10924

Szczegóły
Tytuł 10924
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

10924 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 10924 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10924 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

10924 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Frederick Forsyth - Szepcz�cy wiatr T�umaczy� Piotr Art 2003 Jest rok 1876 W po�udniowej Motanie tocz� si� krwawe walki mi�dzy Indianami a bia�ymi osadnikami pr�cymi na Zach�d. Szepcz�cy Wiatr to najpi�kniejsza kobieta, jak� zdarzy�o si� Benowi Craigowi kiedykolwiek widzie�. Tyle, �e ona jest Czejenk� a on Amerykaninem, zwiadowc� s�u��cym w armii genera�a Custera. Wydaje si�, �e ich zwi�zek nie ma najmniejszych szans. Jednak niekt�re uczucia s� na tyle silne, by przetrwa� do ko�ca �ycia, a nawet d�u�ej. Legenda g�osi�a, �e z masakry �o�nierzy genera�a Custera nad rzek� Little Big Horn 25 czerwca 1876 roku nie uszed� z �yciem �aden bia�y. To nie do ko�ca prawda. Prze�y� j a jeden cz�owiek. By� nim dwudziestoczteroletni zwiadowca Ben Craig. Oto jego historia. Lekk� wo� dymu z ogniska, niesion� wiatrem wiej�cym nad preri�, pierwszy wychwyci� zwiadowca. Pe�ni� rol� czujki wystawionej dwadzie�cia metr�w przed dziesi�cioma kawalerzystami, kt�rzy tworzyli stra� przedni� g��wnej kolumny wojsk poruszaj�cej si� wzd�u� zachodniego brzegu rzeki Rosebud. Nie odwracaj�c si�, zwiadowca uni�s� praw� d�o� i �ci�gn�� cugle. Jad�cy za nim sier�ant i dziewi�ciu �o�nierzy posz�o w jego �lad. Zwiadowca zeskoczy� z konia, kt�ry spokojnie zacz�� gry�� traw�, po czym pochylony ruszy� truchtem w kierunku niewysokiego pag�rka oddzielaj�cego ich od brzegu rzeki. Tam pad� na ziemi�, doczo�ga� si� do szczytu wzniesienia i le��c w wysokiej trawie, uni�s� nieco g�ow�. Roz�o�yli si� obozem mi�dzy wzniesieniem a rzeczk�. By� to niewielki ob�z, nie wi�cej ni� pi�� sza�as�w. Najwyra�niej jedna wielopokoleniowa rodzina. S�dz�c po kszta�cie tipi, byli to Czejenowie P�nocni. Zwiadowca zna� ich doskonale. Namioty Siuks�w by�y wysokie i w�skie, natomiast tipi Czejen�w szersze u podstawy, bardziej przysadziste. Sceny �owieckie zdobi�y boki pi�ciu namiot�w. To r�wnie� by� element charakterystyczny dla Czejen�w. Zwiadowca oceni�, �e w ca�ym obozie mo�e by� oko�o dwudziestu pi�ciu os�b, z czego mniej wi�cej dziesi�ciu m�czyzn. Ci jednak z pewno�ci� byli akurat na polowaniu. W pobli�u namiot�w pas�o si� tylko siedem wierzchowc�w. A�eby przenie�� taki ob�z z kobietami i dzie�mi, zwini�tymi namiotami i reszt� dobytku na toboganach, Indianie potrzebowali blisko dwudziestu koni. Zwiadowca us�ysza�, �e sier�ant czo�ga si� w jego kierunku. Da� mu znak, by przypadkiem nie uni�s� g�owy. Po chwili k�tem oka dojrza� obok siebie granatowy r�kaw munduru z trzema skrzyde�kami - oznak� stopnia wojskowego. - Jaka sytuacja? - dobieg� go chropawy szept. By�a dopiero dziewi�ta rano, ale ju� panowa� okropny upa�. Byli w drodze od trzech godzin. Genera� Custer lubi� zwija� ob�z bardzo wcze�nie. Mimo to zwiadowca poczu� od przyczajonego obok m�czyzny wo� kiepskiej whisky. By�a ostra i nieprzyjemna, silniejsza od aromatu dzikich �liw, wi�ni i pn�cych dzikich r�, kt�rym rzeczka zawdzi�cza�a swoj� nazw�. - Pi�� tipi. Czejenowie. W obozie s� tylko kobiety i dzieci. M�czy�ni pojechali na �owy na drugi brzeg. Sier�ant Braddock nie spyta� nawet, sk�d zwiadowca mo�e to wiedzie�. Po prostu przyj�� do wiadomo�ci, �e wie. Chrz�kn�� g�o�no, splun�� �lin� przesycon� tytoniem i wykrzywi� usta w u�miechu, ods�aniaj�c po��k�e z�by. Zwiadowca zsun�� si� ty�em ze wzniesienia i wsta�. - Zostawmy ich w spokoju. To nie ich szukamy Jednak Braddock sp�dzi� ju� trzy lata na Wielkich R�wninach w Si�dmym Pu�ku Kawalerii, maj�c przera�liwie ma�o rozrywki. Przyby� tu, na R�wniny, by zabija� Indian i nie mia� zamiaru sobie tego odmawia�. Rze� trwa�a zaledwie pi�� minut. Dziesi�ciu konnych przeskoczy�o przez wzniesienie w jego �rodkowej cz�ci i ruszy�o z kopyta, nacieraj�c na ob�z. Zwiadowca pozosta� na koniu, patrz�c na t� scen� z odraz�. Jeden z �o�nierzy, rekrut tak kiepsko je�dzi� na koniu, �e podczas natarcia natychmiast spad� z jego grzbietu. Pozostali dokonali rzezi. Poniewa� bia�� bro� zostawili w Fort Lincoln, strzelali z colt�w i nowiutkich springfield�w model 1873. India�skie kobiety, zaj�te dogl�daniem ognia i gotowaniem, us�yszawszy t�tent ko�skich kopyt, zgarnia�y w pop�ochu bawi�ce si� dzieci, by wraz z nimi uciec w stron� rzeczki. By�o ju� jednak za p�no. Zanim Indianie dobiegli do brzegu dopadli ich je�d�cy, strzelaj�c do wszystkiego co si� porusza�o. Kiedy by�o ju� po wszystkim a kobiety, dzieci i starcy le�eli martwi na ziemi, �o�nierze zeskoczyli z koni i zacz�li pl�drowa� namioty. Z ich wn�trza dobieg�o jeszcze kilka strza��w. Zwiadowca podjecha� powolutku do obozowiska, by oceni� wyniki jatki. Gdy �o�nierze podpalali tipi jasne by�o, �e nikt nie uszed� z �yciem. Pokr�ci� g�ow� odmownie kiedy jeden z �o�nierzy zaproponowa�, �e podzieli si� z nim �upami, po czym odjecha� powoli wzd�u� p�on�cych sza�as�w nad brzeg rzeki by napoi� konia. LE�A�A skulona w trzcinie. Z rany postrza�owej na udzie ciek�a jej krew. Gdyby by� nieco szybszy zd��y�by odwr�ci� g�ow� i oboj�tnie zawr�ci� w stron� p�on�cych tipi. Jednak Braddock, kt�ry go obserwowa� zdo�a� zauwa�y�, �e zwiadowca si� czemu� przygl�da i natychmiast podjecha�. - Co� znalaz�? - spyta�. - A, jeszcze jedna gnida wci�� �ywa. Wyci�gn�� colta z kabury i wycelowa�. Le��ca w szuwarach dziewczyna podnios�a g�ow� i patrzy�a na nich rozszerzonymi z przera�enia oczami. Zwiadowca chwyci� Irlandczyka za nadgarstek i wykr�ci� mu r�k� tak, �e lufa pistoletu stercza�a do g�ry. Kostropata, zaczerwieniona od whisky twarz Braddocka pociemnia�a teraz z gniewu. - Nie zabijaj jej. Mo�e co� wiedzie� - rzek� zwiadowca. Tylko tak m�g� go powstrzyma�. Braddock zawaha� si�, poduma� przez chwil� po czym skin�� g�ow�. - Dobrze my�lisz, �o�nierzu. Zabierzemy j� do genera�a. Wsadzi� colta z powrotem do kabury i odjecha� w stron� swoich ludzi. Zwiadowca zeskoczy� z konia i wszed� w szuwary, by zaj�� si� dziewczyn�. Na szcz�cie kula nie przebi�a ko�ci ani t�tnic, a jedynie mi�sie�. M�czyzna zamoczy� swoj� chusteczk� do nosa w wodzie, obmy� dok�adnie ran� i obwi�za� j�, by powstrzyma� krwawienie. Kiedy sko�czy�, spojrza� na dziewczyn�. Ona te� wbi�a w niego wzrok. G�stwina g�adkich kruczoczarnych w�os�w sp�ywaj�cych na ramiona, szeroko otwarte czarne oczy, zamglone b�lem i strachem. W oczach bia�ego cz�owieka nie ka�da Indianka by�a �adna, ale spo�r�d wszystkich za najpi�kniejsze uchodzi�y w�a�nie Czejenki. Dziewczyna w szuwarach, mniej wi�cej szesnastoletnia, mia�a cudown�, nieziemsk� urod�. Dwudziestoczteroletni zwiadowca, wychowany na lekturze Biblii, nie pozna� jeszcze kobiety w rozumieniu Starego Testamentu. Teraz poczu�, �e serce wali mu jak m�otem i odwr�ci� wzrok. Zarzuci� sobie dziewczyn� na rami� i poni�s� do zrujnowanego obozowiska. - Wrzu� j� na grzbiet konia - krzykn�� sier�ant, po czym poci�gn�� pot�ny �yk whisky z blaszanej manierki. Jednak zwiadowca pokr�ci� g�ow�. - Tobogan - powiedzia�. - Inaczej umrze. Obok tl�cych si� szcz�tk�w tipi le�a�o kilka tobogan�w. Wykonane by�y z d�ugich, spr�ystych �erdzi sosnowych, z��czonych uko�nie rzemieniami by �atwo je by�o przytroczy� do ko�skiego grzbietu. Mi�dzy rozwidlaj�cymi si� �erdziami rozpostarta by�a sk�ra bizona, na kt�rej zazwyczaj uk�adano przewo�ony dobytek. Tobogan by� te� doskona�ym �rodkiem transportu dla rannej osoby, znacznie wygodniejszym ni� wozy bia�ego cz�owieka. Zwiadowca z�apa� jednego z dw�ch india�skich koni, kt�re nie zd��y�y uciec. Pozosta�ych pi�� znajdowa�o si� ju� do�� daleko. Kiedy chwyci� go za postronki, ko� zacz�� stawa� d�ba i wierzga�. Poczu� wo� bia�ego cz�owieka, a ta doprowadza�a owe p�dzikie zwierz�ta do sza�u. Fenomen ten dzia�a� zreszt� w obie strony - wierzchowc�w w oddzia�ach kawalerii ameryka�skiej nie mo�na by�o wr�cz opanowa�, kiedy poczu�y india�ski pot. Zwiadowca zacz�� chucha� delikatnie w chrapy konia, a� ten si� wreszcie uspokoi� i oswoi� z jego obecno�ci�. Dziesi�� minut p�niej tobogan by� ju� przytroczony do ko�skiego grzbietu, a ranna dziewczyna, owini�t� kocem, le�a�a na sk�rze bizona. Patrol zawr�ci� �cie�k� w stron� g��wnej kolumny wojsk Si�dmego Pu�ku Kawalerii genera�a Custera. By� 24 czerwca, Anno Domini 1876. PRZYCZYN� owej letniej kampanii w po�udniowej Montanie by�y wydarzenia, kt�re mia�y sw�j pocz�tek kilka lat wcze�niej. Kiedy w g�rach Black Hills w Dakocie Po�udniowej odkryto z�oto, zaroi�o si� tam od poszukiwaczy. Jednak�e w tym czasie Black Hills by�y ju� przyznane Siuksom w wieczyste w�adanie. Rozw�cieczeni sytuacj�, kt�r� uznali za zdrad�, Indianie odpowiedzieli napadami na poszukiwaczy z�ota i kolumny woz�w osadnik�w. Waszyngton zareagowa� na to zerwaniem traktatu podpisanego w Port Laramie i nakazem przymusowej deportacji Indian do kilku niewielkich rezerwat�w, kt�rych powierzchnia stanowi�a jedynie u�amek tego, co im wcze�niej solennie obiecano. Rezerwaty rozmieszczone by�y na terenach Dakoty P�nocnej i Po�udniowej. Waszyngton wyodr�bni� dodatkowo obszar nazwany Terytoriami Niescedowanymi. By�y to odwieczne tereny �owieckie Siuks�w, wci�� pe�ne bizon�w i zwierzyny p�owej. Terytoria te przylega�y od wschodu do zachodnich kra�c�w Dakoty P�nocnej i Po�udniowej i ci�gn�y si� na osi p�noc-po�udnie pasem o szeroko�ci dwustu trzydziestu pi�ciu kilometr�w. Ich p�nocn� granic� stanowi�a rzeka Yellowstone p�yn�ca przez Montan� i obie Dakoty, a po�udniow� rzeka North Platte w Wyoming. Tutaj pocz�tkowo pozwalano Indianom polowa�. Jednak poch�d bia�ego cz�owieka na zach�d bynajmniej si� nie zatrzyma�. W 1875 roku Siuksowie zacz�li ucieka� z rezerwat�w na tereny �owieckie. Pod koniec roku agenda federalna pod nazw� Biuro do Spraw Indian nakaza�a im powr�t do rezerwat�w najp�niej w ter minie do l stycznia. Siuksowie i ich sprzymierze�cy wcale nie protestowali przeciwko temu ultimatum. Po prostu je zignorowali. Wczesn� wiosn� Biuro przekaza�o spraw� armii Stan�w Zjednoczonych. Rozkaz brzmia�: znale��, otoczy� i odprowadzi� pod eskort� do rezerwat�w. Jednak dow�dcy armii nie wiedzieli dw�ch rzeczy - ilu Indian rzeczywi�cie uciek�o z rezerwat�w ani te� gdzie ich szuka�. W pierwszej sprawie armi� po prostu wprowadzono w b��d. Rezerwaty by�y bowiem zarz�dzane przez agent�w federalnych, wy��cznie bia�ych, z kt�rych wielu by�o oszustami. Waszyngton wysy�a� im kontyngenty byd�a, kukurydzy, m�ki, koc�w i pieni�dzy z poleceniem rozprowadzenia w�r�d podopiecznych. Wielu oszukiwa�o Indian w nieludzki wprost spos�b, powoduj�c w�r�d nich choroby i g��d, a tym samym zmuszaj�c do ucieczki na tereny �owieckie. Kiedy agenci deklarowali, �e sto procent mieszka�c�w rezerwatu znajduje si� rzeczywi�cie w jego granicach, otrzymywali sto procent przydzia��w. Wiosn� 1876 roku agenci wm�wili przedstawicielom armii, �e uciek�o tylko kilku wojownik�w. K�amali. Znik�y ich tysi�ce. Wszyscy pod��yli na zach�d, by dosta� si� na tereny �owieckie Terytori�w Niescedowanych. �eby ich odszuka�, nale�a�o wys�a� oddzia�y armii do po�udniowej Montany. Plan dzia�a� zak�ada�, �e akcj� poszukiwawcz� prowadzi� b�d� trzy zgrupowania z�o�one zar�wno z �o�nierzy piechoty jak i kawalerii. Genera� Alfred Terry mia� pomaszerowa� z Fort Lincoln w Dakocie P�nocnej na zach�d, w d� rzeki Yellowstone, stanowi�cej p�nocn� granic� teren�w �owieckich. Genera� John Gibbon mia� skierowa� si� z Fort Shaw w Montanie na po�udnie do Fort Ellis, a nast�pnie skr�ci� na wsch�d wzd�u� Yellowstone i spotka� si� z pod��aj�cymi z przeciwnego kierunku wojskami genera�a Terry'ego. Genera� George Crook otrzyma� rozkaz wymarszu na p�noc, ze znajduj�cego si� na po�udniowym kra�cu Wyoming Fort Fetterman, nast�pnie przekroczenia rzeki Tongue i dotarcia dolin� Big Horn do miejsca spotkania z obu pozosta�ymi zgrupowaniami. Uznano, �e jedno z nich gdzie� natrafi na g��wne si�y Siuks�w. Wszystkie wyruszy�y w marcu. Na pocz�tku czerwca Gibbon i Terry spotkali si� w miejscu, gdzie p�yn�ca na p�noc Tongue ��czy swoje wody z Yellowstone. Nie napotkali ani jednego pi�ropusza wojennego. Wiedzieli przynajmniej tyle, �e Indianie z Wielkich R�wnin musieli by� gdzie� na po�udnie od nich. Ustalili, i� si�y Terry'ego po��cz� si� z si�ami Gibbona i pomaszeruj� z powrotem na zach�d tras�, kt�r� przyby�y te ostatnie. 20 czerwca oba zgrupowania dotar�y do uj�cia rzeki Rosebud do Yellowstone. Tu postanowiono, �e je�li Indianie znajduj� si� w g�rze tej drugiej rzeki, Si�dmy Pu�k Kawalerii, kt�ry towarzyszy� Terry'emu od samego Fort Lincoln, oddzieli si� i pod��y w kierunku g�rnego biegu Rosebud. Ustalono, �e nawet je�li dowodz�cemu nim genera�owi Custerowi nie uda si� trafi� na Indian, to pewnie napotka si�y genera�a Crooka. Nikt jednak nie wiedzia�, �e 17 czerwca Crook natkn�� si� na wielkie zgrupowanie Siuks�w i Czejen�w, kt�rzy sprawili jego oddzia�om t�gie lanie. Zawr�ci�, wi�c na po�udnie, beztrosko poluj�c na dzik� zwierzyn�. Nie wys�a� je�d�c�w na p�noc, by odnale�li i ostrzegli pozosta�e dwa zgrupowania, w zwi�zku z tym ich dow�dcy nie mieli poj�cia, �e na posi�ki z po�udnia nie mog� liczy� i �e s� zdani jedynie na w�asne si�y. CZWARTEGO dnia forsownego marszu dolin� rzeki Rosebud jeden z oddzia��w zwiadowczych powr�ci� z wie�ciami o zwyci�stwie nad ma�� wiosk� Czejen�w i o wzi�ciu je�ca. Genera� George Armstrong Custer, jad�cy dumnie na czele kolumny kawalerii, nie mia� czasu na drobnostki. Ujrzawszy sier�anta Braddocka, skin�� tylko g�ow� i poleci� mu z�o�y� raport dow�dcy w�asnego szwadronu. Wszelkie informacje, kt�re ewentualnie byliby w stanie wyci�gn�� od india�skiej squaw, musia�y poczeka�, a� rozbij� ob�z na noc. M�oda Czejenka do ko�ca dnia pozosta�a na toboganie. Zwiadowca zaprowadzi� jej srokatego konika na koniec kolumny i przywi�za� postronki do wozu z zaopatrzeniem. Poniewa� nie by�o potrzeby rozpoznawania terenu, usadowi� si� w pobli�u. Przez kr�tki okres s�u�by w Si�dmym Pu�ku zd��y� si� ju� przekona�, jak bardzo mu to wszystko obrzyd�o. Nie podoba� mu si� ani jego sier�ant, ani dow�dca szwadronu, a genera�a Custera uwa�a� za nad�tego durnia. Swoje wra�enia zachowywa� jednak dla siebie. Nazywa� si� Ben Craig. Jego ojciec, John Knox Craig, by� imigrantem ze Szkocji, gdzie wyrzuci� go z niewielkiego sp�achetka ziemi chciwy dziedzic. Przyjecha� do Stan�w Zjednoczonych na pocz�tku lat czterdziestych dziewi�tnastego wieku. Po�lubi� tu m�od� Szkotk�. Kiedy zorientowa� si�, �e niewiele zdzia�a w mie�cie, ruszy� na zach�d w kierunku pogranicza. W 1850 roku dotar� do Montany, gdzie spr�bowa� szcz�cia przy poszukiwaniu z�ota w okolicach g�r Pryor. W owych czasach by� tutaj jednym z pierwszych osadnik�w. �ycie by�o ci�kie. Ostre zimy sp�dzali w drewnianej chacie nad strumieniem na skraju lasu. Beztroskie by�y tylko miesi�ce letnie, kiedy to w puszczy a� si� roi�o od zwierzyny �ownej, w rzekach od pstr�g�w, a preri� porasta�y barwne dywany dzikich kwiat�w i zi�. W 1852 roku Jennie Craig urodzi�a swego pierwszego i jedynego syna. Ben Craig by� zaledwie dziesi�ciolatkiem, prawdziwym dzieckiem puszczy i pogranicza, kiedy jego rodzice ponie�li �mier� z r�k Indian z plemienia Kruk�w. Dwa dni p�niej traper o nazwisku Donaldson znalaz� g�odnego i zrozpaczonego ch�opca w zgliszczach jego rodzinnej chaty. We dw�ch pochowali Johna i Jennie Craig�w. Nigdy nie wysz�o na jaw, czy ojcu Bena uda�o si� gdzie� schowa� sakiewk� z�otego proszku, bo gdyby nawet wojownicy Kruk�w j� znale�li, z pewno�ci� zawarto�� rozsypaliby s�dz�c, �e to piasek. Donaldson by� starym traperem poluj�cym na wilki, bobry, nied�wiedzie i lisy. Raz w roku zawozi� zgromadzone sk�ry do najbli�szej faktorii. Wsp�czuj�c osieroconemu ch�opcu, stary samotnik postanowi� zaopiekowa� si� Benem i wychowywa� go jak w�asnego syna. Pod opiek� matki Ben mia� dost�p tylko do jednej ksi��ki - Biblii. Czyta�a mu z niej d�ugie fragmenty. Ojciec pokaza� mu za�, jak przesiewa� piasek w poszukiwaniu z�ota, ale dopiero dzi�ki Donaldsonowi Ben pozna� dzik� przyrod�, nauczy� si� rozr�nia� ptaki po wydawanych przez nie odg�osach, tropi� zwierz�ta po �ladach, je�dzi� konno i strzela�. Dzi�ki niemu te� pozna� Czejen�w, kt�rzy jak stary Donaldson zajmowali si� traperstwem i kt�rym jego opiekun sprzedawa� towary otrzymane w miasteczku za sk�ry. Ben pozna� nie tylko ich zwyczaje, lecz r�wnie� j�zyk. Dwa lata przed letni� kampani� 1876 roku Donaldson chybi�, strzelaj�c do nied�wiedzia i straci� �ycie w pazurach bestii. Ben pochowa� przybranego ojca w pobli�u ich le�nej chaty, zabra� co mu by�o potrzebne i spali� reszt�. Stary Donaldson zawsze mawia�: �Kiedy ju� odejd�, ch�opcze, bierz, co ci si� nada. To wszystko b�dzie twoje�. Dlatego Ben wzi�� n� my�liwski w pochwie ozdobionej na spos�b Czejen�w, strzelb� Sharpsa, model z 1852 roku, dwa konie, siod�a, derki i troch� suszonego mi�sa na drog�. Po dotarciu na r�wnin� ruszy� na p�noc do Fort Ellis. Zajmowa� si� tam my�listwem, traperstwem i uje�d�eniem koni. W kwietniu 1876 roku w pobli�u przeje�d�a�y oddzia�y genera�a Gibbona. Genera� poszukiwa� zwiadowc�w znaj�cych dobrze tereny na po�udnie od Yellowstone. �o�d, kt�ry zaproponowa� Benowi, by� niez�y wi�c m�ody Craig zaci�gn�� si�. By� �wiadkiem spotkania z oddzia�ami genera�a Terry'ego. Pod��a� wraz z po��czonymi si�ami obu dow�dc�w a� do uj�cia rzeki Rosebud. Tam Si�dmy Pu�k Kawalerii otrzyma� rozkaz ruszenia na po�udnie wzd�u� biegu Rosebud. Potrzebny by� kto�, kto zna� j�zyk Czejen�w. Custer mia� dw�ch zwiadowc�w m�wi�cych narzeczem Siuks�w. Jednym z nich by� jedyny czarnosk�ry �o�nierz Si�dmego Pu�ku, Izajasz Dorman, kt�ry kiedy� �y� w�r�d Siuks�w, drugim za� g��wny zwiadowca Mitch Bouyer, p� krwi Siuks, p� Francuz. Jednak cho� Czejen�w zawsze uwa�ano za spokrewnionych z Siuksami, narzecza obu plemion r�ni�y si� znacznie. Craig zg�osi� si� i zosta� przydzielony przez genera�a Gibbona do Si�dmego Pu�ku. Gibbon zaproponowa� genera�owi Custerowi trzy dodatkowe szwadrony kawalerii pod dow�dztwem majora Brisbina, lecz oferta spotka�a si� z odmow�. Terry zaoferowa� mu sze�ciolufowe karabiny maszynowe Gatlinga, lecz Custer r�wnie� ich nie przyj��. Kiedy Si�dmy Pu�k wyrusza� w g�r� rzeki Rosebud, sk�ada� si� z dwunastu szwadron�w kawalerii, sze�ciu bia�ych zwiadowc�w i ponad trzydziestu india�skich, oraz trzech cywil�w - ��cznie sze�ciuset siedemdziesi�ciu pi�ciu ludzi. Byli w�r�d nich te� weterynarze, kowale i poganiacze mu��w. Wojskom towarzyszy�a barwna kolumna woz�w. Custer pozostawi� swoj� orkiestr� wojskow� Terry'emu, co oznacza�o, �e ostatecznemu natarciu nie b�d� towarzyszy� d�wi�ki jego ulubionego marsza �Garryowen�. Kiedy jednak posuwali si� wzd�u� brzegu rzeki, przy akompaniamencie obijaj�cych si� o siebie garnk�w, kot��w i warz�chwi, kt�re zwisa�y z burt kuchni polowych, Craig zastanawia� si�, jakich to Indian Custer ma zamiar niespodziewanie zaskoczy�. Ha�as i kurz wzniecany przez trzy tysi�ce kopyt s�ycha� by�o i wida� z odleg�o�ci dobrych kilku kilometr�w. Przez ca�y dzie� kolumna posuwa�a si� na po�udnie wzd�u� biegu Rosebud, ale nigdzie nie by�o wida� ani �ladu Indian. Mimo to kilka razy, kiedy powia� wiatr zachodni, konie stawa�y si� niespokojne a Craig da�by sobie r�k� uci��, �e wyczu�y jaki� zapach. O elemencie zaskoczenia nie mog�o by� mowy. Ledwie min�a czwarta po po�udniu, kiedy genera� Custer kaza� zatrzyma� kolumn� i rozbi� obozowisko. Szybko ustawiono namioty dla oficer�w. Custer i jego najbli�si kompani spali w namiocie sanitarnym, najwi�kszym i najwygodniejszym. Ustawiono sk�adane siedzenia i sto�y, zaprowadzono konie do strumienia, przygotowano jedzenie i rozpalono ogniska. M�ODA Czejenka le�a�a cicho na toboganie, wpatrzona nieruchomo w mroczniej�ce niebo. By�a gotowa na �mier�. Craig nape�ni� manierk� wod� ze strumienia i poda� jej. Spojrza�a na niego wielkimi, ciemnymi oczami. - Pij - powiedzia� w narzeczu Czejen�w. Nawet si� nie poruszy�a. Pola� jej usta stru�k� wody. Dziewczyna rozchyli�a wargi. Prze�kn�a. Craig postawi� naczynie obok niej. O zmroku do obozu przyby� pos�aniec, szukaj�c Bena. Kiedy go odnalaz�, odjecha� z powrotem by z�o�y� raport. Dziesi�� minut p�niej nadjecha� kapitan Acton. Towarzyszy� mu sier�ant Braddock, jaki� kapral i dw�ch szeregowych. Wszyscy zeskoczyli z koni i zgromadzili si� wok� toboganu. Acton by� zawodowym oficerem, kt�ry wst�pi� do armii dziesi�� lat wcze�niej, zaraz po zako�czeniu wojny secesyjnej. Pochodzi� z zamo�nej rodziny ze Wschodu. By� szczup�y, mia� ostre rysy twarzy i wyra�aj�ce okrucie�stwo usta. - A wi�c sier�ancie to jest pana jeniec - powiedzia� Acton. - Sprawd�my te�, co on wie. Czy to ty m�wisz w narzeczu tych dzikus�w? - zwr�ci� si� do Craiga. Zwiadowca kiwn�� potakuj�co g�ow�. - Chc� wiedzie�, jak si� nazywa, kim byli jej wsp�plemie�cy i gdzie si� znajduj� g��wne si�y Siuks�w. Wyci�gnij to z niej. Szybko! Craig pochyli� si� nad dziewczyn�. Zacz�� m�wi� w narzeczu Czejen�w u�ywaj�c zar�wno s��w jak i licznych gest�w, j�zyk Indian z Wielkich R�wnin ma bowiem tak ubogie s�ownictwo, �e aby zosta� dobrze zrozumianym trzeba si� nie�le namacha� r�kami. - Powiedz mi, jak masz na imi�. Nie stanie ci si� nic z�ego. - Mam na imi� Wiatr, Kt�ry Szepcze Cicho - odpowiedzia�a. �o�nierze stali i przys�uchiwali si� ich rozmowie. Nie znali ani s�owa w tym j�zyku ale domy�lali si� co oznaczaj� kiwni�cia g�owy dziewczyny. W ko�cu Craig wyprostowa� si�. - Kapitanie, dziewczyna m�wi, �e nazywa si� Szepcz�cy Wiatr. Pochodzi z Czejen�w P�nocnych, z rodu Wysokiego �osia. To ich wiosk� sier�ant spali� dzisiaj rano. M�czy�ni akurat polowali na jelenie i antylopy na zach�d od Rosebud. - A gdzie jest g��wne zgrupowanie Siuks�w? - M�wi, �e nie widzia�a Siuks�w. Dotarta tu z rodzin� z po�udnia, znad rzeki Tongue. Wysoki �o� woli polowa� bez towarzystwa. Kapitan Acton spojrza� na obanda�owane udo dziewczyny, pochyli� si� i �cisn�� je mocno w miejscu rany. Dziewczyna wstrzyma�a oddech, �cisn�a z�by ale nie wyda�a z siebie nawet j�ku. - Potrzeba jej troch� zach�ty - powiedzia� Acton. Sier�ant wykrzywi� usta w sadystycznym u�mieszku. Craig chwyci� kapitana za nadgarstek i odci�gn�� jego r�k� od uda Czejenki. - To nic nie da, panie kapitanie - rzek�. - Powiedzia�a wszystko, co wie. Skoro Siuks�w nie ma na p�nocy sk�d przyszli�my, ani na po�udniu, ani na wschodzie, musz� by� gdzie� na zachodzie. Mo�e pan to powt�rzy� genera�owi. Kapitan Acton wyszarpn�� r�k� z u�cisku Craiga, jak gdyby ten by� tr�dowaty. Wyprostowa� plecy, wyci�gn�� z kieszonki zegarek w srebrnej kopercie i spojrza� na tarcz�. - Za chwil� b�dzie kolacja w namiocie genera�a - powiedzia�. - Musz� jecha�. Sier�ancie, kiedy zapadnie noc prosz� j� zabra� na preri� i wyko�czy�. - Czy przedtem mo�emy si� z ni� troch� zabawi�, panie kapitanie? - spyta� sier�ant Braddock. Pozostali m�czy�ni zarechotali z aprobat�. Kapitan Acton wskoczy� na konia. - Szczerze m�wi�c nie obchodzi mnie co z ni� zrobicie sier�ancie - odpar�, po czym spi�� konia ostrogami i pop�dzi� w stron� namiotu genera�a Custera, a pozostali pod��yli za nim. Braddock pochyli� si� do Craiga z oble�nym u�miechem. - Pilnuj jej ch�opcze. Wkr�tce wr�cimy. Craig poszed� do najbli�szej kuchni polowej, wzi�� talerz solonej wieprzowiny, usiad� i zaj�� si� jedzeniem. Przypomnia�a mu si� matka czytaj�ca mu Bibli� przy �wietle �wiecy. Przypomnia� si� ojciec cierpliwie przesiewaj�cy kamyki w poszukiwaniu cennego, ��tego kruszcu w strumieniach p�yn�cych ze zboczy g�r Pryor. Przypomnia� mu si� Donaldson, kt�ry tylko raz z�oi� go pasem, kiedy zachowa� si� okrutnie wobec schwytanego zwierz�cia. Tu� przed �sm�, kiedy ob�z otuli�a noc, Craig wsta� i poszed� do toboganu. Nie odezwa� si� do dziewczyny Zdj�� tylko �erdzie z ko�skiego grzbietu i po�o�y� je na ziemi. Wzi�� Czejenk� na r�ce i bez wysi�ku wsadzi� na konia. Wetkn�� jej w d�onie postronki i pokaza� palcem bezkres prerii. - Jed�! Przygl�da�a mu si� przez par� sekund. Craig klepn�� konia po zadzie i ju� po chwili silne, wytrzyma�e, niepodkute zwierz�, kt�re potrafi�o samo porusza� si� po prerii, id�c za zapachem swoich, znikn�o mu sprzed oczu. PRZYSZLI po niego o dziewi�tej. Dw�ch �o�nierzy trzyma�o go mocno, a sier�ant Braddock zadawa� mu ciosy. Kiedy straci� przytomno�� powlekli go przez ob�z do genera�a Custera, kt�ry siedzia� przy stole przed swoim namiotem w otoczeniu oficer�w w �wietle kilku kagank�w. George Armstrong Custer zawsze stanowi� dla innych zagadk�. Jego osobowo�� ��czy�a w sobie dwie sprzeczne strony - dobr� i z��, jasn� i ciemn�. Czasami by� radosny i roze�miany, uwielbia� ch�opi�ce psoty i weso�� kompani�. Mia� niewyczerpan� energi� i nies�ychan� wytrzyma�o��. Wci�� zajmowa� si� czym� nowym, na przyk�ad chwyta� zwierz�ta na r�wninach, po czym wysy�a� je do ogrod�w zoologicznych na wschodzie kraju albo te� uczy� si� sztuki ich wypychania. Pomimo lat roz��ki, by� absolutnie wierny swojej �onie Elizabeth, kt�r� bezgranicznie uwielbia�. Czterna�cie lat wcze�niej, podczas wojny secesyjnej, wykaza� si� tak niezwyk�� odwag�, �e szybko awansowa� do stopnia genera�a majora, cho� p�niej zgodzi� si�, by w ni�szym stopniu podpu�kownika pozosta� w okrojonej, powojennej armii. W oczach cywil�w by� bohaterem, natomiast podw�adni nie darzyli go ani sympati�, ani zaufaniem, oczywi�cie poza lud�mi z jego najbli�szego otoczenia. Dzia�o si� tak, poniewa� Custer potrafi� by� pami�tliwy i okrutny wobec tych, kt�rzy mu si� narazili. Cho� sam nigdy nie odni�s� �adnych ran, straci� w czasie wojny wi�cej �o�nierzy, rannych lub zabitych ni� jakikolwiek inny dow�dca kawalerii. Szafowa� �yciem swoich podkomendnych w stopniu granicz�cym z szale�stwem. A �o�nierze nie przepadaj� za dow�dcami, kt�rzy wysy�aj� ich beztrosko na �mier�. Custer cechowa� si� te� nies�ychan� pr�no�ci� i ilekro� by� w stanie, ch�tnie wykracza� poza ramy wojskowej s�u�by, dzia�aj�c tak, by doczeka� si� gloryfikacji swojej osoby przez gazety. Temu celowi s�u�y�o r�wnie� kreowanie specyficznego wizerunku, na kt�ry sk�ada�y si� mi�dzy innymi d�ugie, kasztanowe loki oraz uniform z dobrze wyprawionej koz�owej sk�ry. Jako dow�dca mia� dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, z regu�y lekcewa�y� przeciwnika. Po drugie za�, nigdy nikogo nie s�ucha�. Maszeruj�c w g�r� rzeki Rosebud mia� do dyspozycji wyj�tkowo do�wiadczonych zwiadowc�w, lecz mimo to ignorowa� jedno ostrze�enie za drugim. To w�a�nie przed oblicze tego cz�owieka zawleczono wieczorem 24 czerwca Bena Craiga. Sier�ant Braddock wyja�ni� genera�owi co zasz�o, i �e ma na to �wiadk�w. Custer przyjrza� si� uwa�nie stoj�cemu przed nim m�czy�nie. M�odszy od niego o jakie� dwana�cie lat, ubrany w sk�rzan� kurtk� i spodnie. Blisko metr osiemdziesi�t wzrostu, kr�cone kasztanowate w�osy i intensywnie b��kitne oczy. Nie by� miesza�cem jak wielu innych zwiadowc�w, cho� nosi� mi�kkie mokasyny nie za� twarde buty kawalerzyst�w, a w spleciony warkoczyk z ty�u g�owy mia� wetkni�te orle pi�ro. - To bardzo powa�ne wykroczenie - powiedzia� Custer, kiedy sier�ant sko�czy� m�wi�. - Czy przyznajesz si� do pope�nienia tego czynu? - Tak, panie generale. - Dlaczego� to zrobi�? Craig opisa� wcze�niejsze przes�uchanie dziewczyny i plany, jakie wobec niej �ywili �o�nierze. Na twarzy Custera odmalowa�a si� dezaprobata. - Takich rzeczy nie b�dzie w moim pu�ku dop�ki ja tu dowodz�, nawet z india�skimi kobietami. Sier�ancie, czy to prawda? W tym momencie wtr�ci� si� Acton siedz�cy obok Custera. M�wi� g�adko, przekonuj�co. Osobi�cie przeprowadzi� przes�uchanie. Dziewczynie nie zadano b�lu. Jego ostatni rozkaz brzmia�: dziewczyn� trzyma� pod stra�� i zapewni� jej pe�ne bezpiecze�stwo w oczekiwaniu na decyzj� co do jej losu, kt�r� rano podejmie genera� Custer. - Sier�ant Braddock mo�e potwierdzi� wszystko to co powiedzia�em - zako�czy�. - Tak jest, panie generale. Tak by�o - pospieszy� z odpowiedzi� Braddock. - A zatem wina bezsporna - zdecydowa� Custer. - Trzyma� pod stra��, a� do postawienia przed s�dem wojennym. Po�lijcie po sier�anta �andarmerii. Uwalniaj�c t� Indiank�, Craig, umo�liwili�cie jej ostrze�enie g��wnych si� wroga o naszej obecno�ci. To zdrada, a kar� za ni� jest stryczek. - Ona wcale nie pojecha�a na zach�d - powiedzia� Craig. - Ruszy�a na wsch�d szuka� tych, co ocaleli z jej rodziny. - To nie znaczy, �e nie mo�e powiadomi� wroga o naszym po�o�eniu - �achn�� si� Custer. - Oni doskonale wiedz� gdzie jeste�my, panie generale. - Sk�d ta pewno��? - �ledzili nas przez ca�y dzie� - wyja�ni� Craig. Na dziesi�� sekund zapad�a cisza. Pojawi� si� sier�ant �andarmerii, t�gi i prostoduszny �o�nierz o nazwisku Lewis, kt�ry mia� za sob� wiele lat s�u�by w wojsku. - Sier�ancie, prosz� aresztowa� tego cz�owieka. Trzyma� go pod �cis�� stra��. S�d wojenny jutro o wschodzie s�o�ca. Szybko za�atwimy spraw�, a wyrok zostanie wykonany natychmiast. To wszystko. - Jutro przypada Dzie� Pa�ski - zauwa�y� Craig. Custer pomy�la� przez chwil�. - Masz racj�. Nie b�d� wiesza� cz�owieka w niedziel�. Prze��my to na poniedzia�ek. Siedz�cy w pobli�u genera�a adiutant, pochodz�cy z Kanady kapitan William Cooke, protoko�owa� przebieg przes�uchania. Swoje notatki wcisn�� p�niej do juk�w. W tym momencie pod namiot podjecha� jeden ze zwiadowc�w, Bob Jackson. Towarzyszy�o mu czterech Arikar�w, zwanych te� Ree, oraz jeden zwiadowca z plemienia Kruk�w. Zapu�cili si� daleko na po�udnie i dlatego wr�cili sp�nieni do obozu. Jackson by� miesza�cem, p�yn�a w nim krew zar�wno bia�ych jak i czerwonosk�rych przodk�w z plemienia Piegan nale��cego do Czarnych St�p. Po wys�uchaniu jego meldunku Custer zerwa� si� na r�wne nogi. Tu� przed zachodem s�o�ca india�scy zwiadowcy Jacksona natrafili na �lady wielkiego obozowiska, licznych tipi, kt�re jeszcze niedawno sta�y na prerii. Zorientowali si�, �e Indianie odeszli na zach�d oddalaj�c si� od doliny rzeki Rosebud. Custer by� podniecony z dw�ch powod�w. Po pierwsze, genera� Terry rozkaza� mu, by zmierza� w g�r� rzeki Rosebud, ale pozostawia� mu prawo do samodzielnych decyzji, gdyby pojawi�y si� nowe okoliczno�ci. A w�a�nie to nast�pi�o. Teraz Custer by� ju� niezale�ny od prze�o�onych i m�g� opracowa� w�asny plan dzia�a�. Po drugie, nareszcie uda�o im si� wpa�� na trop g��wnych si� nieuchwytnych dot�d Siuks�w. Trzydzie�ci par� kilometr�w dalej na zach�d le�a�a dolina innej rzeki Little Big Horn p�yn�cej na p�noc, gdzie po po��czeniu z rzek� Big Horn wpada�a do Yellowstone. Za dwa lub trzy dni po��czone si�y Gibbona i Terry'ego dotr� do tego miejsca i rusz� na po�udnie wzd�u� Big Horn. A wtedy Siuksowie znajd� si� w potrzasku. - Zwija� ob�z! - wykrzykn�� Custer, po czym oficerowie natychmiast rozbiegli si� do swoich oddzia��w. - B�dziemy maszerowa� noc�! Zwracaj�c si� do sier�anta �andarmerii doda�: - Sier�ancie Lewis, macie pilnowa� wi�nia. Przywi��cie go do konia. Niech si� dobrze przyjrzy, co zrobimy z jego przyjaci�mi. Maszerowali noc� po nieprzyjaznym, wznosz�cym si� terenie, oddalaj�c si� od doliny Rosebud i kieruj�c w stron� zlewiska. Zm�czenie ogarn�o ludzi i konie. Nad ranem, w niedziel� 25 czerwca, dotarli do dzia�u wodnego, wysokiego wzniesienia u zbiegu dolin obu rzek. By�o wci�� ciemno, cho� oko wykol, mimo �e nad nimi rozci�ga�o si� rozgwie�d�one niebo. Nieco dalej natrafili na strumie�, kt�ry Mitch Bouyer zidentyfikowa� jako Dense Ashwood Creek, kt�ry sp�ywa� ku zachodniej cz�ci doliny, by tam po��czy� si� z Little Big Horn. Kolumna wojsk ruszy�a wzd�u� jego brzegu. Tu� przed �witem Custer nakaza� swoim oddzia�om zatrzyma� si�. Wyczerpani �o�nierze pok�adli si� na ziemi, usi�uj�c pochwyci� cho�by odrobin� snu. Craig jecha� pod eskort� sier�anta �andarmerii w kolumnie dow�dztwa zaledwie pi��dziesi�t metr�w za Custerem. Wci�� siedzia� na koniu, cho� nogi mia� przywi�zane rzemieniami do popr�gu, a r�ce skr�powane za plecami. Lewis, kt�ry by� s�u�bist� i do�� szorstkim w obej�ciu ale przyzwoitym cz�owiekiem, odwi�za� mu kostki i pozwoli� zeskoczy� na ziemi�. Poniewa� Craig mia� nadal skr�powane r�ce, Lewis podsun�� mu pod usta manierk� z wod�. Zapowiada� si� upalny dzie�. Wtedy w�a�nie Custer podj�� pierwsz� ze swych nieroztropnych decyzji tego dnia. Wezwa� do siebie drugiego zast�pc�, kapitana Fredericka Benteena i rozkaza� mu natychmiast wyruszy� wraz z trzema szwadronami na po�udnie w poszukiwaniu Indian. Stoj�cy zaledwie kilka metr�w dalej Craig us�ysza� jak Benteen protestuje. Skoro istnieje podejrzenie, �e gdzie� w pobli�u Little Big Horn znajduje si� silne zgrupowanie wroga, to czy rozs�dnie jest rozdziela� w�asne si�y? - To rozkaz! - rzuci� Custer i odwr�ci� plecami do Benteena. Ten wzruszy� ramionami i zrobi� co mu kazano. W ten spos�b stu pi��dziesi�ciu z oko�o sze�ciuset �o�nierzy Custera znikn�o w�r�d bezkresnych wzg�rz i dolin wrogiej krainy goni�c za chimerami. Benteen oraz jego wyczerpani ludzie i konie mieli powr�ci� do doliny wiele godzin p�niej, zbyt p�no by pom�c, ale te� na tyle p�no by nie do�wiadczy� zag�ady. Po wydaniu rozkaz�w Custer ponownie poleci� zwin�� ob�z. Si�dmy Pu�k zn�w ruszy� brzegiem strumienia w stron� Little Big Horn. O BRZASKU powr�ci�o kilkunastu zwiadowc�w z plemienia Kruk�w i Ree, kt�rzy pojechali przodem przed kolumn�. W pobli�u miejsca gdzie Dense Ashwood Creek wpada do Little Big Horn trafili na wzg�rze poro�ni�te sosnami. Wystarczy�o wspi�� si� na jedn� z nich, by ujrze� ca�� dolin� rzeki jak na d�oni. Spomi�dzy ga��zi drzew dwaj zwiadowcy z plemienia Ree zobaczyli to, co by�o do zobaczenia. Kiedy dosz�o do nich, �e Custer planuje dalszy marsz, siedli na ziemi i zacz�li nuci� pie�� �mierci. Wsta�o s�once. Upa� stawa� si� coraz bardziej niezno�ny. Genera� Custer, kt�ry mia� na sobie sw�j kremowy uniform z koz�owej sk�ry, zdj�� kurtk�, zrolowa� j� i przytroczy� do siod�a za sob�. Jecha� dalej w niebieskiej bawe�nianej koszuli i kremowym kapeluszu o szerokim rondzie, os�aniaj�cym oczy od pal�cych promieni s�onecznych. Kiedy kolumna dotar�a do wzg�rza, Custer podjecha� do po�owy zbocza i wyci�gn�� lunet�. Zobaczy� ich nad brzegiem strumienia, jakie� pi�� kilometr�w przed jego uj�ciem do rzeki. Zjecha� po�piesznie ze zbocza i om�wi� sytuacj� z oficerami, a wie�ci szybko roznios�y si� w�r�d �o�nierzy. Genera� widzia� dym wznosz�cy si� znad ognisk, na kt�rych Siuksowie gotowali straw�. By�o ju� p�ne przedpo�udnie. Po drugiej stronie strumienia na wsch�d od rzeki ci�gn�o si� pasmo niewysokich pag�rk�w, kt�re zas�ania�y widok na poziomie gruntu. A zatem Custer znalaz� swoich Siuks�w. Nie wiedzia� ilu ich tam jest i nie chcia� s�ucha� ostrze�e� zwiadowc�w. By� zdecydowany rozpocz�� atak, jedyny manewr, kt�ry znajdowa� si� w osobistym s�owniku sztuki wojennej genera�a. Jego plan przewidywa� wzi�cie Indian w kleszcze. Zamiast otoczy� ich od po�udnia i czeka� na Terry'ego i Gibbona, by odci�li si�y wroga od p�nocy postanowi� z tego, co pozosta�o z Si�dmego Pu�ku uformowa� dwa szyki okr��aj�ce. Przywi�zany do konia i oczekuj�cy s�du wojennego po bitwie, Ben Craig s�ysza� jak genera� Custer wydaje rozkaz swemu zast�pcy, majorowi Marcusowi Reno, by poprowadzi� trzy szwadrony w kierunku zachodnim. Mieli przej�� rzek� w br�d, skr�ci� w prawo i dokona� natarcia na wiosk� od po�udnia. Jeden szwadron mia� pozosta� na ty�ach, by pilnowa� jucznych mu��w i zapas�w. Z pozosta�ymi pi�cioma szwadronami Custer zamierza� pogalopowa� w cieniu wzg�rz i okr��y� je od p�nocnego kra�ca, przeby� odcinek wzd�u� biegu rzeki, przeprawi� si� na drugi brzeg i zaatakowa� Siuks�w od p�nocy. Schwytani mi�dzy trzy szwadrony majora Reno i jego pi�� szwadron�w Indianie mieli zosta� b�yskawicznie pokonani. Craig nie mia� poj�cia, co znajdowa�o si� poza zasi�giem jego wzroku za wzg�rzami, ale obserwowa� zachowanie zwiadowc�w z plemienia Kruk�w i Ree. Oni dobrze wiedzieli i przygotowywali si� na �mier�. Ze szczyt�w sosen dostrzegli, bowiem najwi�ksze zgrupowanie Siuks�w i Czejen�w, jakie zna� �wiat. Sze�� wielkich plemion zjednoczy�o si� i roz�o�y�o obozem wzd�u� zachodniego brzegu rzeki Little Big Horn. ��cznie by�o ich od dziesi�ciu do pi�tnastu tysi�cy. Min�o w�a�nie po�udnie, kiedy genera� Custer rozdzieli� swoje si�y po raz ostatni, co okaza�o si� ruchem fatalnym w skutkach. Ben Craig przygl�da� si� jak major Reno odje�d�a, pod��aj�c wzd�u� brzegu strumienia w kierunku jego uj�cia. Jad�cy na czele swojego szwadronu kapitan Acton zerkn�� przelotnie na zwiadowc�, kt�rego praktycznie skaza� na �mier�, u�miechn�� si� przy tym ironicznie i pojecha� dalej. Pod��aj�cy za nim sier�ant Braddock obdarzy� Craiga szyderczym spojrzeniem. Dwie godziny p�niej obaj mieli ju� by� martwi, podczas gdy resztki trzech szwadron�w majora Reno z trudem b�d� si� broni�y na szczycie jednego ze wzg�rz, licz�c na odsiecz ze strony genera�a Custera. Jednak Custer nigdy si� tam nie pojawi� i uratowa� mia� ich dopiero dwa dni p�niej genera� Terry. Na oczach Craiga stu pi��dziesi�ciu �o�nierzy, uszczuplaj�c g��wne si�y odjecha�o brzegiem strumienia. Cho� sam nie by� �o�nierzem zdawa� sobie spraw�, �e s� na straconej pozycji. Ponad trzydzie�ci procent si� Custera stanowili rekruci, kt�rzy przeszli jedynie podstawowe przeszkolenie. Niekt�rzy radzili sobie z w�asnymi ko�mi, ale tylko wtedy gdy byty spokojne. W bitwie nie mieli szans. Inni ledwie potrafili obchodzi� si� z broni�. Kolejne czterdzie�ci procent stanowili �o�nierze, kt�rzy cho� byli nieco d�u�ej w wojsku to nigdy nie strzelali do Indian, a wielu nie widzia�o czerwonosk�rego na oczy, nie licz�c kilku �agodnych i zastraszonych osobnik�w w rezerwatach. Craig zastanawia� si� jak zareaguj�, gdy natrze na nich tabun wyj�cych, pomalowanych w barwy wojenne wojownik�w, broni�cych zaciekle swoich kobiet i dzieci. Wiedzia� te�, �e Custer nie dopuszcza� do �wiadomo�ci jeszcze jednego decyduj�cego czynnika. Ot� wbrew legendom, Indianie z Wielkich R�wnin wcale nie lekcewa�yli �ycia, lecz cenili je jak �wi�to��. Unikali ofiar �miertelnych i je�li utracili dw�ch lub trzech spo�r�d swych najdzielniejszych wojownik�w, po prostu wycofywali si� z bitwy. Jednak dzisiaj Custer atakowa� ich rodzic�w, ich �ony i dzieci. Honor nie pozwala� im od�o�y� broni dop�ty, dop�ki ostatni wasichu, bia�y cz�owiek nie padnie martwy. Kiedy tuman kurzu wzbijany przez ludzi Reno znikn�� z pola widzenia Custer nakaza� by wozy z zaopatrzeniem pozosta�y na miejscu pod stra�� jednego z ostatnich sze�ciu szwadron�w, kt�re mia� do dyspozycji. Z pozosta�ymi pi�cioma, sk�adaj�cymi si� z oko�o dwustu pi��dziesi�ciu �o�nierzy, ruszy� na p�noc. Pag�rki os�ania�y go przed wzrokiem Indian znajduj�cych si� w dolinie, ale te� zas�ania�y ich przed jego wzrokiem. Craig zrozumia�, �e Custer wci�� nie zdaje sobie sprawy z zagro�enia, zabra� bowiem ze sob� trzech cywil�w, by mogli przyjrze� si� zabawie. Jednym z nich by� dziennikarz, drugim najm�odszy brat Custera dziewi�tnastoletni Boston Custer, trzecim za� szesnastoletni siostrzeniec genera�a Autie Reed. �o�nierze posuwali si� do przodu dw�jkami, kolumn� rozci�gni�t� na oko�o osiemset metr�w. Tu� za Custerem jecha� jego adiutant kapitan Cooke, za nim ordynans genera�a, kt�rego obowi�zki tego dnia pe�ni� kawalerzysta John Martin, b�d�cy jednocze�nie tr�baczem pu�ku. Naprawd� nazywa� si� Giuseppe Martino, a pochodzi� z W�och, gdzie niegdy� s�u�y� jako tr�bacz pod Garibaldim i s�abo m�wi� po angielsku. Sier�ant Lewis i skr�powany Ben Craig pod��ali jakie� dziesi�� metr�w za Custerem Kiedy wje�d�ali mi�dzy pag�rki, trzymaj�c si� poni�ej ich szczyt�w dojrzeli si�y majora Reno, kt�re w�a�nie przeprawia�y si� na drugi brzeg rzeki Little Big Horn, by zaatakowa� ob�z od po�udnia. Zauwa�ywszy ponure miny zwiadowc�w z plemienia Kruk�w i Ree, Custer pozwoli� im zawr�ci� i odjecha�. Nie trzeba ich by�o namawia�. Dzi�ki temu ocaleli. �o�nierze pod��ali tak oko�o pi�ciu kilometr�w, po czym skr�cili w lewo, wspi�li si� na szczyt wzg�rza i wreszcie mogli spojrze� w d� na dolin�. - S�odki Jezu! - Craig us�ysza� przeci�g�y j�k sier�anta, kt�ry trzyma� lejce jego konia. Na drugim brzegu rzeki rozci�ga� si� ogromny ocean india�skich tipi. Nawet z tej odleg�o�ci Ben Craig by� w stanie rozr�ni� kszta�ty namiot�w i ich kolory, identyfikuj�c w ten spos�b plemiona, i oszacowa� si�y Indian. Indianie z Wielkich R�wnin zawsze podr�owali w kolumnach, jedno plemi� za drugim. Zatrzymuj�c si� na noc, rozbijali osobne obozowiska. Po drugiej stronie rzeki by�o ich sze��. Ci�gn�li na p� noc i przed kilkoma dniami zatrzymali si� w tym miejscu. Zaszczyt kierowania si�ami Indian przypad� Czejenom P�nocnym, w zwi�zku z tym ich namioty zajmowa�y p�nocny kraniec obozowiska. Tu� za nimi rozbili si� ich najbli�si sprzymierze�cy, Siuksowie Oglala. Dalej znajdowa�o si� obozowisko Siuks�w Sans Arc, a za nimi namioty Czarnych St�p. Drugi od ko�ca ob�z nale�a� do Indian ze szczepu Minneconjou, a ostatni najdalej wysuni�ty na po�udnie i ju� atakowany przez ludzi majora Reno - do plemienia Hunkpapa, kt�rego wodzem a jednocze�nie naczelnym szamanem Siuks�w, by� stary weteran, czterdziestoletni Siedz�cy Byk. Ludzie Custera nie mogli jednak zobaczy� zza wzg�rz, �e atak majora Reno na si�y Siedz�cego Byka okaza� si� katastrof�. Hunkpapowie t�umnie wylegli ze swoich tipi, dosiedli koni i w pe�nym uzbrojeniu odparli natarcie. Dochodzi�a druga po po�udniu. �o�nierze majora Reno zostali sprytnie oskrzydleni z lewej przez wojownik�w na koniach i zepchni�ci w zagajnik drzew bawe�nianych rosn�cych tu� przy brzegu, na kt�ry ledwie co dotarli. Wielu kawalerzyst�w zeskoczy�o z koni, inni utracili kontrol� nad swoimi wierzchowcami i pospadali na ziemi�. Cze�� z nich pogubi�a karabiny, kt�re Indianie skwapliwie pozbierali. W ci�gu zaledwie kilkunastu minut ocaleli z rzezi �o�nierze rzucili si� wp�aw na drug� stron� rzeki, chroni�c si� na szczycie wzg�rza, gdzie mieli prze�y� trzydziestosze�ciogodzinne obl�enie. Genera� Custer oceni� to, co by� w stanie dojrze�. W obozie znajdowa�y si� india�skie squaw i dzieci, ale ani �ladu wojownik�w. Custer uzna� to za mi�� niespodziank�. Craig us�ysza�, jak dono�nym g�osem wydaje rozkaz zgromadzonym wok� niego dow�dcom szwadron�w. - Zje�d�amy, forsujemy rzek� i zajmujemy ob�z! Nast�pnie wezwa� do siebie kapitana Cooke'a i podyktowa� mu wiadomo��. Skierowana by�a, ni mniej ni wi�cej, tylko do kapitana Benteena, kt�rego par� godzin wcze�niej genera� wys�a� na odludzie. Wiadomo��, kt�r� zapisa� Cooke, brzmia�a nast�puj�co: �Wracaj. Wielkie obozowisko. Szybko. Przywie� amunicj�. Genera� wr�czy� j� tr�baczowi Martino, kt�ry dzi�ki temu prze�y� i m�g� potem zrelacjonowa� przebieg wypadk�w. W�och jakim� cudem odnalaz� Benteena, �w ostro�ny z natury oficer przerwa� bowiem w ko�cu sw� wypraw� z motyk� na s�o�ce, powr�ci� nad rzek� i po�pieszy� z odsiecz� majorowi Reno obl�onemu na wzg�rzu. Jednak wtedy nie by�o ju� mowy o przebiciu si� do skazanych na zag�ad� oddzia��w Custera. Kiedy Martino wyruszy� ze swoj� misj�, Ben Craig obr�ci� si� w siodle i odprowadzi� go wzrokiem. Zobaczy�, �e dwudziestu czterech �o�nierzy samowolnie odje�d�a, porzucaj�c pu�k. Nikt ich nie zatrzymywa�. Craig zerkn�� na stoj�cego w oddali genera�a Custera. Czy nic ju� nie dociera do tego g�upca? Genera� uni�s� si� w strzemionach, zamacha� kremowym kapeluszem nad g�ow� i zawo�a� do swych �o�nierzy. - Huraaa! Ch�opcy, mamy ich! By�y to ostatnie s�owa genera�a, kt�re us�ysza� odje�d�aj�cy W�och i kt�re przytoczy� potem podczas �ledztwa. Cho� Custer nazywany by� przez Indian �D�ugow�osym�, na czas letniej kampanii kr�tko przyci�� swoje kasztanowe k�dziory. By� mo�e dlatego p�niej, kiedy pad� na ziemi�, india�skie squaw ze szczepu Oglala nie rozpozna�y go w�r�d trup�w, a wojownicy nie uznali za wartego oskalpowania. Po swoim zagrzewaj�cym do natarcia okrzyku genera� Custer spi�� konia ostrogami i ruszy� p�dem, a za nim dwustu dziesi�ciu pozosta�ych pod jego komend� �o�nierzy. Dalej przed nimi teren opadaj�cy ku rzece lepiej nadawa� si� do przeprowadzenia szar�y. Po przebyciu oko�o o�miuset metr�w kolumna skr�ci�a w lewo, by zjecha� w d�, przeprawi� si� przez rzek� i zaatakowa� czeje�sk� wiosk�. Jednak w tym w�a�nie momencie obozowisko dos�ownie eksplodowa�o. Wojownicy pojawili si� zewsz�d jak r�j szerszeni, pomalowani w wojenne barwy i p�nadzy. Wydaj�c swe charakterystyczne, �widruj�ce okrzyki wojenne ruszyli przez rzek� w bryzgach wody, atakuj�c pi�� szwadron�w Custera. �o�nierze ameryka�scy zamarli w miejscu. Jad�cy obok Craiga sier�ant Lewis �ci�gn�� lejce i zn�w j�kn�� g�ucho: �S�odki Jezu�. Natychmiast po sforsowaniu rzeki Czejenowie zeskakiwali z koni gnaj�c susami przez wysok� traw�, w kt�rej co rusz znikali, nast�pnie przebiegali kilka krok�w, by znikn�� na nowo. Na kawalerzyst�w posypa�y si� pierwsze strza�y. Jedna wbi�a si� w bok konia, kt�ry zar�a� bole�nie i stan�� d�ba, zrzucaj�c z siebie je�d�ca. - Z koni! Bra� konie na ty�y! - wrzasn�� Custer. Nikt nie potrzebowa� ponownej zach�ty. Na wzg�rzu nie by�o do s�ownie nic, za czym mo�na by si� schroni�. Ani g�azu, ani ska�y. Po zeskoczeniu z siode� �o�nierze wyznaczeni z ka�dego szwadronu chwytali za uzdy po kilka koni i p�dzili z nimi poza szczyt wzg�rza. Sier�ant Lewis zawr�ci� i pogalopowa� z powrotem, ci�gn�c za sob� konia Craiga. Po chwili zr�wnali si� ze stadem zwierz�t nadzorowanych przez dwudziestu kawalerzyst�w. Wkr�tce konie zwietrzy�y Indian. Zacz�y parska�, wierzga� i stawa� d�ba, wyrywaj�c si� swoim opiekunom. P�niej posz�a w �wiat pog�oska, �e tego dnia genera�a Custera pokonali Siuksowie. Ale to nie by�a prawda. W rzeczywisto�ci Siuksowie Oglala oddali Czejenom przywilej obrony ich wioski, kt�r� Custer zaatakowa� jako pierwsz�, natomiast sami wspierali ich, okr��aj�c kawalerzyst�w i odcinaj�c im drog� ucieczki na wzg�rza. Siedz�c na koniu, Craig widzia� wyra�nie Indian ze szczepu Oglala, kt�rzy bezszelestnie przemykali w wysokiej trawie to w lewo, to w prawo. Dwadzie�cia minut p�niej nie by�o ju� najmniejszych szans na odwr�t. Indianie mieli troch� karabin�w, a nawet par� starych strzelb ska�kowych, ale w sumie niewiele. G��wnie razili wroga strza�ami, co mia�o dla nich dwie zalety. Po pierwsze �uki s� cich� broni�, w zwi�zku z tym nie zdradzaj� pozycji strzelca. Wielu z kawalerzyst�w zgin�o tego dnia ze strza�� w piersi, nie ujrzawszy nawet napastnika. Po drugie, Indianie mogli wystrzeliwa� roje strza� wysoko w g�r�, tak by spada�y na kawalerzyst�w i ich konie niemal pionowo. W ci�gu zaledwie godziny dosi�g�y one kilkana�cie rumak�w, kt�re wyrwa�y si� z r�k �o�nierzy i pogalopowa�y w dal. Inne, zupe�nie nietkni�te, posz�y za ich przyk�adem. Na d�ugo przed �mierci� ostatniego cz�owieka kawalerzy�ci utracili wszystkie konie, a wraz z nimi ostatni� nadziej� na ucieczk�. Lewis i Craig s�yszeli zewsz�d okrzyki, j�ki i modlitwy zabijanych �o�nierzy. Jeden z kawalerzyst�w, jeszcze ch�opiec, chlipi�c jak ma�e dziecko przebi� si� przez okr��enie i pobieg� na pag�rek, licz�c na to, �e znajdzie tam konia. Cztery strza�y utkwi�y mu w plecach. Pad� na ziemi� w drgawkach. Ben i jego stra�nik znale�li si� teraz w zasi�gu strza�. Kilka �wisn�o tu� obok nich. Poni�ej na zboczu znajdowa�o si� jeszcze ze stu �ywych kawalerzyst�w, ale przynajmniej po�owa z nich by�a ranna. Co jaki� czas kt�ry� z india�skich wojownik�w, pewnie chc�c zas�u�y� na s�aw�, przeje�d�a� galopem tu� przed nosami kl�cz�cych �o�nierzy prowokuj�c ich do strza�u, a poniewa� strzelali w przera�eniu ca�kiem na o�lep, oddala� si� ca�y i zdrowy za to w glorii i chwale, wydaj�c najdziksze okrzyki. �o�nierze uwa�ali, �e s� to okrzyki wojenne. Ale Craig wiedzia�, jaka jest prawda. Okrzyk wydawany przez nacieraj�cego Indianina to okrzyk �mierci. Jego w�asnej. W ten spos�b powierza� on swoj� dusz� opiece Wszechobecnego Ducha. Jednak tym, co naprawd� doprowadzi�o do zguby Si�dmy Pu�k, by� strach przed dostaniem si� do niewoli i torturami. Ka�dy z kawalerzyst�w zna� na pami�� dziesi�tki historii o okrutnej �mierci, jak� Indianie rzekomo zadawali swoim je�com. By�y to przewa�nie opowie�ci wyssane z palca. Indianie z Wielkich R�wnin nie znali poj�cia je�ca wojennego. Nie mieli gdzie trzyma� schwytanych wrog�w. Ale przeciwnicy mogli si� podda� z honorem. Je�li jednak walczyli nadal, byli wyrzynani do ostatniego cz�owieka. Tortury je�c�w zdarza�y si� jedynie w dw�ch przypadkach: je�li rozpoznano kogo�, kto dawniej z�o�y� oficjaln� przysi�g�, �e nie wyst�pi nigdy przeciwko Indianom z danego plemienia, lub je�li kto� podczas walki splami� si� jawnym tch�rzostwem. W obu przypadkach jeniec taki okrywa� si� zas�u�on� ha�b�. Custer by� cz�owiekiem, kt�ry niegdy� poprzysi�g� Czejenom, �e ju� nigdy nie b�dzie z nimi walczy�. Dwie squaw z tego plemienia, rozpoznawszy go w ko�cu w�r�d poleg�ych, wbity mu w uszy stalowe szyd�a, by nast�pnym razem lepiej s�ysza�. Kiedy okr��enie Siuks�w i Czejen�w zamkn�o si�, pozostali przy �yciu kawalerzy�ci wpadli w panik�. Nie znano jeszcze amunicji bezdymnej, wi�c po godzinie pag�rek by� ca�y spowity chmur� dymu. Wyskakiwali z niej pomalowani w barwy wojenne wojownicy. Oczami wyobra�ni kawalerzy�ci widzieli prawdziwe piek�o. Wiele lat p�niej angielski poeta napisze: Gdy na afga�skich r�wninach ranny pozostaniesz, A kobiety przyjd� dobi� twoje szcz�tki, Si�gnij po strzelb� i prosto w m�zg wymierz, By� jak �o�nierz odszed� w niebieskie zak�tki. �aden z tych, kt�rzy jako ostatni pozostali przy �yciu, nie mia� szansy us�ysze� czegokolwiek o Kiplingu, a

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!