6282
Szczegóły |
Tytuł |
6282 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6282 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6282 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6282 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkady i Borys Strugaccy
Spotkanie
Aleksander Kostylin sta� przy swoim ogromnym biurku i przegl�da� l�ni�ce
fotogramy.
- Witaj, Lin - powiedzia� �owca. Kostylin uni�s� �ys� g�ow� i zawo�a�:
- O! Home is the sailor, home from sea!
- And the hunter is home from the hlll - odpowiedzia� �owca. U�cisn�li si�.
- Co masz dla mnie ciekawego tym razem? - rzeczowo zapyta� Kostylin. -
Przylecia�e� prosto z Jaj�y?
- Tak, z Tysi�ca Oparzelisk. - �owca zasiad� w fotelu i wyci�gn�� nogi przed
siebie. - A ty wci�� tyjesz i �ysiejesz, Lin. Zgubi ci� ten siedz�cy tryb �ycia,
wspomnisz jeszcze moje s�owa. Nast�pnym razem zabior� ci� z sob�.
Kostylin z zatroskan� min� obmaca� sw�j wielki brzuch.
- Tak - powiedzia�. - Baronowie starzej� si�, baronowie tyj�... Wi�c co mi
przywioz�e�?
- Nic szczeg�lnego, Lin. �adnych rewelacji. Z dziesi�� w�y dwustrunowych, kilka
nie znanych gatunk�w wielo - muszlowych mi�czak�w... Mog� przejrze�? - �owca
wzi�� z biurka plik fotografii.
- Przywi�z� to jeden debiutant. Znasz go?
- Nie. - �owca ogl�da� zdj�cia. - Zupe�nie nie�le. To, oczywi�cie, Pandora?
- Masz racj�. Pandora. Gigantyczny rakopaj�k. Wyj�tkowo wielki egzemplarz.
- Tak - powiedzia� �owca wpatruj�c si� w ultrad�wi�kowy karabin wsparty dla
por�wnania rozmiar�w o nagi ��ty brzuch rakopaj�ka. - Nie�le jak na
pocz�tkuj�cego. Ale widywa�em ju� wi�ksze sztuki. Ile razy strzela�?
- M�wi, �e dwa razy. I za ka�dym razem w centralny splot nerwowy.
- Nale�a�o strzela� ig�� anestetyczn�. Ch�opczyk troszk� si� zdenerwowa�. -
�owca z u�miechem patrzy� na zdj�cie, na kt�rym przej�ty my�liwy dumnie wspiera�
nog� na martwym potworze. - No, dobrze, a co s�ycha� u ciebie w domu?
Kostylin machn�� r�k�.
- Istny urz�d stanu cywilnego. Wszyscy si� �eni�. Marta wysz�a za m�� za
hydrologa.
- Kt�ra Marta? - zapyta� �owca. - Wnuczka?
- Prawnuczka, Paul! Prawnuczka!
- Tak - powiedzia� �owca. - Baronowie si� starzej�. - Od�o�y� zdj�cia na biurko
i wsta�. - No c�, ja ju� chyba sobie p�jd�.
- Znowu? - z niezadowoleniem zapyta� Kostylin. - Mo�e ju� starczy?
- Nie, Lin. Tak trzeba. Spotkamy si� tam gdzie zawsze.
�owca kiwn�� g�ow� i wyszed�. Zszed� do parku i skierowa� si� w stron�
pawilon�w. Jak zwykle w Muzeum by�o bardzo t�umnie. Ludzie spacerowali po
alejkach obsadzonych pomara�czowymi palmami z Wenus, gromadzili si� wok�
terrari�w i przy wype�nionych przezroczyst� wod� basenach, w wysokiej trawie
pomi�dzy drzewami biega�y dzieci - bawi�y si� w "ciep�o - zimno - Mars". �owca
przystan��, by na nie popatrzy�. By�a to ogromnie pasjonuj�ca zabawa. Bardzo
dawno temu z Marsa przywieziono na Ziemi� mimikrodony, ogromne jaszczury o
melancholijnym usposobieniu, wspaniale przystosowane do nag�ych przemian w
otaczaj�cym je �rodowisku - idealnie opanowa�y umiej�tno�� mimikry. W parku
Muzeum korzysta�y z ca�kowitej swobody. Dzieci zabawia�y si� odnajdywaniem
mimikrodon�w - wymaga�o to niema�ej spostrzegawczo�ci i zr�czno�ci - a nast�pnie
przeci�ga�y zwierzaki z miejsca na miejsce, �eby zobaczy�, jak mimikrodony
zmieniaj� kolor. Jaszczury by�y wielkie i ci�kie. Dzieci wlok�y je po ziemi
trzymaj�c za sk�r� na karku. Mimikrodony nie protestowa�y. Wygl�da�o na to, �e
zabawa sprawia im przyjemno��.
�owca min�� ogromn� przezroczyst� kopu�� chroni�c� terrarium "��ka z planety
Ru�ena". Pod kopu�� na bladej niebieskawej trawie skaka�y i walczy�y z sob�
zabawne remby, gigantyczne, ol�niewaj�co kolorowe owady, troch� podobne do
ziemskich konik�w polnych. �owca przypomnia� sobie, jak to dwadzie�cia lat temu
po raz pierwszy polowa� na Ru�enie. Siedzia� w zasadzce przez trzy doby
oczekuj�c na pojawienie si� jakiegokolwiek zwierz�cia, a ogromne t�czuj�ce remby
skaka�y doko�a i siada�y na lufie jego karabinu. Przy "��ce" zawsze pe�no by�o
ludzi, poniewa� remby s� prze�liczne i ogromnie pocieszne.
Nie opodal wej�cia do centralnego pawilonu �owca zatrzyma� si� przy balustradzie
okalaj�cej g��boki okr�g�y basen - studni�. W basenie, w �wiec�cej liliowym
�wiat�em wodzie, bezustannie kr��y�o d�ugie kud�ate zwierz� - ichtiomammal,
jedyny znany przedstawiciel ciep�okrwistych, oddychaj�cy skrzelami. Ichtiomammal
bez przerwy by� w ruchu, p�ywa� zataczaj�c ko�o i przed rokiem, i przed pi�cioma
laty, i przed czterdziestoma, kiedy �owca zobaczy� go po raz pierwszy.
Ichtiomammala z ogromnym trudem schwyta� s�awny Saillieu. Saillieu od dawna jest
trupem, �pi wiecznym snem gdzie� w d�unglach Pandory, a jego ichtiomammal ci�gle
jeszcze zatacza kr�gi w liliowej wodzie basenu.
W westybulu pawilonu �owca znowu zatrzyma� si� i przysiad� na chwil� w lekkim
foteliku stoj�cym w k�cie. �rodek jasno o�wietlonej sali zajmowa�a wypchana
lataj�ca pijawka - "sora - tobu chiru" (�wiat zwierz�cy Marsa, System S�oneczny,
typ wielostrunowce, gromada sk�rodyszne, rz�d, rodzina, gatunek - "sora - tobu
chiru"). Lataj�ca pijawka by�a jednym z pierwszych eksponat�w w Muzeum
Kosmozoologii. Ju� od p�tora wieku ten obrzydliwy potw�r szczerzy� paszcz�
przypominaj�c� wielo�upinow� szcz�k� koparki, witaj�c ka�dego, kto wchodzi� do
pawilonu. Dziewi�ciometrowy, pokryty tward� l�ni�c� sier�ci�, beznogi, bezoki...
Niegdy� w�adca Marsa.
"Tak, r�nie bywa�o na Marsie - my�la� �owca. - Tego si� nie zapomina.
Pi��dziesi�t lat temu te bestie prawie ca�kowicie ju� wyt�pione, nieoczekiwanie
znowu si� rozmno�y�y i zacz�y jak za dawnych lat uprawia� korsarstwo na
szlakach komunikacyjnych ��cz�cych marsja�skie bazy. Wtedy w�a�nie
przeprowadzono totaln� ob�aw�. Trz�s�em si� w crawlerze i prawie niczego nie
widzia�em w tumanach piasku, kt�ry wzbija�y �elazne g�sienice. Z prawa i z lewa
p�dzi�y pustynne czo�gi, wszyscy, kt�rzy w nich siedzieli, zg�osili si� na
ochotnika. Jeden z czo�g�w wjechawszy na wydm� nagle si� przewr�ci� i ludzie
b�yskawicznie wysypali si� na piach, wtedy i my w�a�nie wyskoczyli�my z chmury
kurzu, a Ermler z�apa� mnie za rami� i wrzeszcza� co�, wskazuj�c przed siebie.
Spojrza�em i zobaczy�em pijawki, setki pijawek - kr��y�y nad s�onym jeziorem w
dolinie mi�dzy wydmami. Zacz��em strzela�, inni te� zacz�li strzela�, a Errhler
ci�gle jeszcze nie m�g� si� upora� z rakietomiotem w�asnej konstrukcji. Wszyscy
na niego krzyczeli, wymy�lali mu i nawet odgra�ali si�, �e go pobij�, ale nikt
nie m�g� si� oderwa� od karabinu. Pier�cie� ob�awy zacie�nia� si� i widzieli�my
ju� b�yski wystrza��w z crawler�w id�cych z przeciwnej strony, a wtedy Ermler
przesun�� pomi�dzy mn� a kierowc� zardzewia�� rur� swojej armaty, rozleg�a si�
potworna detonacja i og�uszony i o�lepiony upad�em ma dno crawlera. Jezioro
zasnu� g�sty czarny dym, wszystkie maszyny stan�y, usta�a strzelanina, a ludzie
tylko wrzeszczeli i wymachiwali karabinami. Ermler w ci�gu pi�ciu minut zu�y�
ca�� posiadan� amunicj�, crawlery podjecha�y do jeziora, a my wysiedli�my, �eby
podobija� wszystko, co jeszcze ocala�o po rakietach Ermlera. Pijawki wi�y si�
mi�dzy czo�gami, rozgniata�y je g�sienice, a ja ci�gle strzela�em, strzela�em...
By�em wtedy m�ody i bardzo lubi�em strzela�. Niestety, zawsze by�em �wietnym
strzelcem i nigdy nie chybia�em. A strzela�em nie tylko na Marsie i nie tylko do
gro�nych drapie�nik�w. Lepiej by by�o, gdybym nigdy w �yciu nie bra� do r�ki
karabinu...
�owca wsta�, przeszed� obok wypchanego potwora i powl�k� si� wzd�u� galerii.
Musia� wygl�da� nieszczeg�lnie, bo ludzie zatrzymywali si� i patrzyli na niego
zaniepokojeni. Wreszcie podesz�a do� jaka� dziewczyna i nie�mia�o zapyta�a, czy
mo�e mu by� w czym� pomocna. "Zastan�w si�, co m�wisz, dziewczyno" - powiedzia�
�owca. U�miechn�� si� z wysi�kiem, wsun�� dwa palce w kieszonk� kurtki i
wyci�gn�� przecudown� muszl� z Jaj�y. "To dla ciebie - powiedzia� - przywioz�em
j� z bardzo daleka". "Bardzo �le pan wygl�da" - powiedzia�a dziewczyna. "Nie
jestem ju� m�ody, c�reczko - odpar� �owca. - My, starzy, rzadko kiedy dobrze
wygl�damy. Zbyt wielki ci�ar musz� d�wiga� nasze dusze".
Dziewczyna z pewno�ci� go nie zrozumia�a, ale te� �owca bynajmniej tego nie
pragn��. Pog�aska� j� po g�owie i poszed� dalej. Tylko, �e teraz wyprostowa�
ramiona, stara� si� trzyma� prosto i ludzie wi�cej si� za nim nie ogl�dali.
"Tego mi jeszcze brakuje, �eby dziewcz�ta si� nade mn� litowa�y - my�la�. -
Zupe�nie si� rozklei�em. Chyba ju� nie powinienem wraca� na Ziemi�. Powinienem
na zawsze pozosta� na Jajle, zamieszka� na brzegu Tysi�ca Oparzelisk i zastawia�
�aki na rubinowe w�gorze. Nikt nie zna lepiej ode mnie Tysi�ca Oparzelisk, tam
by�bym na swoim miejscu. Jest tam wiele zaj�� dla my�liwego, kt�ry nigdy nie
strzela..."
�owca stan��. Zawsze zatrzymywa� si� w tym miejscu. W pod�u�nej szklanej
skrzynce na kawa�kach szarego piaskowca sta�a na trzech parach rozcapierzonych
krzywych n�g pomarszczona, niepozorna, szarawa jaszczurka. W�r�d zwiedzaj�cych
szary sze�cion�g nie wywo�ywa� �adnych emocji. Tylko niewielu zna�o niezwyk��
histori� pomarszczonego gada. Ale �owca j� zna� i ilekro� tu przystan��, zawsze
ogarnia� go religijny nieomal zachwyt dla niepokonanej si�y �ycia. Jaszczurka ta
zosta�a upolowana w odleg�o�ci dziesi�ciu parsek�w od S�o�ca, nast�pnie
spreparowana, wypchana i ustawiona tu, w Muzeum. Sta�a tak w gablocie przez dwa
lata. I nagle pewnego pi�knego dnia na oczach t�umu zwiedzaj�cych z
pomarszczonej szarej sk�ry wylaz�y dziesi�tki male�kich zwinnych sze�cionog�w.
Co prawda w ziemskiej atmosferze wszystkie natychmiast pogin�y, spali�y si� w
nadmiarze tlenu, ale szum si� podni�s� ogromny i zoologowie do dzi� ci�gle
jeszcze si� g�owi�, jak w og�le mog�o do tego doj��. Zaprawd�, �ycie jest tym
jedynym, przed czym warto schyli� czo�o...
�owca spacerowa� po galeriach przechodz�c z pawilonu do pawilonu. Ostre
afryka�skie s�o�ce, dobre, gor�ce s�o�ce Ziemi o�wietla�o oblane szklistym
plastykiem zwierz�ta zrodzone pod innymi s�o�cami, o setki miliard�w kilometr�w
st�d. �owca zna� prawie wszystkie, widywa� je wiele razy i nie tylko w Muzeum.
Niekiedy zatrzymywa� si� przed nowymi eksponatami, odczytywa� dziwaczne nazwy
dziwacznych zwierz�t i znajome nazwiska my�liwych. "Malta�ska szpada",
"Kropkowany jo", "Wielki tsin - lin", "Ma�y tsin - lin", "Kapucyn b�onkonogi",
"Czarne straszyd�o", "�ab�d� kr�lewna"... Simon Kreutzer W�adimir Babkin, Bruno
Belliard, Nioolas Drouo�, Jean Saillieu - junior... �owca zna� ich wszystkich i
by� teraz spo�r�d nich najstarszy, cho� nie mia� mo�e najwi�cej szcz�cia. Ale
szczerze si� ucieszy�, kiedy Saillieu - junior z�owi� wreszcie �uskowatego
skrytoskrzela, kiedy Wo�odia Babkin dostarczy� na Ziemi� �ywego mi�czaka
szybownika, a Bruno Belliard ustrzeli� w ko�cu na Pandorze nosogarba z bia��
b�on�, na kt�rego polowa� od wielu lat...
Wreszcie �owca dotar� do dziesi�tego pawilonu, w kt�rym by�o niejedno jego
w�asne trofeum. Zatrzymywa� si� teraz przy ka�dej prawie gablocie, wspomina�.
"Oto �Lataj�cy dywan�, niekiedy zwany r�wnie� �Spadaj�cym li�ciem�. Przez cztery
dni nie mog�em wpa�� na jego trop. To by�o na Ru�enie, gdzie tak rzadko padaj�
deszcze, gdzie dawno, dawno temu zgin�� znakomity zoolog Ludwik Porta. �Lataj�cy
dywan� porusza si� bardzo szybko i ma wy�mienity s�uch. Nie mo�na na niego
polowa� z pojazdu, trzeba go tropi� dniem i noc�, szukaj�c ledwie widocznych
oleistych �lad�w na li�ciach drzew. Wytropi�em go i od tej pory nikomu innemu
ju� si� to nie uda�o. Saillieu, kt�ry bardzo mi tego zazdro�ci�, cz�sto p�niej
mawia�, �e to by� czysty przypadek" - �owca z dum� dotkn�� wygrawerowanych na
tabliczce liter: "Schwyta� i spreparowa� P. Gniedych". "Strzela�em do niego
cztery razy i ani razu nie chybi�em, ale on �y� jeszcze, kiedy spada� na ziemi�
�ami�c ga��zie zielono - piennych drzew. To by�o za czas�w, kiedy jeszcze
strzela�em..."
A oto �lepy potw�r z przesyconych ci�k� wod� bagien W�adys�awy. �lepy i
bezkszta�tny. Nikt nie wiedzia� naprawd�, jaki mu nada� kszta�t, kiedy wypychano
sk�r�, wreszcie pos�u�ono si� najbardziej udan� fotografi�. Goni�em go przez
bagniska do brzegu, na kt�rym zastawi�em kilka pu�apek, wpad� do jednej z nich i
d�ugo potem rycza� wij�c si� w czarnej cieczy. Trzeba by�o a� dw�ch wiader beta
- nowokainy, �eby go wreszcie u�pi�. To by�o ca�kiem niedawno, mo�e dziesi�� lat
temu, wtedy ju� nie strzela�em... "To jest przyjemne spotkanie".
Im dalej zag��bia� si� �owca w galerie dziesi�tego pawilonu, tym powolniejsze
stawa�y si� jego kroki. Dlatego, �e bardzo nie chcia� i�� dalej. Dlatego, �e nie
m�g� nie i�� dalej. Dlatego, �e zbli�a�o si� spotkanie najwa�niejsze. I z ka�dym
krokiem przybiera�o na sile uczucie beznadziejnego niepokoju. A zza szk�a ju� mu
si� przygl�da�y okr�g�e bia�e oczy.
Jak zwykle podszed� do niewielkiej gabloty i przede wszystkim przeczyta� napis
na tabliczce, napis, kt�ry od dawna zna� na pami��: "Zwierz�cy �wiat planety
Crookesa, system Gwiazdy EN 92, typ - kr�gowce, gromada, rz�d, rodzina, gatunek
- tr�jpalczak czteror�ki. Upolowa� P. Gnie - dych. Spreparowa� dr A. Kostylin".
Potem �owca podni�s� oczy.
W przeszklonej gablocie na pochy�o ustawionej, g�adko wypolerowanej desce le�a�a
mocno sp�aszczona wzd�u� osi poziomej g�owa, naga i czarna, z p�askim owalem
twarzy. Sk�ra na przedniej cz�ci g�owy by�a g�adka i napi�ta jak na b�bnie, nie
by�o warg, nie by�o czo�a, nie by�o nozdrzy. By�y tylko oczy. Okr�g�e, bia�e, o
niezwykle szeroko rozstawionych male�kich czarnych �renicach. Prawe by�o lekko
uszkodzone i to nadawa�o martwemu spojrzeniu dziwaczny wyraz. Lin by� znakomitym
fachowcem - dok�adnie taki sam wyraz oczu mia� tr�jpalczak, kiedy �owca po raz
pierwszy pochyli� si� nad nim w g�stej mgle. Dawno to by�o temu...
To by�o przed siedemnastu laty. "Dlaczego to si� musia�o sta�? - pomy�la� �owca.
- Przecie� wcale nie zamierza�em tam polowa�. Crookes stwierdzi� przecie�, �e na
planecie nie ma wy�szych form �ycia, znaleziono tylko bakterie i raczki l�dowe.
Niemniej kiedy Saunders poprosi� mnie, �ebym zbada� okolic�, zabra�em na wszelki
wypadek karabin...."
Nad kamiennymi osypiskami wisia�a mg�a. Wschodzi�o w�a�nie male�kie czerwone
s�o�ce - czerwony karze� EN 92 - i wydawa�o si�, �e mg�a jest purpurowa. Pod
mi�kkimi g�sienicami �azika osypywa�y si� kamienie, z mg�y wynurza�y si� po
kolei niewysokie ciemne ska�ki. Potem co� si� na szczycie jednej takiej ska�ki
poruszy�o i �owca zatrzyma� �azika. Z tej odleg�o�ci trudno by�o zobaczy�
zwierz�, a do tego jeszcze ta mg�a i to niesamowite o�wietlenie. Ale �owca mia�
znakomite oko i by� do�wiadczonym my�liwym. By�o dla niego oczywiste, �e po
ska�ce maszeruje jakie� spore zwierz�, i �owca ucieszy� si�, �e zabra� ze sob�
bro�. "Zrobimy z Crookesa balona" - pomy�la� weso�o. Otworzy� klap� w�azu,
ostro�nie wysun�� luf� karabinu na zewn�trz, wycelowa�. W chwili gdy mg�a nieco
przerzed�a i garbata sylwetka zwierz�cia ostro zarysowa�a si� na tle
czerwonawego nieba - strzeli�. I natychmiast z miejsca, w kt�rym znajdowa�o si�
zwierz�, buchn�� o�lepiaj�cy fioletowy b�ysk. Rozleg� si� g�o�ny trzask, a potem
jaki� przeci�g�y syk. Potem zza �lebu unios�y si� k��by szarego dymu i
przyciemni�y r�ow� mg��.
�owca bardzo si� zdziwi�. Doskonale pami�ta�, �e/za�adowa� karabin ig��
anestetyczn�, kt�ra w �adnym razie nie mog�a spowodowa� takiego wybuchu. Po
kilkuminutowym namy�le wyszed� z tankietki i uda� si� na poszukiwanie zdobyczy.
Znalaz� j� tam, gdzie spodziewa� si� j� znale�� - na kamiennym osypisku pod
ska��. By�o to istotnie czworono�ne albo czworor�kie zwietrz� wielko�ci du�ego
doga, ale tak straszliwie poparzone i okaleczone, �e �owca znowu si� zdumia� na
widok masakry, kt�r� spowodowa�a zwyk�a anestetyczn� ig�a. Trudno by�o sobie
teraz nawet wyobrazi�, jaki m�g� by� pierwotny wygl�d zwierz�cia. Stosunkowo
nieuszkodzona by�a tylko przednia cz�� g�owy - p�aski owal, obci�gni�ty g�adk�
sk�r� i bia�e zagas�e oczy.
Na Ziemi upolowanym zwierz�ciem zaj�� si� Kostylin. Po tygodniu zawiadomi�
�owc�, �e jego zdobycz jest bardzo uszkodzona i nie stanowi �adnej rewelacji -
chyba �e b�dzie si� j� traktowa�o jako dow�d istnienia wy�szych form �ycia w
systemach planetarnych czerwonych kar��w - i poradzi� �owcy, aby w przysz�o�ci z
termitowymi nabojami obchodzi� si� ostro�niej. "Mo�na by pomy�le�, �e strzela�e�
do niego ze strachu - powiedzia� rozdra�niony - zupe�nie jak gdyby zamierza�o na
ciebie napa��". "Ale� ja �wietnie pami�tam, �e strzela�em do niego ig��" -
upiera� si� �owca. - "A ja �wietnie widz�, �e� je trafi� termitow� kul� w
kr�gos�up" - odpowiedzia� mu Lin. �owca wzruszy� ramionami i nie przeczy�
d�u�ej. Oczywi�cie, ciekawe by�oby dowiedzie� si�, co spowodowa�o tak�
eksplozj�, ale w ko�cu nie to jest przecie� najwa�niejsze.
"Tak, wtedy si� wydawa�o, �e to zupe�nie nie ma znaczenia - rozmy�la� �owca.
Wci�� jeszcze sta� zapatrzony w p�ask� g�ow� zwierz�cia. - Po�mia�em si� z
Crookesa, posprzecza�em si� z Linem i zapomnia�em o wszystkim. A potem przysz�o
zw�tpienie, a w �lad za nim - nieszcz�cie".
Crookes zorganizowa� dwie wielkie ekspedycje. Przeszuka� na swojej planecie
olbrzymie przestrzenie. I nie znalaz� ani jednego zwierz�cia, kt�re
przekracza�oby rozmiarami ma�ego raczka. Za to na po�udniowej p�kuli, na
skalistym p�askowzg�rzu odkry� nie wiadomo czyje pole startowe - okr�g��
p�aszczyzn� stopionego bazaltu o �rednicy mniej wi�cej dwudziestu metr�w. W
pierwszej chwili to odkrycie wzbudzi�o zainteresowanie, ale p�niej okaza�o si�,
�e gdzie� w tym rejonie l�dowa� Saunders na gwiazdolocie, kt�ry wymaga�
niewielkiego remontu, i wszyscy o odkryciu Crookesa zapomnieli. Wszyscy opr�cz
�owcy. Poniewa� ju� w tym czasie zrodzi�y si� pierwsze w�tpliwo�ci.
Kiedy�, przypadkiem, w leningradzkim Klubie Astronaut�w �owca us�ysza� histori�
o tym, jak to na planecie Crookesa omal nie sp�on�� �ywcem in�ynier pok�adowy.
Wyszed� na powierzchni� planety z uszkodzon� butl� tlenow�. W butli by�
przeciek, a atmosfera planety Crookesa nasycona jest lekkimi w�glowodorami,
kt�re gwa�townie reaguj� z tlenem. Na szcz�cie zdo�ali zerwa� z ch�opaka
p�on�c� butl� i sko�czy�o si� tylko na lekkich poparzeniach. �owca s�ucha� tej
opowie�ci i przed jego oczyma pojawi� si� fioletowy b�ysk nad czarn� ska�k�.
Kiedy na planecie Crookesa odkryto to nieznane pole startowe w�tpliwo�ci
przerodzi�y si� w straszn� pewno��. �owca pop�dzi� do Kostylina. "Kogo ja
zabi�em?! - krzycza�. - To by�o zwierz�, czy cz�owiek? Lin, kogo ja zabi�em?"
Kostylin s�ucha� i twarz nabiega�a mu krwi�, wreszcie rykn��: "Siadaj! Przesta�
histeryzowa� jak stara baba! Jak �miesz tak do mnie m�wi�? My�lisz, �e ja,
Aleksander Kostylin, nie jestem w stanie odr�ni� istoty rozumnej od
zwierz�cia?" - "Ale to pole startowe!"... - "Sam l�dowa�e� na tym p�askowzg�rzu
razem z Saundersem..." - "Eksplozja!... Przestrzeli�em mu butl� z tlenem!" -
"Nie trzeba by�o strzela� termitowymi nabojami w w�glowodorowej atmosferze" -
"Nawet gdyby by�o tak, jak m�wisz, to przecie� Crookes nie znalaz� tam ani
jednego wi�cej tr�jpalczaka! Teraz wiem, to by� obcy astronauta!" - "Baba! -
wrzeszcza� Lin. - Histeryczka! Na planecie Crookesa mog� jeszcze przez
najbli�sze sto lat nie znale�� ani jednego tr�jpalczaka! Ogromna planeta, pe�na
grot i pieczar, dziurawa jak ser szwajcarski! Mia�e� po prostu szcz�cie, g�upi
durniu, tylko �e nie umia�e� go wykorzysta�, i zamiast zwierz�cia przywioz�e� mi
troch� zw�glonych ko�ci!" �owca zacisn�� pi�ci, a� zatrzeszcza�y stawy.
- Nie, Lin - wymrucza�. - Ja ci nie przywioz�em zwierz�cia, przywioz�em ci ko�ci
obcego astronauty...
"Ile s��w straci�e� niepotrzebnie, Lin! Ile razy mnie przekonywa�e�! Ile� razy
mi si� wydawa�o, �e w�tpliwo�ci min�y raz na zawsze, �e znowu mog� oddycha�
spokojnie i nie czu� si� morderc�... �e mog� �y� jak wszyscy ludzie. Jak te
dzieci, kt�re bawi� si� mimikrodonami... Ale sprytnym sylogizmem nie da si�
zabi� zw�tpienia".
�owca po�o�y� d�onie na przezroczystym pudle � przywar� twarz� do plastyku.
- Kim jeste�? - zapyta� z beznadziejnym smutkiem.
Lin zobaczy� go z daleka i jak zawsze zrobi�o mu si� ogromnie �al tego �mia�ego
i weso�ego niegdy� cz�owieka, za�amanego pod ci�arem w�asnego sumienia. Ale
Kostylin uda�, �e wszystko jest w najlepszym porz�dku, �e wszystko jest r�wnie
wspania�e, jak wspania�y jest s�oneczny dzie� nad Cape Town. G�o�no postukuj�c
obcasami podszed� do �owcy, poklepa� go po plecach i umy�lnie rze�kim g�osem
zawo�a�:
- Koniec spotkania! G�odny jestem jak wilk, Polly!
Idziemy teraz do mnie na pyszny obiad! Marta ugotowa�a dzi� na twoj� cze��
prawdziw� ochsenschwanzsuppe! Chod�my, �owco, ochsenschwanzsuppe czeka!
- Chod�my - cicho powiedzia� �owca.
- Ju� dzwoni�em do domu. Nie mog� si� doczeka�, kiedy ci� zobacz�, marz� o
wys�uchaniu twoich opowiada�.
�owca skin�� g�ow� i powoli poszed� w kierunku wyj�cia. Lin popatrzy� na jego
przygarbione plecy i odwr�ci� si�. Jego oczy napotka�y martwe spojrzenie oczu
zza przezroczystej tafli. "Porozmawiali�cie sobie?" - zapyta� w milczeniu Lin.
"Tak". - "Nic mu nie powiedzia�e�". - "Nie". Lin spojrza� na tabliczk�...
"tr�jpalczak czteror�ki. Upolowa� P. Gniedych. Spreparowa� dr A. Kostylin". Lin
znowu obejrza� si� na �owc� i szybko, ukradkiem, dopisa� palcem po s�owie
"czteror�ki" s�owo "sapiens". Na tabliczce nie pozosta� oczywi�cie �aden �lad,
ale Lin i tak po�piesznie przetar� j� d�oni�.
Doktorowi Aleksandrowi Kostylinowi te� by�o ci�ko. On przecie� wiedzia� z ca��
pewno�ci�, wiedzia� od samego pocz�tku...