10507
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 10507 |
Rozszerzenie: |
10507 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 10507 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10507 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
10507 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Abduhakim Faziłow
Fatamorgana
Szybowiec zadygotał od silnego, głuchego uderzenia. Przyciśnięty do deski
rozdzielczej Farhad w przeciągu kilku sekund odczuwał całym ciałem, jak szybowiec
z wielką prędkością, zgrzytając, przeorywuje piasek. Potem równie nieoczekiwanie nastąpiła
cisza. Farhad był całkowicie przytomny, ale początkowo nie uwierzył w to. „Grobowa cisza!”
- pomyślał. I w tej samej chwili go olśniło. Przecież jest pod piaskiem! Musi jak najszybciej
wydostać się na powierzchnię. Jeżeli teraz ma nad sobą choćby dwumetrową warstwę piasku,
to może się uważać za żywcem pogrzebanego. La-ryngofon milczał. Farhad wywołał samolot.
Bez skutku. Radiostacja nie działała.
Przednia szyba nie dawała się przesunąć. Zaklinowała się, albo, co gorsza, przygniótł
ją piasek. Farhad zdjął jedną z dźwigni ręcznych sterów i kilka razy uderzył nią mocno
w szybę. Szkło pękało powoli. Wreszcie udało mu się wybić dziurę wielkości pięści. Na
kolana posypał mu się gęsty strumień piasku. Waląc z całej siły poszerzył otwór, przy czym
piasek zasypał go powyżej pasa. Wyjrzał przez otwór i poprzez piaszczysty pył zobaczył, że
znajduje się na dnie niewielkiego leja. Z trudem uwalniając się od piasku, który krępował już
prawie całe ciało, Farhad wylazł z szybowca, a następnie z leja.
Widział, że od najbliższych siedzib ludzkich dzieli go co najmniej sto dwadzieścia
kilometrów. Samolot towarzyszący na pewno ustalił współrzędne miejsca katastrofy.
Teraz pozostawało tylko jedno - położyć się na piasku, okryć kurtką i czekać na
koniec burzy. Cały czas go zasypywało. Zdawało mu się, że przenikliwy suchy wiatr
bezlitośnie go wysusza. Piasek wywoływał ostry ból oczu, zgrzytał w zębach.
Mniej więcej w półtorej godziny po katastrofie Farhad poprzez szum burzy usłyszał
jakieś wzmagające się wycie. Wstał, obejrzał się i wśród kłębów piasku zobaczył
w odległości chyba trzystu metrów cienką talię rosnącej trąby powietrznej. Zdumiało go, że
średnica wirującego piaskowego słupa powiększa się zbyt szybko;
ryk trąby wzmagał się. Farhad zobaczył wyraźnie, jak ze wszystkich stron w kierunku
trąby, niczym do centrum wodnego wiru, mknie wzbijający się z okolicznych wydm piasek.
W ciągu kilku
sekund ryk wydobywający się z wnętrza trąby powietrznej wypełnił pustynię,
zagłuszając wszystkie inne dźwięki. Gigantyczna kolumna, której rozszerzający się
wierzchołek niknął w głębi bezbarwnego nieba, wyginając się leniwie posuwała się po jakimś
niepojętym torze. Farhad miał wrażenie, że tam, gdzie przechodzi trąba powietrzna, nikną
całe wydmy i wyłania się spod nich ciemna otchłań. Zerwał się huraganowy wicher.
Poprzez zasłonę pyłu Farhad zdołał spostrzec, że trąba powietrzna osiągnęła średnicę
stu metrów i powoli przesuwa się w jego stronę. Wkrótce piaszczysty pył przesłonił ten
fantastyczny widok, tylko przeraźliwy ryk przypominał o niespotykanej erupcji piasku prosto
w niebiosa. Farhad zrozumiał, że trąba zaraz oderwie go od ziemi i zakręci jak piórkiem.
W bezsilnej rozpaczy próbował się wcisnąć w sypki piasek. Nagle jednak ryk stał się bardziej
głuchy, po czym zaczął ucichać. Czując, że wicher także słabnie, Farhad podniósł głowę
i stwierdził ze zdziwieniem, że trąba powietrzna znikła. Drobne wiry piasku rozwiewały się,
topniały w oczach. Obserwując je, Farhad drgnął i znieruchomiał. Początkowo nie uwierzył
własnym oczom.
Leżał w odległości zaledwie dwudziestu, trzydziestu metrów od krawędzi bezdennej
przepaści. W miarę osiadania piaszczystego pyłu wyłaniały się zarysy olbrzymiej rozpadliny
o stromych skalistych ścianach. Wstrząsający widok roztaczał się na jej dnie... Wieże
z otworami strzelniczymi, wysokie potężne mury. Wreszcie Farhad zobaczył całą twierdzę,
jak gdyby wpisaną przez wytrawnych budowniczych w niezwykły pejzaż.
Farhad wstał - wiatr osłabł, można już było iść - i jak zahipnotyzowany ruszył
w kierunku urwiska. Na skraju przepaści zamarł, olśniony cudownym widokiem. Teraz zaczął
rozumieć, co się stało. Gdzieś wysoko nad piaskami, tam, gdzie niedawno leciał szybowcem,
zderzyły się dwa strumienie powietrza. Ich flanki zwarły się ze sobą, zawirowały tworząc
gigantyczny lej, którego ostrze w postaci trąby powietrznej dosięgało piaszczystych wydm,
pokrywających tę rozpadlinę. W ciągu jakiejś godziny w niebo wzbiły się miliony ton piasku.
Potem opadły na ziemię w postaci gęstego piaskowego deszczu i stworzyły długi łańcuch
wzgórz, widoczny daleko za rozpadliną. /
Farhad nie uwierzył własnym oczom. Ten zamek, w odróżnieniu od innych,
rozsypanych setkami wzdłuż Amu-darii, był nie zrujnowany, cały i wyglądał jak wspaniała
rekonstrukcja architektoniczna dawnych ruin.
Kamienne mury tworzyły prostokąt odpowiadający kształtowi rozpadliny. W równych
odstępach wznosiły się nad nimi wieże strażnicze. Wieńczyły je platformy, obramowane
rzeźbionymi kamiennymi barierami.
Wewnątrz twierdzy panowała idealna symetria. Widać było wyraźne linie ulic.
Wszystkie zbiegały się na centralnym placu, na którym wznosiła się potężna wieża-cytadela.
Stała na wysokim postumencie, ułożonym z widocznych z daleka wielkich kamiennych płyt.
Owa niedostępna budowla wysokości z górą pięćdziesięciu metrów przypominała z zewnątrz
grupę dokładnie spojonych ka-
miennych słupów. Na szczycie wieży znajdowała się platforma z rzeźbioną barierą.
Pośrodku tej platformy można było dostrzec miny kolejnej kondygnacji. Oczyma wyobraźni
Farhad widział ją bardzo wysoką, wystającą, być może ze stumetrowej głębiny kanionu.
Farhad zapomniał o swym nieudanym z powodu niespodziewanej burzy przelocie nad
pustynią Kyzył-kum, o szaleństwie trąby powietrznej. Stał oszołomiony i nie wiedział, co
robić dalej. Pod jego stopami leżała i powoli pogrążała się z powrotem w piasek tajemnicza
twierdza.
Tak, to się działo na jego oczach. Wiatr się wzmagał. Dął teraz od strony długich
piaskowych gór, leżących daleko za przeciwległym skrajem rozpadliny. Pustynia znowu
ożyła, jakby usiłując czym prędzej zabrać z powrotem swą tajemnicę. Z dalekich gór
podniosły się ciemne piaskowe chmury. Widoczność się pogorszyła.
Wprost przed nim leżało wejście do twierdzy zamaskowane nieskomplikowanym
labiryntem. A więc gdzieś niedaleko powinno było być zejście w dół. Farhad zaczął się
śpieszyć, wyobrażał już sobie, jak za kilka godzin twierdza będzie prawie zasypana, z piasku
będą wystawać tylko wierzchołki wież, a potem i one znikną, rozpadlinę pokryją wydmy,
wszystko zleje się z morzem piasku.
Zaczął szukać zejścia: miał ochotę dotknąć tych potężnych murów, żeby się przekonać
o ich realności.
Zauważył coś w rodzaju schodków, grubo wyciosanych w kamieniu, prowadzących
w dół i znikających w piaskowym pyle. Nie było czasu do namysłu. Kiedy zszedł, jak
obliczył, jakieś sześćdziesiąt metrów w dół, schodki utonęły w piasku. Farhad poczuł ulgę,
skoczył i ślizgając się zaczął zjeżdżać w dół po piasku. Wkrótce znalazł się na dnie kanionu.
Przed nim rysowały się niewyraźnie sylwetki wież. Tam, na górze, na skraju urwiska,
ta kolosalna budowla zachwycała symetrią linii, niezwykłym rozplanowaniem. Tu zaś, pod
murami twierdzy, Farhad odczuł kamienną siłę prastarego olbrzyma. Ruszył wzdłuż muru
w poszukiwaniu wejścia. Widoczność ciągle się pogarszała. Wreszcie z półmroku^ wyłoniły
się masywne zarysy labiryntu wejścia. Farhad obszedł go i znalazł się przed szerokim
prostokątnym otworem w murze. Co znajduje się wewnątrz nie sposób było dostrzec. Farhad
przystanął, zdając sobie sprawę, że jego następny krok będzie krokiem w nieznane,
w zagadkową przepaść czasu, mierzoną wiekami. Przyciągało go to i jednocześnie
odstraszało. Rozglądając się na boki spostrzegł, że fundamenty muru obronnego już pogrążają
się w ruchomych piaskach. Trzeba się było śpieszyć.
Wszedł do kamiennego otworu.
„Za cóż żywioły tak ukarały ten nieszczęsny gród? Czymże je tak rozgniewał?” -
myślał, przebijając się przez potężniejący wiatr w kierunku wieży.
„Pewnie był straszny huragan, który zupełnie przeobraził rozległą niegdyś równinę,
leżącą między Syr-darią i Amu-darią - my-
siał. Zdarzyło się to chyba w owych odległych czasach, kiedy w tych okolicach
zachodziły jeszcze nieoczekiwane zmiany klimatyczne o wielkim zasięgu, kiedy bystra Amu-
daria od czasu do czasu uciekała jeszcze do Morza Kaspijskiego poprzez Karakum,
pozostawiając Jezioro Aralskie na długo bez wody”.
Fale wydm na lądzie, jak widać, kryją pod sobą nie mniej tajemnic niż fale Oceanu
Światowego...
Na głównym placu widoczność była lepsza. Otaczające plac dość wysokie budowle
wyraźnie osłabiały przeciągi i wiry powietrzne. Ograniczone pole widzenia nie pozwalało
jednak przyjrzeć się dokładnie architekturze kamiennych brył. Nad placem górował cień
wieży-cytadeli. Ogromny postument, na którym stała wieża, wyłaniał się z piasku na
wysokość piętnastu metrów. Prowadziły ku niemu szerokie stopnie. Zdawało się, iż wieża
roztapia się stopniowo w żółtej mgle.
„Czy wiedział założyciel Persepolis, król królów ‘ Dariusz, że schody jego słynnego
pałacu nie były jedynymi na Wschodzie?” Wchodząc spiesznie na schody Farhad
przypomniał sobie widziane gdzieś wizerunki kolosalnych schodów, prowadzących do
kamiennych świątyń dawnych Azteków i Majów. „Jak wiele mogłoby to powiedzieć
historykowi czy archeologowi!»
Farhad wspiął się na szeroki taras przed wejściem do wieży-cytadeli.
«Do którego z królów starożytnego Chorezmu należała ta imponująca budowla? Kto
rzucił wyzwanie władcom zachodniego wybrzeża Amu-darii i zbudował tak doskonałą
twierdzę z kamienia tu, w piaskach Kyzył-kum?n Farhad miał wrażenie, że twierdza swymi
rozmiarami i rozplanowaniem przewyższa kamienną twierdzę Dew-kesken, której ruiny
widział w czasie lotów nad środkową pustynią Kara-kum. Przypominał sobie imiona
starożytnych królów Chorezmu, którzy mogli mieć coś wspólnego z tą twierdzą:
półlegendarny Sijawusz, syn Kej-Kawusa, i Szauszafar, wymienieni w traktatach
historycznych Biruniego, Farasman, który wsławił się tym, że zawarłszy korzystny
i zaszczytny pokój z samym Aleksandrem Macedońskim uniknął krwawej wojny, co
zaświadczył starożytny historyk Arriai. Królowie i^otężnego Imperium Kuszań-skiego,
w którego skład wchodził Chorezm w początkach nowej ery... Zdawało się, że wszyscy ci
władcy kroczą wokół wieży. Cienie piaskowych wirów wzmagały iluzję...;
Farhad ze wzruszeniem minął sklepiony łukowato otwór w murze wieży i znalazł się
w wąskim korytarzu. Korytarz zaprowadził go do przestronnej okrągłej sali. Panował tu
półmrok. Farhad podniósł głowę i spostrzegł, że znajduje się jakby na dnie olbrzymiego
szybu. Nic go już jednak nie dziwiło.
Wzdłuż kolistej ściany pięły się niknące w półmroku spiralne schody. Ale na samej
górze było stosunkowo widno. Wzdłuż schodów ciemniały boczne galerie. Farhad skierował
się tam i obejrzał pomieszczenia gospodarcze. Było tu mnóstwo prymitywnych urządzeń
z kamienia, drzewa i sznurów przeznaczonych do podciągania wody i jadła na górne piętra
wieży. W wielkich amforach, stojących na podłodze lub wstawionych w specjalne
zagłębienia
przechowywano najwidoczniej ziarno - wokół rozsypane były skamieniałe ziarna
pszenicy.
Zdumiewające było oświetlenie tych pomieszczeń: wszędzie równomiernie rozlewało
się słabe światło. Wreszcie Farhad zorientował się, że ściany były zrobione z płyt jakiegoś
półprzeźroczystego minerału, przypominającego mętne szkło!
Sale pierwszego piętra oszołomiły Farhada surowym przepychem. Były to
niewątpliwie komnaty królewskie. Minąwszy łukowate przejście, Farhad znalazł się
w olbrzymim pomieszczeniu, które najwyraźniej było salą audiencjonalną. Pod ścianami
w kamiennych niszach stały figury brodatych wojowników naturalnej wielkości. Płaskie
części ścian pokrywały malowidła o tematyce wojennej i sceny polowań na jakieś bajeczne
zwierzęta.
Jedna z sal pełniła funkcję świątyni. Na środku umieszczona była masywna kamienna
płyta z wyżłobionym zagłębieniem, w którym zachowały się ślady stale podtrzymywanego
ognia. W czterech rogach zastygły w uroczystych pozach imponujące posągi kapłanów ognia.
Surowy wystrój świątyni zdradzał tajemny sens dawnych obrzędów. „Nietknięty,
nieskażony zoroastryzm!» - pomyślał Farhad.
Przechodząc z galerii do galerii, znalazł się w sali audiencjonal’ nej, od której
rozpoczął zwiedzanie pierwszego piętra. Przeznaczenia wielu niedużych pomieszczeń nie
odgadł. Były zrujnowane i puste.
Na drugim piętrze, przekroczywszy prostokątne wejście, Farhad aż krzyknął ze
zdumienia. Wejścia strzegły dwa sfinksy. Patrzyły spokojnie w nieskończoność poprzez
grube mury wieży. Sfinksy były dostojne i niewzruszone jak ich niezliczeni współplemieńcy
znad brzegów dalekiego Nilu. Za nimi, w głębi sali, Farhad zobaczył las kolumn. I mnóstwo
rzeźb pomiędzy nimi. Kolumnady przeplatały się z ciasnymi kamiennymi izbami, których
ściany pokrywały grube płaskorzeźby o wyraźnie staroegipskiej tematyce.
Był to zupełnie inny świat. Nie miał nic wspólnego z tym, co Farhad widział do tej
pory - ze światem starożytnego Chorezmu. Ciasnota, wywołana stojącymi gęsto szeregami
kolumn, zawężała ten świat. Zdawało się, że bezkresna, zalana piaskiem przestrzeń ściągnęła
się, zwarła między kamieniami, stała się zamknięta i przytulna...
Skąd się to wszystko tutaj wzięło? Kiedyś w szkole Farhad bardzo się pasjonował
historią starożytnego Egiptu. Albumy ze zdjęciami i porywające opisy podróżników
wprowadzały go w najtajniejsze zakątki kamiennych świątyń i piramid. Teraz widział to
wszystko na własne oczy.
Wiadomo, że do późnego średniowiecza nie istniały żadne związki między tymi
dwoma tak odległymi krańcami świata. Chorez-mijczycy nie mogli chyba sami tego
wszystkiego wymyślić. Czyżby pracowali tu Egipcjanie? W jaki sposób znaleźli się tak
daleko od swej ojczyzny?
Farhad zapomniał, że czas płynie. Podróżował po Nowym Państwie, dotykał rękoma
kamieni Starego Państwa Egiptu.
U wejścia na trzecie piętro powitały go dwa centaury z jasnoszarego kamienia. Farhad
zamarł w zachwycie. Centaury wśród piasków Kyzył-kum! A potem zaczęły się sale
ozdobione w stylu pałaców i świątyń na wyspach Morza Egejskiego. Na jasnoszarym
kamieniu przedstawiono tu sceny mitologiczne starożytnej Grecji. Szeregi grubo ciosanych
doryckich i korynckich kolumn z masywnymi kapitelami, stojące gdzieniegdzie między nimi
dostojne postacie bogów olimpijskich wabiły go dalej...
Na następnym piętrze znalazł się w pałacach Mezopotamii. Dwa olbrzymie skrzydlate
byki, wyciosane z brudnoszarego kamienia, wspaniałomyślnie wpuściły go do wielobarwnych
komnat Babilonu, Niniwy...
„Czy ta wieża zawiera na swych piętrach wszystkie cywilizacje? Jakiż tajemniczy
naród tu mieszkał, jak mu się udało zebrać tu w jednym miejscu cały świat?”
Na piątym, szóstym i siódmym piętrze Farhad przeszedł przez sale chińskie, indyjskie
i perskie. Zupełnie stracił poczucie czasu. Na górnych piętrach zrobiło się ciemno. Farhad
poruszał się prawie po omacku, od czasu do czasu zapalając zapałki. Rozbłysk ognia
wyławiał z ciemności postacie mitycznych brodatych królów i bogów. Płomień ożywiał -
twarze, nadawał im potworne grymasy. I wtedy Farhada ogarniał strach, ostre poczucie
zagubienia w nieznanym świecie...
Dalej schody zagłębiły się w mur spiralnie wznosząc się w górę ciasnym korytarzem.
Farhad powoli przestawiał ciężkie jak z ołowiu nogi, przytrzymywał się ścian.
Po pewnym czasie poczuł, że jego palce i dłonie ślizgają się po jakichś
płaskorzeźbach. Zatrzymał się, zapalił zapałkę i zobaczył je. Ciągnęły się jedna za drugą
wzdłuż schodów, a każda następna była dalszym ciągiem poprzedniej. Niezmiennie
powtarzała się jedna i ta sama kompozycja - niewielka grupa ludzi, to rozmawiając o czymś,
to w milczeniu, ale z nieustającym zdumieniem na twarzach, wpatrywała się w olbrzymie
pałace, jak gdyby unoszące się w powietrzu.
Ale co to były za pałace! Trudno o pomyłkę. W jednym z nich wyraźnie można się
było dopatrzeć znajomych zarysów staroegip-skich świątyń, w drugim - lekko
rozpływających się ku brzegom płaskorzeźby kolumnad antycznej Grecji, a w trzecim -
sylwetek spiralnych wież Babilonu... Jeden z rysunków na kamieniu przedstawiał wszystkie
je jednocześnie. Różne cywilizacje mieściły się na różnych poziomach, tworząc
wielopiętrową kompozycję. Ludzie patrzyli na nią z zadartymi głowami.
Zapałki skończyły się. Farhad w rozpaczy rzucił pudełko i jak ślepiec zaczął
obmacywać płaskorzeźby, w nadziei poznania jeszcze jakichś szczegółów. Intuicja
podpowiadała mu, że kryje się w nich rozwiązanie zagadki wieży-cytadeli. Ale udało mu się
zrozumieć tylko niewielką cząstkę jakiejś długiej kompozycji. „Dałbym teraz wiele za
pudełko zapałek!”
Coraz wyżej wspinał się po schodach. Wreszcie pod nogami zazgrzytał piasek. Zrobił
jeszcze jeden krok i wyszedł na zewnątrz, gdzie we mgle szalała burza piaskowa. Był na
szczycie wieży.
Wracać teraz było niebezpiecznie. Mógłby usnąć ze zmęczenia i zostać żywcem
pogrzebany w wieży. Postanowił trochę odpocząć na schodach prowadzących do jej wnętrza.
Walka o życie zaczęła się, kiedy piasek dotarł aż tu, do najwyższego punktu twierdzy.
Dało o sobie znać silne zmęczenie. Początkowo Farhad nie pozwalał się zasypywać. Musiał
w tym celu nieustannie się poruszać. Wkrótce siły zaczęły go opuszczać. Odpoczywał dopóty,
dopóki nie pokryła go półmetrowa warstwa piasku; potem z ogromnym wysiłkiem
wydostawał się na powierzchnię. Zaczęło mu się wydawać, że to wszystko trwa całą
wieczność. Jego ruchy stawały się coraz bardziej nieświadome. Kierował nim tylko instynkt
samozachowawczy...
Ocknął się pod wpływem palących promieni pustynnego słońca. Leżał na pół
zasypany, stawy bolały go jak po długiej i wyczerpującej pracy. Nie miał ani chęci, ani sił się
poruszyć. Z trudem wydobył się z piasku, namacał wiszącą u pasa manierkę, gdzie sądząc po
wadze, było ponad ćwierć litra wody.
Kilka łyków wody, która nie zdążyła się nagrzać, nieco go odświeżyło. Wstał, czując
osłabienie i zawrót głowy.
Dokoła rozpościerały się bezkresne wydmy. Po wczorajszej tragedii nie pozostał
żaden ślad. Farhada ogarnęło nagle nieznośne i przemożne uczucie wyczerpania. Często
oglądając się za siebie;
powlókł się na zachód...
Około południa, zmęczony upałem i ruchomymi piaskami utrudniającymi marsz,
ujrzał daleko przed sobą wielką wodę. Była to fatamorgana. Zdawał sobie z tego sprawę -
rzeczywiście, skąd by się tu miała wziąć woda. Z trudem brnął dalej powtarzając: „Na
pustyniach zdarza się fatamorgana. Na pustyniach zdarza się fatamorgana...» i.
Nagle stanął, wpatrzony w połyskującą mętnie dal wodnego przestworu na
horyzoncie, a potem opadł na gorący piasek.
Fatamorgana! Czy to nie fatamorgana zadziwiała chorezmij-czyków? Czy nie to
właśnie zjawisko zostało utrwalone na płaskorzeźbach klatki schodowej? Nie bez powodu
przecież owe pałace przedstawiono jakby wiszące w powietrzu, a czasem z wyraźnymi
oznakami charakterystycznych optycznych zniekształceń.
Fatamorgana, kreśląca na niebie krainy, oddalone o tysiące kilometrów! Domysł ten
sprawił, że Farhadowi mocniej zabiło serce.
Ale czy coś takiego w ogóle jest możliwe? Próbował przypomnieć sobie wszystko, co
wiedział o złudzeniach optycznych na pustyniach, na morzu... Na niebie, wprowadzając
w błąd podróżnych powstają złudne obrazy przedmiotów oddalonych o dziesiątki kilometrów.
A tu zjawiały się niewyraźne zarysy całych miast, czasem gigantyczne wizerunki
poszczególnych budowli, posągów, znajdujących się o tysiące kilometrów stąd... Może
pojawianiu się od czasu do czasu na niebie wspaniałych obrazów sprzyjały szczególne
warunki klimatyczne, jakie panowały w tej części planety w owych dawnych czasach?
Farhad wciąż szedł na zachód... >...
Przypominały mu się nowe szczegóły związane z fatamorganą. Aby mogła powstać,
konieczne jest istnienie wyraźnej granicy mię-
dzy dwiema warstwami powietrza o różnej temperaturze, a więc i gęstości. Promienie
świetlne, odbite od poszczególnych przedmiotów, załamujące się na tej granicy, obiegają
krzywiznę Ziemi i odtwarzają ich obraz w zupełnie innym miejscu...
Upał stawał się nie do zniesienia. „Gdzie mnie szukają? Może postanowili umożliwić
mi spacer po piasku?’*
... Widocznie czasem w określonych porach roku nad tą okolicą zjawiały się złudne
obrazy tajemniczych miast. Ludzie oczekiwali tych dni. Z pokolenia na pokolenie
przekazywano sobie opowieści o bajecznych pałacach „zamieszkanego” nieba. Królowie
naśladowali je budując swe zamki...
Otwierało się jak gdyby okno w nieznane krainy. Widocznie potężna warstwa silnie
nagrzanego rozrzedzonego powietrza, powstała w wyniku wstępujących transkontynentalnych
prądów na wysokości kilku kilometrów, przerzucała most między poszczególnymi krajami.
Światło, odbite od ziemskich przedmiotów i niosące w sobie ich obrazy, trafiając w tę
warstwę stopniowo się zakrzywiało i po przebyciu olbrzymich przestrzeni wracało na ziemię
ukazując nieznane światy. Były to najwspanialsze zjawiska fatamorgany, jakie kiedykolwiek
powstały na Ziemi!
Może kiedyś ludzie nauczą się tworzyć sztuczne miraże. Specjalne służby planety
w razie konieczności będą transmitować na wielką odległość obrazy optyczne wydarzeń,
życia całych miast.
Woda się skończyła. Farhad wiedział, że oddalił się już znacznie od miejsca upadku
szybowca. Ale pozostawać na miejscu nie mógł. Zdawało mu się, że poruszanie się naprzód
łagodzi nieco działanie upału. Szedł już drugi dzień w bezlitosnym skwarze. Głowa mu
pękała. Przypomniał sobie jeden z rysunków, na którym znane cywilizacje przedstawiono
jednocześnie, jedną nad drugą. Czy piętra wieży-cytadeli nie są ich odbiciem?...
„Siedem różnych kultur. Siedem różnych światów starożytności. Siedem, siedem...
Czy nie stąd wzięli muzułmanie teorię o siedmiu sferach wszechświata?”
Średniowieczni poeci Wschodu opiewali cudowne pałace królewskie, zbudowane
w stylu kultur różnych narodów. Często liczba pałaców wynosiła siedem...
Tłoczyły mu się do głowy urywki przeczytanych kiedyś historii z „Siedmiu planet”
Aliszera Nawoi. W tysiącach linijek poezji opowiada się o tym, jak „królowie siedmiu części
ziemi”, aby oderwać myśli śmiertelnie chorego szacha od pięknej Diiaram, budują mu siedem
niespotykanej piękności cudownych pałaców. Spędzając w nich po kolei czas, szach jak
gdyby przenosił się w różne strony świata, podróżował po nich...
Zlewając się w jednolity łoskot, docierały do Farhada dźwięczne terkoty. Z trudem
otworzył oczy. „Ważki krążą dokoła... Jakież ogromne... Ależ to śmigłowce!»
Niemal tracąc przytomność, poruszył wargami: „Wydobędziemy ją z piasków...»