10830

Szczegóły
Tytuł 10830
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

10830 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 10830 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10830 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

10830 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Henryk Kurta Largo con morte KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA 1. �India�skie lato w Pary�u� � pomy�la� pasa�er siedz�cy na tylnym siedzeniu taks�wki. Dos�ownie dwa dni wcze�niej przylecia� z Montrealu, gdzie panowa�a identyczna pogoda. Taks�wka okr��a�a �uk Triumfalny, kt�ry w blasku jesiennego s�o�ca ja�nia� jakby by� nie z kamienia, lecz z jakiego� matowego, bia�ego metalu. Li�cie platan�w nie mia�y co prawda tak z�ocistych barw jak klony z Mont Royal, ale utwierdza�y pasa�era w jego pierwszym wra�eniu. Przez otwarte okno po prawej Stronie kierowcy wpada� ha�as uliczny, bucha�y spaliny, tym bardziej dokuczliwe, �e chwilami czu�o si� powiew ch�odniejszego, �wie�ego powietrza, pachn�cego Sekwan�. Nikomu nie �pieszy�o si�. Na tarasach kawiarni na rogu ulicy Tilsitt i alei Wagram m�czy�ni w samych koszulach i kobiety w letnich sukienkach przygl�dali si� sun�cym wozom znad na wp� pustych szklanek. Tylko kelner uwija� si� jak w ukropie. Pasa�erowi taks�wki te� by�o �pieszno, ale wiedzia�, �e nie warto si� denerwowa�, bo to nic nie pomo�e. Kierowca zatrzymywa� si� przy ka�dej sposobno�ci � na przej�ciach dla pieszych, przy czerwonych �wiat�ach, za skr�caj�cymi w prawo wozami � jakby chcia�, aby licznik wybi� jak najwi�cej. �Wszyscy taks�wkarze s� jednakowi� � pomy�la� pasa�er, gdy na roku ulicy Beaujon jego taks�wka znowu stan�a za motorowerem, kt�ry skr�caj�c przepuszcza� par� ros�ych Murzyn�w. Wtedy w�a�nie zauwa�y� wielki afisz z napisem: �Karl Winter dyryguje swoj� Symfoni� Alpejsk� w Sali Pleyela. Niedziela 19 wrze�nia�. Pod spodem widnia� portret u�miechni�tego m�czyzny. Dobrze zna� te afisze, widzia� niemal identyczne w Nowym Jorku, Montrealu, Buenos Aires, Teheranie... Jutro pojawi� si� w Berlinie, Wiedniu, Warszawie, Moskwie i Sztokholmie. Tak, ma przed sob� d�ugie tournee po starym kontynencie. Czekaj� na niego melomani z ca�ego �wiata. W grudniu ma trzy koncerty w Tokio i kilku innych wi�kszych miastach Japonii, a potem b�dzie Australia. Zawsze marzy� o Australii z jej kangurami i pijanymi misiami koala, z tubylcami uzbrojonymi w bumerangi. U�miechn�� si� do siebie na my�l o swych dzieci�cych marzeniach, kt�re staj� si� rzeczywisto�ci�... � Gdzie mam stan��, prosz� pana? � taks�wkarz przerwa� tok jego my�li. � Tu� przy sali Pleyela, a je�li nie da rady, to przy placu Ternes, to przecie� dwa kroki. Kierowca odwr�ci� si� do niego i po chwili wahania zapyta�: � To pan, prawda? No, na tych afiszach? To pan jest tym Winterem? � Na to wygl�da � odpar� Winter u�miechaj�c si� do taks�wkarza i wr�czaj�c mu banknot. � Taak, s�awa to wielka rzecz. � Taks�wkarz rzuci� t� g��bok� my�l oddaj�c reszt�. �Pewnie liczy na wi�kszy napiwek� � pomy�la� Winter i powiedzia� g�o�no: � Reszty nie trzeba, a co do s�awy, to rzeczywi�cie wielka rzecz. Ale sporo kosztuje. Taks�wkarz kiwn�� ze zrozumieniem g�ow�, zupe�nie jakby doskonale wiedzia�, jak si� t� s�aw� zdobywa. Przez chwil� Winter przygl�da� si�, jak czarny samoch�d odje�d�a, z trudem toruj�c sobie drog� na zat�oczonej jezdni. Czeka� d�u�sz� chwil� na kraw�dzi chodnika, a� reguluj�cy ruch policjant zwolni przej�cie. Zniecierpliwiony starszy cz�owiek z ilustrowanym pismem pod pach� i ma�ym ratlerkiem na r�ku zwr�ci� si� ni to do niego, ni to do innych przechodni�w z k��liw� uwag� o �policjantach, kt�rzy tylko wprowadzaj� ba�agan, gdy bior� si� za regulowanie ruchu�. Winter przytakn�� ruchem g�owy i pog�aska� pieska, kt�ry trwo�liwie chowa� �epek pod kamizelk� swego pana. Dyrygent pomy�la� sobie, �e ten policjant znajduje si� dzi� tutaj w�a�ciwie przez niego. T�um wali� na jego koncert, o kt�rym prasa pisa�a ju� od kilku tygodni. Impresario zadzwoni� po po�udniu do jego hotelu, aby zakomunikowa� mu, �e wszystko wskazuje na to, i� sam prezydent mo�e si� zjawi� na koncercie. Dyrektor Sali Pleyela powiedzia� mu w zaufaniu, �e od samego rana siedzi w honorowej lo�y paru �goryli�, kt�rzy przeprowadzili lustracj� lo�y oraz jej najbli�szego s�siedztwa. �Je�li prezydent si� zjawi, to na pewno i ca�y korpus dyplomatyczny. A tak�e prasa i telewizja. Impresario zaciera r�ce � taka reklama bez �adnych koszt�w...�. Winter pchn�� wielkie, oszklone drzwi wahad�owe i uda� si� za wo�nym do garderoby. Policjant reguluj�cy ruch poci� si� pod swym granatowym mundurem, mimo �e jako Korsykanin by� przyzwyczajony do upa��w. Ale co innego sta� na s�o�cu w samej koszuli, a co innego w granatowym mundurze. �Ale mam pecha� � pomy�la� sobie daj�c znak autokarowi pe�nemu fotografuj�cych Japo�czyk�w, �eby przepu�ci� wielobarwny sznur samochod�w. Trzeba naprawd� mie� pecha. Akurat dzi� szef musia� go tu wpakowa�. �Rozumiecie, Constantini, nie mo�na da� byle kogo, bo prezydent ma t�dy jecha�. Wielka mi rzecz prezydent, przecie� je�dzi t�dy niemal codziennie, jak opuszcza Pa�ac Elizejski. Prawda, �e w niedziel� przeje�d�a t�dy przewa�nie p�nym wieczorem, a czasem nawet dopiero w poniedzia�ek skoro �wit, wracaj�c z weekendu... �Mnie te�, nom d�un chien, nale�y si� weekend. I akurat dzi� musz� tu stercze�... Szybciej, szybciej, po choler� ci tury�ci si� pchaj� samochodami, jak nie potrafi� si� porusza� po Pary�u... Czego ten znowu chce... O, to w�z starego...� � No jak tam, Constantini? � Jako� leci, szefie; o kt�rej ma tu by� prezydent? � Dok�adnie nie wiadomo, pewnie tu� przed koncertem, to znaczy kilka minut przed �sm�. Uwa�ajcie! � Tak jest, szefie... �... Tyle czasu w tym smrodzie. A w domu �wi�to. Lucien ko�czy osiemna�cie lat. Tak chcia�em pogada� z jego chrzestnym w sprawie gaju oliwkowego ko�o naszego pola. Trzeba b�dzie to za�atwi� jutro rano, przed odprowadzeniem go na lotnisko. Mo�e zapisze te oliwki Lucienowi... Najgorzej, �e musz� tu by� do samego ko�ca, a� w�z prezydenta nie odjedzie... Posiedz� sobie za kulisami i pos�ucham, przynajmniej b�d� wiedzia�, kiedy mam tu wr�ci�, aby zatrzyma� ruch. Pewnie koledzy robi� tak samo, i ci z ochrony te�... Zobacz� tego, jak mu tam, Wintera. Tyle o nim m�wili w telewizji, �e geniusz... Pr�dzej, bo si� znowu zrobi korek...� Policjant r�k� uzbrojon� w bia�� pa�eczk� da� znak granatowej limuzynie, aby szybciej podjecha�a do przodu. Po chwili w�z zatrzyma� si� okrakiem na kraw�niku, policjant chcia� zagwizda�, ale zobaczy� �CD� nad tablic� rejestracyjn� i zrezygnowa� z zamiaru. Z granatowego mercedesa wysiad� wysoki, szpakowaty, przystojny m�czyzna w towarzystwie szczup�ej Hinduski o �niadej cerze. Cz�owiek siedz�cy za kierownic�, kt�ry do nich do��czy� po sprawdzeniu, czy wszystkie drzwi s� dobrze zamkni�te, r�wnie� mia� azjatycki wygl�d. � Monsieur Roland � zwr�ci�a si� kobieta do wysokiego Europejczyka � jeste�my panu niezmiernie wdzi�czni za zaproszenie nas na ten koncert. Kiedy byli�my ostatnio w Nowym Jorku, chcieli�my p�j�� na �Symfoni� Wintera, ale nie by�o co marzy� o bilecie, prawda, kochanie? M�� Hinduski przytakn�� i zacz�� dzi�kowa� Rolandowi, kt�ry ruchem r�ki da� do zrozumienia, �e to drobiazg. � Ekscelencjo, doprawdy nie ma za co. Po prostu zadzwoni�em do Wintera, kt�rego zaliczam do swych dobrych znajomych � znam go jeszcze z czas�w, gdy debiutowa� � i dosta�em trzy bilety w trzecim rz�dzie, nawiasem m�wi�c najlepszym pod wzgl�dem akustyki. � Nie wiemy, jak si� panu zrewan�owa�, monsieur Roland. � Zaproszeniem na polowanie na tygrysa � za�mia� si� Francuz. � Wie pani, �e opr�cz muzyki przepadam za polowaniem. � Ba, to niemo�liwe. Tygrysy s� pod ochron�. � Wiem, droga pani, ja tylko �artowa�em... Tr�jka go�ci w wieczorowych strojach zbli�a�a si� do wo�nych w liberiach, kt�rzy z nale�ytym szacunkiem kierowali sprawnie strumieniem widz�w. Z powodu upa�u szatnie nie mia�y w�a�ciwie klient�w. Po chwili da� si� s�ysze� pierwszy dzwonek; widownia zape�nia�a si� t�umem ludzi, kt�rzy chyba znali si� wszyscy wzajemnie, s�dz�c po uk�onach i u�miechach krzy�uj�cych si� nad g�owami siedz�cych. Zza kurtyny dochodzi�y ju� tony strojonych instrument�w, a w g��wnym hallu rozleg� si� drugi dzwonek, gdy powietrze przeszy� ostry d�wi�k policyjnego gwizdka. Ludzie stoj�cy w hallu i palarni odwr�cili si� jak na komend� i zacz�li si� przygl�da� scenie, kt�ra rozgrywa�a si� po drugiej stronie wielkich szklanych drzwi. Zobaczyli �ywo dyskutuj�cego policjanta przy czerwonym sportowym samochodzie o zapalonych �wiat�ach; samoch�d mia� szwajcarsk� rejestracj� z herbem Genewy.. Wysiada� z niego niewysoki, m�ody m�czyzna ubrany w ciemn� marynark� ze srebrnymi guzikami i w szare spodnie. Da� si� s�ysze� trzeci dzwonek; jeden z portier�w wyszed� na chodnik, �eby odblokowa� szeroko otwarte drzwi... � Niech pan da spok�j, widzi pan przecie�, �e si� �piesz� na koncert. � A ja nie. Przejecha� pan czerwone �wiat�o. Prawo jazdy prosz�. � Monsieur l�agent, naprawd� si� �piesz�. Oto moja? wizyt�wka, niech pan wypisze mandat. I tak gazeta zap�aci. � Pan jest z prasy? � Przecie� widzia� pan napis na przedniej szybie. � Ka�dy dzi� mo�e sobie przylepi� takie rzeczy. Gdzie pan mieszka? � W Genewie, umie pan chyba czyta�? � No, tylko bez takich dowcip�w. � No dobra, przepraszam pana. Niech pan zapisze moje dane, bo ju� zamykaj� drzwi. � Zobaczymy si� po koncercie, bo mam tu s�u�b� � zagrozi� policjant. � To �wietnie. Oto kluczyki i niech pan nie zapomni o �wiat�ach. Zanim policjant si� ockn��, m�ody cz�owiek by� ju� w hallu, a po chwili siedzia� na swym miejscu w trzecim rz�dzie, tu� obok Rolanda, z kt�rym wymieni� bez s�owa u�cisk d�oni, gdy� kurtyna by�a ju� podniesiona, a w sali zapanowa�o nabo�ne milczenie. Ale koncert si� nie zaczyna� � czekano na przybycie Wa�nego Go�cia. Min�a minuta, mo�e dwie, gdy zapali�y si� reflektory skierowane ku honorowej lo�y. Widownia podnios�a si� z miejsc, rozleg�y si� oklaski, po chwili orkiestra zagra�a �Marsyliank�. Gdy prezydent usiad�, zgas�y reflektory z wyj�tkiem jednego � w jego �wietle pojawi� si� Karl Winter... * * * Tymczasem policjant Constantini, po przybyciu prezydenta i zamienieniu kilku zda� z koleg� z kolumny motocyklowej towarzysz�cej prezydenckiemu wozowi, podszed� do czerwonego porsche�a, kt�rego �wiat�a pali�y si� nadal. W ich blasku odczyta� wizyt�wk�: �Jean-Paul Vidal LA GAZETTE DE GENEVE Dzia� Kulturalny�. Po zgaszeniu �wiate� policjant zamkn�� powoli drzwi. Kopn�� lew� przedni� opon� i zasycza� przez z�by: � Ja mu poka�� kultur�... Co ten g�wniarz sobie my�li? Jestem jego s�u��cym, czy co? Pogadamy sobie po tej muzyce... Policjant wszed� bocznym wej�ciem, przy kt�rym siedzia� na taborecie starszy portier. Gdy ten podni�s� pytaj�cy wzrok znad niedzielnego wydania gazety specjalizuj�cej si� w sensacjach, Constantini szepn�� mu, tak jakby obawia� si�, �e kto� na sali go us�yszy: � Wpad�em na chwil�, �eby pos�ucha�. � I jakby usprawiedliwiaj�c si�, doda� jeszcze z za�enowanym u�miechem: � Jestem na s�u�bie, ale teraz to nie b�dzie ruchu przez dwie godziny. Portier poprowadzi� go bez s�owa schodkami wiod�cymi do kabiny szefa od �wiate�. St�d by�o �wietnie wida� ca�� orkiestr� oraz samego Wintera, kt�ry w�a�nie zako�czy� �Allegro con spirito�. Nag�a cisza zdziwi�a policjanta i przez chwil� pomy�la�, �e �le trafi�, bo co prawda z tego miejsca �wietnie wida�, ale chyba nic nie s�ycha�. Pocz�tek �Andante� przekona� go jednak, �e ma miejsce lepsze ni� sam prezydent. Po �Allegro ma non troppo, un poco maestoso�, cz�ci uchodz�cej w�r�d znawc�w za najlepszy moment �Symfonii Alpejskiej�, orkiestra podj�a pierwsze takty �Adagia�. Dla Vidala ten w�a�nie fragment symfonii by� najbardziej wzruszaj�cy. Lubi� go, cho� sam nie wiedzia� dlaczego. S�uchaj�c, u�wiadomi� sobie, �e nuci� go kilkakrotnie podczas jazdy samochodem z Genewy do Pary�a. Napisa� kiedy�, �e �Adagio� drugiej cz�ci �Symfonii Alpejskiej� jest najoryginalniejsz� cz�ci� ca�ego utworu. To w�a�nie po tym artykule Winter zbli�y� si� do niego jeszcze bardziej. On te� uwa�a� w�wczas, �e ten moment muzyczny najbardziej mu si� uda�. Nie umia�, a mo�e nie chcia� wyja�ni�, dlaczego. Tak to bywa z artystami. Zreszt� Vidal sam zna� doskonale to uczucie; bywa�o, �e z ca�ego felietonu podoba�o mu si� najbardziej jedno czy dwa zdania. Mo�e dlatego, �e za zwyk�ymi w ko�cu s�owami, z�o�onymi w przypadkowym szyku, kry�y si� g��bsze, bo bardziej osobiste my�li czy skojarzenia... Z zamy�lenia wyrwa�a Vidala kr�tka cisza poprzedzaj�ca majestatyczne �Largo�. Tak majestatyczne jak same Alpy. Przez ca�� t� cz�� symfonii dziennikarz mia� wzrok utkwiony w plecy przyjaciela. S�ucha� i my�la� jednocze�nie o tym, co us�ysza� niedawno od pewnego angielskiego muzyka: �Winter to epigon Mozarta�. Jak to rozumie�? Czy to komplement, czy ironia? A mo�e... Nie, to niemo�liwe. Dziennikarz wr�ci� do muzyki, kt�ra przed chwil� by�a tylko t�em dla jego my�li. K�tem oka obserwowa� swoich najbli�szych s�siad�w i widzia�, jak s� urzeczeni. Jeszcze dwana�cie minut �Largo�, a potem kr�tkie �Finale presto�. I triumf, murowany triumf. Tak musi by�, cho�by dlatego, �e tak ju� napisa� w swej relacji, kt�r� b�dzie kablowa� dzi� w nocy... Widownia wsta�a z miejsc i d�ugo bi�a brawo Winterowi. Kompozytor i dyrygent w jednej osobie k�ania� si� sali, podnosz�c oczy ku lo�y prezydenckiej. Wiedzia� od impresaria, �e teraz, w czasie przerwy, przyjdzie do jego garderoby prezydent w towarzystwie �ony i kilku dygnitarzy. Powtarza� sobie w my�li par� zwrot�w grzeczno�ciowych po francusku, bo z obcych j�zyk�w zna� dobrze tylko angielski. A prezydent, co by�o powszechn� tajemnic�, tego w�a�nie j�zyka szczeg�lnie nie lubi�. �Zreszt� � pomy�la� Winter � t�umaczy� b�dzie stary Halpern, przecie� uwa�aj�, �e jest najlepszym poliglot� w�r�d impresari�w, a na pewno najlepszym impresariem w�r�d poliglot�w�. Winter przeszed� obok policjanta, kt�ry odruchowo mu zasalutowa�. Odpowiedzia� uk�onem, co bardzo si� spodoba�o cz�owiekowi w mundurze. Nie orientuj�c si�, �e Winter jest Austriakiem, pomy�la� sobie, �e Niemcy zawsze mieli szacunek dla munduru. I poszed� zapali� papierosa obok dy�uruj�cego stra�aka. W foyer pan Louis Koland przedstawi� hinduskim znajomym Jean-Paula Vidala, kt�ry zdawa� si� by� urzeczony urod� ambasadorowej. � ... czy nie tak, Jean-Paul? � O, przepraszam, nie dos�ysza�em pytania, zamy�li�em si�. � M�wi�em w�a�nie jego ekscelencji, �e jest pan poniek�d odkrywc� talentu Wintera � wyja�nia� Roland. � Przesada. � No, mo�e rzeczywi�cie, ale trzeba uczciwie przyzna�, �e pan by� pierwszym, kt�ry o Winterze pisa� w gazecie o �wiatowym zasi�gu. � I doda�, zwracaj�c si� do dyplomaty: � Bo musi pan wiedzie�, mon ami, �e pan Vidal jest cenionym krytykiem muzycznym z �La Gazette de Geneve�. Pisuje zreszt� tak�e w innych pismach, nie tylko europejskich. Jak to w�a�ciwie by�o z �odkryciem� Wintera? � To d�uga historia, mog� tylko powiedzie�, �e dzi�ki Winterowi spe�ni�o si� moje marzenie. Przesta�em pisa� o lewych prostych i o setnych sekundy. Tak, tak, prosz� pa�stwa, by�em kiedy� dziennikarzem sportowym, ale w Szwajcarii ta dziedzina nie daje mo�liwo�ci wybicia si�. Bo o czym tu pisa� opr�cz slalom�w i skok�w narciarskich? A sezon nie trwa d�ugo. Poniewa� zawsze lubi�em muzyk�, skorzysta�em z okazji i kiedy starszy kolega prowadz�cy dzia� muzyczny zachorowa�, zast�pi�em go. I tak zosta�o po dzi� dzie�. By�o to tym �atwiejsze, �e po pierwsze, zmar�o si� biedakowi, po drugie za�, zacz��em od pierwszego koncertu Wintera. Widocznie w recenzji znalaz�em w�a�ciwe s�owa, bo po tym koncercie w Innsbrucku � pojecha�em tam notabene g��wnie po to, �eby obs�u�y� jakie� mi�dzynarodowe zawody � Winter zosta� zaproszony do Genewy. Dlatego pan Roland przypisuje mi zas�ug� odkrycia Wintera. Ot, po prostu przypadek, jak to cz�sto bywa w naszym fachu. � Niech pan nie b�dzie taki skromny, m�ody przyjacielu, bo na temat pana dzia�alno�ci propagandowej wiem wi�cej, ni� si� panu wydaje. W�a�ciwie pan, panie Vidal, powinien zosta� impresariem, s�owo daj�. Ale s�ysz� dzwonek. Mo�e porozmawiamy jeszcze po koncercie, przy kieliszku? � Chyba innym razem, bo w�a�nie jestem um�wiony z Karlem. Mamy pewne plany... � A nie m�wi�em? � przerwa� mu Roland, klepi�c go po ramieniu. � Co pan ma na my�li? � zapyta� dziennikarz. � To w�a�nie, �e pan staje si� jak gdyby totumfackim Wintera, �e pan, cho� m�odszy od niego, chodzi za nim jak kokoszka za piskl�ciem. M�wi� panu, niech si� pan przerzuci p�ki czas i zostanie jego impresariem. � Ani mi si� �ni. Zdradz� panu tajemnic�, ale prosz� jej nie rozpowiada�, bo konkurencja jest czujna. Ot� zaproponowano mi, abym napisa� ksi��k� o Winterze, co� � w rodzaju �vie romancee�. On jeszcze o tym nie wie, chc� mu to zakomunikowa� po dzisiejszym triumfie... � Sk�d pewno��, �e to b�dzie triumf? � przerwa� Vidalowi egzotyczny dyplomata. � Dlaczego mia�oby by� inaczej? Wsz�dzie �Alpejska� odnosi sukces, a dzisiejsza publiczno�� te� przysz�a w prze�wiadczeniu, �e b�dzie s�ucha�a arcydzie�a. � A wiecie pa�stwo, dlaczego tak jest? � zapyta� Roland i nie czekaj�c na odpowied� doda�: � Dlatego, �e ludzie maj� do�� muzyki Nono, Pendereckiego czy nawet, pan mi wybaczy, monsieur Vidal, Honeggera. Jestem absolutnie przekonany, �e ludzie, a wi�c i my wszyscy jeste�my konserwatystami, je�li chodzi o sztuk�. A Winter nawi�zuje do najlepszych tradycji klasycznej muzyki austriackiej. Jest �wie�y przez sw�j epigonizm, za kt�rym po cichu t�sknimy. Ani Vidal, kt�ry przez chwil� spogl�da� na Rolanda, ani Hindusi nie podj�li tematu, gdy� na sali, do kt�rej weszli jako ostatni, panowa� ju� ten szczeg�lny rodzaj ciszy, charakterystyczny dla sal koncertowych, gdzie s�uchacze przed nast�pn� porcj� wzrusze� staraj� si� przypomnie� sobie brzmienie znanych im dobrze akord�w. Cz�� widowni dyskretnie zwr�ci�a si� ku prezydenckiej lo�y. By�a jeszcze pusta. Wiedziano, i� w czasie przerwy prezydent odwiedzi� w garderobie Wintera. Pewna starsza pani siedz�ca tu� za Rolandem zapyta�a do�� g�o�nym szeptem, czy prawd� jest, �e prezydent wr�czy� kompozytorowi Legi� Honorow�. Jej towarzysz � syn lub zi��, bo na m�a o wiele za m�ody � zaprzeczy� kategorycznie. Roland, korzystaj�c z przeci�gaj�cej si� przerwy, nachyli� si� za plecami ambasadorowej i zwr�ci� si� do Vidala: � Czy nie uwa�a pan, cher ami, ze mam racj�? � Z czym? � No, z tym nawi�zywaniem do tradycji. Pan si� przecie� na tym dobrze zna i chyba zauwa�y�, �e w Winterze jest co� z Briicknera czy nawet z Mozarta. � Z Mozarta? Mo�e i ma pan racj�. Pozwoli pan, panie Roland, �e wykorzystam pana sugesti� w swojej ksi��ce? � Ale� bardzo prosz�, pod warunkiem jednak, �e otrzymam egzemplarz z w�asnor�czn� dedykacj�. � To si� rozumie samo przez si�... Psykanie z s�siednich foteli przerwa�o im rozmow�. Prezydent siedzia� ju� w pierwszym rz�dzie lo�y. Po chwili kurtyna posz�a w g�r�; rozleg�y si� oklaski, gdy Winter skierowa� swe kroki ku pulpitowi. Ucich�y natychmiast z chwil�, gdy nad g�ow� dyrygenta ukaza�a si� pa�eczka... * * * ...Orkiestra, zach�cona przez Wintera, kilkakrotnie powsta�a z miejsc, aby uczestniczy� w powszechnym aplauzie. U st�p promieniej�cego Austriaka ustawiono wielki kosz czerwono-bia�ych kwiat�w. Winter uk�oni� si� w kierunku lo�y, dzi�kuj�c prezydentowi. Po chwili pojawi�y si� skromniejsze kosze i bukiety. M�oda dziewczyna podbieg�a do muzyka prosz�c go o autograf. Win ter trzyma� w r�ku program, na kt�rym mia� z�o�y� sw�j podpis, ale okaza�o si�, �e dziewczyna nie ma czym pisa�. Kto� z sali poda� d�ugopis. Z g��bi sceny pojawi� si� policjant i tak�e poprosi� o autograf. Wywo�a�o to weso�o�� sali, kt�ra powoli pustosza�a. Vidal po�egna� si� z Rolandem i jego go��mi; musia� si� uda� do foyer, gdzie mia�a si� odby� konferencja prasowa z okazji paryskiej premiery symfonii. Obecni byli najlepsi krytycy muzyczni francuskiej stolicy, a tak�e dziennikarze z ca�ego niemal �wiata. Ich nie interesowa�a sama muzyka, lecz Karl Winter jako cz�owiek, kt�rego nazwisko by�o na ustach wszystkich. Winter nie by� ani �cudownym dzieckiem�, ani muzycznym patriarch� znanym ze swego dowcipu czy powodzenia u pi�knych kobiet i koronowanych g��w; s�awa jego bra�a si� st�d, �e ten prawie pi��dziesi�cioletni m�czyzna wszed� do wielkiej muzyki w�a�ciwie niczym nie zapowiedziany. Ot, po prostu, z dnia na dzie� sta� si� kim�. Nikt naprawd� nie s�ysza� o jakich� jego utworach, zapowiadaj�cych niezwyk�o�� �Symfonii Alpejskiej�. Oczywi�cie sami krytycy nie przyznawali si� publicznie do tego, �e nie znaj� tych utwor�w, gdy� bali si�, �e b�dzie to uznane za brak wyczucia czy po prostu niekompetencj�. W swoich felietonach wspominali mimochodem o jakich� utworach kameralnych czy nawet koncertach, ale �adnych szczeg��w nie podawali. Tylko Jean-Paul Vidal napisa� swego czasu o nich bardziej konkretnie. Mo�e jednak wyczu� co� tajemniczego w tym, �e autor raczej przeci�tnych utwor�w sta� si� nagle geniuszem � w ka�dym razie wi�cej do tej przesz�o�ci nie wraca�. Interesowa�a go teraz bardziej przysz�o��. Jego i jego koleg�w zebranych w foyer, zadaj�cych Winterowi mn�stwo pyta� na temat tego, nad czym obecnie pracuje. Kompozytor odpowiada� ch�tnie, aczkolwiek niezbyt precyzyjnie. By� mo�e w przysz�ym sezonie b�dzie m�g� przedstawi� koncert, nad kt�rym pracuje od wielu lat. Nie, nie b�dzie to ju� w stylu �Alpejskiej�, to b�dzie co� ca�kiem innego, bardziej nowoczesnego, zgodnego z duchem i kryteriami artystycznymi naszych czas�w... Podczas konferencji fotoreporterzy robili liczne zdj�cia, kt�re mia�y nazajutrz ukaza� si� w porannej prasie, a p�niej w magazynach, z upodobaniem zajmuj�cych si� lud�mi b�d�cymi o�rodkiem powszechnego zainteresowania. Po pewnym czasie flesze przesta�y razi� oczy, a na sali zostali w�a�ciwie ju� tylko krytycy muzyczni. Zacz�a si� rozmowa o muzyce dawnej i wsp�czesnej. Rozmowa si� jednak nie klei�a i po p� godzinie Winter przeprosi� obecnych. Jest ju� zm�czony, a jutro czeka go dalsza podr�. Vidal zaproponowa�, �e odwiezie go swoim wozem do hotelu. � Tym bardziej, Karl, �e mam do ciebie pewn� pro�b�. Je�li masz chwil� czasu, wy�o�� ci spraw� w kilku zdaniach przy kieliszku w barze hotelowym. Mieszkasz jak zwykle w �Prince de Galles�? � Oczywi�cie. M�j impresario, stary Halpern, bardzo nalega, abym ze wzgl�d�w presti�owych mieszka� w luksusowym hotelu, ale musz� ci si� przyzna�, �e gdy przed laty przyjecha�em do Pary�a, ba�em si�, �e b�d� musia� sam uregulowa� rachunek. Przepuszczaj�c Wintera przez drzwi prowadz�ce na ulic�, dziennikarz pomy�la� sobie, �e ta informacja zainteresuje czytelnik�w jego ksi��ki. Zada� mu zaraz pytanie, kt�re ��czy�o si� bezpo�rednio z dawnymi obawami go�cia �Prince de Galles�: � Powiedz mi, Karl, ile wynios�o twoje honorarium za dzisiejszy koncert? � Du�o. � To znaczy? � Musisz koniecznie wiedzie�? � Mo�e niekoniecznie, ale to czysto zawodowa ciekawo��. � Zawodowa? Chyba nie zamierzasz... W tym momencie jak spod ziemi wyr�s� policjant i zagrodzi� Vidalowi drog�. � Jest pan nareszcie. A ja tu stercz� z pana kluczykami. Chcia�em ju� dzwoni�, �eby koledzy zabrali pana w�z z chodnika... Och! To pan jest z panem Winterem... Nie wiedzia�em, �e jeste�cie razem... Dzi�kuj� panu za autograf. To dla Luciena, mojego najstarszego. Akurat dzi� ko�czy osiemna�cie lat... � Co ten policjant m�wi? � Nic wa�nego, opowiem ci p�niej w hotelu. � Pal licho mandat. Niech pan mu powie, �e bardzo fajnie zagra� ten sw�j koncert... I niech pan mu powie jeszcze, �e m�j ch�opak ma ju� dwa autografy: zwyci�zcy Tour de France i Brigitte Bardot. Vidal roze�mia� si�. � Gdzie pan mieszka, monsieur l`agent? Mog� pana podrzuci� do domu. Wie pan, przys�uga za przys�ug� � ja nie p�ac� mandatu, a pan odzyska stracony przeze mnie czas. Jad�c now� obwodnic�, czerwony porsche znalaz� si� przy Porte de Clichy, gdzie mieszka� policjant, w ci�gu nieca�ego kwadransa. Po po�egnaniu si� z nim i wykr�ceniu si� od zaproszenia � �Nie, nie, panowie naprawd� nie przeszkadzaj�, bo u mnie s� go�cie i b�d� do samego rana, a jutro nie mam s�u�by� � Vidal zawr�ci� w stron� Porte Maillot. �miej�c si� jeszcze na samo wspomnienie, opowiada� Winterowi o pocz�tkach swojej znajomo�ci z policjantem; po chwili samoch�d stan�� przed hotelem �Prince de Galles�. Vidal powiedzia� portierowi w liberii, �e zabawi tu najwy�ej kwadrans, nie ma zatem sensu wje�d�a� do podziemnego parkingu hotelowego. Przeszli z Winterem przez hali, kt�ry mimo do�� p�nej pory by� pe�en ludzi � przed kilkoma minutami przyby�a wycieczka Japo�czyk�w, kt�rym wyra�nie nie chcia�o si� spa�, mo�e na skutek r�nicy czasu, a mo�e dlatego, �e chcieli natychmiast zobaczy� Champs-Elysees w nocnej szacie. Sam Vidal by� zdania, �e Pola s� o wiele ciekawsze w nocy ni� za dnia, mo�e dlatego, �e iluminowany �uk Triumfalny lepiej zamyka s�ynn� perspektyw�, jest bardziej widoczny na tle granatu nieba. Po chwili obaj przyjaciele siedzieli w barze � Vidal zam�wi� sobie podw�jn� whisky z lodem, Winter za� gin-tonic. � Teraz dopiero czuj�, jak mi si� chce pi�. � Nie dziwi� si�, po takich emocjach... � To chyba nie to. Musz� ci si� przyzna�, �e od pewnego czasu nie czuj� w og�le tremy. � Po prostu jeste� coraz bardziej pewny siebie. Znasz ca�o�� na pami��, ka�dy takt, ka�d� nut�. � Mo�e to rzeczywi�cie na tym polega. � Winter odstawi� pust� szklank�. Chwil� milcza�, wreszcie zapyta� Vidala: � O czym w�a�ciwie chcia�e� ze mn� porozmawia�? � To prosta sprawa. Chodzi o to, �e mam zam�wienie na napisanie czego� wi�kszego o tobie. To ma si� ukaza� najpierw w kilku wielkich tygodnikach, a potem w formie ksi��kowej. Jednocze�nie w Stanach, we Francji, Austrii i W�oszech. � A co ja mam do tego? Przecie� wiesz o mnie chyba wszystko. � Tak si� zawsze wydaje. Ale wiesz, jak to jest, ka�dy najmniejszy szczeg�, kt�ry tobie si� wydaje b�ahy, mo�e okaza� si� bardzo interesuj�cy dla czytelnika. No, na przyk�ad to, co przed godzin� m�wi�e� mi o swoim pierwszym pobycie w hotelu. To jest kawa�ek prawdziwego �ycia: �Wielki kompozytor, dzi� milioner, s�awny i podziwiany, jeszcze dwa lata temu ba� si�, �e nie b�dzie w stanie zap�aci� rachunku hotelowego...� � My�lisz, �e to mo�e kogokolwiek interesowa�? � Ale� tak, Karl. Taki fakt, przez kontrast, jeszcze bardziej podkre�la tw�j obecny triumf. � To �mieszne. � By� mo�e, ale ludzie, zw�aszcza czytelnicy wielkich magazyn�w, uwielbiaj� dowiadywa� si�, �e s�awny dzi� cz�owiek by� nie tak dawno temu takim samym przeci�tniakiem jak oni... � Przeci�tniakiem? � No, mo�e to nie jest w�a�ciwe wyra�enie, ale rozumiesz, co mam na my�li. Zreszt� tu chodzi nie tyle o mnie, ile o wydawc�w. Chc�, �eby wszystko by�o absolutnie autentyczne. � My�l�, Jean-Paul, �e dasz sobie rad� beze mnie. Wiesz o mnie wszystko. Kim by�bym bez ciebie? � Winter przy ostatnich s�owach u�miechn�� si� ni to ironicznie, ni to smutno. Wygl�da� rzeczywi�cie na zm�czonego. � Dobra, ale mog� chyba liczy� na ciebie, gdy b�dzie chodzi�o o nowe elementy, kt�re mog� mi si� przyda�. Zreszt� ksi��k� dam ci do autoryzacji. Wydawcy maj� si� zwr�ci� do ciebie, tak przynajmniej ich zrozumia�em, �eby� napisa� s�owo wst�pne. � Chyba zwariowali... � Wcale nie. Zapominasz, �e w naszych czasach wielkie kariery s� wbrew pozorom do�� rzadkie. Oczywi�cie przez karier� nale�y rozumie� po��czenie s�awy z pieni�dzmi. Ka�dy chce by� s�awny i mie� co� z tego. � Mo�e masz racj�. � Na pewno. Vidal postanowi�, �e sp�dzi noc w pobliskim, ta�szym hotelu. Po zam�wieniu drugiej kolejki tych samych napoj�w Winter zapyta� go, jakie ma plany na najbli�sze dni. � Nic szczeg�lnego opr�cz pracy nad tob� � za�artowa� dziennikarz. I doda�: � A dlaczego pytasz? � My�la�em, �e lecisz ze mn� do Londynu. � Na ten koncert dla UNICEF? Nic z tego. Mam na g�owie wspomnienia o �Profesorze�. � O Karlsteinie!? � Przecie� m�wi�em ci ju�, �e tkwi� po uszy w twoich sprawach. Musz� pisa� o nim reporta�. Zbli�a si� akurat rocznica jego �mierci. � Tak, rzeczywi�cie, ju� chyba min�o trzydzie�ci lat... � Dwadzie�cia dziewi��, Karl. Jak mog�e� zapomnie� o tym? On przecie� pierwszy pozna� si� na tobie. � Taaak, Karlstein... Id� ju� sobie, Jean-Paul, jestem dzi� naprawd� do niczego... 2. Karl Winter nie lubi� lata�. W samolocie czu� si� �le, niepewnie i cz�sto mawia�, �e cz�owiek zosta� stworzony, aby chodzi� po ziemi. Tego samego zdania by� jego impresario J�zef Halpern, kt�ry chyba przez przekor� naby� kiedy� na gie�dzie trzy akcje sp�ki produkuj�cej samoloty. Interes okaza� si� znakomity � z ma�ej firmy owa sp�ka sta�a si� z czasem pot�nym przedsi�biorstwem powi�zanym z najwi�kszymi potentatami w tej bran�y. Fakt ten nie zmieni� wprawdzie stosunku Halperna do lotu, ale �e by� cz�owiekiem praktycznym, realistycznie patrz�cym na �wiat, w kt�rym pieni�dze znacz� wiele, lata� samolotami dla zaoszcz�dzenia czasu. Dzisiejszy lot z Pary�a do Londynu przebiega� g�adko. Jedynych emocji dostarczy�a rozmowa stewardesy z jednym z pilot�w, kt�ry przyszed� do kabiny pierwszej klasy rozprostowa� nogi i przy okazji napi� si� kawy z mlekiem. Rozmawiali po gaelicku � musieli by� Walijczykami czy Irlandczykami � o g�o�nym zderzeniu dwu samolot�w lec�cych nad Jugos�awi� na wysoko�ci dziesi�ciu kilometr�w. Z tego, co m�wi�a stewardesa � a Halpern rozumia� niemal wszystko, gdy� w czasie ostatniej wojny mieszka� w ma�ej dziurze w pobli�u Cardiff u � wynika�o, �e cudem unikn�a �mierci, bo mia�a lecie� angielsk� maszyn� udaj�c� si� w tym dniu do Turcji. Zast�pi�a j� kole�anka, kt�ra od dawna marzy�a o zachodzie s�o�ca nad Bosforem. Gdy pilot wr�ci� do kabiny � zbli�ali si� ju� do celu � Halpern zapyta� od niechcenia po francusku, czy ich maszyna leci we w�a�ciwym korytarzu. � Bo wie pani, nie znosz� przypadkowych spotka�, co w t�oku jest zawsze mo�liwe. Dziewczyn� zatka�o. Przez chwil� pomy�la�a, �e ten Francuz ma niezwyk�y dar odczytywania cudzych my�li. Ale gdy pasa�er powiedzia� kilka s��w po gaelicku, sp�sowia�a. � Bardzo pana przepraszam. Nie wiedzia�am, �e pan rozumie. Nie wolno nam m�wi� o takich rzeczach przy pasa�erach. Nie sypnie mnie pan? � zapyta�a u�miechaj�c si� zalotnie. � To wszystko zale�y od dw�ch rzeczy: po pierwsze, czy dostan� jeszcze kieliszek drambuie, po drugie, czy rzeczywi�cie nie spotkamy nikogo na naszej drodze. Gdyby tak, to poskar�� si� Big Bossowi. Oboje si� roze�mieli i po chwili stewardesa przynios�a dwa kieliszki szkockiego likieru � dla Halperna i jego s�siada. � Niech panowie wypij� szybko, bo za chwil� zapinamy pasy. Wida� ju� Londyn. Samolot wyra�nie zni�y� lot. Po prawej stronie wida� by�o Tamiz� i dzielnice ogromnej metropolii. Po niespe�na godzinie od chwili opuszczenia Or�y, boeing ko�owa� ju� na pasie. Winter i Halpern wyszli niemal pierwsi, co jest przywilejem Bardzo Wa�nych Osobisto�ci. Wsiedli do osobnego autobusiku, przeznaczonego dla pasa�er�w pierwszej klasy. Razem z nimi jecha�a para Australijczyk�w � m�czyzna mia� naszyty na g�rnej kieszonce marynarki herb swego kraju � oraz dwaj panowie rozmawiaj�cy po niemiecku o interesach. Kontrola paszportowa i celna przebiega�a niezwykle sprawnie; nikogo nie zainteresowa� futera� na skrzypce Wintera, a policjant ledwie rzuci� okiem na jego paszport. � Albo ci Anglicy s� �wietnymi psychologami, albo s� ju� tak flegmatyczni, �e ich nic nie obchodzi � zwr�ci� si� Winter do Halperna. � Dlaczego tak uwa�asz? � Przecie� zamiast skrzypiec m�g�bym mie� w futerale na przyk�ad bro�, fa�szywe dolary czy narkotyki � odpar� Winter. � Jest, m�j drogi, trzeci wariant � po prostu maj� �wietne informacje i wiedz� kogo nale�y rewidowa�, a kogo nie. Podczas tej wymiany zda� nie zauwa�yli zbli�aj�cego si� do nich wielkimi susami m�czyzny, kt�ry m�g�by uj�� za wz�r Anglika, takiego jak sobie go wyobra�aj� Francuzi lub rysownicy pism satyrycznych � wysoki, szczup�y, szpakowaty, z w�sami po��k�ymi od palenia (fajki? cygar?), w ciemnym tweedowym ubraniu, z parasolem, ale za to bez melonika. Przywita� si� z przybyszami tak�e w bardzo angielski spos�b � Winter przez chwil� pomy�la�: �Zaraz powie do mnie: maestro Winter, I presume?� � z serdecznym lekkim u�miechem i b�yskiem w oczach. Natomiast jak na Anglika m�wi� znakomicie po niemiecku, co dla Wintera by�o mi�ym zaskoczeniem. � Ciesz� si�, �e pan�w tu widz�. Naprawd�. I mamy wspania�� pogod�, nieprawda�? A to w Londynie jest nie do pogardzenia. Zw�aszcza gdy zamierza si� po nim porusza� piechot�. A wiem, herr Winter, �e pan jest gor�cym zwolennikiem pieszych w�dr�wek. Czyta�em o tym w jakim� pi�mie. By the way, w�a�nie mam dla pana kilka londy�skich gazet, kt�re o panu pisz�. Prosz� je przyj�� ode mnie. � Dzi�kuj�. Rzuc� na nie okiem w hotelu, przy fili�ance kawy... � Ch�tnie zaprosi�bym pan�w zaraz, ale widz�, �e nie ma jeszcze pana Clippera ani... � Czekamy jeszcze na kogo�? � przerwa� Halpern. � My�la�em, mister Griffith, �e pan, jako dyrektor Albert Hali, jest wystarczaj�c� obstaw�. Anglik roze�mia� si� cicho i wyja�ni�: � Mia� tu by� jeszcze m�ody Tom Roy, wiolonczelista, o kt�rego pan Winter prosi� telegraficznie do swojej orkiestry, a tak �e jak wspomnia�em � pan Clipper, przedstawiciel UNICEF na Zjednoczone Kr�lestwo. A oto jeden z nich... Do tr�jki m�czyzn, stoj�cych nie opodal ruchomych schod�w prowadz�cych do parking�w, zbli�y� si� m�odo wygl�daj�cy, ubrany po sportowemu cz�owiek, mocno zadyszany. � Bardzo pan�w przepraszam, ale dwukrotnie utkn��em w pot�nych korkach. Jazda po Londynie i do Heathrow staje si� niemo�liwa. Jeszcze raz przepraszam. � Nie ma za co, mister Roy, si�a wy�sza � powiedzia� Halpern. � Roy? To jakie� nieporozumienie. � To pan Clipper, Jonathan Clipper z UNICEF � sprostowa� Griffith prowadz�c towarzystwo do czarnego rovera, stoj�cego na parkingu. � Jonathanie, jedziemy do hotelu �Dorchester�, tam poczekamy na ciebie. Zjemy razem lunch, zgoda? Podczas jazdy z lotniska Heathrow do centrum Londynu, trwaj�cej niemal tyle ile lot z Pary�a, dyrektor Albert Hali, gdzie Winter mia� za dwa dni wyst�powa� ze sw� �Symfoni� Alpejsk��, wyja�nia�, �e do dnia dzisiejszego wszystkie bilety zosta�y w�a�ciwie wykupione. � Przynajmniej najdro�sze, a te s� w ko�cu decyduj�ce dla powodzenia ca�ego przedsi�wzi�cia. Z Buckingham Palace przysz�o zam�wienie na dwadzie�cia bilet�w. Nie, nie oznacza to, �e sama kr�lowa przyb�dzie. Po prostu dw�r chcia� pokaza� w ten spos�b, �e docenia inicjatyw�. Pomoc dzieciom z ca�ego �wiata jest przedsi�wzi�ciem tak szlachetnym, �e nie mog�o w nim zabrakn�� najwy�szych sfer. Zreszt� mo�e kto� z rodziny kr�lewskiej przyb�dzie na koncert. Na pewno pan Clipper podzi�kuje panu, herr Winter, za to, �e si� pan zgodzi� wyst�pi� rezygnuj�c z honorarium � doda� Anglik. Samoch�d kr��y� ju� po ulicach centrum od dobrych kilku minut. Po chwili zatrzyma� si� przed wys�u�onym, troch� staro�wieckim hotelem �Dorchester�. Winter wola� te stare hotele, w stylu troch� wiede�skim, od nowoczesnych bry�, zimnych jak g�ry lodowe. M�ody boy zabra� lekkie baga�e go�ci, a inny odebra� kluczyki od samochodu o nic nie pytaj�c. Widocznie dyrektor Albert Hali cz�sto przyprowadza� tu s�awy ze wszystkich kontynent�w. Griffith uda� si� do sali restauracyjnej, gdzie mieli przyj�� za chwil� Winter i Halpern, kiedy ju� rozlokuj� si� w swych pokojach. Gdy zeszli, przy stole siedzia� ju� Jonathan Clipper. � Zam�wili�my kuchni� kontynentaln�. Nie mo�emy dopu�ci� do tego, �eby nasz drogi go�� rozchorowa� si� na �o��dek � za�artowa� Griffith. � Naszej kuchni b�dzie pan m�g� skosztowa� dopiero po koncercie � zawt�rowa� mu przedstawiciel UNICEF. Pij�c aperitify przyniesione przez kelnera, jakby �ywcem wyj�tego z powie�ci Dickensa, Winter my�la� przez chwil� o Tomie Royu. �Ten stary Halpern jest absolutnie nadzwyczajny. Pomy�la� o wys�aniu telegramu, a tylko raz wspomnia�em mu o tym m�odym muzyku, czym wcale nie wydawa� si� zachwycony, zw�aszcza gdy powiedzia�em mu, �e odkry� go Vidal�. Zadum� Wintera przerwa� Clipper. � Przeczyta� pan ju�, co tu o panu pisz�? � Jeszcze nie, ale my�l�, �e to samo co zwykle. Odpowied� Wintera wyda�a si� dw�m Anglikom dowodem braku skromno�ci. Co prawda po paryskim sukcesie m�g� by� troch� zarozumia�y. Aby przerwa� milczenie, kt�re zapad�o po ostatnich s�owach kompozytora, Halpern zwr�ci� si� do swego s�siada: � Czy pocz�tkuj�cy angielscy wirtuozi maj� zwyczaj lekcewa�y� renomowanych mistrz�w? � Nie rozumiem � odpar� dyrektor Albert Hall. � Mam na my�li tego Roya, kt�ry mia� by� na lotnisku. A mo�e to d�ugow�osy kontestator? � u�miechn�� si� impresario. � Sk�d panu to przysz�o do g�owy? Nie wiem, co si� sta�o, doprawdy. Tym bardziej, �e dwa dni temu z nim rozmawia�em, by� dumny z telegramu, kt�ry przys�a� mu herr Winter. � Przepraszam pana, ale telegram wys�a� pan Halpern � przerwa� Winter. I doda�: � On zawsze o wszystkim pami�ta. � Karl, chyba si� mylisz. �adnego telegramu nie wysy�a�em. My�la�em, �e rzeczywi�cie ty to zrobi�e�. � W �adnym wypadku. Mam pami�� nie najlepsz�, ale nie a� tak kr�tk�. � Widocznie musia�a to zrobi� moja sekretarka. To prawdziwa per�a � uci�� spraw� impresario. Przy deserze, na kt�ry podano owoce z r�nych stron �wiata, do ich sto�u podszed� maitre d�hotel i oznajmi� �ciszonym g�osem, �e jacy� panowie z radia chcieliby zada� kilka pyta� panu Winterowi. � Niech przejd� do palarni, my tam b�dziemy za pi�� minut. Prosz� wszystkim przynie�� kaw�, koniak i pude�ko najlepszych cygar � zadecydowa� Griffith. Wstaj�c od sto�u, Winter pomy�la�: �A wi�c te ��te w�sy to nie fajka, lecz cygara�. * * * Wywiad dla radia nie wypad� najlepiej � takie wra�enie odni�s� Winter z p�godzinnego seansu przed dwoma mikrofonami i trzema rozczochranymi blondasami, kt�rzy � o zgrozo! � reprezentowali kilka stacji radiowych o �wiatowym zasi�gu i rozg�osie. Nie podobali mu si� ci ludzie, dla kt�rych muzyka, wielka muzyka stanowi�a, jak si� okaza�o, jedn� wielk� niewiadom�, dla kt�rych cz�owiek liczy� si� tylko dlatego, �e by� akurat s�awny, �e ��dni plotek i sensacji czytelnicy prasy i radios�uchacze chcieli coraz wi�cej wiadomo�ci. Halpern wyczu� natychmiast niech�� Wintera; wiedzia�, jakie niebezpiecze�stwo z punktu widzenia reklamy kry�a taka postawa. Uj�� wi�c spraw� w swoje r�ce i, przy wydatnej pomocy Clippera � on te� mia� w tym sw�j interes, cho� bardziej szlachetny � odpowiada� za Wintera za ka�dym razem, gdy by�o to mo�liwe. Dosz�o do tego, �e powiedzia�, i� mistrz jest zas�piony, bo, by� mo�e, prze�ywa... dramat mi�osny. Co za gratka dla tych d�ugow�osych! �egnaj�c si� z�o�yli na wp� ironiczne wyrazy wsp�czucia. Wintera zatrz�s�o na sam� my�l... Po umyciu si� i przebraniu postanowi� wyj�� na spacer, najlepiej do Hyde Parku. Zszed� wi�c do hallu, gdzie poprosi�, aby przechowano jego skrzypce w hotelowym sejfie. Chocia� kierownik recepcji nie okaza� zdziwienia, Winter czu� si� w obowi�zku doda�, �e co prawda nie jest to Stradivarius ani Amati, ale jest bardzo do nich przywi�zany. O�wiadczenie jego zosta�o przyj�te z nale�ytym zrozumieniem. Poprosi� jeszcze o kartk� papieru i zostawi� kr�tk� wiadomo�� dla Halperna, kt�ry ucina� sobie, jak zawsze po sutym obiedzie, zbawcz� dla jego samopoczucia drzemk�. By�o nadal ciep�o i bardzo s�onecznie, a porcelanowe niebo przypomina�o Winterowi pejza�e angielskie, kt�re kiedy� podziwia� w wiede�skim muzeum. A przecie� by�o to londy�skie niebo, zasnute dymem i spalinami. Jak ono musi wspaniale wygl�da� na wsi, gdzie� w Sussex czy Norfolk! W samym parku by�o troch� ch�odniej; po chwili wahania Winter, id�c za przyk�adem setek ludzi, m�odych i starych, usiad� na trawie w cieniu wielkiego kasztana. U�miechn�� si� do siebie wspominaj�c, jak w Wiedniu, jako student, ucieka� z kolegami na widok zbli�aj�cych si� stra�nik�w patroluj�cych alejki parkowe. Tu jest ca�kiem inaczej. I co za mi�kka trawa... Siedzia� tak przesz�o kwadrans, potem zdj�� marynark� i po�o�y� si�, �ledz�c metamorfozy nielicznych chmur na niebie. Pomy�la� sobie, �e w epoce podr�y samolotem i podboju kosmosu chmury nie s� ju� natchnieniem dla poet�w i muzyk�w. Ani nawet dla malarzy. Do hotelu wr�ci� o zmroku. Zauwa�y� natychmiast Halperna, kt�ry siedzia� oparty o kontuar baru i popija� jaki� koktajl z ogromnego kielicha. � Spr�buj, Karl. To naprawd� pyszne i niegro�ne � troch� rumu i wiele r�nych syrop�w i sok�w owocowych. No i te lody! Winter zam�wi� to samo. Nie przepada� za rumem, ale koktajl wygl�da� rzeczywi�cie imponuj�co i apetycznie. � Gdzie� by� przez ca�y czas? Szuka�em ci�, by ci pokaza�, co pisze o nas prasa wieczorna. Wida�, �e w tej chwili nie ma w Londynie �adnej imprezy sportowej ani sensacyjnego napadu czy morderstwa, bo tw�j wyst�p zapowiedziany jest niemal wsz�dzie na pierwszych stronach. � A co pisz�? � To co zwykle: go�cimy najs�awniejszego kompozytora naszych czas�w, cz�owieka, kt�ry ratuje honor wsp�czesnej muzyki austriackiej � tak! tak! � autora najs�awniejszej symfonii XX wieku i tym podobne dyrdyma�ki. Winter wypi� kilka �yk�w ze swego pucharu, po czym zwr�ci� si� znowu do Halperna: � Cytujesz te gazety, jak gdyby� chcia� zakpi� ze mnie... � Sk�d�e znowu. Po prostu �miej� si� z tego stylu, kt�ry sta� si� znowu od kilku lat powszechnym stylem w ca�ej europejskiej prasie. K�ania si� tu prasa �made in USA�. Pami�tasz tytu�y w Nowym Jorku i Filadelfii? By�y tak samo �mieszne. Tobie te� przecie� wydawa�y si� ekstrawaganckie. � Masz racj�. Nie mog� si� do tego przyzwyczai�. Zrozumia�by� mnie, gdyby� zna� gazet�, na kt�rej niemal uczy�em si� czyta�. Wierzy�em we wszystko, co w niej pisano, bo to by�o serio. A dzi�... Impresario nie podj�� tematu. Popatrzy� na Wintera i pomy�la� sobie, �e kompozytor nie jest dzi� w najlepszym nastroju. Przerwa� milczenie: � Mo�e by�my poszli gdzie� na kolacj�? Na przyk�ad do kanto�skiej restauracji w Soho? � Wiesz, dzi� chyba nie. P�jd� do pokoju, czuj� si� zm�czony. � Jak uwa�asz, ale �a�uj, bo kuchnia chi�ska w londy�skim wydaniu jest jedyna w swoim rodzaju. � Naprawd� dzi�kuj�. Najwy�ej poprosz�, �eby przyniesiono mi co� lekkiego do pokoju. Chc� by� wypocz�ty przed jutrzejsz� pr�b�. � Przecie� mamy by� w Albert Hali dopiero po po�udniu. � Wiem, ale rano chc� pospacerowa� troch� po mie�cie, mo�e co� kupi�, wst�pi� do British Museum. � Szeroki program, m�j drogi! Ale r�b jak uwa�asz. Ja sobie p�jd� sam na kaczk�, jakiej nie jadaj� nawet w Pekinie. Winter i Halpern wyszli razem z baru. W recepcji zapytano, czy mistrz odbierze z sejfu skrzypce. � Niech zostan� do jutra. Odbior� je przed pr�b�. Wychodz�c, impresario pomy�la�, �e Winter zbzikowa� � przecie� te jego skrzypce s� warte najwy�ej sto funt�w. I to jedynie dlatego, �e ich w�a�ciciel dzi� jest s�awny. Pokr�ci� g�ow� i poprosi� portiera o taks�wk�. * * * Przez noc pogoda zepsu�a si�. Si�pi� deszcz, tym bardziej dokuczliwy, �e Winter spodziewa� si� s�o�ca. Wsta� z ��ka, ogoli� si�, zjad� przyniesione �niadanie, wreszcie ubra� si� nie odsuwaj�c zas�on. �a�owa�, �e nie zam�wi� taks�wki, jak mu proponowa� portier. Mo�e wynaj�� teraz jaki� w�z bez kierowcy? To wprawdzie ryzyko przy tej pogodzie i lewostronnym ruchu, ale mo�e si� okaza� konieczne. Chocia�... taniej b�dzie kupi� parasol. Winter popatrzy� na niebo i stan�wszy pod markiz� sklepu z kosmetykami, zajrza� do planu miasta otrzymanego w recepcji. Najbli�sza stacja metra by�a, jak si� okaza�o, o dwie przecznice st�d. Po ustaleniu marszruty kompozytor ruszy� szybkim krokiem. Po chwili, akurat gdy s�o�ce rzuci�o nie�mia�o kilka anemicznych promieni, Winter prosi� w kasie stacji o bilet. Zap�aci� prawie funta... Panowie Clipper i Griffith od przesz�o trzech kwadrans�w czekali w towarzystwie impresaria na powr�t Wintera. Nie dawali po sobie pozna�, �e s� zdenerwowani nieobecno�ci� kompozytora. Ale mimo �e m�wili o pogodzie, akustyce w Albert Hall, o sytuacji w Libanie � pan Clipper by� tam konsulem przez kilka lat � o spadku funta czy kolejnym zamachu w Ulsterze, wszyscy trzej zastanawiali si�, gdzie mo�e by� Winter. W Londynie �atwo si� zgubi� mimo istnienia metra, a c� dopiero, je�li kto� porusza si� piechot� czy tym bardziej samochodem � ulice jednokierunkowe s� prawdziwymi pu�apkami dla obcych. Halpern zaproponowa�, �eby � siedli do sto�u nie czekaj�c na Wintera. � Przynajmniej nie stracimy czasu, a jak przyjdzie, to zje co� raz dwa. Argument ten przekona� Anglik�w. Na potwierdzenie s�uszno�ci inicjatywy impresaria nie czekali d�ugo. Ju� po chwili zjawi� si� boy z recepcji, kt�ry oznajmi� Halpernowi, �e dzwoni� pan Winter i prosi�, aby przekaza�, �e pojecha� prosto do Albert Hall. Przeprasza pan�w, prosi tylko, aby przyniesiono mu skrzypce. Wyda� instrukcje recepcji. Aha, powiedzia� jeszcze, �e zjad� znakomity obiad w ma�ej chi�skiej restauracji. Impresario da� ch�opcu p�funtowy napiwek. Wygl�da� na wyra�nie zadowolonego. Na zdziwion� min� swego vis-a-vis wyja�ni�, �e wczoraj gor�co namawia� przyjaciela, aby zjad� z nim kolacj� w chi�skiej dzielnicy, ale ten odm�wi�; wydawa� si� by� w z�ym nastroju. � Wszystko wskazuje na to, �e mu si� humor poprawi� � zako�czy� swoje wyja�nienie, kt�re zosta�o przyj�te z aprobat�. Jednak Halpern nie zgad�. Gdy trzej m�czy�ni weszli na pust� widowni� Albert Hall, wyczuli natychmiast, �e Winter ma k�opoty z orkiestr�. Rozpoznawszy g�os Halperna, kt�ry m�wi� co� do dyrektora sali, dyrygent odwr�ci� si� nagle i zacz�� g�o�no narzeka� po niemiecku, �e nie mo�na pracowa� z orkiestr�, kt�ra jest nie tylko nie zgrana, ale nawet niekompletna. W tej sytuacji zarz�dza kwadrans przerwy i prosi, aby �ci�gni�to jak najrychlej brakuj�cych ludzi. Po czym zszed� z estrady i zbli�y� si� do siedz�cych w drugim rz�dzie. � Musi pan zrozumie�, herr Winter, �e mamy sezon urlopowy. G��wny trzon pana orkiestry to muzycy z orkiestry naszego radia, pan wie najlepiej, �e to znakomity zesp�. Uzupe�nili�my go muzykami z Glasgow i Edynburga � usprawiedliwia� si� Griffith. � Ale nie wszyscy s� � przerwa� mu dyrygent. � Zaraz b�d�, przecie� zacz�� pan pr�b� o kilkana�cie minut wcze�niej, ni� by�o zapowiedziane. Winter stropi� si� i przyzna�, �e rzeczywi�cie zacz�� za wcze�nie. Odwr�ci� si� w stron� orkiestry i g�o�no przeprosi� za nietakt, co zrobi�o korzystne wra�enie na obecnych. Znali oni zbyt dobrze humory wielkich s�aw. U�miechn�li si�, a Winter uk�oni� im si� nisko. Atmosfera sta�a si� nagle pogodna. � Moi panowie, dajcie zna�, kiedy wszyscy b�d� gotowi � poprosi� jeszcze Winter. Przysiad� si� do Halperna. � Mia�e� racj�, ta kuchnia jest pyszna. Lepsza ni� ta, kt�rej pr�bowa�em kiedy� w Amsterdamie. Zreszt� tamta by�a mieszanin� chi�sko-indonezyjsk�. W Soho jest very, very good � te ostatnie s�owa Winter wym�wi� na�laduj�c akcent chi�skich kelner�w, co rozbawi�o towarzystwo. Po chwili zbli�y� si� do nich �ysy m�czyzna. Jak si� okaza�o, by� to pierwszy skrzypek, kt�ry oznajmi� Winterowi, �e wszyscy s� na swych posterunkach i �e mo�na ju� zacz�� pr�b�. � Brakuje tylko jednego z wiolonczelist�w, ale poradzili�my sobie. �ci�gn��em kuzyna, kt�ry zgodzi� si� zast�pi� koleg� do czasu jego przybycia. Winter podzi�kowa� za inicjatyw�, przeprosi� swych rozm�wc�w i stan�� za pulpitem. � Zaczniemy, panowie, od �Largo�... Dopiero podczas kolacji, a w�a�ciwie w chwili, gdy przeszli do palarni, Halpern wyj�� z kieszeni zabran� z hallu gazet� wieczorn�. Po chwili zwr�ci� si� do Wintera: � Oho, nasze akcje spadaj�. Pisz� o nas dopiero na drugiej stronie. � A co jest na pierwszej? � Nic takiego, jaki� wypadek samoch... O, psiakrew, to ci dopiero... � Co takiego? � Zobacz sam. Winter wzi�� do r�ki p�acht� gazety � pod du�ym zdj�ciem cz�owieka le��cego na jezdni widnia� sporych rozmiar�w tytu�: ZAGADKOWA �MIER� WIRTUOZA: WYPADEK CZY ZAB�JSTWO? Pod spodem czytelnik m�g� przeczyta�, �e ofiar� by� utalentowany wirtuoz Tom Roy, kt�ry mia� wyst�pi� w orkiestrze wykonuj�cej po raz pierwszy w Londynie s�ynn� symfoni� Karla Wintera... Kompozytor bez s��w od�o�y� gazet�. Halpern przerwa� cisz� m�wi�c ni to do siebie, ni to do przyjaciela: � A jednak pisz� o tobie na pierwszej stronie. 3. � Drogi mistrzu, raz jeszcze w imieniu w�asnym i naszej organizacji chcia�bym podzi�kowa� za wspania�y koncert � rzek� Jonathan Clipper do Wintera, �egnaj�c kompozytora w halluhotelu �Dorchester�. Serdecznie u�cisn�� mu d�o�, a nast�pnie d�o� jego impresaria, kt�ry odprowadzaj�c Clippera do drzwi obrotowych zapyta� z czysto zawodowej ciekawo�ci, �bo przecie� Karl zgodzi� si� wyst�powa� w Londynie nie inkasuj�c ani jednego pensa�, ilu w sumie by�o widz�w. � Mo�na powiedzie�, �e Albert Hall by� pe�ny po brzegi. Muzyka, dobra muzyka potrafi czyni� cuda. � Czy pan aby nie przesadza? � przerwa� mu Winter. � S�dz�, �e tragiczna, a przede wszystkim zagadkowa �mier� m�odego Roya wi�cej uczyni�a na rzecz koncertu ni� wszystkie afisze rozlepione w Londynie razem wzi�te. � Niech pan nie b�dzie taki skromny; cho� nie mo�na zaprzeczy�, �e cz�� widz�w, z tych, kt�rzy nabyli bilety w ostatniej chwili, przyby�a z niezdrowej ciekawo�ci. Ale to si� zawsze zdarza. Winter przyj�� wyja�nienie Clippera z u�miechem cz�owieka, kt�ry jest ponad ludzkie u�omno�ci. Przed wej�ciem do hotelu Clipper raz jeszcze u�cisn�� d�onie obu m�czyznom i odjecha� taks�wk�, kt�ra ju� od kilku minut czeka�a na niego. Obaj przyjaciele wr�cili do hallu i Halpern zaproponowa�, aby zaczekali w b

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!