6730
Szczegóły |
Tytuł |
6730 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6730 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6730 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6730 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Konrad T. Lewandowski
�ywa woda
"B�d� jak drzewo rosn�ce nad brzegiem", uczyli buddy�ci. Wszystko przep�ywa obok i przemija, ty trwasz spokojny i niewzruszony. To drzewo ros�o nad samym brzegiem rzeki, ale stanowi�o zaprzeczenie sensu buddyjskiej maksymy. Pie� i ga��zie trwa�y zastyg�e w spazmatycznej konwulsji. Tadeusz M�ynarczyk, syn Stefana, z zawodu grabarz, obecnie na urlopie, siedz�c w przytulonym do brzegu kajaku, z d�oni� wczepion� w k�p� trawy, przygl�da� si� drzewu z rosn�c� fascynacj�. Wygl�da�o jak nadmorskie �wierki czy sosny, zapl�tane w sup�y przez sztormowe wichury. Tyle �e to by�a jab�o�, zdzicza�a, ma�o powiedziane. Jej owoce na pierwszy rzut oka kojarzy�y si� z trucizn�. Gdyby co� takiego ros�o w raju, pramatka Ewa po dzi� dzie� by�aby wzorem pos�usze�stwa. Poza tym tutaj, wszystkie inne drzewa w okolicy niczym si� nie wyr�nia�y, ros�y tylko ciut dalej od rzeki, szerokiej na rzut kamieniem. Zatem wygl�d tej jab�oni nie m�g� by� dzie�em wiatr�w. M�ynarczyk przygl�daj�c si� powykr�canym wielokrotnie ga��ziom, mimowolnie wyobrazi� sobie, jak powinny by�y wygl�da� normalnie, po czym w my�li odtworzy� ruch, kt�ry musia� doprowadzi� je do obecnego stanu. A� przesz�y go ciarki. Ujrza� istot� wij�c� si� w strachu i b�lu, w niewyobra�alnym cierpieniu, kt�re pot�gowa� up�ywaj�cy czas. Bez mo�liwo�ci ucieczki, wydania krzyku, za granicami ostatecznego ob��du, z jednym tylko szale�czym pragnieniem - by wyrwa� z ziemi korzenie!
M�ynarczyk otrz�sn�� si�. Drzewo sta�o nieruchomo, nie zadr�a� ani jeden li��. Ot, wybryk natury. M�ynarczyk zmobilizowa� zdrowy rozs�dek. Pewnie od Czarnobyla tak si� porobi�o, brakuje tylko wisielca, znaczy �wi�tej pami�ci klienta, poprawi� si� w duchu i spojrza� na reszt� uczestnik�w sp�ywu kajakowego.
W�a�nie zbierali si� pi��dziesi�t metr�w przed nim. M�ynarczyk stwierdziwszy, �e zosta� na ko�cu, odepchn�� si� od brzegu i po chwili do��czy� do grupy.
- Niemo�liwe, rzu�cie jeszcze kilka patyk�w! - wo�a�a Agniecha.
- Przecie� m�wi� ci, �e to klasyczna bifurkacja - odpowiedzia� jej Krzysiek, zwany Syren�, �ami�c w r�kach ga��zk�.
Szefowa sp�ywu, Beata Mocek, ksywa Rzepa, absolwentka psychologii, po�piesznie wertowa�a roz�o�one na kolanach map� i przewodnik. Lechu trzyma� jej kajak, �eby nie sp�yn�a z pr�dem.
- Tu nic o tym nie ma - stwierdzi�a. - Taki fenomen powinien by� g��wna atrakcj� turystyczn�. Bifirkuj�ce rzeki w ca�ej Polsce mo�na policzy� na palcach jednej r�ki!
M�ynarczyk zr�wna� si� z nimi i zobaczy�, �e rzeka rozwidla si� kilkana�cie metr�w dalej. Ostry wyst�p brzegu dzieli� koryto na dwie r�wne odnogi.
- Tego rozwidlenia nie ma na mapie - kontynuowa�a Rzepa.
- Rzucam! - zawo�a� Krzysiek i cisn�� gar�� patyk�w dok�adnie na �rodek rzeki.
Par� metr�w dalej miniaturowa flotylla rozdzieli�a si� na dwie grupy, z kt�rych ka�da znik�a w innej odnodze.
- Rzucaj pojedynczo - poleci�a podekscytowana Agnieszka. Siedz�cy za ni� Rysiek, jej ch�opak, bardziej interesowa� si� faktem, �e krzak, o kt�ry zakotwiczy� kajak w�a�nie wy�azi z korzeniami z grz�skiego gruntu.
Patyczki rzucane kolejno do wody wp�ywa�y raz w jedn� ga��� rozwidlenia, raz w drug�, z prawdopodobie�stwem bliskim podzia�u p� na p�. Nurt nie wp�ywa� w obie odnogi na raz, lecz prze��cza� si� rytmicznie, p�yn�c raz w prawo, raz w lewo.
- To bifurkacja, jak nic - podsumowa� Syrena.
- E tam, pewnie wyspa, zaraz za ni� nurt znowu si� ��czy - wzruszy� ramionami Leszek.
- Nie, ju� sprawdzi�am - zaprzeczy�a Rzepa - rzeka rozdziela si� na dobre. Pewnie obie cz�ci niezale�nie wpadaj� do jeziora.
- To kt�r�dy p�yniemy? - odezwa� si� M�ynarczyk.
- Przynajmniej Tadzik powiedzia� co� sensownego - podsumowa� Rysiek, z zawodu kierowca ci�ar�wki.
- Zdajmy si� na los - zaproponowa�a Agnieszka.
- Wtedy pr�d nas rozdzieli - zauwa�y�a Rzepa.
- Pop�yniemy tam, gdzie b�dzie wi�kszo��!
- Jest pi�� kajak�w, wi�c nie b�dzie po r�wno... - g�o�no my�la� Krzysiek.
- Ustawcie si� dok�adnie na �rodku nurtu! - Agniecha przej�a dowodzenie. - Puszczamy si� na trzy, cztery i zdajemy na bifurkacj�. No ju�! Trzy... cztery...
Minut� p�niej wszyscy znale�li si� w jednej odnodze, tej po lewej.
- To sprzeczne z rachunkiem prawdopodobie�stwa - stwierdzi� Syrena.
- Zwyk�a statystyczna fluktuacja - odpar�a Agnieszka. - No, to p�yniemy!
Ruszyli z pr�dem i przez jaki� czas s�ycha� by�o tylko plusk wiose�.
- Wiecie co, do kitu ta mapa! - odezwa�a si� nagle zirytowana Rzepa. - Wynika z niej, �e p�yniemy pod g�r�... - mocniej chwyci�a wios�o i nie wypuszczaj�c z r�k p�achty papieru, energicznie odepchn�a si� od pochylonego nad nurtem pnia.
- Uwa�aj, �eby nie zamoczy� tej mapy - prychn�� Lechu. - Przyda si� na podpa�k�. A teraz postarajcie si� wszyscy nie gada� za du�o, spr�buj� z�owi� co� na kolacj�... - chwyci� wios�o jedn� r�k�, drug� wyci�gn�� zw�j �y�ki i zacz�� manipulowa� przy haczyku.
- Masz kart� w�dkarsk�? - zainteresowa�a si� Rzepa, rozprostowuj�c zmi�t� map�.
- To dobre dla frajer�w - odpar� beztrosko Lechu, nadziewaj�c d�d�ownic�.
Beata da�a spok�j i ruszy�a na czele sp�ywu. M�ynarczyk rozpar� si� wygodnie w siedzisku kajaka, ograniczaj�c wios�owanie do niezb�dnego minimum. Zadar� g�ow� i wpatrzy� w korony drzew, chwytaj�c wzrokiem b�yski s�o�ca. By�o luzacko, przyjemnie, znajomo. Jak na cmentarzu, pomy�la� leniwie, nie zastanawiaj�c si� g��biej nad t� my�l�. Istotnie, jak zazwyczaj na cmentarzu, nie �piewa� tu �aden ptak. Ten stan by� dla grabarza tak normalny, �e a� nie godny uwagi.
Inni te� nic nie spostrzegli. Rysiek najpierw wodzi� r�k� pod bluzk� mocno odchylonej do ty�u Agnieszki, po czym ich kajak znalaz� si� na ko�cu konwoju i nie pojawi� po kolejnym zakr�cie. Beata dzieli�a uwag� mi�dzy wypatrywanie drogi i studiowanie mapy. Leszek co chwila zerka� na �y�k� wleczon� za kajakiem, Syrena wios�owa� w milczeniu. By�o sielsko, a parze z ty�u zapewne jeszcze anielsko. Najbli�sze p� godziny wype�ni�a kwintesencja relaksu. Ko�ysanie, z�ote fale s�o�ca na wodzie i chwilami wr�cz idealna cisza.
Potem spok�j zak��ci� nerwowy plusk wody.
- Jasna kurwica! - wybuchn�� Lechu.
- Czy kto� tu przypadkiem nie prosi� o spok�j? - przygada� mu Tadeusz, prostuj�c si� w kajaku.
- Patrzcie no tylko! - Leszek podni�s� do g�ry �y�k� z szamocz�c� si� na ko�cu ryb�. - Co za kurestwo?!
Podp�yn�li do niego. Ryba by�a wielko�ci d�oni i sk�ada�a si� przede wszystkim z nieproporcjonalnie du�ego, kanciastego �ba, z kt�rego stercza� d�ugi na palec, s�katy tu��w. Ca�o�� pokrywa�y nier�wno przylegaj�ce �uski. Stw�r miota� si� niezbyt energicznie.
- Chyba oko�, chory jaki�... - stwierdzi� niepewnie Syrena.
- Poka�cie! - dotar�a do nich zawracaj�ca pod pr�d Rzepa. D�u�sz� chwil� przygl�da�a si� rybie. - To forma g�odowa okonia - stwierdzi�a. - Narz�dy i mi�nie zredukowane do absolutnego minimum, niezb�dnego dla prze�ycia. Widzia�am ju� takie zag�odzone ryby na hodowli, w stawie rybnym, kt�rego w�a�ciciel umar� niespodziewanie. W tej rzece wida� nie ma pokarmu...
- Jak to, kurwa, w rzece mo�e nie by� pokarmu? - zirytowa� si� Lechu. - Przecie� to nie jest zamkni�ty staw ani �aden basen. Tu musia� mie� czym si� �ywi�! Robale, muchy, narybek...
- Pewnie mia� jak�� chorob� i nie m�g� �yka� - podsun�� Krzysiek.
- Nie gadaj, Syrena! Przyn�t� po�ar� tak g��boko, �e chyba mu zaraz ty�kiem wyjdzie... - szarpn�� brutalnie �y�k�, wywlekaj�c rybie przez pysk po�ow� wn�trzno�ci. Rzepa odwr�ci�a wzrok. - Won �cierwo! - uwolniwszy haczyk, wyrzuci� szcz�tki do wody. Zacz�� zwija� �y�k�.
- Nie b�dziesz ju� �owi�? - zapyta� Tadeusz.
- Odechcia�o mi si�.
Pojawili si� Agniecha z Ry�kiem.
- Sta�o si� co�? - spyta�a zar�owiona Agnieszka.
- Nie, nic - odar� Leszek spogl�daj�c na nich wyzywaj�co. - A wam, jak posz�o?
Rysiek za plecami dziewczyny pokaza� mu uniesiony kciuk.
- Ruszcie si�, bo nie zd��ymy do jeziora przed zmierzchem! - ponagli�a Rzepa.
- Mo�e zrobimy przerw� na drugie �niadanie? - zaprotestowa�a Agniecha. - Zg�odnia�am...
- Za p� godziny - zdecydowa�a Beata. - Teraz przy��cie si� do wiose�!
Dwa kilometry dalej rzeka ociera�a si� o du��, s�oneczn� polan�. Agnieszka i Lechu, kt�rym wypad�a dzisiejsza wachta, zabrali si� za robienie kanapek. Pozostali pok�adli si� w trawie lub rozeszli po okolicy.
M�ynarczyk odszed� najdalej. Dotar� do lasu na przeciwleg�ym kra�cu polany. Zamiast woni igliwia owia� go zapach butwiej�cych li�ci i mu�u. R�s� tutaj g�szcz trzciny, otaczaj�cy b�otnist� nieck� w kszta�cie sierpa. Starorzecze, pomy�la� Tadeusz, rozgl�daj�c si� dooko�a. Kilka lat temu rzeka musia�a p�yn�� skrajem lasu, potem zmieni�a bieg, tworz�c obecne koryto...
Ruszy� wzd�u� trzcin, by omin�� przeszkod� i natkn�� na kolejny �lad dawnego biegu rzeki, te� w kszta�cie p�ksi�yca, ale wygi�tego w przeciwn� stron� ni� poprzednie. Ten meander by� ju� ca�kiem suchy, przypomina� zwyk�y w�w�z, kt�rego koniec gin�� w le�nym mroku. Jednak przez najbli�sze sto metr�w na by�e koryto nie k�ad� si� cie� ani jednego drzewa. Zaciekawiony M�ynarczyk zszed� nad d� i zacz�� i�� po dawnym dnie, pokrytym warstw� chrz�szcz�cych li�ci. Gliniaste brzegi koryta nie zd��y�y jeszcze zarosn�� traw� i chwastami, tak, �e ziele� kraw�dzi i dna p�ytkiego rowu przecina�y co chwila buro-br�zowe warstwy i��w i gliny.
Ju� po kilkunastu krokach dostrzeg� znajomy kszta�t. Z nagiej �ciany w�wozu wystawa�a ludzka ko�� udowa. Dalej piszczeli by�o wi�cej, pojawi�y si� �ebra i obro�ni�ta traw� czaszka.
Cmentarz... - rozpozna� M�ynarczyk na pierwszy rzut oka. Rozmyty cmentarz...
Przed wielu laty, rzeka zmieniaj�c bieg i tworz�c to koryto, rozry�a po�o�one w g��bi lasu groby. Cmentarz musia� by� bardzo stary i zupe�nie zapomniany. Gdy woda rozprasza�a szcz�tki, na powierzchni ziemi nie by�o ju� pewnie ani �ladu mogi�. M�ynarczyk bacznie przyjrza� si� ko�ciom, pr�buj�c oceni� ich wiek. Piszczel, kt�ry wzi�� do r�ki by� lekki i porowaty, zatem musia� le�e� w ziemi przynajmniej sto, dwie�cie lat, niewykluczone, �e znacznie d�u�ej. Szukaj�c dalej wypatrzy� szcz�tki trumien, by�y jednak tak zbutwia�e, �e z trudem da�o si� pozna� kszta�t desek.
Z tym wi�kszym zdumieniem odkry� trumn� w stanie niemal idealnym, jedynie silnie poczernia��. Po prostu sta�a na dnie wysch�ego starorzecza, nieznacznie zag��biona w pod�o�e i stok. Jedno spojrzenie fachowca wyja�ni�o spraw�. Trumna by�a z odpornej na gnicie d�biny, kt�ra w kontakcie z wod� zamieni�a si� w heban. Z zewn�trznych, metalowych, chyba cynowych ozd�b pozosta�y tylko ja�niejsze zacieki na powierzchni wieka. Jedynym sposobem okre�lenia czasu poch�wku, by�o zerkn�� do �rodka.
Nie by� to problem, bo z gwo�dzi czy te� �rub mocuj�cych wieko pozosta�y nieliczne grudki rdzy. Drewno wprawdzie zachowa�o twardo��, ale wypaczy�o si� tak, �e mi�dzy doln� cz�ci� trumny a wiekiem powsta�y szpary, w kt�re bez trudu da�o si� w�o�y� palce.
M�ynarczyk bez wahania odwali� nagrzane w upale wieko. Odskoczy� gwa�townie, a �oskot drewna przeszed� w gwa�towny syk. By�o tu ca�e gniazdo �mij, kt�rym stoj�ca na s�o�cu skrzynia stworzy�a cieplarniane warunki do �ycia. Ca�e szcz�cie, gady ulokowa�y si� w nogach nieboszczyka, w przeciwnym razie grabarz nie unikn��by uk�szenia. �mije ani my�la�y ucieka�. Trzy najwi�ksze tylko podnios�y �by i wyszczerzy�y na intruza jadowe z�by. Dwie mniejsze rozwidlonymi j�zykami nerwowo bada�y nowy zapach. By�y tak ze sob� spl�tane, �e nie spos�b by�o oceni�, czy razem jest ich kilka, czy kilkadziesi�t.
Kln�c w duchu M�ynarczyk odsun�� si� od w�y najdalej, jak by�o mo�na i zajrza� do trumny. Roi�a si� od robactwa, kt�re podobnie jak �mije zagnie�dzi�o si� tutaj po wyschni�ciu starorzecza. Na szkielecie nie pozosta�y �adne �lady odzie�y, a grzeba� w ko�ciach i szuka� metalowych przedmiot�w M�ynarczyk nie mia� ochoty. Jego uwag� przyku�o nienaturalne u�o�enie szkieletu. Ko�ci r�k i d�oni le�a�y obok czaszki, jakby cz�owiek w trumnie zakrywa� kiedy� twarz ramionami. Jako do�wiadczony grabarz M�ynarczyk widywa� ju� taki uk�ad zw�ok u ludzi pochowanych �ywcem... Cofn�� si�, splun�� i przywali� wieko z powrotem. W czarnej skrzyni a� zawrza�o od furii rozjuszonych �mij.
Par� krok�w dalej by�a nast�pna trumna, tym razem z o�owianej blachy, kt�r� ci�ar ziemi zgni�t� w nieforemny brykiet. Wi�ksza cz�� skrzyni tkwi�a w stoku, ale szerszy koniec stercza� na zewn�trz, z p� metra nad dnem w�wozu. W g�rnej cz�ci wieka M�ynarczyk dostrzeg� co�, co sprawi�o, �e nie bacz�c na poprzedni� przygod�, czym pr�dzej rozgi�� blachy. Czaszka by�a ca�kiem zmia�d�ona, ale wida� by�o wyra�nie z�by przemieszane z ko��mi palc�w. Te palce pr�bowa�y kiedy� od wewn�trz rozerwa� blach� wieka, t�ocz�c w niej guzy i bruzdy...
Zn�w klient pochowany w letargu. Jeden obok drugiego! M�ynarczyk cofn�� si� o krok i wytar� d�onie o szorty. Podrapa� si� w g�ow�, rozejrza� dooko�a. Czy na tym cmentarzu chowano ludzi za �ycia? Czy mo�e co� sprawi�o, �e trupy zacz�y o�ywa� i pr�bowa�y wy�azi� z grob�w? Przypomnia� sobie snute przy w�dce opowie�ci starych grabarzy. Pono� by� jeden taki cmentarz, gdzie wszystkie odnalezione przypadki nieboszczyk�w oprzytomnia�ych w trumnie, uk�ada�y si� wzd�u� jednej linii, jakby pod ziemi� przep�yn�� strumie� �ywej wody...
Krzysztof Rodrigez, pseudonim Syrena, by� studentem etnografii. Syren� nazwa�a go jedna z jego dziewczyn, z kt�r� kocha� si� ze spuszczonymi do kolan spodniami, co szalenie j� roz�mieszy�o. Zacz�a pieszczotliwie nazywa� go swoj� syrenk�, a pozostali znajomi szybko podchwycili przezwisko. Rodrigez zdecydowanie unika� odpowiadania na pytania o pochodzenie ksywki, ale nie pr�bowa� jej zmieni�. Przezwisko trwa�o, cho� zmienia�y si� kolejne narzeczone, a Krzysiek pilnowa� si�, by przed p�j�ciem do ��ka zawsze zdejmowa� spodnie.
Czekaj�c, a� Agniecha i Lechu zrobi� kanapki, wywl�k� z kajaka plecak, a z niego zabrane do czytania pod namiotem ksero. Czu�, �e musi co� sprawdzi�. Ta rzeka dziwnie mu si� nie podoba�a, a �ci�lej przesta�a mu si� podoba�, od kiedy napotkali bifurkacj�. Sam rzuca� patyki i widzia�, jak dzia�a fenomen podzia�u nurtu. Po prostu nie mogli wszyscy zosta� zniesieni w jedn� odnog�! Teoretycznie by�a jedna szansa na trzydzie�ci dwie, prawie jak numer w ruletce, ale �eby uda�o si� za pierwszym razem? Nie, Rodrigez nie m�g� w to jako� uwierzy�, a zastanawiaj�c si� nad tym, co� sobie przypomnia�...
"�wiadectwa op�tania moc� szata�sk�, upior�w y �ywio�ak�w, spisane y za�wiadczone przez wielebnego...". Na tym barokowy tytu� si� ko�czy�. W oryginale po prostu oddarto doln� po�ow� karty tytu�owej, razem z nazwiskiem autora, drukarza, miejscem i rokiem wydania. T�umacz, kt�ry w XIX wieku prze�o�y� dzie�o na polski, podpisa� si� na ostatniej stronie tylko inicja�ami: "A hr. P". Rodrigez w duchu nazywa� go "hrabi� Potockim", ale nie uda�o si� potwierdzi� to�samo�ci. Bez autora, t�umacza i wydawcy dzie�o nie by�o wiarygodnym �r�d�em, nadaj�cym si� do cytowania w pracy magisterskiej. Ewentualnie, na co� takiego m�g� si� powo�a� doktor, kt�ry nie mia� zamiaru robi� habilitacji. Ksi�ga sta�a zatem lekcewa�ona w k�cie wydzia�owej biblioteki, skatalogowana jako "literatura, apokryf" z du�ym znakiem zapytania. Z racji wieku za� nigdy jej nie wypo�yczano. Rodrigez zdo�a� jedynie zrobi� kserokopi�. Ju� lektura pierwszego rozdzia�u nasun�a mu my�l, �e kto� celowo okaleczy� t� ksi��k�, uniemo�liwiaj�c jej stanie si� przedmiotem powa�nych naukowych bada�...
Fragment, kt�ry odszuka� Rodrigez nosi� tytu�: "Op�tane wody". Autor rozwodzi� si� tu nad opisami powodzi, twierdz�c, i� w przypadku niekt�rych kl�sk wodny �ywio� objawia� demoniczn� inteligencj�, z rozmys�em atakuj�c ludzkie domostwa i szczeg�lnie zajadle miejsca �wi�te - jak ko�cio�y oraz cmentarze. Dokonuj�c blu�nierczego dzie�a desakralizacji, masy wody potrafi�y zachowywa� si� sprzecznie z prawami natury, p�yn�c niekiedy pod g�r�.
Skojarzenie ze spostrze�eniami Rzepy by�o jednoznaczne. Oczywi�cie, trudno by�o polega� na �redniej jako�ci mapie turystycznej skali 1:50 000. W�tpliwo�ci mog�a rozstrzygn�� tylko dok�adna mapa wojskowa, kt�rej nie mieli. Ale wtedy na pewno okaza�oby si�, �e poziomnice na mapie Rzepy s� pochrzanione i tak dobrze zapowiadaj�cy si� gotycki nastr�j diabli by wzi�li. No, mo�e gdyby w pobli�u by� zrujnowany ko�ci� lub cmentarz... Syrena u�miechn�� si� i zacz�� pakowa� ksero.
Z lasu wyszed� Tadeusz, kt�ry na pocz�tku sp�ywu, przedstawiaj�c si� grupie, po imieniu i nazwisku doda� jeszcze: "syn Stefana", sko�czony idiota! Na temat swojego zawodu stwierdzi� tylko, �e "robi w zieleni miejskiej". Pewnie strzyg� trawniki i nie by�o z nim o czym gada�, ewentualne miejskie opowie�ci, kt�rymi m�g� s�u�y�, nie wchodzi�y w zakres etnograficznej specjalizacji Rodrigeza. Z pozosta�ymi nie by�o lepiej - Lechu, ma�y cwaniaczek, �yj�cy - jak to okre�li� - z "przetykania komin�w", cho� na pewno nie by� kominiarzem, cholerna m�ska dziwka. Ry�ka interesowa�o tylko pieprzenie Agnieszki, kiedy inni chodzili zwiedza� zabytki, oni wy��cznie w krzaki. Agniecha, z zawodu sekretarka, nie by�a g�upia, ale najwyra�niej narkotycznie uzale�niona od ry�kowego kutasa. Tylko Rzepa, znaczy Beata, wydawa�a si� perspektywiczna... �eby nie ona, Syrena po�a�owa�by, �e zamiast imprezy klubowej, wybra� sp�yw otwarty dla ludzi z ulicy. Nie by�o z kim gada�, no ale te� nie warto by�o robi� sobie kwas�w.
- Jak tam w lesie? - zagadn�� przyja�nie przechodz�cego obok Tadeusza.
- Nie ma grzyb�w - odpowiedzia� lakonicznie M�ynarczyk i poszed� po kanapk�. Nie lubi� student�w i innych m�drali po szko�ach. Dra�ni�o go zw�aszcza ich podej�cie do �mierci, w rozmowie zawsze dawali do zrozumienia, �e niby wiedz� na ten temat co� wi�cej od grabarzy. Zdecydowanie wola� inteligent�w zakopywa�.
- Chod�cie je��! - zawo�a�a Agniecha.
*
Histeryczny wrzask Agnieszki nie cich�, chocia� ju� dawno powinno by�o zabrakn�� jej tchu.
- To by� soliton, soliton, prawdziwy soliton... - powtarza�a bez ko�ca zszokowana Rzepa.
Rysiek wisia� ze spuszczonymi szortami. Tkwi� nabity okiem na u�amek ga��zi suchego drzewa, zwalonego w poprzek rzeki. Agonia ju� usta�a, jedyne ruchy cia�a pochodzi�y od szarpi�cej go za nogi, kl�cz�cej w kajaku go�ej dziewczyny.
Lechu, M�ynarczyk i Syrena siedzieli i gapili si� pr�buj�c ogarn�� ten widok. Okrwawiony s�k by� dobre dwa metry nad powierzchni� wody. �eby dosz�o do wypadku, fala na rzece musia�a podnie�� kajak co najmniej p�tora metra w g�r�. Owszem, fala by�a. Nag�y, id�cy z pr�dem wa� wody dogoni� ich i przemkn�� pod kajakami, omal wszystkich nie zatapiaj�c. Leszka wyrzuci�o na brzeg. Fakt, by�o troch� strachu i zamieszania, ale ta cholerna fala nie mia�a wi�cej ni� p� metra wysoko�ci! Kiedy opanowali sytuacj�, us�yszeli wrzask Agnieszki i zawr�cili. Wygl�da�o na to, �e sto metr�w za g��wn� grup� ta sama fala musia�a by� o wiele wy�sza. Agniecha i Rychu jak zwykle p�yn�li na ko�cu i jak zwykle zamiast wios�owa� dogadzali sobie w najlepsze. W przeciwnym razie Rysiek raczej zdo�a�by si� uchyli�. Tak tylko pewnie uni�s� g�ow� znad dziewczyny i by�o po wszystkim...
- Co to jest "solidon", do kurwy n�dzy! - wybuchn�� Lechu.
Beata oprzytomnia�a.
- Samotna fala, kt�ra biegnie przed siebie nie trac�c energii, znaczy nie malej�c i nie mieszaj�c si� z innymi falami - wyja�ni�a.
- Gdyby nie mala�a, to wszyscy wyl�dowaliby�my na drzewach - zauwa�y� przytomnie M�ynarczyk.
- Sk�d si� bior� te "solibony"? - dopytywa� si� Lechu.
- Powstaj� na p�ytkiej wodzie...
- Tu nie jest p�ytko - stwierdzi� Syrena zanurzaj�c wios�o.
Rzepa zamilk�a.
- No nie, kurwa! W tej pojebanej rzece p�ywa wieloryb! - wybuchn�� Lechu.
- To pewnie elektrownia, kt�r� min�li�my rano, spu�ci�a wod� - odpar�a Rzepa, my�l�c intensywnie. - Tu pod powierzchni� musi by� jaka� przeszkoda, nast�pi�o spi�trzenie i... i sta�o si�...
Leszek tylko wzruszy� ramionami.
- Masz lepsze wyt�umaczenie?! - natar�a Beata.
- Nie - burkn��. - Niech ci, kurwa, b�dzie elektrownia.
Agnieszka zacz�a szlocha�. Ta zmiana tonu sprowadzi�a ich na ziemi�.
- Zdejmijcie Ry�ka! - rozkaza�a Rzepa. Podp�yn�a do roztrz�sionej dziewczyny i zacz�a jej zak�ada� bluzk�. - I nie gapi� si�!
Zabrali si� za trupa, gdy Rzepa naci�gn�wszy Agnieszce majtki, zabra�a j� na brzeg, posadzi�a w trawie, zacz�a tuli� i pociesza�.
Lechu wlaz� na drzewo, na kt�rym wisia�y zw�oki.
- Ale, kurwa, go posun�o... - stwierdzi�, siadaj�c okrakiem na pniu i pr�buj�c zsun�� z s�ka g�ow� nieboszczyka. - Jeba�, jeba�, a� si� najeba�... - st�kn��.
- Zawiesi� si�... - mrukn�� Syrena.
- Nic z tego, zaklinowane! - oznajmi� Lechu.
- Trzeba odpi�owa� - poradzi� M�ynarczyk.
- Dawaj pi��!
Po paru minutach cia�o zwali�o si� ci�ko na dno kajaka. Nie pr�bowali wyci�ga� tkwi�cego w oczodole ko�ka. Wywlekli zw�oki na brzeg i zapakowali w �piw�r. Wtedy podesz�a Rzepa. Agniecha siedz�c ty�em do nich kiwa�a si� rytmicznie i co� nuci�a.
- Zabieramy go ze sob� czy zostawiamy? - spyta� rzeczowo Tadeusz.
- Zabieramy - zdecydowa�a Beata. - Posadzimy go w jedynce... - namy�la�a si� chwil�. - Twojej - spojrza�a na Krzysztofa, - a ty pop�yniesz dw�jk� z Agnieszk�. Trzeba si� ni� zaj��.
- Dobra... - skin�� g�ow� Rodrigez.
- Koniec wycieczki - podsumowa� Tadeusz. - Zawracamy?
- Pod pr�d? Z jednym kajakiem do holowania? - Beata pokr�ci�a g�ow�. - Musimy sp�yn�� do jeziora. Tam jest wioska.
- Im szybciej, tym lepiej - stwierdzi� Lechu.
- Musimy troch� poczeka� - odpar�a Rzepa. - Aga nie chce ju� wi�cej p�ywa�, musz� j� przekona�...
Zaimprowizowana psychoterapia trwa�a dwie godziny. Kiedy konw�j kajak�w ruszy� wreszcie w d� rzeki, by�o ju� p�ne popo�udnie. Pierwsza p�yn�a Beata, za ni� Syrena ze znieruchomia�� Agnieszk�, kurczowo trzymaj�c� si� burt, potem Tadeusz i Lechu wsp�lnie holowali ostatni kajak z wci�ni�tym w otw�r nieforemnym t�umokiem.
- P�yniemy jak najpr�dzej do jeziora, bez postoj�w, nie zatrzymujemy si� na noc - postanowi�a Rzepa.
P�yn�li zatem, tylko �e z postojami. Wymusza�y je kolejne le��ce w rzece drzewa. Musieli przebija� si� przez konary, szorowa� dnem po zatopionych pniach, przeci�ga�, odci��a�, pcha�. Dwa razy trafili na zwalone w koryto ca�e k�py drzew i trzeba by�o obnosi� kajaki brzegiem dooko�a, przebijaj�c si� przez g�szcze pokrzyw i wikliny. Na dodatek rzeka wi�a si� zakolami, co wyd�u�a�o drog� przynajmniej trzykrotnie.
Zasz�o s�o�ce, zapad� zmierzch i ch��d. W zg�stnia�ym mroku rzeka sta�a si� smug� bezdennej, chlupocz�cej ciemno�ci, gotowej w ka�dej chwili poch�on�� unosz�cych si� na niej ludzi. Na dodatek przy�pieszy� nurt, a wodzie przyby�o przeszk�d.
�wiec�cy na niebie ogryzek ksi�yca dawa� ma�o �wiat�a, z czego wi�kszo�� gin�a w g�szczu ga��zi spl�tanych koron. Tego, co dociera�o na d�, ledwie wystarcza�o, by odr�ni� wod� od l�du. Chwilami, gdy ksi�yc zas�ania�y chmury, nawet nawyk�e do ciemno�ci oczy nie by�y w stanic nic dostrzec. Wyt�one zmys�y ogarnia�a nagle zimna, wilgotna, be�kocz�ca czer�. I wtedy pojawia�a si� Obecno��... Co� nieokre�lonego przybli�a�o si� nieuchronnie, towarzyszy�o, wyczekiwa�o. By�o. Na po�y materialne, ledwie uchwytne, a jednak ogarniaj�ce ca�� �wiadomo��. Jakby mi�dzy czaszk� a m�zg wciska�y si� delikatne palce i b��dz�c po zwojach, szuka�y o�rodka szale�stwa. Woda zaczyna�a szepta�. Coraz wyra�niej, wyra�niej... Tu�, jeszcze chwila, jeszcze jedno nat�enie uwagi, a s�owa przekrocz� granic� zrozumia�o�ci...
Be�kot si� wzm�g�. Gdzie� z przodu... Krzysztof oprzytomnia� i uni�s� g�ow�, staraj�c si� wypatrze� Rzep� ponad ramieniem skulonej Agnieszki. Nic nie zobaczy�. Z ty�u te� znaku �ycia. Byli sami. Bulgot narasta� - woda przelewa�a si� przez jak�� przeszkod�. Syrena mocniej �cisn�� w d�oniach wios�o.
Konary schylonego nad nurtem, niewidocznego w ciemno�ciach drzewa przegarn�y ich jak s�kate palce. Pot�ne uderzenie w burt� pchn�o kajak ostro w prawo. Zatrzeszcza� niebezpiecznie wgniatany laminat. Krzysztof skontrowa� zamaszy�cie i wtedy dzi�b kajaka opad� nienaturalnie g��boko, jakby trafi� w d� w wodzie. Nag�a si�a od�rodkowa szarpn�a, zakr�ci�a w lewo jak na karuzeli i Syrena ze zgroz� u�wiadomi� sobie, �e wpadli w olbrzymi wir o �rednicy r�wnej szeroko�ci rzeki, a mo�e nawet wi�kszy! Przera�ona Agnieszka poderwa�a si� z siedzenia i rzuci�a towarzyszowi na szyj�; zdo�a�a jedynie rozerwa� mu koszulk�. Bezw�adno�� szarpn�a ni� w przeciwn� stron� i jak tob� wyrzuci�a za burt�.
Rodrigez pu�ci� wios�o i skoczy�, by przytrzyma� dziewczyn�. W tym momencie wir znikn��, a kajak uderzy� o co� dziobem z tak wielk� si��, �e Syrena przelecia� ponad miejscem Agnieszki i zatrzyma� na palu, kt�ry nagle wyr�s� obok dziobu, bole�nie t�uk�c sobie bark. Pewnie resztki mostu, przemkn�o mu. Chwyci� si� obur�cz pala, kajak �cisn�� mi�dzy udami.
Agnieszka wyda�a spazmatyczny krzyk, kt�ry niespodziewanie uspokoi� Rodrigeza -przynajmniej nie by�a pod wod�, nie topi�a si�, nie krzycza�a jak cz�owiek, kt�remu woda zalewa usta. Zaj�ty walk� o utrzymanie kajaka, Syrena nie zwr�ci� uwagi na ton krzyku dziewczyny. Namaca� link� cumownicz�, przywi�za� j� do pala i dopiero zacz�� szuka� Agnieszki. Wtedy dotar�y do niego wydawane przez ni� gard�owe d�wi�ki i podnios�y mu w�osy na g�owie. By�a to odra�aj�ca, pe�na bolesnego sprzeciwu, parodia mi�osnej ekstazy.
To by�o niewiarygodne i szokuj�ce, lecz kto� j� gwa�ci� w ciemno�ciach! Zupe�nie blisko, mo�e z metr... Rodrigez desperacko wyrzuci� r�k� przed siebie. Trafi� na rami� i szyj� dziewczyny. Jej cia�o przyparte do pali dr�a�o od mocnych, rytmicznych uderze�. Krzysztof machn�� na odlew, ale nie zdo�a� dosi�gn�� gwa�ciciela. Dalej nie m�g� si� wychyli�, by nie straci� r�wnowagi.
- Zostaw j�!!! - wrzasn�� rozw�cieczony.
Agnieszka j�kn�a rozdzieraj�co i r�wnocze�nie wstrz�sy usta�y. Napastnik musia� j� pu�ci�, bo teraz bez trudu Syrena przyholowa� dziewczyn� do siebie i wci�gn�� do kajaka. Pochyli� si� nad ni�.
- Woda... - wyszepta�a. - Wp�yn�a we mnie... wp�ywa�a i wyp�ywa�a... wp�ywa�a i wyp�ywa�a...
- Cicho... ciii... - potrz�sn�� ni� lekko, by zdusi� rodz�c� si� histeri�.
Inny kajak otar� si� o ich burt�. R�wnocze�nie Syren� o�lepi�o �wiat�o skierowanej prosto w oczy latarki.
- Co tu si� dzieje?! - us�ysza� podniesiony g�os Rzepy. - Co� ty jej zrobi�?!! - snop �wiat�a skierowa� si� w d�. Mimo plam lataj�cych przed oczami, Rodrigez zdo�a� dostrzec strz�py rozdartych w kroku majtek Agnieszki.
- Ty zbocze�cu!!! - dosta� w twarz, zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�. W nast�pnej sekundzie Rzepa uderzy�a go z ca�ej si�y wios�em w j�dra, tak, �e wylecia� za burt�. - Ty bydlaku!!! - us�ysza� jeszcze, zanim eksplodowa� b�l. Woda zala�a mu uszy, wydawa�a si� wp�ywa� do m�zgu. Porwa� go pr�d i zacz�� wci�ga� gdzie� pod ga��zie i pale, w otch�a�. W tym momencie instynkt samozachowawczy prze�ama� parali�.
Syrena wyp�yn�� przy dziobie i chwyci� si� go kurczowo.
- ...nie ja! - parskn�� wod�.
- K�amiesz! - Beta przesz�a do ich kajaka, kucn�a przy Agnieszce.
- Zapytaj jej! - odkrzykn�� �ami�cym si� g�osem.
- Aga, kto ci to zrobi�? - zapyta�a �agodnie, po chwili wahania.
- Woda... - odpowiedzia�a, �kaj�c - wp�ywa�a we mnie... tak mocno...
- Jest w szoku - stwierdzi�a Rzepa, patrz�c na Syren� z nienawi�ci�.
- To nie ja! - powt�rzy�.
W g�rze rzeki rozleg� si� stuk ocieraj�cych o przeszkody kajak�w i podniesione m�skie g�osy.
- Leszek, Tadek?! - zawo�a�a Beata.
- My!
- Byli�cie ca�y czas razem? - zapyta�a.
- Byli�my, a co? - odpowiedzia� g�os z ciemno�ci.
- S�ysza�e�! - wysycza�a Rzepa do Krzy�ka zn�w unosz�c wios�o. - Skoro nie oni, to ty...
Nie zd��y� zaprzeczy�, bo w�a�nie dotarli nadp�ywaj�cy. Beata zacz�a im �wieci� by mogli unikn�� zderzenia. Wtedy zobaczy�a ich zmienione twarze.
- Co si� sta�o? - spyta�a szybko.
- Zgubili�my Ry�ka... - mrukn�� Tadeusz.
- Wypad�.. - doda� Leszek.
- Kiedy?
- Nie jeste�my pewni...
Agnieszka wyda�a z siebie przeci�g�y skowyt, a potem jakby si� co� w niej prze��czy�o, niespodziewanie zacz�a �mia�. G�o�no, coraz bardziej rado�nie, zdrowym, serdecznym �miechem cz�owieka, kt�remu opowiedziano dobry dowcip. Beata s�ucha�a z szeroko otwartymi oczami, po czym bezwolnie osun�a si� na kolana i chwyci�a za skronie. Agnieszka przesta�a si� chichota�.
- Musimy tu przenocowa�, a rano poszukamy Rysia... - stwierdzi�a rzeczowo, po czym nie bacz�c, �e jest naga od pasa w d�, wsta�a, na czworakach wesz�a na dzi�b kajaka i pomog�a wydosta� si� z wody Syrenie.
- Aga, dobrze si� czujesz? - wybe�kota�a Rzepa.
- Pewnie, jak po dobrym bzykanku... - Agnieszka bezwstydnie podrapa�a si� po w�osach �onowych.
- Jeszcze si� na ni� gapisz?! - Beata spr�bowa�a wy�adowa� frustracj� na Krzy�ku.
- Odczep si�, Rzepa, przecie� m�wi�am ci, �e to nie on! Ale mo�e jak �adnie poprosi... - Agnieszka uj�a si� pod boki i znacz�co zako�ysa�a biodrami.
Leszek zagwizda� z podziwem.
- S�uchajcie, ona jest w szoku... - zacz�a m�wi� Beata.
- Sama jeste� w szoku, g�upia cnotko! Da�aby� dupy jakiemu ch�opu, to mo�e wreszcie by� znormalnia�a!
Beata zaniem�wi�a z wra�enia.
- To mo�e wyjd�my na brzeg rozbi� ob�z? - odezwa� si� Tadeusz.
- Tak, tak zajmijmy si� czym�... - wyduka�a Rzepa.
Przy�wiecaj�c sobie latarkami, brodz�c w przybrze�nym b�ocie, wyci�gn�li kajaki, wy�adowali baga�e, zacz�li rozbija� namioty. Agnieszka pracowa�a razem z innymi, zupe�nie nie dbaj�c, by co� na siebie w�o�y�. Inni, dostawszy si� do suchych rzeczy, natychmiast ubrali si� ciep�o, ona zdawa�o si� nie czu� ani wstydu, ani przenikliwego zimna. Beata nie odwa�y�a si� interweniowa�. Zreszt�, ch�opaki byli zbyt zm�czeni, by si� na ni� gapi�.
Agnieszka wci�gn�a spodnie dopiero przed p�j�ciem do lasu, po drewno na ognisko. Po kwadransie ona i Leszek wr�cili z nar�czami suchych ga��zi. Agnieszka zacz�a je �ama�, podczas gdy Syrena, ze wzrokiem wbitym w ziemi�, okopywa� saperk� miejsce pod ognisko. Leszek grzeba� w plecaku. Niebawem Tadeusz zabra� si� za uk�adanie drewek, a kiedy zap�on�� ogie�, Lechu pu�ci� w obieg p� litra w�dki. Beata nie protestowa�a, sama upi�a du�y �yk, poda�a Tadkowi.
P�omienie b�yska�y coraz wy�ej i ja�niej, przynosz�c ulg� i spok�j. Zawiesili nad ogniem kocio�ek. Wod� mieli w kanistrze, wi�c nie musieli bra� z rzeki. Stali wok� i czekali, a� zabulgocz� p�cherze pary. Zupek w proszku znalaz�o si� sporo. Beata wsypywa�a je do wrz�tku jedn� po drugiej, lekcewa��c napisy na etykietach. Mieszaj�c, rozmy�la�a, jak rozwi�za� spraw� z Krzy�kiem. Po��czone zapachy roso�u i grzybowej koi�y nerwy, rozja�nia�y my�li. Beata postanowi�a, �e porozmawia z Syren� jutro i ewentualnie go przeprosi. Stan Agnieszki mimo wszystko nadal budzi� w�tpliwo�ci psycholo�ki. To wygl�da�o na klasyczne wyparcie, za�amanie mog�o przyj�� w ka�dej chwili. Najlepiej by�o by� przy niej ca�y czas.
- Mo�e �pijmy obie w moim namiocie - zaproponowa�a Agnieszce, podaj�c jej paruj�cy kubek z bulionem.
- Jak sobie �yczysz - odpowiedzia�a dziewczyna, patrz�c oboj�tnie w g��b naczynia.
Rzepa zwr�ci�a si� do pozosta�ych:
- Ch�opaki, bez wyg�up�w, schowajcie t� butelk� i zaraz si� k�ad�cie - powiedzia�a. - To by� ci�ki dzie� dla nas wszystkich - spojrza�a pojednawczo na Krzy�ka.
Ten skin�� g�ow�.
- Jak sobie szefowa �yczy - zasalutowa� jej Lechu.
P� godziny p�niej, w namiocie Beata poczu�a za uchem j�zyk Agnieszki.
- Aga, co robisz? - szepn�a wystraszona.
Zamiast odpowiedzi tamta bezceremonialnie rozpi�a jej �piw�r.
- Aga?!!
- No dalej, roz�� nogi, zrobi� ci dobrze!
- Prosz� ci�, nie... - pr�bowa�a przytrzyma� jej r�ce.
- Wyobra� sobie, �e to terapia zaj�ciowa... Chcesz, �eby mi si� pogorszy�o?
- Aga...
W tym momencie Beata poczu�a jakby przez �echtaczk� przeszed� jej pr�d, pora�aj�c ob��dn� rozkosz� a� do krzy�a, do g��bi istoty, w kt�rej co� ust�pi�o i p�k�o. By�a to ch�� oporu.
Chyba by�am strasznie, tak strasznie, spi�ta, pomy�la�a jeszcze i odlecia�a.
*
M�ynarczykowi �ni�y si� koszmary. Wydawa�o mu si�, �e p�ynie, albo �e woda otacza go i zalewa. Ucieka� przed wod�, a ona go dogania�a, falowa�a pod nim, opada� w niej. Znowu i znowu, bez ko�ca... Wsta� ju� dzie�, lecz koszmary nie odchodzi�y. Tadeusz obudzi� si� dopiero, gdy za kt�rym� razem wyda�o mu si�, �e topi si� w wielkiej g��bi i gwa�townym wyrzutem ramion rzuci� ku powierzchni. Wtedy uderzy� le��cego obok Leszka i ockn�� si� z poczuciem, �e co� jest nie tak.
Dotkn�� towarzysza i poderwa� si� gwa�townie. Zbyt cz�sto mia� do czynienia z zesztywnia�ymi trupami, by nie rozpozna� natychmiast st�enia po�miertnego. Lechu nie �y�. Umar�, �pi�c pomi�dzy nim a Krzy�kiem w trzyosobowym namiocie...
- Syrena! - wrzasn�� M�ynarczyk, nie panuj�c nad sob�.
- Taaa... jest... - odpowiedzia� mu zaspany g�os.
- Lechu! - Tadeusz popatrzy� uwa�niej i doda� nie wierz�c w�asnym oczom: - Lechu si� utopi�!
Rodrigez usiad�, wytrzeszczaj�c oczy.
�piw�r, ubranie i karimata Leszka by�y ca�kowicie nasi�kni�te wod�. Zbiela�a twarz, sine wargi i pomarszczone palce le��cej obok d�oni by�y tak zmacerowane, jakby cia�o ca�� noc le�a�o w rzece. Jednak po obu stronach topielca, pos�ania Krzy�ka i Tadeusza by�y zupe�nie suche...
- Rzepa! Agniecha! Szybko!!! - zacz�� krzycze� M�ynarczyk. Krzyk wyda� mu si� jedyn� rozs�dn�, logiczn� i poci�gaj�c� rzecz�. Pragn�� tylko wrzeszcze�, zatraci� si� w krzyku, sta� krzykiem.
Ale potem wywlekli trupa z namiotu i stali nad nim we czw�rk� patrz�c i milcz�c. Beata nie powraca�a do roli szefowej, nic nie kaza�a. Mia�a ot�pia�y wzrok, zapadni�te policzki, wydawa�a si� bardziej wyczerpana ni� wczoraj wieczorem. Bezd�wi�cznie porusza�a wargami. Zamiast niej odezwa�a si� Agnieszka:
- On ma co� w ustach... - stwierdzi�a zupe�nie spokojnie.
M�ynarczyk machinalnie ukl�k� i w�o�y� dwa palce w usta nieboszczyka. Rzeczywi�cie, w gardle co� tkwi�o. Z trudem da�o si� wyj��, bo jakie� kolce zaczepia�y o podniebienie i j�zyk. Gdy wreszcie to wyci�gn��, powietrze z sykiem wysz�o mu z p�uc, a oddech zamar�.
By�a to g�odowa forma okonia, z�owiona i wyrzucona przez Leszka wczoraj przed po�udniem. Z pyska martwej ryby jeszcze wystawa� fragment wyrwanych haczykiem wn�trzno�ci.
- Nnn�eeee... - Beata zwin�a si� w k��b i zacz�a wymiotowa�.
Agnieszka omin�a j� spokojnie i przesz�a na ty� namiotu m�czyzn.
- Sp�jrzcie! - pokaza�a. - T�dy przysz�a po niego woda...
Od namiotu do rzeki ci�gn�� si� szeroki na dwie d�onie pas wyleg�ej trawy, przyci�ni�tej do ziemi jakby przez silny strumie� wody. Miejscami dar� zosta�a rozmyta i wyp�ukana do go�ego piasku. M�ynarczyk pokr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. Ten �lad mia�by sens tylko wtedy, gdyby zamiast namiotu sta�a przedziurawiona cysterna!
Grabarz podszed� bli�ej i stan�� jak wryty. Wszelka logika w jego umy�le uleg�a zawieszeniu. W jednym miejscu, od bruzdy w rozmytej darni odchodzi�a zakolem druga, zaraz ��czy�a si� z ni� z powrotem, jednak przeciwne u�o�enie trawy w tym zakolu wskazywa�o, �e woda p�yn�a te� w odwrotn� stron� - od rzeki do namiotu. Strumie� najpierw przyp�yn��, potem wr�ci�, a obie drogi nie pokry�y si� dok�adnie...
*
Syrena rozdygotanymi d�o�mi wertowa� swoje ksero. Kopia bezimiennej ksi�gi by�a wilgotna, wr�cz mokra. Kartki pomarszczy�y si�, poskleja�y, niepewny dotyk palc�w sprawia�, �e p�aty papieru dar�y si�, rozchodzi�y i wypada�y. Kiedy wreszcie Rodrigez odnalaz� szukany ust�p, wersy tak skaka�y mu przed oczami, �e nie m�g� skupi� si� na ani jednym zdaniu. Dociera�y do niego tylko strz�py tekstu: roztwarza si� w wodach i na powr�t z w�d koncentruje..., ...pierwsza inteligencyja, zrodzona w przedwiecznym oceanie, zanim B�g nakaza� sta� si� �wiat�o�ci...
Odbitka wylecia�a z r�k, kiedy Agnieszka po�o�y�a mu d�o� na jego ramieniu.
- Kim... jeste�? - zapyta� j�, walcz�c z bezw�adem j�zyka.
Dziewczyna bez s�owa wzi�a go za r�k� i poprowadzi�a na brzeg, do kajaka, kt�rym wczoraj p�yn�li. R�wnie� bez s�owa rozebra�a si� do naga, po�o�y�a nad dnie i wysoko unios�a nogi, zaczepiaj�c �ydki o burty. Krzysztof ruszy� ku niej, ogarni�ty nag�ym pragnieniem, by zapomnie� o wszystkim. Ju� sta� obiema nogami w kajaku, ju� rozpina� spodnie, gdy ona nagle unios�a biodra i zacz�a oddawa� mocz prosto na jego buty. Syrena zamar� ogarni�ty wstr�tem. I tak pozosta� z wp� rozpi�tym rozporkiem, bo z pochwy Agnieszki zacz�� wylewa� si� drugi, znacznie obfitszy strumie� wody. Ka�u�a na dnie kajaka szybko ros�a...
Krzysztof Rodrigez, zwany Syren�, oderwa� wzrok od krocza dziewczyny i spojrza� na jej twarz. Wtedy zawy�. Gwa�townie szarpn�� si� do ty�u, przewr�ci� na ruf�, poderwa� nogi.
Twarz Agnieszki by�a wysch�� twarz� mumii z obna�onymi z�bami. Reszta cia�a kurczy�a si� w oczach, piersi wiotcza�y i przysycha�y do �eber, kt�re rysowa�y si� coraz wyra�niej pod szarzej�c� sk�r�. Kiedy nogi zamieni�y si� w s�kate patyki, woda w kajaku zafalowa�a, wspi�a, wbrew ci��eniu przela�a przez burt� i, pozostawiaj�c za sob� truch�o, wij�c si� w trawie jak srebrzysty w�� wr�ci�a do rzeki.
- Cia�o ludzkie w sze��dziesi�ciu procentach sk�ada si� z wody... - powiedzia� Syrena cicho i wyra�nie, ze zdumieniem, w ca�ej pe�ni ogarniaj�c ten fascynuj�cy fakt. - Ludzkie cia�o w sze��dziesi�ciu procentach sk�ada si� z wody... - powt�rzy� - z sze��dziesi�ciu... ludzkie cia�o... procent.... - Wsta�, zacz�� i�� w stron� Beaty, wci�� kl�cz�cej przy zw�okach Leszka. - Ludzkie cia�o... sze��dziesi�t... wody... - podni�s� saperk�, le��c� ko�o wygas�ego ogniska. - Ludzkie cia�o z wody... - z rozmachem uderzy� Rzep� w ty� g�owy. Ko�� ust�pi�a od razu. - Sze��dziesi�t procent... z wody... z wody... cia�o... - t�uk� kraw�dzi� �opatki raz po razie.
- Z wody! - Syrena wyprostowa� si� i rozejrza�. Napotka� wzrok poblad�ego M�ynarczyka. Natychmiast skoczy� ku niemu unosz�c oblepion� w�osami saperk�.
Tadeusz zacz�� ucieka�. Syrena by�by go dopad�, ale potkn�� si� o link� namiotu i przewr�ci�. Gdy wsta�, grabarz ju� przepad� w krzakach.
*
M�ynarczyk p�dzi� przed siebie bez jednej my�li w g�owie, ca�kowicie podporz�dkowuj�c si� instynktowi przetrwania. Nie liczy� czasu, nie zapami�tywa� drogi. Gdy drog� zagrodzi�a mu rzeka, po prostu skr�ci� w bok. Potem zn�w natkn�� si� na rzek� i znowu skr�ci�, nie pami�ta�, czy w prawo, czy w lewo. Kiedy nie mia� ju� si�y biec, szed�, przebija� przez zaro�la i napotkawszy rzek� zn�w stara� si� j� omin��. W ten spos�b, po dw�ch godzinach, pokaleczony przez krzaki je�yn, dysz�c ci�ko, rozgarn�wszy kolejn� k�p� krzak�w... wr�ci� do obozu.
Obawa rozwia�a si� natychmiast. Syren� wida� by�o z daleka. Powiesi� si� na brzozie, na skraju polany, z dala od rzeki. M�ynarczyk podrepta� niepewnie ku niemu, ale powstrzyma� go cichy charkot.
Beata jeszcze �y�a. Poszatkowany m�zg by� na wierzchu, przemieszany z w�osami i skrzepami, mimo to �y�a. Le�a�a twarz� do do�u, na zalanym krwi� trupie Leszka, jedna jej d�o� miarowo drapa�a dar�. Na ten widok w Tadeuszu ockn�y si� resztki cz�owiecze�stwa.
Trzeba ratowa�, pomy�la� machinalnie, dowie�� do wioski... Ruszy� do kajak�w. Strupiesza�e zw�oki Agnieszki nie zrobi�y na nim �adnego wra�enia. Po prostu nie przyj�� tego widoku do wiadomo�ci. Z �atwo�ci� uni�s� mumi� jedn� r�k� i cisn�� daleko w szuwary. Zepchn�� kajak na wod�, przywi�za�, potem wr�ci� po Beat�. Przyni�s� j� na r�kach i u�o�y� na przednim siedzeniu, na tak by kl�cza�a twarz� do do�u, oparta policzkiem o pokryw� dziobu. R�ce po obu burtach, bezw�adnie osun�y si� do wody. Nie poprawia� ich, chwyci� wios�o, odcumowa� i ruszy� z pr�dem.
Nie analizowa� swego planu, nie rozwa�a� szans, nie rozpami�tywa�. Instynkt podpowiada� mu, �e pomys�, by dowie�� rann� do jeziora, do wioski, jest jego ostatni� szans�. Tylko ta my�l chroni�a przed ob��dem. Jej musia� si� trzyma� za wszelk� cen�. Dotrze� do wioski, wezwa� pogotowie... Rzeka musia�a przecie� wpada� do jeziora!
Wios�owa� ile si�, wypatruj�c otwartych w�d za ka�dym zakr�tem. Jezioro nie pojawia�o si�. W zamian nadesz�o zm�czenie, potem os�abienie, spowodowane brakiem �niadania i obiadu. M�ynarczyk walczy� ze znu�eniem nawet nie si�� woli, lecz samymi nerwami, desperacj�, t�pym uporem. Gdy w ko�cu musia� zrobi� przerw�, spostrzeg�, �e Beata ju� nie oddycha. Jest zimna. Skrzep�a krew mocno przyklei�a strzaskan� g�ow� do poszycia kajaka.
Przyj�� to oboj�tnie. Przecie� najwa�niejsze by�o dotrze� do jeziora! Tymczasem s�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi. Chwyci� za wios�o. Ca�a jego �wiadomo�� zatraci�a si� w rytmie wios�owania.
Za kolejnym zakr�tem rzeka sko�czy�a si� nagle. Woda rozlewa�a si� po bagnistej ��ce, rozproszy�a mi�dzy k�pami trawy i sitowia, nik�a w ziemi. Nurt usta� zupe�nie. M�ynarczyk machinalnie zepchn�� kajak z mielizny, wycofa�, zacz�� szuka� g��wnego koryta. Odnalaz� je, chwil� p�yn�� pod pr�d, wypatruj�c jakiej� przeoczonej wcze�niej odnogi, po czym zn�w da� si� znie��. Po paru minutach ponownie znalaz� si� na znieruchomia�ym rozlewisku. Opu�ci� wios�o i zacz�� martwo patrze� przed siebie. Las by� daleko, mo�e ze trzysta metr�w; przys�ania�y go zwolna podnosz�ce si� pasma wieczornej mg�y.
Zapatrzony w dal M�ynarczyk nie zauwa�y� ma�ego zawirowania, jakie pojawi�o si� mi�dzy zanurzonymi w wodzie, skurczonymi palcami Beaty, przekszta�ci�o w strumyczek, kt�ry owin�� si� wok� martwego nadgarstka i wp�yn�� w g�r�, do r�kawa koszuli...
Zamiast tego us�ysza� plusk wiose�. Kto� nadp�ywa� rzek�! Tadeusz z nag�� nadziej� zawr�ci� na spotkanie. Zdo�a� przeby� kilkana�cie metr�w. W czerwonym blasku zachodz�cego s�o�ca, w�r�d zaro�li mign�y znajome paski koszulki i niebiesko-czerwone pi�ro wios�a...
Groza zala�a gard�o, porazi�a serce. Jeszcze chwila, a zza zakr�tu wy�oni si� ca�a posta�... zobaczy twarz. Jeszcze par� sekund... Tadeusz czeka� zamar�y, st�a�y.
Nie doczeka� si�. Wcze�niej Beata z chrz�stem oderwa�a przyklejon� g�ow�, podnios�a si� i p�ynnie odwr�ci�a ku niemu.
Zwierz�cy ryk zad�awi� si� w gardle grabarza. M�ynarczyk poderwa� si� z siedzenia, szarpn�� w bok, wywracaj�c kajak. Zapad� z g�ow� pod wod�, nie przerywaj�c krzyku. Dno by�o blisko, zmaca� je, poderwa� si� i wyprostowa�. Woda si�ga�a mu nieco ponad kolana, do brzegu by�o mo�e ze dwa metry. Z umys�u M�ynarczyka znik�y najmniejsze �lady cz�owiecze�stwa, przepad�y nawet instynkty i odruchy, w zmian wype�ni� go ob��ka�czy, upiorny, przeciwny naturze strach przed wod�. Uciec z niej... wybiec... biec... nie dotyka�!!!
Ale woda nie chcia�a wypu�ci� M�ynarczyka. Kiedy do brzegu pozosta�y dwa kroki, przybra�a konsystencj� budyniu, potem smo�y.
I g�stnia�a nadal...
*
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Zgodnie z Pa�sk� uprzejm� pro�b�, przysy�am Panu odpis historii choroby pacjenta, kt�rego przypadek wzbudzi� Pa�skie zainteresowanie podczas ostatnich odwiedzin w naszej Klinice.
Starczy palec, pokryty cienk�, przebarwion� sk�r� przesuwa� si� wzd�u� linijek tekstu w miar� post�pu lektury:
Z uwagi na tajemnic� lekarsk� oraz z obawy gdyby list �w dosta� si� w niepowo�ane r�ce, pomijam niekt�re dane.
Pacjent T. M..., syn Stefana, urodzony ... grudnia 1975 r., w Poznaniu, wykszta�cenie �rednie, zamieszka�y..., kawaler, z zawodu grabarz. Obci��enia dziedzicznego nie stwierdzono. Zaburze� psychicznych wcze�niej nie zdradza�.
Przyj�ty do szpitala wojew�dzkiego w ... 10 wrze�nia 2000 r. w stanie skrajnego wyczerpania fizycznego i psychicznego. Stwierdzono g��bokie odwodnienie organizmu, drobne st�uczenia i otarcia nask�rka. Kilkakrotne pr�by pojenia wywo�a�y u chorego napady sza�u. Ze wzgl�du na hyperaesthesia (nadwra�liwo�� zmys��w) i bardzo silny wodowstr�t, postawiono wst�pnie diagnoz� zaawansowanej w�cieklizny po pok�saniu przez nieznane zwierz�. Rozpoznanie wykluczone przez dalsze obserwacje i badania. Zastosowano znieczulenie og�lne i obfite nawodnienie do�ylne (kropl�wka), doodbytnicze i do�o��dkowe (sonda). Poniewa� psychiczny stan pacjenta nie uleg� poprawie, 13 wrze�nia, przeniesiony na oddzia� psychiatryczny. Badanie psychiatryczne wykaza�o siln� psychoz�, stany urojeniowe i prze�ladowcze, dotycz�ce przede wszystkim wody. Chory zdezorientowany w czasie, przestrzeni, otoczeniu, sytuacji w�asnej. Zachowana jedynie orientacja we w�asnej osobowo�ci. Wielokrotnie wyra�a� przekonanie, �e musi ucieka� od wody. Wszelkie pr�by perswazji zawiod�y. Zasz�a konieczno�� dalszego pojenia i karmienia pod przymusem. Po dw�ch tygodniach uda�o si� skomponowa� zestaw lek�w psychotropowych, znosz�cych l�k przed wod�. Chory je i pije samodzielnie, unika jednak pokarm�w p�ynnych, zw�aszcza o barwie i konsystencji zbli�onej do czystej wody.
Policja z du�ym prawdopodobie�stwem ustali�a, �e pacjent by� uczestnikiem sp�ywu kajakowego, kt�ry w nie wyja�nionych okoliczno�ciach zagin�� na rozlewiskach rzeki ... Z nieznanych powod�w m�odzi ludzie zboczyli z g��wnego nurtu i skierowali na ciesz�ce si� z�� s�aw� bagna w rejonie �rodkowego biegu ... Chory T. M. jest jedyn� osob�, kt�r� dotychczas odnaleziono. W�r�d okolicznej ludno�ci utrzymuje si� uporczywa pog�oska, jakoby pozosta�ych porwa�y tzw. topce. Ponad wszelk� w�tpliwo�� ustalono, �e sp�yw faktycznie mia� miejsce, chocia� nie znaleziono sprz�tu p�ywaj�cego, ani �adnego innego wyposa�enia turystycznego. Zasz�o podejrzenie dzia�a� zbrodniczych nieznanych os�b o motywie rabunkowym. Ze wzgl�du na nie wykrycie sprawc�w, spraw� umorzono.
Chory T.M., wskutek zaniedbania opieki piel�gniarskiej, po oko�o trzech miesi�cach przesta� przyjmowa� leki, co spowodowa�o nawr�t psychozy i wodowstr�tu. 14 grudnia stwierdzono ucieczk�. Podj�te na szerok� skal� poszukiwania nie da�y rezultatu. 17 marca 2001 r. zw�oki pacjenta odnaleziono na strychu budynku oddzia�u psychiatrycznego. Obdukcja wykaza�a �mier� z pragnienia i samomumifikacj� zw�ok. U�o�enie cia�a i inne �lady w bezpo�rednim otoczeniu zw�ok wykluczy�y dzia�anie innych os�b. Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa chory z obawy przed wod� uda� si� na strych i ukry� w trudnodost�pnym k�cie mi�dzy �cian� szczytow�, dachem i kominem. Narastaj�ce pragnienie nie zdo�a�o zmusi� go do opuszczenia kryj�wki. Po konsultacji z lekarzem s�dowym dat� zgonu ustalono na 26 grudnia 2000 r. Mimo pr�b zachowania sprawy w najg��bszej tajemnicy, wiadomo�ci przedosta�y si� do pozosta�ych pacjent�w, budz�c w wielu wypadkach g��boki niepok�j.
Gdyby Pan Profesor zechcia� mie� jeszcze jakie� uwagi, s�u�� w granicach mo�liwo�ci. Pa�ski g��boko oddany: H. P. ordynator Kliniki
Palec czytaj�cego znieruchomia� w prawym dolnym rogu kartki. Wok� opuszki, na papierze zacz�a tworzy� si� plama wilgoci.
Warszawa, sierpie�-wrzesie� 2001 r.