9008
Szczegóły |
Tytuł |
9008 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9008 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9008 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9008 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alfred Bester�
Ostateczne znikni�cie
�
�
Nie by�a to ani Wojna Ostatnia, ani Wojna dla Sko�czenia z Wojnami. Nazwano j� Wojn� o Ameryka�ski Idea�. Genera� Carpenter pierwszy uderzy� w ten ton i trwa� przy nim niez�omnie.
Istniej� genera�owie frontowi (niezb�dni dla armii), genera�owie polityczni (niezb�dni dla rz�du) i genera�owie opiniotw�rczy (niezb�dni dla prowadzenia wojny). Genera� Carpenter by� mistrzem kszta�towania opinii. Zawsze wytrwale i nieustraszenie id�cy wprost do celu, �ywi� idea�y tak wznios�e i zrozumia�e jak dewizy ryte na monetach. Dla ca�ej Ameryki by� uosobieniem armii i rz�du, tarcz� obronn� narodu, jego mieczem i pot�nym ramieniem. A szczytem jego idea��w by� oczywi�cie Idea� Ameryka�ski.
- Nie walczymy dla zysku, w�adzy czy panowania nad �wiatem - obwie�ci� genera� Carpenter na uroczystym obiedzie Zwi�zku Dziennikarzy.
- Walczymy wy��cznie o Idea� Ameryka�ski - m�wi� na posiedzeniu Kongresu.
- Celem naszym nie jest agresja ani wtr�canie narod�w w niewol� - powiedzia� na dorocznym zje�dzie wychowank�w Akademii Wojskowej.
- Walczymy o znaczenie cywilizacji - obwie�ci� w Klubie Pionier�w w San Francisco.
- Bijemy si� o najszczytniejsze idea�y cywilizacji: o kultur�, poezj�, o jedyne rzeczy godne zachowania - stwierdzi� podczas jubileuszu Gie�dy Zbo�owej w Chicago.
- Toczy si� - m�wi� - wojna o przetrwanie. Walczymy nie za siebie, ale za nasze idea�y. By to, co dobre, pi�kne i szlachetne, nie znik�o z powierzchni ziemi.
Ameryka walczy�a wi�c. Genera� Carpenter za��da� stu milion�w �o�nierzy. Armia otrzyma�a sto milion�w �o�nierzy. Genera� Carpenter za��da� dziesi�ciu tysi�cy bomb kosmicznych - dziesi�� tysi�cy bomb kosmicznych zbudowano i zrzucono na wroga. Wr�g r�wnie� zrzuci� dziesi�� tysi�cy bomb kosmicznych i zniszczy� wi�kszo�� ameryka�skich miast.
- Musimy okopa� si� przeciw barbarzy�skim hordom - obwie�ci� genera� Carpenter. - ��dam tysi�ca in�ynier�w.
Tysi�c in�ynier�w zjawi�o si� natychmiast i pod gruzami wybudowano sto podziemnych miast.
- Dajcie mi pi�ciuset ekspert�w sanitarnych, o�miuset dyspozytor�w ruchu podziemnego; dwustu znawc�w klimatyzacji, stu administrator�w miast, tysi�c in�ynier�w ��czno�ci i siedmiuset kadrowc�w...
Lista ��da� genera�a Carpentera nie mia�a ko�ca. Ameryka nie nad��a�a z dostarczaniem specjalist�w.
- Musimy sta� si� narodem ekspert�w - o�wiadczy� genera� Carpenter w Centralnym Zwi�zku Uniwersytet�w Ameryki. - Ka�dy m�czyzna i kobieta musi by� okre�lonym narz�dziem dla okre�lonego zadania, zahartowanym i wyostrzonym przez szkolenie i zapraw� w naszych uczelniach pod k�tem wygrania walki o Idea� Ameryka�ski.
- Nasz idea� - m�wi� genera� Carpenter na przyj�ciu z okazji rozpisania po�yczki Wall Street - jest ten sam, co idea� �agodnych Grek�w ze staro�ytnych Aten, co idea� szlachetnych Rzymian z... hmm... Rzymu. Jest to idea� dobra i pi�kna. Muzyki, sztuki, poezji, kultury. Pieni�dz jest tylko broni� w walce o jego urzeczywistnienie. Ambicja tylko szczeblem dla wspi�cia si� na jego wy�yny. Zdolno�ci - jedynie narz�dziem, by idea� ten ukszta�towa�.
Odpowiedzi� by�y nie milkn�ce oklaski na Wall Street. Genera� Carpenter za��da� stu pi��dziesi�ciu miliard�w dolar�w, tysi�ca pi�ciuset znawc�w organizacji, trzech tysi�cy ekspert�w mineralogii, petrologii, produkcji masowej, wojny chemicznej i komunikacji powietrznej. Otrzyma� ich. Kraj by� got�w na wszystko. Wystarczy�o, by genera� Carpenter nacisn�� guzik, a dostawa� ka�dego ��danego eksperta.
W marcu 2112 roku przysz�o rozstrzygni�cie los�w wojny i Idea�u Ameryka�skiego. Ale nie na �adnym z siedmiu front�w, gdzie zmaga�y si� zaciekle ze sob� miliony �o�nierzy, w �adnej z kwater g��wnych czy stolic wojuj�cych pa�stw, jak r�wnie� w �adnym z o�rodk�w przemys�owych produkuj�cych bez przerwy bro� i zaopatrzenie. Dokona�o si� to na oddziale T Okr�gowego Szpitala Ameryka�skich Si� Zbrojnych, zagrzebanego sto metr�w pod powierzchni� tego, co by�o niegdy� miastem St. Albans w stanie Nowy Jork.
Oddzia� T by� w St. Albans otoczony tajemnic�. Na wz�r wszystkich szpitali wojskowych w St. Albans utworzono osobne oddzia�y dla ka�dego typu ran i uszkodze�. Amputacje prawej r�ki zgromadzono na jednym oddziale, lewej na drugim. Oparzenia radioaktywne, urazy g�owy, rany brzucha, wt�rne zatrucia promieniami gamma itd. - wszystko to mia�o w szpitalu swe osobne oddzia�y. Wojskowa S�u�ba Sanitarna podzieli�a wszystkie uszkodzenia bojowe na 19 klas, kt�re ��cznie obejmowa�y wszelkie mo�liwe rany, urazy, choroby i uszkodzenia m�zgu oraz reszty cia�a. Oznaczono je literami od A do S. C� wi�c leczono na oddziale T?
Nikt tego nie wiedzia�. Drzwi opatrzone by�y podw�jnym zamkiem. Pacjent�w nie wolno by�o odwiedza�, �aden te� pacjent nie mia� prawa wyj��. Lekarze wci�� si� zmieniali, a zdumiony wyraz ich twarzy by� powodem najdzikszych pog�osek. Rozpytywano skwapliwie piel�gniarzy i piel�gniarki pracuj�cych na oddziale T, ale milczeli jak zakl�ci.
Przedostawa�y si� na zewn�trz strz�py wiadomo�ci, sk�pe i sprzeczne ze sob�. Jedna ze sprz�taczek twierdzi�a, �e przez ca�y czas, kiedy sprz�ta�a, na oddziale nie by�o nikogo. Absolutnie nikogo. Dwana�cie pustych ��ek i ju�. Czy wygl�da�o na to, �e na ��kach kto� spa�? Tak. Po�ciel by�a zgnieciona, przynajmniej na niekt�rych. Czy by�y jakie� inne oznaki, �e oddzia� jest czynny? O, tak: na szafkach nocnych le�a�y r�ne osobiste przedmioty, ale robi�y wra�enie zakurzonych. Jakby ich od dawna nie u�ywano.
Opinia publiczna dosz�a do wniosku, �e jest to oddzia�-widmo. Dla duch�w.
Ale nocny dozorca szpitala opowiedzia� kt�rego� dnia, �e przechodz�c obok zamkni�tych drzwi s�ysza� wewn�trz �piewy. Chyba w obcym j�zyku. Jakim - tego nie umia� powiedzie�. Niekt�re s�owa by�y zreszt� jakby znajome. Ale nic nie mo�na by�o z nich wywnioskowa� sensownego.
Rozgor�czkowana publiczno�� orzek�a wreszcie, �e to oddzia� psychiatryczny. I tylko dla szpieg�w.
Dow�dztwo szpitala wprowadzi�o specjalny system dostarczania na oddzia� posi�k�w. Trzy razy dziennie dor�czano tam przez okienko po dwadzie�cia cztery tace z jedzeniem i tyle� tac wkr�tce potem zabierano. Niekt�re posi�ki by�y zjadane. Wi�kszo�� wraca�a nie tkni�ta.
Coraz bardziej podniecona publiczno�� orzek�a, �e oddzia� T jest po prostu kantem. Klubem dla dekownik�w i innych nabieraczy, kt�rzy si� tam zabawiaj�. A niezrozumia�y j�zyk to zwyczajne pijackie �piewy.
Publiczno�� St. Albans stanowili, oczywi�cie, wy��cznie pacjenci pozosta�ych oddzia��w oraz personel. Nikt inny bowiem w podziemiu tym nie mieszka�. A wiadomo, �e �rodowisko szpitalne jest stokro� bardziej plotkarskie ni� sto najgorszych ma�omiasteczkowych plotkarek. Ponadto za� ludzi chorych byle g�upstwo potrafi wytr�ci� z r�wnowagi. Wystarczy�o par� miesi�cy ja�owych domys��w, by wytworzy� atmosfer� zupe�nego szale�stwa. W styczniu 2112 roku St. Albans by� przyzwoitym, dobrze prowadzonym szpitalem. W marcu 2112 nast�pi�o kompletne rozprz�enie, co oczywi�cie odbi�o si� powa�nie na osi�gni�ciach tego zak�adu. Procent wyzdrowie� wyra�nie spad�. Coraz cz�ciej zdarza�y si� wypadki symulacji, a tak�e drobnych narusze� regulaminu. Powszechne niezadowolenie ros�o. Trzeba by�o zmienia� personel, co zreszt� nie pomog�o. Pacjenci plotkowali nadal i buntowali si� z lada powodu. Przeniesiono wi�kszo�� gdzie indziej, zn�w zmieniono personel, a niepok�j wzrasta�.
Wreszcie wiadomo�� o tym wszystkim dotar�a drog� urz�dow� do genera�a Carpentera.
- W naszej walce o Idea� Ameryka�ski - o�wiadczy� - musimy pami�ta� zawsze o tych, kt�rzy ju� ponie�li ofiary. Przys�a� mi eksperta od szpitalnictwa.
Ekspert zg�osi� si�, lecz nie zdo�a� naprawi� stosunk�w w St. Albans. Genera� Carpenter przeczyta� jego meldunki i usun�� eksperta.
- Troska o chorych - rzek� genera� - jest pierwsz� oznak� cywilizacji. Wezwa� tu naczelnego lekarza.
Naczelny lekarz zg�osi� si� natychmiast. Nie m�g� zlikwidowa� histerii w St. Albans, wi�c sam zosta� zlikwidowany przez genera�a Carpentera. Tymczasem oddzia�em T zaj�a si� ju� prasa.
- Wezwa� tu - poleci� genera� - ordynatora oddzia�u T.
Z St. Albans przyby� kapitan doktor Edsel Dimmock. By� to cz�owiek m�ody, ale ju� �ysawy, poza tym t�gi. Zaledwie trzy lata temu sko�czy� akademi� medyczn�, ale cieszy� si� doskona�� opini� jako specjalista od psychoterapii. Genera� Carpenter lubi� specjalist�w, wi�c Dimmock mu si� spodoba�. A Dimmock ub�stwia� genera�a jako rzecznika kultury, niedost�pnej obecnie dla niego z powodu zbyt w�skiej specjalizacji, lecz kt�r� spodziewa� si� cieszy� w pe�ni po wygranej wojnie.
- S�uchaj pan, Dimmock - zacz�� genera�. - Ka�dy z nas to narz�dzie, zahartowane i wyostrzone, by wykonywa� okre�lon� prac�. Znasz pan nasz� dewiz�: �Praca dla ka�dego - ka�dy przy pracy�. Ot� na oddziale T kto� �le pracuje. Trzeba go usun��. Ale przede wszystkim powiedz mi pan, co to, u diab�a, jest ten oddzia� T?
Dimmock waha� si� i j�ka�. Wreszcie wyja�ni�, �e jest to oddzia� specjalny, utworzony dla specjalnego typu uraz�w bojowych. Urazy psychiczne.
- A Wi�c masz pan na oddziale pacjent�w?
- Tak jest, generale. Dziesi�� kobiet i czternastu m�czyzn. Carpenter potrz�sn�� plikiem meldunk�w.
- Wed�ug zezna� pacjent�w St. Albans na oddziale T nie ma nikogo.
Dimmock by� oburzony.
- Takie twierdzenie jest wierutnym k�amstwem - zapewni� genera�a.
- No, dobrze. A zatem, Dimmock, ma pan tam dwa tuziny stukni�tych. Ich obowi�zkiem jest wyzdrowie�. Pa�skim obowi�zkiem jest ich wyleczy�. Wi�c dlaczego, u diab�a, ca�y szpital z tego powodu wariuje?
- Czy ja wiem... Mo�e dlatego, �e ich trzymamy pod kluczem.
- Oddzia� T jest zamkni�ty?
- Tak jest, generale.
- Dlaczego?
- �eby utrzyma� pacjent�w, panie generale.
- Utrzyma�? Jak pan to rozumie? Czy oni chc� ucieka�, s� niespokojni czy jak?
- Nie, nie s� niespokojni.
- Dimmock, nie podoba mi si� pa�ska postawa. Pan wci�� si� wykr�ca, odpowiada wymijaj�co. I jeszcze jedno nie podoba mi si� w tym wszystkim: ta klasyfikacja �T�. Kaza�em sprawdzi� to dok�adnie znawcy rejestr�w z korpusu sanitarnego i okaza�o si�, �e nie ma �adnej klasy T. Co, u licha, wyprawiacie tam w St. Albans?
- Jakby tu powiedzie�... Klas� T wymy�lili�my sami. Bo... chodzi o to, panie generale, �e to do�� specjalne przypadki. Wci�� jeszcze nie wiemy, co z nimi robi� i jak post�powa�. Usi�owali�my trzyma� wszystko w sekrecie, p�ki nie opracujemy jakiej� metody. Ale to s� przypadki zupe�nie nowe, panie generale. Zupe�nie dot�d nie znane. - Specjalista wzi�� w tej chwili w Dimmocku g�r� nad s�u�bist�. - To rzecz niezwyk�a! To wywo�a sensacj� w medycynie! Najbardziej niezwyk�a rzecz, o jakiej kiedykolwiek s�ysza�em.
- Ale co, Dimmock? M�w pan konkretnie.
- C�, panie generale, to s� urazy psychiczne. Stupor, niemal katatonia. Bardzo nik�y oddech. T�tno zwolnione. �adnego kontaktu.
- Widzia�em tysi�ce takich przypadk�w - z�yma� si� Carpenter. - Co w tym niezwyk�ego?
- Tak jest, to, co powiedzia�em dot�d, brzmi jak standartowa klasyfikacja Q czy R. Ale pr�cz tych objaw�w mamy jeszcze co�... Ci chorzy nic nie jedz� i wcale nie �pi�.
- Nigdy?
- Niekt�rzy nigdy.
- Wi�c dlaczego nie umieraj�?
- Nie wiadomo. Cykl metaboliczny jest przerwany, ale tylko je�li chodzi o anabolizm. Katabolizm trwa nadal. Inaczej m�wi�c, panie generale, chorzy wydalaj� produkty przemiany materii, ale nic nie przyjmuj�. Wydalaj� toksyny zm�czenia i odbudowuj� zu�yte tkanki, ale bez po�ywienia i snu. B�g jeden wie, jak. To wprost fantastyczne.
- Dlatego trzymacie ich w zamkni�ciu? Czy to znaczy... Czy pan ich podejrzewa o wykradanie �ywno�ci i urz�dzanie sobie drzemek gdzie� indziej?
- O, nie! - odpar� zmieszany Dimmock. - Doprawdy nie wiem, jak to panu powiedzie�, panie generale. Ja... my... zamykamy ich z powod�w zupe�nie tajemniczej natury... Bo oni... oni znikaj�.
- Co robi�?
- Znikaj�, panie generale. W mgnieniu oka, nagle. Znikaj� w oczach.
- Co pan wygaduje?
- Kiedy tak jest. Mog�, powiedzmy, siedzie� na ��kach czy kr�ci� si� po sali. W jednej sekundzie widzi pan ich jeszcze, a w nast�pnej ju� nie. Czasem wszyscy s� na oddziale, to zn�w nie ma nikogo. Znikaj� i pojawiaj� si� bez �adnego �adu czy racji. Dlatego musieli�my zrobi� oddzia� zamkni�ty. W ca�ej historii medycyny wojskowej i uraz�w bojowych nie by�o dot�d takiego przypadku. Tote� nie wiemy, jak z tym post�powa�.
- Sprowad� mi pan tu trzech takich pacjent�w - rozkaza� genera� Carpenter.
�
Nathan Riley zjad� grzanki, po francusku z jajami w majonezie; wypi� dwie butelki porteru, zapali� hawa�skie cygaro i - z leciutk� czkawk� - wsta� od �niadania. Skin�� g�ow� Jimowi Corbettowi, kt�ry przerwa� rozmow� z Jimem Brylantem Brady, by go z�apa� jeszcze przed okienkiem kasjera.
- Powiedz, Nat - zagadn�� Jim Corbett - kto wed�ug ciebie zdob�dzie w tym roku puchar?
- Niebiescy - odpar� Nathan Riley.
- Kiedy nie s� w formie.
- Ale u nich graj� Snider, Furillo i Campanella. Oni na pewno zdob�d� puchar w tym roku. I za�o�� si�, �e zrobi� to wcze�niej ni� jakakolwiek inna dru�yna. Przed trzynastym wrze�nia. Zapisz sobie. Zobaczysz, �e mam racj�.
- Ty zawsze masz racj�, Nat - powiedzia� Corbett. Riley u�miechn�� si�, zap�aci� rachunek, wybieg� na ulic� i wskoczy� do konnego tramwaju jad�cego do Madison Square Garden. Wysiad� na rogu Pi��dziesi�tej i �smej i uda� si� na pi�tro, do bukmachera, urz�duj�cego nad sklepem radiowym. Bukmacher spojrza� na go�cia, wydoby� z biurka kopert� i wyliczy� pi�tna�cie tysi�cy dolar�w.
- Rocky Martiano - powiedzia� - znokautowa� Rolanda La Starz� w jedenastej rundzie. Jak ty, u diab�a, potrafisz typowa� ich tak dok�adnie, Nat?
- Z tego przecie� �yj� - u�miechn�� si� Riley. - Czy przyjmujesz zak�ad na wybory?
- Eisenhower dwana�cie na pi��. Stevenson...
- Pal sze�� Stevensona. - Riley po�o�y� na ladzie dwadzie�cia tysi�cy dolar�w. - Stawiam na Ike�a. Zapisz to na mnie.
Po wyj�ciu od bukmachera uda� si� do swego apartamentu w Waldorf Pa�ace, gdzie czeka� na niego niecierpliwie wysoki, chudy m�odzieniec.
- Dzie� dobry - powita� go Riley. - Pan jest Ford, prawda, Harold Ford?
- Henry Ford, panie Riley.
- I szuka pan kredytu dla sfinansowania maszyny, kt�r� buduje pan w swoim warsztacie rowerowym, tak? Jak pan j� nazwa�?
- Ipsimobil.
- Hmm, nie bardzo mi si� to podoba. Czy nie lepiej by�oby automobil?
- �wietny pomys�! Wykorzystam go, je�li pan pozwoli.
- Podoba mi si� pan, Henry, jest pan m�ody, energiczny, bystry, wierz� w pa�sk� przysz�o�� i w pa�ski automobil. Zainwestuj� dwie�cie tysi�cy w pana przedsi�biorstwie.
Riley wypisa� czek i odprowadzi� Forda do drzwi. Spojrza� na zegarek i pod wp�ywem nag�ego impulsu szybko si� cofn��. Rozejrza� si� po saloniku, po czym wszed� do sypialni, rozebra� si�, a nast�pnie w�o�y� szar� koszul� i szare spodnie. Na kieszonce koszuli, du�ymi literami wyszyty by� napis: Szp. Woj. St. Alb.
Nathan Riley zamkn�� teraz drzwi sypialni i - znik�.
Pojawi� si� w tej samej chwili na oddziale T szpitala wojskowego w St. Albans przy swoim ��ku, jednym z dwudziestu czterech ��ek ustawionych pod �cianami d�ugiego koszarowego budynku ze stali. Nie zd��y� jeszcze odetchn��, gdy pochwyci�y go trzy pary r�k. Nim zrobi� najmniejszy gest obronny, dosta� zastrzyk z 2 cc tiomorfatu sodu. Natychmiast znieruchomia�.
- Jednego ju� mamy - powiedzia� kto�.
- Pilnujcie go p�ki co - odpar� kto� inny. - Genera� Carpenter zam�wi� troje.
�
Kiedy Marcus Junius Brutus opu�ci� jej �o�e, Lela Machan klasn�a w d�onie. Do komnaty wesz�a niewolnica i przygotowa�a k�piel. Po k�pieli Lela ubra�a si�, skropi�a wonno�ciami, spo�y�a �niadanie, z�o�one z fig smyrne�skich, r�owych pomara�cz i dzbana purpurowego wina Lachryma Christi. Wypali�a papierosa i kaza�a przygotowa� lektyk�.
W bramie jej domu sta�, jak zwykle, t�um pe�nych uwielbienia �o�nierzy z XII Legii. Dw�ch centurion�w odepchn�o ludzi z lektyk�, uj�o dr��ki i ponios�o j� na w�asnych t�gich ramionach. Lela Machan u�miechn�a si�. M�ody cz�owiek w szafirowym p�aszczu przedosta� si� przez ci�b� i podbieg�. W jego r�ku b�ysn�� n�. Lela zebra�a si� w sobie, by m�nie przyj�� �mier�.
- O, pani! - wykrzykn�� m�odzieniec. - O, Lelo! M�odzieniec rozp�ata� sobie no�em lewe rami�, tak �e szkar�atna krew pop�yn�a obficie plami�c szaty Leli...
- Krew moja - zawo�a� m�odzian - jest tylko n�dzn� danin� dla ciebie, o pani! Lela dotkn�a �agodnie jego czo�a.
- Niem�dry ch�opcze - szepn�a - na co to?
- Na znak ho�du i mi�o�ci dla ciebie, o pani!
- B�dziesz dopuszczony dzi� wiecz�r o dziewi�tej - szepn�a Lela, on za� patrzy� na ni� w milczeniu tak d�ugo, �e a� si� roze�mia�a. - Przyrzekam ci. A jak ci na imi�, pi�kny ch�opcze?
- Ben Hur.
- Dzi� o dziewi�tej, Ben Hurze.
Lektyka ruszy�a. Nie opodal Forum min�� ich Juliusz Cezar, �ywo dyskutuj�cy z Savonarol�. Gdy ujrza� lektyk�, skin�� ostro na centurion�w, kt�rzy stan�li jak wryci. Cezar rozsun�� zas�ony lektyki i wbi� wzrok w Lel�, ta za� spojrza�a na� omdlewaj�co. Grymas wykrzywi� twarz Cezara.
- Dlaczego? - spyta� ochryple. - Prosi�em, b�aga�em, szlocha�em, rzuca�em wszystko do twych st�p... na pr�no! Dlaczego, Lelo? Dlaczego?
- Czy pami�tasz Boadice�? - wyszepta�a Lela.
- Boadice�? Kr�low� Bryt�w? Na Boga, Lelo, c� ona znaczy wobec naszej mi�o�ci? Jej nie kocha�em. Pokona�em j� tylko w bitwie.
- I zabi�e� j�, Cezarze.
- Sama si� otru�a.
- To by�a moja matka, Cezarze! - Palec Leli wymierzony by� w pier� Cezara. - Morderco! Zostaniesz ukarany. Nim min� Idy Marcowe, Cezarze!
Cezar cofn�� si�, zdj�ty groz�. Otaczaj�cy Lel� t�um wielbicieli wzni�s� na jej cze�� okrzyk uznania. Ruszy�a dalej i w�r�d ulewy p�atk�w r� i fio�k�w, poprzez Forum, dotar�a do �wi�tyni Westy. Tam porzuci�a swych wielbicieli i wesz�a do przybytku dziewiczej bogini.
Przed o�tarzem ukl�k�a, zm�wi�a modlitw�, rzuci�a szczypt� kadzid�a w p�on�cy na o�tarzu ogie� i zdj�a szaty. Spojrza�a na swe przepi�kne cia�o, odbite w srebrnym zwierciadle, i nagle dozna�a uczucia gwa�townej t�sknoty za domem. W�o�y�a szar� bluz� i szare spodnie. Na kieszonce bluzy wyhaftowane by�y litery: Szp. Wojsk. St. Alb. Z u�miechem raz jeszcze spojrza�a na o�tarz i znik�a. W tej samej chwili pojawi�a si� na oddziale T szpitala wojskowego w St. Albans, gdzie natychmiast straci�a przytomno�� pod wp�ywem zastrzyku z tiomorfatu sodu.
- To ju� dwoje - powiedzia� czyj� g�os.
- Potrzeba jeszcze jednego.
�
George Hanmer uczyni� dramatyczn� przerw� i spojrza� po sali - na �awy opozycji, na posta� szefa Izby siedz�cego symbolicznie na worku we�ny i na spoczywaj�c� na szkar�atnej poduszce przed nim srebrn� bu�awa. Ca�a Izba Gmin, zahipnotyzowana p�omiennym krasom�wstwem Hanmera, czeka�a z zapartym tchem na dalszy ci�g jego mowy.
- Wi�cej nic ju� nie powiem - rzek� wreszcie Hanmer g�osem zd�awionym od nadmiaru wzruszenia. Twarz mu poblad�a i przybra�a wyraz zawzi�ty. - Walczy� b�d� o t� ustaw� na piaskach nadmorskich, w miastach i miasteczkach, na ��kach, polach i w wioskach. O ustaw� t� walczy� b�d� do �mierci i, z bo�� pomoc�, tak�e po �mierci... Czy to, co m�wi�, jest pro�b� czy wyzwaniem - niech rozstrzygn� sumienia dostojnych cz�onk�w Izby. Ale jedno jest dla mnie pewne i przes�dzone: Anglia musi w�ada� Kana�em Sueskim.
Hanmer usiad�. W Izbie zawrza�o. Wraca� na miejsce w�r�d oklask�w i g�o�nych owacji, a po drodze Gladstone, Churchill i Pitt zatrzymywali go, by z wylaniem u�cisn�� mu d�o�. Lord Palmerston patrzy� na� chmurnie, lecz Disraeli szybko odsun�� Palmerstona, z dala ju� wyra�aj�c sw�j zachwyt i uznanie.
- Pojedziemy co� przegry�� w Tattersalu - rzek� Disraeli. - Moje auto czeka.
Przed Parlamentem istotnie ju� czeka� czarny rolls royce. Siedz�ca w nim Lady Beaconsfieid wpi�a pierwiosnek w butonierk� Disraeliego i czule pog�aska�a Hanmera po policzku.
- Daleko, odszed�e�, Georgie - powiedzia�a - od czas�w szkolnych - kiedy tak dokucza�e� Benowi.
Hanmer za�mia� si�, Disraeli zanuci� Gaudeamus igitur... i razem z Hanmerem �piewali star� scholastyczn� pie�� a� do chwili, gdy znale�li si� przed Tattersalem. Tam Disraeli zam�wi� piwo i pieczone ga��bki, a Hanmer poszed� do klubu na g�r�, aby si� przebra�.
Bez �adnego w�a�ciwie powodu zapragn�� nagle raz jeszcze przyjrze� si� swemu dawnemu �yciu. Mo�e nie chcia� tak ca�kowicie zrywa� z przesz�o�ci�. Zdj�� surdut, nankinow� kamizelk�, pr��kowane spodnie i lakierowane buty z cholewami, a wreszcie ciep�� bielizn�. W�o�y� szar� koszul�, szare spodnie i - znik�.
Pojawi� si� na oddziale T szpitala St. Albans, gdzie mocna doza tiomorfatu sodu pozbawi�a go przytomno�ci.
- To ju� b�dzie troje - stwierdzi� kto�.
- Odes�a� ich do Carpentera.
�
Tak wi�c sier�ant Nathan Riley, sier�ant Lela Machan i kapral George Hanmer znale�li si� w gabinecie genera�a Carpentera. Mieli na sobie szare stroje� szpitalne i wci�� jeszcze byli pod dzia�aniem tiomorfatu sodu.
Gabinet, specjalnie na ten cel opr�niony, jarzy� si� od �wiate�. Obecni byli rzeczoznawcy z Wywiadu, Kontrwywiadu, Bezpiecze�stwa i Centrali Szpiegostwa. Gdy kapitan Edsel Dimmock ujrza� kamienne twarze wpatrzone nieruchomo w niego i w jego pacjent�w, niczym pluton egzekucyjny, zerwa� si� z miejsca. Genera� Carpenter u�miechn�� si� pos�pnie.
- Nie przysz�o panu na my�l, Dimmock, �e nie wszyscy dadz� si� nabra� na pa�sk� opowie�� o znikaniu.
- Panie generale.
- Ja te� jestem ekspertem, Dimmock. Wyja�ni� panu kr�tko, jak sprawa wygl�da. Przebieg wojny jest niezadowalaj�cy. Nawet bardzo z�y. By�y przecieki informacji. A ba�agan w St. Albans mo�e wskazywa� na pana.
- Ale� oni naprawd� znikaj�, panie generale...
- Moi rzeczoznawcy chc� w�a�nie pom�wi� o tym z panem i z pa�skimi pacjentami. Zaczniemy od pana.
Rzeczoznawcy zabrali si� do Dimmocka, maj�c do dyspozycji zmi�kczalniki pod�wiadomo�ci i wyzwalacze instynkt�w oraz stosuj�c blokad� autokontroli. Uciekli si� nawet do narkoanalizy i wszelkiego rodzaju nacisk�w fizycznych i psychicznych. Trzykrotnie doprowadzili j�cz�cego Dimmocka do za�amania, ale na nic si� to zda�o.
- Niech si� teraz wypoci po tym wszystkim - rzek� Carpenter - a panowie we�cie si� do pacjent�w.
Eksperci nie mieli ochoty stosowa� drastycznych metod wobec kobiety i chorych �o�nierzy.
- Co za przewra�liwienie! - w�cieka� si� genera� Carpenter. - Walczymy o cywilizacj�. Musimy obroni� nasze idea�y bez wzgl�du na cen�. Prosz� zaraz si� do nich zabra�.
Eksperci z Wywiadu, Kontrwywiadu, Bezpiecze�stwa i Centrali Szpiegostwa przyst�pili do dzie�a. Jak p�omienie trzech zdmuchni�tych �wiec sier�ant Nathan Riley, sier�ant Lela Machan i kapral George Hanmer znikn�li w mgnieniu oka. A jeszcze przed sekund� siedzieli na fotelach, otoczeni przez zn�caj�cych si� nad nimi rzeczoznawc�w.
Eksperci os�upieli. Genera� Carpenter zachowa� si� elegancko.
- Kapitanie Dimmock - rzek� sztywno sk�oniwszy g�ow� - musz� pana przeprosi�. Pu�kowniku Dimmock, awansuj� pana za dokonanie donios�ego odkrycia. Tylko... tylko co to wszystko, u diab�a, znaczy? W ka�dym razie musimy sprawdzi� najpierw samych siebie. - Podni�s� s�uchawk�. - Przys�a� tu rzeczoznawc� od uraz�w bojowych i psychiatr�.
Po chwili weszli dwaj eksperci. Skrupulatnie zbadano ich personalia, oni za� zbadali �wiadk�w, po czym zastanowili si�.
- Wszyscy panowie cierpicie z powodu lekkiego urazu - rzek� ekspert urazowy. - Nerwica wojenna.
- Pan s�dzi, �e to znikni�cie nam si� przywidzia�o?
Urazowiec potrz�sn�� g�ow�, spojrza� na psychiatr�, ten za� r�wnie� potrz�sn�� g�ow�.
- Zbiorowy omam - rzek� psychiatra.
W tej chwili sier�ant Riley, sier�ant Machan i kapral Hanmer zn�w si� pojawili. Przed sekund� byli jeszcze zbiorowym omamem, a teraz siedzieli znowu na swych fotelach, otoczeni skonfundowanymi ekspertami.
- Pr�dko, Dimmock! - zawo�a� Carpenter. - U�pij ich pan z powrotem. Wstrzyknij im pan po dwa litry. Natychmiast - krzykn�� w interfon - przys�a� tu wszystkich ekspert�w, jakich tylko mamy! Nadzwyczajne zebranie w moim gabinecie.
Trzydziestu siedmiu ekspert�w, twardych i hartownych jak nierdzewna stal, zbada�o nieprzytomnie le��ce ofiary uraz�w bojowych i omawia�o je potem przez trzy godziny. Pewne fakty by�y oczywiste. Musi to wi�c by� jaki� nowy fantastyczny syndrom, wywo�any przez nowe i fantastyczne potworno�ci wojny. W miar� jak rozwija si� technika bojowa, reakcja jej ofiar musi r�wnie� przybiera� nowe formy. Ka�da akcja powoduje r�wn� co do rozmiar�w przeciwstawn� reakcj�. Na to zgoda.
Nowy �w syndrom wi�za� si� musi z jak�� form� teleportacji - panowaniem psychiki nad przestrzeni�. Najwidoczniej uraz bojowy, niszcz�c pewne znane si�y psychiczne, musi rozwija� inne, utajone i dot�d nie znane. Zgoda.
Oczywi�cie pacjenci potrafi� wraca� tylko do punktu wyj�cia. Inaczej nie wracaliby stale na oddzia� T ani te� nie wr�ciliby do gabinetu genera�a Carpentera. Na to te� zgoda.
Oczywiste jest tak�e, i� pacjenci musz� mie� mo�no�� snu i zapewnienia sobie �ywno�ci tam, dok�d si� udaj�, gdy� ani �ywno�ci, ani snu nie potrzebowali na oddziale T. R�wnie� i na to zgoda.
- Drobny szczeg�, panowie - wtr�ci� pu�kownik Dimmock. - Ich powroty na oddzia� T zdaj� si� by� coraz rzadsze. Z pocz�tku znikali i wracali codziennie. Teraz wi�kszo�� znika na ca�e tygodnie i ma�o kto z nich wraca.
- Mniejsza z tym - przerwa� Carpenter. - Ale dok�d oni uciekaj�?
- Czy oni nie teleportuj� si� przypadkiem poza linie frontu? - spyta� kto�. - To by wyja�nia�o przecieki informacji.
- Tym niech si� zaraz zajmie Kontrwywiad - warkn�� Carpenter. - Czy nieprzyjaciel - ci�gn�� - ma podobne trudno�ci na przyk�ad z je�cami, kt�rzy znikaj� z tamtejszych oboz�w, a potem tam wracaj�? Mo�e to w�a�nie nasi pacjenci z oddzia�u T?
- Nasi pacjenci - powiedzia� pu�kownik Dimmock - by� mo�e uciekaj� po prostu do dom�w.
- Niech Bezpiecze�stwo to sprawdzi - rozkaza� Carpenter. - Nale�y zbada� stosunki domowe i powi�zania ka�dego z tych dwudziestu czterech znikaczy. A co do samego oddzia�u T, prosz� pan�w, pu�kownik Dimmock opracowa� pewien plan.
- Ustawimy na oddziale T sze�� dodatkowych ��ek - wyja�ni� Edsel Dimmock. - Skierujemy tam w charakterze pacjent�w sze�ciu ekspert�w, kt�rzy b�d� wszystko obserwowa�. Informacje od pacjent�w mog� by� uzyskiwane tylko po�rednio. W okresach �wiadomo�ci s� oni katatoniczni i niekomunikatywni, a pod wp�ywem narkotyk�w trac� zdolno�� odpowiadania na pytania.
- Panowie - zreasumowa� Carpenter. - Mamy do czynienia z najpot�niejsz� potencjalnie broni� w historii wojen. Nie potrzebuj� wam t�umaczy�, czym by�aby dla nas mo�no�� przeteleportowania ca�ej armii poza linie nieprzyjacielskie. W ci�gu jednego dnia wygramy wojn� o Idea� Ameryka�ski, je�li tylko uda nam si� rozwik�a� t� tajemnic�. Musimy zwyci�y�!
Eksperci krz�tali si�, Bezpiecze�stwo sprawdza�o, Kontrwywiad bada�. Sze�� ludzkich narz�dzi, ostrych i hartownych, wprowadzono na oddzia� T Szpitala St. Albans. Stopniowo zapoznawali si� oni ze znikaczami, kt�rzy wracali coraz rzadziej. A napi�cie w szpitalu ros�o.
Bezpiecze�stwo zameldowa�o, �e w ci�gu ca�ego ubieg�ego roku nie odnotowano w Ameryce �adnego wypadku niezwyk�ego zjawienia si�. Kontrwywiad doni�s�, �e wed�ug ich danych oraz danych wywiadu nieprzyjacielskiego nie mieli oni, jak si� zdaje, podobnych k�opot�w. Genera� Carpenter by� zupe�nie zbity z tropu.
Poruszamy si� po zupe�nie nieznanym terenie � m�wi� sobie - nie mamy �adnego w tej dziedzinie fachowca. Musimy wynale�� ca�kiem nowe �rodki.
- Po��czy� mnie z jakim� wybitnym uniwersytetem - rzuci� w interfon. Po��czono go z Yale.
- Musz� mie� specjalist�w od panowania psychiki nad materi�. Prosz� mi takich wyszkoli� - rozkaza� Carpenter.
Uniwersytet w Yale natychmiast zorganizowa� kursy dla absolwent�w w zakresie taumaturgii, percepcji pozazmys�owej i telekinezy.
Pierwszym sygna�em by�o ��danie, z jakim wyst�pi� jeden z ekspert�w umieszczonych na oddziale T: domaga� si� przys�ania lapidologa.
- Po co, u diab�a? - zdziwi� si� Carpenter.
- Nasz ekspert - wyja�ni� pu�kownik Dimmock - natrafi� na wzmiank� o drogocennym kamieniu. Ale �e sam jest specjalist� od spraw personalnych, nie wie, co z tym fantem zrobi�.
- I s�usznie - pochwali� Carpenter. - Ka�dy jest specjalist� w swojej dziedzinie, ka�da dziedzina ma swego specjalist�. - Si�gn�� po interfon. - Przys�a� mi lapidologa.
Bieg�y lapidolog zosta� oddelegowany z Arsena�u Si� Zbrojnych. Polecono mu zidentyfikowa� brylant nazwany Jim Brady, Nie zdo�a�.
- Spr�bujemy innej metody - orzek� genera� Carpenter. - Przys�a� mi semantyka - rzuci� w interfon.
Semantyk opu�ci� po�piesznie swe biuro w Ministerstwie Propagandy Wojennej, ale z nazwy �Jim Brady� nie umia� wyci�gn�� �adnego wniosku. Dla niego by�y to tylko imiona w�asne. Nic wi�cej. Zaproponowa� wezwanie genealoga.
Genealog otrzyma� jednodniowe zwolnienie od zaj�� w Komisji Badania Nieameryka�skich Antenat�w, ale nic nie m�g� ustali� poza faktem, �e �Brady� przez pi��set lat by�o pospolitym nazwiskiem w Ameryce. Zaproponowa� wezwanie archeologa.
Archeolog, delegowany z Wydzia�u Kartografii Dow�dztwa Inwazyjnego, niezw�ocznie zidentyfikowa� znaczenie s��w Jim Brylant Brady. Tak nazywa�a si� historyczna osobisto�� g�o�na niegdy� w mie�cie Ma�y Stary Nowy Jork, gdzie� w okresie mi�dzy gubernatorem Peterem Stuyvesantem a gubernatorem Fiorello La Guardia.
- Na Boga! - zdumia� si� Carpenter. - To przecie� przed wiekami. Sk�d, u diab�a, Nathan Riley go wytrzasn��? Niech pan przy��czy si� do ekspert�w na oddziale T i zbada t� spraw�.
Archeolog zbada� spraw�, sprawdzi� wyniki i z�o�y� raport. Carpenter przeczyta� raport i os�upia�. Zwo�a� natychmiast nadzwyczajne zebranie swego sztabu ekspert�w.
- Panowie - obwie�ci� - oddzia� T to co� wi�cej ni� teleportacja. Ci urazowi pacjenci dokonuj� rzeczy znacznie bardziej niewiarygodnych... Znacznie bardziej donios�ych. Panowie, oni podr�uj� w czasie!
Eksperci nie robili wra�enia przekonanych. Lecz Carpenter g�osem stanowczym powt�rzy�:
- Tak jest, panowie. Podr�e w czasie s� faktem. Nie dosz�o do nich w taki spos�b, jak si� spodziewali�my, to znaczy w wyniku �cis�ych bada� dokonywanych przez odpowiednich fachowc�w. Podr�e w czasie wyst�pi�y jako gro�na plaga... zaraza... choroba wojenna... skutek uraz�w bojowych u zwyk�ych ludzi. A teraz, panowie, nim przejd� do dalszych wywod�w, prosz� was o zbadanie tych meldunk�w.
Sztab ekspert�w przestudiowa� powielone meldunki: Sier�ant Nathan Riley znika� udaj�c si� we wczesny wiek XX do Nowego Jorku... Sier�ant Lela Machan odwiedza�a I wiek w Rzymie... Kapral George Hanmer podr�owa� do XIX-wiecznej Anglii. Podobnie reszta pacjent�w: wymykali si� z zam�tu i grozy wsp�czesnej wojny, uciekaj�c z XXII wieku do Wenecji do��w, na Jamajk�, z czas�w gdy by�a siedliskiem korsarzy, do Chin dynastii Han, Norwegii Eryka Czerwonego, do wszelkich zak�tk�w �wiata i wszelkich epok.
- Nie potrzebuj� podkre�la� olbrzymiego znaczenia tego odkrycia - podkre�li� genera� Carpenter. - Pomy�lcie tylko, panowie, jaki by�by skutek dla dzia�a� wojennych, gdyby�my mogli wys�a� ca�� armi� w ubieg�y tydzie�, miesi�c czy rok. Wygraliby�my wojn� jeszcze przed jej zacz�ciem. Mogliby�my ochroni� nasze idea�y... Poezj�, pi�kno, kultur� Ameryki... przed barbarzy�stwem, zanim jeszcze cokolwiek im zagrozi.
Sztab ekspert�w przyst�pi� do rozwa�a� nad zagadnieniem wygrywania bitew przed ich rozpocz�ciem.
- Spraw� komplikuje fakt - ci�gn�� genera� Carpenter - �e pacjenci z oddzia�u T s� niepoczytalni. Mo�e i wiedz�, a mo�e nawet nie wiedz�, jak robi� to, co robi�, ale w ka�dym razie nie s� zdolni do udzielenia najb�ahszych wyja�nie� fachowcom, kt�rzy mogliby przeobrazi� ten cud w metod�. A skoro oni nie mog� nam pom�c, musimy sami znale�� do tego klucz.
Zaprawieni i wytrenowani specjali�ci popatrywali niepewnie na siebie.
- Potrzeba nam b�dzie ekspert�w od tych spraw - rzek� genera� Carpenter.
Sztab fachowc�w odetchn�� z ulg�. Z powrotem znale�li si� na znajomym gruncie.
- Potrzebny nam b�dzie cerebromechanik, cybernetyk, psychiatra, anatomopatolog, archeolog i pierwszorz�dny historyk. Skieruje si� ich na oddzia� i nie wyjd� stamt�d, dop�ki nie wykonaj� zadania. Musz� opanowa� technik� podr�y w czasie.
Pierwszych pi�ciu ekspert�w �atwa by�o znale�� w r�nych departamentach wojennych. Ca�a Ameryka by�a wielk� instrumentowni� zaprawionych i wytrenowanych specjalist�w. Powsta�y natomiast k�opoty z wyszukaniem pierwszorz�dnego historyka. Wreszcie Federalny Zarz�d Wi�ziennictwa, w porozumieniu z wojskiem, udzieli� warunkowego zwolnienia dyrektorowi Bradleyowi Scrimowi, skazanemu na dwadzie�cia lat ci�kich rob�t. Dyrektor Scrim, cierpki i k��liwy, by� kierownikiem katedry filozofii historii na uniwersytecie jednego z zachodnich stan�w do czasu, gdy powiedzia�, co my�li, o Wojnie o Idea� Ameryka�ski. Za to w�a�nie dosta� dwadzie�cia lat katorgi.
Scrim nadal by� nieprzejednany, ale intryguj�ca zagadka oddzia�u T sk�oni�a go; do wsp�pracy.
- Ale zwracam uwag� - burkn�� - �e nie jestem �adnym ekspertem. W tym ciemnym spo�ecze�stwie ekspert�w jestem ostatnim konikiem polnym �piewaj�cym ko�o mrowiska.
Carpenter chwyci� s�uchawk� interfonu.
- Przys�a� mi natychmiast entomologa! - rzuci�.
- Zaczekaj pan! - przerwa� mu Scrim. - Zaraz to przet�umacz�. To wy jeste�cie mrowiskiem, gniazdem mr�wek, bez przerwy krz�taj�cych si�, pracuj�cych i ci�gle si� specjalizuj�cych. W jakim celu?
- By chroni� Idea� Ameryka�ski - odpar� �ywo Carpenter - walczymy o poezj�, kultur� i o�wiat�. O lepsze i pi�kniejsze �ycie.
- To znaczy, �e walczycie i o mnie � powiedzia� Scrim. - Bo tym w�a�nie sprawom po�wi�ci�em �ycie. A tymczasem co�cie ze mn� zrobili? Wsadzili�cie mnie do wi�zienia.
- Udowodniono panu sympatyzowanie z wrogiem i pogl�dy antyameryka�skie - zareplikowa� Carpenter.
- Udowodniono mi wiar� w m�j w�asny Idea� Ameryka�ski - rzek� Scrim. - To znaczy, innymi s�owy, skazano mnie za to, �e my�l� samodzielnie.
Na oddziale T Scrim by� nadal nieprzejednany. Sp�dzi� tam jedn� noc, zjad� ze smakiem trzy dobre posi�ki, przeczyta� meldunki i sprawozdania, odrzuci� je i zacz�� gwa�townie domaga� si� wypuszczenia.
- Ka�dy ma wyznaczone zadanie - o�wiadczy� mu pu�kownik Dimmock - i ka�dy musi swe zadanie wykona�. Nie wyjdzie pan, p�ki pan nie wykryje tajemnicy podr�y w czasie.
- Nie ma tu �adnej tajemnicy, kt�r� m�g�bym wykry� - odpar� Scrim.
- Czy oni. podr�uj� w czasie?
- I tak, i nie.
- Odpowied� musi by� albo �tak�, albo �nie�. W �adnym razie jedno i drugie. Pan si� uchyla...
- Niech mi pan powie - znu�onym g�osem przerwa� mu Scrim - jaka jest pa�ska specjalno��?
- Psychoterapia.
- Wi�c jak, u diab�a, mo�e pan zrozumie�, o czym ja m�wi�? Tu chodzi o koncepcj� filozoficzn�. Powiadam panu, �e nie ma tu �adnej tajemnicy, kt�r� m�g�by wykorzysta� sztab. Ani �adna instytucja czy organizacja. To tylko dla jednostek.
- Nie rozumiem pana.
- Nie spodziewa�em si�, �e pan to zrozumie. Prosz� mnie odwie�� do Carpentera.
Odwieziono Scrima do biura Carpentera. Scrim spojrza� na genera�a ze z�o�liwym u�miechem; wygl�da� zupe�nie jak rudy, wychudzony diabe�.
- Wystarczy mi dziesi�� minut. Czy mo�e mi pan tyle po�wi�ci�?
Carpenter skin�� g�ow�.
- Wi�c niech pan s�ucha uwa�nie. Dam panu klucz do tajemnicy tak ogromnej i tak osobliwej, �e musi pan wysili� ca�y sw�j dowcip, aby to poj��.
Carpenter patrzy� wyczekuj�co.
- Nathan Riley cofa si� w czasie do pocz�tk�w XX stulecia. Tam prowadzi �ycie, jakie wymarzy� sobie w najrozkoszniejszych snach. Jest graczem na wielk� skal�, przyjacielem Jima Brylanta Brady�ego i innych graczy i spekulant�w. Wygrywa zak�ady dotycz�ce fakt�w z przysz�o�ci, bo zna, oczywi�cie, wyniki. Wygra� stawiaj�c w wyborach na Eisenhowera, a w meczu bokserskim na boksera Martiano przeciw innemu bokserowi, nazwiskiem La Starza. Zrobi� du�e pieni�dze inwestuj�c w fabryk� samochod�w za�o�on� przez Henry Forda. Na tym polega ca�a historia. Czy te fakty maj� dla pana jakie� znaczenie?
- Nie bez pomocy analityka socjologicznego - odpar� Carpenter i si�gn�� do interfonu.
- Nie sprowadzaj pan analityk�w, p�niej to panu wyt�umacz�. Spr�bujmy rozwa�y� jeszcze inne dane. Wa�my na przyk�ad tak� Lel� Machan. Ta ucieka do cezaria�skiego Rzymu, gdzie prowadzi �ycie, o jakim marzy�a - jemme fatale, wampa. Wszyscy si� w niej kochaj�: Juliusz Cezar, Sayonarola, ca�a Legia XII, osobnik zwany Ben Hurem. Czy widzi pan, gdzie le�y b��d?
- Nie.
- Lela pali tak�e papierosy.
- No wi�c co? - spyta� po namy�le Carpenter.
- Dobrze, id�my dalej - rzek� Scrim. - George Hanmer ucieka do Anglii XIX wieku, gdzie jest cz�onkiem Parlamentu i przyjacielem Gladstone�a, Winstona Churchilla oraz Disrealiego, kt�ry wozi go swoim rolls roycem. Czy pan wie, co to jest rolls royce?
- Nie.
- To by�a marka samochod�w.
- Wi�c co?
- Jeszcze pan nie rozumie?
- Nie.
Scrim wzburzony kr��y� po gabinecie.
- Carpenter - rzek� - to znacznie wi�ksze odkrycie ni� teleportacja czy podr�e w czasie. W tym mo�e zawiera� si� ocalenie cz�owieka. Chyba nie przesadzam. Te dwa tuziny ofiar urazu bojowego, ci pacjenci oddzia�u T zostali wbombardowani w co� tak gigantycznego, �e trudno si� dziwi�, i� pa�scy specjali�ci i eksperci nie mog� tego zrozumie�.
- A c�, u diab�a, mo�e by� wi�kszego od podr�y w czasie?
- Niech pan uwa�a, Carpenter: Eisenhower nie ubiega� si� o prezydentur� przed po�ow� XX wieku. Nathan Riley nie m�g� by� przyjacielem Jima Brylanta Brady�ego i stawia� w wyborach na Eisenhowera. W ka�dym razie nie r�wnocze�nie. Brady nie �y� ju� od �wier�wiecza, kiedy Ike zosta� prezydentem. Martiano pokona� La Starz� nie w tym samym roku, kiedy Henry Ford zak�ada� sw� fabryk�, ale w pi��dziesi�t lat p�niej. Podr� w czasie Nathana Rileya pe�na jest podobnych anachronizm�w.
Twarz Carpentera wyra�a�a ogromne zdumienie.
- Lela Machan nie mog�a mie� Ben Hura za kochanka. Ben Hur nigdy nie by� w Rzymie. I w og�le nigdy nie istnia�. To tylko posta� z powie�ci. Lela nie mog�a pali�, w tamtych czasach nie znano tytoniu. Rozumie pan? Znowu anachronizm. Disraeli nie m�g� wozi� George�a Hanmera rolls roycem, bo samochody wynaleziono d�ugo po �mierci Disraeliego.
- Wi�c co, u licha, chcesz pan przez to powiedzie�!? - wykrzykn�� Carpenter. - �e oni wszyscy k�ami�?
- Nie. Niech pan nie zapomina, �e ci ludzie nie potrzebuj� snu ani po�ywienia. Oni nie k�ami�. Istotnie w�druj� w czasie. Jedz� i �pi� w tych dawnych epokach, do kt�rych si� cofaj�.
- Ale sam pan powiedzia�, �e ich opowie�ci nie trzymaj� si� kupy, �e s� pe�ne anachronizm�w.
- Bo oni w�druj� w epoki ogl�dane oczyma ich w�asnej wyobra�ni. Nathan Riley ma sw�j w�asny obraz Ameryki pocz�tku XX wieku. Obraz ten jest b��dny i anachroniczny, poniewa� Riley nie jest historykiem; ale dla niego ten obraz jest prawdziwy. Wi�c mo�e tam �y�. I to samo dotyczy pozosta�ych.
Carpenterowi oczy wysz�y na wierzch.
- Wszystko to jest w�a�ciwie nie do ogarni�cia umys�em. Ludzie ci odkryli spos�b zmieniania marze� w rzeczywisto��. Potrafi� wej�� w rzeczywisto�� swych marze�. Mog� w niej przebywa�, �y� w niej, mo�e na zawsze. Na Boga, Carpenter, oto pana Idea� Ameryka�ski. To jest cudotw�rstwo, nie�miertelno��, niemal boski akt stworzenia, w�adza ducha nad materi�... Trzeba koniecznie to zbada�, trzeba przestudiowa� dok�adnie, trzeba da� to �wiatu.
- Czy mo�e pan to zrobi�, Scrim?
- Nie, nie mog�. Jestem historykiem. Jestem nietw�rczy, a wi�c jest to ponad moje si�y. Do tego potrzebny jest poeta... artysta, kt�ry rozumie mechanizm powstawania marze�. Od przelewania marze� na papier winien by� jeden krok zaledwie do obracania ich w rzeczywisto��.
- Poeta?... Czy pan m�wi powa�nie?
- Oczywi�cie, jak najpowa�niej. Czy� pan nie wie, co to jest poeta? Klarowa� nam pan przez pi�� lat, �e toczymy t� wojn�, aby ocali� poet�w.
- Nie r�b pan �art�w, Scrim, ja...
- Niech pan po�le na oddzia� T poet�. On nauczy si� od nich tej sztuki. Tylko poeta potrafi si� tego nauczy�. A gdy ju� raz b�dzie wiedzia�, nauczy pa�skich psycholog�w i anatom�w. A oni z kolei b�d� mogli nauczy� nas. Bowiem poeta jest jedynym cz�owiekiem, kt�ry mo�e s�u�y� za t�umacza mi�dzy ofiarami tych uraz�w a pa�skimi ekspertami.
- Zdaje mi si�, �e ma pan racj�, Scrim.
- A zatem niech pan nie zwleka, Carpenter. Bo ci pacjenci wracaj� coraz rzadziej do naszego �wiata. Musimy wi�c zdoby� ich tajemnic�, zanim znikn� na zawsze. Trzeba wys�a� na oddzia� T poet�.
Carpenter si�gn�� po interfon.
- Przys�a� mi natychmiast poet�! - rozkaza�. Genera� czeka�. Czeka� i czeka�, podczas gdy Ameryka szuka�a gor�czkowo w�r�d swoich dwustu dziewi��dziesi�ciu milion�w zaprawionych i wytrenowanych ekspert�w, w�r�d swoich narz�dzi ludzkich, wyspecjalizowanych w obronie ameryka�skich idea��w pi�kna, poezji i urody �ycia. Czeka�, by w�r�d nich znaleziono poet�, i nie rozumia� zw�oki i bezowocno�ci wszelkich poszukiwa�. Nie rozumia� tak�e, dlaczego ten fakt zupe�nego, ostatecznego znikni�cia tak bardzo roz�mieszy� Bradleya Scrima.