8938

Szczegóły
Tytuł 8938
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8938 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8938 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8938 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GUSTAW LE ROUGE WI�ZIE� NA MARSIE OD WYDAWCY Wydawnictwa ALFA, maj�c na uwadze nie- zwyk�e powodzenie, jakim cieszy si� literatura Science Fiction, pragn� zwr�ci� uwag� mi�o�nik�w tej literatury tak�e na histori� gatunku. Niniejszym tytu�em rozpoczy- namy wydawanie cyklu dawnych, klasycznych fantazji naukowych. Naszym zamiarem jest przedstawi� Czytelnikom zar�w- no dzie�a znacz�ce w historii fantastyki naukowej, a dot�d nie t�umaczone na j�zyk polski, jak i przypomnie� owe naiwne i �mieszne niekiedy wizje przysz�o�ci naszych dziadk�w, kt�re zachowa�y urok i wdzi�k epoki. Druga po�owa XIX wieku, stulecia pary i elektrycz- no�ci, okres wielkich odkry� w fizyce, chemii i biologii, era podr�nik�w i geograf�w, zapisa�a si� tak�e nowymi pr�dami w literaturze. Autorzy w wi�kszym stopniu inte- resowali si� badaniami naukowymi, kt�re teraz bulwerso- wa�y opini� publiczn� i zmienia�y obraz �wiata. Dzie�o Juliusza Verne'a da�o podstawy gatunkowi, a ju� w 1895 roku ukazuje si� Wehiku� czasu, zwiastun nowej epoki, kt�ra narodzi�a si� w 1926 wraz z powstaniem pierwszego na �wiecie pisma w ca�o�ci po�wi�conego SF. OboK autor�w, kt�rych dzie�a przetrwa�y pr�b� czasu i wesz�y do kanonu literatury tantastyczno-naukowej, byli inni. dzi� ju� zapomniani, a w swoim czasie ciesz�cy si� I 1 ogromn� popularno�ci�. Do takich w�a�nie pisarzy, kt�r- rych tw�rczo�� pragniemy wydoby� z zapomnienia, nale�y Gustave Le Rouge � okrzykni�ty przez wsp�czesnych nast�pc� �czarodzieja z Nantes" � a dzi� znany ju� tylko historykom literatury. Jest rzecz� oczywist�, �e nie ma sensu prezentowanie ca�ego dorobku autor�w, �redniej nieraz klasy, ale nale�y s�dzi�, �e przynajmniej niekt�re, najlepsze ich utwory, bez trudu zdob�d� sympati� i aprobat� wsp�czesnego czytelnika fantastyki, stale obracaj�cego si� w kr�gu gwiezdnych wojen, wizji totalnych zniszcze� i supertech- nologii. Te naiwne i z naszej perspektywy cz�sto pry- mitywne antycypacje przysz�o�ci nios� ze sob� szereg cie- kawych, nierzadko nowatorskich pomys��w, wykorzysty- wanych przez literackich nast�pc�w. Nasz cykl �Dawnych Fantazji Naukowych" pragn�liby�- my prezentowa� w formie bliskiej wydaniom oryginalnym. Dlatego te� ksi��ki znane ju� wcze�niej w j�zyku polskim postaramy si� wydawa� w postaci reprint�w, zachowuj�c archaiczny j�zyk i styl, ilustracje i wdzi�k, jaki maj� stare ksi��ki. W przypadku utwor�w nie przyswojonych dotychczas j�zykowi polskiemu b�dziemy si� starali, by wsp�cze�nie dokonywane t�umaczenie nie odebra�o nicze- go orygina�owi. Ka�da z proponowanych pozycji opatrzona b�dzie kry- tycznym pos�owiem, ukazuj�cym osob� jej autora i oma- wiaj�cym jego dorobek w mo�liwie szerokim kontek�cie literackim. Liczymy, �e zbi�r �Dawnych Fantazji Naukowych", skupiaj�cy klasyk�w gatunku, uzupe�ni obraz wsp�czes- nej Science Fiction przybli�aj�c zarazem jej ma�o znane pocz�tki dzisiejszemu Czytelnikowi. GUSTAW LE ROUGE. WI�ZIE� NA MARSIE POWIE�� FANTASTYCZNA TLOMACZYLA Z FRANCUSKIEGO K. W. Z RYCINAMI NAK�ADEM M. ARCTA W WARSZAWIE 1911. � DRUKARNIA M. ARCTA WARSZAWA � ORDYNACKA 3. WI�ZIE� NA MARSIE Tajemniczy dom. Wi�c nie zostajesz z nami stanowczo? � pyta� Ralf swego przyjaciela, Roberta Darvela. � Nie mog�! Sam przyznasz, i� nie godzi si� opuszcza� tak doskona�ej okazji. Ten pan Ardavena, kt�ry mnie wzywa na schadzk� w tak dziwny spos�b, musi by� jakim� bogatym fabrykantem lub przemy- s�owcem, kt�ry chce pozyska� mnie a raczej moj� po- mys�owo�� dla swych interes�w. Wobec tego, �e kasa moja zupe�nie pusta, propozycja taka u�miecha mi si� bardzo! � Bodaj by� si� nie omyli�! � odpar� Ralf Pitcher, nieco niedowierzaj�co. � Ton listu nie jest wyra�ny! Robert wyci�gn�� z kieszeni arkusz papieru, zapi- sany pismem powik�anym i tajemniczym i odczyta� g�o�no. �Panie! Mia�em sposobno�� zapozna� si� z pa�skiemi pracami oraz podr�ami i chc� pa- nu zaproponowa� rzecz wa�n� a zajmuj�c�. Prosz� o zobaczenie si� ze mn� w pi�tek o godzinie dziesi�tej wieczorem w mieszkaniu 5 I I przy ulicy Yarmouth Nr, 15. Prosz� o nie- odzowne przybycie, gdy� chodzi tu o rzecz wa�n� dla nas obu. Ardavena." � Hm! List ten nie wygl�da na to, by go pisa� fabrykant lub przemys�owiec! � mrukn�� Pitcher niedo- wierzaj�co. � Mo�e jaki� dziwak! A no, zobaczymy! Jutro po obiedzie opowiem ci wszystko! A teraz musz� �pieszy�! �egnaj! � zawo�a� weso�o Robert i po�egnawszy przy- jaciela, ra�nym krokiem po�pieszy� naprz�d. Noc ju� by�a oddawna zapad�a, kiedy Robert wcho- dzi� na ul. Yarmouth, sk�po o�wietlon�, cich� i za- mar��. Min�� uliczk� Pitter, na kt�rej panowa�a tak g�ucha cisza, �e szczury przebiega�y �rodkiem ulicy. Robert dozna� mimowolnego �ci�nienia serca: nigdy jeszcze nie czu� si� tak samotnym. Ulica wydawa�a mu si� jakiem� cmentarzyskiem minionego �ycia; da- chy spiczaste i wysokie spogl�da�y okiehkami okr�g�ych dymnik�w, a chor�giewki poruszane wiatrem, j�cza�y �a�o�nie. � Nie, � rzek� Robert do siebie � to musi by� co� wi�cej, ani�eli schadzka dla porozumienia si� w intere- sach! Przeczuwa� jakie� niebezpiecze�stwo, lecz w podr�- �ach swoich prze�y� tyle, tyle widzia�, i tyle razy wy- szed� zwyci�sko z r�nych przyg�d, �e i obecnie nie podda� si� melancholji starego zak�tka Londynu, a czu- j�c w kieszeni doskona�y rewolwer, szepn��: � Doprawdy, �e mi si� ta dzielnica podoba�mo�- naby tu w spokoju prowadzi� r�ne do�wiadczenia! 6 To te�, jak tylko zrobi� jaki dobry interes, nab�d� na- tychmiast jeden z tych pa�ac�w. Dziesi�ta bi�a w�a�nie na zegarze wie�owym, kie- dy Robert uderzy� m�otkiem �) w bram� wskazanego Po�owa bramy uchyli�a si� i zamkn�a za nim na- tychmiast, a Darvel znalaz� si� na obszernym dzie- dzi�cu, zaros�ym wysok� traw�, ze studni� po�rodku, otoczon� balustrad� z kutego �elaza. � Czy tu mieszka pan Ardavena? � spyta�. � Prosz� i�� za mn� � odezwa� si� g�os cichy i bezbarwny. Robert odwr�ci� si� i spostrzeg� cz�owieka w czar- nem ubraniu, zapalaj�cego ma�� latarenk�. Przy jej czerwonawem �wietle dojrza�, i� jest to starzec, kt�ry wygl�da� na zakrystjana, lub szwajcara: d�ugie bia�e w�osy i taki� zarost okala�y twarz wysch�� i zawi�d��. R�k�, ozdobion� licznemi pier�cieniami, poda� Roberto- wi latarenk�, a sam zgarbiony, poszed� naprz�d po �cie�ce wydeptanej w trawie. Po chwiej�cych si� stopniach weszli na taras, ozdo- biony bronzowemi sfinksami, drzemi�cemi w�r�d sza- rozielonych ka�u�y. Starzec otworzy� drzwi, przeszed� sie� zawieszon� portretami i podni�s� sk�rzan� zas�on�. Robert znalaz� si� w sali, szczeg�lnie umeblowanej. W rogach jej sta�y na marmurowych podstawach dzi- waczne, wielorakie b�stwa o g�owach potwornych, a kadzielnice wyziewa�y wonne, odurzaj�ce dymy. Doko�a �cian sta�y nizkie, mi�kkie otomany, kryte aksamitem czarnym w z�ote wzory. Pe�no tam by�o ') Staro�ytny zwyczaj, zast�puj�cy p�niejsze dzwonki, kt�ry si� dot�d gdzieniegdzie utrzyma�. 7 najrozmaitszych cacek, przyrz�d�w do palenia tytoniu i opium, a wspania�y kredens by� obci��ony butelkami szampana i r�nych napoj�w wyskokowych. Wielkie szafy z hebanu inkrustowanego zape�nione by�y r�ko- pisami,�niekt�re z nich sk�ada�y si� z li�ci palmowych lub deseczek z drzewa, sanda�owego. � Zapewne to jest mieszkanie jakiego� przemy- s�owca angielskiego, kt�ry bawi� d�ugo w Indjach � pomy�la� Robert, zasiadaj�c wygodnie na mi�kkiej oto- manie. Zaledwie jednak usiad�, us�ysza� jaki� gro�ny po- mruk; � zerwa� si� przera�ony i odskoczy� o kilka kro- k�w. Zimny pot wyst�pi� mu na czo�o, gdy z pod so- fy wyszed�, przeci�gaj�c si�, ogromny tygrys i cichym, ko�ysz�cym si� chodem wysun�� si� na �rodek sali. Tam przypad� do ziemi przedniemi �apami, pr�bu- j�c ostro�ci pazur�w na dywanie, a potem zacz�� i�� wolno, w�owym ruchem w stron� go�cia...* Oczy zwierza gorza�y, grzbiet si� wypr�y�: got�w by� do skoku. Robert pochwyci� rewolwer i po�o�y� palec na cynglu, przygotowany do strza�u w razie skoku ty- grysa. By� bardzo blady; serce bi�o mu silnie, lecz za- chowa� spok�j zupe�ny i czeka� z zimn� krwi�- Up�yn�y trzy sekundy � czy trzy wieki, tego Ro- bert nie wiedzia�! Cz�owiek i zwierz� badali si� wzro- kiem: gdyby Robert by� spu�ci� oczy, cho� na jedn� sekund�, by�by zgubionym! Nagle zas�ona u drzwi, czarna w z�ote wzory, uchyli�a si� i g�os st�umiony jakby dochodz�cy z dali, zawo�a�: � Mowdi! Mowdi! Tygrys pozna� sn�� g�os swego pana, gdy� szybko wpe�zn�� zn�w pod sof�; Robert za� zwr�ci� si� gniewnie do wchodz�cego: .z pod sofy wyszed�, przeci�gaj�c si� ogromny tygrys... < � M�j paniel �arty pa�skie s� co najmniej nie- stosowne! Nie wiem, w jakim celu zosta�em wci�gni�ty do tej odludnej dzielnicy. Uprzedzam jednak tego, kto- by mia� zamiar mi� ograbi�, �e si� �le wybra�; mam przy sobie tylko dziesi�� szyling�w, ale za to � wy- borny rewolwer!... Tu urwa� nagle, zmuszony do milczenia jak�� wy�sz� si�� i g��boko zmieszany wyrazem twarzy sto- j�cego przed nim cz�owieka. By� on ma�ego wzrostu i tak nadzwyczajnej chudo�ci, i� pod okrywaj�c� go cienk� szat� z czarnego jedwabiu zna� by�o ka�d� kostk�. Musku�y jego tak zanik�y, �e pozosta�y z nich tylko cienkie sznurki; r�ce wysch�e, koloru ziemi � mia�y wygl�d r�k mumji. Najbardziej jednak: zastanawiaj�c� by�a jego twarz. Wyobra�cie sobie trupi� g�ow� o czole nadzwyczaj wy- sokim, pod kt�rym gorza�y oczy lazurowo-b��kitne, czyste i ja�niej�ce m�odo�ci�: by�y to jakby dwa �wie- �e b�awatki na nagiej czaszce. A jednak posta� ta nie mia�a w sobie nic pos�pne- go lub odstraszaj�cego. Ze szlachetnych rys�w widnia- �a powaga i energja olbrzymia; oczy wprost promie- niowa�y nadmiarem �ywotno�ci. Postaw� mia� prost�, ruchy swobodne a u�miech pe�en dobroci. � Usi�d� pan, prosz� � rzek� �agodnie. Robert usiad�, czuj�c niejaki zawr�t g�owy: tysi�ce r�norodnych my�li, bez�adnych podejrze�, k��bi�o si� w jego m�zgu i uczu� nagle, z nieopisanym przera�e- niem, i� jest pod zupe�n� w�adz� tego szczeg�lnego 10 cz�owieka. Ten za� pr�bowa� go uspokoi�, g�osem cichym i jak gdyby dochodz�cym z oddali. � Przedewszystkiem, pozb�d� si� pan wszelkich obaw. Pojmuj� pa�skie rozdra�nienie i zapewniam pa- na i� przykro mi jest bardzo, �e zapomnia�em o moim biednym Mowdi, kt�ry tu odbywa zwykle swoj� siest�. Jest on jednak zupe�nie nieszkodliwym � zabra�em go z d�ungli ma�ym kociakiem i nie zrobi� nigdy krzyw- dy moim przyjacio�om. � A nieprzyjacio�om? � Nie mam ich � odrzek� starzec. � Ale czeg� w�a�ciwie chce pan ode mnie?�spy- ta� z niecierpliwo�ci� Robert � i kim pan jeste�? � Czy nie s�ysza�e� nigdy o braminie Ardavena? � Nie � rzek� Robert � tem nazwiskiem by� pod- pisanym list... ale nie przypominam sobie... � To zreszt� drobnostka � rzek� starzec.� Jestem prze�o�onym klasztoru w Kalambrum, mie�cie �wi�ty� i pa�ac�w, kt�re mie�ci w swoich murach 10,000 bra- min�w. � Nie widz� dot�d, w czem m�g�bym panu by� u�ytecznym? � niecierpliwie przerwa� Robert. � Troch� cierpliwo�ci. Zapewne wiadomo panu, i� my, bramini indyjscy, bywamy niekiedy zdolni do rze- czy nadprzyrodzonych, kt�rych ca�a wiedza Europej- czyk�w nie potrafi ani powt�rzy�, ani wyt�omaczy�. Pan za�, ze swej strony, posiadasz umiej�tno�� innego rodzaju � si�� materjaln�, praktyczniejsz�, ni� nasza. � Chcia�bym zobaczy� cho� jeden z tych cud�w, o kt�rych pan wspomina�e�... � rzek� z lekk� ironj� Robert. i { 12 � Nic �atwiejszego � odrzek� Ardavena, z pob�a�li- wym u�miechem. � Spr�buj pan wsta�! To m�wi�c, wyci�gn�� r�k� w stron� m�odego cz�o- wieka i utkwi� w nim swe jasne oczy, �wiec�ce bla- skiem drogich kamieni. Robert nadaremnie si� wysila�, aby opu�ci� swe miejsce: zdawa�o mu si�, i� cia�o jego jest ci�kietn, jak bry�a o�owiu, a pr�ne wysi�ki sprawia�y mu nie- zno�ne cierpienie. Nie m�g� nawet unie�� r�ki. � Widzisz wi�c pan, � rzek� bramin, � �e gdybym mia� wzgl�dem pana z�e zamiary, bro� pa�ska nie na wieleby si� przyda�a. Teraz wracam panu swobod�. Robert podni�s� si� i post�pi� kilka krok�w, coraz silniej ulegaj�c pot�nemu wra�eniu. Wszystkie jego poj�cia o rzeczywisto�ci i mo�liwo�ci � by�y rozwiane. � Pan jeste� silniejszym ode mnie � zawo�a�, bun- tuj�c si� mimo woli, � ale c� pan upatrzy� sobie do mnie? � Nie chc� w niczem wp�ywa� na pa�skie posta- nowienie. Je�li na moje zamiary nie przystaniesz, wyj- dziesz st�d tak samo, jak wszed�e�; a nawet, w razie odmowy ze strony pana, postaram si� wynagrodzi� mu poniesion� strat�. � Nie ��dam niczego! � Porozumiejmy si�: nie mam na my�li strat ma- terjalnych, ale rozumiem, �e zaw�d, jakiegoby� pan dozna�, zawiedzione nadzieje � mog�yby wyrz�dzi� pa- nu szkod� wielk�. Proponuj� wi�c nast�puj�cy uk�ad: posiadasz pan wyobra�ni� tw�rcz�, oraz znajomo�� swojej sztuki � w poj�ciu tutejszem, naturalnie. Po��czmy zatem swoje umiej�tno�ci: pan mi� obeznasz z chemj�, medycyn� i mechanik�, a ja ci ods�oni� ta- jemnice psychologji i filozofji. Nasza wsp�lna praca musi sprawi� cuda! B�dziemy tajemniczem ogniwem, kt�re po��czy zatracon� ju� sztuk� �wiata staro�ytnego, Ze sztuk� siln�, m�odzie�cz�, cho� brutaln� � nowego �wiata, nowych czas�w. Robert milcza�, pogr��ony w odm�cie my�li. Bramin m�wi� dalej, nieco zadumany: __ Ko�ata�em do wielu ludzi gienjalnych � wsz�dzie pozbywano si� mnie jak szarlatana lub szale�ca. Szcz�ciem, moja sztuka pozwoli�a mi wynale�� pana w t�umie ludzi, jak si� wynajduje djament w piaskach Golkondy... Je�li mi�ujesz Prawd� i Sztuk� dla nich samych, p�jd� za mn�! � Ale�... � zauwa�y� Robert, ol�niony i przej�ty urokiem i dziwn� moc� s��w tego cz�owieka. � Wiem naprz�d Tw� my�l! Ale uspok�j si� � znam t� n�dzn� walk�, na kt�r� jest wystawionym tu u was, na Zachodzie, cz�owiek ubogi. Otocz� ci� . zbytkiem, godnym indyjskiego rad�y; uczyni� ci� tak bogatym, �e b�dziesz gardzi� bogactwem! Tu Ardavena poci�gn�� za sob� Roberta do przy- leg�ego pokoju. W�r�d �cian zszarza�ych od wilgoci, le�a�a tam tylko wi�zka s�omy i sta� dzbanek wody. � Oto m�j pok�j � rzek� starzec � a przecie� jestem miljarderem, jak si� u was m�wi. Wszystko jest mo- �liwem dla tego, kto potrafi wyrzec si� wszystkiego! � Wi�c dobrze; � rzek� nagle Robert � rzecz sko�- czona! Oddaj� mpj� s�ab� wiedz� na us�ugi pa�skiej m�dro�ci. � Namy�l si� jeszcze: gdy przyrzekniesz raz zgo- d�, b�dziesz musia� by� mi pos�usznym. � Ju� postanowi�em: mo�emy si� zobaczy� jutro! 13 14 � Dlaczego jutro? Nic ci� przecie� nie zatrzymuje w Londynie! � A wi�c dobrze! Pojad� wtedy, kiedy pan ze- chcesz, � rzek� Robert, uj�ty i zniewolony obej�ciem si� tego cz�owieka, �agodnem a rozkazuj�cem. � Ale czy nie potrzebujesz pan troch� czasu na przygotowa- nia do podr�y? � Ju� wszystko za�atwione: wiedzia�em, �e si� zgodzisz! Ardavena otworzy� drzwi i poprzedzaj�c swego go�cia, przeszed� korytarz, wy�o�ony w kostk� czarnym i bia�ym marmurem. Wyszli nast�pnie na schody, a po przej�ciu ciemnej alei, znale�li si� na chodniku jakiej� ulicy, na �rodku kt�rej sta� pow�z. Zaj�li w nim miejsca i po pi�ciu minutach jazdy, stan�li na dworcu Victoria; a gdy bi�a jedenasta, ju� Robert Darvel i jego tajemniczy towarzysz siedzieli "w wagonie sypialnym, p�dz�c do Duwru z szybko�ci� 120 kilometr�w na go- dzin�. Nazajutrz w po�udnie, Robert pali? cygaro na pok�a- dzie Petchili, wielkiego parowca, p�yn�cego do Indji i patrzy� zamy�lony na znikaj�c� w oddali bia�� ko- lumn� latarni morskiej w Land's End. Wkr�tce ostal- nie zarysy l�du rozp�yn�y si� i znik�y w niebieska- wej mgle oddalenia. Robert p�yn�� ku Indjom, tajemniczej krainie, jedy- nej, kt�ra wpo�r�d naszej praktycznej cywilizacji po- zosta�a kr�lestwem czar�w i urok�w. �r�d�o energji. Petchili odbywa� swoj� drog� w wybornych warun- kach* po zwyk�ych przystankach na wyspie Malcie, w Port-Said i w D�ibuti, nasi podr�ni wyl�dowali na wyspie Cejlon, w g��wnem mie�cie Kolombo. Stam- t�d udali si� do Karnaku, gdzie si� znajduje s�awna �wi�tynia i klasztor Kelambrum. Podczas podr�y, Robert zawar� bli�sz� znajomo�� z Ardaven� i spostrzeg� wkr�tce, �e cz�owiek ten po- siada� zdumiewaj�c� wiedz� i to w r�nych kierunkach. Opr�cz sanskrytu i innych narzeczy indosta�skich, m�- wi� z zadziwiaj�co czystym akcentem po angielsku, francusku i w�osku. Zna� r�wnie� dobrze j�zyki: arab- ski, perski, chi�ski, i w ka�dym z nich czytywa� dzie�a s�awnych autor�w w oryginale. Ku wielkiemu zdziwieniu Roberta, by� on tak�e do- skonale obeznanym z najwa�niejszemi odkryciami no- woczesnemi we wszelkich ga��ziach nauk. Lecz naj- bardziej zdumiewaj�c� by�a lotno�� jego umys�u, kt�ra mu pozwala�a z drobnego nieraz szczeg�u wysnuwa� natychmiast wnioski uzasadnione i niezbite, rozwi�zywa� z niezwyk�� jasno�ci� najzawilsze zagadnienia. Robert, pomimo swoich dyplom�w i wynalazk�w, czu� si� bardzo ma�ym wobec tego szczeg�lnego star- ca, kt�ry zdawa� si� by� chodz�c� encyklopedj� ludz- kiej wiedzy. By� jednak bardzo zadowolonym ze swej wyprawy, kt�ra, opr�cz swej niezwyk�o�ci, zabezpie- czy�a go i pod wzgl�dem materjalnym, gdy� w dniu wyjazdu z Londynu, Ardavena dor�czy� mu tytu�em za- 15 datku, paczk� banknot�w warto�ci oko�o 2,000 funt�w szterling�w 1). Jedna rzecz go tylko martwi�a: oto, �e nie zawiado- mi� swego przyjaciela Ralfa ani o wyje�dzie, ani o swem powodzeniu. Nieraz ju� zabiera� si� do napisania do niego � lecz bramin, odgaduj�c my�l jego, odradza� mu to sta- nowczo. � Dla naszych przysz�ych plan�w koniecznem jest, aby nikt nie wiedzia�, gdzie jeste� � m�wi� � i aby si� Tob� wcale nie zajmowano. Ka�de przedsi�wzi�cie, 0 kt�rem ludzie wiedz�, jest ju� przez p� chybionem! P�niej dostarcz� Ci �rodk�w do porozumiewania si� z przyjacielem � tymczasem, b�d� o niego najzupe�niej spokojnym: dobrze mu si� dzieje! Robert nie �mia� by� niepos�usznym swemu szcze- g�lnemu wsp�pracownikowi, ale przykr� mu by�a my�l, �e Ralf mo�e go mie� za oboj�tnego niewdzi�cznika, lub op�akiwa� mo�e zgon jego. W ko�cu podr�y Ardavena nam�wi� go, aby za- mieni� suknie europejskie na lekki ubi�r indyjski, sk�a- daj�cy si� z kawa�ka delikatnej tkaniny, d�ugiego na 20 do 30 metr�w, kt�ry si� owija doko�a cia�a � oraz lekkiego bia�ego turbanu. Gdy jeszcze ogoli� zarost 1 g�ow�, wygl�da� jak prawdziwy indus. Odpocz�wszy par� dni po �egludze, podr�ni nasi odbywali dalsz� drog� na grzbiecie s�oni. Urocza to by�a podr�! Przebywali lasy kwieciste i zacienione, pe�ne odurzaj�cego zapachu cudnych kwiat�w; by�y w tych puszczach jeziora, okolone �wi�tyniami z r�- )6 ') Oko�o 20,000 rubli. lowego marmuru, pe�ne �nie�ystych lotos�w,�to zn�w droga wiod�a przez pustynie kamieniste, spalone s�o�- cem, bez �ladu ro�linno�ci. Robert w licznych swych podr�ach widywa� wiele pi�knych okolic; nie mog�y si� one jednak por�wna� z temi, kt�re obecnie podziwia�. Czu� si� po�r�d tej wspania�ej, bajecznie bujnej przyrody, odm�odzonym i rze�kim, i ze swawol� ch�opi�c� zbija� kamieniami z wynios�ych drzew kokosowe orzechy, kt�rych �upi- nami celowa� potem w ma�py, bujaj�ce si� na ogonach owini�tych wko�o ga��zi i wrzeszcz�ce niemi�osiernie. Zadziwia�a go te� podr�, szybka a tak wygodna, jakby oddawna ju� urz�dzono i przygotowano wszystko. Gdy przybyli z Kolombo do Karikal, tragarze odnie�li ich w lektyce do pa�acu bogatego rad�y, gdzie zna- le�li wszystko przygotowane na swoje przyj�cie. Uczta dla nich by�a przygotowana w ustronnej sali, lecz opr�cz licznej s�u�by, bacznej na ka�de skinienie, nie widzieli nikogo. To samo powtarza�o si� przez ca�y czas dalszej podr�y, kt�r� wygody, spok�j, przygoto- wane zawczasu przyj�cia, czyni�y jak�� ba�ni� cza- rown�. Nakoniec pewnego popo�udnia przybyli do klasztoru w Kelambrum. Pot�ne jego kopu�y wznosi�y si� po- nad otaczaj�ce go palmy i magnolje a smuk�e wie�yce minaret�w odcina�y si� ostro na czystym lazurze nieba. Przebywszy galerj� podziemn�, Robert stan�� ol�niony. Dooko�a wielkiego stawu, pokrytego wodnemi kwiata- mi, sta�y �wi�tynie i pa�ace z bia�ego marmuru i ezarno- r�owego granitu, a niekt�re z nich mog�y �mia�o wsp�- zawodniczy� ze s�awnemi pomnikami Egiptu. By�y tam aleje z dw�ch szereg�w s�oni kamiennych, d�wi- n 2 gaj�cych na grzbiecie r�ne b�stwa, ca�e lasy kolumn pi�knych i delikatnie rze�bionych. Darvel zachwyca� si� temi cudami, a bramin, kt�ry mu s�u�y� za przewodnika, wprowadzi� go na olbrzymi dziedziniec, po�rodku kt�rego bi� pyszny wodotrysk. Wtem Robert wyda� okrzyk zgrozy: na brzegu �wi�- tego stawu, w kt�rym bramini myj� si� kilka razy dziennie, oraz obmywaj� pos�gi bo�k�w, oko�o setki ludzi sta�o lub siedzia�o w najdziwaczniejszych powy- krzywianych postawach. Robert dozna� dziwnego �ci- �nienia serca; sam ten widok by� m�czarni� dla niego, zdawa�o mu si�, i� jest przeniesiony do piekie�. � Co to jest? � szepn�� � gdzie ja jestem? � Jestto miejsce, gd^ie przebywaj� fakirzy, skazu- j�cy si� dobrowolnie na r�ne pr�by i m�ki, aby si� przypodoba� b�stwu. Patrz: ten, aby pozosta� wiernym �lubowi milczenia, zeszy� brzegi warg, pozostawiaj�c tylko ma�y otw�r, kt�rym wci�ga przez rurk� nieco polewki z rozgoto- wanego ry�u. Ten drugi, przed dawnemi laty kaza� si� przybi� za uszy do drzewa. Od tego czasu pie� zgrubia�, rozci�gaj�c uszy, kt�re wygl�daj� teraz jak skrzyd�a nietoperza. Tamten trzyma� tak d�ugo r�ce z�o�one w pi�ci i zwi�zane sznurem, a� paznokcie, wci�� rosn�c, przebi�y cia�o i wysz�y wierzchni� stro- n� r�ki. Teraz czo�ga si� na czworakach, jak zwie- rz�, do swojej miseczki z ry�em! Robert milcza� Zdawa�o mu si� to wszystko z�udze- niem, jak�� straszn� zmor�. Na wierzchu nizkiej kolumny siedzia� nieruchomo fakir, przera�aj�cej chudo�ci. Zdawa� si� by� zupe�nie 18 pozbawionym �ycia; siwa broda spada�a mu a� do Zdawa�o mu si� to wszystko z�udzeniem, jak�� straszn� zmor�.. pasa, a we w�osach, sk��bionych i spl�tanych, ptaki uwi�y sobie gniazdo. Ma�e z�ociste jaszczurki przebie- ga�y po jego udach, prze�lizguj�c si� mi�dzy palcami n�g, wysch�emi jak u mumji. By�o tam jeszcze wielu innych pokaleczonych do- browolnie i zadaj�cych sobie tak wymy�lne m�ki, �e Robert uczu� zawr�t g�owy. � Wyjd�my st�d, � szepn�� � niepodobna patrze� na tol Jak�e mo�ecie zezwala� na podobne okropno�ci? � Nie mog� temu przeszkodzi�odrzek� bramin.� Utraci�bym wszelk� w�adz� nad tymi, kt�rzy powinni by� mi pos�uszni, gdybym si� sprzeciwi� torturom, za- dawanym sobie samym przez tych nieszcz�nik�w. Prze- konasz si�, �e i tak zrobi�em ju� wiele w tym wzgl�- dzie. � Ale� to jest wprost oburzaj�ce! � Pom�wimy o tem p�niej; teraz poka�� ci wi- dok przyjemniejszy od tamtego. Robert nic nie odpowiedzia�. Zaczyna� troch� �a�o- wa�, i� zbyt po�piesznie przyj�� propozycj� bramina, wskutek czego by� zdanym na jego �ask� i nie�ask�. � Kto wie? � m�wi� do siebie, przypominaj�c so- bie r�ne stare legiendy o zaprzedawaniu duszy dja- blu � czy ten szczeg�lny a b�yskawicznie szybki spo- s�b, w jaki on mi� oponowa�, nie ma w sobie czego� nadprzyrodzonego? I na t� my�l uczuwa� dreszcz przestrachu. Przyczem dr�czy�o go to, �e nie by� ju� panem swoich my�li: wie- dzia� o tem, �e ten starzec z jasnym, m�drym wzro- kiem, czyta� w nich jak w otwartej ksi�dze. To przykre uczucie jednak rozproszy�o si� wkr�tce 20 i Robert powiedzia� sobie: � Bezw�tpienia Ardavena m�wi prawd�, gdy� od- czuwam jego niezmiern� si�� moraln�. Ot� musz� uczy� si� od niego walczy� w swojej obronie i stara� si� wynale�� przyczyny otaczaj�cych mi� dziw�w, na poz�r niewyt�omaczonych. Przybyli do ogrod�w, otaczaj�cych mieszkanie prze- �o�onego bramin�w. Pa�ac, kt�regoby pozazdro�ci� nie- jeden miljonowy rad�a, by� okolony ogrodami, pe�nemi kwiat�w, wody i ciszy. Niezliczone pos�gi b�stw o�y- wia�y jednostajno�� zieleni a Robert zauwa�y� z przy- jemno�ci�, i� wie�a, wyznaczona mu na mieszkanie, by�a zupe�nie odosobniona od reszty budowli; p�ot z kolczastych kaktus�w i akacji odgradza� t� cz�� ogrodu. � Tu b�d� zupe�nie swobodnym � pomy�la�. Ardavena.jednak sprawi� mu jeszcze wi�ksz� rado��: po stopniach, wykutych wewn�trz ska�y, wprowadzi� go do wysokiej, sklepionej sali z g�rnem �wiat�em. By�o to prawdziwe laboratorjum uczonego, urz�dzone z no- -woczesnym komfortem Nie brak�o tam ani bibljoteki, ani szaf, zape�nionych chemikaljami; stosy elektryczne by�y ca�kiem gotowe, a przyleg�y pok�j by� urz�dzony dla dokonywania sekcji i wy�o�ony ca�kowicie bia�ym marmurem. � Tu b�dziesz m�g� pracowa�, b�d�c zaopatrzo- nym we wszystko � rzek� bramin. � Je�liby za� czego brak�o, to za��daj tylko, a dostarcz� wszystkiego w naj- kr�tszym czasie. � Czy tu nikt nie mieszka�? � spyta� Robert. � Nie, jeste� pierwszym mieszka�cem tego ustronia. Wszystkie narz�dzia s� prosto ze sk�adu, �adna bu- 21 telka lub s��j nie by� odkorkowany, a ksi��ki maj� kartki nierozci�te. Robert cieszy� si�, jak dziecko, tem urz�dzeniem bo- gatem a wykwintnie czystem, za� rado�� jego dosi�g�a szczytu, gdy znalaz� ca�y �adunek ksi��ek i fotografji, odnosz�cych si� do Marsa. � Widzisz, �e my�la�em o twoich upodobaniach � rzek� Ardavena, � mo�esz si� zajmowa� czem tylko sam zechcesz i prowadzi� swoje do�wiadczenia w spo- s�b, jaki sam uznasz za najstosowniejszy. Co wi�cej, nie potrzebujesz si� w pracach swoich liczy� ani z cza- sem, ani z wydatkami. Niewielu uczonych znajduje si� w tych warunkach! Robert odzyska� sw�j dawny zapa� do pracy i ma- rzy� zacz�� o wynalazkach, maj�cych zmieni� posta� �wiata. Pogr��y� si� teraz w czytaniu dzie� nauko wych, tak bardzo, i� podczas wielu dni nast�pnych niewidywa� wcale bramina. Jak gdyby dla zdobycia jego zaufania ten ostatni zostawia� mu zupe�n� swobod�. Pozwoli� mu wydala� si� po za obr�b klasztoru, a pyszny s�o� wraz z korna- kiem by� zawsze w pogotowiu do wycieczek w lasy s�siednie. Darvel urz�dzi� sobie �ycie nader przyjemnie: mia� na swoje rozkazy dw�ch s�u��cych, Malajczyk, kt�ry s�u�y� poprzednio w aptece w Singapore, pomaga� mu w laboratorjum. Ka�dego rana wychodzi� na przechadzk� po ogro- dach, pe�nych woni i �piewu ptak�w, a gdy upa� si� wzmaga�, wraca� do laboratorjum, sk�d wychodzi� do- 22 piero nad wieczorem, na obiad. Dzie� ko�czy� zwykle marzeniami przy �wietle ksi�yca, prze�wiecaj�cego rze� aleje olbrzymich baobab�w i tamarynd. Ardaven� odwiedza� bardzo rzadko, zastaj�c go zwykle przy pisaniu, lub czytaniu w izdebce ma�ej, ch�odnej, w kt�rej nie by�o nic wi�cej opr�cz siennika i dzbanka wody. Tam te� odnalaz� tygrysa Mowdi, z kt�rym by� teraz w najlepszej zgodzie. Gdy tylko zwierz ujrza� Roberta, podchodzi� ku niemu, mrucz�c przyja�nie, a Darvel g�aska� jego puszyste, czarno-��te futro. In�enier czu� si� tak dobrze w tem spok�j nem ustroniu, i� nie �a�owa� wcale �wiata, kt�rego si� wy- rzek� dla samotni indyjskiej. Trzeba doda�, i� bramin nie my�la� wcale go�ciowi swemu narzuca� praktyko- wanych przez siebie i swoje otoczenie umartwie�. Po- �ywienie by�o delikatne i wytworne, ��cz�c w sobie wykwint europejskiej i miejscowej kuchni. Brak�o mu tylko wiadomo�ci o Ralfle, kt�rego, nie maj�c bli�szej rodziny, pokocha� jak brata, � aby si� czu� ca�kiem szcz�liwym. U�ala� si� na to przed bra- minem, przechadzaj�c si� z nim pewnego dnia w ol- brzymiej galerji podziemnej, o�wietlonej pochodniami,� a ten zapyta�: � Czy tak wiele ci zale�y na tym, aby dowie- dzie� si� czego� o Ralfle? Aby mu przes�a� wiadomo- �ci o sobie? � O tak! Bardzobym tego pragn��! Ardavena pomy�la� przez chwil�, potem rzek�: � A wi�c dobrze! Zaspokoj� to pragnienie: nie- tylko uspokoimy twojego przyjaciela, lecz zobaczysz go w�asnemi oczami. Niewolno ci jednak odezwa� si� do niego ani s�owem! 23 24 Robert bardzo wzruszony, cho� troch� niedowierza, jacy, szed� za braminem a� do wysokiej, sklepionej krypty, wspartej na grubych kolumnach. Zdawa�o mu si�, ze jest w nawie jakiej� gotyckiej kaplicy; lecz w miejscu o�tarza by�o tam tylko ogromne zwierciad�o.Dwaj fakirzy zapalili przed niem pochodnie z wonnego wosku i oddalili si� cicho. � Ujrzysz, co widzie� pragniesz � rzek� w�wczas bramin � lecz cokolwiekb�d� zobaczysz, musisz zacho- wa� najg��bsze milczenie, pod kar� natychmiastowej i strasznej �mierci; gdy� wprowadzam tu w ruch si�y pot�ne, kt�remi trudniej kierowa�, ani�eli par� lub elektryczno�ci�. Robert zobowi�za� si� milcze�. Ardavena za�, usta- wiwszy w tr�jk�t trzy z�ote tr�jnogi, nape�nione �arz�- cemi w�glami, bra� z ma�ej puszki, kt�r� nosi� u pasa, szczypty kadzid�a i rzuca� na w�gle. Wkr�tce dym g�sty zaciemni� wn�trze krypty. P�omienne pochodnie przyblad�y, zwierciad�o przy- s�oni�o si� mg��, z kt�rej zwolna zacz�y si� uwydat- nia� wyra�niejsze zarysy. Stopniowo zjawisko zrobi�o si� coraz ja�niejszem i wyrazistszem, podczas kiedy reszta krypty pogr��on� by�a w ciemno�ci. Robert zaledwie powstrzyma� okrzyk zdumienia. O kilka krok�w przed sob� ujrza� Ralfa, robi�cego sekcj� zw�ok jakiego� ptaka, przy �wietle lampy, prze- puszczonem przez szklan� bani�, pe�n� wody. Widzia� ka�dy ruch swego przyjaciela, s�ysza� go m�wi�cego do siebie, jak mia� w zwyczaju. Po jakiej� chwili do pokoju naturalisty wesz�a jego matka i przypomnia�a mu, �e ju� czas na spoczynek. Ralf us�ucha� wezwania z kwa�n� min�, podni�s� si� powoli i zacz�! si� przygotowywa� do spania; wreszcie po�o�y� si� na ��ku i usn��. Ardavena dotkn�� r�k� czo�a Roberta, a m�ody cz�o- wiek, poddaj�c si� tajemniczej woli, kt�rej nie pr�bo- wa� nawet oprze� si�, znalaz� si� w mieszkaniu Ralfa, kt�rego rozk�ad zna� dobrze. Bezwiednie, pos�uszny kieruj�cej nim sile wy�szej, wszed� do pracowni, znalaz� pi�ro i atrament, i nakre- �liwszy kilka wierszy na kawa�ku papieru, po�o�y� go na stoliczku, przy ��ku Ralfa. Chcia� co� powiedzie�, lecz Ardavena ruchem r�ki nakaza� mu milczenie i zn�w rzuci� na w�gle nieco kadzid�a. Zwierciad�o przys�oni�, jak za pierwszym razem, dym wonny i g�sty, a gdy si� rozwia�, Robert ujrza� pi�kne i szlachetne rysy Alberty de Teramond, swej dawnej narzeczonej. Zanim zdo�a� si� opami�ta�, uczu� na czole dotkni�- cie r�ki bramina, a za chwil� ujrza� si� przed tem sa- mem zwierciad�em. Teraz jednak odbija�o ono tylko blade �wiat�a pochodni i kolumny sklepienia.. Uroki i czary. Robert Darvel oswoi� si� wkr�tce z nowem �yciem i ani przez my�l mu nie przesz�o, aby mia� kiedy rzu- ci� przepyszne ogrody Kelambrumu i swoje zaciszne, bogato zaopatrzone laboratorjum. My�la� teraz wy��cz- nie o zg��bieniu tajemnic woli ludzkiej, tej cudownej si�y tw�rczej, kt�rej dowody mia� przed sob� co chwi- la. Na drodze tej nowej nauki uczyni� ju� kilka kro- k�w, lecz to by�o drobnostk� w por�wnaniu z tym, co go zdumiewa�o w Ardavenie. Oswoi� si� jednak z czarami i cudami fakir�w, kt�re go wprowadza�y w podziw w pocz�tkach, a na- 25 wet pr�bowa� z powodzeniem powtarza� �atwiejsze do- �wiadczenia. Wielokrotnie bywa� �wiadkiem rzeczy nad- zwyczajnych: widzia�, jak na rozkaz fakira, wydany w hiy�li, zapala�y si� lub gas�y pochodnie, kie�kowa�y i wzrasta�y ro�liny, a owoce dojrzewa�y w przeci�gu niewielu minut. Widywa� w�e, zamagnetyzowane wzrokiem tych ludzi, sztywne i twarde jak kawa�ki drzewa; patrzy� nieraz na fakir�w, zadaj�cych sobie straszne rany i goj�cych je w jednej chwili, bez �ladu blizny. S� to fakty znane i stwierdzone przez tysi�ce po- dr�nik�w, ludzi powa�nych, a nawet niejednokrotnie wci�gane do protok��w, podpisywanych przez wysokich urz�dnik�w oraz oficer�w angielskich. Jednym z nadzwyczajnych objaw�w, kt�rym zajmo- wa� si� Robert z zapa�em, by�o prawo lewitacyi, rozpo- wszechnione i t�omaczone w wielu powa�nych wydaw- nictwach. W przytomno�ci Ardaveny i Roberta, pe- wien fakir, nazwiskiem Fara-Szib, za��da� laski�a gdy mu j� dano, siedz�c na ziemi ze skrzy�owanemi noga- mi, opar�szy si� na lasce lew� r�k�, zacz�� powoli pod- nosi� si� w powietrze. Wzni�s�szy si� na dwie stopy nad ziemi�, zatrzyma� si�, siedz�c ci�gle na skrzy�owa- nych nogach, bez innej podpory, pr�cz laski. Wkr�tce i j� odrzuci�, wzni�s� si� jeszcze na jedn� stop� i po- zosta� tak, zawieszony w powietrzu, oko�o dziesi�ciu mi- nut. Potem zacz�� si� opuszcza� na ziemi�, a� si� zna- laz� na macie, na kt�rej poprzednio siedzia�. Ten�e sam fakir, nie maj�c na sobie �adnego ubra- nia, dokonywa� rzeczy, na widok kt�rych europejscy sztukmistrze, pos�uguj�cy si� rozmaitemi maszynerjami, 26 pomarliby ze wstydu. Wyci�gn�� z ust swych tyle kamieni, �e starczy�o ich na wy�adowanie wozu; na- st�pnie conajmniej sto metr�w ljan ostrych i kolcza- stych kt�remi trzech ludzi owin�o pie� drzewa, z cze- go si� utworzy� jakby wzg�rek sporych rozmiar�w. Wypowiada� ust�py znacznej d�ugo�ci z dzie� staro�yt- nych i wsp�czesnych autor�w, kt�rych z pewno�ci� nie czyta� nigdy, w j�zyku takim, jakim by�y pisane. Na jego s�owo, sprz�ty porusza�y si� z miejsca, posuwa- j�c si� we wskazanym kierunku � drzwi otwiera�y si� i zamyka�y same, a widzowie tracili zdolno�� ruchu i siedzieli jak martwi, niezdolni do najmniejszego po- ruszenia. Najwi�kszem jednak zdumieniem przej�o Roberta pochowanie �ywego fakira, czego dokona� na sobie ten sam Fara Szib. W dniu oznaczonym, w obecno�ci oficer�w poblizkiej za�ogi angielskiej, kt�rzy byli obecnymi przy tem do- �wiadczeniu � zjawi� si� Fara Szib odziany tylko prze- pask� i w turbanie szpiczastym na g�owie. Poprzedzaj�ce trzy dni sp�dzi� na rozmy�laniu, wraz z drugim fakirem. Teraz, w obecno�ci wszystkich, za- lepi� sobie dok�adnie nos i uszy woskiem, a drugi fakir odw�ci� mu j�zyk do gary i wepchn�� w gard�o tak g��- boko, �e zatka� nim ca�kowicie krta�. Prawie natych- miast po tem, fakir wpad� w sen letargiczny; zawi- ni�to go w ca�un kszta�tu worka, kt�ry zaszyto i opie- cz�towano. Worek z fakirem w�o�ono do trumny, kt�r� dok�adnie zamkni�to na k��dk� i r�wnie� opie- cz�towano, a nast�pnie wstawiono do grobu murowa- nego, kt�rego otw�r starannie zosta� zamurowany. Na grobie zosta� usypany spory wzg�rek ziemi, kt�ry po udeptaniu obsiano zbo�em; naoko�o grobu 27 � 28 dano mocn� palisad�, kt�rej strzeg�a stra�, zmieniana co godzina. Roberta, kt�rego cera, opalona s�o�cem indyjskiem, nie odr�nia�a od krajowc�w, a ubi�r i turban zmieni� do niepoznania � bawi�y drobiazgowe ostro�no�ci, przed- si�brane przez oficer�w angielskich, w celu zapobie�enia wszelkiemu oszuka�stwu. Byliby mocno zdziwieni wia- domo�ci�, i� w gronie bramin�w znajdowa� si� s�awny in�ynier francuski, jako niemy �wiadek wszystkich przy- gotowa�. Fara-Szib oznaczy� dzie� swego powrotu do �ycia za trzy miesi�ce... G�sta ru� m�odego zbo�a pokrywa- �a ju� mogi�� jego, a czujno�� Anglik�w nie os�ab�a ani na chwil�. � Przyznaj � rzek� pewnego dnia Ardavena, �mie- j�c si�, � przypu�ciwszy nawet, (co jest niepodobie�- stwem), i� m�j fakir m�g� otrzymywa� jak�� pomoc z zewn�trz, to trzebaby wyt�omaczy�, jakim cudem mo- �e tak d�ugo obywa� si� bez oddychania i pokarmu. � Naturalnie; to te� czekam jego przebudzenia z nie- ukrywan� ciekawo�ci� � odpar� Darvel. Dzie� �w nadszed� nakoniec. W obecno�ci os�b, kt�re by�y �wiadkami pochowania fakira, wyrwano ros- n�ce na mogile zbo�e, a odrzuciwszy �opatami siemi�, wybito ceg�y, zamykaj�ce otw�r grobu. Wilgo� uszkodzi�a nieco trumn�, lecz k��dka, piecz�- cie, oraz szwy worka, zawieraj�cego cia�o � pozosta�y nienaruszone. Fara-Szib, skurczony we dwoje, by� zimnym jak trup; tylko g�owa zachowa�a s�aby odcie� ciep�a. Po- �o�ono go ostro�nie na macie, a jego pomocnik najpier- wej przywr�ci� j�zykowi jego naturalne po�o�enie. Na- nie, Wyj�i z nosa i z uszu zatykaj�cy je wosk, a ca�e cia�o zacz�� oblewa� gor�c� wod�. Te zabiegi mia�y na celu wywo�anie pierwszych oznak �yda. Jako� wkr�tce mo�na by�o wyczu� nik�e uderzenia serca, s�aby odcie� rumie�ca zabarwi� policzki i niedo- strzegalny prawie dreszcz przebieg� wysch�e cia�o. Po dw�ch godzinach usilnych zabieg�w, w kt�rych by�o i sztuczne oddychanie, fakir, przywr�cony do �y- cia, powsta� i u�miechaj�c si�, post�pi� par� krok�w. Kondensator energji. Ku wielkiemu zdziwieniu Ardaveny, Robert nie oka- za� na widok tego zdumiewaj�cego do�wiadczenia po- dziwu, jakiego si� bramin spodziewa�. M�ody cz�owiek powr�ci� do swego mieszkania, nie wym�wiwszy ani s�owa i zamkn�� si� w laboratorjum, gdzie pozostawa� przez dwa tygodnie, nie chc�c widzie� nikogo. Kiedy wyszed� wreszcie, mia� wygl�d cz�owieka, po- ch�oni�tego jedn� wy��cznie my�l�; przesadzaj�c po kil- ka stopni odrazu, przebieg� schody, dziel�ce go od celi Ardaveny i otworzy� drzwi szybko. � Zwyci�stwo! Ju� znalaz�em! � zawo�a�. � Co takiego? � spyta� bramin. � Spos�b porozumiewania si� z planet� Marsem a nawet dostania si� tam. Pozatem b�dziemy mogli do- pe�ni� mn�stwo zdumiewaj�cych rzeczy, wobec kt�rych wasze cuda b�d� drobnostkamil... � S�ucham � rzek� zimno Ardavena. 29 � � To jest rzecz zupe�nie prosta � tylko trzeba by- �o wpa�� na t� my�l. B�d�c obecnym przy posiedze- niach waszych fakir�w, doszed�em do tego wniosku: je�li wola jednego cz�owieka, skupiona przez kilka mi- nut, wystarcza do natychmiastowego wyzwolenia go od si�y przyci�gania planetarnego � c� by�oby niemo- �ebnem dla woli tysi�cy energicznych ludzi, skupionej przez czas d�ugi? Jestem pewny, �e w ten spos�b mo�naby oswobodzi� dany przedmiot, � i to na czas okre�lony, � od praw, rz�dz�cych przyrod�. � Bardzo pi�knie! � szepn�� bramin, kt�rego spo- kojna i nieprzenikniona zwykle twarz poblad�a i wyra- �a�a g��bokie przej�cie, tym razem nie ukrywane � ale potrzebnym by�by jaki� przyrz�d, kt�ryby skupiaj�c w sobie promieniowanie tej rozproszonej si�y, pozwoli� j� nast�pnie skierowa� na jaki� cel moralny lub mate- rjalnyl? -*- Plan tego przyrz�du ju� mam � przynajmniej w teorji! Rozmy�la�em nad tem przez dni pi�tna�cie i mam ju� szkic Kondensatora energji. Jego si �a przed�u�y �ycie konaj�cym, wskrzesza� b�dzie umar�ych, zatrzymywa� w pochodzie armje ca�e, lub wylewy rzek � przez ni� mo�na si� b�dzie przeno- si� z jednego ko�ca �wiata na drugi z szybko�ci� my- �li, lub iskry elektrycznej! � W jaki� to spos�b? � Czy� my�l ludzka nie jest ruchliwsz� i szybszy ni� fluid elektryczny? Znane s� wypadki zatrzymy- wania umieraj�cych, u wr�t �mierci prawie, przez silnu wol� jakiego� przyjaciela lub krewnego, kt�ry blaga, IuJd rozkazuje im �y� jeszcze. Czeg�by zatem nie 30 mog�a dokaza� si�a podobna, podniesiona do stuty- si�cznei pot�gi przez usi�owanie mn�stwa umys��w, skierowanych ku jednemu celowi?! __ Zapewne, ale gdzie� �w przyrz�d? __ ju� go mam prawie! Sk�ada si� on z ogrom- nej ciemni optycznej, kt�ra r�ni si� tem od znanych dot�d, �e jest ca�kiem okr�g��, a wn�trze jej b�dzie wys�ane �elatyn� fosforyzowan�, kt�rej formu�� chemiczn� ju� oznaczy�em. �elatyna ta posiada niekt�- re w�asno�ci materji m�zgowej. W�a�nie ta delikatna pow�oka, kt�rej przygotowanie b�dzie nader kosztownem, odgrywa wzgl�dem ludzkiej woli skupionej � rol� akumulator�w wzgl�dem energji elektrycznej. Naczynie szklane wielkich rozmiar�w, w kszta�cie bary�ki, a nape�nione t�� sam� substancj�, wzmocnio- n� jeszcze przez k�piel w p�ynie naelektryzowanym i umieszczone na przedzie aparatu b�dzie zbiornikiem ca�ej energji ludzkiej, skierowanej do niego. � Dlaczego nadajesz swojej ciemni kszta�t okr�g�y?� zapyta� Ardavena, s�uchaj�cy m�odego in�yniera z za- partym oddechem. � Bo, jak z �elatyny fosforyzowanej pr�bowa�em stworzy� co� zbli�onego do substancji m�zgowej, tak przy pomocy ciemni optycznej chc� na�ladowa� budo- w� oka, jako jedynego organu ludzkiego, zdolnego od- biera� rozkazy woli i przekazywa� je innym organom. � Rozumiem doskonale! Jednak�e, na�adowawszy wol� kom�rki tego sztucznego m�zgu, w jaki spos�b b�dzie mo�na j� przekazywa� na pewn� odleg�o��? � Zaraz to wyja�ni�! Po za aparatem znajduje si� rodzaj fotela, kt�rego boczne por�cze s� zako�czo- ne metalowemi kulami; w ka�dej z nich jest mn�stwo 31 ma�ych otwork�w, jak w sitku polewaczki. Z nich to w�a�nie wychodz� elektro-nerwowe w��kna, zanurzo- ne drugim ko�cem w masie �elatynowej. Dla u�yt- kowania z na�adowanego kondensatora, potrzeba tylko, usiad�szy na fotelu, po�o�y� r�ce na kulach. Po kilku chwilach czyni�cy to do�wiadczenie mo�e ju� rozporz�dza� ca�� energj�, nagromadzon� w przy- rz�dzie. Jego wola i tw�rczo�� zostaj� natychmiast spot�gowane przez wol� tych wszystkich, kt�rzy ucze- stniczyli w na�adowaniu kondensatora. Pot�ga jego w�adz umys�owych jest w ten spos�b przed�u�on� prawie do niesko�czono�ci. � Prosz�, wyt�omacz mi to dok�adniej! � Widzia�em, jak jeden z tutejszych fakir�w spoj- rzeniem swojem obezw�adni� cz�owieka innego tak, �e ten nie m�g� nietylko powsta�, ale nawet si� poruszy�. Zar�czam, �e ten sam fakir, trzymaj�c r�ce, oparte na kulach mego kondensatora, m�g�by obezw�adni� ca�y t�um, tylko... � Ach! jest wi�c i zastrze�eniel � rzek� bramin szyderczo. � Raczej przestroga! Cz�owiek, siedz�cy na apa- racie, wch�aniaj�cy w siebie i ciskaj�cy jak groty ze- bran� wol�, energj� tylu ludzi, do�wiadczy strasznego wyczerpania, kt�re odczuwa� jeszcze b�dzie przez szereg dni nast�pnych. Mo�na si� nawet obawia�, i� wskutek takiego wy- si�ku m�zgu zostanie idjot� lub szalonym. � Wprawdzie, spodziewam si� obmy�le� �rodek dla usuni�cia tej niedogodno�ci � dodaJ Darvel po chwili � 32 lecz na razie nie znam go jeszcze. __ A. zatem, do pracy � m�odzie�cze! Prosz�, nie szcz�d� niczego, byle tylko spe�ni�y si� nasze nadzieje! Ardavena post�pi� ju� kilka krok�w ku drzwiom, kiedy nagle zawr�ci� si� i rzek�: � Jeszcze s��wko! Powiedzia�e� przed chwil�, �e znalaz�e� spos�b dostania si� na Marsa? __ Tak jest; i nie b�dzie to wcale trudniejszem, ani�eli inne rzeczy, kt�re wymieni�em, m�wi�c o za- sadzie lewitacji: je�eli jeden cz�owiek mo�e w�asn� wol� wznie�� si� na kilka st�p w g�r�, to dojdzie tam, dok�d zechce, je�li tylko zbiorowa wola wielu ludzi b�dzie do�� pot�n�! Robert zabra� si� gor�czkowo do pracy. Po kilku dniach szkielet �kondensatora energji" by� uko�czony: mia� kszta�t kulisty, z olbrzymiem okiem po�rodku. Ca- �o�� spoczywa�a na metalowej podstawie, otoczonej balustrad�, na kt�rej znajdowa� si� fotel dla wykony- wuj�cego do�wiadczenia. Przygotowanie �elatyny fosforyzowanej, kt�rej si�a zosta�a zwi�kszon� przez k�piel w p�ynie naelektryzo- wanym, by�o do�� trudnem i musiano je kilkakrotnie powtarza�. Nakoniec, usilna praca i cierpliwo�� zwyci�y�y. Kondensator zosta� ustawionym na jednym z olbrzy- mich dziedzi�c�w wewn�trznych klasztoru; przykryto go bawe�nian� opon�, dla ochrony od skwaru s�o�ca i oczu ciekawych. Wieczorem, w dniu, kiedy roboty te uko�czono, Ardavena i Robert przechadzali si� w blizko�ci przy- rz�du, doko�a kt�rego �elatyna roztacza�a blask blady, lecz widoczny w ciemno�ciach. 3.1 � Obawiam si�, � rzek� Robert � aby w ostat- niej chwili nie zasz�a jaka� przeszkoda, spowodowana drobnem przeoczeniem, co mog�oby zepsu� pierwsz� pr�b�. � Ja za�, � rzek� bramin � wierz� mocno, �e si� to uda. W jaki spos�b b�dziesz robi� do�wiad- czenia? � Co do tego nie mo�e by� dw�ch zda�. Naj- prz�d, przez do�wiadczenia pr�bne zbadamy si�� apa- ratu, a powi�kszaj�c stopniowo czas ich trwania, do- wiemy si�, jakie ci�nienie i jak d�ugo mo�e on wy- trzyma�. � A gdyby�my spr�bowali teraz?�zagadn�� bramin. � Nic nie stoi na przeszkodzie! Prosz� umie�ci� si� przed owem okiem, czyli objektywem i skupi� we wzroku ca�� sw� si�� woli. Ardavena us�ucha� Roberta z po�piechem. Przez ca- �� godzin� wpatrywa� si� nieruchomy w potr�jn� kryszta�ow� soczewk�, kt�ra zdawa�a si� wch�ania� tajemnicze wyziewy jego my�li i m�zgu. Robert, nieruchomy jak pos�g, patrzy� z bij�cem gwa�townie sercem i nakoniec � o rado�ci! � ujrza�, jak bladawe �wiat�o, otaczaj�ce kul� kryszta�ow�, sta- je si� coraz silniejszem. Zacz�y po niem przebiega� drobne p�omyczki, kt�re przechodzi�y w b��kitnawe b�yskawice, w miar� jak �elatyna wch�ania�a w siebie pot�n� wol� bramina. � Dosy�! � rzek� nagle Robert. � Nie trzeba na pierwszy raz ani si� m�czy�, ani zmusza� przyrz�du do d�u�szego dzia�ania. Ardavena odst�pi� nieco i podziwia� wraz z Darve- lem pi�kne �wiat�o, wydzielaj�ce si� z kuli! O�wietla- in�ynier, ra.�ony jak piorunem, tym straszliwym wzrokiem, pad� be �ycia na ziemi�... 36 �o ono wszystkie bli�sze przedmioty jasno�ci� zbli�on� zupe�nie do dziennej. � Teraz � rzek� powa�nie Robert � jestem pewl ny mego odkrycia! � To jeszcze nie wszystko!�rzek� bramin z u�mie- chem zagadkowym. � Musimy si� jeszcze dowiedzie�,, czy b�d� m�g� rozporz�dzi� moj� wol� z r�wn� �a- two�ci�, jak j� tu zgromadzi�em? I czy jedna chwila wystarczy na wy�adowanie tej si�y, skupionej w prze- ci�gu godziny? To w�a�nie chcia�bym wypr�bowali jak najpr�dzej � cho�by zaraz! � Je�eli pan sobie �yczy � rzek� Robert -I mo�emy! Ardavena usiad� na fotelu i k�ad�c r�ce na me-; talowych kulach, zako�czaj�cych jego boczne por�cze! a pocentkowanych drobnemi ognikami, utkwi� wzrol w Robercie. Dwa promienie, dwie b�yskawice ciemno-niebieskie^ go koloru wytrys�y z jego �renic, a in�ynier, ra�onyj jak piorunem, tym straszliwym wzrokiem, pad� bea �ycia na ziemi�. Ardavena zerwa� si� z fotelu pod wp�ywem gwa�- townego wzruszenia a spogl�daj�c na nieruchome ciaj �o, le��ce u jego st�p, zawo�a� z tryumfem: � Nie ujrzysz ju� nigdy tego �wiata, szale�cze! B�dziesz ukaranym-za twoje nierozwa�ne zaufanie] kt�rym mnie obdarzy�e�! Jestem teraz posiadaczem two- ich odkry� i tajemnic; a ty p�jdziesz, na m�j rozkazj zwiedza� i zdobywa� �wiat}/ nieznane, kt�rych cud�v( wyobra�nia ludzka ogarn�� .nie mo�e! Chytry bramin, rozpromieniony rado�ci�, kt�ra mu piersi rozsadza�a, wzi�� na ramiona nieruchomego Ro- berta i zani�s� go do krypty, zamieszkanej przez Fara- Sziba i jego towarzysza. Na widok prze�o�onego obaj wstali z uszanowaniem z maty, na kt�rej siedzieli, a Fara-Szib spyta�: � Czego potrzebujesz, mistrzu? � Widzisz tego cz�owieka? Powierzam ci go; czu- waj nad jego �yciem, gdy� jest mi ono potrzebnem. Niech nie dozna �adnej krzywdy! Musisz go wprowadzi� w ten sam stan, w jakim si� znajdowa�e� przez par� miesi�cy, gdy� by� pogrze- biony �ywcem. Trzeba, a�eby przez czas mo�liwie d�ugi nie potrzebowa� powietrza, ani posi�ku, oraz aby w przypadku zranienia nie czu� �adnego b�lu. � To jest niepodobie�stwem. Ja by�em do tego przygotowany przez d�ugie lata, sp�dzone na umar- twieniach i rozmy�laniu; lecz obawiam si�, �e to cia�o, tak ma�o uduchowione, nie wytrzyma pr�by. � Chc� tego! � rzek� bramin stanowczo. � Spr�buj�, mistrzu! � Ile potrzeba na to czasu? � Przynajmniej miesi�c. � Dobrze. Pami�taj o mojej woli! Po tych s�owach wyszed� Ardavena, wracaj�c do swej celi, z p�omiennym wzrokiem i twarz� rozja�nio- n� u�miechem tryumfu. Katastrofa. Up�yn�� miesi�c. Nikt przez ten czas nie widzia� in�yniera Darvela; natomiast zasz�a wielka zmiana 37 w zachowaniu si� 10,000 fakir�w, mieszkaj�cych w klasz- torze. M�cze�skie �wiczenia zosta�y przerwane; za- niechano te� ha�a�liwych procesji, podczas kt�rych, przy d�wi�ku tr�b, b�bn�w i ogniach bengalskich, obnoszono doko�a �wi�tych staw�w pos�gi b�stw r�nych. Teraz cisza grobowa zaleg�a wspania�e �wi�tynie. Wszyscy fakirzy i sztukmistrze w swych celach �wi- czyli wol� pod�ug tajemniczych wskaz�wek Ardaveny. On sam pracowa� nieustannie, z m�odzie�czym za- pa�em i energj�. Ka�dej nocy widziano go przy taje- mniczym aparacie, kt�ry teraz b�yszcza�, jak ognista kula. Powtarzaj�c codziennie swe �wiczenia, wprawia� si� w kierowaniu straszliw� si�� przyrz�du. Lecz przemoc wywierana na si�ach natury a prze- chodz�ca granice ludzkiej w�adzy, m�ci si� zwykle strasznie na tym, kto jej u�ywa! Pewnej nocy, Arda- vena usiad� na metalowym fotelu, a skierowawszy wzrok na pogodne niebo, za��da�, aby wybuch�a bu- rza. Po kilku minutach �yczenie jego by�o spe�nione, Pod wp�ywem tluidu, zawartego w promieniach je- go �renic, chmury zacz�y si� gromadzi�. Zagrzmia- �y pioruny, ulewa zatopi�a okolic� a straszliwy wicher �ama� pot�ne drzewa, jak �d�b�a s�omy. Po tem do�wiadczeniu bramin by� ob�o�nie chory przez dwie doby i dopiero po usilnych staraniach m�gt przezwyci�y� ow�adaj�ce nim �miertelne znu�enie i wy- czerpanie. Pozna� wtedy prawd�, spotykan� w ksi�- gach �wi�tych wszystkich narod�w, a tak�e i w indyj- skich Wedach: �Cz�owiek, kt�ry ka�e si�om nadprzyrodzonym s�u 3* �y� sobie, staje si� zawsze ich ofiar�!" Ostrze�enie to jednak nie powstrzyma�o zuchwa�ego starca w jego zamiarach. Pewnege dnia kaza� przywo�a� dziesi�ciu go�c�w i rzek� im: � Czy wype�nicie �ci�le to, co wam naka��? � Rozkazuj, o mistrzu! � odrzekli jednog�o�nie. � Rozbiegniecie si� po okolicy; niech ka�dy obierze sobie inn� drog�. Wst�pujcie do ka�dego klasztoru, ka�dej pustelni. Mieszka�com ich m�wcie: �Ardavena ��da, aby�cie si� z nim jednoczyli my- �l�, wol� i ca�ym duchem. Patrzcie w stron� naszego klasztoru z pragnieniem mocnem i wol� niez�omn�, aby si� sta�o to, czego ��da Ardavenal" Nie rozmawiajcie z nikim po drodze, nie my�lcie o niczem innem � gdy was kto zapyta, milczcie jak gr�b, cho�by�cie �yciem przyp�aci� mieli to milczenie. Czy uczynicie to? � Uczynimy wszystko, czego ��dasz, mistrzu! � Id�cie natychmiast � rozkaza� Ardavena. � B�d� pozdrowion, synu wielkiego Brahmy! � od- powiedzieli, padaj�c na twarze, poczem niezw�ocznie wyruszyli wszyscy w drog�. Przebiegali wielkie przestrzenie, zatrzymuj�c si� tylko u drzwi klasztor�w i �wi�ty�, rzucali tam w kr�t- kich s�owach rozkaz Ardaveny � i �pieszyli dalej. Wsz�dzie, gdzie przeszli ci wys�a�cy, bramini i fa- kirzy pogr��ali si� w mod�ach, a d�ugoletnie �wiczenia iizyczne i duchowe pozwala�y im przesy�a� na odleg- �o�� ca�� energj� swego ducha. To te� wok� klasztoru wytworzy�a si� atmosfera, przesycona si�� i moc�, kt�r� kondensa