i do tego za�ogi wykwalifikowanej?
Specjali�ci... W rzeczywisto�ci nie wiedz� nawet dziesi�tej cz�ci tego, co powinni
wiedzie� o statku. Z poradnik�w i instrukcji obs�ugi nie da si� wyszkoli� personelu.
Zreszt�, czy istnieje instrukcja do wszystkiego?
Wszystko to marno��, bzdura. Ten statek nigdy ju� nie poleci. Don�on - oto czym
jest.
Stefan, nie patrz�c, wystuka� kod, si�gn�� do szuflady pod pulpitem. Dziennik
pok�adowy by� na swoim miejscu, us�u�nie podstawi� grzbiet, wystrz�piony na
kraw�dziach ze staro�ci. Z dziennika wypad� - ci�gle tak wypada! - p�aski niczym
zak�adka pe�zaj�cy �uczek-dyktotajp i le�a� na blacie �apkami do g�ry. Stefan oboj�tnie
zrzuci� nieboszczyka do szuflady i otworzy� dziennik. Tre�� ostatnich zapis�w zna� na
pami��, ale gdyby teraz kto� zapyta�, po co chce znowu je czyta�, zdziwi�aby go tylko
dziwaczna pokr�tno�� cudzych my�li. Obcowanie z dziennikiem pok�adowym by�o
rytua�em. Sam Stefan nie prowadzi� zapisk�w, nie odwa�y� si� doda� do zapis�w ojca
cho�by jednego swojego.
R�wne dyktotajpowe linijki, sp�owia�y pigment:
...nadal nie znamy swojej pozycji. Poruszamy si�, wyhamowuj�c 0,9 g, w g�stym
ob�oku py�owym nieznanej jak na razie wielko�ci i kszta�tu. Klasyczny "worek w�gla".
Sygna��w wysy�anych przez boje nie znajdujemy. Poszukiwania Kana��w nie daj�
wynik�w. Bez przerwy nadajemy sygna� SOS w mi�dzynarodowym kodzie.
Prowadzimy dekodowanie grawigram�w i pasywne skanowanie w podczerwieni...
Pasa�erowie jeszcze nie wiedz�.
Stefan przerzuci� kilka stron. Dzia�ania ojca w tej sytuacji by�y niepodwa�alnie
s�uszne. O tym, �e "Dekard" zbli�a si� do najbli�szej gwiazdy, wiedzia�a tylko za�oga.
W o�lepiaj�co bia�ym mundurze kapita�skim Brano Lorenz pojawia� si� w salonie
pasa�erskim, �artowa�, pi� szampana. Dla pasa�er�w ci�gle trwa� lot ku Nowemu L�dowi,
nieco tylko d�u�szy, z powodu, jak og�oszono, nieprzewidzianego dryfu wylotu Kana�u.
... System - podw�jny. Komponent A-gwiazda g��wna, klasy F. Ju� jest widoczna
go�ym okiem. Poch�anianie �wiat�a w ob�oku jest po prostu potworne. B - to br�zowy
karze� M9. Powodzenie: okres obrotu rz�du tysi�clecia. Po hamowaniu do 0,01
C przyst�pujemy do poszukiwania planet przy gwie�dzie A.
Dobre wiadomo�ci z nawigatorni: Hansen twierdzi, �e "Dekard" prawdopodobnie
znajduje si� w granicach naszej Galaktyki. Dobrze by by�o.
Pasa�erowie - oto problem.
Za nic w �wiecie Stefan nie chcia�by si� zamieni� rolami z ojcem w czasie tamtych dni
przed l�dowaniem. A pierwszym problemem by� on sam, Stefan Lorenz, tak samo jak
reszta pasa�er�w nie maj�cy poj�cia, co si� naprawd� dzieje. St�umiwszy uraz�, czepia�
si� ojca, kiedy ten wali� si� na ��ko w kapita�skiej kajucie, i ojciec, czarny ze zm�czenia,
przerywa� mu i przep�dza�, co jeszcze bardziej podsyca�o uraz�. A potem, ju� po
l�dowaniu, Stefan obrazi� si� na serio, poniewa� niewiedza o tym, co si� dzia�o na
pok�adzie, mocno zaszkodzi�a mu w oczach Petera i Margaret, dlatego d�ugo d�sa� si� na
ojca, unikaj�c z nim rozmowy. A ju� najbardziej denerwuj�cym by�o to, �e ojca taki stan
rzeczy chyba urz�dza�.
Nie nagle, i nie po miesi�cu, a dopiero po latach, kiedy ju� sam poczu� na w�asnych
barkach ci�ar w�adzy, Stefan zrozumia�, �e ojciec po prostu nie mia� do niego g�owy.
Nie, Stefan nie chcia�by by� odpowiedzialnym za �ycie stu osiemdziesi�ciu pasa�er�w.
A m�g�by�? - pyta� nieraz sam siebie.
Zna� odpowied�. Tak. M�g�by. Tak jak m�g� ojciec.
B��dy? By�y. Mo�e najwi�kszym b��dem Brunona Lorenza by�a decyzja o l�dowaniu
na tym globie. Wszystko mog�o potoczy� si� inaczej, gdyby nie znalaz� si� obok punktu,
w kt�rym z zatrza�ni�tego Kana�u zosta� wyrzucony "Dekard", gwiezdny system z jedn�,
ale - na pierwszy rzut oka - nadzwyczaj sprzyjaj�c� cz�owiekowi planet�.
Gdyby to by� rejs balastowy, kapitan m�g�by zdecydowa� zupe�nie inaczej. Niemal na
pewno za�oga "Dekarda" nie marnowa�aby czasu na badanie niczym niewyr�niaj�cej si�
gwiazdy, a skoncentrowa�aby si� na poszukiwaniu wirtualnych Kana��w. Pewnego dnia
Stefan policzy� prawdopodobie�stwo powodzenia takiego dzia�ania. Nikczemnie ma�e -
"Dekard" nie by� przeznaczony do poszukiwania Kana��w. Nawet gdyby Kana� zosta�
znaleziony, to nadal istnia�oby ryzyko zniszczenia statku z powodu niedok�adnego
wej�cia w gardziel, co, przy braku boi, by�o bardzo prawdopodobne. Nie m�wi�c ju�
o tym, �e g�sto�� ob�oku py�owego najprawdopodobniej nie pozwoli�aby rozp�dzi� statku
do pr�dko�ci krytycznej. Nawet w przypadku pomy�lnego wej�cia do Kana�u istnia�o
niewielkie prawdopodobie�stwo tego, �e statek "wynurzy si�" w znanym cz�owiekowi
zak�tku Wszech�wiata. Niemal na pewno jednostka zagubi�aby si� w Kosmosie,
wyczerpawszy swoje zasoby autonomii. Ale jednak by�a to szansa i nale�a�o z niej
skorzysta�.
Obecno�� na pok�adzie pasa�er�w narzuca�a inn� decyzj�.
"Dekard" wyl�dowa�.
"Dekard" wyl�dowa� w zachodniej cz�ci p�nocnego, najwi�kszego kontynentu,
w r�wninnej okolicy jezior i bagien, i rw�cych rzek, trwale wtopiwszy si� podstaw�
w p�aski skalny wyrzut. Dopiero po l�dowaniu, kiedy ju� nie da�o si� d�u�ej ukrywa�
prawdy, podano j� pasa�erom w umiarkowanie optymistycznych barwa