1025

Szczegóły
Tytuł 1025
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1025 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1025 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1025 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Józef Tischner Historia filozofii po góralsku Na pocątku wsędy byli górole, a dopiero pote porobiyli się Turcy i Zydzi. Górole byli tyz piyrsymi "filozofami". "Filozof" - to jest pedziane po grecku. Znacy telo co: "mędrol". A to jest pedziane po grecku dlo niepoznaki. Niby, po co mo fto wiedzieć, jak było na pocątku? Ale Grecy to nie byli Grecy, ino górole, co udawali greka. Bo na pocątku nie było Greków, ino wsędy byli górole. Bedym teroz opowiadoł, jak było naprowde z tymi mędrolami. Cystóm prowde bede godoł. Niby, jaki byk mioł interes, coby śklić? Piersy mędrol nazywo się w ksiązkach Tales, ale naprowde nazywoł się on Stasek Nędza nie z Miletu ino z Pardałówki Jego ociec chowoł owce i kupcył kóniami. To casym broł syna do miasta, coby wozu strzóg. Ale Stasiowi kotwiyło się tak siedzieć na wozie i siedzieć. A siedzieć było trza. To z totyk nudów nawiedziyło go myślenie. I zostoł się jako ten mędrol. Stasek Nędza z Pardałówki, dlo niepoznaki zwany Talesem z Miletu, się nie ozyniył. Kie go matka nagabywała: "zeń się", to jej godoł: "jesce nie cas". A kie jesce prógowała, to jej pedzioł: "juz nie cas". Tak to nie było casu na głupstwa. Kie go roz ftosi spytoł, cymu ni mo dzieci, odpedzioł: "bo jo kochóm dzieci". Ale byli i tacy, co się ś'niego prześmiewali. Razu jednego wyseł w nocy na grape, co by się napatrzyć na gwiazdy i wpod do dołu. Uwidziała to Kaśka z Nędzówki i ozbębnieła po całyj wsi: "He, jaki mi ś'niego mędrol, nie widzi tego, co pod nogami, a chciołby wiedzieć, co na niebie". Baby na wsi nie sanujóm niezyniatyk. Cheba ze księdza. Dziś nawet małe dzieci ucóm się w skole "twierdzenia Talesa", a rzeke Staska Nędzy z Pardałówki. A było z tym "twierdzeniem" tak. Kie budowali wieże kościelnóm w mieście, to się im skóńcyła miara i nie wiedzieli, cy trza juz kóńcyć wieże, cy jesce nie. I kieby nie Stasek, byłaby z tego drugo wieża Babel. Bo budorze byli robotni, nie tacy jako dziś. Dopiero Stasek wyśpekulowoł, że trza pomiyrzyć wysokość budowy przez pomierzanie jej słonkowego cienia wte, kie cień chłopa ma takóm samóm długość, jak wysokość chłopa. Pomierzali. Nei wtedy Stasek pedzioł: "chłopy, dość". No i tak ta wieża stoi do dziś dnia. Stasek mioł jednak głowe. Roz w zimie, kie była ćma i duse cyścowe podchodziyły pod okno, Stasek pedzioł: "Smierzść się w nicym nie róźni od zycio". Ftosi mu dogodoł: "No to cymus nie umieros?". On na to: "No tymu. Kieby się róźniyła, to moze byk i umar, a tak to co bedym umieroł". Taki to był Stasek Nędza z Pardałówki, co z nudów wynaloz myślenie. * * * Co wóm powiym, to wóm powiym, ale wóm powiym, ze Hipokrates po prowdzie to się nazywo Wincenty Galica z Biołego Dunajca A to był doktor, co lecył z chorób. Piyrsy doktor na Podholu. A było tak. Ludziska lecyli się, jako mogli. Wierzyli, że chorość pochodzi od złych duchów. Moze tyz przyjść, jak fto ruci urok. Carownica przypatrzy się złym okiem na ciebie i już cujes: w głowie ci się mąci i na wymioty biere. Wte trza trzy razy poźreć na ziem i na niebo, na ziem i na niebo, na ziem i na niebo, to car zniknie. Chłopy z Lędaku do dziś dnia wiązóm kónióm z boku cyrwone kiście, coby zły wzrok przyciągały i kónie nie dostawały ochwatu. Dopiero Wincenty Galica piersy wzión chorobe na rozum. Z chorobóm mo się rzec tak, jakby ci kto fałszowoł w muzyce. Ty ciągnies prym a drugi ciągnie sekund. Ciągnie źle. Całe granie na nic. Tak samo z basami. Prym - dajmy na to - dobry, sekund dobry, a basista przysypio. Cołkiym źle. Chorość to jest rozestrojenie w naturze. Jakby taki zgrzyt, jaz mrówki idóm po pocierzu. A doktor, co lecy, to jest stroiciel natury. Chyci kołek od struny, tu popuści, tam podciągnie, popuko, posłucho i... juz gro! Tak samo zrobi z cłekiem. Artysta! Ino ze od ludzi. Ród Galiców był dwojaki. Jedna gałąź rodowa wojowała. Ka się ino jako wojna tocyła, to Galice juz hań byli. Galice kozdóm bitwe mieli wygranóm ino pote cesarzowie przegrywali wojny. A drugo gałąź rodowa to były muzykanty. Ci jak nie grali, to stroili, a jak mieli juz nastrojone, no to grali. Mały Wicuś Galica wzión się z tyj sprzecności. Kie jedni się bijóm a drudzy grajóm, to dziecku nie zostaje nic ino jak lecyć. A ze lycył tak, jakby chorego do góralskiej muzyki przysposobić. Coby i w nim sytko grało. Ej Boze, on i zęby targoł, jak było trza. Nawet ze znieculeniem. Mioł taki stołecek z dzióróm, a pod stołeckiem, pod dzióróm sydło było, zaś pod śpicym sydła łapka. Kieś siadoł na stołecku, to Galica klesce przykładoł do zęba, zniedobocka prziciskoł nogóm łapke, sydło się wbijało wysyj łydka, ej, kie cie nie dziubnie, toś zabacowoł o zębie i... fyrt, juz po nim. Roz Galica wyrwoł bolący ząb babie z Bańskiej, to pedziała: "Wiedziałak, ze mo korzenie, ale ze telo długie?" Wincenty Galica z Biołego Dunajca wymyślył przysięge, co jóm zwióm "przesięgom Hipokratesa". Jak óna moze się tak zwać, kie Hipokratesa wcale nie było, ino był w Biołym Dunajcu Wincenty Galica, co się pote przeniósł do Zokopanego i tam, jak się robił wiater holny i ludzi brało takie jakiesi rozstrojenie, ze nic ino się wiesali, to ón ik odrzynoł, dobrym wiatrem ik nadymoł i tak przywracoł im ducha. Ta nie sytkim przywróciył, ba ino totym, co nie wystygli. Ej ta, wystygniętymu to nawet muzyka nie pomoze. * * * Widzieliście wy kiedy pola w Chyźnym na Orawie, ka teroz jest granica ze Słowieńskiem? Jest hań dziś jedna wielgo łąka, a za łąkom las, dopiero zzo lasa widać - Tatry. Zył przed wiekami mędrol, co go zwali z grecka Anaksymandrym, a po prowdzie nie był to nikt inksy ino sóm Stefek Łaciok z Chyźnego Tyn dopiero śpekulowoł! Ludzie góniyli za dutkami, harowali przy sianie, uwijali się koło bydła, a on - śpekulowoł. Wychodził z rana zza chałupe, patrzoł, jak gmły ku niebu z ziemi idą, wiater od Babiej Góry ku Tatróm ciągnie i dziwowoł się światu. Fto się dziwuje, ten się wydziwuje. Stefan Łaciok z Chyźnego pytoł sóm siebie: co było na pocątku? I naloz! Na pocątku była pustać. Jakbyś siedzioł w Chyźnym, to byś tak samo godoł. Nie wiem, cy wiecie, co to "pustać"? Pustać to jest jakby pół nicego. To się ciągnie, ciągnie i nie kóńcy. Jak te pola między Jabłonkom a Chyźnym. Spróguj chycić kose i kosić. Idzies krok po kroku i nic ci nie ubywo. Pierwej umres, jako dokosis do końca. Pustać to jest jakby te wanty w Dolinie Waksmundzkiej w Tatrak. Wanta na wancie, z jednej strony takie białawe, z drugiej cyrniawe a syćkie takie jakiesi ślepe i głuche. Godóm wóm - pustać, pół nicego. Pustać - to jest casym i chłop dlo baby. Kie chłop babe domierzi, to baba do niego: "ty pół nicego!" Cy z takiego moze powstać co dobrego? Moze się co urodzić? Z takiej chłopskiej pustaci? To dopiero pytanie! Ale Stefan Łaciok z Chyźnego wiedzioł, ze z pustaci rodzi się sama niesprawiedliwość. Bo dajmy na to, ze urodzi się kamień. Juz tyn kamień przepycho się i rozpycho, łokaciami robi, coby inkse kamienie od sie odsunąć i samemu ino być na tym świecie. Abo niech się narodzi trowa. Juz ta jedna trowa drugóm trowe od się odpycho, coby jej rosy nie wypiyła. Niech się narodzi robocek, na tyn przykłod pająk. Juz tyn pająk sieć zastawio, coby mucha do sieci wpadła. Nieg-ze się narodzi owca. Juz na tóm owce ceko wilk. Zbojeckie prawo rządzi światem. Owca gryzie trowe, wilk owce, wilka pchły zrejóm, a nad syćkim wisi pustać. Świat stoi zbójeckim prawem. Pamięć o myślach Stefana Łacioka z Chyźnego jest je wse zywo. Ludziska zabacują, fto pedzioł, ale wiedzóm, co pedzioł. A nobardziej siedzi im w głowie ta pustać, to pół nicego, nicość, to takie nic. Leonowi Korkosowemu z Łopusnej ukozało się toto we flasce. Powiem więcej: ono wysło z flaski. Chłopi przi gorzołce medetowali, co by to miało być, to "nic". Leon im pedzioł: "to jest pół litra na dwók". Myśli mądrych ludzi wiecnie zywe. * * * Byliście kie na Marusynie? Jag-eście nie byli, to idźcie. Na Marusynie zył przed rokami mędrol, co się znoł ze Stefkiem Łaciokiem, orawskim Anaksymandrem, a nawet godoł do niego "stryku", a nazywoł się nie Anaksymenes, jako pisóm, ale zwycajnie Józek Staszel z Marusyny Óni oba się spotykali, kie śli z miasta z jarmaku. A na Orawe chodziyło się wtedy koło wody. To siadowali se nad wodóm, a kie się im jeść chciało, to łapali ryby, piekli na ogniu i furt sami siebie pytali: "Co było na pocątku?" Kie Stefek Łaciok pedzioł, ze "pustać", to mu Józek zaprzecył: "Nijakim prawym, stryku, nie jest to pustać, bo z pustaci moze się wziąć ino samo nic". To Anaksymander, rzeke Stefek Łaciok, na to: "No to co?" Józek - niby Anaksymenes, wywodziył tak: - Na pocątku był dych. Z dychu biere się w-dych, wy-dych, od-dych. Jak się dych skupi, to rodzi się dusa. Dusa trzymo cłeka w kupie. Bo jakby nie trzymała, to byście-sie ozlecioł, na amen. Dych rozmaicie duje. Kie wyjdzies na wierch Marusyny, to go dobrze cujes. Cujes, jak w ciepły dzień miełośnie ogarnio świat. A jak się zezłości, to Jezus Maryjo! Piere śniegiem, siece dyscym, łómie drzewa, chałupy przenosi z miejsca na miejsce. Bosko moc. Jak się dych rozrzedzi, to z tego powstaje ogień. Widzicie go? Kie je rzodki, robi się gorący i ucieko ku niebu. I z tego powstajom gwiozdy. A kie gęstnieje, to staje się wiatrym, a kie jesce barzej zgęstnieje, to robi się chmura, a z chmury leci woda - bo woda, to tyz powietrzny dych ino ze mokry. Mokry dych wsiąko w ziem i rodzi kamienie. A pote to juz powstaje cało reśta. Syćko gęstnieje i się rozrzydzo i zaś gęstnieje i się rozrzydzo. Pedzioł byś, ze pulsuje. Jako ta krew. Tu jest pocątek. Stefek Łaciok nie doł się przekabacić. Starsy był i nie pasowało ustępować młodsymu. I tak się ozchodzili: jedyn ze swoim powietrznym dychym, a drugi ze swojóm pustaciom. Ale po Józku Staszlu, podhalańskim Anaksymenesie, i tak cosi zostało. Bo ón jesce do tego syćkiego był muzykantym. Co robióm muzykanty? Muzykanty rządzóm wiatrym. Chytajóm powietrzny dych w smycki i przekładajóm go na struny. A grajóm tak. Prym gro nute: "...Ej tam od Tater, od ciemnych Tater, ej poduhuje halny wiater..." Asekund zaś mu wtóruje: "A-nie-pustać, a-nie-pustać, a-nie-pustać..." I w tyj muzyce słychać, jako się nad potokiem Rogoźnikiem, niedaleko marusyńskiej Skałki, w pogodny letni dzień spierajóm po jarmaku Józek-Anaksymenes ze Stefkiem-Anaksymandrem. * * * Tyn, co go nazwali Heraklitem z Efezu naprowde nazywoł się Jędrzkiem Chmurom z Pyzówki Był to cłek honorowy i nosiył się wysoko. Musiołeś go było długo pytać, coby się do cie obezwoł. Spytołeś się, cymu cicho siedzi, odpowiadoł: "cobyście wy godać mogli". Cały Jędrek. Ociec jego był bacóm w dolinie Jarząbcej. Kie Jędruś był mały, to mu ociec kazowoł ognia w kolebie pilnować. I w ogniu ukozała się Jędrusiowi prowda. Bo ogień jest taki: ciśnies do ognia gałązke, on jom obłapi jak miełośnik jaki, a gałązka się cało gnie i cyrwiyni. Kie juz jóm na syćkie stróny wyobłapio, to z gałązki zostaje sóm popiół, a reśta w góre ku niebu leci. Jędruś zapatrzowoł się w ogień i we świat. Wycuł, ze w tym jest rozumno myśl. Wycuł, a duzo nie godoł: "syćko z ognia i bez ogień". Tak pedzioł. Casym cuć ogień w sobie - we wnuku. Cujes, jak cie poli. Cujes go w zozdrości. Cujes w zolu. Cujes w tęsknocie. I w miełości tyz. I wte zyjes jakby sobie samemu na sprzycność. Ogień tardze cie na dwie połówki. Jedna chciałaby się przyblizyć do watry, a drugo od watry ucieko. Takiś jakbyś był ćmóm i wilkiem na roz. Ćma do ognia ciągnie. Wilk od ognia ucieko. A casym takiś, jakbyś był dymem i popiołym. Jedno cie w góre ciągnie, a drugie w dół. Wyjdzies na wierch, fciołbyś skocyć w przepaść. Stois na dole, fciołbyś wyjść na wierch. Wse ześ taki jakisi niedzisiejsy. Płomienie się z ciebie dobywajom. Cłek zyje sobie samemu na sprzycność. Niby Grecy nazwali to "dialektykom". Tyz piyknie. "Dialektyke" mozes uwidzieć gołym okiem, kie Jasiek, Władek i Józek sóm jest przynapici. Kie sie Jasiek przynapije, to go gorzołka ciągnie w dół. Kie sie Władek przynapije, to gorzołka ciągnie go na bok. A Józka zaś gorzołka ciągnie do zadku. Kie sie nojdóm syćka pijani, to sie poobłapiajom i trzymajóm sie wroz. Tak se idóm. I choć kozdy z osobna ni moze się na nogach utrzymać, to razem się trzymajom. Idom śpiewajęcy sobie samym na sprzycność. I to się nazywo "pojednaniem w sprzycności". Jędrek z Pyzówki tyz to wywiód jako tyn Heraklit. Podobnie z chłopym i babóm. Tu dopiero sprzycność! Ogień dzieli, ogień łący. Sprzycność i jednanie, jednanie i sprzycność. Całe zycie. Juz się nie wyprzągnies, jaz nogi wyciągnies. Jędrek z Pyzówki - niby Heraklit z Efezupo próźnicy się nie obzywoł. A jak juz mioł co przepedzieć, to zacynoł tak: "Nie bede wóm duzo godoł, bo i ni ma do kogo". Pote wywodziył krótko a nie długo: "Wiedź-cie se, ze syćko płynie. Nie zstąpis dwa razy do tej samej wody". Wtoz ta wiy, co mioł na myśli? Wto ta wie, co mo na myśli stary cłek, kie jako dziecko w ogień sie zapatrzy? * * * Po wnikliwyk badaniak podhalańskik uconyk okazuje się, ze Diogenes ze Synopy to naprowde jest Józek Bryjka z Ochotnicy Godali o nim: "głupi, ale swój rozum mo". To był taki, co mu nie zalezało. Zjy to zjy, nie zjy tyz dobrze, wypije to wypije, a nie wypije tyz dobrze. Mozeście o nim słyseli, bo to ón przesiadowoł w becce. A było to w mieście. Becka była nie mało, po winie, troche ozeschnięto. Miescany radzi go widzieli, bo im we dobrze radzieł. Ale dopiyc tyz umioł. Roz cosi go nazłościyli, wzión do gorzci latarnie, seł przez miasto i kogo spotkoł, to mu świecieł w gębe. "Coz robis?" A ón: "Wypatrujym cłeka". Cłeka nie było. Godoł tyz: "Kiebyk mioł takóm gębe jako ty, to byk jóm w portkach nosiył". Bryjkóm się Józek ostoł bez to, ze razu jednego przyseł ku niemu pón ze zomku z Niedzicy. A był to straśnie pański pón. Kie uwidzioł takiego biedoka, to chcioł go cymsi obdarować, ale nie barz wiedzioł, cego Józkowi trza. To rada w rade i się pyto Józka: "Cego byś chcioł?" A ón: "Jednego, cobyście mi panie słónka nie zasłanioł". Ale pón jesce prógowoł. Posłoł ku niemu dworzanina. A dworzanin widzi, ze Józek warzy na ogniu bryjke, takom dość mizernóm, to mu pado: "Kiebyś ty Józek umioł troche karku zginać, to byś ty na zómku w Niedzicy móg nie takie jedzenie mieć". A Józek mu na to: "Kiebyś ty umioł takóm bryjke warzyć, to byś nie musioł przed panami kark giąć". Bryjka Józek z Ochotnice - nas podhalański Diogenes - był cłekiem ślebodnym. Nie doł se dusy przywiązać przez ziemskie bogactwa. Jak nojmniej mieć, a jak nojbardziej być. To, co mos, mo i ciebie. Mos pole, juz-eś przywiązany do pola. Mos las, juz-eś przywiązany do lasa. Mos babe, juz-eś przywiązany do spodnicy. A jak cie tak to syćko powiąze, to ani się spostrzezes, ze ni mos juz siebie. A wte takiś, jak ten cień. Wse nie swój. Wse cudzy. A na Pana Boga winy nie składoj. Roz Józka przewiedło. Pasterze namówieli go, coby siod do koryta, a oni go spuscom Dunajcem dołu, to dopłynie do Krościenka, ka sóm jest jesce lepse becki. I Józek sie złakomiył. Roz w zyciu. Coz kie koryto sie przekopyrtło i Józek o mało co, a byłby sie utopiył. Narzykoł potym na Pana Boga, ze go z opieki swojej wypuścił. Ale pasterze mu pedzieli: "Ty na Pana Boga nie narzekoj, bo Pón Bóg ci nie winowaty, inoś se sóm winowaty, boś se źle siod". Tak to bywo: źle se siednies, a pote krzycys, ze Pon Bóg winien. Józek Bryjka z Ochotnicy umar w Jurgowie i hań go pochowali. Dziś juz mało kto wie, kany jego grób. Ale przepis na dobróm bryjke po Józku zostoł. A ze kozdy górol umie bryjke przysposobić, to tyz nie musi przed nikim kark giąć. Hej. * * * Z Pitagorasem to było tak. Kie sie ludziska zacyni spierać, co by miało być na pocątku, to Józek Marek z miasta wywiód, ze: "na pocątku była cena". A cymu ón tak wywiód? Tymu, ze ón był jakby taki bankier na Podholu. Pozycoł piniądze na procent i z tego zył. Ale Józek Marek nie pochodziył z miasta ino ze Szaflar, a w mieście sie ozenieł. Ozenieł sie z Marysią Chudobą. Ino ze óna wcale nie była chudobno, bo była spokrewnióno z Jaskierskimi, co mieli bars grzecne sklepy. I ta mu przyświodcyła: "Dobrze Józuś prawis, na pocątku musi być cena. A i na kóńcu tyz. Na tyn przykłod cena pogrzebu". Ne i tak sie zacyno oznosić po świecie, ze co się tycy pocątku, to na pocątku była cena. Dosło to do ucha Jędrusia Waksmundzkiego, wtory był niezły śpekulant. Zaś ón choć go nazywali "Waksmundzki", to nie siedzioł we Waksmundzie ino w Ostrowsku. Jego chałupa stoi hań do dziś. A był to chłop postawny. I kie to usłysoł, to jaz podskocył do góry. A stało sie to nad Dunojcem, ka łapoł ryby, niedaleko Grobki. Trza by dziś w tym miejscu jaki pomnik postawić. Kie juz spod na ziym, to pedzioł spokojnie: "nie cena, ba cyfra!" I tak sie narodziył na świecie Pitagoras, a naprowde to Jędruś Waksmundzki z Ostrowska Załozył ón śkołe, piersóm śkołe na świecie cyli na Podholu. Skoła powstała na Wyźnim Zorębku, między Łopusną a Turbaczem. He, bracie! Ale dostać sie do tyj skoły nie było łatwo. A wytrzimać, jesce trudniej! Pirsy rok obowiązywało: słuchanie i góralski tóniec. Cymu słuchanie? Cymu tóniec? Tymu słuchanie, coby sie nikt głupio nie pytoł. Ludzie sie pytajóm, ale głupio. Na tyn przykłod, idzies drógóm a ludziska pytajóm: "idziecie ta?" No, co sie pyto, kie widzi. Jędruś Waksmundzki seł roz nad wode z wędką. Jakisi głuptok sie go pyto: "Kaz to idziecie". A ón na to: "No, moze sie mnie jesce spytos, po co?" Tak ze w tyj skole na Zorębku uceń mioł prawo sie spytać dopiero po roku nauki. Jak sie dobrze spytoł, to go zostawiali, a jak źle, to seł w pierony. A góralski tóniec był wozny bez to, ze sie go tońcy po dwa, po śtery a nawet po sesnoście. A to jest telo piekny tóniec, ze na niego ni ma ceny. A cyfra jest. Cyfra za cyfróm. I to sie nazywo "cyfrowanie". Tóniec na cyfrowaniu stoi. A Jędruś Waksmundzki wywiód, ze ni ino tóniec, ale i cały świat to jest je nic inksego, ino jedno wielgie cyfrowanie. * * * Jak-jek Wóm juz pedzioł, Pitagoras to po prowdzie był Jędruś Waksmundzki z Ostrowska, co załozył skołę cyfrowacy na Wyźnim Zorębku. Ucył ón hań o tym, jako jest natura cyfry i jak cyfry rządzom światem. A syćko zacyno się od muzyki. Bo na Zorębek przychodziyli muzykanty: z Łopusnej Szewczyki, z Ostrowska Gromadzi, z miasta Kudasiki. I grali. A on słuchoł. A usłysoł nie ino to, ze w muzyce gro sie po dwa, po śtyry cy po sesnoscie. Jędruś Waksmundzki usłysoł oktawy, kwiny, kwarty. To juz cosi znacy. Co? Znacy, ze cyfra cyfruje. Chces mieć róźnice między dźwiękami, weź strune długóm abo krótkóm. Mozes tyz wziąć hrubóm abo cienkom. Nie cujes, ze cyfra cyfruje? Razu jednego seł nas podhalański Pitagoras z ryb koło kuźnie. Była kuźnia w Łopusnej blisko Dunajca. A w kuźni kowole kuli. Słychać było: dzyń, dzyń, dzyń. A coz było widać? Widać było i słychać tyz ze róźnica dźwięków brała sie z róźnicy młotów. Cięzki młot to dźwięk jakisi taki hrubsy, lekki młot - to dźwięk jakisi taki cieńsy. Nie cujes, jak cyfra cyfruje? Jakosi w lecie na Jona wyseł Jędruś Waksmundzki na Turbacz w nocy. Noc była pogodno. Gwiazdy na niebie. Miesiącek wytacowoł sie pomału na niebo. Było ciho. I w takóm noc Jędruś Waksmundzki usłysoł: świat gro. Syćko, co jest, jest grane. Słychać harmonije przestworzy. Ale tego nie kozdy usłysy. Ludzie majóm hałas w uchu. A nie ino w uchu, w dusy tyz. Za duzo hałasu w ludziach, coby to mogli słyseć. Ale jakbyś to kie usłysoł, to byś pojon tajemnice świata. Ej, mocny Boze. Cyfry nie ino to robią, ze świat jest cyfrowany, one tyz cyfrują same siebie. Mnożą sie i dzielą, dodają i ujmują, a sytko wedle jakiegosi takiego porządku koniecności. Jędruś prawieł: "Jedno dodane do parzystego cyni nieparzyste, jedno dodane do nieparzystego cyni parzyste". No powiedziołbyś? Takie prawo cyfr. A syćko, co jest, mo pocątek, koniec i środek. To sóm trzy. I trza ci wiedzieć, ze kie chces ogarnąć całość, musis porachować do trzech. Ta i Boga sie czci wtedy, kie sie trzy razy powtórzy: "święty, święty, i jesce roz święty..." Duzoby jesce o tym było do opowiedzenia. Mądremu wystarcy. A głupiemu skoda godoć. Kóniec skoły cyfrowacy był rzewny. Nie wiada, kto i ka, ale rozniesła się plotka, ze tota skoła to jest masońsko sprawa. I zaceny sie prześladowania. Ludzie nie barz wiedzieli, co to za sprawa ta "masońsko sprawa" ale boli sie pomoru owiec i plotkom uwierzyli. Jędruś Waksmundzki wyjechoł kasi na wygnanie w lubelskie, w mieście powstały skoły handlowe i banki, no a cyfrowace stali sie specjalistami od cenników i mozecie ich spotkać w mieście na jarmaku, jak handlujóm walutami. Tak ze stało sie, jako Józek i Marysia godali: na pocątku jest cena. * * * Toci, co ich z grecka nazywali "eleatami", po prowdzie nazywali sie "dónajcanami", a nazywali sie tak tymu, ze śpekulowali nad Dunajcym. Była hań ik cało skoła. Zaś nojznacniejsy pomiędzy nimi był niby Parmenides, a z góralska sóm Józek Zatłoka z Cyrwiennego A tyn nie ino śpekulowoł, ale i dedukowoł. Nie rod ón widzioł, kie sie go wto pytoł: "co było na pocątku?" Wte odpieroł: "Ty sie nie pytoj, co było na pocątku, ty sie pytoj, co jest". O tym, co jest, ludziska mniemajóm róźnie. Jednemu chłopcu sie widzi, ze na całym boskim świecie jest ino jedna Margita. A ka sóm inkse dziywki? Margicie sie widzi, ze jest ino jeden Jaś. A ka sóm inksi parobcy? Gienek z Bukowiny wierzy, ze ino muzyka jest. Janos z Dębna w kozdej lipie widzi świętego. Ale to sytko sóm same zmysłowe mniemania. Zmysły wse cłeka uwodzóm. Kozdy zmysł cie uwodzi, kozdy krzycy do tobie: "uwierz mi". Uwierzys ocóm, smakóm, usóm - bees do cna zmamiony. "Na wiersycku stoła, piykno sie widziała, kie-jek przyseł ku niej, jeden ząbek miała". Ino rozum widzi to, co naprowde jest Tyz piyknie. Ale powiedz-ze Józuś, w co tyn rozum mo sie zapatrzeć, coby uwidzioł, co naprowde jest? A Józuś na to: w siebie mo sie zapatrzeć, sóm w siebie. Ej, Jezusie Maryjo, ne dy patrzym i nic nie widno! A Józuś prawi dalej: stow przed sie samo to słówecko "być" i w nim sie dobrze poozglądoj. - W słówecku? - No w słówecku. Patrzym i widzym: to, co jest, jest i nimo prawa nie być. No pewnie. Jak jest, to jest. Jak baba jest, to nie mozes godać, ze baby nima. Ale, co jesce? Jesce i to trza pedzieć, ze jak cego nima, to znacy ze nima. Jak chłopa nima, to nima i ślus. Ale mozes mieć zwidy i omamy. Głupi ci powie: one przecie sóm. Jakby były, to by nie były omamami. Z tego, ze sie babie zwiduje chłop, a chłopu baba, nie dedukuj, ze baba jest i chłop jest. Niebytu nima. Jest byt. No hej. "Spało mi sie siumnie, cosi przisło ku mnie, w cornym kapelusie, pytało gębusie". Sen na śnisku to jest cyste zwidowanie. Pomyślołeś? Widzis, ze jest tak, jakoś pomyśloł. Teroz wies: rozum świata i twój rozum - to jedno. Rozejrzyj sie w tym, co mos w rozumie, a bees wiedzioł, co jest we świecie. A teroz Józek ci powie cosi, ze sie zadziwis. To, co naprawde jest, jest pełne. A co pełne, to sie i nie ruso. No bo jakby sie rusało, to by musiało przyjść od tego, cym nie jest, do tego, cym jest. A tego, cym nie jest, nima. To jak mo przyjść? Ale tu zacyny sie kłopoty z księdzami. Bo śpiewajóm tak: "Chodziyłeś se ku mnie, rusołeś mnie rusoł, pokielaś se na mnie wiónka nie wyrusoł". Przecie bez rusanio grzychu nima. Jak ruchu nima, to przecie grzychu tyz być ni moze. Po prowdzie to nie grzysymy, ino sie nóm tak zdaje. I tu jest tyn kłopot. Bo jak grzychu nima, to po co ksiądz? * * * Józek Zatłoka z Czerwiennego, niby nas podhalański Parmenides, to był cłek spokojny. Ozglądoł on sie w tym jednym słówku "być" i ozpowiadoł co hań wypatrzoł. Piwa nawarzył dopiero niejaki Zenek z Dunajca, co go pote Zenonem z Elei nazwali. Ón musioł uciekać z Podhola. Dopiero w Grecyji spisali jego myśli. A nie były to jego myśli, ino myśli Józka Zatłoki, ale przerobióne na praktyke. No bo było tak. Kie Józek Zatłoka pedzioł, ze nima ruchu, to rozmaici zawistnicy nasyłali dzieci, coby gónieły koło Józkowej chałupy i krzycały, ze ruch jest. A Zenek i Józek byli koledzy. To Zenek zebroł po sumie ludzi przy kościele i prawiył tak: "Co sie wóm zdaje, cy na tyn przykłod Janosik zdole przegónić żabe, kie żaba zrobi wprzódzi choćby jeden skok?" Kie ludzie zawołali, ze przegóni, bo cozby mioł nie przegónić, to Zenek odparowoł: "Nie mocie ludzie rozumu. Przecie Janosik musi nopierwej żabe dogónić. A jak ku niej doskocy, to óna juz zrobi skok naprzód. Janosik zaś bee musioł doskocyć. A óna zaś do przodku. Moze nie duzo, ale zawdy. Nei tak to wej, Janosik sie będzie furt ku żabie przyblizoł, ale jej nie przegóni". Na takie rozumowanie ludzie baranieli. Byli nawet tacy, co nie śli do chałupy, ino zostawali w barze i hań z miejsca sie nie rusali, pokiela baby po nich nie przysły. Ale to jesce nic. Kie Józek Zatłoka, rozpatrujęcy sie w tym swoim "byciu", pedzioł, ze "byt jest jedyn", to Zenek z Dunajca zaroz wywiód, ze między jego baranem a baranem probosca z Rogoźnika nima nijakiej róźnicy i nawet lepiej będzie, jak baran probosca bee stoł w jego sopie i tu róźnił sie od niebytu. I dosło do tego, ze zacyny ludzióm ginąć barany. A jak przysło do prawa, to Zenek był górą. Tak powstało posądzenie o "liberalizm". Ludzie nie wiedzieli, co to jest "liberalizm", ino księdzowie wiedzieli, ale jak z tego majóm ginąć barany, to lepiej, coby tego całego "liberalizmu" nie było. Wtosi doradzieł Zenkowi: "zmyj sie" I Zenek przystoł do partyzantów. Ci wojowali z tyrańskóm władzóm, co panowała wte na Zomku Orawskim. Dobrze nie bardzo, bo Zenek wpod. I tyran męcył go, coby wsypoł wspólników. To mu Zenek wymienieł syćkie wożniejse persony, co wte byli na zomku, nie pomijając sekretorzy, generałów, a nawet jego włosnej baby. Hej! Dopiero sie tyran za głowe łapoł! Co było pote, różni róźnie prawióm. Jedni, ze tyran sie wściókł i kozoł Zenka w moździerzu utłuc, inksi ze Zenek uciók do Grecji. I cheba uciók, bo tyn Zenon z Elei jest taki sóm, jak nas Zenek z Dunajca. Jedno po nim u nos zostało: sóm jest tacy, co do dnia dzisiejsego ni mogą rozróźnić bytu swojego barana od bytu cudzego barana, ba sie im widzi, ze sytko jest jedno. * * * Powiadali, ze to ón obdarowoł ludzkość kwaśnicóm. Ta i lycyć potrafiył. Jego kwaśnica grymaśnym szczęki, a garbatym plecy prościyła. Ale nojwaźniejse było to, ze umioł cłekowi w głowie rozjaśnić. O kim mowa? Nie o Empedoklesie, jako w ksiązkach stoi, bo Empedokles to po prowdzie Tadeusz Zachwieja ze Szczawnicy To był chłop! A casy były takie, ze sie ludziska het traciyli. Jedni wsędy widzieli pustać, inksi culi we świecie dych, jesce inksi wode, cyfrowace cyfry, miescanie ceny, dunajcanie potracili sie kasi między bytem, co jest, a niebytem, co go nima, a z tego zamiesania ponieftorym nawet sie zynić nie fciało. I choć ta dzieci dalej sie rodziyły, cułeś, ze jest źle. Z jednej strony seł liberalizm, a z drugiej nadciągała masoneria. Sykowoł się pirsy rozbiór Polski. Dopiero nas góralski Empedokles, Tadeusek Zachwieja, sytkik oświeciył. Prawiył, ze na pocątku było nie jedno, ale śtyry - bo ón umioł tóńcyć po śtyry. Są to: woda, powietrzny dych, ogień i ziym. To sytko razym sie miyso, jak kapusta w becce. I dopiero z tego powstaje świat. A cymu sie miyso? Tymu, ze dwa prawa rządzą od pocątku: miełość i nienawiść. Miełość ciągnie ku jedności. Nienawiść ozrywo. I tak jest wiekuiście: roz świat jest rozrywany, a roz jednany. Ajesce i to trza wiedzieć, ze wse swój poznaje swojego. Poznajes ziym? No bo mos ziym w sobie. Poznajes dych? No bo sóm dychos. Poznajes ogień? No boś z ognia. Wode poznajes? Bo i woda w tobie jest. Razi cie ludzko pycha? No boś sóm pysny? Razi cie ludzkie skąpstwo? No boś sóm skąpy. Swój swojego poznaje, ku swojemu ciągnie i swojego nienawidzi. Tak było, jest i bedzie. To były prowdy dlo sytkik. Ale mioł ón tyz prowdy dlo wybranyk. Roz nad Dunojcem, niedaleko Sokolicy, w tajemnicy przed księdzami, prawiył tak: syćko juz było i będzie jesce roz. Bo my haw sóm jest wygnańcami na ziemi. Nagrzysyli my, w zaświatak i trza sie nóm ocyścić. Bo jo juz kiesi byłek i chłopcem, i dziwcynóm, i roślinóm, i ptokiem i niemą rybą, co z morza wychodzi. I inksi tyz. Syćko będzie jesce roz, ino inacyj, a moze i z kim innym. Kto był chłopym, bedzie babóm, a kto babóm, bedzie chłopym i zaś sie pozynióm i dadzóm se, za przeproseniem, w dupe, coby było sprawiedliwie. Dopiero potym trafióm do nieba, ka bedóm jako toci bogowie. Tadeusz Zachwieja docekoł sie chwały i honoru. Roz ludziska chcieli go nawet na prezydenta wybrać, ale nie chcioł. Wdzięcni mu byli i sóm nie ino za to, ze pedzioł: "na pocątku były śtyry", ale i za kwaśnice. W Szczawnicy i Krościenku "u Walusia" mozecie dziś zjeść kwaśnice "a la Zachwieja". Gęmbe krzywi, ale rozum prostuje. Co? Godocie, ze sukaliście i nima? Pockojcie, niech ino mi to wydrukujóm, a juz bedzie. * * * Zapytocie się mnie moze, kim był naprowde Anaksagoras z Kladzomen, co go o bezbożność posądziyli, z miasta wygnali, a pote kozali lasów państwowyk pilnować? Kie się pytocie, to wóm powiem. Był to Wojtek Gąsienica-Byrcyn ze Zokopanego Wojtek siadowoł w Tatrach na Gęsiej Syi, koło niego ludzisków chmara, a ón rusoł głowóm. Inksi za nim. Jako ta mogli. Ale nie zawse móg-eś za myślóm Wojtka nadązyć. Prawiył tak: - Ludziskóm sie zdaje, ze jedno ginie, a drugie powstaje, ze jedno sie rodzi, a drugie umiero. Nieprowda! Prowda jest tako: syćko sie miyso, syćko sie rozdzielo. Co to śmierzść? Śmierzść - to rozdzielenie. Co to narodziny? Narodziny - to zmiysanie. Ale moze się mnie spytocie, co sie miyso, co sie rozdzielo? Miysajóm sie i rozdzielajóm takie zarodki. (Grecy to pote przetłumacyli jako: homojomerie, cyli "chowo-sie-miernie"). Sytko ze zarodków. Widzicie, jako ponad Rusionowóm Polane snuje sie mlacowy puch? Zarodki sóm jako tyn puch. One sóm wiekuiste! Pojmujecie, co to wiekuiste? Wiekuiste znacy, ze było, jest i bedzie! A pote sie miyso! Trafnie Wojtuś prawieł. To wóm powiem, ze kozdy nie ino widzioł te zarodki nad Rusinowóm Polanóm, ale je nawet w sobie cuł. Ale powiedz-ze, Wojtuś, co to za sieła tako przedziwno, co miyso syćkim? Wojtuś pedzioł: - Sytkie rzecy pomiysane były, jaz przyseł rozum i zaprowadziył porządek. A rozum zrobiył wir. A wir wiruje i robi wiater... Poźrej na wode w Morskim Oku. Nie widzis? Wir chyto wode, obraco nióm dookoła i leci dalej ku górze, ku niebu. Chmurami wiruje. Casym wir grzmi, kie błyskawica sie otre o chmure. A gwiozdami wiruje ciho. Kie rozum rozwiruje dookolny świat, to robióm sie z tego odpryski. I tak sie tworzóm rzecy. A po rzecach powstajóm zyjątka i zyjątecka. A powstajóm z wilgoci i ciepła i takiej jakiejsi gliny. Z zarodków, co sóm po prawej strónie, powstajóm samce, a z tych po lewicy - samice. A pote wirujóm razym i po casie rodzi sie nowe. A Pon Bóg, to ka? Ka jest, Wojtuś, Pon Bóg? - A Wojtek na to: - Świat sóm jest boski. I góry sóm boskie, i kwiotecki boskie, i zyjątka boskie i zyjątecka boskie. Z boskiej mocy i boskiego rozumu rodzi sie to, co jest. Cy to mo znacyć, ze świat i Bóg to jedno? Świat jest boski? Bóg jest światowy? No hej. Inacej nie rzeknies. I tego wej juz katoliki słuchać ni mogli. Zacyno sie rycie pod Wojtkiem. Ale Byrcyn jak to Byrcyn, swoje wiedzioł i swoje robiył. A Bartek Koszarek z Bukowiny, co na Gęsiej Syi był i sytkiego wysłuchoł, jakimsi takim wirem porwany, wstoł na nogi, przeciągnón sie, coby kościska wyprościć, i zawnioskowoł: "Świat jest boski, a dziewcęta nase". I poseł dołu na Małe Ciche. * * * Cy wy ludziska wiecie, fto wymyśloł atomy? Nie zodyn Demokryt z Abdery ino Sobek Walczak z Ryniasu Było hań wte pore chałup nad potokiem. Ta i teroz ni ma więcej. A w potoku kamienie, same okręglice. Siadowoł se mały Sobuś nad wodóm, cy jakiego pstrąga nie wypatrzy i jak kozde góralskie dziecko śpekulowoł, skąd sie tyz biere to, co widzi. Woda płynie. Pod wodóm migają cienie, bez smreki prześwituje słonko. Co inkse widzis, a co inkse jest. Co jest prowdóm, a co zwidym? I od małego wprawieł sie Sobek w odróźnianiu prowdy od zwidu. Pedzioł tak: "Jednym miód wydaje sie słodki, a drugim gorzki, a po prowdzie, to nie jest ón ani słodki, ani gorzki". Razu jednego spotkoł dziywce z Jaworzyny. Pedzioł: "Witojze panienko". Na drugi dzień zaś jóm spotkoł i pedzioł: "Witojze kobito". I wiycie, ze prowde pedzioł? Kie mos jakóm sprawe, to bier jóm na rozum. Oko kłamie, ucho kłamie i nos kłamie. Rozum nie kłamie, ino kiebyś go umioł uzyć! Podobne poznaje się przez podobne. Kie mos rozum, to się dowies, ze świat jest rozumny. I nic cie nie bee mierzieć, ani dysc w zbiórki, ani powódź na wiesne, ani kogut, co pieje rano, ani baba, co wse ozorem miele. Zwidy, zwidy, same zwidy... A pod zwidami atomy. Atomy to sóm jest, bracie, takie małe okręglice jakby z wody wyjęte, casym gładkie, casym karbowane, casym przygięte. To się to hyto jedno drugiego i kupy trzimo. Jak się juz tak duzo nahyto, to z tego powstaje: kamień, mech, drzewo, grzyb, wróbel, wilk, cłek. I ty to widzis i słysys. Ale co inkse widzis, a co inkse jest. Świat cie mami, heba ze mos rozum. A sytkie te atomy to nie we wodzie krązom ino w takiej pustaci. Woda to przecie tyz atomy. A co to pustać? Pustać to pustać. Mądry wiy, a głupi nigda wiedzioł nie bee. Skoda gęmby drzyć. Sobek Walczak z Ryniasu duzo jeździeł. Był w mieście, w Ludźmierzu, w Myślenicach, a roz nawet doseł przez góry do Popradu. Ale wse sie wracoł na Rynias. Na starość nika się juz nie rusoł, bo wiedzioł, ze ka ino się rusy, nie spotko nicego nowego, ba same atomy. Dobra tak cy tak nie nojdzies, a zło nojdzie cie samo. Umieroł nas podhalański Demokryt, z Abdery - a po prowdzie to Sobek Walczak z Ryniasu - u siostry, co była wydano na Rzepiskach. Umieroł na Zielone Święta. Siostra się tropiyła, coby pogrzeb nie wypod w niedziele abo w poniedziałek, bo wte miała być na weselu na Groniu. Sobek to wiedzioł i kozoł se dać ciepłego chleba do wąchanio i tak wąchajęcy te atomy przezył święta. Umarł we środe. Były kłopoty z pogrzebem, ze niby Sobek w Boga nie wierzył. Ale za to Bóg wierzył w Sobka. I w jego atomy pewnie tyz. * * * Rozmaicie o ni'k rozpowiadali źle i dobrze. Jedni ze sóm, jako tyn, co to godo i godo, a kosula mu się tli. Abo, ze to kramorze, co prowdóm kupcóm. Abo, ze sóm to tacy, co ze słabsego zdania robią mocniejse, a z mocniejsego słabse. Ale byli i tacy, co ich chwolyli: "oni ci rozum uwolniom z guseł i omamień". Po grecku "sofiści", po nasymu: "sysoły". A nojgłówniejsy sysoła pomiędzy nimi nazywoł się nie Protagoras, ale Józek Klamerus od Sowy z Łopusznej Posłuchojcie, jak prawiył - Cy nie jest tak, ze kie jedyn i tyn sóm wiater duje, to ty marznies, a jo nie? Abo jo marzne lekko, a ty cięzko? To jak-ze powies: cy wiater jest ciepły cy zimny? Miaróm wiatru - cłek. Miaróm zimna - cłek. Cłek jest je miaróm kozdej sprawy. Bo kozdo rzec mo dwie stróny: dobróm i złóm. Co dlo ciebie dobre, to dlo mnie złe. Co dlo mnie dobre, dlo ciebie złe. Dysc leje - to dobre dlo tych, co im buroki wysychajóm. Słónko świeci - to dobre dlo tych, co akurat siano susóm. Ale, co powiy o słónku tyn, co mu buroki wysychajóm, a o dyscu tyn, co siano susy? Syćko jest względne. Zolezy od miary cłeka. Było cego posłuchać. Kieś tak słuchoł, zaroześ cuł, ześ i ty miaróm. I to jakóm! - Józiu - pytała się Zośka z Poronina - a na cłeka to miary nima? A Pon Bóg? Józek wywodziył: - Posłuchojcie, jako się ludzie modlóm. Kozdy godo: mój Boze. Jak mój, to przecie nie twój. Kieby tyz ten mój Bóg sprawiył, co by w sądzie na moje wysło, a nie na twoje! Kozdy se robi Boga na swojóm miare. Do sobie Go pasuje. A jak mu Pon Bóg nie spasuje, to nawet i wierzyć przestaje. Józek Zośce w ocy patrzoł, to mu wierzyła. - To znacy, ze prowdy tyz nima? - pytała dalej Zośka, bo óna była od Gutów, a ci wse chcieli syćko dokładnie wiedzieć. Józek wywodziył: - Ani tego nie sukoj, ani się o to nie staroj, dobrze zrobis, kie się po pozytek spytos! Pozytek woźniejsy jako prowda. Ale Zośka ni miała z józka pożytku, ino telo ze go słuchała. I stało sie roz, ze Wojtek Brzęków wpod w Szaflarach pod pociąg i urwało mu noge. Był pijany i nawet nie wiedzioł, skąd sie wzión w śpytolu. A był to strasny nerwus. Nie było w całym śpytolu na telo śmiałego, coby mu pedzioł, ze nimo nogi. Wtoz ta wiedzioł, co wte zrobi. Akurat Józek tyz hań lezoł, bo go chyciył isjas. Godo: "Jo go zaobyjdym tak z boku i powiem". I godo do Wojtka tak: "Móm dlo ciebie, Wojtuś, nowine dobróm i złóm, to od ftorej zacąć?" Kie Wojtek pedzioł: "od złej", to Józek rąbnoł: "urwało ci noge". Ale Wojtek był ciekawy, to sie pyto: "No a jakoz ta dobro?" Józek pado: "Móm znajomego, co odkupi od ciebie jednego kyrpca". I taki jest pozytek ze sysołów. Z takiego to moze być niezły prekurator, a nawet hadukat. Tacy to pote w sądach dbajóm o to, coby i wyrok był na miare cłeka. Zaś po wyroku: kajdanki, kroty i areśtancki wikt. * * * Stasek Ślimok z Biołego Dunajca i Jasiek Antoł z Bańskiej byli jako ci przyjociele. Jedyn za drugiego dołby se renke uciąć. A Stasek mioł tóm zalete, ze wiedzioł opowiadać. Zaś Jasiek tóm, ze wse mu przyświodcoł. Razu jednego Stasek opowiadoł, co się wydarzyło na polowacce na dziki. Siedzieli polowace wiecór przy ogniu i popijali piwo z becki. Polowace gadu, gadu... jaz tu zniedobocka wpadła pomiędzy ni'k dziko świnia, cało wściekło. Ludziska na drzewa. A jo - pado Stasek - do becki. A ta góni dokoła becki, jakby mnie wycuła. Dopiero jo jóm - pado - przez dzióre za ogón, ogón do becki, zawiązołek na węzeł, z becki'k wyskocył i óna z tóm beckóm przy ogónie - w las! Tak Stasiu bajoł. Ale ci, co słuchali, myśleli: eee, Stasek plecie. Zaś Jaś Antoł sumiętowoł sie koledze: "Prowde prawi. Sóm-ek widzioł kiesi pod Turbaczem takóm pierońskóm świnie z beckóm przy ogónie, a za nióm cosi dziewięć warchlaków z takimi małymi becółkami". Jasiek dobrze wiedzioł: prowde dziś tracis, jutro znachodzis, a jak kolege stracis, to juz przepadło. Ale Jasiu Antoł z Bańskiej to był włośnie nie kto inny, ino tyn grecki Gorgiasz, co między sysołami - niby "sofistami" - postawiył kropke nad "i". Jego myśl wisiała długo w powietrzu, jak dysc na wiesne. Jakby tego, co Jasiek pomyśloł, nie było, to by było cuć, ze tego brakuje. Zamiesanie było doimentne. Myślicie moze, ze Wojtuś Gąsienica-Byrcyn sprawe załatwieł? Mylicie się. Jesce pogorsył. Do powietrza, pustaci, wody, ziemi, cyfr i atomów dosły jesce nosiónka. Ludziska se fcieli ocy wydropać, pytajęcy o to, co naprowde Jest. Jaś pedzioł: po pierwse: nic nima; po drugie: nawet jakby co było, toby sie tego nie dało poznać; po trzecie: nawet jakby sie dało poznać, toby sie tego nie dało dalej przekozać. Kie jeden widzi to, a drugi tamto, to co powies? Powies, ze oba śpióm i majóm myłki na śnisku. Godajom, ze prowda idzie ino przez sóm rozum? A jo wóm powiem ze jak okiem i uchym prowdy nie chycis, to jej rozumym nie wyrusos. I powiym to jesce: choćbyś nawet prowde poznoł, to jej drugiemu nie przekozes. Jak przekazujes, to przekazujes słowa, a sprawa zostaje. Słowa krązą, a sprawy ostajóm. Cy ty wiys, co drugi widzi, kie ty godos "cyrwóne"? Cy ón widzi to samo, co ty? Cy wies, co baba cuje, kie ty godos: "jeść mi sie chce"? Telo ci powiym: tego, co ty cujes, ona nie cuje! Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstajóm. Nie prowdy sukoj, ale kolegów. Co wóm powiym, to wóm powiym: myśl nasego podhalańskiego Gorgiasza, cyli Jaśka Antoła z Bańskiej, wydała wielki owoc. Z niej wziyna sie na świecie "Solidarność" i óna sie nawet nieźle trzymała, pokiel nie zacyni sie spierać o prowde. Do niej nawiązali nojwięksi politycy podhalańscy, tacy jako Franek Bachleda-Księdzulorz i Jędrek Gąsienica-Makowski. A prosty lud do dziś powtorza Jaśkowóm myśl: i w piekle dobrze mieć stryka. * * * No powiedz-cie mi, jak wiecie: ka moze być feler? Ludziska jeden rozum majóm, a kozdy rozumuje inacej. Krowa, i koza jednóm trowe zrejóm, a gówno inkse. Kozdy cłek fce mieć swój rozum. Kóniec kóńcym telo rozumów, kielo ludzi. A godajóm, ze rozum jest jeden! Jakoz jedyn, kie kozdy hebluje po swojemu. Musis nad tym pomyśleć. Musis przypatrzyć sie rozumowi, cy ci go co nie pokrzywiyło. I stało sie. Naloz sie taki, co sie przypatrzowoł rozumowi. W samym środku miasta, na rynku pojawieł sie Sokrates. Ino ze Sokrates nie nazywoł sie Sokrates, ba Jędruś Kudasik z babóm swojóm Wandóm to jest Ksantypóm, co koło niego bockowała. Jędruś - tyn mioł rozum! Mioł rozum do rozumu, a nie ino do świata. Jedni naprawiali to, drudzy tamto, a on wzión sie do naprawianio rozumu. Zacyno sie od tego, ze Romek Dzioboń - znocie go, bo on wiersyki pisuje - poseł razu jednego do Ludźmierza, coby sie na miejscu Matki Boskiej spytać, fto jest nojmądrzejsy na Podholu, cyli na świecie. I Matka Bosko pedziała: Jędrek Kudasik. No to Romek wraco sie do miasta i pado, jak jest: "Jędruś, Matka Bosko pedziała, ze tyś nojmądrzejsy". Jędruś sie zatropiył. No bo tak: z jednej stróny on sie do wielkiej mądrości nie pocuwoł, a z drugiej strony nie pasowało Nojświęcej Panience sie rociwiać. Tak źle i tak niedobrze. Co tu robić? Trza iść między ludzi i sprowdzić. No bo se pomyśloł tak: Matka Bosko ludźmiersko prawi, że jo jest nojmądrzejsy, a jo tego tak nie cujym i zaroz nojde mądrzejsego od siebie i pude do Ludźmierza ku Matce Boskiej i powiym: tu go mos, a nie godoj, ze to jo. Jak pomyśloł, tak zrobiył. Chodziył i sprowdzoł. Pytoł sie: cy ty wiys, co robis? A kie jedyn z drugim godali, ze hej, to Jędruś na to: to mi wytłumac. Kie tamtyn zacón tłumacyć, to Jędruś go pytaniami do ściany przyciskoł i nie puscoł, jak jakóm muche. Trafiył pierse na polityka. I polityk wpod. Juz po niedługiej chwili widać było, że ón sie widzi mądrym inksym ludziom, a nojbardziej samemu sobie, a cy jest? No nie jest. Ale tyn polityk - lepiej nie wiedzieć wtory - zamiast być Jędrusiowi wdzięcny, ze go z omamienia uwolniył, to go znienawidziył. Tak to wej, tacy sóm ludzie. Pote poseł jesce do poetów, co wierse pisóm, do muzykantów, co grają, do rzeźbiorzy, co z gliny lepióm. I wsędy to samo. I wsędy miasto wdzięcności, nienawiść powstawała. Jak juz tym sposobem Jędruś Kudasik co zacniejsych miescon przez rozum przewiód, taki wniosek wydedukówoł: "Bo, z nos dwóch zoden, zdaje sie, nie wiy o tym, co piykne i dobre, ale jemu sie zdaje, ze cosi wiy, a jo, jak nic nie wiym, to mi sie nawet i nie zdaje, ze wiym. To moze Matka Bosko dobrze prawi i jo jest od inksych madrzejsy, bo jak nie wiym, to nie myśle, ze wiym". No nima co pedzieć, mioł Jędruś rozum do rozumu. * * * O tym, jak Jędruś Kudasik, nas podhalański Sokrates, naucył ludzi, co worce, a co nie worce wiedzieć No ni mozno pedzieć, zeby Jędruś Kudasik nie znoł sie na przyrodzie. Razu jednego babecka jego ostomilso nad usami mu suściała, a on udawoł głuchego. To baba łap wiadro pomyj i chlust na chłopa. Jędruś ani drgnón, ino pedzioł: Nopierwej grzmiało, teroz leje. Ale ni mozno tyz pedzieć, zeby mioł jakie takie uznanie dlo tyk, co nic ino przyrode fcóm poznawać: dlo Jędrzka Chmury-Heraklita, dlo Tadeusa Zachwiei-Empedoklesa, dlo Sobka Walczaka-Demokryta, dlo Jędrzka Waksmundzkiego-Pitagorasa, dlo Józka Zatłoki-Parmenidesa i całyj tyj reśty, co nic ino pchali nos w nieswoje przyrodnice sprawy. Prawiył tak: jakby cłekowi potrzebne było przyrode znać i o tym, co było na pocątku, wiedzieć, to by mu przecie Pon Bóg taki rozum doł, coby do tego doseł, a jak nie doseł, to znacy, ze mu tego nie trza. A jakiej cłekowi wiedzy trza? Nowoźniejse jest to, coby sóm siebie znoł. Cy ty wiys, co w tobie siedzi? Jaki djaboł? Jaki janioł? No nie wiys. To po co patrzys na gwiozdy, wtore sóm jest daleko, a nie patrzys na siebie, wtorego mos blisko? Nie uciekoj od siebie. Nie trać siebie. Poznaj cłeku samego siebie. No święto prowda. Nie bees godoł, ze jest tak abo tak, bo jest, jak jest. Gónis cłeku za tym, co daleko, a tracis to, co blisko. No to, cym-ześ cłeku jest? Mos noge, aleś przecie nie nogóm. Mos brzuch, aleś przecie nie brzuchym. Mos płuco, aleś przecie nie płucym. Do reśty mos i ciało, aleś przecie nie ciałym. No to cymześ? I Jędrek pedzioł: dusóm. Dusóm-ześ cłeku dusóm, a nie ciałym. No to, kie juz telo wiys, to powiedz-ze jesce, co takiego w tyj dusy widzis? A Jędruś na to: tam jest je cnota! A to zaś co? Jędrek na to: To jest to, dzięki cymu cłek jest dobry. Ej Boze, to jest to! Sprawiedliwość - w dusy siedzi. Odwoga - w dusy siedzi. Roztropność - w dusy siedzi. Święto cierpliwość - w dusy siedzi. Rzetelność - w dusy siedzi. To jest, chłopy, to! Był kłopot z babóm. Nie ino tymu, ze óna dusy tak barz nie uwazowała, ale o to, ze Jędrzka nigda w chałupie nie było. Ani drzewa nie narąboł, ani wody nie nanosiył, ani inksyj cielesnyj roboty sie nie chytoł. A zjeść - nie powiym - potrafiył! To tyz mu nad uchym suściała: ty dylęgusie, ty ozworo oskrecono, ty drozdzu, ty duso! No, dos babie rady? Co Jędruś nie robi? Akurat w mieście demokracja nastała i Jędrek umyśloł babe do parlamentu oddelegować, coby tam ozorym mleła, kielo ino zdole. I tak sie stało. Wybrali jom na posła i od tego casu Jędruś mioł jaki taki spokój. Móg sie ón swobodnie zająć dusami - swoją i cudzą. Na babe trza mieć sposób i juz. * * * O tym, jak Jędruś Kudasik, nas podhalański Sokrates, zrobiył przecyscynie dusne jednemu politykowi i jak oberwoł za to po gęmbie i co pote pedzioł - Powiedz-ze nóm Jędruś, cymu ty tak chodzis po mieście, z ludziami godos, naprawiać ik fces, a hasnu z tego nijakiego ni mos, ino same kłopoty? Co cie tak ku ludzióm ciągnie? Myślis, ze zdoles ich naprawić? A jo ci rzekne, ze fto sie głupim urodziył, tyn tyz głupim umre. Nie naucys krowy furgać ani kota scekać. Ucyć głupiego rozumu, to jakby psi ogón bez psa przewłócyć. Ale Jęruś prawiył inacyj: - To u mnie - pado - od chłopięcyk juz roków głos sie jakisi obzywo, a kie sie ino obezwie, to wse mi cosi odrodzo, a nie dorodzo mi nigda. Namowiajóm mnie ludzie do gospodarki, to głos mi pado: "eee, Jędruś, sóm inksi od tego". Namowiajom mnie do polityki, to głos pado: "skoda cie Jędruś". Ale kie widzym abo i słysym, ze fto cosi głupiego robi abo prawi, to głos pado: "twoja sprawa, wypróguj go". No i jo tyz, biydoku, nic inksego nie robiym, ino tak chodzym i namowióm, kogo mogym, coby sie ani o ciało, ani o piniądze tak barz jedyn z drugim nie staroł, jako o duse, coby ona była nolepso. Bo przecie nie z piniędzy dzielność sie biere ino piniądz z dzielności. - Ino ze ty, Jędruś, robis ludzi w kónia. Bo, na tyn przykłod, podchodzis do cłeka i udajes głupiego. Godos, ze ty niby nie wiys, co jest co. No to tyn drugi fce cie oświecić. I tłumacy, i godo, a godo duzo, niemało. A ty go ino podpytujes. A moze tak, a moze nie? A jak tak, to tak, a jak nie tak, to tak. I cłek sie plące. I ty wtedy - hip! Juz go mos w sieci. I śmiejes sie: widzis, widziało ci sie, ze wiys, a nie wiys. Ty, Jędrusiu kochany, dajes ludziom na przecyscynie. Klogiym ich kormis. I óni pote... wies, co robiom. I syscy sie z nik śmiejóm. Bo przecie to widać, co sie stało, i cuć. Ej Jędruś, Jędruś, óni ci kie krzywde zrobióm. A Jędruś na to: - A mnie sie widzi, ze cłek gorsy ni mo prawa zaskodzić lepsymu. Nie powiym, moze go zabić. Moze go przegnać z miasta. Moze zwołać demokracje i uchwolić potępienie. Ino ze jo nie uwazóm tego sytkiego za zło. Więksym złem jest nastawać na cłeka, judzić przeciw cłekowi, jątrzyć, ocerniać. To wóm powiem: do dobrego cłeka ni mo przystępu zodne zło ani za zycio, ani po śmierzci. Ej ludzie, ludzie: dzięki takim, jako politycy, ino sie wóm zdaje, zeście scęśliwi, a dzięki takiemu jak jo, sómeście scęśliwi! Ale zdarzyło sie roz, ze Jędruś Kudasik, nas podhalański Sokrates, ozezłościył jednego polityka, co obiecowoł ludziom scęście, a sóm nie wiedzioł, co to jest scęście. I polityk tyn nie wytrzymoł i strzelył Jędrzka w gęmbe. Zrobiył sie mąt, bo inksi hipli bronić. I byliby chłopa ozerwali, ale Jędruś ich powstrzymoł. Romek Dzioboń radziył mu pote: pozwij go do sądu. Jędruś jednak odpedzioł: - A kie