1144
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1144 |
Rozszerzenie: |
1144 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1144 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1144 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1144 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Karol May
"W wawozach balkanow"Pasjonuj�ca ksi��ka przygodowa znanego klasy , ~ ~a..
teratury podr�niczej, kt�rej akcja rozgrywa si� w
jach imperium tureckiego, w dzikiej scenerii g�r P�-
wyspu Ba�ka�skiego. Bohaterowie powie�ci: Kara ben
Nemsi w towarzystwie Had�i Halefa Omara, Osko
i Omara ben Sadeka wyruszaj� z Adrianopola na
spotkanie z gro�nym i tajemniczym "�wi�tym" Muba-
rekiem. W czasie wyprawy s� �wiadkami zaskakuj�-
cych zdarze�, prze�ywaj� chwile pe�ne emocji i na-
pi��, jak np. w Melniku, kiedy Halef zakrada si� do
"go��bnika" lub w Ostromczy, kiedy bohaterowie staj�
oko w oko z Mubarekiem.
Powie�� W w~wozach Balkan�w to ksi��ka z tzw.
cyklu arabskiego Karola Maya.
ISBN 83-85696-70-9 aes~s
KSI��KI KAROLA MAYA
z tzw. cyklu arabskiego
Przez pustyni� [1990j
Przez dziki Kurdystan [1990j
Z Bagdadu do Stambu�u [w przygotowaniuj
W w�wozach Bafkan�w [1993j
Przez krain� Skipetar�w [1991 j
Szut [w przygotowaniuj
I. PO~ZA~TEI~ PO�CIGU
Po opuszczeniu Adrianopola nie ujechali�my daleko, ja, Halef,
Omar i Osko w towarzystwie trzech saptije, gdy us�yszeli�my
za sob� t�tent kopyt. Obr�ciwszy si� do ty�u ujrzeli�my je�d�ca;
kt�ry stara� si� nas dop�dzi� galopem. Natychmiast pow�ci�gn�li�-
my wierzchowce, �eby go dopu�ci� bli�ej, i niebawem rozpoznali�-
my Malhema, od�wiernego Hulama. Jecha� na ci�ko objuczonym
koniu, w ko�cu 'ednak dotar� do nas i zeskoczy� na ziemi�.
- Sela drowi� nas kr�tko.
Odp~wi tym samym pozdrowieniem, a na nasze pyta-
j�ce spojrzenia wyja�ni� mi, co nast�puje:
- Wybacz, efendi, �e przerywam wasz� �pieszn� podr�! M�j
pan przykaza� mi pojecha� za wami.
- W jakim celu? - zapyta�em. ,
- �eby wam doprowadzi� tego konia.
- Czym go tak abjuczy�e�? - docieka�em dalej.
- �ywno�ci� i innymi rzeczami, kt�rych by� mo�e b�dziecie
potrzebowa�.
- Jeste�my zaopatrzeni na wiele dni!
- Pomimo to. M�j pan uwa�a�, �e ludzie, kt�rych �cigacie, mo-
g� zbaczy� z drogi. Je�li rusz� w g�ry, to znajdziecie tam tylko
pasz� dla koni, a dla siebie nic.
- Tw�j pan jest .bardzo �askawy. Ale ten ci�ko objuczony ko�
nadaje si� tylko do tego, �eby op�nia� nasz� podr�.
- Przyprowadzi�em go wam, bo taki mia�em rozka~z. Afietde
kalyn! Allah sefer inisi chairli eileje - bywajcie zdrowi, niech
Allah da wam dobr� podr�! - M�wi�c te s�owa, Malhem zarzuci�
koniowi lejce na szyj�, wykona� w ty� zwrot i ruszy� �piesznym
krokiem z powrotem do Edirne.
Halef natychmiast zwr�ci� swego konia w stran� miasta i zapy-
ta�:
5
- Mam za nim jecha�, sihdi?
- Po co?
- �eby schwyta� Malhema i sprowad~zi� go tutaj, by pozna�
twoj� wol�!
- Zostaw go! Nie mo�emy traci� czasu.
- Ciekaw jestem, co zapakowano w te derki i maty!
- Nie musimy tego wcale wiedzie� teraz. Przekonamy si�, co
w nich jest, wieczorem. �ap luzaka za cugle! Naprz�d!
Podj�li�my na nowo przerwan� podr�. Ja jecha�em przodem,
pozostali za mn�, a to dlatego, �e musia�em szuka� �lad�w, cho�
zaj�cie to wydawa�o si� beznadziejne.
Drog� trudno by�o nazwa� go�ci�cem, cho� panowa� na niej do-
sy� o�ywiony ruch. Ma�y Had�i mia� racj� m�wi�c, �e �atwiej by
by�o odnale�� �lady �ciganego na Saharze ni� tutaj. Dlatego te�
zwraca�em uwag� nie na sam� drog�, lecz na jej lewy skraj. Dru-
g� stron� drogi tworzy� brzeg Ardy. Dop�ki nie odkry�em tutaj
�lad�w wskazuj�cych na to, �e trzej je�d�cy zboczyli z kierunku,
w kt�rym pod��ali�my za nimi, mog�em by� raczej pewny, i� ma-
my ich przed sob�. Spotykali�my je�d�c�w, ci�kie wozy �adowne
i w�drowc�w pieszych, lecz nikogo nie wypytywa�em. Poniewa�
uciekinierzy przeje�d�ali t�dy jeszcze wczoraj wieczorem, nie
m�g� ich widzie� �aden z napotkanych ludzi. Nie zatrzy
si� r�wnie� przy malych skupiskach dom�w przy trak e
odchodzi�a tam �adna droga, kt�r� m�g�by obra� Barud e .
Kiedy jednak dotarli�my do miejscowo�ci zwanej Ortaktij, gdzie
odbija�o na ~ki par� �cie�ek, zatrzyma�em si� i zagadn��em pierw-
szego napotkanego cz�owieka:
- Selam! Czy jest mo�e w tej miejscowo�ci, kt�r� niech Allah
b�ogos�awi, jaki� bekezi 1?
Zapytany nosi� przy boku ogromn� ci�k� szabl�, w prawicy
trzymal pot�n� pa�k�, fez obwi�za� kawa�kiem szmaty, sztywnym
od brudu, i by� boso. Przypatrywa� mi si� przez chwil�, po czym
przyst�pil do bli�szych ogl�dzin moich towarzyszy podr�y.
- No wi�c? - zn.iecierpliwi�em si�.
- Jawasz, jawasz - powoli, powoli! - napomnia� mnie �ach-
maniarz.
Wspar� si� na swoim kiju i zacz�� poddawa� dok�adnym ogl�dzi-
nom niewielk� posta� Had�iego. Halef jednak�e si�gn�� do kluczki
u siad�a i wyci�gn�l sw�j bicz.
' noCny stra�nik
6
- Wiesz mo�e, co to jest?
Zapytany wykona� szybki ruch i chwyci� za szabl�.
- A ty, lilipucie, wiesz, co to jest?
Lilipucie! �adne inne s�owo nie mog�o tak g��boko obrazi� Ha-
lefa. Odchyli� r�k� do zadania ciosu, ale szybko wcisn��em s��
swoim koniem pomi�dzy obydwu i ostrzeg�em go:
- Tylko bez po�piechu, Halef! Ten cz�owiek odpowie na moje
pytanie.
Wyci�gn��em z kieszeni kilka drobnych monet, pokaza�em cz�o-
wiekowi z szabl� i powt�rzy�em:
- No wi�c, jest tutaj jaki� bekczi?
- Czy dasz mi te pieni�dze? - zapyta�:
- Owszem.
- No to dawaj! - odrzek� kr�tko m�czyzna i wyci�gn�� r�k�.
- Najpierw odpowied�!
- Tak, jest tutaj bekczi. A teraz dawaj pieni�dze!
By�o tego zaledwie kilka miedzianych para.
- Masz! - powiedzia�em. - Gdzie mieszka bekczi?
Schowa� pieni�d�e, przechyli� g�ow� w bok i zapyta� z krzywyxn
iechem:
Czy zap�acisz te� za to pytanie?
- Ju� dosta�e� zap�at�!
- Za pierwsze pytanie, ale nie �a drugie.
- Dobrze, masz tu jeszcze dwie monety po pi�� para! No wi�c
gdzie mieszka bekczi?
- Tam, w ostatnim domu - wyja�ni� m�czyzna, wskazuj�c
na budowl�, kt�ra nie zas�ugiwa�a nawet na miano chaty, lecz
najwy�ej stajni.
Ruszyli�my w podanym kierunku. Kiedy dotarli�my do wal�ce-
go si� domostwa, zsiad�em z konia, by zbli�y� si� do dziury, kt�ra
s�u�y�a za wej�cie i wyj�cie. W tej samej chwili w otworze poja-
wi�a si� kobieta, kt�r� wywabi� ze �rodka t�tent kopyt naszych
koni.
- Wai atasz g~sunu - oj, biada! Zamknij oczy! - zawo�a�a
i czym pr�dzej wycofa�a si�.
Jej twarzy nie zas�ania� bowiem czarczaf i st�d owa p�ochliwo��.
Tak�e ona by�a boso. Cia�o mia�a owini�te w jak�� star� obszar-
pan� sukienk�, a w�osy wygl�da�y tak, jakby by�y fabryk� filcu.
Jej twarz nie ogl�da�a wody przypuszczalnie ju� od miesi�cy. S�-
dzi�em ju� niemal, �e kobieta nie poka�e si� wi�cej, ale po kilku
niecierpliwych okrzykach z mojej strony pojawi�a si� jednak.
Twarz zas�ania�a teraz dnem jakiego� po�amanego kosza. Poprzez
?
szpary w splocie ona mog�a nas widzie�, tymczasem nam nie
by�o dane radowa� oczu jej urod�.
- Czego chcecie? - zapyta�a nie�mia�o.
- Czy tutaj mieszka bekczi? - musia�em zapyta� znowu.
- Tak.
- Jeste� jego kobiet�?
- Jestem jego jedyn� kobiet� - odpar�a z dum�. Przyk�ada�a
do tego wag� i chcia�a podkre�li� fakt, �e on,a jedna posiad�a serce
swego nocnego paszy.
- Czy on jest w domu?
- Nie.
- Gdzie w takim razie jest tw�j pan?
- Wyszed�.
- Dak�d?
- Na �cie�ki swojego urz�du.
- Ale przecie� nie ma jeszcze nocy!
- M�j pan czuwa nad poddanymi padyszacha nie tylko noc�,
ale i w ci�gu dnia. Nie jest zwyczajnym bekczi, lecz tak�e s�ug�
kjai, kt�rego rozkazy musi wykonywa�.
Kjaja to naczelnik wioski. Wtem przypomnia�em sobie m�czy-
zn�, z kt�rym rozmawiali�my''przed kilkoma minutami. Odwr�ci-
�em si� i s�usznie, gdy� w�a�nie powoli i dumnie zbli�a� si� do nas
Tego jednak by�o ju� dla mnie za wiele. Przybra�em najbardziej
marsow� min� i wyszed�em mu na spotkanie par� krok�w.
- Ty sam jeste� bekczi? - zapyta�em cz�owieka z wielk�
szabl�.
- Jestem - o�wiadczy� z pewno�ci� siebie.
Had�� Halef Omar zauwa�y�, �e nie jestem ju� w dobrym humo-
rze, i napar� blisko koniem na stra�nika nocy i dnia, ca�y czas
przy tym patrz�c na mnie. Wiedzia�em, o co mu chodzi, i przyzwa-
laj�co skin��em g�ow�.
- Dlaczego nie powiedzia�e� tego od ra~zu, kiedy poprzednio
z tob� rozmawia�em? - zapyta�em surowo.
- Nie czu�em takiej potrzeby. Masz jeszcze pieni�dze?
- Dla ciebie b�dzie dosy�. Uwa�aj, wyp�ac� ci z g�ry za wszy-
stkie nast�pne pytania.
Ponownie skin��em g�ow�, i na plecy stra�nika poddanych pa-
dyszacha spad� z kla�ni�ciem bicz Halefa. Stra�nik chcia� uskoczy�
na bok, ale ma�y Had�i tak pewnie naprowadzi� konia, �ciskaj�c
go jedynie udami, �e przypar� tamtego do �ciany i wymierza� mu
coraz to nowe baty. Ch�ostany nowet nie my�la� o tym, ~�eby zro-
8
bi� u�ytek ze swojej szabli czy pa�ki. Krzycza� tylko we wszelkich
mo�liwych tonacjach, a jego "jedyna" niewiasta mu wt�rowa�a.
Kobieta zapomnia�a przy tym o zas�anianiu twarzy dnem kosza:
odrzuci�a daleko t� tarcz� swojej godno�ci niewie�ciej, doskaczy�a
do konia Had�iego, z�apa�a ga za ogon i zacz�a ci�gn�� ze wszyst-
kich si�, krzycz�c przy tym:
- Wai baszyna, wai baszyna - biada ci, biada ci! Jak mo�esz
tak obra�a� s�ug� i ulubie�ca padyszacha? Cofnij si�, cofnij si�!
Bre bre, he he - na pomoc, na pomoc!
Na d�wi�k jej skrzecz�cego g�osu o�ywi�o si� przed drzwiami
dom�w i chat. Wylegli z nich m�czy�ni, kobiety i d~zieci i podbie-
gli do nas, chc�c ustali� przyczyn� tych krzyk�w.
Skin��em na Halefa, �eby przesta�. Spe�ni� moje �yczenie. Nocny
stra�nik zd��y� ju� chyba dosta� ze dwana�cie bat�w, wypu�ci�
pa�k� z prawej r�ki, wyci�gn�� z pochwy szabl� i rozciera� lew�
r�k� obola�e plecy.
- Jak �mia�e� to zrobi�? Czy mam ci� skr�ci� o g�ow�? Na-
puszcz� na ciebie ca�� gmin�, kt�ra ci� rozerwie na strz�py!
Halef roze�mia� si� tylko. Chcia� co� odpowied~zie�, ale nie zd�-
�y�, gdy� przez kr�g gapi�w przecisn�� si� jaki� cz�owiek i zwr�ci�
si� do mnie, pytaj�c ostrym tonem: , '
- Co tu si� dzieje? Kim jeste�cie?
Tak czy owak mia�em przed sob� dostojnego naczelnika wioski,
na wszelki wypadek zapyta�em jednak:
- A kim ty jeste�?
- Jestem kjaj� tej wioski. Kto wam da� prawo targn�� si� na
mojego policjanta?
- Jego zachowanie da�o nam do tego prawo.
- Dlaczego?
- Domaga�em si� ad niego informacji, a on m� jej odm�wi�.
Za��da�, �ebym mu p�aci� za ka�d� odpowied� z osobna.
- Mo�e sprzedawa� swoje odpawiedzi tak drogo, jak uwa�a.
- A ja mog� p�aci� za nie tyle, ile uznam za stosowne. Teraz
dosta� zap�at� z g�ry i b�dzie mi musia� odpowiedzie�.
- Nawet $�owa! - wykrzykn�� stra�nik.
- Nawet s�owa nie odpowie - potwierdzi� kjaja. - Targn�li�-
cie si� na mojego s�ug�. Natychmiast macie p�j�� za mn�! Zba-
dam ca�� spraw�, i otrzymacie zas�u�on� kar�!
Na te s�owa ma�y Had�i wyci�gn�� bicz i zapyta�:
- Sihdi, czy mam da� temu kjai Ortak�j do skosztowania pi�k-
n� sk�r� z krokodyla?
- Teraz jeszcze nie, ale mo�e p�niej - odrzek�em.
- Co, psi synu, mn.ie chcesz kaza� wych�osta�? - zawo�a� na-
czelnik wioski.
- Niewykluczone - o�wiadczy�em spokojnie. - Ty jeste�
kjaj� tej wioski. A czy wiesz kim i czym ja jestem?
Zwierzchnik wioski milcza�. Moje pytanie wydawa�o mu si� bar-
dzo nie na r�k�. Ci�gn��em wi�c dalej:
- Nazwa�e� tego cz�owieka swoim policjantem?
- Tak, bo jest nim.
- Nie, nie jest. Jest mieszka�cem tej miejscowo�ci, a ty uczy-
ni�e� go swoim s�ug�, lecz policjantem nie jest. Przyjrzyj si� na-
tomiast tym trzem je�d�com, kt�rzy nosz� mundury su�tana! Ty
masz nocnego stra�nika, a ja mam przy sobie trzech prawdziwych
saptije. Czy domy�lasz si� ju�, �e jestem kim� zupe�nie innym ni�
'~S'?
�eby doda� moim s�owom powagi, Halef trzasn�� biczem przed
samym nosem kjai, kt�ry cofn�� si� wystraszony. R�wnie� osoby
stoj�ce za nim odsun�y si� do ty�u. Pozna�em po ich minach, �e
zaczynaj� mnie uwa�a� za wielkiego pana.
- No, odpowiedz! - rozkaza�em.
- Czelebim - m�j panie, powiedz wpierw, kim jeste�! - po-
prosi� kjaja, ca�kiem zbity z tropu.
- N�dzniku! - ofukn�� go Halef. - Jak mo�esz ��da�, �eby
tak wielki pan m�wi� ci, kim jest? Ale ja ci wspania�omy�lnie wy-
jawi�, �e stoisz przed dostojnym i szlachetnym Kar� ben Nemsi
bejem, kt�remu oby Allah da� jeszcze wiele tysi�cy wiosen, zim
rzecz jasna nie licz�c. Mam nadziej�, �e o nim s�ysza�e�!
- Nie, nigdy! - zapewni� zgodnie z prawd� zastraszony cz�o-
wiek.
- Co? Nigdy? - zgromi� go ma�y Halef. - Mam mo�e tak
d�ugo �ciska� tw�j m�zg, a� wyjdzie z niego w�a�ciwa my�l? Przy-
pomnij sobie!
- Tak, s�ysza�em o nim - wyzna� kjaja w najwy�szym stra-
chu.
- Tylko raz?
- Nie, wiele, bardzo wiele razy!
- Twoje szcz�cie, kjajo! Inaczej bym ci� uwi�zi� i wys�a� do
Stambu�u, �eby ci� utopiono w Bosforze! A teraz pos�uchaj, co ten
czcigodny efendi ma ci do powiedzenia!
M�wi�c te s�owa, m�j ma�y towarzysz odsu~�� si� z koniem od
napastowanego. Jego oczy z pozoru p�on�y jeszcze gniewem, lecz
10
k�ciki ust drga�y zdradziecko. Dzielny Had�i musia� si� bardzo
stara�, �eby nie wybuchn�� �miechem.
Oczy wszystkich zawis�y teraz na moich ustach.
- Nie przyby�em tutaj po to, �eby wam wyrz�dzi� jakie� z�o -
uspokoi�em kjaj�. - Przywyk�em jednak do tego, �e na moje py-
tania odpowiada si� natychmiast. Ten cz�owiek odm�wi� mi udzie-
lenia informacji z dobrej woli, chcia� wymusi� ode mnie pieni�-
dze! Dlatego kaza�em go wych�osta�. Od niego zale�y, czy dostanie
jeszcze bastonad�!
W czasie gdy ja zwr�ci�em si� do nocnego stra�nika, naczelnik
wioski da� �piesznie znak swojemu podw�adnemu i szepn�� do
niego:
- Na Allaha, odpowiedz pr�dko!
Nocny opiekun poddanych padyszacha przybra� tak wypr�on�
postaw�, jakby ujrza� we mnie w�adc� wszystkich wiernych.
- Efendi, zadaj rni pytanie!
- Czy czuwa�e� ostatniej nocy? - zapyta�em.
- Tak.
- Jak d�ugo?
- Od wieczora do rana.
- Czy przez Ortak�j przeje�d�ali jacy� obcy?
- Nie:
Zanim jednak bekczi udzieli� odpowiedzi na to pytanie, pos�a�
kjai pytaj�ce spojrzenie. Wprawdzie nie widzia�em twarzy tego
ostatniego, ale zobaczy�em ju� dosy� i mog�em nie dawa� wiary
s�owom odpowiadaj�cego. Dlatego powiedzia�em surowo:
- K�amiesz!
- M�wi� prawd�, panie!
W tej samej chwili obr�ci�em si� szybko do kjai i spostrzeg�em,
�e ostrzegawczym gestem po�o�y� r�k� na ustach. Najpierw szep-
n�� do stra�nika, by pr�dko odpowiedzia�, a teraz poleci� mu mil-
cze�. To by�o zastanawiaj�ce. Zapyta�em stra�nika:
- I nie rozmawia�e� z �adnym obcym?
- Nie.
- Dobrze! Kjajo, gdzie jest twoje mieszkanie?
- Ten dom po drugiej stronie - odpowiedzia� zapytany.
- Ty i bekczi p�jdziecie tam ze mn�, tylko wy dwaj. Musz�
z wami porozmawia�.
Nie ogl�daj�c si� na nich, skierowa�em si� do wskazanego mi
domu i wszed�em do �rodka. Zbudowany by� na bu�garsk� mod��
i sh�ada� si� tylko z jednega pomieszczenia, podzielanego jednak
11
przy pomocy wiklinowych mat na kilka przegr�d. W przedniej
cz�ci znalaz�em niski tabo~ret na trzech nogach i usiad�em na nim.
Obydwaj wymienieni nie mieli odwagi mi si� oprze�. Prawie
od razu pod��yli za mn�. Przez dziur� w murze, kt�ra s�u�y�a za
okno, zauwa�y�em, �e na zewn�trz dalej trzymaj� zgromadzonych
ludzi, ale w pe�nej szacunku odleg�o�ci od moich towarzyszy.
Kjaja i jego podw�adny wyra�nie byli w kwa�nych humorach.
Obydwaj si� bali, i musia�em to wykorzyst��.
- Bekczi, czy w dalszym ci�gu podtrzy~ujesz to, co powiedzia-
le� przedtem? - zapyta�em.
- Tak.
- Mimo �e mnie ok�ama�e�?
- Nie k�ama�em.
- K�ama�e�, a to tylko dlatego, �e tak chcia� kjaja.
Naczelnik wioski zerwa� si� przera�ony z miejsca.
- Efendi!
- Ca? Co chcesz powiedzie�?
- Nie powiedzia�em przecie� s�owa do tego cz�owieka! - za-
pewni� kjaja.
- Ale da�e� mu znak ruchem g�owy!
- Nie, efendi.
- Powiadam wam, �e ��ecie obydwaj. Znacie to przys�owie
o �ydzie, kt�ry si� utopi�, bo po�o�y� si� spa� w studni?
- Znamy.
- W takim razie mo�e was spotka� to samo, co tamtego �yda.
Wystawiacie si� na niebezpiecze�stwo, kt�re podobnie jak woda
w studni mo�e was zala� i udusi�. Nie pragn� jednak waszego nie-
szcz�cia i chc� was ostrzec. Rozmawiam z wami tutaj, �eby wasi
podw�adni i przyjaciele nie dowiedzieli si�, �e powiedzieli�cie nie-
prawd�. Jak widzicie, obchodz� si� z wami �agodnie i jestem �y-
czliwie nastawiony. Za to spodziewam si� teraz us�ysze� od was
prawd�.
- Powiedzieli�my ju� - zapewni� gorliwie kjaja.
- A wi�c tej nocy nie przeje�d�ali przez Ortak�j �adni obcy?
- Nie.
- Jak chcecie. �yczy�em wam dobrze, ale gorzej jednak �yczy-
cie sobie sami. Poniewa� mnie ok�amujecie, ka�� was odstawi� do
Edirne, do samego wali ~. Dlatega wzi��em ze sob� tych trzech
saptije. Tam szybko si� z wami za�atwi�. Po�egnajcie si� ze swoimi
rodzinami!
s namiestnik
12
Zauwa�y�em, �e obaj mocno si� wystraszyli.
T- Efendi, �artujesz! - wyj�ka� naczelnik wioski.
- Co ei przysz�o do g�owy? - odrzek�em, wstaj�c ze swojego
miejsca. - Nie mam wam nic wi�cej do powiedzenia, a teraz przy-
wo�am policjant�w.
Ruszy�em w stron� drzwi, lecz kjaja szybko zast�pi� mi drog�
i zapyta�:
- Efend~i, czy to prawda, �e chcia�e� nas uratowa�?
- Z pewno�ci�.
- I teraz te� jeszcze chcesz?
- Hm! Czy ja wiem. Wyparli�cie si�!
- A gdyby�my si� teraz przyznali?
- Mo�e nie by�oby jeszcze za p�no.
- B�dziesz wyrozumia�y i nie uwi�zisz nas?
- Macie odpowiada�, a nie pyta�. Zrozumiano? Dowiecie si�,
co potem postanowi�. Okrutny jednak nie jestem.
Spojrzeli nawzajem na siebie. Nocny stra�nik jakby w ge�cie
niemej pro�by uni�s� nieco r�k�.
- I tutaj, efendi, te� nikt si� nie dowie, co�my ci powiedzieli?
- zapyta� kjaja.
- Nie przypuszczam.
- Wi�c dobrze, zatem us�yszysz ,prawd�. Nie wychod�! Zosta�
tutaj i powiedz nam, co chcesz wiedzie�. Teraz odpowiemy ci
szczerze.
Usiad�em z powrotem na swym poprzednim miejscu i zwr�ci�em
si� do nocnego stra�nika:
- A wi�c, w nocy przeje�d�ali przez wiosk� obcy?
- Tak.
- Kto?
- Po p�nocy w�z zaprz�ony w wo�y. P�niej jeszcze trzej
je�d�cy.
- Na jakich koniach?
- Na dw�ch siwkach i na jednym kasztanie.
- Rozmawiali z tob�?
- Tak. Sta�em na �rodku drogi, i wtedy mnie zagadn�li.
- Wszyscy trzej?
- Nie, tyiko jeden.
- Co powiedzia�?
- Poprosi� mnie, �ebym nie m�wi�, �e widzia�em trzech je�-
d�c�w, gdyby mnie kto� pyta�. I da� mi bakszysz.
- Ile?
- Dwa piastry.
13
- Ach, to faktycznie bardzo du�o pieni�dzy! - roze�mia�em
si�. - I za te dwa piastry zgrzeszy�e� przeciwko przykazaniu Pro-
roka i ok�ama�e� mnie?
- Efendi, nie tylko piastry s� temu winne.
- A co jeszcze?
- Spytali mnie, jak si� nazywa nasz kjaja, a gdy wymieni�em
jego nazwisko, kazali si� do niego zaprowadzi�.
- Zna�e� ich wcze�niej lub przynajmniej jednego z nich?
- Nie.
- Ale oni wydawali si� zna� kjaj�, skoro za�yczyli sobie z nim
rozmowy. Zaprowadzi�e� ich do niego?
- Tak.
Us�yszawszy t� odpowied�, obr�ci�em si� do naczelnika wioski,
kt�ry najwidoczniej by� w znacznie vi�kszym k�opocie ni� jego
podw�adny. Jego niepewne spojrzenie pozwala�a przypuszcza�, �e
ma co� na sumieniu.
- Czy w dalszym ci�gu twierdzisz, �e nikt nie przeje�d�a� przez
wiosk�? - zapyta�em.
- Efendi, ba�em si� - wyzna� naczelnik wioski.
- Kto czuje strach, ten pope�ni� jak�� nieprawo��. Sam wy-
stawiasz sobie w te� spos�b niedobre �wiadectwo.
- Panie, nie przypominam sobie �adnej nieprawo�ci!
- Sk�d wi�c ten strach? Czy wygl�dam na kago�, kogo trzeba
si� ba�?
- Och, ciebie, efendi, si� nie obawia�em.
- W takim razie kogo?
- Manacha el Barszy.
- Ach, wi�c znasz go?
- Tak.
- Gdzie go pozna�e�?
- W Mastanly i w Ismilanie.
- W jakich okoliczno�ciach zetkn��e� si� z nim?
- By� poborc� pog��wnego w ~skub i wtedy przyby� te� do
Seres, �eby rozm�wi� si� z tamtejsz� ludno�ci�. Stamt�d za� wy-
bra� si� na s�ynny jarmark w Melniku.
- Kiedy to by�o?
- Przed dwoma laty. Wtedy to Manach el Barsza dziala�
w Ismilanie i w Mastanly, i widywa�em go w obu tych miejscowo-
�ciach.
- Czy rozmawia�e� z nim kiedy�?
- Nie. Ale s�ysza�em niedawno, �e Manach �ci�ga� wy�sze po-
datki, ni� nale�y, i �e dlatego teraz uciek�. Poszed� w g�ry.
14
"P�j�� w g�ry" znaczy tyle samo co, jak ju� wspamnia�em, zo-
sta� rozb�jnikiem. Dlatego rzek�em teraz surowo:
- Twaim obowi�zkiem by�o go zatrzyma�, gdy tylko zjawi�
si� u ciebie!
- O efendi, czego� takiego nie mog�em zaryzykawa�!
- Dlaczego?
- Bo oznacza�aby to moj� pewn� �mier�. W g�rach mieszka
tylu ludzi. Siedz� we wszystkich w�wozach, a ich sprzymierze�cy
licz� si� na setki. Znaj� si� wszyscy mi�dzy sob� i trzymaj� si�
razern. Gdybym go uwi�zi�, przyszliby jego przyjaciele i mnie za-
bili!
- Jeste� tch�rzem i boisz si� wype�nia� swoje obowi�zki. Ani
chwili d�u�ej nie powiniene� ju� by� naczelnikiem.
- Mylisz si�, panie! Nie chodzi mi tutaj o w�asn� osob�. Ale ci
iudzie zr�wnaliby z ziemi� ca�� nasz� wiosk�.
Wtedy otworzy�y si� drzwi i w otwarze ukaza�a si� g�owa ma-
�ego Had�iego.
- Sihdi - powiedzia� - musz� z tob� porozmawia�.
Powiedzia� to, �eby nie zrozumieli go kjaja i stra�nik nocny,
w swoim ojczystym dialekcie z zachodniej Sahary.
- W czym rzecz? - zapyta�em.
- Chod�, po�piesz si�! - nalega�, nie wdaj�c si� w �adne wy-
ja�nienia.
Podszed�em wi�c do niego. Na pewno mia� mi co� wa�nego do
przekazania.
- Teraz m�w! - szepn��em do niego.
- Sihdi' - wyja�ni� cichym g�osem, tak �eby tamci dwaj nie
mogli g~o us�ysze� - jeden z mieszka�c�w da� mi ukradkiem znak
i znikn�� za domem. Wymkn��em si� za nim, staraj�c si� nie zwr�-
ci� niczyjej uwagi, i wtedy powiedzia� mi, �e mo�e nam co� zdra-
dzi�, je�li zap�acimy mu za to dziesi�� piastr�w.
- Gdzie on teraz jest?
- Czeka za domem.
- Nic wi�cej ci nie powiedzia�?
- Ani s�owa, sihdi.
- P�jd� do niego. Tymczasem ty zosta� tutaj, �eby ci dwaj nie
uknuli czego� przeciwko nam.
Dziesi�� piastr�w, mniej wi�cej dwie marki, nie by�o zbyt wy-
g�rowan� sum� za cenn� informacj�. Nie wyszed�em od frantu
na wiejski go�ciniec, lecz opu�ci�em pomieszczenie przez w�skie
tylne wyj�cie. Na ty�ach domu ujrza�em czworok�tne ogrodzenie,
za kt�rym znajdowa�o si� kilka koni. W pobli�u sta� m�czyzna,
15
kt�ry najwidoczniej na mnie czeka�. Kiedy mnie zobaczy�, szybko
podszed� do mnie i zapyta� cicho:
- Zap�acisz, efendi?
- Owszem.
- Wi�c daj pieni�dze!
- Masz!
Poda�em mu ��dan� drobn� sum�. Schowa� pieni�dze, po czym
szepn�� do mnie:
- By�o tutaj trzech je�d�c�w!
- Wiem o tym.
- Kjaja wymieni� im jednego konia, na siwka. Chcieli mie�
trzy siwki i zostawili tutaj kasztana. Zobacz, stoi tam w rogu.
Spojrza�em we wskazanym kierunku. Ma�� konia zgadza�a si�
z tym, co mi powiedziano.
- Czy to wszystko, co chcia�e� mi przekaza�? - zapyta�em.
- Nie, wiem jeszcze wi�cej. Wczesnym popo�udniem zjawi� si�
cz�owiek, kt�ry dowiadywa� si� o nich.
- U kogo?
- U mnie. Dlatego wiem o tym. Akurat sta�em przy drodze, gdy
nadjecha�. Dopytywa� si� o trzech je�d�c�w, z kt�rych dw�ch mia-
�o jecha� na bia�ych koniach. O niczym nie wiedzia�em, wi�c ode-
s�a�em go do stra�nika, a ten zaprowadzi� go potem da kjai.
- Czy ten obcy zatrzyma� si� d�u�ej?
- Nie. Wygl�da�o na to, �e bardzo mu si� �pieszy.
- Potrafisz go opisa�?
- Tak. Jecha� na starym bu�anku, kt�ry okropnie si� poci�. Na
g�owie mia� czerwony fez, a poniewa� zawin�� si� w d�ugi szary
binisz a, mog�em dostrzec jedynie jego czerwone kundura'.
- Czy ten obcy nosi� jaki� zarost?
- Z wyj�tkiem ma�ego bijika s nie mia� �adnego zarostu.
- Dok�d pojecha�?
- W kierunku Mastanly. Ale nie us�ysza�e� jeszcze rzeczy naj-
wa�niejszej. Ot� kjaja ma w Ismilanie siostr�, kt�rej m�� jest
bratem Szuta.
Faktycznie, by�a to tak wa�na wiadomo��, �e zaskoczony zro-
bi�em krok do ty�u.
Na P�wyspie Ba�ka�skim nigdy nie uda�o si� po�o�y� kresu
rozb�jnictwu. Sam wszak�e, pocz�wszy od Damaszku, zebra�em
~ rodzaj p�aszeza
~ tureckie buty
~ w�sik
16
w tej materii w�asne do�wiadczenia. Z pocz�tku uwa�a�em Stam-
bu� za g��wn� siedzib� tych przest�pc�w, a Ust� Dawuhd Arafima
lub Abrahima Mamura za najwy�szego przyw�dc�. Potem jednak
zmieni�em ten pogl�d. Akurat ostatnimi czasy gazety donosi�y
niemal bez przerwy o rebeliach, napadach, podpaleniach, morder-
stwach i innych wydarzeniach, kt�re nala�a�o t�umaczy� niepewn�
sytuacj� w krajach ba�ka�skich pod panowaniem tureckim. Teraz
z kolei g�o�no by�o w g�rach Szar Dag pomi�dzy Prizren a Kal-
kandelen o niejakim Skipetarze, kt�ry zebrawszy wok� siebie
band� niezadowolonych, kontrolowa� teren a� po Kurbaczk� Plani-
n� z jednej i doliny Babuny z drugiej strony. Opowiadano, �e
widziano go nawet w w�wozach Perin Dag i �e mia� swoich zwo-
lennik�w w adludnej Despoto Planinie.
Nikt nie zna� jego prawdziwego nazwiska. El Asfar, Sary, Szut,
tak go nazywano w zale�no�ci od j�zyka, jakim si� pos�ugiwano.
Wszystkie te trzy s�owa znacz� to samo. ��ty. Mo�e mia� tak�
cer� wskutek ��taczki. Szuta to �e�ska forma od Szut w j�zyku.
serbskim i znaczy ��ta. Nie mog�em si� oprze� wra�eniu, �e ten
Szut jest przyw�dc� wszystkich band rozb�jnik�w od wybrze�a
Czarnog�ry po Bosfor. A wi�c �ona tego herszta bandyt�w, Szuta
by�a krewn� kjai Ortak�j. Da�o mi to wiele do my�lenia, lecz oczy-
wi�cie nie mog�em zdradzi� swemu infarmatorowi, jakie wyci�gn�-
�em z tego wnioski.
- Chcia�by� jeszcze co� dada�? - zapyta�em s~pokojnie.
- Nie. Jeste� zadowolony?
- O tak. Ale powiedz mi, dlaczego zdradzasz mi fakty �wiad-
cz�ce przeciwko twemu prze�o�onemu?
- On nie jest dobrym cz�owiekiem, efendi. Nikt go nie lubi,
i wszyscy cierpi� z powodu jego niesprawiedliwo�ci.
- Czy kto� jeszcze wie, �e rozmawiasz ze mn�?
- Nie. Ciebie te� prosz�, �eby� nikomu o tym nie m�wi�.
- B�d� milcza� jak gr�b.
Po tym zapewnieniu chcia�em ju� sko�czy� rozmow�, nagle jed-
nak przypomnia�em sobie o czym� bardzo wa�nym, co omal nie
ulecia�o mi z pami�ci.
- Znasz Ismilan? - zapyta�em.
- Tak.
- W takim razie znasz pewnie te� szwagra kjai, o kt�rym twier-
dzisz, �e jego siostra jest kobiet� Szuta?
- Tak, znam go.
- Kim jest z zawodu?
2 W w�wozach Ba�kan�w 1?
- Sila;hd�i s, a opr�cz tego ma kahwehane', gdzie wystawia
swoj� bro� na sprzeda�.
- Gdzie mieszka?
- W uliczce, kt�ra wychadzi w kierunku wioski Czatak.
- Dzi�kuj� ci. Ale teraz milcz r�wnie� ty, tak jak i ja zacho=
wam milczenie.
Nast�pnie wr�ci�em da wn�trza domu. Po minach kjai i noc-
nego stra�nika nie mog�em pozna�, czy przerwa w naszej rozmo-
wie wzbudzi�a ich nieufno��, ezy nie. Halef natychmiast si� wy-
cofa�.
- A teraz - podj��em przerwan� rozmow� - ch�tnie bym si�
dowiedzia�, czego chcia� od ciebie �w by�y poborca podatk�w
z ~skiip.
- Pyta� o drog� - odpar� kjaja.
- I?ok�d?
- Do Sofali.
Sofala le�a�a na po�udniu, tymczasem by�em przekonany, �e ucie-
kinierzy pojechali na zach�d. 6w zacny kjaja chcia� mnie zatem
5prowadzi� z w�a�ciwego tropu. Nie da�em po sobie pozna�, �e nie
wierz� jego s�owom, i zapyta�em:
- Manach el Barsza przyby� z Edirne, nieprawda�?
- Owszem.
- W takim razie jecha� stamt�d przez Samank� i Czingerly
dok�adnie w kierunku zachodnim, a tutaj zupe�nie niespodziewa-
nie skr�ci� na po�udnie. Je�li chcia� si� dosta� z Edirne do Sofali,
m�g� przecie� wybra� kr�tsz� drog� przez Tatar, Ad�, Szahand��,
Demotik� i Mandr�. Dlaczego zrobi� takie ko�o i nad�o�y� najmniej
szesna�cie godzin drogi?
- Nie pyta�em go o to.
- Nie potrafi� tego poj��.
- Manach el Barsza nie mo�e si� pokazywa�. Jest �cigany. Mo-
�e chcia� wprowadzi� w b��d saptije. Ty te� go szukasz, efendi?
Chcesz go schwyta�?
- Owszem.
- W takim razie musisz si� trzyma� tego kierunku, kt�ry ci
poda�em.
- Bardzo dobrze, �e mi to powiedzia�e�. Czy w tym po�udnio-
wym kierunku mieszka mo�e jaki� tw�j krewny lub znajomy, do
kt�rego w razie potrzeby m�g�bym si� zwr�ci�?
e p�atnerz
~ kawiarnia
18
- Nie.
- Ale masz chyba jakich� krewnych?
- Nie.
By�o to k�amstwo. A stra�nik, kt�ry na pewno zna� stosunki
rodzinne zwierzchnika wioski, nie wykona� najmniejszego gestu,
�eby mi zdradzi� prawd�. Obydwaj uwa�ali mnie za wielkiego pa-
na, a mimo to oszukiwali mnie. B�d�c w tym kraju jedynie cu-
dzoziemcem, zdanym tylko na w�asne si�y, nie mia�em w r�ku
przeciwko nim �adnego atutu. Jedyne, co mog�em zrobi�, to u�y�
podst�pu, kt�ry zreszt� w tym wypadku polega� wy��cznie na tym,
�e uda�em, i� daj� wiar� s�owom kjai.
Wyci�gn��em z kieszeni notes i zacz��em go kartkowa�, jakbym
czego� szuka�, pa czym zrobi�em min�, jakbym to znalaz�, i po-
wiedzia�em:
- Tak, zgadza si�: kjaja Ortak�j, surowy, bezwzgl�dny i nie-
sprawiedliwy urz�dnik. A teraz na dadatek pozwalasz uj�� zbiegom
zamiast ich zatrzyma�. Nie ominie ci�...
- Surowy? Bezwzgl�dny? Niesprawiedliwy? - przerwa� mi.
- Efendi, niemo�liwe, �eby chodzi�o o mnie!
- A o kogo innego? Dzi� nie mam czasu zajmowa� si� tob�
d�u�ej; ale mo�esz by� pewny, �e ka'zd� niesprawiedliwo�� dosi�g-
nie zas�u�ona kara. S�ysza�e�, co powiedzia� Prorok o Ujun Ullah e?
- Tak, efendi - odrzek� potulnie kjaja.
- S� ostrzejsze ni� sztylet, kt�ry przenika twoje serce, �eby
ci� zabi�. Przenikaj� jeszcze g��biej, wnikaj� w g��b duszy i nie
ukryje si� przed nimi �adne k�amstwo. My�l zawsze o oczach
Wszechwiedz�cego, bo inaczej tw�j los b�dzie gorszy od losu abid
elasnama �, pomimo salawat I�, kt�re zwyk�e� punktualnie odma-
wia�! Niechaj Allah kieruje uczuciami ' twego serca i my�lami
w twojej g�owie! Allah jisellimak - niech ci� Allah strze�e!
Sk�oni� si� g��boko, z pe�nym szacunkiem, i odpowiedzia�:
- Nesinin sa'id - niech twoje dni b�d� b�ogos�awione!
Nocny stra�nik uk�oni� si� tak nisko, �e jego twarz dotyka�a nie-
mal pod�ogi, i rzek� po turecku:
- Akibetiniz chajr ola sultanum - oby wasz koniec, panie, by�
dobryi
Bekczi obdarzy� mnie wi�c liczb� mnog�, a nie pojedyncz�, to
by�a du�a uprzejmo��; jednak�e ledwo wychodz�c przest�pi�em
~ Oczy Allaha
~ poganie
'~ modlitwy
19
pr�g, us�ysza�em, jak kjaja, kt�ry jeszcze przed chwil� �yczy� mi
b�ogos�awionych dni, mrukn�� ze z�o�ci�: - Id� do diab�a!
Naturalnie by�o do przewidzenia, �e moje pobo�ne napomnienie
wywrze na niego niewielki wp�yw.
Dosiad�em konia, i opu�cili�my wiosk�, ale nie w kierunku za-
~chodnim, tylko w stron� Demotiki. Dopiero kiedy ca�kiem znikn�-
li�my im z oczu, zjechali'smy z powrotem na drog�, kt�ra musia�a
nas zaprowadzi� do Geren, wioski oddalonej mniej wi�cej o dwie
godziny jazdy.
Wtedy dopiero spostrzeg�em, �e zosta�o z nami tylko dw�ch po-
licjant�w.
- Gdzie tw�j podw�adny? - zapyta�em onbaszego 11 saptije.
- Zawr�ci� do Edirne:
Wypowiedzia� te s�owa tak spokojnie, jakby chodzi�o o rzecz
najoczywistsz� pod s�o�cem.
- Dlaczego?
- Dosta� deniz tutmasy'Q. Nie m�g� ju� d�u�ej wytrzyma�.
= Sk�d si� u niego wzi�y zawroty g�owy?
- To dlatego, �e ko� bieg� - adpowiedzia� z pawag� onba-
szy.
- A m�wi�e� przecie�, �e potraficie �wietnie je�dzi�!
- Tak. Ale konia trzeba przecie� od czasu do czasu zatrzyma�.
Bo kiedy tylko biegnie, o~krutnie trz�sie, ko�ysze i hu�ta. Co� takie-
go znie�� mo�e tylko �o��dek jakiego� Kozaka. Moje behyrsak !3
znikn�y, po prostu ich nie ma. Obsun�y si� w d� do ko�skich
trzewi. Przesta�em je czu�, czuj� tylko szarawary, kt�re lepi� mi
si� do cia�a w tym miejscu, gdz�e zdar�em sobie od jazdy w�asn�
sk�r�. Gdybym mia� ukara� diab�a, skaza�bym go na jazd� z wami
do Melnika. Dojecha�by na miejsce be~z sk�ry i ko�ci i wola�by sie-
~dzie� w piekle na najwi�kszym ogniu ni� dalej na koniu.
Ta jeremiada wzbudzi�a nasz� weso�o��, lecz tak ezy owak by�o
mi go �al. Mia� tak� bole�ciw� min�. W tym kr�tkim czasie, od
kiedy wsiad� na konia, sk�ra zesz�a mu ju� w paru miejscach. Jego
kolega nie mia� si� chyba lepiej, gdy� mrukn�� pod nosem:
- Hallahi, �jle dir - na Allaha, tak w�a�nie jest!
Poza tym g��bokim westchnieniem nie odezwa� si� wprawdzie
i' kapral
l2 ~horoba morska
la wn�trzno�ci
20
s�owem, ale po jego twarzy wyra�nie mo�na by�o pozna�, �e do-
znawa� takich samych fizycznych odczu� jak jego prze�o�ony.
- Kto da� waszemu towarzyszowi pozwolenie na to, �eby za-
wrbci�? - zapyta�em dow�dc� trzech bohater�w.
- Ja - odpowiedzia�, najwyra�niej zdziwiony, �e w og�le mo-
g�em zada� takie pytanie.
- Wydaje mi si� jednak, �e to mnie powinien zapyta� o zgod�!
- Ciebie, efendi? Czy to ty jeste� onbaszy, czy ja?
- Naturalnie, �e ty; ale wiesz chyba, czyje rozkazy masz teraz
wykonywa�!
- Rozkazy kadiego. Ten jednak nie poleci� mi, �ebym wr�s�
ca�kiem w grzbiet tego konia i mia� w ko�cu tylko oczy na wierz-
chu. Got�w jestem �piewa� i wznosi� hymny pochwalne jak anio�,
gdy znajd� si� z powrotem w swoich koszarach w Edirne.
W tym miejscu wtr�cik si� ma�y Had�i:
- N�dzniku, jak �miesz m�wi� tak bez szacunku z efendim!
B�dzie on twoim panem, jak d�ugo mu si� spodoba. Skoro ci roz-
kazuje, �eby� jecha�, to masz jecha�, cho�by ca�y mundur mia� ci
przyrosn�� do sk�ry. Jak o�mieli�e� si� twierdzi�, �e potraficie tak
wspaniale je�dzi� konno!
- Co m�wi ten ma�y cz�owiek? - adpar� roze�lony podoficer.
- Jak on mnie nazywa? N�dznikiem? A jestem przecie� kapralem
w s�u�bach w�adcy wszystkich wiernych. Po powrocie z�o�� na
niego skarg� u kadiego!
Halef chcia� odpowiedzie�, ale uprzedzi� go Osko, kt�ry z�apa�
za uzd� konia onbaszego i w swoim ojczystym (serbskim) j�zyku
odpar� ze �miechem:
- Bardzo prosz�, preuzwiszenost! 14 Prosz� si� trzyma� mocno
w siodle, wisoko blagorodni gospodine! 15 Zaczyna si� wy�cig!
I w nast�pnej chwili pomkn�� razem z onbaszym galopem. Jed-
nocze�nie Omar, schwyciwszy konia za uzd�, porwa� drugiego sap-
tije i pop�dzi� wraz z nim za tamtymi.
- Do stu piorun�w! �otr! �ajdak! Diabelskie nasienie! Niechaj
ci� piek�o poch�onie! Oby� skis�! Oby ci ta bokiem wysz�o!
Te i jeszcze wiele innych okrzyk�w s�yszeli�my z ust obyd~vu
str��w bezpiecze�stwa, trzyxnaj�cych si� r�kami siode� lub wcze-
pionych w ko�skie grzywy. Szybko pod��yli�my za nimi, gdy�
" Wasza Ekscelencjo!
'~ szlachetnie urodzony panie!
21
�al mi by�o nieszcz�nik�w. Kiedy�my ich dogonili, ledwo mogli
z�apa� oddech.
Teraz dopiero obydwaj s�udzy padyszacha zacz�li prze�ciga� si�
w z�orzeczeniach zaczerpni�tych z j�zyka arabskiego, tureckiego,
perskiego, rumu�skiega i serbskiego. W tej dziedzinie mieszka�cy
Wschodu, zw�aszcza �o�nierze, s� pod wzgl�dem j�zykowym bardzo
wszechstronni. Z wielkim trudem uda�o mi si� u�agodzi� ich gniew
i min�a dobra chwila, nim w spokojnym nastroju mogli�my ru-
szy� dalej.
Mieli�my te� wreszcie czas, �eby wymieni� pogl�dy na temat
wydarzenia w Ortak�j. Halef podobnie jak ja zwr�ci� uwag� na
fakt, �e dzi� po po�udniu pyta� o uciekinier�w jaki� je�dziec.
- Musi ich zna�, sihdi - rzek� Had�i. - Musi wiedzie� o ich
ucieczce. Dlaczego jednak od razu nie pojecha� z nimi?
- Bo pewnie w og�le nie mia� zamiaru jecha� ra~zem z nimi.
- Dlaczego wi�c potem za nimi pod��y�?
- Przypuszczalnie, �eby ich poinformowa� o tym, co si� wy-
darzy�o jeszcze dzisiaj.
- Co na to powie Barud el Amasad?
- B�dzie ezu� strach i w~ciek�o��, zak�adaj�c, �e temu je�d�co-
wi uda si� go dogoni� i przekaza� mu wiadomo��.
- Dlaczego mia�oby si� mu nie uda�? Jecha� przecie� tak szyb-
ko, �e jego ko� si� spoci�!
- Ten bu�anek jest stary, jak s�yszeli�my. I w�a�nie dlatego,
�e si� ju� spoci�, d�ugo nie wytrzyma. Nawiasem m�wi�c, ja te�
nie mam zamiaru pozwoli� temu cz�owiekowi, by osi�gn�� sw�j cel.
- Dlaczego?
- Uciekinierzy mogliby si� od niego dowiedzie�, �e jestem wol-
ny i �e s� �cigani. A to bynajmniej nie by�oby nam na r�k�. Im
bardziej b�d� si� czu� bezpieczni, tym mniejsz� ostro�no�� za-
chowywa� b�d� podczas ucieczki, i tym pr�dzej i �atwiej ich do-
gonimy. Dlatego chcia�bym szybko do�cign�� je�d�ca, o kt�rym
mowa, �eby udaremni� jego zamiary.
- Ma nad nami du�� przewag�.
- Czy�by� s�dzi�, �e Rih nie potrafi ju� biega�?
- Kary, sihdi? Och, Rih znaczy wiatr i p�d�i jak wiatr. Dawno
nie mia� okazji pokaza�, �e ma stalowe �ci�gna. Ale� by si� cieszy�,
gdyby m�g� znowu i�� z wiatrem w zawody. Tyle �e my wtedy
nie byliby�my w stanie dotrzyma� ci kroku.
- Nie ma wcale takiej potrzeby. Pojad� sam.
- Sam, sihdi? A co z nami?
- B�dziecie pod��a� za mn� mo�liwie jak najszybciej.
22
- Dak�d?
- B�dziecie jecha� dalej drog� w kierunku Mastanly. R�wnie�
ja dojad� do tej drogi, ale posuwa� si� b�d� mo�liwie po linii pro-
stej. Poniewa� nie wiem, gdzie spotkam tego je�d�ca, nie mog�
wam poda� miejsca, gdzie b�d� na was czeka�.
- A wiesz przynajmniej, czy je�dziec na bu�anku te� obra�
drog� po linii prostej?
- Na pewno tego nie zrabi�. Ta droga jest bez w�tpienia zbyt
uci��liwa dla jego starej szkapy.
- Co jednak, je�li go wyprzedzisz?
- Wtedy poczekam na niego.
- A b�dziesz wiedzia�, czy jeste� za nim, czy przed nim?
- Mam nadziej�.
- Ale nie znasz przecie� okolicy. �atwo mo�esz zab��dzi�
albo mo�e ci si� przytrafi� jakie� nieszcz�cie. We� mnie ze sob�,
sihdi!
- Nie martw si� o mnie, drogi Halefie! Mam dobrego konia
i dobr� bro�. �adn� miar� nie mog� zabra� ci� ze sab�, bo prze-
cie� musisz by� przyw�dc� pozosta�ych.
Pog�aska�o to jego dum�. Zgodzi� si� zatem na m�j plan; da�em
wi�c instrukcje jemu, Osko i Omarowi. Poniewa� trzeba by�o pr~zy
tym uwzgl�dni� i om�wi� wszystkie~ mo�liwo�ci, przez jaki� czas
nie zwracali�my uwagi na obu saptije. A gdy potem odwr�ci�em
si� do nich, zobaczy�em wprawdzie kaprala-wolty�era, jego ko-
legi jednak ju� nie dostrzeg�em.
- Gdzie tw�j towarzysz? - zapyta�em zdziwiony.
Onbaszy obr�ci� si� r�wnie� i zawo�a� z najwy�szym zdumie-
niem:
- Efendi! Jecha� za mn�!
Jego zdumienie nie by�o wcale udawane. Widzia�em po jego mi-
nie, i� rzeczywi�cie trwa� w wierze, �e ma za sob� koleg�.
- Ale gdzie on jest? - docieka�em dalej.
- Znikn��, wyparowa�, ulotni� si�, rozp�yn��, zapodzia� si�, za-
gin��! - wyj�ka� policjant w stanie nieopisanego os�upienia.
- Ale musia�e� przecie� zauwa�y�, �e zosta� w tyle!
- Jak mia�em to zauwa�y�? A ty zauwa�y�e�? Natychmiast
po�piesz� z powrotem i go przyprowadz�!
Wygl�da�o na to, �e istotnie zamierza wykona� to postanowie-
nie. W ten spos�b i on �atwo m�g�by si� ulotni�.
- St�j! - nakaza�em zatem, chc�c tego unikn��. - Zostajesz!
Nie mamy czasu szuka� dezertera albo czeka�, a� go odnajdziesz!
- Ale on mia� jecha� z nami!
23
- Za�atwisz to z nim po powrocie do Edirne. Teraz pojedziesz
z nami! Had�i Halef Omar i reszta, w czasie majej nieobecno�ci
miejcie na oku tego onbaszego, �eby spe�nia� swoje obowi�zki!
To rzek�szy popu�ci�em cugli karemu ogierowi i ju� po kr�tkim
czasie straci�em z oczu towarzyszy.
W tej okolicy osiedla ludzkie budowane s� na mod�� bu�garsk�.
Taka bu�garska wioska albo sio�o le�y bardzo cz�sto w pewnej
odleg�o�ci od go�ci�ca lub ezego�, co zwyk�o si� okre�la� t� nazw�,
i w zwi�zku z tym pozostaje niewidoczna dla wi�kszo�ci podr�-
nych. Zazwyczaj sio�o rozci�gni�te jest na jakiej� ��ce wzd�u� stru-
mienia, kt�ry s�u�y za fos� i stanowi naturaln� os�on�.
Ka�da z owych wiosek, rozmieszczonych dosy� g�sto jedna za
drug�, liczy niewiele zagr�d, oddzielonych od siebie kawa�kami
��ki. Sze�� do dziesi�ciu chat stanowi zagrod�. Chaty te albo wy-
kopuje si� w ziemi i przykrywa sto�kowatym dachem ze s�amy
lub ga��zi, albo buduje si� je z wiklinowej plecionki. W tym dru-
gim przypadku przypominaj� one wielkie kosze. W takich zagro-
dach ka�dy ma osobne mieszkanie. S� chaty dla ludzi, dla koni, dla
wo��w, �wi�, owiec i kur. Zwierz�ta, kiedy tylko maj� ochot�,
opuszczaj� swoje mieszkania i w�druj� sobie spokojnie mi�dzy za-
grodami.
Trakt�w bitych w sensie zachodnioeuropejskim nie ma. Ju� sa-
mo s�owo trakt by�oby tutaj przesad�. Gdy cz�owiek chce si� do-
sta� z jednego sio�a do drugiego, wtedy szuka przewa�nie na pr�-
no po��czenia, kt�re zwykli�my nazywa� �cie�k� albo drog�. Kto
za� jest tutaj obcy i zd��a do niezbyt bliskiego celu, musi posia-
da�, je�li chce odbi� w bok od kolein pozostawionych przez wozy
zaprz�one w wo�y, naturalny instynkt w�drownego ptaka, a i tak
ma od niego trudniejsze zadanie, gdy� ptak mo�e bez trudu pols-
cie� w ka�d� stron�, cz�owiekowi natomiast staj� na drodze tysi�cz-
ne przeszkody. Podejmowa�em wi�c naprawd� spore ryzyko, zba-
czaj�c z drogi prowadz�cej do Adaczaly. Wiedzia�em tylko, �e Ma-
stanly znajduje si� w kierunku zachodnim, i mog�em si� ju� prz~-
gotowa� na strumienie, kt�rych brzeg�w nie ��czy�y �adne mosty,
ciasne doliny i wi�ksze po�acie lasu.
Pomi�dzy rozproszonymi polami i ogrodami r�anymi, po spe-
lonych s�o�cem ��kach przeje�d�a�em w pobli�u wielu wiosek, a�
wreszcie odczu�em potrzeb� dopytania si� o drog�.
Za prymitywnym p�otem z ga��zi wierzbowych ujrza�em stare-
go m�ezyzn� zaj�tego zbieraniem p�atk�w r�anych. Skierowa�em
konia w stron� p�otu i pozdrowi�em starca. Nie zauwa�y� wcze�niej,
�e si� zbli�am, i wystarszy� si� na d�wi�k mego g�osu. Widzia�em,
24
�e namy�la si�, czy podej�� bli�ej, czy te� ukry� si� za krzakami
r�, wi�c czym pr�dzej powiedzia�em kilka s��w, �eby wzbudzi�
w nim zaufanie. Odnios�y one przynajmniej ten skutek, �e powoli
zbli�y� si� do mnie.
- Czego chcesz? - zapyta� starzec.
Zlustrowa� mnie nieufnym spojrzeniem.
- Jestem dilend�i 1" - odpowiedzia�em. - Czy nie zechcia�by�
mi podarowa� jedn� gul es semawat 1'? W twoim ogrodzie jest pe�-
no tych najwspanialszych r�.
Na te s�owa u�miechn�� si� do mnie �yczliwie.
- Czy �ebracy je�d�� na takich koniach? Nigdy jeszcze ci�
nie widzia�em. Czy jeste� tutaj obcy?
- Tak.
- I lubisz r�e?
- Bardzo.
- Z�y cz�owiek nie jest przyjacielem kwiat�w. Dostaniesz naj-
pi�kniejsz� z moich r� niebia�skich, w po�owie jeszcze p�k, w po-
�owie ju� rozkwit��, wtedy jej zapach jest tak s�odki i zachwyca-
j�cy, jakby sp�ywa� wprost z tronu Allaha.
Po d�u�szym zastanowieniu nad wyborem m�czyzna �ci�� dla
mnie dwa kwiaty i poda� mi ponad p�otem.
- Prosz�, cudzoziemcze! - rzek� starzec. - Jest tylko jeden
zapaeh przewy�szaj�cy wo� tych r�.
- Jaki to zapach?
- Zapach d�ebeli tiitiinii's.
- Znasz ten zapach?
- Nie, ale s�ysza�em, jak m�wiono o nim i wychwalano go jako
najwspanialszy aromat. Allah nie pozwoli� nam go po~zna�. Pali-
my tutaj tylko bohdaj tutunu 1�.
- Hasza! Dehszet! - Bo�e uchowaj! Co za obrzydliwo��!
- Tak, jeste�my bardzo biedni - westchn�� starzec. - Jestem
starym dazorc� ogrod�w r�anych i musz� pali� kiepski tyto�!
- A przecie� wasz olejek r�any jest drogi!
- Sus - nie m�w o tym! Z pewno�ci� nie byliby�my tacy
biedni, ale Babi humajun, Babi humajun ��! Ona zawsze jest otwar-
ta na to, co ma wp�yn��. Paszowie i ministrowie mog� sobie rzecz
'� �ebrak
'7 r�a niebia�ska
'e tyto� d�ebeli
'� machorka
y� Wysoka Porta
25
jasna pozwoli� na palenie d�ebeli. Gdybym cho� raz m�g� go po-
w�cha�!
- Masz fajk�?
- Na Allaha! Jasne, �e mam czubuk!
- No wi�c dawaj go!
Wyci�gn��em woreczek naszony pod bluz� na piersi i otworzy-
�em go. Stary adnosi� si� do mnie z tak� ufno�ci�; musia�em mu
zrobi� jaki� prezent. Jego oczy w napi�ciu wpatrywa�y si� w m�j
woreczek.
- Tutun d�ebi q'! - powiedzia�. - Nieprawda�, masz ~,r .tym
tyto�?
- Owszem. Podarowa�e� mi dwie ze swych najpi�knisjszych
r�; ja za to dam ci troch� mojego tytoniu.
- Och, efendi, jeste� bardzo �askawy!
Mia�em przy sobie kilka kopert. Nape�ni�em jedn� z nich tyto-
niem i wr�czy�em starcowi. Zbli�y� j� do nosa, pow�cha� i uni�s�
brwi.
- To dobry tyto�! - wyrazi� si� z uznaniem.
- Autentyczny d�ebeli - powiedzia�em z u�miechem.
- D�ebeli! - zawo�a�. T Efendi, m�wisz prawd�?
- Tak. Nie ok�amuj� ci�.
- W takim razie nie jeste� efendim, tylko jakim� pasz� albo
nawet ministrem. Nieprawda�?
- Nie, przyjacielu. D�ebeli pali si� nie tylko w Wysokiej Por-
cie. By�em tam, gdzie on ro�nie.
- Szcz�liwcze! Ale jeste� jakim� wielkim panem!
- Nie. Jestem biednym pisarzem, lecz Wysoka Porta zostawi�a
mi troch� d�ebeli.
- I z tej niewielkiej ilo�ci dajesz mnie? Niech Allah ci� b�o-
gos�awi! Z jakiego kraju pochodzisz?
- Z Almanii.
- Nie spotka�em jeszcze �adnego Almana. Czy wszyscy ludzie
u was s� tacy dobrzy jak ty?
- Mam nadziej�, �e s� tacy sami jak ty i ja.
- A co robisz tutaj w Osmanly memleketi? Do~k�d zmierzasz?
- Do Mastanly.
- W takim razie zboczy�e� z drogi. Powiniene� by� po opu-
szczeniu Ortak�j jecha� z biegiem Ardy, by potem skr�ci� w kie-
runku Geren, a nast�pnie Derek~j.
q' kapciuch
26
- Celowo zboczy�em z tej drogi. Chcia�bym pojecha� do Mas-
tanly mo�liwie w linii prostej.
- Dla obcego to bardzo trudne zadanie.
- Czy m�glby� mi opisa� drog�?
- Spr�buj�. Tam - sp�jrz w kierunku poludniowo-zachodni.m!
Tam gdzie s�o�ce pada akurat na zbocza, tam s� g�ry w s�~iedz-
twie Mastanly. Teraz znasz ju� kierunek. B�dziesz przeje�d�a�
przez wiele wsi, tak�e przez Koszikawak. Tam musisz przejecha�
na drug� stron� rzeki Burgas, i wtedy b�dziesz mia� Mastanly
dok�adnie na zachodzie. Bli�ej nie potrafi� ci tego wyja�ni�. Jutro
wieczorem b�dziesz na miejscu.
To by�o zabawne. U�miechn��em si�.
- Nie umiesz pewnie je�dzi� konno?
- Nie. '
- Wi�c powiem ci, �e tak czy owak zamierzam dzisiaj dotrze�
do Koszikawak.
- To niemo�liwe! Czy�by� by� czarownikiem?
- Nie. Ale m�j ko� p�dzi jak wiatr.
- S�ysza�em, �e s� pono� takie szybkie konie." Czy tej nocy za-
mierzasz zosta� w Koszikawak?
- Prawdopodobnie.
- Bardzo mnie to cieszy. Nie szukaj wi�c �adnego hanu, gdy�
przy wje�dzie do wioski mieszka m�j` brat Szimin, kowal, kt�ry
ci� ch�tnie przyjmie.
By� mo�e ta propozycja mog�a by� dla mnie po�yteczna. Odpo-
wiedzia�em wi�c:
- Dzi�kuj� ci. Przeje�d�aj�c na pewno przynajmniej pozdro-
wi� od ciebie twego brata.
- Nie, tak nie ma�na! Mus�sz s,i� u niega zatrzyma�. Da�e� mi
swojego... Wallahi! Co za zapach! Jakby z Kaaby w �wi�tym mie-
�cie Mekce.
W trakcie,naszej rozmowy stra�nik ogrodu wyj�� bowiem z kie-
szeni fajk� i nabi� j� tytoniem, a teraz w�a�nie poci�gn�� po raz
pierwszy dym z cybucha, wydaj�c przy tym okrzyki zachwytu.
- Smakuje ci? - zapyta�em.
- Czy smakuje? Czy smakuje? Przechodzi przez nos niczym
�wiat�o s�oneczne przez zorz� porann�. Unosi dusz� sprawiedliwe-
go do si�dmego nieba. Efendi, poczekaj chwil�, co� ci przynios�!
Stra�nik ogrodu pobieg�, najszybciej jak pozwala�y na to jego
stare nogi, do swojej chaty, lecz niebawem ukaza� si� z powrotem
pomi�dzy r�anymi krzewami.
27
- Zgadn,ij, efendi, co tutaj trzymam w r�ce! - powiedzia�, za-
nim jeszcze dotar� do p�otu.
- Niczego nie widz�.
- Och, to jest bardzo ma�e, ale te� warte prawie tyle samo, co
tw�j d�ebeli.
- Poka� mi!
- Sp�jrz, co to jest?
Wyci�gn�� do mnie r�k� z zakorkowan� buteleczk�.
- Co jest w tej buteleczce? Powiedz, efendi!
- Czy�by to by�a woda r�ana?
Tego tylko mog�em si� wszak spodziewa� po nim, biednym do-
zorcy. On jednak odpowiedzia� ura�onym tonem:
- Woda r�ana? Efendi, czy�by� chcia� mnie obrazi�? To ole-
jek r�any, czysty olejek r�any, jakiego jeszcze w �yciu nie wi-
dzia�e�!
- Czyj jest ten olejek?
- Jak to czyj? M�j!
- Wszak jeste� tylko dozorc� tego ogrodu!
- Tak, jestem tylko dozorc�; masz racj�. Ale m�j pan pozwo-
li� mi zasadzi� r�e dla siebie w jednym k�cie ogrodu. Wybra�em
najlepszy gatunek i przez d�ugi czas oszcz�dza�em. Uzbiera�em
dwie takie flaszezki. Jedn� zamierza�em dzisiaj sprzeda�; oszu-
kano mnie na tej transakcji. Druga jest twoja. Daj� ci j�.
- Co m�wisz? - zdziwi�em si�.
- Jest twoja! - o�wiadczy� z u�miechem stary dozorca ogro-
d�w r�anych.
- Jak si� nazywasz?
- Mam na imi� Jafiz.
- No wi�c pos�uchaj, Jafizie, jeste� szalony!
- Dlaczego mnie obra�asz, efendi?
- Dlatego, �e zamierzasz podarowa� mi ten olejek.
- Olejek? Olejek!? Och, nie wypowiadaj tego s�owa! To esen-
cja, a nie zwyczajny olejek. W tej ma�ej buteleczce mieszkaj� du-
sze dziesi�ciu tysi�cy r�. Zamierzasz tym prezentem wzgardzi�,
efendi?
- Nie mog� go przyj��.
- Dlaczego? - spyta� Jafiz.
- Jeste� biedny. Nie mog� ci� tego pozbawi�.
- Jak mo�esz mnie tego pozbawi�, skora ci to daj�? Tw�j d�e-
beli jest r�wnie cenny jak ta esencja.
�eby uzyska� uncj� takiego olejku, potrzeba trzystu kilogra-
28
m�w najlepszych p�atk�w r�anych. Wied~zia�em o tym, dlatego
nie ust�powa�em.
- Mimo to nie mog� przyj�� tego pre~zentu.
- Chcesz mi sprawi� przykro��, efendi?
- Nie.
- Albo mnie obrazi�?
~- Te� nie, Jafizie.
- No wi�c powiadam ci: je�eli tego nie przyjmiesz, wylej� za-
raz olejek na ziemi�!
Widzia�em, �e starzec m�wi to powa�nie.
- Zaczekaj! - poprosi�em. - Wyt�oczy�e� ten olejek, �eby go
sprzeda�?
- Tak.
- Wi�c dobrze; odkupi� go od ciebie.
Ogrodnik u�miechn�� si� do mnie z wy�szo�ci� i zapyta�:
- A ile by� mi zaproponowa�?
Wyci�gn��em tyle pieni�dzy, ile w mojej sytuacji mog�em sobie
pozwoli� wyda�, i podsun��em mu.
- Tyle ci za niego daj�.
Jafiz wzi�� je do r�ki, policzy� i rzek� z u�miechem przekrzy-
wiaj�c g�ow�:
- Efendi, twoja dobro� jest wi�ksza ni� twoja sakiewka!
- Dlatego prosz� ci�, by� zatrzyma� sw�j olejek: Ty jeste� zbyt
biedny, �eby mi go podarowa�, a ja nie do�� bogaty, �eby go kupi�.
U�miechn�� si�.
- Jestem dostatecznie bogaty, �eby podarowa� ci olejek, bo
mam tw�j tyto�, a ty jeste� dostatecznie biedny, �eby go ode mnie
m�c przyj��. Masz tutaj z powrotem swoje pieni�dze!
Ten prezent by� zbyt kosztowny, �ebym m�g� go przyj��. Do-
my�la�em si�, �e sumka, kt�r� mu zaproponowa�em, by�a w jego
sytuacji nie do pogardzeni~a. Wiedzia�em r�wnie�, �e nie we�mie
z powrotem buteleczki. Dlatego te� stanowczym gestem odsun�-
�em od siebie pieni�dze.
- Obydwaj chcemy si� nawzajem obdarowa�, cho� nie jeste�my
bogaci, dlatego lepiej b�dzie, je�eli ka�dy z nas zatrzyma to, ca
dosta� od drugiego. Je�li szcz�liwie powr�c� do swojej ojczyzny,
opowiem pi�knym kobietom, kiedy b�d� si� ro~zkoszowa� woni�
twojego olejku, o hodowcy r� Jafizie, kt�ry by� dla mnie taki
�yczliwy.
S�owa te najwidoczniej sprawi�y starcowi rado��. Jego oczy roz-
b�ys�y. Z zadowoleniem skin�� mi g�ow� i zapyta�:
2g
- Czy kobiety w twoim kraju, efendi, s� mi�o�niczkami mi�ych
zapach�w?
- Tak, kochaj� kwiaty, kt�re s� ich siostrami.
- A d�ugo musisz jecha�, zanim dotrzesz do nich?
- By� mo�e wiele tygodni. A potem, kiedy zsi�d� z konia, mu-
sz� jeszcze wiele dni p�yn�� statkiem i jecha� kolej�.
- To bardzo daleko. Trafisz mo�e w niebezpieczne okolice, po-
mi�dzy z�ych ludzi?
- Mo�liwe. Musz� jecha� przez krain� ludzi, kt�rzy poszli
w g�ry.
Jafiz w zamy�leniu patrzy� przed siebie z powag�, potem przyj-
rza� mi si� uwa�nie i w ko�cu rzek�:
- Efendi, oblicze cz�owieka jest jak powierzchnia wody. Jedna
woda jest czysta, jasna i przejrzysta i k�pi�cy ufnie zanurza si�
w jej b�yszcz�ce zwierciad�o. Natomiast druga wada jest ciemna,
g�sta i brudna, kto na ni� spojrzy, przeczuwa niebezpiecze�stwo
i �piesznie przechadzi obak. Ta pierwsza przypomina ablicze do-
brego cz�owieka, a druga z�oczy�cy. Twoja dusza jest mi�a i jasna,
twoje oko czyste, a w twoim sercu nie czai si� niebezpiecze�stwo
ni zdrada. Chcia�bym ci wyjawi� co�, co do tej pory bardzo rzadko
m�wi�em kt�remu� z m~oich znajomych. A ty jeste� obcym.
Jego przemowa musia�a mnie ucieszy�, mimo �e nie mia�em po-
j�cia, jakiego rodzaju rzeczy pragnie mi wyjawi�.
- Twoje s�owa s� ciep�e i s�oneczne jak promienie padaj�ce na
wod� - powiedzia�em. - M�w dalej!
- W kt�rym kierunku pojedziesz z Mastanly?
- Najpierw do Melnika. Tam si� rozstrzygnie, kt�r� drag� wy-
bior�. Mo�e b�d� musia� pojecha� do 'I~skub, a stamt�d w g�ry i do
Kiustendi�.
- Sakyn - miej si� na baczno�ci! - wyrwa�o si� Jafizowi.
- Uwa�asz t� drog� za niedobr�?
- Za b