11270

Szczegóły
Tytuł 11270
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11270 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Autor K.S. Rutkowski PAULINA Na imię miała Ania. W szkole była najpiękniejszą dziewczyną. Jednak ja należałem do tej drugiej kategorii, wiec nigdy nie było szans, żebyśmy się poznali. Przede wszystkim dlatego, że chodziłem do innej klasy. Zbieraniny matołów wszelkiej maści. Jasnowłosych, ciemnowłosych, rudych, damskich i męskich. Pewnych siebie, szczęśliwych z życia, dostających dobre oceny. Ja otrzymywałem złe, ani nie byłem szczęśliwy. No, może z wyjątkiem tych chwil, kiedy na nią patrzyłem. Przeważnie na szkolnym korytarzu. Gdy szła, rozmawiała z kimś, lub uśmiechała się do jakiegoś durnia. Miała cudowny uśmiech, nie wart pokazywania go byle komu. Niewiele o niej wiedziałem i nie starałem się czegoś dowiedzieć, w zupełności wystarczył mi jej obraz. Ten na żywo i ten zachowany w pamięci. Tym na żywo delektowałem się w szkole, a pamięć o niej zostawiałem sobie na później. Na długie, bezsenne noce. Chyba wiecie o jakie noce mi chodzi, więc nie będę wnikał w szczegóły. Miała wtedy chłopaka. Szerokiego w barach, wysokiego i z tak śliczną i nie pasującą do sylwetki buźką, jakby w pierwotnych planach stwórcy miał być kobietą i tylko przez pomyłkę otrzymał fiuta zamiast cipy. Zawsze patrzyłem na niego z zazdrością. Mordowałem miliony razy. Zarzynałem go jak świnię, ilekroć widywałem go w jej objęciach. Wyglądał jak marzenie, a ja jak ich brak. Jak chłopak z przebojowego boysbandu, na tle równego mu wiekiem jełopa z symfonicznej orkiestry, grającego na jakimś pierdolonym oboju. Co prawda nie grałem na oboju, ani na niczym innym, ale mogłem wtedy spokojnie wpasować się w to zakazane towarzystwo. Słuchałem wtedy IRON MAIDEN i METALLICY, a ona i jej ładny chłoptaś, pewnie jakiegoś modnego gówna bez wyrazu, tłuczonego we wszystkich dyskotekach. Symbolem mojej osobowości były trupia czaszka na koszulce i długie włosy, o które co rusz toczyłem boje z nauczycielami, ich plakaty GEORGEA MICHAELA wiszące nad ich łóżkami, który już wtedy wyglądał na kogoś kto obciągnął miliony drutów na świecie i co dopiero po latach wyszło z ukrycia, choć George znacznie zaniżył ilość zrobionych lasek zaledwie do kilkuset. Żyliśmy na dwóch biegunach. Nie miałem zamiaru wkraczać na tamten, obciąć hery i zasłuchiwać się jakimiś ciotami, marzyłem jedynie o ugryzieniu kawałka z tego tortu. Ale nie było na to szans. Zdobyć Anię, mogłem jedynie gwałtem, w jakimś ciemnym zaułku, ale to nie wchodziło w grę. Przez kilka lat więc gapiłem się tylko na nią, niczym w telewizor, jak jakiś telecymbał zakochany w aktorce. Mądry człowiek wie na co go stać i nigdy nie sięga po więcej, ale ja nawet teraz nie należę do najmądrzejszych i ciągle jeszcze spoglądam w słońce, olewając to, że w każdej chwili może mnie oślepić to cholerstwo. A teraz zrobimy przeskok w czasie. Jak w opowiadaniach sf. A więc siiiuuuuppp... Dobra, wystarczy. No to teraz widzicie mnie gdy mam 231ata. Tak, ten szeroki w barach przystojniak przy barze to ja. Dlaczego znowu knajpa? A co, myśleliście, że w wieku 23 lat, spotkacie mnie w kościele? Niczego tam, kurwa nie zgubiłem. To knajpa była i jest moją świątynią. A dolewający mi do szklanki barman, moim kapłanem. A więc mam 23 lata. Od czterech lat kilka razy w tygodniu przerzucam na siłowni tony żelastwa, wiec efekt widać. Nie, nie ,żadnych anabolików, jadę na czysto. Nie wierzycie. I macie racje. Jestem urodzonym kłamcą i nie należy mi wierzyć .Na początku zażywałem trochę koksu, ale nie za dużo. W sam raz , żeby w wieku 23 lat na mój widok ludzie schodzili z drogi. A wiec mam 23 lata. Jestem panem życia. Kombinuję to tu, to tam .Przy tym i przy tamtym. Samochody, przemyt, różne szwindelki. Niedźwiadek w paszporcie oryginalnym i lewy na inne nazwisko i czysty jak łza. Kolesie z bandyckimi ryjami. Dziewczynki, knajpy, te sprawy. No dobra... Siedzę wtedy w knajpie i piję. Akurat jestem sam, co się wtedy rzadko zdarzało, może akurat na kogoś czekam, lub nie, nie pamiętam. I nagle widzę tego gościa. Wydaje mi się znajomy. Ruszam mózgownicą i po chwili go rozpoznaję. Trochę się zmienił. Przytył. Ale laski nadal pewnie za nim szczają. Towarzyszy mu babka. NIE TA BABKA. Siadają przy stoliku. Przechylam jeszcze jedną lufę i podchodzę do nich. Mam 23 lata, uważam się za twardziela, świat należy do mnie, a po za tym mam już trochę w czubie, a więc nie pierdolę się w farmazony. Zadaję temu facetowi konkretne pytanie i po mojej minie widać, że oczekuję jasnej i konkretnej odpowiedzi. Rozumiecie, czas to pieniądz, a litość to zbrodnia. To maksyma,wedle której wtedy żyję. Środowisko w którym się obracam nie zna innej. Gość trzeźwo ocenia sytuację. Nie jest ułomny, obok siebie ma naprawdę niezłą laskę i mógłby przyszpanować nieco odwagą, gdyby miał jaja, ale na szczęście dla siebie - nie ma. Za to ma odrobinę rozumu. Przez chwilę się zastanawia, mierząc mnie patrzałkami, a potem odpowiada jasno i wyraźnie, chociaż ja wcale nie takiej oczekiwałem odpowiedzi... - Zaskoczony ? - pyta po chwili widząc moją całkowicie zdumiała minę. - Nieco - odpowiadam. - Musiało cię tu nie być, skoro o tym nie wiesz. - Taa... Bujałem się trochę po świecie - kłamię. Gość proponuje, żebym się przysiadł i napił z nimi ale odmawiam. Kiwam mu głupawo głową i wracam na swoje miejsce. Ktoś już je podsiadł, więc łapie łachudrę za bety i ciskam nim gdzieś za siebie. Musi mnie znać , bo nie wraca z powrotem. Daje znak barmanowi, a ten napełnia nowy kieliszek. Zna mnie od dawna i od razu zauważa, zmianę na mojej twarzy. - Coś się stało? - pyta - Wyglądasz jakby ktoś przeleciał cię w toalecie. - Prawie zgadłeś. Właśnie przed chwilą życie wyjebało mnie w dupę. - Nie martw się stary, nie jesteś tu sam. Połowa ludzi którzy tu przychodzą i zalewają pały, została przez nie wydymana... Kolejna porcja taniej knajpianej filozofii w mojej twórczości. Ale barman ma racje. Bary są pełne ludzi zgwałconych. Kobiet i mężczyzn. Życie w ten, czy inny sposób dyma każdego i czasami tylko alkohol wypijany w knajpach pozwala o tym zapomnieć. Ale dobra... Mam 23 lata i od kilku mój świat nie jest już taki sam. Nigdy nie był zbyt skomplikowanym miejscem, ale nagle stał się właśnie takim. Siedzę, piję i nie mogę uwierzyć. Wspomnienia zapierdalająjak mustangi,spłoszone na prerii .Wierzyć w to czy nie, pytam wciąż sam siebie. W końcu postanawiam to sprawdzić... Wracam do domu( po drodze kupuje w nocnym parę piw) i sięgam po telefon. Najpierw dzwonie na informacje i pytam o numer tego miejsca, o którym wspominał ten facet. Zapisuje go , wybijam nowy numer i czekam. Odzywa się słodziutki głosik. Na słuch tak osiemnasto-dwudziestoletni. Pytam o Paulinkę. Okazuje się, że na razie jest zajęta. Zamawiam ją na najbliższą wolną godzinę i podaję adres swojej chaty. A potem znowu chleje i gapię się w tv. Świat na ekranie przeważnie jest taki piękny. Prawie każdy ma w nim szmal. Ale za oknem mojego mieszkania już taki nie jest. W nim prawie nikt nie ma pieniędzy. Gudzowaci i jemu podobni to tylko kilku palantów w lektyce, którą naród dźwiga na swych barkach. Czekam mając nadzieję. Na to , że gdy usłyszę dzwonek i otworzę drzwi, ujrzę obcą osobę. Gość mógł przecież puścić mnie w kanał. Obiecuję sobie, że jeśli to okaże się nieprawdą, ja też puszczę go w kanał, ale jak najbardziej prawdziwy. Mija godzina, druga, zaczyna trzecia. Jestem już nieźle pijany i prawie zasypiam, kiedy rozlega się dzwonek. Wstaję i z bijącym sercem idę do drzwi. Otwieram... Wygląda jak przed laty. Jakby nadal chodziła do szkoły. Mam wrażenie, że cofnąłem się w czasie, stoję na szkolnym korytarzu i jak co dzień obcinam ją wzrokiem.. Ale to, niestety, tylko złudzenie. Jest teraźniejszość, Ania ma parę lat więcej, używa pseudonimu Paulina i daje dupy za pieniądze. Jej były chłopak powiedział prawdę. No cóż, kanał do którego miałem go spuścić, będzie musiał poczekać na jakiegoś innego matoła. Dopiero po chwili spostrzegam, że nie jest sama. Za nią stoi osiłek. Ja również wyglądam nieźle, ale to istny Schwarzeneger, tyle, że o wiele mniej przystojny. Znam go, mówią na niego Rączka. Jeszcze niedawno obstawiał bramki w dyskotekach. On tez mnie dobrze pamięta. Nie raz dostawał sporo do łapy, żeby wpuścić mnie do przetłoczonej sali. - Jestem jej ochroniarzem - mówi - i muszę sprawdzić mieszkanie. To dla bezpieczeństwa dziewczyny. Rozumiem. Świat jest pełen zboków. Czubów. Czy też rozrywkowej ,zaćpanej młodzieży z genialnymi pomysłami. Drzwi otwiera dziewczynie jeden, potem nagle dwóch wyskakuje z szafy i rozpoczyna się zabawa w kolejarza. Rozumiem to i nie protestuję. Odsuwam się i pokazuję, żeby wszedł i przeszukał chatę. Robi krok do przodu, ale przystaje i macha ręką. - U Pana na pewno niczego sprawdzać nie trzeba - mówi i zawija się na pięcie. Wyraźnie robi to wrażenie na dziewczynie. Kim jest ten gość , pytają jej oczy. Nikim, odpowiadam jej w duchu. Drobnym złodziejem, oszustem i paserem w jednym. Jeszcze swobodnie brylującym w przestępczym światku i znającym odpowiednie adresy. Dopiero za parę lat gliny rozbiją miejscowy półświatek, pozamykają większość kumpli, przestanie mi się wieść i zacznę szukać normalnej pracy. Ale wtedy jestem jeszcze na tyle znany w mieście , że ochroniarze burdeli wolą nie robić sobie ze mnie wroga. Ania, raczej już Paulina, wchodzi do mojego mieszkania. Jest nieźle urządzone i nie mam się czego wstydzić. Wprowadzam ją do pokoju i proponuję coś do picia. Wyraża ochotę, przyrządzam więc drinka, podaję jej, a potem siadam naprzeciwko. I nic... Siedzę tylko i się na nią gapię. Tak jak za szczeniackich lat. Chłonę ją wzrokiem jak jakiś cud natury, który zdarza się tylko raz na sto lat i trwa kilka sekund. Jednak Anię -Paulinę, zaczyna to irytować... - Eee, ty! Będziesz mnie rżnął, czy się tylko na mnie gapił? Czar pryska. Jak za dotknięciem jakiejś jebanej czarodziejskiej różdżki. Powraca teraźniejszość. Znowu jestem tylko drobnym chachmentem, a ona dziwką, którą sobie zamówiłem w agencji. - Mamy tylko godzinę - dodaje. - Rżnął, czy gapił? No cóż... A dla ciebie to jakaś różnica? - Żadna - odpowiada - Chociaż jeśli chodzi o ciebie , wolałabym żebyś mnie przeleciał. Podobasz mi się. Uśmiecham się na to wyznanie. Kiedyś marzyłem o takich słowach z jej ust, a teraz otrzymywałem je za pieniądze. Kupiłem sobie marzenie. Ironia losu. Jego niezdrowe poczucie humoru. Uśmiecham się ponownie. Jestem żałosny. Ale kto nie jest? Wy? Wierzcie w to nadal, a daleko nie zajedziecie. Wasz wózek prędzej czy później też stoczy się z górki i polecicie w przepaść na łeb na szyję. - Wiesz , znałem cię kiedyś - mówię. Przez chwile wydaje się zaskoczona. - Kiedy? - W szkole. - He, nie pamiętam cię. - Niemożliwe. Byłem w niej najprzystojniejszym facetem. - Chodziłam z najprzystojniejszym facetem. -Fakt. No to byłem zaraz drugi po nim. - Nie było nikogo takiego. Reszta menów w szkole , to były zera niewarte najmniejszej uwagi. Na pewno wypatrzyłabym takiego gościa jak ty. Okłamujesz mnie. Nie chodziłeś ze mną do szkoły. Inaczej bym pamiętała. - No dobra. Nie chodziliśmy razem do szkoły. Mieszkałem niedaleko i czasami Cię widywałem. Zawsze wydawałaś się taką fajną i porządną dziewczyną, więc jestem... zaskoczony. - Tylko bez żadnego umoralniania. Lubię seks i pieniądze. A w tym fachu mam jedno i drugie . Wystarczy? - Owszem. Nie chciałem cię umoralniać . Napijesz się jeszcze? - Mnie tam wszystko jedno. Zamiast się pieprzyć , możemy pić. Miałam już dzisiaj dwóch klientów. Szmalownych, ale starych i obleśnych. Jeden to zanim mnie przeleciał, kazał na siebie nasikać, a drugi... - Dosyć. Nie chcę słuchać o twoich klientach. Pogadajmy o tobie. - Nie ma o czym. Jak widzisz, jestem prostytutką, lubię to i raczej się już nie zmienię. -No tak... Wstaję, podchodzę do barku, nalewam wódki do szklanki, wypijam ją jednym haustem, wzdycham. Na co liczę? Na to ,że sprzeda mi jakąś tanią bajeczkę o ciężkiej chorobie matki, na wyleczenie której potrzebne były pieniądze, czy podobnej losowej okoliczności? Nie wiem. Jej szczerość przeraża mnie. Gdzieś tam, w głębi siebie, nadal ją kocham. Ciągle jestem tym havy metalowcem, wzdychającym do niej na przerwach między lekcjami i nocami, leżąc w łóżku i ściskając swojego pytona. Że chciałaby w końcu wydostać się z tego gówna. Tak, tego właśnie pragnę. Mógłbym jej wtedy pomóc. I zrobiłbym to. Co prawda jestem przestępcą, ale także romantycznym gościem, wierzącym w prawdziwa miłość i potrafiącym wybaczać. Od czasu do czasu piszącym wiersze i opowiadania, chowane głęboko w szufladzie. Ale nic z tego. Mam przed sobą zimną sukę. Wyrachowana bladź żyjącą wyłącznie dla szmalu. Muszę zacząć traktować ją jak klient, a nie jak posłaniec od Boga, który postanowił dać jej szansę. Ona nie jest Magdaleną i nigdy nianie będzie. Żyjemy w pierdolonej Polsce, ledwie co po przemianach, prawdziwym Bogiem zaczyna być pieniądz, a Jezus i reszta tej bandy, zaczyna przechodzić do opozycji. A Bóg SZMAL kocha takie kobiety jak ona. A znacznie mniej takich rozdartych wewnętrznie gostków, jak ja. W świecie, którym on włada, trzeba być zdecydowanym w każdej dziedzinie życia i nie ma w nim miejsca dla mięczaków. A ja jestem miękki. Udaje mi się stwarzać pozory twardziela, ale tak naprawdę jestem miękki jak gąbka. Znowu siadam i wbijam w nią wzrok. Dziewczynę wyraźnie drażni to milczenie. Chyba nie jest przywykła do takich sytuacji. Do picia, wpatrywania się w siebie i gadania o niczym .Nie za pieniądze, które jej dam. Ale na świecie widać pełno jest świrów. Inni za tyle szmalu od razu chcą pieprzyć i nie stracić ani minuty z przysługującej godzinki, inni chcą ją przegadać. Jest młodą kurewką i musi się jeszcze w tym fachu sporo nauczyć. Przede wszystkim cierpliwości. I choć widzę, że stara się w nią uzbroić, nie bardzo jej to jednak wychodzi. - Fajna chata - mówi po bardzo długim milczeniu - Jesteś bogaty? - Jak Rockefeler. - Nie znam. To jakaś szycha w mieście? - Taa... Ale nie w tym. - Pewnie w Warszawie. Tam mieszka wielu bogatych. - Trafiłaś w dziesiątkę. I to wszystko na kolejne długie minuty. Zastanawiam się co zrobić. Jak rozegrać tę partię pokera. Jak ją przegrać, ale wyjść z twarzą. Nagle rozlega się dzwonek u drzwi. Na jego dźwięk Ania - Paulina - Kurewka oddycha z ulgą. No tak, najgorsze są te bogate psychole. Znacznie pewniejsze są te wszystkie , co prawda odchylone, ale zwyczajne zboki, bo przynajmniej wiadomo czego od ciebie oczekują. A ten... Siedzi tylko, wlepia gały i nie wiadomo o czym myśli. Może jakbyś wyglądała z poderżniętym gardłem. Na szczęście Rączka zjawia się w samą porę i wybawiają z tego. Minęła okropna godzinka. Bez słowa rusza do drzwi, idę za nią. Otwieram je i staje twarzą w twarz z jej gorylem. Dziewczyna chce wyjść , ale przytrzymuję ja, drugą ręką sięgam do kieszeni, wyjmuje pieniądze i podaje je Rączce. - Zostawiam ją jeszcze na godzinkę - oznajmiam Rączka patrzy na kasę, potem na dziewczynę, ale widać jest bystry jak woda w studni, tępy jak przecinak i rozgarnięty jak kupa liści, bo nie dostrzega błagania w jej oczach, żeby ją stąd zabrał, które ja wyraźnie widzę, chowa pieniądze do kieszeni i odchodzi. Zamykam drzwi. Patrzę na dziewczynę. Widzę jej przyspieszony oddech. Strach malujący się na jej twarzy. Uśmiecham się. - No to teraz możesz zagrać na nim jakąś ładną melodię - mówię, pokazując wzrokiem na dół A ona fachowo dobiera mi się do rozporka. Godzinę później wraca Rączka, żeby zabrać ją z mojego życia. Na odchodnym Kurewka -Paulina - Ania, obdarza mnie słodkim uśmiechem, który mówi że zrehabilitowałem się przed nią w stu procentach, ja żegnam ją podobnym i na tym koniec. Wracam do pokoju i upijam się przez jakąś godzinę. A potem piszę wiersz o miłości, której jeszcze nie dane było mi przeżyć. Następnie udaję się do łazienki, rozbieram się, wchodzę pod prysznic i próbuję zmyć z siebie cały syf świata. Wychodzę z kabiny po jakimś kwadransie, staję przed lustrem i spoglądam na swoje odbicie. Najdłużej wpatruje się w swojego zwisającego bezwładnie fiuta. Nic się nie zmienił, wygląda po staremu. Dziura w którą go wkładałem, nie była wcale niezwykła. Wracam do pokoju, otwieram piwo , kładę się do łóżka i przerzucam pilotem kanały w tv, próbując znaleźć coś godnego uwagi. W połowie jakiegoś filmu z Robertem de Niro zasypiam i nic mi się nie śni.