8859
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8859 |
Rozszerzenie: |
8859 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8859 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8859 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8859 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Aby rozpocz�� lektur�,
kliknij na taki przycisk ,
kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poni�ej.
2
STEFAN �EROMSKI
ZAMIE�
POWIE��
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Nowe Wydanie �Dzie��
Stefana �eromskiego
w pi��dziesi�t� rocznic� �mierci pisarza
poprzedzone rozpraw� Wac�awa Borowego
��eromski po latach�
5
CZʌ� PIERWSZA
Stoj�c w oknie wagonu Nienaski przypatrywa� si� ziemi francuskiej. My�la� o swych zamiarach
i ich wykonaniu. Miga�y drzewa Chantilly jak masy i k��by chmur rozes�ane po ziemi.
Deszcz zalewa� i zmywa� brudne szyby. Dym bucha�, urywa� si� i s�ania� po zabudowanej
ziemi. Szary poranek ods�ania� domy, ogrody, pi�trowe cha�upy, zaro�la, fabryki, warsztaty,
Wszystko by�o czarne i brudne.
Zmiana oto krajobrazu i zmiana w my�lach, w uczuciach, afektach, w usposobieniu. Ju�
jakby nie by�o tego serca ptasiego, kt�re bi�o w piersiach, gdy si� w cieniu polskich g�r wa��sa�.
To, kt�re teraz czu� w sobie, nasi�k�o dobrze ��dz� walki, a ta dawniejsz� mi�kko�� przegryz�a.
Nie by�o w nim r�wnie� dawnych, sztucznych �sn�w o pot�dze�, lecz oboj�tna na
mn�stwo zjawisk beztroska, prosty o jednym teraz zamys�: to moje i tego nie dam! W jednym
tylko ciemnym punkcie nie by�o hartu.
Oto Pary�. W Pary�u... panna Xenia...
Nie wiedzia�, gdzie ona tam jest, co robi, co si� z ni� sta�o. Rok jej nie widzia�. Z tego jednego
zagadnienia. pada� cie� na my�li, tak pracowicie teraz wymusztrowane, i na uczucia,
dyscyplinowane w szkole logiki. Po powrocie do Krakowa z wycieczki w g�ry, z g��bokim
rozmys�em napisa� by� list do doktora Alojzego �wirskiego z obszernym wy�uszczeniem do��
dziwnej propozycji. Prosi� o po�yczk� pi�ciu tysi�cy rubli na dwuletni okres czasu. Jako
ewikcj� zwrotu w razie swej �mierci lub jakiej nieprzewidzianej katastrofy przed�o�y� doktorowi
projekt sp�at rocznych, kt�re w jego imienia i zast�pstwie uiszcza� b�dzie lekarz warszawski,
dr Bronis�aw Usta�ski. Ten, po ostatecznej dyskusji, zobowi�za� si� da� por�czenie
na wekslu przez Ryszarda wystawionym. Poniewa� za� dr Brus mia� nawet k�dy� w P�ockiem
szmatek ziemi po ojcach kolonistach, posiadaj�cy warto�� kilku tysi�cy rubli, wi�c owe �dobra�
mia�y figurowa� jako ostateczny zastaw pewno�ci sp�aty d�ugu. Doktor �wirski ods�oni�
si� jako prawdziwy (grubo zbogacony) gentleman. O �adnym zastawie nie chcia� s�ysze�.
Przyjmowa� za�wiadczenie wekslowe co do po�yczki pi�ciu tysi�cy udzielonej Ryszardowi
Nienaskiemu i przys�a� mu na t� sum� czek do jednego z bank�w w Krakowie. Oto wszystko.
�atwo�� w dokonaniu transakcji mo�e nawet ubod�a nieco d�u�nika. Rozumia�, �e mu wierz�,
gdy� okaza� tam, w owej Posusze, i� nie jest szelm�. Nadto domy�la� si� sukursu w przy�pieszeniu
decyzji ze strony pani Lenty. I ten domys� nie by� mu r�wnie� przyjemny. Lecz nie
by�o wyboru. Pierwszy krok na �cie�ce spekulanta, pierwszy manewr milionera � in spe.
Korespondencja prowadzona w tych sprawach pieni�nych z domem doktorostwa �wirskich
by�a sucha, grzeczna, sztywnie kr�tka. W jednym wszak�e li�cie, ostatnim, doktor
�wirski, zawiadomiony o projekcie wyjazdu Nienaskiego do Pary�a �w interesach�, �yczy�
mu kordialnie powodzenia i w imieniu �ony prosi� o pozdrowienie bawi�cej tam�e, w Pary�u,
jej przyjaci�ki, panny Xeni Granowskiej. St�d Nienaski powzi�� wiadomo�� o miejscu pobytu
panny Xeni. Z Berlina, gdzie bawi� oko�o trzech tygodni i gdzie pierwsze studia gie�dowe
prowadzi�, napisa� do doktorowej �wirskiej list nieoficjalny i niesuchy z pro�b� o wskazanie
mu ulicy i numeru mieszkania panny Granowskiej, gdy� te nie by�y mu znane, a chcia�
�ci�le spe�ni� zlecenie. Prosi� o nades�anie listu z odpowiedzi� na poste restante jego nazwiska
6
do g��wnej poczty paryskiej. Obecnie docieraj�c do wielkiej stolicy mia� chwilami wra�enie,
�e zd��a do tego celu po to jedynie, a�eby tam otrzyma� list pani �wirskiej. Posi��� adres!
Jak te� teraz wygl�da Kenia? Czy zeszczupla�a i przyblad�a? Jakie te� teraz s� jej oczy? Czy
to s� te same czarne p�omienie � chwiejne i porywaj�ce melodie? Jakie te� nosi suknie? Czy
jest taka sama jak dawniej, czy si� zmieni�a? Co robi w tym mie�cie? Mieszka z ojcem czy
sama?
Skoro tylko zaczyna� zatapia� si� w rozpl�tywaniu tych pyta�, ogarnia�a go t�sknota napastnicza,
niespokojna, wybuchaj�ca. Nie m�g� usiedzie� na miejscu, nie m�g� usta� w korytarzu,
pogania� poci�g i wyprzedza� go chy�ymi my�lami. Za chwil� przypomnia� sobie
wszystko i karci� w sobie t� s�abo��. Przydusza� j� wtedy i usi�owa� znieczuli�. Lecz przyduszona
istnia�a, jak zimny pocisk, o kt�rym ka�dej chwili nale�a�o pami�ta�, a�eby przypadkiem
nie wybuch�. By�o z tym nie � dogodnie w sferze my�li trze�wych. Ta utajona troska
zawadza�a, jak zawadza organizmowi chore serce, biegn�ce niew�a�ciwymi skokami. A wi�c
przysz�y finansista opiera� si� r�koma o futryny okien wagonu i machinaln� si�� przydusza�,
przyt�acza� pragnienia uczu�. Poci�g gna� szybciej, szybciej...
Oto nareszcie ukaza�o si� miasto czarne i zadymione, Dworzec P�nocny � miejsce tylu
g��bokich wzrusze�... W�drowiec uj�� w r�k� t�omoczek, wysiad� i szybko wydosta� si� na
ulic�. P�nojesienny, i�cie paryski deszcz zalewa� chodniki. Ryszard zbieg� do metro i pojecha�
wprost do swojej starej dzielnicy. Tam tylko m�g� mieszka� i �y�. Tam by� Pary� bliski i
znany jakby cz�stka ojczyzny. Wylaz�szy z podziemia uda� si� do hoteliku, gdzie dawniej
biedowa�. W�a�cicielka, ukryta za sw� szyb�, siedzia�a w tym samym krze�le, przed tym samym
stolikiem, jakby j� wczoraj osieroci�. Bardzo si� (pozornie) ucieszy�a � nade wszystko,
gdy za��da� numeru daleko wi�kszego ni� dawniej, na drugim pi�trze i z bardziej okaza�ymi
meblami. Trudno za� by�oby opisa� jej macierzy�skie roztkliwienie, gdy z g�ry za miesi�c
zap�aci�. Ten sam tedy wydeptany dywan na schodach i ten sam zapracowany a� do �mierci
Adrian, poczciwy, �ysy garson, �yczliwy, dobry, wytrawny biedaczysko � pracownik. Przywita�
si� z dawnym klientem jak istotnie kto� z rodziny. Pogaw�dzi� o �yciu kr�tko, w�z�owato,
a doprawdy � doprawdy jak filozof przenikliwy i g��boki. Jednak�e nie by�a to chwila
odpowiednia do gaw�dki. Przybysz po��da� snu.
Pok�j by� od ulicy, niemal naro�ny. Oto ta sama spokojna i cicha prowincja paryska, te
same czarne, monotonne, wielopi�trowe pud�a dzielnicy starej jak �wiat, kt�re ju� do ko�ca
�wiata tak tutaj b�d� systematycznie rentowa�. Dwa okna, zaopatrzone u do�u w �elazne balustrady,
dawa�y widzie� ca�� ulic�. Na ten w�a�nie szczeg� zwraca�a uwag� gospodyni wizytuj�c
mi�ego go�cia...
Sen nie przychodzi�. Drzemanie, przerywane przez jedn� wci�� ��dz�, przez my�l o poczcie
� huk w uszach po tak d�ugiej drodze... Przelotne spostrze�enie, �e deszcz nacich� cokolwiek
� pchn�o z ��ka. Nienaski umy� si�, przebra�, przebra� starannie, w najniewinniejszej
my�li, bez �adnego zamiaru, po prostu jak cz�owiek, kt�ry przyjecha� do miasta i wychodzi
mi�dzy ludzi. Starym �samowarem� Mont � Rouge � Gare de 1�Est, kt�ry dzi� ju� powi�kszy�
grono inwalid�w i przeszed� do dziedziny historycznych wspomnie� � jecha� a� do
ulicy Etienne Marcel. Id�c p�niej co tchu zab�oconym chodnikiem niezupe�nie by� panem
swych uczu�. Raz w raz bez przyczyny zagl�da� w poprzeczne ulice i �widrowa� oczyma grupy
przechodni�w. W miejscach wolnych od t�umu bieg� cwa�em. C� mia� pocz�� ze sob�?
Nie m�g� panowa� nad wzruszeniami, pobudkami, impulsami. Nie m�g� utrzyma� na smyczy
niegodnych trw�g i nikczemnych kurcz�w, spazm�w i samowolnych bieg�w serca. Min��
po�piesznie wej�cie, owo wej�cie o trzaskaj�cych drzwiach, kt�re puszczaj� r�ce zgor�czkowanych
ludzi � hal�, w kt�rej huk jest ci�g�y, jakby tu si� rozbija�y z �oskotem wie�ci o sprawach
rodu ludzkiego, kt�re tam jak wezbrana przep�ywaj� pow�d� � i dopad� litery swego
nazwiska w dziale poste restante. Na zasadzie okazanego biletu oddano mu list. Pozna� pismo
pani �wirskiej. Ucieszy� si� i uspokoi�. Ta uciecha sprawi�a w ca�ym ciele uciszenie, oboj�t
7
no��, nawet nieczu�o�� � nawet niesmaczne zdziwienie, �e przed chwil� m�g� si� tak forsownie
i bez potrzeby wzrusza�.
Bardzo pr�dko przebieg� list oczyma. By� kr�tki. Pani �wirska nader przyja�nie i grzecznie
przeprasza�a go, �e nie mo�e mu przes�a� adresu panny Granowskiej. Zna ten adres, lecz �
niestety! � mimo najszczerszej ch�ci i z prawdziwym swym �alem nie mo�e go wskaza� w
li�cie, jak sobie tego �yczy�, a to z tego powodu, i� osoba zainteresowana, panna Xenia Granowska,
zabroni�a, zakaza�a jej pod najci�szymi zakl�ciami przyja�ni udzielenia mu tego
adresu. Jaka jest przyczyna tej dyspozycji, pani �wirska nie mog�a sobie zda� sprawy. Wyra�a�a
zdziwienie z racji tego �ukazu� swej przyjaci�eczki, a poczytywa�a to, oczywi�cie, za
jeden z jej licznych kaprys�w, kt�ry nale�a�oby porz�dnie jako� ukara�. Pociesza�a si� nadziej�,
�e Pary� nie jest tak znowu wielki, a�eby nie by�o mo�no�ci odnalezienia miejsca pobytu
kapry�nicy pomimo i wbrew jej woli.
Przeciwnie � nale�a�o poszukiwa�, odnale�� adres i zbada� do gruntu przyczyn� tych fanaberii.
Musz� by� bardzo ciekawe. Jest to bowiem rzecz w istocie interesuj�ca, co te� takiego
skrycie knuje ta niewdzi�cznica, nie �ycz�ca sobie nawet widoku swych naj�yczliwszych
przyjaci� i naj�arliwszych opiekun�w.
Kr�tka rado�� i nied�ugi zdrowo � �ywotny spok�j, wszystko dodatnie, co w normalnym,
t�gim cz�owieku stale by� powinno, znowu run�o jak s�up piasku. Ryszard wyszed�. Och,
jak�e teraz straszliwie, z jak diabelskim �oskotem zatrzasn�y si� za nim te automatyczne
pocztowe drzwi! Zdawa�o si�, �e od ich �oskotu rozp�knie si� serce. Ono wiedzia�o, co znaczy
zakaz udzielenia adresu! Ironia tego listu... Wyra�enia, zwroty, terminy �kapry�nica�,
�niewdzi�cznica� � wzdrygnieniem przenika�y w g��b jestestwa. Pami�� nie mog�a wytraci�
ich, otrz�sn�� ze siebie. Czepia�y si� cz�owieka, jak p�omyki ognia czepiaj� si� palnego w�osienia.
Rozumia� dobrze, co si� kryje za t� m�ciw� ironi�. Przez kr�tk� chwil� pociesza� si�
nik��, i�cie paj�cz� nici� nadziei, �e mo�e to jest w istocie tylko objaw z�ej rozkoszy tej podstarza�ej
pi�kno�ci, kt�ra sobie na nim zemsty u�ywa. Lecz nie! Po chwili wiedzia� ju�, �e
nie. Wysun�y si� logiczne przes�anki. Pierwsza przes�anka: �nie chce mnie ju� widzie�.
Druga przes�anka � nie do sformu�owania, jak pchni�cie no�a. I wniosek: �ju� jest za p�no�.
Za p�no! Bezdenna otch�a� by�a pod nogami, na r�wnej drodze. �Po c�em ja jej da� wtedy
wyjecha� z Warszawy? C�em ja zrobi�!� � zakr��y�y si�, zakot�owa�y my�li jak wied�my. A
wi�c wonne usta Xeni ju� kto inny ca�uje � radosne oczy na inne spojrzenie czekaj�! Mo�e w
tej chwili, kt�ra mija, ona patrzy w czyje� oczy, tak jak w�wczas...
Szed� przed siebie, blady na twarzy, ze zmarzni�tymi palcami n�g, wysi�kiem woli i trudem
fizycznym si�� wzroku wydobywaj�c z oczu. By�a godzina jedenasta rano. Tuman deszczowy,
przesi�kni�ty ci�kimi opary tej niskiej, starej cz�ci miasta, zas�ania� ulice. W grubej
mgle da� si� postrzec pos�g kr�la na komu � bolesny od tej chwili na zawsze kszta�t. Widmo
ohydne werzn�o si� i wry�o w dusz�.
Po pewnym czasie, id�c wci�� kr�tymi ulicami, Nienaski jakby zapomnia� o tym, co mu
si� przydarzy�o. Jakie� pociechy... Ma�o� to na �wiecie zawod�w... Pierwszy� to i ostatni?
Tyle� to tylko jest do prze�ycia: panna nie pozwoli�a mu zakomunikowa� swego adresu?...
Wielka rzecz! Ju� te� zapewne i nie istnieje ta �panna� Xenia, wi�c c� dziwnego, �e nie chce
zobaczy� si� z dawnym �narzeczonym�. A wi�c mo�e lepiej... Do pioruna � skoro chce przepada�,
niech przepada! Ostatnia to jest o niej my�l! Ostatnia my�l! Tak. My�li o niej zosta�y
wyt�pione. Jakie� wspomnienia, nad kt�rymi �wiadomo�� nie panuje, wa��saj� si� wok� jak
ta mg�a uliczna wok� cia�a. Wycieruch knajpiarski w cukierni w Warszawie przypomnia� si�,
gdy opowiada o kelnerze zwijaj�cym si� wok�, �e ten, taki idiota z pozoru, jest najzawo�a�szym
na Warszaw� str�czycielem. Zbija, hycel, maj�tek i udaje prostaka nie umiej�cego
trzech zliczy�. Ciekawe jakie� szczeg�y, przyk�ady wykazuj�ce czarno na bia�ym, �e z najlepszych,
najzacniejszych rodzin... Och, i znowu istne obc�gi z �elaza wyrywaj� �ywe cia�o!
G�owa ko�em si� toczy, traci moc sw� i w�adz�, jak uderzona obuchem...
8
W�a�nie da� si� s�ysze� odleg�y a pot�ny ha�as gie�dy. Wychodz�c z ulicy poprzecznej na
plac gie�dowy Nienaski przypomnia� sobie, po co przyjecha� do Pary�a. Przecie nie po to,
�eby bezradnie i bezmy�lnie rozpacza� w jego ulicach... Przypomnia� sobie � i jedn� my�l�,
niby dok�adn�, sta��, wypr�bowan� miar�, zgruntowa� sw�j g��boki zamys�. Pomaca� r�k�
lewy bok, gdzie w wewn�trznej kieszeni kamizelki, starannie agrafk� zapi�tej, piel�gnowa�
dziesi�� tysi�cy frank�w � logarytm miliardera. Zawr�ci� na lewo i po szerokich, mokrych
stopniach wynio�le wkroczy� mi�dzy korynckie s�upy gmachu gie�dy. Pr�nia w g��bi piersi,
wyrwanie duchowego jestestwa, jama, na kt�rej dnie skowyczy ohydny b�l � i c� z tego?
Trzeba jakiego� fizycznego ucisku, jak si� zaciska palcami rozdarcie t�tnicy. Nie ma innego
ratunku! Wst�puj�c na schody przybija� w sobie, usi�owa� zawali� wyrw� duszy wrzaskiem
gie�dziarzy. By� to na razie �rodek dobry, lekarstwo pomy�lne.
W przedsionku po�r�d filar�w dzia�a�a ju� na dobre k u l i s a, zawodowi spekulanci, faktorowie
pr�d�w skrytych, intryg podziemnych, agenci prywatni udaj�cy zwy�kowc�w dla
ukrycia istotnej gry na zni�k�. Wi�kszo�� ich sta�a na �awach i fundamentach s�up�w, wykrzykuj�c
wniebog�osy swe a p p o r t y. Nienaski w tej minucie nie mia� usposobienia do
zag��biania tre�ci obrot�w. Przys�uchiwa� si� biegowi gry i przygl�da� twarzom, gdy� to
sprawia�o mu ulg�.
Na podwy�szeniu sta� m�ody �yd, przez kt�rego grdyk� przelatywa�o istne szczekanie nazwy
waloru. W�r�d nat�oczonych grup wa��sa� si� starzec z wolem na szyi, kt�ry zdawa� si�
�ka� wci�� jakim� d�wi�kiem, zrozumia�ym jedynie w tym stadzie. Wbiegali wci�� nowi
przybysze, t�oczyli si� doko�a starych kolumn, nas�uchuj�c z okiem wlepionym w krzykaczy.
W my�l ustaw gie�dy paryskiej, kt�ra pozwala wchodzi� do wn�trza bez �adnej op�aty, Ryszard
wkroczy� do sali. I tam ju� wrza�o. Dooko�a parkietu t�oczy� si� tak zbity i zwarty �cisk
m�czyzn, �e przybywaj�cy z zewn�trz nie byli w stanie dosi�gn�� r�k� balustrady dla oddania
swych zlece� po�rednikom urz�dowym, pracuj�cym w centralnej corbeille. T�umy kombinator�w,
zwartych w grupy, zaciekle dyskutuj�cych, samotnych i ruchliwie czynnych nape�ni�y
galerie, otacza�y filary i p�yn�y tam i sam w chargocz�cych zespo�ach w g��bi sal.
Pewien stary wyga z bokobrodami, w cylindrze na tyle g�owy, uchodzi� z miejsca na miejsce
przed �cigaj�c� go zgraj�, istny odyniec w opresji kundys�w i ogar�w. W�r�d t�umu przesun�a
si� zmursza�a figura starego Ogrody�ca. Szed� z u�miechem pogodnym, jakby na poobiednej
przechadzce, witaj�c uprzejmym skinieniem g�owy t� lub ow� person�. Ryszard
unika� zetkni�cia si� z tym dziadyg�, aczkolwiek zanotowa� sobie w my�li, �e teraz nale�y
wej�� z nim w stosunki gie�dowe. Raz w raz wbiegali wo�ni z telegrafu ze stosami depesz,
kt�re natychmiast znika�y. Ka�de takie wessanie nowej fali wiadomo�ci podnieca�o wrzaw�,
czyni�o j� intensywn�, nami�tn�, rozpasan� a� do sza�u.
Nienaski, potr�cany i wymijany przez tych ludzi op�tanych od jednej my�li, o twarzach
zdr�twia�ych, oczach szalonych albo zimnych i zb�jeckich jak u rekina czy krokodyla � s�ania�
si� w poprzek i wzd�u�, pe�en rozdwojonego, jakby dwum�zgowego zamy�lenia. Stan��
przy jednym z filar�w, opar� si� o� plecami � i kombinowa�. W tej chwili by� zaiste na gie�dzie,
i to na gie�dzie swojego �ycia. W�r�d piekielnego wrzasku gracz�w, kt�ry pod sklepieniami
sal przeradza� si� w jednostajne, jednotonne, ch�ralne brzmienie skomlenia � przep�ywa�a
my�l o stracie. G�o�niejsz� by�a ta my�l ni� �w ryk szalonych rz�dc�w �wiata. Nadaremnie,
nadaremnie przedsi�bra� wysi�ki! Nic jej nie mog�o uciszy�... By�a to bowiem tre��
wszystkiego. �lepe cierpienie od przeszycia ciosu, naga kl�ska, na kt�r� nikt ju� nie poradzi...
Nie przyjdzie znik�d ulga i �adn� miar� nie ustanie d�ugo�� b�lu! Tylko �mier� mog�aby go
przeci�� i zniszczy�.
Lecz cz�owiek nie umiera w�wczas, gdy chce. W�a�nie musi �y�, przetrwa� ca�� d�ugo��
cierpienia, zmierzy� sob� ca�� jego szeroko��. Ryszard my�la� spokojnie, jaka w tym jest n�dza
haniebna, �e nie mo�na prze�ama� jej wysi�kiem, rzutem �wiadomego gwa�tu woli.
9
Chcia� wej�� ju� w sfer� gie�dziarstwa, sta� si� ju� tym szachrajem, kt�ry z zaparciem si�
siebie b�dzie tu gromadzi� niegodziwy kapita� do walki o nakre�lone cele. Chcia� ju� dzi�
otrz�sn�� si� i zacz�� pr�bowa� si� tu albo tam, na los szcz�cia, zrobi� eksperyment, kupowa�
warto�ci zgo�a nieznane nie maj�c olbrzymich sum na uiszczenie ceny kupna, bez zamiaru
nabycia ich naprawd� i w rzeczywisto�ci. Jutro b�dzie sprzedawa� walory, kt�rych w
chwili aktu sprzeda�y wcale nie b�dzie posiada�. Pojutrze, jak ci oto wszyscy, nab�dzie papiery,
�eby je znowu przed terminem dostawy odprzeda� � odst�pi akcje, kt�re dopiero przed
dostaw� kupi � osi�gaj�c zyski na zmianach cen. Przelotnie, pobie�nie, jakby wt�rnie, poza
sw� my�l� g��wn� rozwa�a� teraz konieczno�� wej�cia do jakiej� szajki sprzysi�e� h a u s s i
e r � w albo b a i s s i e r � w � konieczno�� poznania metod uk�adu min i kontrmin gie�dowych.
Mia� wreszcie ze sob� tyle pieni�dzy, �e ju� dzi� m�g� rzuci� si� na jakowe� interesy
premiowe, kupowa� akcje, z g�ry uiszczaj�c nadp�at� kursu. W ten spos�b, gdyby kurs by�
niedogodny lub nic niewart, b�dzie mia� prawo zrzeczenia si� nabycia lub bezpiecznej sprzeda�y
na dostaw�. Mia� tyle ze sob� pieni�dzy, �e m�g� nawet p�aci� zadatki na przepad�e dla
zawarcia jakich� um�w spekulacyjnych. �lizga� si� my�lami po tych w�a�nie spekulacjach,
tak mu dotychczas obcych. My�li po�lednie o nich i wzgardliwe mia�y si� teraz sta� si�ami
najg��wniejszymi, czynno�ci� sta�� i celow�, ponad wszystko wyniesion�. Ogl�da� je w sobie
ze �miechem, jako wrogie naj�cie zwierz�cych �ywio��w. Z przymkni�tymi powiekami s�ucha�
huku zewn�trznego i p�acz�w wewn�trznych. Mia�o si� to teraz jednoczy� w pospolito��,
w zdrow� codzienno��. D�wiga� przeciwko swej niemocy taran taki albo owaki, kt�ry by j�
skruszy� u podstawy. Zabije nim ow� Xeni�! Lecz niemoc �alu by�a mocniejsza ni� wszelka
zewn�trzna i wewn�trzna si�a. Przeciw niemu wyst�powa�y tylko wyrazy i wyrazy...
Znowu przelotne widziad�o oczu jej patrz�cych w cudze oczy! Usta jej u�miechaj�ce si� w
inn� stron�... Kto inny ju� napawa si� czarodziejstwem tego u�miechu... C� mo�na by�o poradzi�
na to widzenie? Run�o wniwecz wszystko. Zwali�a si� moc ostatnia jak gmach zburzony.
Ciemno��. Rozpacz chwyta za gard�o. Serce tylko jest samo na �wiecie. My�li lec� jak
gnane od wichru iskry i perzyny z p�on�cego domu. Z dzikim przekle�stwem na ustach, z
szalonymi modlitwami w struchla�ym sercu pocz�� przebija� si�, przerzyna� wskro� t�umu.
Najdrobniejsze potkni�cie, najnaturalniejsza przeszkoda stawa�a si� nieszcz�ciem. Straszliwy
wrzask �ciga� go jak przekle�stwo na �mier�, gdy zbiega� ze schod�w.
Jedna jeszcze my�l, nadzieja w formie zamiaru... Wsiad� do kolei podziemnej i da� si� unosi�.
C� poradzi�? Niew�tpliwie tak � modli� si� w g��bi, wzywa� Boga, �eby j� ratowa� od
zguby, �eby j� wyrwa� z otch�ani. Wysiad� w Chatelet i przeszed� przez most. Zawr�ci� szybko
do biura adresowego w Pa�acu Sprawiedliwo�ci. D�ugo tam czyni� poszukiwania, �eby
wreszcie otrzyma� suche zawiadomienie, i� osoba tego nazwiska, Granowska Xenia, nie jest
zapisana w ksi�gach biura i nieznana z miejsca swego pobytu. Wyszed�.
10
G��boko�� przepa�ci odtr�cenia � w noc zamienia�a dzie�, a noc w katowni�, kt�ra zabija
sen. S�owo z natury swej musi si� kusi� o porz�dek, systemat i wdzi�k, a przepa�� odtr�cenia
by�a wrog� i przeciwn� naturze cz�owieczej jak g��d albo gor�czka � wi�c s�owo odda� jej nie
mo�e. Ta niedola, ta niemoc ducha by�a wytrwalsz� ni� choroba fizyczna i dokuczliwsz� ni�
wyrzuty sumienia. Siada�a u �o�a, po kt�rym tarza� si� kad�ub bezsilny, ze �miechem drwi�c z
�ez. Drwi�a za� z �ez grubym i t�gim dowcipem. Chodzi�a za rozszarpanym w sobie cz�owiekiem
krok w krok, wszystkimi drogami � szpieg � kt�ry wszystk� rozkosz mi�o�ci widzia�,
podpatrzy�, zna�, spisa� w swym protokole, a teraz za ka�de jej radosne tchnienie szczodrze
wymierzy zap�at� na podstawie nieub�aganego paragrafu.
Przedziwne si� wysun�o na pierwsze miejsce prawo odwetu: dokonanie kl�ski zbli�a�o
wspomnienia. Wszystek ogrom szcz�cia wyszed� na jaw i okaza� si� jako skarb bez ceny,
skarb, kt�rego ju� nie ma wcale. Gdziekolwiek wzrok rzuci� si� po ulg�, dok�dkolwiek posun�a
si� my�l usi�uj�ca zaczerpn�� zdrowia, zewsz�d spada�a furia zemsty, krzyk odwetu bez
mi�osierdzia, nie szcz�dz�cy cios kary. Przedmioty, zjawiska, kszta�ty, my�li, przywidzenia,
nawet przelotne sny � sta�y si� teraz jak organizmy zatrute jednym jedynym jadem. Mia�y w
swych g��biach, pod swoimi powierzchniami jak gdyby miny i wybuchy wiekuistego wspomnienia.
Kl�ska straty by�a wsz�dzie w tym mie�cie ogromnym, bieg�a rojowiskami ulic � jak
czarna mg�a obj�a place � jak niewidzialna dla nikogo �a�oba powiewa�a z gmach�w. Zza
wszystkich szyb spoziera�o nieogarnione dla s�owa, niewypowiedzialne zjawisko �nie ma� �
ohydna pr�nia, w kt�rej duch kona. Wszystkimi drzwiami wchodzi�a wie�� jedna, wr�czaj�ca
zawsze jednaki wyrok. Spojrzenie sta�o si� g�odne jednego 'kszta�tu, okrutne i z�owrogie
dla ludzi za wstr�tn� ich wsz�dzie obecno��, za ich niewiadomo�� o istocie zgryzoty, za ich
�miech katowski, dziki, tratuj�cy bezsiln� niedol�. My�l .si� zw�zi�a i sp�aszczy�a, sta�a si�
tward� i ostr� jak kin�a�. Jak�e by� mog�o inaczej? To miasto porwa�o i ci ludzie poch�on�li
w swych wirach dusz� �wiata, serce zjawisk. Zgin�a jedna kobieta, �pu�ci�a si� jedna wi�cej
dziewczyna? Nie! To ziemia umar�a, dusza czuj�ca sta�a si� bezp�odn�, a cmentarz o tysi�cu
grob�w zaleg� od kra�ca do kra�ca...
Jak�e si� by�o dowiedzie�, od kogo wyrwa� tajemnic�, gdzie Xenia jest w mie�cie Pary�u?
Wypatrywa�, wypatrywa�, wypatrywa� zza szyb autobus�w, z wy�yny starych tramwaj�w � a�
do p�kni�cia oczu � je�d��c umy�lnie wzd�u� i w poprzek, tam i sam, najrozmaitszymi ulicami
� w t�oku podziemnych kolei, na stacjach, w�r�d wiru pieszych. Mija�y dnie i tygodnie
wa��sania si� a� do p�nej nocy w t�umach, z jedn� wci�� my�l� i z t� iskiereczk� nadziei
zagaszon� od westchnie�, zalan� �zami � �e j� przypadkiem spotka. Wyczerpie si� przecie
wszelka moc kary � B�g si� zmi�uje. Ta przepa��, na kt�r� mi�dzy nim i sob� wskaza�a przez
sw�j zakaz � zginie z oczu, odejdzie ze sn�w! Rozpytywa� przer�nych bywalc�w, wydrwigrosz�w,
najemnik�w do ka�dej us�ugi, w��czykij�w, knajpiarzy, hultaj�w nocnych, gog�w
paryskich i zawadiak�w, hycl�w i chodzik�w, kt�rzy znaj� wszystkich niemal w tym mie�cie
i wszystkie plotki umiej� na pami��. Znali tu w istocie skryte brudy wszystkich m�czyzn i
wszystkie cnoty kobiece przejrzeli pod �wiat�o, mogli wymieni� adres ka�dej Polki, kt�ra si�
przewin�a przez te ulice, pr�cz jednej, tej jedynej, poszukiwanej...
Kt�rego� dnia spe�ni� rzecz upadlaj�c�, nisk�, ostateczn�: napisa� list ugrzeczniony, chytrze
pokorny, w istocie �ebraczy do pani Sabiny Topolewskiej, za wszelk� cen� dopraszaj�c
si� o adres Xeni. Przyrzeka� solennie, i� do niej wcale nie p�jdzie i nie b�dzie si� ze sw� osob�
narzuca�. Pragn�� tylko wiedzie� nazw� ulicy i numer domu. Nic nadto! Zaprawd� � tylko
to chcia� teraz wiedzie�! Przecie sam honor nie pozwala pcha� si� koniecznie, gdzie jeste�my
�le widziani. Maksyma to by�a �ci�le przestrzegana zmar�ej matki: �gdzie ci� bardzo zapra
11
szaj�, tam rzadko bywaj, a gdzie ci� nie prosz�, tam niech noga twoja nie postoi�. C� dopiero,
gdy ostentacyjnie zakazuj� do siebie przyst�pu! Przez sw� rekuz� Xenia o�wiadczy�a wyra�nie,
�e abdykuje z mi�o�ci i nie jest spragniona jego widoku...
Ale j� z daleka zobaczy�! �yj�c�! Ujrze� j� � Keni�! I�� za ni� z dala i popatrze� na jej posta�,
ruchy, g�ow�... Z daleka � na wszystk� nieskazitelno�� honoru � z daleka! W kawiarni,
na rogu ulicy du Bac i nadrzecznego bulwaru, gdzie �w list w�r�d takich uczu� pisa� � niemal
na jawie widzia� Keni� w g��bi swych oczu i poprzez to widzenie stylizowa� sw� upad�� pro�b�.
Odni�s� j� na poczt� i czeka� na odpowied�. Min�� tydzie�, drugi... W�wczas poszed� na
ulic� Etienne Marcel. By� list od tej pani, d�ugi, weso�y, bezlito�nie �artobliwy � i bez adresu.
Pisa�a, �e nie mo�e �zdradzi� kuzynki tak bliskiej, kt�ra wyra�nie sobie i wielokro� zastrzeg�a,
i� nie chce spotyka� si� z nim w Pary�u. Pani Sabina doda�a z ubolewaniem, i� ta dziwaczka
Xenia dwa razy ju� specjalnie pisa�a do obudwu pa� posuchowskich z gor�c� pro�b�
o zatajenie jej adresu, cho�by �pan Nienaski� najbardziej si� tego domaga�.
A wi�c znowu z podw�jn� furi� � w ko�cio�ach, sklepach, parkach, teatrach, kawiarniach,
w teatrzykach varietes, noctambule�ach, w niesko�czonych i nieprzemierzonych ulicach, w
ulicach wiekui�cie pe�nych po brzegi, przepchanych lud�mi a pustych jak rzymskie katakumby...
Po po�udniu, o zmierzchu, wieczorem, w nocy � szuka�, wypatrywa�, czeka�. Oczy popad�y
w istny ob��d wzrokowy, serce bi�o w�r�d dymu modlitw. Nieraz zdarzy�o si� tym oczom
i temu sercu prze�y� straszliwe z�udzenie, pomy�k�, istotn� fatamorgan�. Kto� w t�umie tego
samego wzrostu i postawy... Identyczne ruchy na schodach muzeum Luwru... W�osy i cz��
profilu w kawiarni Lutetia... �miech taki sam w cieniu kinematografu... Przebudzenie z tych
z�udze� by�o gorsze ni� wszystko, ni� samo odtr�cenie. Spycha�o w d� jak kolana siepacz�w,
natrz�sa�o si� z chichotem jak wykonanie uchwa�y spiskuj�cych szpieg�w.
Pewnego wieczora, na koncercie w ko�ciele Sorbony wys�ucha� �Orfeo� Glucka. �piewano
w starej, w�oskiej s�ownej transkrypcji to dzie�o Hoffmanowskiego �Kawalera�. G�os altu
rozleg� si� w nawie ko�cio�a, a po prawdzie gdzie indziej, w tym piekle bezbrze�nym, gorszym
ni� tamto, w tym kolisku �ywych, bardziej pustym ni� tamten Hades umar�ych. Aria
spad�a w serce s�uchacza, w przepa�� jego m�czarni i jego w�asnym sta�a si� g�osem:
Che far� senza Euridice?
Dove andr� semza il mio ben?
Euridice! Euridice!
Rispondi! Rispondi!
Oh.Dio!
Io son pure il tuo fedele...
Potem jeszcze ten ton przezroczysty, poprzez kt�ry wida� materialn� posta� straty, g�os o
bezwzgl�dnej wymowie dokonanego nieszcz�cia:
Ah, non m�avanza
Piu coccorso, piu speranza,
Ne dal mondo, ne dal cielo!
Che far� senza Euridice?
Ka�de z tych s��w by�o w�asne, jedyne, zawieraj�ce wszystko.
Nie melodia, lecz istota sprawy. Nieprzemierzono�� kl�ski le�a�a w kr�tkich tonach...
W tym czasie Ryszard Nienaski sta� si� okrutny i wewn�trznie wyzwolony z wszelkiej
mi�kko�ci wzruszenia. By� niew�tpliwie sob�, porz�dnym cz�owiekiem, lecz jak�e blisko sta�
od najbezwzgl�dniejszej decyzji!
Wzrok jego sta� si� nieprzyjazny, rzn�cy, ostry i migotliwy. Gdy dostrzeg� ludzi szcz�liwych,
zakochanych, nachylonych ku sobie, jak�e umia� ceni� widok ich mi�o�ci! Pewnego
dnia z okna swej izby zobaczy� par� szcz�liw�. �liczna kobieta chwyta�a r�k� m�czyzny i
12
okrywa�a j� szalonymi poca�unkami... Szli chodnikiem jak ob��kany dwug�os pie�ni, nie wiedz�c,
�e kto� patrz�c na nich wy�amuje a� do zdruzgotania i k�sa swe palce, skowyczy jak
pies... Jak�e to ten podgl�dacz cudzego szcz�cia rozumia� mi�o��, kt�r� pokazywano na scenie!
Sztuka odkrywa�a przed nim swe zabiegi, sztuczki, wszelkie mamid�a i wysi�ki roboty � i
prawd� z jej zapadniami i przemy�lno�ci� wnyk�w natury. Rozumia� si� na istocie rzeczy
mi�osnych. Mierzy� je jak nieomylny znawca. Cz�stokro� na dramacie �poety� w teatrze parska�
�miechem i wychodzi� w p� aktu. Kiedy indziej rozumia� tw�rc�, mo�e pierwszy i ostatni
mo�e od momentu utworzenia dzie�a. W pewnych dniach muzyki nie m�g� znie��, nienawidzi�
jej tkliwo�ci, jej si�y przypominania. Kiedy indziej przywiera� do niej, do jedynej pocieszycielki,
do tej ostatniej deski ratunku w zdzicza�ym i rozhukanym morzu �ycia.
13
Pewnego dnia rano ubra� si� porz�dnie, zeszed� do metro i wysiad� a� w Passy. Na jednej z
nowych ulic odszuka� dom znany mu z dawnych czas�w i wszed� na pierwsze pi�tro po
wspania�ych marmurowych schodach, szczodrze wys�anych dywanem. Stan�� przed drzwiami
mieszkania pana Henryka Czarncy i nacisn�� kr��ek dzwonka. Niezw�ocznie otworzy� mu
drzwi wyfraczony lokaj i wprowadzi� go do salonu. Wzi�wszy bilet wizytowy, bez szelestu
wyszed�. Nienaski usiad� w fotelu i czeka�. Oczy jego b��dzi�y po ciemnym, strzy�onym dywanie,
kt�ry za�cie�a� olbrzymi salon, po meblach krytych b��kitnym at�asem, po obrazach i
drogocennych sprz�tach. W rogu salonu sta� marmurowy pos�g, wizerunek nagiej dziewczyny.
Bia�or�owy, przezroczysty marmur uwydatnia� w spos�b plastyczny pi�kno�� na po�y
ukrytego dziewiczego �ona. Widok tego marmuru zm�ci� i zmiesza� szyki duchowe i zepsu�
na nic porz�dek si�� wytrze�wionych my�li petenta. Zgryzota pocz�a opada� znowu, jak
ciemna noc, na przedmioty, poj�cia, impulsy. Sta�o si� po dawnemu duszno i ohydnie. Wyj��,
wymkn�� si�, uciec!
By�o ju� za p�no. Na progu stan�� ten�e s�u��cy, sk�oni� si� i uchyli� drzwi do s�siedniego
gabinetu. Nienaski musia� i�� po dywanie, jak po mi�kkiej trawie ��ki. W owym gabinecie,
zastawionym ci�kimi meblami, obwieszonym mn�stwem obraz�w, rysunk�w i sztych�w,
przy ogromnym biurze zajmuj�cym �rodek pokoju, niby przy o�tarzu starej bazyliki, czeka�
in�ynier Czarnca. By� to wysoki, p�katy m�czyzna, czarny, a� fio�kowy brunet, z w�osami
przystrzy�onymi przy sk�rze niemal w kwadrat. Spiczasta broda, w tr�jk�t znowu przystrzy�ona,
obejmowa�a jego czerstw� i t�g� twarz, niby klamra z �elaza. Mi�siste, czerwone usta
by�y czego� nieprzyjemne. Na widok go�cia te usta pokry�y si� niby u�miechem, grymasem
towarzyskim. In�ynier wyci�gn�� grub� prawic� ruchem zdecydowanie go�cinnym, kt�ry
jednak w gruncie rzeczy by� odtr�ceniem na dystans. Z udanym entuzjazmem zawo�a�:
� Kogo widz�? Lata, lata min�y! Gdzie� to pan buja�? Co pan ze sob� poczyna�?
Nie czekaj�c odpowiedzi na tyle i tak natarczywych zapyta�, przysun�� go�ciowi fotel tak
mi�kki, �e w nim by�o �y� nie umiera�, sam usiad� za swym biurem na czym� w rodzaju
rze�bionego tronu i nachylaj�c si� porozumiewawczo, z przymru�eniem oka pyta�:
� Kotyzacyjka? Nieprawda�? �Pomoc�, ,,Biuro�, biblioteka czy owo zgo�a odbudowanie
ojczyzny?
� Ani jedno, ani drugie, trzecie, ani nawet nie czwarte...
� Pojmuj�. Nie od dzi� znamy si� i wspieramy. Powiedzmy sobie, �eby orientacj� u�atwi�,
we dwu s�owach � ile?
� Pozwoli pan, �e mu zajm� chwil� czasu. Nie przychodz� w interesie �adnej z tutejszych
instytucji ani po sk�adk� na odbudowanie ojczyzny.
In�ynier najzupe�niej konspiracyjnie odetchn��. Na znak uwagi zsun�� swe czarne brwi,
gdy Nienaski m�wi�:
� Chcia�bym zasi�gn�� od pana rady w kwestii czysto osobistej.
� Jestem wszystek, jak tu stoj�, do dyspozycji. Dla pana � wszystko!
� Poszukiwa�em tu dawniej zaj�cia .i zarobk�w dla innych. Teraz szukam miejsca dla siebie.
� Nosi� wilk owce, ponie�li i wilka... Posady?
� Zapewne, ale zyskownej.
� My�l godziwa. �Posady zyskownej...� w Pary�u? � podkre�li� pytanie nie bez ukrytej
ironii.
� Niekoniecznie. Raczej gdzie daleko. Na przyk�ad � w koloniach, nad Kongo, w okolicy
jeziora Csad, w Kochinchinie lub na Martynice � byleby mo�na wkr�tce a znacznie zarobi�.
14
� Tiens! Wszak�e to pan, je�li mi� pami�� nie myli, architektur� now�, monumentaln�,
wyzwolon� z dawnych wi�z�w... Nieprawda�?
� Tak jest. Nosi�em si� dawniej z my�lami lekkomy�lnymi o ci�kiej, nowoczesnej architekturze.
Dzi� podj��bym si� wszelkiej pracy, imprezy niebezpiecznej, byleby nie by�a �ajdactwem
albo z�odziejstwem � dla zdobycia pieni�dzy.
� �Zdobycia pieni�dzy�? Tiens. Jeszcze jedno... Wszak�e to pan, je�li mi� pami�� nie zawodzi
� aprobaty sabota��w, oczywi�cie ideowe � w tym rodzaju... � powa�nie szydzi� pan
Czarnca.
Nienaski nie podni�s� tej r�kawicy. Ci�gn�� dalej swe upokorzenie z zupe�n� oboj�tno�ci�:
� Wiem, �e szanowny pan ma tu wielkie, r�norodne i rozleg�e stosunki, �e pan zna ludzi
bardzo wp�ywowych, szef�w, podsekretarzy, senator�w, �e w domu pa�skim bywali ministrowie...
In�ynier Czarnca potrz�sa� g�ow� niby to z odparciem tych twierdze�, a w�a�ciwie z wewn�trznym
upajaniem si� dum�.
� Ministrowie... � m�wi�. � Par� razy by� tu u mnie dawniejszy minister handlu, dzi� zero i
gadu�a w senacie. Paru innych... I c� st�d, panie? S� to znajomo�ci towarzyskie. Gramy w
bryd�a i gaw�dzimy o kobietach. O c� panu idzie?
� Okoliczno�ci mego �ycia tak si� u�o�y�y, �e musz� zrobi� maj�tek.
� A� mi�o s�ysze�, �e si� komu� tak uk�adaj� okoliczno�ci �ycia! Zrobi� maj�tek? Nic �atwiejszego!
� Widz� to... � rzek� Nienaski przenosz�c wzrok z przedmiotu na przedmiot w tym gabinecie.
Gdy tak patrza�, uk�u�a go, jak ��d�o �mii, �wiadoma my�l:
�Xenia gdzie�, w takim mo�e salonie, u takiego mo�e draba...�
G�o�no o�wiadczy�:
� Nie jestem dzieckiem. Dawno, przed laty, sko�czy�em trzydzie�ci lat �ycia. Chcia�em
pana, jako cz�owieka bogatego, prosi� o wskaz�wki, do kogo si� tutaj uda�, �eby otrzyma�
jakie� miejsce bardzo zyskowne. Wiem na przyk�ad, �e rz�d francuski organizuje i wysy�a
ekspedycje w celu poszukiwania z�ota w Afryce podzwrotnikowej � wiem, �e bardzo tam
du�o p�ac�, gdy� rzadko kto przetrzyma klimat, ��t� febr� i inne choroby. Ja bym ch�tnie
pojecha� w celu zebrania funduszu na podstaw� dalszych dorobk�w, ale nie wiem, jakich dr�g
szuka� w celu osi�gni�cia takiej posady.
� Czy pan jeste� francuskim poddanym?
� Nie.
� No, to na nic. Zreszt�, ju� te rzeczy usta�y. O, tam robiono maj�tki! Po pierwsze pensja
szczeroz�ota, po wt�re bunty Murzyn�w... � m�wi� Czarnca z u�miechem.
� A c� mog�y dawa� komu bunty Murzyn�w?
� Murzyni tamtejsi � t�umaczy� in�ynier � nauczyli si� ju� p�uka� z�oty piasek. Maj� zwyczaj
zakopywa� z�oto czyste w ziemi, w �rodku swych chat okr�g�ych z chrustu, wigwam�w,
czy jak je tam nazywa�. Ot� odpowiednim post�powaniem nale�a�o zawsze doprowadzi� do
buntu jakie� plemi�, oczywi�cie takie, co umie ju� obchodzi� si� ze z�otem i oceni� jego
warto��. Urz�dza�o si� w�wczas przeciwko buntownikom ekspedycj� karn�, wojskow�, w
celu aresztowania herszt�w i przest�pc�w, kt�rzy, dajmy na to, zbiegli ze swej wsi w lasy.
Taka ekspedycja przejmowa�a wsie murzy�skie uzasadnion� trwog�, tote� ludno�� czmycha�a
jak stado jeleni i wyprawa zastawa�a wie� zupe�nie pust�. Przeprowadzano w opuszczonych
sza�asach �cis�� rewizj�, bardzo �cis��, powiadam, rewizj�, przetrz�sano uwa�nie wszystko,
nie wy��czaj�c owych skrytek w ziemi, w my�li zasady principiis obsta �
i powracano do faktorii, a nieraz wprost do Europy. Tak � ale to s� ju� tempi passati. Wszystko
mija, panie! Nawet Kongo min�o:
15
� Ja nie my�la�em o tego rodzaju karierze. Pragn� zdoby� kapita� zak�adowy dla robienia
p�niej maj�tku, drog� w mym rozumieniu godziw�, zgodn� z obowi�zuj�cymi dzi� przepisami.
� Maj�tek mo�na zdoby� niekoniecznie w Kongo. Mo�na nawet w rodzinnej Galicji, na
jakiej ropie.
� Na ropie mo�na zdoby� pieni�dze, je�li si� j� wraz ze szmatami polskiej ziemi sprzeda
obcym: Niemcom, Francuzom, Amerykanom, Anglikom, Belgom. Jedyny posiadacz kapita�u
w Polsce, magnateria, jedna z najbogatszych w Europie, nie da przecie szel�ga na kupno lub
eksploatacj� skarb�w nieprzebranych Galicji. Jak�e tam robi� pieni�dze? Co do mnie, chcia�bym
tutaj. Jeste�my sami. Przecie to tutaj jest ten t�usty po�e�, z kt�rego warto cho� troch�
omasty ukraja� do naszej ja�owej strawy.
� Tutaj koniecznie? � m�wi� in�ynier w zamy�leniu. � Panie �askawy... My przedziwnie
nie umiemy � z niczego korzysta�. Magnateria nie chce da� pieni�dzy na przemys�. To prawda.
Ale kt�ra� to na �wiecie magnateria tworzy gdzie przemys�? Przemys� wytwarzaj� przemys�owcy,
wrogowie magnaterii, ludzie z miast, mieszczanie, bur�uazja. Nie wyrzekajmy na
nasz� magnateri�! Jest to kasta ekskluzywna, dziwaczna, jaka� wyspa w morzu tego przedziwnego
�ycia polskiego. Nale�a�oby zu�ywa� j� do innych cel�w ni� przemys�.
� Do jakich?
� Czy pan kiedy widzia� salon zbogaconego milionera, �yda warszawskiego, kt�ry
wszystkimi swymi si�ami zale�ny jest od wrogich nam pot�g? W takim salonie zobaczy pan
najwyszuka�sze objawy kultury polskiej, nowoczesnej sztuki naszej, zabytki naszej przesz�o�ci,
zbiory, pami�tki...
� Karabele, kontusze, bu�czuki i czekany...
� Tak jest. Prosz� pana... Czemu taki cz�owiek, dla kt�rego my jeste�my przecie niczym,
zbiorem n�dzarzy, stroi si� w nasze pi�ra, czemu zbiera nasze � �wie� im Panie! � karabele?
On usi�uje dosta� si� za drzwi szczelnie przymkni�te naszej arystokracji. Niech mi pan wierzy,
�e ta arystokracja jest nie tylko dzier�ycielk� pieni�dzy. Ma ona nieodparty urok przez
swe zamkni�cie, milcz�c� dum�, ekskluzywno�� i, cokolwiek by m�wi�y o niej wyj�tki, przez
sw� g�uch� polsko��.
� Panie! Jak mi� gniewa to, co pan m�wi!
� Nie umiemy z niczego korzysta�. Ani z arystokracji, ani z �yd�w. �miech mnie bierze!
�adnego interesu polskiego, ani jednego wielkiego przemys�owego dzie�a, a �yd�w, kt�rzy
wy�a�� ze sk�ry, �eby si� upodobni� do arystokracji polskiej � my precz p�dzamy! Zamiast
ich przyci�gn��, wzi��, wy���, my ich odrzucamy nic nie maj�c na to miejsce. Bo gdzie� to
jest ten pieni�dz polski? Je�li czysty Polak zabawi si� w bankiera, to wnet albo siedzi w kryminale,
albo czmycha do Ameryki. A stare firmy �ydowskie siedz� na miejscu. Istna komedia!
� Nie znam si� na tym.
� Ani ja. Obserwuj� jednak�e zjawiska. Wracaj�c do rzeczy, przeprosz� pana za pewn�
niedyskrecj�... Jeste�my tu sami i m�wimy zupe�nie otwarcie... Pan nic nie posiada dzi� na
zak�ad przysz�ych sum bajo�skich?
� Posiadam kilka tysi�cy frank�w.
� Z kilkoma frankami w kieszeni puszczali si� na robienie milion�w konkwistadorowie
nowocze�ni. Wi�c co mam czyni�? Co pan ka�e?
� Czy nie m�g�by mi pan da� wskaz�wki, dok�d si� obr�ci�, jak� wybra� drog�?
� Jak� wybra� drog�? � rozmy�la� pan Czarnca patrz�c w okno, za kt�rym deszcz jesienny
szumia� w ogo�oconych drzewach. Rozmy�la� tak d�ugo, i� zdawa� si� nic nie wiedzie� o
obecno�ci go�cia. Po znacznej dopiero pauzie spojrza� ostro i bezwzgl�dnie w twarz Ryszarda
i rzek�:
16
� Powiem panu jasno i szczerze. Pan nie zrobi maj�tku ani tutaj, ani gdzie indziej. Chyba
przypadkiem.
� Dlaczego?
� Poniewa� pan nie idzie ze �wiatem, lecz staje przeciwko �wiatu. Wci�� pan co� podpiera,
wydobywa, leczy, kuruje, piel�gnuje. A teraz nagle chce pan jaki� k�s w�a�nie z zepsucia
�wiata wyrwa� dla siebie. Jak�e to?
� Tak w�a�nie.
� Nie bardzo w to wierz�. Panie szanowny! Zdoby� pieni�dze mo�na jedynie wal�c po
czaszkach na prawo i na lewo, bez rozmy�la�, �e od uderzenia dr�giem czaszki p�kaj� � wybijaj�c
z�by, przetr�caj�c ko�ci i palce pa�� niemi�osiern�. Jak�e to pan potrafi? Ja sobie pana
przypominam... Przem�wienia obchodowe... To by�o przecie tak serdeczne, tak szczere, tak
niew�tpliwie nasze...
� C� pocz��?
� A teraz?
� Teraz to jest r�wnie� szczere i nasze. Pro�by � to jest przecie rzecz tak nasza! �Poda�
pro�b�...� cha � cha! Zabieram panu czas, ale tak musz�. Zdecydowa�em si� na to, gdy� pan
jest cz�owiekiem niema�ej si�y i samoistnej energii.
� Komplementy! Timeo Danaos et dona ferentes. Czy pan zna dziadziusia Ogrody�ca?
� Zna�em go dawniej do�� dobrze. By� to jeden z najbardziej czynnych cz�onk�w tutejszych
instytucji polskich. Przychodzi� pilnie na posiedzenia, st�d moja z nim znajomo��.
� Ale� tak! I teraz przecie to filar �Pomocy� i �Pracy�. Dobrodziej, filantrop, opiekun �
cha � cha! Jakie sze��, siedem milion�w � i to serce poczciwe, te lito�ciwe oczka mi�dzy
dwoma wzg�rzami nosa... Ot� panie, to jest w�a�nie cz�owiek, kt�ry wiele mo�e. Ten ma
stosunki!
Nienaski rozumia�, �e �w Czarnca pozbywa si� go w ten spos�b. Rzek� spokojnie:
� Bardzo by�bym wdzi�czny, gdyby szanowny pan u�atwi� mi przyst�p do pana Ogrody�ca.
� Nic �atwiejszego! Zaraz napiszemy list, kt�ry pan wr�czy dziadziusiowi osobi�cie. Co do
mnie, b�d� czuwa�, b�d� mia� w pilnej uwadze pa�skie aspiracje i d��enia. Prosz� mi wierzy�!
� m�wi� z brwiami majestatycznie wzniesionymi.
� Bardzo dzi�kuj�!
� A wi�c piszemy...
In�ynier Czarnca rozwar� wspania�� tek� i pocz�� pisa� list. Uk�ada� go bardzo d�ugo, g��boko
my�l�c nad tre�ci�. W trakcie wystosowywania tego listu petent obmy�la� i formu�owa�
pewne pytanie, z kt�rym tu przyby�. By�o ono r�wnie wa�ne jak kwestie ju� poruszone. Sta�o
za wszystkim jak niejasny ob�ok nadziei. Gdy in�ynier k�ad� adres na nie zaklejonej kopercie,
Nienaski spyta�:
� Czy szanowny pan nie spotyka� przypadkiem w ci�gu ostatnich lat na paryskim bruku
niejakiego pana Granowskiego? Jegomo�� to starszy, wykwintny...
� W monoklu. Widzia�em go kilkakro� w cercle�ach polskich.
� Ale gdzie si� teraz obraca, nikt mi tego powiedzie� nie m�g� z tutejszych znawc�w i bywalc�w...
� Nie by�em bardziej ciekawy ani u�wiadomiony w tej kwestii od tutejszych znawc�w i
bywalc�w... M�wiono mi, �e to jaki� aferzysta minorum gentium. Zak�ada� tutaj handel jajami,
to znowu z jakim� podejrzanym towarzystwem co� tam majstrowa� w bi�uterii. Ale co� to
wszystko pachnia�o bardziej krymina�em ni� zepsutymi jajami. Zreszt� nic dok�adnego nie
wiem o panu tego nazwiska. Nienaski powsta� i z uk�onem przyj�� list z r�k Czarncy. Nale�a�o
ju� odej��, bo przyj�cie trwa�o a� nadto d�ugo. Maj�c po�o�y� r�k� na klamce, Ryszard
odwr�ci� si� i zapyta� otwarcie:
� Przepraszam z g�ry jeszcze za jedno pytanie.
17
� S�ucham...
� Dlaczego pan nie wraca do kraju?
In�ynier podni�s� g�ow� z grzecznym zdumieniem i wynios�o�ci�. U�miechn�� si� b�bni�c
palcami w powierzchni� swego biura.
� Do kraju? � pyta� oci�ale. � Jestem tutaj, jak pan widzi, pracuj�, prosperuj�.
� Tam trzeba na gwa�t ludzi takich jak pan, ludzi silnych, tw�rczych, znaj�cych europejskie
metody pracy.
� Prosz� pana, musz� by� nieprzyjemnie szczerym. Przemys� wymaga swobody my�li i r�ki,
wbija pazury wsz�dzie, gdzie jest gleba podatna do wydarcia pieni�dzy. Pan mi� zap�dza
�askawie do Krakowa, siedziby bezp�odnych sentyment�w, gnu�nych przes�d�w i martwego
biedowania. C� ja tam poczn�?
� Zapytam otwarcie, czy pana to wszystko, co si� tam dzieje, nie obchodzi?
� Trudno odpowiedzie� na tak kategoryczne pytanie. Jestem przemys�owcem. Nie mam
nic wsp�lnego z szerokimi ideami. Robi� w ciasnych zyskach. Nadto nie wierz� w zawracanie
biegu w�d Wis�y nie tylko kijem, ale nawet chor�gwi� najczcigodniejsz�.
� Bardzo efektowne por�wnanie. Koryto Wis�y i bieg jej wody zmieni� mo�na, oczywi�cie
nie kijem ani chor�gwi�, lecz kilofem i rydlem.
� Tak.
� C� dopiero m�wi� o zmianie �o�yska tej rzeki drugiej, szerszej ni� Wis�a, kt�rym p�ynie
ch�opstwo polskie w ziemie cudze na s�u�b� i poniewierk�...
� Mowa o emigracji?
� Im nas jest wi�cej � m�wi� o inteligencji � im wi�cej umiemy, im jeste�my silniejsi intelektualnie,
tym jest gorzej, jak si� okazuje, bo zwi�kszamy obce organizmy, karmimy sob�
wrog�w albo obcych. Przepraszam, �e to m�wi�...
� W Krakowie musia�bym s�ucha�, co m�wi jaki� profesor, albo udawa� jakiego� dzia�acza,
pa�aj�cego od uczu� �dla dobra ludu�. Tu jestem sob�. By� mo�e. i� jestem szkodliwy...
Nienaski sk�oni� si�. In�ynier odprowadzi� go przez salon a� do drzwi przedsionka i po�egna�
swym majestatycznym, przyci�gaj�co � odpychaj�cym gestem.
18
Teraz przysz�y zdobywca pieni�dzy pod��y� do stacji tramwaj�w, wdrapa� si� na pi�tro
jednego z nich i jecha� wzd�u� Sekwany. W pewnym miejscu rozejrza� si� i wysiad�. Zadzwoni�
do �elaznej bramy, wpuszczonej w mur, kt�ry otacza� ogrody i will� w ich g��bi ukryt�.
Stary portier, kt�remu si� przypomnia�, wpu�ci� go do ogrodu i przeprowadzi� do willi. Na
stopniach przedsionka spotka� go lokaj w po�czochach i pantoflach lakierowanych, we fraku
z jakim� oblamowaniem. By� to m�ody cz�owiek, blady, suchy, z m�drymi oczyma. Ryszard
pozna� w nim jednego z bywalc�w �Pracy�, paryskiego znawc�, rodaka � utrapie�ca. Zdziwi�
si� widz�c go w tym lokajskim odzieniu, uda� jednak, �e nie poznaje dawnej facjaty. Tamten
zdawa� si� czeka� na jaki� gest czy znak, kt�ry by go popchn�� do przypomnie�. Gdy to nie
nast�pi�o, poprowadzi� Ryszarda, jako nieznajomego przychodnia, do wn�trza. Okaza�o si�,
�e pan Ogrodyniec by� w oran�erii. Mo�na by�o albo czeka� na� d�u�ej w salonie, albo p�j��
do tej�e oran�eria. Te arkana wyja�ni� drugi s�u��cy, Francuz, �ysy, wytrawny wyga. Nienaski
zdecydowa� si� na oran�eri�. Bywa� tu nieraz dawniej, zna� drog�. Min�� kilka salon�w i gabinet�w,
umeblowanych z przepychem, pe�nych obraz�w, ksi��ek, starej broni rozwieszonej
na �cianach � wreszcie stan�� we drzwiach cieplarni. Na jego spotkanie przyc�apa� spomi�dzy
palm i kwitn�cych egzotyk�w stary pan Ogrodyniec, taki sam niemal jak za dawniejszych
czas�w.
� Przepraszam, przepraszam... � m�wi� � �e a� tutaj pana fatygowa�em. Mam tu do��
wdzi�czne kwiaty i � my�la�em, �e po starej znajomo�ci mog� pocz�stowa� pana ich widokiem.
Nieprawda�?
K�ama�, oczywi�cie, gdy� nawet owych kwiat�w wcale nie mia� zamiaru pokaza�. Wpatrywa�
si� w swego go�cia przenikliwie i z uwag�. Poprowadzi� Ryszarda do trzcinowej kanapki
mi�dzy rododendronami i prosi� uprzejmie, �eby zaj�� miejsce. Sam usiad� na s�siednim
fotelu, spl�t�szy na brzuchu r�ce o pazurach czarnych od gmerania w ziemi i jeszcze oblepionych
pr�chnic�. Nienaski z grzecznym uk�onem poda� mu list Czarncy. Ogrodyniec nie
bez wyrazu zdziwienia obejrza� du�� kopert� ze wszech stron, rozci�� starannie jej brze�ek i
zabra� si� do czytania spu�ciwszy okulary w wyimek nosa jakby w dolin�. Bada� �w list d�ugo,
nie pokazuj�c na twarzy �adnego wra�enia. Mo�na by by�o s�dzi�, �e usn�� albo �e bezmy�lnie
patrzy w przestrze�. Sko�czywszy wreszcie odczytywanie dwustronicowego listu,
z�o�y� go starannie, schowa� do pugilaresu i z lekka westchn��. Nienaski, kt�ry ju� w drodze
powzi�� plan indagowania starego pana Ogrody�ca o pewne rzeczy, czeka� cierpliwie i bez
�adnego wzruszenia na jego sprzeciwy. Doczeka� si� takiego zdania:
� Szanowny pan nie gra� nigdy na gie�dzie?
� Nie.
� Tak. Jest to przedsi�wzi�cie nieprzyjemne. Pisze mi tutaj pan Czarnca o pa�skich zamiarach.
Przysz�o mi na my�l...
� Nie jestem od tego, �eby gra� na gie�dzie, ale obawiam si�, �e strac� od razu to, co posiadam.
Pan Ogrodyniec poprawi� z �ywo�ci� swe okulary i wyjrza� spoza nich na go�cia. Bia�ka
jego oczu powinny by si� by�y w�a�ciwie nazywa� ��tkami. Blado � niebieskie �renice �ywo
b�ysn�y.
� Niekoniecznie, jak szanowny pan wie, gra si� w�asnymi pieni�dzmi. Mo�na wiele zarabia�
ryzykuj�c niewiele albo nic zgo�a. Zreszt� � ja tak oto wspomnia�em. Co do posady, o
kt�rej tu czytam, to w istocie bardzo jest trudno. Prawdziwie, nic nie widz�, nic nie widz�...
� Pragn��bym zaczepi� si�, znale�� punkt oparcia, �eby potem...
19
M�wi�c powy�sze zdania, a szczeg�lniej ostatnie, Ryszard poniewiera� samego siebie w
my�li, pogardza� sob� i l�y� si� ostatnimi wyrazami. Ta �ebranina, gdy si� jest t�gim i zdrowym
ch�opem!... Ten jaki� pomys� nagrabienia pieni�dzy byle jak i wszystko jedno gdzie! Co
on tu robi w�r�d tych ludzi? Co on tu gada?
� Wracaj�c do pomys�u gie�dy � m�wi� pan Ogrodyniec powoli i wyra�nie � mia�bym na
my�li tylko zabiegi planowe, bez jakiegokolwiek ryzyka, czynno�ci dobrze obmy�lone i wytrwa�y
poch�d krok za krokiem. Gie�da przecie nie zna �adnych sentyment�w wzgl�dem ludzi
i wzgl�dem nas... Czemu� by�my mieli rz�dzi� si� sentymentami wzgl�dem niej?
� Oczywi�cie.
� Gdyby szanowny pan chcia� podj�� pewien plan i wykonywa� go systematycznie, ja
sam, w miar� mych skromnych �rodk�w, m�g�bym panu i�� na r�k�.
� I�� na r�k�? � zapyta� Nienaski.
� Tak jest. Nie mam zamiaru bardzo ryzykowa�, gdy� jestem stary, przyzwyczajony do
swego sposobu �ycia. Ale do pewnego stopnia, do pewnej granicy jeszcze ci�gnie wilka w
ost�py. Znam szanownego pana z jego tutaj czynno�ci...
By�o co� ohydnie plugawego w tym wypominaniu tamtych rob�t wobec zamiar�w gie�dziarskich.
Wygl�da�o to na sekretne obcinanie kupon�w od tamtego waloru. Tote� Nienaski
mrukn��:
� Przedsi�bra�em tamte prace nie dla wyrobienia sobie dobrej marki...
� Przepraszam, bardzo przepraszam, je�eli to poruszy�em... � t�umaczy� si� starzec grzecznie
i bardzo wytwornie. � Je�eli o czym podobnym m�wi�, to tylko dlatego, a�eby panu da�
dow�d, i� stoimy na r�wnej stopie � pan ze sw� dobr� wiar�, kt�rej ja jestem pewny jak
swojej � a ja znowu z ufno�ci�, ugruntowan� na do�wiadczeniu, �e z panem w�a�nie mam do
czynienia. Dlatego to got�w by�bym od razu przyst�pi� do interesu. Z kim innym nie m�g�bym
wyjawia� si� tak bez obs�on przy pierwszej rozmowie o zakulisowych troskach.
� Dzi�kuj�.
Ogrodyniec pochyli� si� w jego stron�. Po chwili zapali� cygaro, gdy Ryszard za nie podzi�kowa�
� i ci�gn��:
� Prosz� pana, o�miel� si� powiedzie�, �e mnie g��boko cieszy zamys� pa�ski dobijania si�
z ca�� fors� o maj�tek. To dobrze! To nawet bardzo dobrze! Panu, w�a�nie panu potrzebny
jest maj�tek.