8784
Szczegóły |
Tytuł |
8784 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8784 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8784 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8784 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alberto Moravia
Pogarda
T�umaczy�a Zofia Ernst
ROZDZIA� I
W okresie dw�ch pierwszych lat ma��e�stwa � dzisiaj mog� to stwierdzi� � moje
stosunki z �on� by�y idealne. Chc� przez to powiedzie�, �e pe�ny, wyj�tkowy
dob�r fizyczny
uzupe�nia�o jeszcze owo za�lepienie, a raczej owa senno�� umys�u, kt�ra w
podobnych
okoliczno�ciach nie dopuszcza �adnej krytyki i pozostawia wy��cznie mi�o�ci
ocen� kochanej
osoby. Jednym s�owem, Emilia wydawa�a mi si� istot� pozbawion� wad i ona tak�e
widzia�a
mnie w takim samym �wietle. A mo�e nawet i dostrzegali�my nawzajem swoje wady,
lecz
poprzez tajemnicz� przemian�, b�d�c� dzie�em mi�o�ci, wydawa�y si� nam one nie
tylko
wybaczalne, ale tak�e pe�ne uroku, jak gdyby by�y to nie przywary, lecz zalety,
tyle tylko, �e
ca�kiem specyficzne. Kr�tko m�wi�c nie os�dzali�my si�: kochali�my si�. Pisz� to
wszystko
dlatego, by opowiedzie�, jak si� to sta�o, �e Emilia, podczas gdy ja dalej �lepo
j� kocha�em,
wykry�a � czy te� zdawa�o jej si�, �e wykry�a � ujemne cechy mojego charakteru,
zacz�a
mnie surowo s�dzi� i w rezultacie przesta�a mnie kocha�; Im wi�ksze jest
szcz�cie, tym
mniej cz�owiek zdaje sobie z niego spraw�. Wyda si� to dziwne, ale w okresie
tych dw�ch lat
czasami nawet odnosi�em wra�enie, �e si� nudz�; na pewno nie u�wiadamia�em
sobie, �e
jestem szcz�liwy; wydawa�o mi si�, �e robi� to samo co wszyscy, kochaj�c swoj�
�on� i
b�d�c przez ni� kochany. Ta mi�o�� by�a dla mnie czym� tak powszednim i
oczywistym, �e
nie docenia�em jej, podobnie jak nie docenia si� powietrza, kt�rym si� oddycha i
kt�re staje
si� bezcenne dopiero wtedy, gdy go zabraknie. Gdyby w owym okresie kto�
powiedzia� mi, �e
jestem szcz�liwym cz�owiekiem, bardzo by mnie to zdziwi�o; odrzek�bym zapewne,
�e nie
jestem szcz�liwy, bo chocia� kocham moj� �on� i ona mnie, nie mam zapewnionego
jutra.
By�a to prawda: z trudem wi�zali�my koniec z ko�cem, �yj�c z moich bardziej ni�
skromnych
dochod�w krytyka filmowego; pisywa�em stale krytyki dla drugorz�dnego tygodnika,
inne
pisma rzadko drukowa�y moje artyku�y; mieszkali�my w wynaj�tym, umeblowanym
pokoju,
cz�sto brakowa�o nam pieni�dzy na najskromniejsze rozrywki, a czasem nawet na
rzeczy
niezb�dne. Jak mog�em by� szcz�liwy? Nigdy wi�c tyle nie narzeka�em co w owym
czasie,
kiedy � jak si� mia�em wkr�tce przekona� � by�em ca�kowicie i g��boko
szcz�liwy. Pod
koniec drugiego roku ma��e�stwa poprawi�y si� wreszcie nasze warunki materialne:
pozna�em Battist�, producenta filmowego, i napisa�em dla niego m�j pierwszy
scenariusz, co
potraktowa�em jako prowizoryczn� prac� (mia�em bowiem du�e ambicje literackie),
kt�ra
jednak sta�a si� potem moim zawodem. W tym samym czasie moje stosunki z Emili�
zacz�y
si� zmienia� na gorsze. Moje opowiadanie zaczyna si� w�a�nie w momencie, gdy
zadebiutowa�em jako scenarzysta filmowy i gdy nast�pi�o pogorszenie moich
stosunk�w z
�on�, te dwa wydarzenia bowiem zbieg�y si� ze sob� i, jak si� potem oka�e,
istnia� mi�dzy
nimi bezpo�redni zwi�zek. Kiedy si�gam pami�ci� wstecz, przypominam sobie jak
przez
mg�� pewien incydent, kt�ry niegdy� wydawa� mi si� bez znaczenia, ale kt�ry
musia�em
p�niej uzna� za jeden z najwa�niejszych, a nawet za decyduj�cy.
Stoj� na chodniku jednej z ulic w centrum miasta. Emilia, Battista i ja
zjedli�my
w�a�nie kolacj� w restauracji i Battista zaproponowa�, by sp�dzi� reszt�
wieczoru u niego, na
co przystali�my z ochot�. Stoimy teraz wszyscy troje przed samochodem Battisty;
jest to
luksusowy czerwony w�z, ale mo�e pomie�ci� tylko dwie osoby. Battista siada przy
kierownicy, wychyla si� i otwieraj�c drzwiczki m�wi: � Bardzo mi przykro, ale
jest tylko
jedno miejsce. Pan, panie Molteni, musi pojecha� za nami na w�asn� r�k�... chyba
�e woli pan
tu na mnie poczeka�, to potem przyjad� po pana. � Emilia stoi przy mnie w
wieczorowej
sukni z czarnego jedwabiu, wydekoltowanej, bez r�kaw�w (jedyny wyj�ciowy str�j,
jaki
posiada) i trzyma na r�ku futrzan� pelerynk�: jak zwykle we wrze�niu jest
jeszcze bardzo
ciep�o. Patrz� na ni� i sam nie wiem czemu, stwierdzam, �e jej uroda zazwyczaj
spokojna i
pogodna, staje si� nagle pochmurna, a nawet gro�na. M�wi� weso�o: � Emilio, jed�
z
Battist�. Ja pojad� za wami taks�wk�. � Emilia spogl�da na mnie, po czym
odpowiada
niech�tnie i powoli: � Czy nie by�oby lepiej, �eby Battista pojecha� pierwszy, a
my dwoje
taks�wk�? � Battista wychyla g�ow� przez okienko i wo�a �artobliwie: � �adne
rzeczy!
Chce mnie pani zostawi� samego! � Emilia zaczyna si� t�umaczy�: � Nie o to
chodzi, ale...
� Widz� nagle, �e jej �liczna twarz, zawsze tak pogodna i harmonijna, nabiera
ponurego
wyrazu i robi si� prawie smutna. Lecz dostrzegam to p�no, bo chwil� przedtem
zd��y�em ju�
powiedzie�: � Battista ma racj�! Wsiadaj, jed� z nim, ja bior� taks�wk�. � Tym
razem
Emilia ust�puje, a raczej nie sprzeciwia mi si�, i wsiada do samochodu. Dopiero
teraz, gdy
opisuj� wszystko, u�wiadamiam sobie, �e kiedy usiad�a obok Battisty, spojrza�a
na mnie
niepewnym wzrokiem przez jeszcze otwarte drzwiczki: w jej oczach malowa�a si�
pro�ba i
niech��. Lecz ja nie zwracam na to uwagi i zdecydowanym ruchem cz�owieka,
zamykaj�cego
kas� ogniotrwa�� zatrzaskuj� ci�kie drzwiczki samochodu. W�z odje�d�a, a ja w
r�owym
humorze, pogwizduj�c weso�o ruszam w kierunku postoju taks�wek.
Battista mieszka niedaleko od restauracji; normalnie powinienem dojecha� do jego
do-
mu taks�wk� razem z nim albo chwil� p�niej. Lecz w po�owie drogi nast�puje
zderzenie na
zakr�cie: taks�wka wpada na prywatny w�z i obydwie maszyny s� pokiereszowane,
taks�wka
ma zgi�ty i podrapany b�otnik, a tamten samoch�d wgnieciony bok. Obydwaj
szoferzy
natychmiast wysiadaj�, staj� naprzeciw siebie, krzycz�, obsypuj� si� wyzwiskami,
zbiera si�
t�um gapi�w, interweniuje policjant, kt�ry z trudem rozdziela kierowc�w i ka�e
im poda�
nazwiska i adresy. Czekam przez ca�y czas w taks�wce, bez odrobiny
zniecierpliwienia, a
nawet z uczuciem nieomal b�ogo�ci, poniewa� dobrze zjad�em i du�o wypi�em, a pod
koniec
kolacji Battista zaproponowa� mi, bym opracowa� scenariusz jego nowego filmu.
Ostra
k��tnia szofer�w trwa mo�e dziesi��, pi�tna�cie minut i zjawiam si� z
op�nieniem w miesz-
kaniu producenta filmowego. Wchodz�c do salonu widz� siedz�c� w fotelu Emili� i
Battist�,
stoj�cego w rogu pokoju przy barze na k�kach. Battista wita mnie weso�o, Emilia
natomiast
pyta �a�osnym, prawie rozpaczliwym tonem, dlaczego tak p�no przychodz�.
Odpowiadam
beztrosko, �e mia�em wypadek, i zdaj� sobie spraw�, �e m�wi� wymijaj�co, jak
gdybym
chcia� co� ukry�, ale co w rzeczywisto�ci mo�na t�umaczy� tym, �e nie przyk�adam
wagi do
tego zdarzenia. Ale Emilia nie daje za wygran� i wypytuje mnie dalej tym
dziwacznym
tonem: � Wypadek?... Co za wypadek? � Wtedy ja, zdziwiony i mo�e nawet nieco
zaniepo-
kojony, wyja�niam, co si� sta�o. Tym razem jednak odnosz� wra�enie, �e za bardzo
wdaj� si�
w szczeg�y, jak gdybym si� obawia�, �e ona mi nie uwierzy; jednym s�owem
u�wiadamiam
sobie, �em dwukrotnie pope�ni� b��d: przedtem by�em zbyt oszcz�dny w s�owach,
teraz zbyt
dok�adny. W ka�dym razie Emilia o nic ju� nie pyta; Battista roze�miany i
serdeczny stawia
na stoliku trzy kieliszki i zaprasza mnie do picia. Siadam; up�ywa kilka godzin
na �artobliwej
rozmowie, w kt�rej bierzemy udzia� przede wszystkim ja i Battista. Battista jest
tak roz-
bawiony i weso�y, �e prawie nie dostrzegam sm�tnego nastroju Emilii. Jest ona
zreszt�
zawsze milcz�ca i niedost�pna, co wynika z wrodzonej nie�mia�o�ci, wi�c jej
pow�ci�gliwo��
mnie nie dziwi. Jestem tylko nieco zaskoczony faktem, �e nie przys�uchuje si�
jak zwykle z
u�miechem naszej rozmowie i �e w og�le na nas nie patrzy: pije i pali w
milczeniu, jak gdyby
by�a sama. Pod koniec wieczoru Battista z powag� m�wi mi o filmie, przy kt�rym
zaproponowa� mi wsp�prac�: opowiada mi jego tre��, udziela informacji o
re�yserze i
scenarzy�cie, z kt�rym mam pisa� dialog, a w ko�cu prosi mnie, bym przyszed�
nazajutrz do
jego biura podpisa� kontrakt. Emilia wykorzystuje kr�tk� chwil� milczenia, by
wsta� i
oznajmi�, �e czuje si� zm�czona i chce ju� i�� do domu. �egnamy si� z Battist�,
wychodzimy,
schodzimy na parter, idziemy w milczeniu po ulicy a� do postoju taks�wek. Jestem
nieprzy-
tomny z rado�ci z powodu niespodziewanej propozycji Battisty i nie mog� si�
powstrzyma�,
by nie powiedzie� Emilii: � Ten scenariusz nawin�� si� w sam� por�... gdyby nie
to, sam nie
wiem, jak wybrn�liby�my z tarapat�w... musia�bym si� zapo�yczy�. � Emilia
ogranicza si�
do lakonicznego zapytania: � Ile p�ac� za scenariusze? � Wymieniam sum� i
dodaj�: �
Tak wi�c wszystkie nasze problemy s� rozwi�zane co najmniej do wiosny. � M�wi�c
to
ujmuj� Emili� za r�k�. Nie reaguje na u�cisk mojej d�oni i nie odzywa si� ju�
ani s�owem
przez ca�� drog�.
ROZDZIA� II
Od tego wieczoru wszystko, co dotyczy�o mojej pracy, sz�o jak z p�atka.
Nast�pnego
ranka poszed�em do Battisty, podpisa�em umow� na scenariusz i otrzyma�em
pierwsz�
zaliczk�. Pami�tam, �e sz�o o film raczej b�ahy, groteskowo sentymentalny; maj�c
powa�ne
aspiracje pisarskie s�dzi�em, �e ten gatunek literacki nie mo�e by� moj�
specjalno�ci�, a
tymczasem przy pracy wysz�o na jaw, �e w�a�nie to jest moim powo�aniem. Jeszcze
tego
samego dnia mia�em spotkanie z re�yserem i drugim scenarzyst�.
O ile bardzo �atwo mi jest okre�li� dok�adnie pocz�tek mojej kariery jako
scenarzysty,
o tyle trudno by�oby mi powiedzie�, w jakim momencie zacz�y si� psu� moje
stosunki z
�on�. M�g�bym oczywi�cie stwierdzi�, �e sta�o si� to w�a�nie owego wieczoru,
lecz do tego
wniosku doszed�em dopiero p�niej, poniewa� jeszcze przez pewien czas Emilia nie
okazywa�a �adnych zmian w stosunku do mnie. Wiem, �e owa zmiana nast�pi�a mniej
wi�cej
w okresie miesi�ca, �e w Emilii co� si� prze�amywa�o, ale co spowodowa�o
zasadniczy zwrot
i kiedy si� to dok�adnie sta�o, naprawd� nie umia�bym ustali� W owym okresie
widywali�my
Battist� prawie codziennie i m�g�bym przytoczy� wiele epizod�w podobnych do
tego, jaki
zdarzy� si� pierwszego wieczora w jego mieszkaniu; epizod�w, kt�re w�wczas
wydawa�y mi
si� b�ahe i bez znaczenia, ale kt�re musia�em p�niej uzna� za decyduj�ce.
Chcia�bym
przytoczy� tylko jedno wydarzenie: za ka�dym razem, kiedy zaprasza� nas
Battista, a zdarza�o
si� to prawie codziennie, Emilia szuka�a r�nych wykr�t�w, byle tylko mi nie
towarzyszy�,
nie tyle zdecydowana, ile dziwnie uparta w swoich wym�wkach. Wykazywa�em czarno
na
bia�ym, �e te jej b�ahe wybiegi prowadz� tylko do tego, by nie zobaczy� si� z
Battist�, i
pyta�em z naciskiem, czy go nie lubi i dlaczego; odpowiada�a mi zawsze raczej
zdawkowo, �e
Battista nie jest dla niej niesympatyczny, �e nie ma mu nic do zarzucenia, tylko
po prostu nie
ma ochoty wychodzi� z domu, bo nudz� j� te wsp�lnie sp�dzane wieczory. Nie
zadowala�em
si� tymi og�lnikowymi wyja�nieniami i nalega�em dalej, by si� upewni�, czy
Battista nie
zrobi� jej mimo woli przykro�ci i czy nie zasz�o mi�dzy nimi jakie�
nieporozumienie. Ale im
usilniej wmawia�em jej, �e nie czuje sympatii dla Battisty, tym zapalczywiej
temu przeczy�a i
zacina�a si� w uporze. W�wczas ja, ca�kowicie przekonany, �e stosunki mi�dzy
nimi s� jak
najlepsze, zaczyna�em jej t�umaczy�, dlaczego tak mi zale�y, by nie pozbawia�a
nas swojego
towarzystwa: nigdy dotychczas nie wychodzi�em bez niej i Battista o tym
wiedzia�; jej
obecno�� sprawia�a przyjemno�� Batti�cie, bo ilekro� nas zaprasza�, zawsze
podkre�la� z
naciskiem: � Oczywi�cie, prosz� koniecznie przyj�� z �on�. � Gdybym zjawi� si�
sam,
mog�oby to wygl�da� na afront czy lekcewa�enie Battisty, od kt�rego obecnie
uzale�niona
by�a nasza egzystencja; tak wi�c, poniewa� Emilia nigdy nie podawa�a naprawd�
przekonywaj�cych argument�w dla upozorowania swojej nieobecno�ci, �atwo by�o mi
jej
dowie��, �e nie ma istotnego powodu, by nie ust�pi�, a nawet troch� si�
wynudzi�, sp�dzaj�c
wiecz�r razem z nami. Emilia s�ucha�a moich wywod�w zamy�lona, w g��bokim
skupieniu,
nie spuszczaj�c mnie z oka: wygl�da�o na to, �e bardziej ni� s�owa interesuje j�
moja twarz i
gestykulacja. W ko�cu zawsze mi ulega�a i w milczeniu zaczyna�a si� przebiera�.
W ostatniej
chwili, gdy by�a ju� gotowa, pyta�em j� po raz ostatni, czy doprawdy nie ma
ochoty ze mn�
wyj��; robi�em to nie dlatego, by upewni� si� co do jej odpowiedzi, lecz
dlatego, by nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e pozostawiam jej decyzj�. Odpowiada�a mi stanowczo, �e
nie ma nic
przeciwko temu, i wychodzili�my z domu.
Jednak�e, jak ju� wspomnia�em, odtworzy�em sobie to wszystko dopiero p�niej,
mozolnie szperaj�c w pami�ci i doszukuj�c si� wielu b�ahych wydarze�, na kt�re w
owym
czasie w og�le nie zwr�ci�em uwagi. Wtedy u�wiadamia�em sobie tylko jedno, a
mianowicie
�e stosunek Emilii do mnie nieustannie zmienia si� na gorsze, lecz nie mog�em
zrozumie�,
dlaczego si� tak dzieje ani na czym w�a�ciwie polega owa zmiana; stwierdza�em to
po prostu,
tak jak stwierdza si�, �e skoro powietrze robi si� parne i duszne, to cho� niebo
jest jeszcze
b��kitne, nied�ugo nadejdzie burza. Zaczyna�em przypuszcza�, �e Emilia nie kocha
mnie ju�
tak jak dawniej, bo przesta�o jej zale�e� na moim towarzystwie; kiedy w
pierwszym okresie
po �lubie m�wi�em na przyk�ad: � Musz� wyj�� na kilka godzin, postaram si� jak
najpr�dzej
wr�ci� � nie protestowa�a, ale twarz jej pe�na smutnej rezygnacji wyra�a�a
najlepiej, jak
martwi si� z tego powodu. Tak wi�c cz�sto albo bra�em j� ze sob�, albo, je�li
tylko mog�em,
odwo�ywa�em spotkanie na mie�cie. Jej przywi�zanie do mnie by�o tak silne, �e
gdy pewnego
dnia wyje�d�a�em z Rzymu, zreszt� na bardzo kr�tko, odprowadzi�a mnie na dworzec
i w
chwili po�egnania odwr�ci�a twarz, by ukry� przede mn� oczy pe�ne �ez. Uda�em,
�e nie
dostrzegam jej rozpaczy, lecz przez ca�� drog� prze�ladowa�o mnie wspomnienie
tego
wstydliwie ukrywanego, nie powstrzymanego p�aczu; od tej pory nie wyje�d�a�em
ju� nigdzie
bez niej. Teraz natomiast, kiedy oznajmia�em, �e wychodz�, nie dostrzega�em ju�
na jej
drogiej twarzy owego przygn�bienia pomieszanego z odrobin� buntu; odpowiada�a mi
spo-
kojnie, cz�sto nie podnosz�c nawet oczu znad ksi��ki, o ile zaj�ta by�a
czytaniem: � Dobrze,
wobec tego zobaczymy si� przy kolacji, nie sp�niaj si�, prosz�. � Czasami po
prostu wy-
gl�da�o na to, �e nie mia�aby nic przeciwko temu, by moja nieobecno��
przeci�ga�a si� jak
najd�u�ej. M�wi�em jej na przyk�ad: � Musz� wyj��. Wr�c� oko�o pi�tej. � A ona:
�
Mo�esz si� nie spieszy�... jestem bardzo zaj�ta. � Pewnego razu napomkn��em
�artobliwie
Emilii, �e chcia�aby pewnie, bym jak najrzadziej pokazywa� si� w domu; nie
odpowiedzia�a
mi wprost, tylko napomkn�a wymijaj�co, �e ka�de z nas ma tyle swoich spraw do
za�atwienia i w zwi�zku z tym tak niewiele czasu, i� najwygodniej by�oby nam
obojgu
spotyka� si� tylko przy posi�kach. By�a to gruba przesada, bo praca nad
scenariuszem
zajmowa�a mi tylko popo�udnia, a reszt� dnia zawsze stara�em si� sp�dza� z
Emili�. Lecz od
tej chwili zacz��em wychodzi� z domu tak�e i rano.
Dop�ki wiedzia�em, �e Emilii smutno jest beze mnie, wychodzi�em z domu z lekkim
sercem, uszcz�liwiony tym niezaprzeczalnym dowodem mi�o�ci. Gdy jednak
zorientowa�em
si�, �e moja obecno�� ani j� zi�bi, ani grzeje, a nawet przedk�ada samotno�� nad
moje towa-
rzystwo, zacz�� mnie nurtowa� g��boki niepok�j; czu�em si� jak cz�owiek, kt�ry
traci grunt
pod nogami. Sp�dza�em teraz poza domem nie tylko popo�udnia, ale, jak ju�
wspomnia�em, i
ranki, tylko dlatego, by rozmy�la� samotnie nad now� i tak dla mnie gorzk�
oboj�tno�ci�
Emilii. Nie okazywa�a w najmniejszym stopniu, by brakowa�o jej mojego
towarzystwa,
pogodnie, a nawet z wyra�n� ulg�, obywa�a si� beze mnie. Z pocz�tku pr�bowa�em
si�
pociesza�, wmawiaj�c sobie, �e po dw�ch latach ma��e�stwa przychodzi co� w
rodzaju
przyjaznego pob�a�liwego przyzwyczajenia, kt�re jest niestety nieuniknionym
nast�pstwem
mi�o�ci: pewno��, �e si� jest kochanym, zabija wszelk� nami�tno�� w stosunkach
mi�dzy
ma��onkami. Ale czu�em, �e nie jestem na w�a�ciwym tropie: tak, czu�em, i to
by�o
decyduj�ce, bo my�li nawet najbardziej precyzyjne i logiczne mog� myli�, ale
przeczucia,
cho�by niejasne i powik�ane, nigdy. Kr�tko m�wi�c, czu�em, �e Emilia tak �atwo
zrezygnowa�a z mojego towarzystwa nie dlatego, by uwa�a�a to za smutn�
konieczno��,
pozostaj�c� bez wp�ywu na nasze po�ycie, ale dlatego, �e nie by�a ju� we mnie
zakochana tak
jak przedtem, a mo�e nawet w og�le przesta�a mnie kocha�. I �e musia�o jednak
zaj�� co�
takiego, co zmieni�o jej uczucie, niegdy� tak silne i wy��czne.
ROZDZIA� III
W okresie kiedy po raz pierwszy zetkn��em si� z Battist�, znajdowa�em si� w
sytuacji
niezwykle trudnej, niemal rozpaczliwej, i nie wiedzia�em, jak z niej wybrn��.
Wszystkie
komplikacje finansowe wi�za�y si� z kupnem mieszkania, na kt�re w�a�nie
wp�aci�em
zaliczk�, cho� nie mia�em poj�cia, co zrobi�, by zdoby� pieni�dze na dalsze
raty. Przez
pierwsze dwa lata po �lubie mieszkali�my z Emili� w wynaj�tym umeblowanym
pokoju.
Kobieta inna ni� Emilia nie czu�aby si� mo�e nieszcz�liwa z powodu tego
prowizorycznego
rozwi�zania sprawy mieszkaniowej, lecz Emilia, godz�c si� na to, da�a mi
najwi�kszy dow�d
mi�o�ci, jaki �ona mo�e da� m�owi. By�a ona kobiet� kochaj�c� ponad wszystko
ognisko do-
mowe i w owej pasji kry�o si� co� wi�cej ni� ta naturalna sk�onno��, w�a�ciwa
ka�dej
niewie�cie; by�o to co� przypominaj�cego zazdrosn� i gwa�town� nami�tno��,
niemal g��d,
co� silniejszego od niej samej, bo z pewno�ci� by�o dziedziczne. Pochodzi�a z
biednej
rodziny; gdy j� pozna�em, by�a maszynistk�; przypuszczam, �e w jej umi�owaniu
domu
wyra�a�y si� bezwiednie nieosi�galne marzenia ludzi �le sytuowanych, nie
mog�cych
stworzy� sobie nigdy przyzwoitych warunk�w mieszkaniowych. Nie wiem, czy
wychodz�c
za m�� �udzi�a si�, �e spe�ni� si� wreszcie jej sny o w�asnym domu; lecz
przypominam sobie,
�e pop�aka�a si�, gdy w kilka dni po zar�czynach powiedzia�em jej, i� pocz�tkowo
b�dziemy
si� musieli zadowoli� wynaj�tym pokojem, �w p�acz by� nie tylko wyrazem
gorzkiego
zawodu z powodu nie spe�nionego marzenia, ale uwydatnia� tak�e si�� tego
marzenia, kt�re
by�o dla niej raczej racj� bytu ni� pragnieniem.
Tak wi�c �yli�my przez dwa lata w tym wynaj�tym pokoju, ale w jakim
pedantycznym porz�dku, w jakiej czysto�ci utrzymywa�a go Emilia! Czu�o si�, �e
robi
wszystko, byle tylko mie� z�udzenie, �e ten odnaj�ty k�t jest jej w�asnym domem,
i w braku
w�asnych mebli otacza�a najtroskliwsz� opiek� stare masywne graty stoj�ce w
naszym
pokoju. W wazonie na biurku nigdy nie brakowa�o kwiat�w; moje r�kopisy u�o�one
by�y
zawsze w idealnym porz�dku, jak gdyby zapraszaj�c mnie do pracy i gwarantuj�c
maksimum
spokoju i wygody; na stoliczku, przy kt�rym pijali�my herbat�, zawsze le�a�y
serwetki i sta�o
blaszane pude�ko pe�ne biszkopt�w; by�o rzecz�, nie do pomy�lenia, by po pokoju
wala�y si�
jakie� cz�ci garderoby, by cokolwiek zbytecznego le�a�o na krzes�ach czy na
��ku, jak to
cz�sto bywa przy tego rodzaju ciasnocie. Rano byle jak sprz�ta�a nasz pok�j
s�u��ca, a potem
Emilia osobi�cie bra�a si� do robienia porz�dk�w, tak �e wszystko doko�a
b�yszcza�o
lustrzanym po�yskiem, nawet mosi�ne ga�ki przy oknach i biegn�ce wzd�u� �cian
listwy od
pod�ogi. Wieczorem s�a�a ��ko sama, bez pomocy s�u��cej; poduszki by�y
symetrycznie
u�o�one, ko�dry nieskazitelnie wyg�adzone, po jednej stronie le�a�a jej
batystowa koszulka a
po drugiej moja pi�ama. Rano wstawa�a pierwsza, sz�a do kuchni, przygotowywa�a
�niadanie
i przynosi�a mi je na tacy. Robi�a to wszystko dyskretnie, w milczeniu, bez
cienia ostentacji,
lecz tak j� to poch�ania�o, �e jej skupienie i przej�cie zdradza�o najwyra�niej,
i� wk�ada w te
czynno�ci ca�� pasj� �yciow�. Jednak�e pomimo owych heroicznych wysi�k�w,
wynaj�ty
tuzinkowy pok�j pozostawa� nadal wynaj�tym pokojem; trudno by�o si� �udzi�, �e
jest
inaczej. Tak wi�c od czasu do czasu, w chwilach zm�czenia czy za�amania, Emilia
�ali�a mi
si� �agodnie i bez buntu, lecz z pewn� doz� goryczy, pytaj�c, jak d�ugo potrwa
jeszcze ta
nasza poniewierka. Zdawa�em sobie spraw�, �e jej cicha skarga jest wyrazem
prawdziwego
cierpienia i gn�bi�a mnie my�l, �e pr�dzej czy p�niej, cho�by kosztem
nadludzkiego wysi�ku,
musz� si� zdoby� na stworzenie jej w�asnego domu.
W ko�cu, jak ju� wspomnia�em, zdecydowa�em si� na kupno mieszkania, nie dlatego,
bym zdoby� odpowiednie �rodki na ten cel, �rodki, kt�rych brakowa�o mi
dotychczas, ale
dlatego, �e rozumia�em m�k� Emilii i obawia�em si�, i� pewnego dnia owo
cierpienie
przekroczy kres jej wytrzyma�o�ci. Zaoszcz�dzi�em przez te dwa lata niewielk�
sumk�
pieni�dzy i troch� dopo�yczy�em; tym sposobem mog�em wp�aci� pierwsz� rat�.
Zrobiwszy
to, nie doznawa�em radosnych uczu� m�czyzny, kt�ry szykuje mieszkanie dla �ony;
wprost
przeciwnie, by�em niespokojny i przej�ty, nie wiedzia�em bowiem, jak sobie
poradz� za kilka
miesi�cy, kiedy przyjdzie do p�acenia drugiej raty. Chwilami wpada�em po prostu
w rozpacz i
mia�em niemal �al do Emilii, �e na skutek swojej upartej pasji zmusi�a mnie do
pope�nienia
nierozwa�nego i niebezpiecznego kroku.
Jednak�e wielka rado�� Emilii na wiadomo�� o kupnie oraz p�niejsze nat�enie
jej
uczu� w stosunku do mnie, zw�aszcza w dniu kiedy po raz pierwszy weszli�my do
nowego,
jeszcze nie umeblowanego mieszkania, kaza�y mi na pewien czas zapomnie� o
troskach i
niepokoju. Powiedzia�em ju�, �e mi�o�� Emilii dla domu mia�a charakter
nami�tno�ci; dodam,
�e tego dnia owa nami�tno�� wyda�a mi si� �ci�le zwi�zana i pomieszana ze
zmys�owo�ci�,
jak gdyby fakt, �e wreszcie kupi�em jej mieszkanie, uczyni� mnie w jej oczach
nie tylko
milszym, ale tak�e bli�szym i bardziej po��danym w sensie czysto fizycznym.
Poszli�my
obejrze� mieszkanie i pocz�tkowo Emilia chodzi�a ze mn� po pustych i zimnych
pokojach;
planowali�my, na co przeznaczymy ka�dy pok�j i jak ustawimy meble. Ale pod
koniec
wizyty, gdy podszed�em do jednego z okien, by je otworzy� i nacieszy� si�
pi�knym
widokiem, ona nagle przytuli�a si� do mnie mocno, ca�ym cia�em, i szepn�a,
�ebym j�
poca�owa�. By�o to co� ca�kiem nowego u niej, zazwyczaj tak dyskretnej i
nie�mia�ej w
stosunkach mi�osnych. Zaskoczony t� nowo�ci� oraz tonem jej g�osu, poca�owa�em
j�, tak jak
chcia�a. Podczas tego poca�unku, kt�ry by� jednym z najbardziej gwa�townych i
nami�tnych,
jakie�my dot�d wymienili, poczu�em, �e Emilia przyciska si� do mnie coraz
mocniej, jak
gdyby pragn�a bardziej intymnego zbli�enia; potem jednym szarpni�ciem �ci�gn�a
sp�dnic�, odpi�a bluzk� i przywar�a swoim brzuchem do mojego. A� wreszcie, po
poca�un-
ku, cichute�ko, lecz sugestywnie wyszepta�a mi do ucha, �e chce, bym j� wzi��, i
ca�ym
swoim ci�arem poci�gn�a mnie na pod�og�. Kochali�my si� na ziemi, na
zakurzonej
posadzce pod parapetem tego okna, kt�re chcia�em otworzy�. I w p�omieniu tego
mi�osnego
zbli�enia, tak nieokie�znanego i dziwacznego, odczu�em nie tylko jej mi�o�� do
mnie, ale
przede wszystkim uj�cie jej pasji posiadania domu, kt�ra objawi�a si�
spontanicznie w
przyp�ywie nag�ej zmys�owo�ci. S�owem, w tym stosunku mi�osnym na brudnej
pod�odze, w
p�cieniu jeszcze pustego pokoju, Emilia odda�a si� ofiarodawcy mieszkania, nie
m�owi. I te
nagie �ciany, pachn�ce �wie�ym jeszcze wapnem i lakierem, wzbudzi�y w niej
silniejsze
po��danie ni� wszystkie moje dotychczasowe pieszczoty.
Od naszej wizyty w nowym mieszkaniu do samej przeprowadzki up�yn�o jeszcze
kilka miesi�cy; podpisa�em wszystkie kontrakty na imi� Emilii, bo wiedzia�em, �e
zrobi jej to
przyjemno��. Kupili�my te� w tym okresie troch� mebli, tyle, na ile pozwoli�y mi
moje
ograniczone �rodki finansowe. A tymczasem, gdy min�a pierwsza rado�� z powodu
tego
kupna, znowu zacz�� mnie dr��y� niepok�j przed przysz�o�ci� i, jak ju�
wspomnia�em,
chwilami ogarnia�a mnie po prostu rozpacz. Zarabia�em co prawda dostatecznie na
skromne
�ycie, a nawet odk�ada�em co� nieco�, jednak�e te oszcz�dno�ci nie mog�y
wystarczy� na
zap�acenie drugiej raty. Moja rozpacz by�a tym dotkliwsza, �e nie mog�em sobie
ul�y�,
rozmawiaj�c o moich k�opotach z Emili�: nie chcia�em psu� jej rado�ci. Ale
wspominam ten
okres jako pe�en nieustannego niepokoju, a nawet pewnego odp�ywu mi�o�ci dla
Emilii. Nie
mog�em powstrzyma� si� od my�li, �e ona wcale si� nie przejmuje, sk�d zdob�d�
pieni�dze,
cho� zna doskonale nasze warunki materialne. Niemile mnie to dotkn�o i by�em
zirytowany,
�e jest taka zadowolona, beztroska i nie my�li o niczym innym, jak tylko o
kr�ceniu si� po
sklepach: codziennie z b�og� satysfakcj� oznajmia�a mi o jakim� nowym zakupie.
Zadawa�em
sobie pytanie, jak mo�e, kochaj�c mnie, nie odgadn��, jakie ci�kie mam przed
sob� pro-
blemy; pomimo to zdawa�em sobie spraw�, �e przypuszcza zapewne, i� skoro
zdoby�em si�
na kupno mieszkania, to widocznie mam potrzebne na to pieni�dze. Jednak�e jej
pogoda i za-
dowolenie, tak kontrastuj�ce z moj� ci�k� trosk�, wydawa�y mi si� oznak�
egoizmu, a co
najmniej grubosk�rno�ci.
By�em tak przej�ty w owym czasie, �e zmieni�em nawet od dawna wyrobiony pogl�d
o sobie samym. Dotychczas uwa�a�em si� za intelektualist�, kulturalnego
cz�owieka, pisarza i
krytyka teatralnego, bo prac� dla teatru uzna�em od dawna za swoje powo�anie. Ta
sylwetka
moralna mia�a tak�e odbicie w mojej powierzchowno�ci: widzia�em siebie jako
m�odego
cz�owieka, kt�rego nerwowo��, blado��, kr�tki wzrok i niedba�o�� w ubraniu by�y
za-
powiedzi� pisarskiej s�awy z g�ry mi przeznaczonej. Lecz w tym okresie, pod
brzemieniem
ci�kiej troski, �w obraz tak pochlebny i tak wiele obiecuj�cy przekszta�ci� si�
w obraz
zap�dzonego w kozi r�g biedaczyny, kt�ry z mi�o�ci do �ony pope�ni� szalony krok
i uwik�a�
si� w k�opoty pieni�ne na B�g wie ile czasu. I nie by�em ju� tym zapoznanym
geniuszem
teatru, ale uganiaj�cym si� za byle zarobkiem dziennikarzyn�, wsp�pracownikiem
szmirowa-
tych pism i brukowych gazet. Ten cz�owiek dla zaoszcz�dzenia przykro�ci �onie
ukrywa�
przed ni� swoje zmartwienia, biega� przez ca�y dzie� po mie�cie w poszukiwaniu
pracy,
cz�sto na pr�no, i my�l o d�ugach sp�dza�a mu sen z powiek; s�owem nie istnia�o
ju� dla
niego nic poza pieni�dzmi. By� to obraz by� mo�e wzruszaj�cy, lecz pozbawiony
godno�ci i
blasku, n�dzny, konwencjonalny jak z�e powie�cid�o; nienawidzi�em go, bo
my�la�em, �e z
biegiem czasu, chc�c czy nie chc�c, stan� si� do niego podobny. Ale tak
wygl�da�a
rzeczywisto��; nie o�eni�em si� z kobiet�, kt�ra rozumia�aby i podziela�a moje
idee, ambicje i
upodobania; o�eni�em si�, porwany jej urod�, z maszynistk� prost� i
niewykszta�con�, pe�n�
przes�d�w i ambicji klasy, z kt�rej pochodzi�a. Z t� pierwsz� m�g�bym klepa�
bied� w
odnaj�tym pokoju, czekaj�c na przysz�e sukcesy teatralne; tej drugiej natomiast
musia�em da�
�w wy�niony dom, kosztem � by� mo�e � wyrzeczenia si� raz na zawsze tak drogich
mi
ambicji literackich.
Ponadto, w tym okresie, inne jeszcze przyczyny spot�gowa�y moje uczucie
rozpaczliwej bezradno�ci w stosunku do spraw materialnych. Czu�em, �e za�amuj�
si�
wewn�trznie pod wp�ywem osaczaj�cych mnie trudno�ci, jak �elazna sztaba, kt�ra
mi�knie i
zgina si� w ogniu. Przy�apa�em si� na tym, �e zazdroszcz� ludziom, kt�rzy nie
musz� boryka�
si� z owymi trudno�ciami, ludziom bogatym i uprzywilejowanym; do zazdro�ci
do��czy�a si�
g��boka niech�� i ta z kolei nie dotyczy�a poszczeg�lnych os�b, lecz mia�a
charakter og�lny,
abstrakcyjny, charakter dewizy �yciowej. S�owem prze�ywaj�c te ci�kie dni,
u�wiadamia�em
sobie powoli, �e moje rozdra�nienie wyp�ywaj�ce z braku pieni�dzy zmienia si� w
bunt
przeciwko niesprawiedliwo�ci, kt�rej ofiar� jestem zar�wno ja, jak i inni
podobni do mnie
ludzie. Zdawa�em sobie spraw�, �e te nieuchwytne przemiany, wynikaj�ce z moich
jak
najbardziej subiektywnych odczu�, przekszta�caj� si� w obiektywne refleksje o
charakterze
og�lnoludzkim. Ten proces odbywa� si� nie tylko w moich my�lach, ale r�wnie� w
rozmowach, kt�re sprowadza�em bezwiednie na ten w�a�nie temat. U�wiadamia�em
sobie
tak�e, �e wzrasta moja sympatia dla ugrupowa� politycznych, walcz�cych przeciwko
niesprawiedliwo�ciom i korupcji owego spo�ecze�stwa, kt�re uwa�a�em za winne
moich
udr�k i k�opot�w. Przeciwko temu spo�ecze�stwu, kt�re, jak przekona�em si� na
sobie,
pozwala�o gin�� biednym, a faworyzowa�o bogatych. U ludzi prostych,
niewykszta�conych te
przemiany przychodz� bezwiednie, bez udzia�u �wiadomo�ci, w kt�rej zakamarkach
na
skutek tajemnego, alchemicznego procesu egoizm staje si� altruizmem, nienawi��
mi�o�ci�,
l�k odwag�; lecz dla mnie, przyzwyczajonego do analizowania samego siebie, ten
proces by�
jasny i widoczny, jak gdybym obserwowa� go u kogo� innego. Wiedzia�em wi�c, �e
ulegam
pobudkom osobistym i �ci�le materialnym i przeobra�am je w og�lnoludzkie poj�cia
i zasady.
Nigdy nie chcia�em zapisa� si� do �adnej partii (co nale�a�o do rzadko�ci w
niespokojnych
powojennych czasach), w�a�nie dlatego �e, jak mi si� wydawa�o, nie umia�bym w
przeciwie�stwie do innych bra� udzia�u w �yciu politycznym z pobudek osobistych,
lecz
tylko z przekonania, kt�rego brak�o mi dotychczas. Czu�em si� wi�c g��boko
upokorzony,
gdy zacz��em u�wiadamia� sobie, �e moje my�li, idee, s�owa wi��� si� coraz
�ci�lej z moimi
interesami i zmieniaj� barw� w zwi�zku z trudno�ciami wyp�ywaj�cymi w danej
chwili. �A
wi�c w niczym nie r�ni� si� od innych � my�la�em ze z�o�ci�. � Tylko dlatego,
�e mam
puste kieszenie, marz� o odnowieniu �wiata." Lecz owa z�o�� by�a bezp�odna; i
wreszcie
pewnego dnia, gdy zmog�a mnie rozterka czy te� opu�ci�a stanowczo��, da�em si�
nam�wi�
jednemu z przyjaci� i zapisa�em si� do partii komunistycznej. Zaraz potem
pomy�la�em
sobie, �e raz jeszcze post�pi�em nie jak geniusz nie znany jeszcze �wiatu, ale
jak pierwszy
lepszy zag�odzony pismak czy gryzipi�rek, w kt�rego tak obawia�em si�
przeistoczy� w
przysz�o�ci. Jednak�e sta�o si�, by�em w partii i nie mog�em si� ju� wycofa�.
Reakcja Emilii
na t� wiadomo�� by�a bardzo charakterystyczna: � Tak, ale co do pracy, to mo�esz
liczy�
teraz tylko na komunist�w, inni b�d� ci� bojkotowa�. � Nie mia�em odwagi
powiedzie� jej
tego, co my�l�, a mianowicie, �e nie przysz�oby mi do g�owy zapisa� si� do
partii, gdybym
nie kupi� dla niej tego mieszkania, kt�rego cena przerasta�a moje mo�liwo�ci
finansowe. Tak
wi�c jednym zdaniem wyczerpali�my ten temat.
W ko�cu przeprowadzili�my si� do nowego domu. Dziwnym zbiegiem okoliczno�ci,
kt�ry wyda� mi si� opatrzno�ciowy, nast�pnego dnia zetkn��em si� z Battist� i,
jak ju�
powiedzia�em, otrzyma�em od niego propozycj� napisania scenariusza filmowego.
Przez
pewien czas czu�em si�, jak gdyby skrzyd�a wyros�y mi u ramion, i by�em weso�y
jak nigdy
dot�d: planowa�em, �e napisz� cztery, pi�� scenariuszy, co pokryje koszty
mieszkania, a
potem znowu oddam si� dziennikarstwu i umi�owanemu teatrowi. Moja mi�o�� do
Emilii
wr�ci�a i spot�gowa�a si� jeszcze, tak �e robi�em sobie nawet gorzkie wyrzuty,
i� mog�em �le
o niej my�le�, pos�dzaj�c j� o grubosk�rno�� i egoizm. Lecz to nag�e
przeja�nienie trwa�o
kr�tko. Niespodziewanie niebo mojego �ycia znowu si� zachmurzy�o. Pocz�tkowo
ukaza�a
si� na nim chmurka niewielka, ale zdecydowanie ciemna.
ROZDZIA� IV
Spotkanie z Battist� mia�o miejsce w pierwszy poniedzia�ek pa�dziernika. W
tydzie�
p�niej wprowadzili�my si� do mieszkania, cz�ciowo ju� umeblowanego. Owo
mieszkanie
� przyczyna tylu moich trosk � nie by�o w istocie ani du�e, ani luksusowe,
sk�ada�o si� z
dw�ch pokoi; spora bawialnia o pod�u�nym kszta�cie i �adna, ustawna sypialnia.
�azienka,
kuchnia i s�u�bowy pokoik by�y bardzo male�kie, zredukowane do minimum, jak to
bywa w
nowoczesnym budownictwie. Niewielki schowek, bez okna, Emilia postanowi�a
przeznaczy�
na swoj� garderob�. Nasze mieszkanie znajdowa�o si� na ostatnim pi�trze �wie�o
wyko�czonego domu, kt�ry by� tak bia�y i g�adziutki, �e robi� wra�enie odlanego
z gipsu; sta�
on przy w�skiej uliczce lekko opadaj�cej w d�. Jedna jej strona zabudowana by�a
kamienicami ca�kiem podobnymi do naszej, wzd�u� drugiej bieg� otaczaj�cy ogr�d
prywatnej
willi mur, ponad kt�rym stercza�y ga��zie wysokich drzew. Widok by� przepi�kny,
na co od
razu zwr�ci�em uwag� Emilii; mo�na by�o mie� z�udzenie, �e tan park, pe�en
wij�cych si�
alejek i klomb�w, z kt�rych tryska�y fontanny, nie jest oddzielony od nas ulic�
i murem, ale
�e mo�emy przechadza� si� po nim, gdy tylko przyjdzie nam na to ochota.
Wprowadzili�my si� do mieszkania po po�udniu, przez ca�y dzie� by�em ogromnie
zaj�ty i nie pami�tam ju�, gdzie i z kim jedli�my kolacj�; pami�tam tylko, �e o
p�nocy
sta�em w sypialni przed lustrem o�wietlonym trzema lampami i zdejmowa�em krawat.
Nagle
zobaczy�em w lustrze, �e Emilia bierze z naszego ��ka jedn� poduszk� i idzie z
ni� do drzwi
bawialni. Zapyta�em zdziwiony: � Co ty robisz?
Powiedzia�em to, nie ogl�daj�c si� za siebie i stoj�c w dalszym ci�gu przed
lustrem.
Zobaczy�em, �e Emilia zatrzyma�a si� na progu i spojrza�a na mnie. � Nie
obrazisz si�
chyba, je�eli b�d� spa�a na tapczanie w s�siednim pokoju? � powiedzia�a
oboj�tnym tonem.
� Dzisiaj? � zapyta�em zdziwiony, nie rozumiej�c jeszcze, o co chodzi.
� Nie, stale � odrzek�a szybko. � Prawd� m�wi�c marzy�am o nowym mieszkaniu
tak�e i z tego powodu... Ty lubisz sypia� przy otwartym oknie, a ja nie mog� si�
do tego
przyzwyczai�... Budz� si� codziennie o �wicie, kiedy zaczynaj� pia� koguty, i
potem nie
mog� ju� zasn��. Przez ca�y dzie� chodz� niewyspana. No powiedz, nie gniewasz
si�,
prawda? Uwa�am, �e to najlepsze wyj�cie, �eby�my spali osobno.
W dalszym ci�gu nic nie rozumia�em i w pierwszej chwili poczu�em tylko lekkie
rozdra�nienie, spowodowane t� nie przewidzian� zmian�. Podszed�em do Emilii
m�wi�c: �
Przecie� to niemo�liwe... mamy tylko dwa pokoje i ten przeznaczyli�my na
sypialni�, a tam
stoj� fotele i tapczan... Dlaczego? Zreszt� by�oby ci niewygodnie spa� zawsze na
tapczanie.
� Nigdy nie mia�am odwagi ci tego powiedzie� � odrzek�a patrz�c w bok, po czym
spu�ci�a oczy.
� Nigdy jako� si� nie skar�y�a� na to otwarte okno � nalega�em dalej. �
My�la�em,
�e si� do tego przyzwyczai�a�.
Podnios�a g�ow� i odnios�em wra�enie, �e jest zadowolona, i� uchwyci�em si� tego
pretekstu: � Nigdy nie mog�am si� przyzwyczai�... zawsze �le sypia�am... a
ostatnio, mo�e
dlatego, �e sta�am si� nerwowa, nie spa�am prawie wcale... gdyby�my chocia�
wcze�nie k�adli
si� do ��ka, ale zawsze z tego czy innego powodu p�no chodzimy spa�, wi�c... �
Nie
doko�czy�a zdania i skierowa�a si� do bawialni. Dogoni�em j� i powiedzia�em
pr�dko: �
Zaczekaj... je�li chcesz, mog� nie otwiera� okna... dobrze... b�dziemy sypiali
przy
zamkni�tym oknie.
M�wi�c to u�wiadomi�em sobie, �e moja propozycja nie by�a tylko wyrazem czu�ej
uleg�o�ci: chcia�em wypr�bowa� Emili�. Zobaczy�em, �e potrz�sa g�ow� i odpowiada
z
lekkim u�miechem: � Ale� nie... Po co si� masz po�wi�ca�... sam zawsze m�wisz,
�e przy
zamkni�tym oknie masz wra�enie, �e si� dusisz... lepiej �pijmy osobno.
� Zapewniam ci�, �e b�dzie to dla mnie minimalne po�wi�cenie... przyzwyczaj�
si�.
Zawaha�a si�, po czym odrzek�a z niespodziewan� stanowczo�ci�: � Nie chc�
�adnych po�wi�ce�... ani du�ych, ani ma�ych... b�d� spa�a w salonie.
� A gdybym ci powiedzia�, �e sprawi mi to przykro�� i �e chc�, �eby� ze mn�
spa�a?
Znowu si� zawaha�a. Potem odpowiedzia�a w�a�ciwym jej dobrodusznym tonem: �
Widzisz, jaki ty jeste�, Riccardo... nie chcia�e� si� zdoby� na to po�wi�cenie
dwa lata temu,
kiedy�my si� pobrali... a teraz chcesz mi ust�pi� za wszelk� cen�. Co ci to
szkodzi? Tyle
ma��e�stw sypia oddzielnie i mimo to si� kochaj�. Tym sposobem b�dziesz mia�
wi�ksz�
swobod� rano, wychodz�c do pracy... nie b�dziesz mnie budzi�.
� Przecie� powiedzia�a�, �e budzi ci� zawsze pianie kogut�w... nie wychodz�
jeszcze
do pracy, kiedy piej� koguty.
� Ach, jaki� ty uparty � �achn�a si� niecierpliwie. I nie s�uchaj�c mnie
d�u�ej,
wysz�a z pokoju.
Gdy zosta�em sam, usiad�em na ��ku, kt�re bez poduszki Emilii nasuwa�o ju� my�l
o
separacji i samotno�ci. Zamy�lony wpatrywa�em si� przez chwil� w otwarte drzwi,
kt�rymi
wysz�a moja �ona. Zadawa�em sobie pytanie, czy Emilia rzeczywi�cie nie chce spa�
ze mn�
dlatego, �e przeszkadza jej �wiat�o, czy te� po prostu nie chce spa� ze mn�?
Przeczuwa�em, �e
prawdziwa jest ta druga hipoteza, cho� ca�ym sercem pragn��em wierzy� w
pierwsz�.
Wiedzia�em jednak, �e gdybym nawet wzi�� za dobr� monet� wykr�t Emilii, to i tak
dr�czy�yby mnie w�tpliwo�ci. Nie chcia�em przyzna� si� do tego, �e powinienem
by� zada�
sobie inne pytanie: a mo�e Emilia przesta�a mnie kocha�?
Podczas gdy pogr��ony w tych my�lach nieruchomo patrzy�em przed siebie, Emilia
kr��y�a mi�dzy pokojem sypialnym a salonem zabieraj�c jeszcze dwa z�o�one
prze�cierad�a,
wyj�a z szafy, ko�dr� i szlafrok. Jak zwykle z pocz�tkiem pa�dziernika by�o
jeszcze ciep�o i
Emilia mia�a na sobie tylko cienk�, przezroczyst� koszul� nocn�. Nie opisa�em
jeszcze, jak
wygl�da�a Emilia, lecz teraz chc� to zrobi�, cho�by dlatego, by wyja�ni�, jakich
uczu�
doznawa�em tego wieczoru. Emilia nie by�a wysoka, ale mnie � mo�e dlatego, �e
by�em w
niej zakochany � wydawa�a si� bardziej postawna, a przede wszystkim bardziej
majestatyczna od wszystkich kobiet, jakie dotychczas zna�em. Nie umia�bym
powiedzie�, czy
posta� by�a majestatyczna naprawd�, czy te� przedstawia�a si� tak tylko w moich
oczach,
pami�tam tylko, �e gdy w pierwsz� noc po �lubie zdj�a pantofelki na wysokich
obcasach, a ja
podszed�em do niej i wzi��em j� w ramiona, zdziwi�em si�, �e jej czo�o nie si�ga
mi nawet do
ramienia. Lecz potem, gdy po�o�y�a si� przy mnie na ��ku, nowa niespodzianka:
jej nagie
cia�o wyda�o mi si� masywne, kr�g�e, pot�ne, cho� dobrze wiedzia�em, �e Emilia
jest raczej
drobnej budowy. Mia�a niespotykanie pi�kn� szlachetn� lini� szyi, prze�liczne
ramiona i r�ce,
pe�ne, j�drne, senne w ruchach. Twarz mia�a smag��, nos raczej wydatny, ostro
zarysowany,
usta wypuk�e, �wie�e, roze�miane, zawsze wilgotne, z�by ol�niewaj�co bia�e. Oczy
jej,
wyj�tkowo du�e, brunatne o z�otawym po�ysku, mia�y wyraz zmys�owy, a czasami, w
chwilach mi�osnego zbli�enia, stawa�y si� zamglone i dziwnie wyl�knione. Jak ju�
wspomnia�em, nie by�a silnie zbudowana, ale wygl�da�a na kobiet� o wybuja�ych
kszta�tach,
mo�e dzi�ki temu, �e przy bardzo w�skiej talii wyra�nie odznacza�y si� jej
biodra i piersi; a
mo�e dlatego, �e trzyma�a si� prosto i ruchy jej by�y pe�ne godno�ci; czy te�
dlatego, �e jej
smuk�e, silne, d�ugie nogi mia�y w sobie co� m�odzie�czo prowokuj�cego. Jednym
s�owem
pe�na by�a spokojnego, majestatycznego wdzi�ku, owego spontanicznego wdzi�ku,
kt�ry jest
wy��cznie darem natury i kt�ry dlatego w�a�nie pozostaje zawsze tajemniczy i
nieokre�lony.
Gdy owego wieczoru Emilia kr��y�a mi�dzy salonem a sypialni�, wodzi�em za ni�
wzrokiem w milczeniu, zmieszany i przybity zarazem; spogl�da�em to na jej
pogodn� twarz,
to na jej cia�o, kt�re przebija�o mniej lub wi�cej wyra�nie przez mu�linow�
koszul�; i nagle
znowu obudzi�o si� we mnie podejrzenie, �e ona mnie ju� nie kocha, i nurtowa�o
mnie natr�t-
nie, jak gdybym dozna� objawienia, �e nasze cia�a nigdy wi�cej si� nie zespol�.
By�o to
uczucie ca�kiem dot�d nie znane; m�ci�o mi si� w g�owie, sam nie wierzy�em, �e
co� po-
dobnego mog�o mi przyj�� na my�l. Oczywi�cie, �e mi�o�� jest przede wszystkim
uczuciem,
ale jest tak�e w nieuchwytnym, duchowym sensie zespoleniem cia�, tym w�a�nie
zespoleniem,
kt�re dawa�o mi dotychczas tyle szcz�cia i kt�re uwa�a�em za rzecz ca�kiem
oczywist� i
naturaln�. Czu�em si� tak, jak gdyby nagle otworzy�y mi si� oczy, jak gdybym
dostrzeg� co�,
co dotychczas by�o dla mnie niewidzialne, i zda�em sobie spraw�, �e mog�o
zabrakn�� owego
zespolenia, co wi�cej, �e go zabrak�o. I jak cz�owiek, kt�ry zawisa nagle nad
przepa�ci�,
dozna�em uczucia przykrych md�o�ci na my�l, �e bez powodu, nasze intymne
zbli�enia
przemienia si� w obco��, nieobecno��, samotno��.
Analizowa�em to wstrz�saj�ce uczucie, podczas gdy Emilia my�a si� w �azience.
Odczuwa�em kra�cow� bezsilno�� i zarazem gwa�towne pragnienie, by jak najpr�dzej
j�
przezwyci�y�. Kocha�em dotychczas Emili� bez �adnych przeszk�d, prawie
nie�wiadomie;
moja mi�o�� objawia�a si� zawsze jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej,
poprzez impuls
nieprzemy�lany, spontaniczny, natchniony, kt�ry, jak mi si� dot�d zdawa�o,
wyp�ywa� tylko i
wy��cznie ze mnie. Teraz, po raz pierwszy, uzmys�owi�em sobie, �e ten impuls
powstawa� i
dojrzewa� na skutek podobnego impulsu Emilii, i widz�c j� tak zmienion� ba�em
si�, �e nie
potrafi� jej ju� kocha� tak naturalnie, po prostu, z takim uniesieniem jak
dawniej. Obawia�em
si� jednym s�owem, �e owo cudowne zespolenie, kt�re dopiero teraz doceni�em w
ca�ej pe�ni,
zak��cone zostanie ch�odnymi refleksjami z mojej strony, a z jej strony... Ot�
w�a�nie nie
wiedzia�em, jakie b�dzie jej zachowanie, lecz przeczuwa�em, �e je�li dostrze�e u
mnie pewien
przymus, b�dzie mog�a by� w najlepszym razie oboj�tn� partnerk�.
W tym momencie Emilia zjawi�a si� w pokoju i przesz�a obok mnie. Prawie bezwied-
nie pochyli�em si� i chwyci�em j� za r�k�, m�wi�c: � Chod� tu... chc� z tob�
pom�wi�.
W pierwszej chwili cofn�a si� instynktownie, po czym us�ucha�a i usiad�a na
��ku,
lecz w pewnej odleg�o�ci ode mnie. � Pom�wi�? O czym chcesz pom�wi�?
Sam nie wiem czemu, niepok�j �ciska� mnie za gard�o. A mo�e by�a to tylko
nie�mia�o��, uczucie, jakiego nie do�wiadcza�em nigdy dot�d w stosunku do
Emilii; i to
w�a�nie, bardziej ni� co innego, zdawa�o si� potwierdza� zmian�, jaka mi�dzy
nami zasz�a.
Powiedzia�em: � Tak, chc� z tob� m�wi�. Mam wra�enie, �e co� si� zmieni�o mi�dzy
nami.
Spojrza�a na mnie z ukosa i odrzek�a stanowczo: � Nie rozumiem ci�. Dlaczego
mia�oby si� co� zmieni�? Nic si� nie zmieni�o.
� Ja si� nie zmieni�em, ale ty � tak.
� Wcale si� nie zmieni�am... jestem taka sama jak zawsze.
� Dawniej bardziej mnie kocha�a�... by�o ci przykro, gdy wychodzi�em i
zostawia�em
ci� sam�... a poza tym nie przeszkadza�o ci to, �e �pimy razem... wprost
przeciwnie.
� Ach, je�li o to idzie � zawo�a�a, ale zauwa�y�em, �e ton jej g�osu by� ju�
mniej
pewny � wiedzia�am od razu, �e pomy�lisz sobie co� podobnego... dlaczego mnie
tak
m�czysz? Nie chc� spa� razem z tob�, bo chc� si� wreszcie wyspa�, a z tob� to
niemo�liwe,
to wszystko.
Poczu�em teraz, �e wszystkie moje argumenty i z�y humor topniej� jak wosk na
ogniu:
Emilia by�a przy mnie w swojej cienkiej przezroczystej koszulce, kt�ra zdawa�a
si� ukazywa�
tylko najbardziej intymne i sekretne cz�ci jej cia�a; ogarn�o mnie silne
po��danie i
wydawa�o mi si� dziwne, �e ona tego nie czuje, �e nie tuli si� do mnie w
milczeniu, tak jak
bywa�o dawniej, gdy zmieszani wymieniali�my szybkie spojrzenia. Z drugiej strony
owo po-
��danie nape�nia�o mnie nadziej�; wierzy�em, �e nie tylko odnajd� owo mi�osne
uniesienie w
stosunku do niej, ale �e i w niej wskrzesz� podobny impuls w stosunku do mnie.
Powie-
dzia�em bardzo cicho: � Je�li nic si� nie zmieni�o, dowied� mi tego.
� Przecie� stale daj� ci na to dowody, ka�dego dnia, o ka�dej godzinie.
� Nie, teraz.
M�wi�c to pochyli�em si� i niemal brutalnie chwyci�em j� za w�osy, pr�buj�c j�
poca-
�owa�. �agodnie pozwoli�a mi przyci�gn�� si� do siebie, lecz w ostatniej chwili
lekkim ru-
chem g�owy uchyli�a si� od poca�unku, tak �e moje usta dotkn�y jej szyi.
Pu�ci�em j� i
zapyta�em: � Nie chcesz, �ebym ci� poca�owa�?
� Nie o to idzie � szepn�a leniwie poprawiaj�c sobie w�osy � gdyby sz�o tylko o
poca�unek, to z najwi�ksz� ch�ci�... ale tobie to nie wystarczy, a ju� jest
bardzo p�no.
Poczu�em si� obra�ony tymi s�owami, oboj�tnymi i pe�nymi rozs�dku: � Nigdy nie
jest p�no na te rzeczy.
Znowu pr�bowa�em j� poca�owa�, przyci�gaj�c j� do siebie ramieniem. Krzykn�a: �
Oj, boli!
Ledwiem j� dotkn��, a pami�ta�em przecie�, �e w okresie naszej mi�o�ci �ciska�em
j�
w ramionach ze wszystkich si� i ona nawet nie westchn�a. Powiedzia�em
zirytowany: �
Dawniej nie sprawia�em ci b�lu.
� Masz r�ce jak z �elaza � odpowiedzia�a. � Nie zdajesz sobie z tego sprawy...
na
pewno zrobi�e� mi siniaka.
M�wi�a �agodnym tonem, ale, jak zauwa�y�em, bez cienia kokieterii.
� No wi�c � nalega�em szorstko � poca�ujesz mnie czy nie?
� Ju� ci� ca�uj� � pochyli�a si� i z�o�y�a macierzy�ski poca�unek na moim czole.
�
A teraz pozw�l mi i�� spa�... ju� p�no.
Nie tak wyobra�a�em sobie ten poca�unek; uchwyci�em j� obydwiema r�kami w pasie,
tu� nad biodrami: � Emilio � zawo�a�em, pochylaj�c si� nad ni�, cho� pr�bowa�a
mi si� wy-
rwa� � nie takiego poca�unku oczekiwa�em od ciebie.
Odepchn�a mnie, powtarzaj�c to samo co przedtem, tylko zdecydowanie
niegrzecznym tonem: � Ach, zostaw mnie... to boli!
� To nieprawda, to nie mo�e by� prawda � wycedzi�em przez zaci�ni�te z�by,
rzucaj�c si� na ni�.
Tym razem wywin�a mi si� kilkoma energicznymi ruchami, wsta�a i jak gdyby nagle
powzi�wszy decyzj� powiedzia�a bez cienia wstydu: � Je�eli chcesz mie� ze mn�
stosunek,
prosz� bardzo... ale nie maltretuj mnie, nie mog� znie��, �eby� �ciska� mnie w
ten spos�b.
Po prostu oniemia�em. Powiedzia�a to wszystko zimno, praktycznie, bez cienia
uczucia, co do tego nie by�o w�tpliwo�ci. Przez chwil� siedzia�em na ��ku
nieruchomo, ze
z�o�onymi r�kami, ze spuszczon� g�ow�. Potem znowu us�ysza�em jej g�os: � Wi�c
je�eli
chcesz, no to dobrze... chcesz?
Nie podnosz�c g�owy odpowiedzia�em cicho: � Tak, chc�. � By�a to nieprawda, nie
pragn��em jej ju�, tylko chcia�em przecierpie� do ko�ca, prze�y� do ostatka to
nowe dziwne
uczucie obco�ci. Us�ysza�em, jak powiedzia�a �Dobrze", a potem jej kroki za
moimi plecami
po drugiej stronie ��ka. Pomy�la�em, �e musi zdj�� tylko koszul� i
przypomnia�em sobie, �e
dawniej patrza�em na t� prost� czynno�� oczyma pe�nymi zachwytu, jak rozb�jnik z
bajki,
gdy po wypowiedzeniu zakl�cia widzi otwieraj�ce si� powoli drzwi groty, w kt�rej
ukryte s�
bezcenne skarby. Ale tym razem nie chcia�em patrze�, wiedzia�em bowiem, �e
patrzy�bym na
ni� innymi oczyma, nie dziecinnymi i czystymi pomimo po��dliwo�ci, lecz
okrutnymi na sku-
tek jej oboj�tno�ci, uw�aczaj�cymi zar�wno jej, jak i mnie. Dalej siedzia�em bez
ruchu, schy-
lony, z za�o�onymi r�kami i spuszczon� g�ow�. Po chwili us�ysza�em ciche
skrzypni�cie spr�-
�yn materaca, Emilia k�ad�a si� do ��ka. Potem zaszele�ci�o prze�cierad�o i ona
znowu ode-
zwa�a si� tym swoim strasznym, nowym g�osem: � No wi�c chod�... na co czekasz?
Nie obejrza�em si� i nie poruszy�em z miejsca, tylko nagle zada�em sobie
pytanie, czy
zawsze tak wygl�da�y stosunki mi�dzy nami? Tak, odpowiedzia�em od razu, mniej
wi�cej
zawsze tak samo, ona si� rozbiera�a i k�ad�a si� na ��ku, jak�e mog�oby by�
inaczej? Ale
zarazem wszystko by�o inaczej. Nigdy dot�d nie by�o tej uleg�o�ci mechanicznej,
zimnej,
biernej, kt�ra bi�a z tonu jej g�osu, a nawet ze skrzypi�cych spr�yn materaca i
szelestu przy-
gniecionej ko�dry. Dawniej wszystko dzia�o si� w ob�oku natchnionego po�piechu,
pijanej
nie�wiadomo�ci, bezgranicznego oddania. Zdarza si� czasami, �e cz�owiek,
poch�oni�ty roz-
wa�aniem powa�nych problem�w, k�adzie w zamy�leniu jaki� przedmiot, ksi��k�,
szczotk�
czy but nie wiadomo gdzie, a potem, gdy mija roztargnienie, szuka go ca�ymi
godzinami i w
ko�cu znajduje w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach: na szafie, w
najodleglejszym
k�cie, w szufladzie. Dotychczas co� podobnego zdarza�o mi si� w mi�o�ci.
Wszystko
odbywa�o si� zawsze w b�yskawicznym, szalonym, urzekaj�cym roztargnieniu i
zawsze
znajdowa�em si� w ramionach Emilii, nie wiedz�c niemal, jak si� to sta�o; nie
pami�ta�em
nigdy, co dzia�o si� od chwili, gdy spokojnie siedzieli�my obok siebie, do
chwili, gdy le�eli�-
my spleceni w ko�cowym u�cisku. Teraz nie by�o w niej ani �ladu owego
roztargnienia, a
wi�c zabrak�o go i we mnie. Teraz nawet w przyp�ywie po��dania m�g�bym
obserwowa�
ch�odno wszystkie jej odruchy, tak samo jak ona ze swej strony mog�aby
obserwowa� moje.
Pomieszane we mnie uczucia rozdra�nienia i niesmaku skrystalizowa�y si� nagle i
prze-
kszta�ci�y w konkretny obraz: mia�em przed sob� nie �on� kochaj�c� i kochan�,
ale prosty-
tutk�, troch� niecierpliw� i niedo�wiadczon�, kt�ra godzi�a si� na stosunek,
pragn�c tylko
jednego: by by� kr�tki i niezbyt m�cz�cy. Przez chwil� mia�em ten obraz przed
oczami
niczym wizj�, a potem zla� on mi si� w jedno z Emili� le��c� za moimi plecami na
��ku. W
tym samym momencie wsta�em i wci�� nie ogl�daj�c si� za siebie powiedzia�em: �
To nie
ma znaczenia... odesz�a mi ochota. Ja p�jd� spa� tam, ty zosta� tutaj.