8975

Szczegóły
Tytuł 8975
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8975 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8975 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8975 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Poul Anderson Ostatni wybawcy ludzko�ci O karierze Poula Andersona pisa�em ju� kilka razy w tej serii. Teraz trzeba powiedzie�, �e stale ro�nie jego s�awa, ci�gle tworzy cudown� fantastyk� naukow� i coraz wi�cej r�wnie cudownych utwor�w fantasy. Opowiadanie �Ostatni wybawcy ludzko�ci� ukazuje przysz�y, zdecentralizowany system polityczny, gdzie �adna urz�dowa ideologia nie jest konieczna, ale niekt�re ludzkie istoty trzymaj� si� kurczowo starych przekona�. Poul zdo�a� fanatyzm i kra�cowa samotno�� tych ludzi uchwyci� z umiej�tno�ci� i wyczuciem, kt�re przenikaj� cale jego opowiadanie. (Martin H. Greenberg) Katherine MacLeans w opowiadaniu pt. �Nieludzkie po�wi�cenie�, pomieszczonym w niniejszym tomie, porusza zagadnienie misji w religijnym znaczeniu tego s�owa. Nie wszyscy jednak misjonarze zajmuj� si� rozpowszechnianiem religijnych prawd lub tego, co za nie uwa�aj�. Ka�dy cz�owiek wierzy w co�, co nie poddaje si� racjonalnym badaniom. Przyk�adowo, moj� idee fix stanowi to, �e �wiat by�by przyjemniejszym i bardziej czystym miejscem, gdyby w jakim� danym roku dru�yna baseballowa �New York Mets� zdoby�a tytu�, a potem Puchar �wiata. �adna liczba oznak, �e w danym roku �Mets� nie mog� osi�gn�� tych zwyci�stw, nie zachwia�aby moim przekonaniem. �adne racjonalne przes�anki, �e nie ma to znaczenia, kt�ra dru�yna baseballowa zwyci�y w jakim� roku, oraz �e sytuacja, w kt�rej ka�da dru�yna wygrywa�aby czasami, jest faktycznie lepsza dla baseballu jako ca�o�ci, nie wyperswaduje mi moich pogl�d�w. Takie irracjonalizmy, dop�ki dotycz� baseballu lub innych podobnie banalnych rzeczy (och, wybacz mi, pot�ny duchu, Babe Ruth), nie wyrz�dzaj� tak naprawd� szkody. Mog� nawet pom�c w roz�adowaniu mojej, z natury, wojowniczej i skorej do b�jki osobowo�ci w nieszkodliwych potyczkach. Ale istniej� polityczne i ekonomiczne wierzenia, kt�re posiadaj� si�� prawie religijnego fanatyzmu i kt�re mog� wywo�ywa� niebezpieczne konflikty pomimo, wydawa�oby si�, braku powodu. Satyra Poula Andersona to w�a�nie przedstawia. (Oczywi�cie, Poul jest libera�em, i kt�rego� dnia mog� go za to waln�� pi�ci� w nos, mimo �e bardzo go lubi�.) (Isaac Asimov) Gdy by�em ma�y (nie sko�czy�em jeszcze dziewi�ciu lat), w naszym miasteczku mieszka� stary cz�owiek, kt�rego ludzie nazywali szale�cem. Mia� prawie sto lat i nie posiada� rodziny. W tamtych czasach w ka�dym mie�cie byli ludzie, kt�rzy nie mieli �adnych krewnych. Wujaszek Jim by� nieszkodliwy, a nawet u�yteczny. Chcia� pracowa� i za�ata� chocia� kilka but�w. Jego warsztat by� zawsze czysty i schludny. Kiedy stan��e� tam w�r�d zapachu sk�ry i oliwy, mog�e� z ty�u, za warsztatem, zobaczy� jego mieszkanie. Nie mia� wielu ksi��ek, ale p�ka za p�k� za�adowane by�y wysokimi, b�yszcz�cymi stosami papier�w zawini�tych w plastik, po��k�y ju� ze staro�ci i zgrzybia�y jak ich w�a�ciciel. Nazywa� je swoimi magazynami. Je�eli my, dzieci, zachowywa�y�my si� grzecznie, czasem pozwala� nam popatrze� na obrazki w �rodku. Po jego �mierci mia�em okazj� przeczyta� teksty. By�y zupe�nie pozbawione sensu. Nikt nie obawia�by si� rzeczy, kt�re ludzi z tych opowiada� i artyku��w ogromnie niepokoi�y. Mia� tak�e wielki, antyczny telewizor. Zastanawiaj�ce by�o to, dlaczego przechowywa� go, skoro nic nie m�g� na nim odbiera� z wyj�tkiem og�osze�, a miasto mia�o przecie� doskona�y odbiornik. Naprawd�, nie wiem. No, dobrze, by� szalony. Ka�dego ranka spacerowa� w d� Main Street. Wi�kszo�� drzew, rosn�cych wzd�u� tej ulicy, stanowi�y wi�zy, wysokie i zacieniaj�ce latem drog�. Tylko czasem z�oty promyk s�o�ca przedar� si� przez listowie. Wujaszek Jim odziewa� zawsze swe d�ugie, sztywne cia�o w staro�ytne, bez ma�a, ubranie. Niewa�ne by�o, czy dzie� by� upalny, a w Ohio mo�e by� bardzo gor�co. Bez w�tpienia cie�, kt�ry dawa�y drzewa, by� powodem takiej trasy spaceru. Wujaszek nosi� wystrz�pione bia�e koszule z wytartymi ko�nierzykami, pasek materia�u zawi�zany wok� szyi, d�ugie spodnie, co� w rodzaju niezgrabnej marynarki i ciasne buty, kt�re uwiera�y go w stopy. Widok by� �a�osny. My jako dzieci byli�my m�odzi i okrutni. Poniewa� nigdy nie widzieli�my go bez ubrania, my�leli�my, �e musi ukrywa� jak�� okropn� deformacj� cia�a i nagabywali�my go o to bez przerwy. Jim nigdy nie wykorzysta� naszych wybryk�w przeciw nam. W�a�ciwie to zwykle dawa� nam cukierki, kt�re sam robi�, dop�ki nie wmiesza� si� dentysta. Potem wys�uchali�my przemowy naszych rodzic�w i dowiedzieli�my si�, �e cukier niszczy z�by. W ko�cu zdecydowali�my, �e Wujaszek Jim (tak go nazywali�my bez u�ci�lania, czy jest czyimkolwiek wujkiem, gdy� w rzeczywisto�ci nie by� niczyim) nosi te wszystkie rzeczy jako swego rodzaju t�o dla guzika z napisem �Zwyci�stwo dla Willarda�. Pewnego razu zapyta�em go o to i dowiedzia�em si�, �e Willard by� ostatnim republika�skim prezydentem Stan�w Zjednoczonych i wielkim cz�owiekiem, kt�ry pr�bowa� powstrzyma� nieszcz�cie. By�o ju� jednak za p�no, gdy� ludzie pogr��yli si� zbyt g��boko w gnu�no�ci i dekadencji. Zbyt trudne by�o to do poj�cia dziewi�cioletniego ch�opca i do dzi� jeszcze tego tak naprawd� nie rozumiem, z jednym wyj�tkiem. Wiem, �e wtedy miasta nie rz�dzi�y si� same, a mieszka�cy kraju podzieleni byli na dwie wielkie grupy, kt�re nawet nie by�y klanami, ale kt�re bardziej lub mniej wp�ywa�y na wyb�r prezydenta. Nie by� on rozjemc� pomi�dzy miastami czy stanami, ale trzyma� w gar�ci wszystko. Wujaszek Jim zwykle szed� w d� Main Street obok Ratusza i elektrowni s�onecznej, potem skr�ca� obok fontanny, przechodzi� obok domu Conrada, stryjecznego dziadka mojego ojca, i dalej a� do kra�c�w miasta, gdzie rozci�ga�y si� pola i ��ki. Przy porcie lotniczym skr�ca� i wraca� obok Josepha Anakeliana, gdzie zawsze rzuca� okiem na r�czne krosna i szydz�c z nich, opowiada� o automatycznej maszynerii. Ciekawe, co mia� przeciwko r�cznemu tkaniu?. Nie wiem, bo przecie� tkalnia Josepha by�a s�awna. Wujaszek robi� tak�e zgry�liwe uwagi na temat naszego ma�ego lotniska i p� tuzina miejskich fruwaczy. To nie by�o w porz�dku. Mieli�my autostrady i wystarczaj�co wiele fruwaczy na potrzeby naszych d�u�szych podr�y. Nigdy nie zdarzy�o si�, by wi�cej ni� sze�� grup podr�nych wyje�d�a�o gdzie� jednocze�nie z miasteczka tej wielko�ci co nasze. Ale chcia�em powiedzie� o Komuni�cie. To by�o wiosn�. �nieg roztopi� si� i ziemia zacz�a przesycha�, a nasi farmerzy wyszli sia�. Reszta ludzi z naszego miasteczka krz�ta�a si� wok� przygotowa� do fety, gotuj�c i piek�c. Och, co za zapachy unosi�y si� w powietrzu. Kobiety wymienia�y przepisy kulinarne, rzemie�lnicy stukali m�otkami, szyli i spawali. Sznury do prania obwieszone by�y �wi�tecznymi ubraniami wyci�gni�tymi z zimowych skrzy�, zakochani trzymali si� za r�ce i szeptali o nadchodz�cych uroczysto�ciach. Red, Bob, �mierdziel i ja grali�my w kulki obok lotniska. Dawniej rzucali�my no�ami do celu, ale jakie� dzieci kaleczy�y nimi drzewa i starsi ustanowili przepis, �e �adne dziecko nie mo�e nosi� no�a, dop�ki nie doro�nie. By� ciep�y i przyjemny poranek. Niebo by�o niebieskie, prawie lazurowe, a s�o�ce prze�wieca�o przez puszyste bia�e ob�oki i pada�o prosto na ziemi�. Wzg�rza pokryte by�y pierwsz� blad� jeszcze zieleni�. Py� unosi� si� z miejsc, gdzie pada�y nasze kulki. Lekki wietrzyk wia� z po�udnia, delikatnie dotykaj�c mojej sk�ry i rozwiewaj�c mi w�osy. �wiat, pora roku i my byli�my m�odzi. Zamierzali�my w�a�nie sko�czy� zabaw�, wzi�� nasze strzelby i i�� do lasu, by zapolowa� na kr�liki. Wtedy w�a�nie zobaczyli�my Wujaszka Jima i kuzyna mojej matki, Andy�ego. Wujaszek za�o�y� d�ugi p�aszcz na swoje zwyk�e ubranie, a mimo to dr�a� ci�gle, pochylony nad lask�. Pomarszczone d�onie mia� sine z zimna. Andy nosi� kilt i sanda�y. By� naszym miejskim in�ynierem, kr�pym m�czyzn� oko�o czterdziestki. W prehistorycznych czasach, przed moim przyj�ciem na �wiat, bra� udzia� w ekspedycji na Marsa i to uczyni�o go bohaterem w oczach nas - dzieci. Nigdy nie zrozumieli�my, dlaczego nie zosta� zuchwa�ym korsarzem. Mia� co najmniej trzy tysi�ce ksi��ek, dwa razy wi�cej ni� �rednio ka�dy w naszym miasteczku. Sp�dza� du�o czasu z Wujaszkiem Jimem i w�a�ciwie nie wiedzia�em dlaczego. Teraz s�dz�, �e pr�bowa� dowiedzie� si� od niego czego� o przesz�o�ci. Nie o martwej, zmumifikowanej w historycznych ksi��kach, ale o ludziach, kt�rzy kiedy� byli �ywi. Stary cz�owiek spojrza� na nas i powiedzia�: - Wy, ch�opcy, nie ubieracie si� zbyt ciep�o. Mo�ecie nabawi� si� �miertelnego przezi�bienia. G�os mia� wysoki i piskliwy, ale mocny. Po wielu latach samotnego �ycia musia� nauczy� si�, jak dba� o siebie. - Ech, bzdury - powiedzia� Andy. - Za�o�� si�, �e w s�o�cu jest ze szesna�cie stopni. - Mieli�my i�� na kr�liki - powiedzia�em powa�nie. - Przynios� swojego do ciebie i twoja �ona mo�e zrobi� nam z niego potrawk�. Jak wszystkie dzieci, sp�dza�em tak wiele czasu z krewnymi, jak tylko pozwalali moi przybrani rodzice, ale najbardziej lubi�em rodzin� Andy�ego. Jego �ona by�a wspania�� kuchark�, jego starszy syn by� najlepszy ze wszystkich w grze na gitarze, a c�rka gra�a w szachy prawie tak szybko jak ja, jednak ani zbyt dobrze, ani zbyt �le, jak na m�j gust. Wygra�em wi�kszo�� kulek, a teraz zwr�ci�em je z powrotem. - Kiedy by�em ch�opcem - powiedzia� Wujaszek Jim - wygran� zatrzymywali�my na w�asno��. - A co si� sta�o, gdy najlepszy wzi�� wszystkie kulki w mie�cie? - spyta� �mierdziel. - To bardzo trudno zrobi� dobr� kulk�, Wujaszku. Nie m�g�bym si� wymieni�, gdybym straci� wszystkie. - M�g�by� kupi� wi�cej - odpar� Wujaszek - bo by�y sklepy, gdzie mo�na by�o dosta� wszystko. - Ale kto wyrabia te kulki? - By�y wytw�rnie. Wyobra�cie sobie wielkich, doros�ych m�czyzn, kt�rzy sp�dzali czas na wyrabianiu kolorowych szklanych kulek! Ju� prawie odchodzili�my, gdy pojawi� si� Komunista. Ujrzeli�my go, kiedy okr��a� k�p� drzew w p�nocnej �wiartce, gdzie w zesz�ym roku znajdowa�o si� pastwisko. Szed� ulic� Middleton, a kurz unosi� si� spod jego go�ych st�p. Obcy w mie�cie jest zawsze wielk� sensacj�. My, dzieciaki, zacz�li�my biec mu na spotkanie, ale Andy zatrzyma� nas ostrymi s�owami i przypomnia�, �e powinni�my zachowywa� si� z w�a�ciw� uprzejmo�ci�. No to poczekali�my wytrzeszczaj�c oczy, dop�ki nie podszed� do nas. By� jaki� dziwnie zabiedzony. By� wysoki jak Wujaszek Jim, ale jego peleryna zwisa�a w strz�pach wok� zapadni�tej klatki piersiowej, w kt�rej mog�e� policzy� �ebra. By� zupe�nie �ysy, tylko brudnobia�a broda si�ga�a mu do pasa. Szed� ci�ko, podpieraj�c si� kijem. Andy zrobi� krok naprz�d i skin�� g�ow�. - Pozdrawiamy i witamy, Wolnourodzony - powiedzia�. - Jestem Andrew Jackson Welles, miejski in�ynier, i w imieniu mieszka�c�w prosz� ci�, aby� zosta�, odpocz�� i pokrzepi� si�. Nigdy nie wypowiedzia�by takich s��w do kogo�, kogo zna�, a zrobi� to z wielkim szacunkiem. Potem Wujaszek Jim pos�a� obcemu u�miech, kt�ry by� jak odwil� po dziewi�cioletniej zimie. U�miechn�� si�, gdy� tamten cz�owiek by� tak stary jak on sam i urodzi� si� w tym samym, zapomnianym �wiecie. Zrobi� krok do przodu i wyci�gn�� r�k�. - Witam pana. Nazywam si� Robbins. Mi�o pana spotka� - powiedzia�. - Dzi�kuj�, towarzyszu Welles, towarzyszu Robbins - powiedzia� obcy. Jego u�miech zagubi� si� gdzie� w pl�taninie jego d�ugich brudno-bia�ych bokobrod�w. - Jestem Harry Miller. - Towarzyszu! - Wujaszek Jim wypowiedzia� to s�owo powoli i jednocze�nie szybko cofn�� d�o�. - Co chcia�e� przez to powiedzie�? W��cz�ga zesztywnia� i spojrza� na nas w spos�b, kt�ry mnie przerazi�. Znaczy to, co powiedzia�em - odpar� dumnie. - Jestem Harry Miller z Komunistycznej Partii Stan�w Zjednoczonych Ameryki! Wujaszek Jim westchn�� g�o�no. - Ale... ale s�dzi�em... przypuszcza�em... my�la�em, �e wszystkie te szczury wymar�y - wyj�ka�. - Teraz przesta� gada� - powiedzia� Andy. - Wybacz, Wolnourodzony. Nasz przyjaciel nie jest, hmm, nie jest ca�kiem sob�. B�agam, nie bierz tego do siebie. Zawzi�to�� zabrzmia�a w g�osie Millera. - O, nie my�la�em tak. By�em nazywany gorzej ni� przed chwil�. - I zas�ugiwa�e� na to! Nigdy wcze�niej nie widzia�em rozz�oszczonego Wujaszka Jima. Twarz mu poczerwienia�a i cisn�� lask� o ziemi�. - Andy, ten... ten cz�owiek jest zdrajc�! S�yszysz mnie? Jest obcym agentem! - My�lisz, �e przyszed� prosto z Rosji? - zamrucza� Andy. My, ch�opcy, skupili�my si� w pobli�u, nadstawiaj�c uszu. Przybysz stanowi� niespotykany widok. - Nie - powiedzia� Miller. - Nie. Jestem z Pittsburgha. Nigdy nie by�em w Rosji i nigdy nie chcia�bym tam trafi�. To zbyt okropne. Oni mieli kiedy� socjalizm. - Nic nam nie wiadomo, �eby kto� pozosta� w Pittsburghu - zauwa�y� Andy. - By�em tam w ubieg�ym roku z ekip� ratownicz� po stal i mied�. Nie widzieli�my niczego opr�cz ptak�w. - Dwoje. Dwoje nas zosta�o. Moja �ona i ja. Ale ona umar�a i nie mog�em wytrzyma� w tym pustym, zniszczonym mie�cie, wi�c ruszy�em w drog�. - I mo�esz z powrotem tam wr�ci� - burkn�� Wujaszek Jim. - Prosz�, b�d� cicho! - odezwa� si� Andy. - Chod�my do miasta, Wolnourodzony Miller. Towarzyszu Miller, je�li wolisz. Czy mog� prosi� ci�, by� zatrzyma� si� w moim domu? Wujaszek Jim schwyci� go za rami�. Trz�s� si� jak uschni�ty li�� na bezlitosnym, jesiennym wietrze. - Nie mo�esz! - wrzasn��. - Czy nie rozumiesz? Zatruje nasze umys�y, obali ciebie, staniemy si� niewolnikami jego i jego zgrai bandyt�w! - To wygl�da jakby� to ty mia� troszeczk� zatruty umys�, panie Robbins - powiedzia� Miller. Wujaszek Jim zastyg� na chwil� w bezruchu, pochyli� g�ow� ku ziemi i gorzkie �zy wype�ni�y oczy starego cz�owieka. Potem podni�s� g�ow� i duma zabrzmia�a w jego s�owach: - Jestem Republikaninem. - Tak my�la�em. - Komunista zerkn�� woko�o i w zamy�leniu pokiwa� g�ow�. - Typowa bur�uazyjna pseudokultura. Patrzcie na tych ludzi: ka�dy na swym w�asnym traktorku, na w�asnym poletku �ciska sw�j w�asny malutki egoizm. Andy podrapa� si� w g�ow�. - O czym ty m�wisz, Wolnourodzony? - spyta�. - To miejskie maszyny. Kto by chcia� utrzymywa� w�asny traktor, p�ug i �niwiark�? - Och!... m�wisz, �e... Dostrzeg�em b�ysk zaskoczenia w oczach Komunisty. Rozwar� powoli swe r�ce. To by�y wielkie d�onie! Tu� pod wysuszon� sk�r� widzia�em ko�ci. - M�wisz, �e uprawiaj� ziemi� kolektywnie? - Ale� nie, dlaczego. C� mog�oby by� tego powodem? - odpowiedzia� Andy. - Ludzie maj� prawo do tego, co sami wyhoduj�, czy� nie? - A ziemia, kt�ra powinna by� w�asno�ci� wszystkich ludzi, jest podzielona pomi�dzy tych ku�ak�w - wybuchn�� Miller. - Jak, do diab�a, ziemia mo�e by� czyj�kolwiek w�asno�ci�? To jest... to jest ziemia. Nie mo�esz w�o�y� sobie czterystu hektar�w do kieszeni i odej�� z nimi. - Andy wzi�� g��boki oddech. - Musia�e� by� ca�kiem odci�ty od �wiata w tym Pittsburghu. Zjada�e� jakie� staro�ytne puszkowane paskudztwo, tak? My�l�, �e tak. To wystarczy za wyja�nienia. Popatrz, ten tam kawa�ek jest zasiany kukurydz� przez Glenna, kuzyna mojej matki. To jego kukurydza, kt�r� wymieni na cokolwiek, czego b�dzie potrzebowa�. Ale w przysz�ym roku, aby u�y�ni� gleb�, zostanie tam zasiana lucerna, a syn mojej siostry, Willy, b�dzie j� uprawia�. Co do ogrodowych warzyw i owoc�w, to wi�kszo�� z nas ma sw�j w�asny ogr�dek, gdzie codziennie wypoczywa na �wie�ym powietrzu. Nasz go�� jakby przygas�. - To nie ma sensu - powiedzia�. Mo�na by�o zauwa�y�, jak bardzo jest zm�czony. Marsz z Pittsburgha musia� by� d�ugi. Miller �ywi� si� pewnie tym, co dosta� od Cygan�w i samotnych farmer�w. - Zgadzam si� ca�kowicie - odezwa� si� Wujaszek Jim z czym� w rodzaju wymuszonego u�miechu na ustach. - W czasach mojego ojca... - zacz�� i po chwili umilk�. Wiedzia�em, �e jego ojciec zgin�� w czasie jakiej� wojny korea�skiej, kiedy on sam by� jeszcze dzieckiem. Wujaszek pami�ta� o tym zawsze i by� w jaki� spos�b dumny z tej �mierci. Ja pami�ta�em inn� wersj� historii, kt�rej naucza� w naszym miasteczku Wolnourodzony Levinsohn. On wiedzia� najlepiej. G�sia sk�rka pokry�a mi ca�e cia�o. Komuni�ci! Dlaczego zabijali i torturowali Amerykan�w?... Ten Komunista by� tylko wyn�dznia�ym strz�pem cz�owieka, kt�ry nie potrafi�by zabi� muchy. To by�o bardzo dziwne. Ruszyli�my w stron� ratusza. Ludzie zobaczyli nas i zacz�li gromadzi� si� wok�, przygl�daj�c si� i szepcz�c na ile tylko pozwala�a przyzwoito��. Kroczy�em dumny z Redem, Bobem i �mierdzielem po prawej stronie obcego, prawdziwego, �ywego Komunisty, czuj�c na sobie spojrzenia innych dzieci. Przeszli�my obok tkalni Josepha. Jego rodzina i uczniowie wyszli, by do��czy� do gapi�w. Miller splun�� na ulic�. - Wyobra�am sobie, �e ci ludzie s� robotnikami najemnymi - powiedzia�. - Nie mo�esz wymaga� od nich pracy za darmo, prawda? - spyta� Andy. - Powinni pracowa� dla og�lnego dobra. - Robi� to. Ile razy kto� potrzebuje ciep�ej odzie�y czy koca, Joseph zbiera swych ch�opak�w i wykonuj� to. Mo�esz u niego kupi� towar lepszy od tego, kt�ry wi�kszo�� kobiet potrafi zrobi� w domu. - Znam. To bur�uazyjny wyzysk - odpar�. - Chcia�bym, �eby tak by�o - powiedzia� Wujaszek Jim przez zaci�ni�te z�by. - Chcia�by� - zakpi� Miller. - Ale nie jest. Nie ma dzi� �adnej przedsi�biorczo�ci. �adnego ducha wsp�zawodnictwa, �adnych ch�ci do podnoszenia swego �yciowego standardu, �adnego... Ludzie kupuj�, co im potrzeba, i nosz�, dop�ki si� nie zniszczy, a to znaczy, �e prawie na zawsze. Wujaszek machn�� sw� lask� w powietrzu. - M�wi� ci, Andy, kraj zmierza do unicestwienia. Gospodarka jest w zastoju. Interes sta� si� skupiskiem niewiarygodnie ma�ych sklepik�w i ludzi wytwarzaj�cych dla siebie to, co dawniej kupowali! - My�l�, �e mamy ca�kiem dobr� �ywno��, ubrania i domy - odpowiedzia� Andy. - A gdzie tw�j... tw�j post�p? Gdzie jest przedsi�biorczo��, kt�ra uczyni�a Ameryk� wielk�? Popatrz, twoja �ona nosi tak� sam� sukni�, w jak� ubiera�a si� jej matka. U�ywasz fruwacza, kt�ry by� zbudowany w czasach twojego ojca. Nie chcesz nic lepszego? - Nasze maszyny pracuj� wystarczaj�co dobrze. - Andy powiedzia� to ze znudzeniem w g�osie. To by�y jego stare argumenty, podczas gdy Komunisty by�y czym� nowym. Dojrza�em zniszczon� peleryn� Millera, kt�ry skr�ca� do sklepu stolarza Si Johansena, i poszed�em za nim. Si w�a�nie robi� komod� dla George�a Hulme�a, kt�ry o�eni� si� tej wiosny. Od�o�y� narz�dzia i niezbyt grzecznie odpowiada� Millerowi: - Tak... tak, Wolnourodzony. Pewnie, �e pracuj� tutaj. Organizacja socjalna? Po co? O tym my�lisz? Ale moi uczniowie maj� wystarczaj�co dobre warunki do pracy. Co trzy dni, wolne, cholera. Nie, nie s� gn�bieni. Do diab�a, przecie� to moi krewni! Ale tutaj nie ma �adnego cz�owieka, kt�ry nie mia�by dobrych mebli. Chyba, �e jest wszawym stolarzem i zbyt zarozumia�ym, by pom�c innym. - A ludzie na ca�ym �wiecie - wrzasn�� Miller. - Nie masz odrobiny serca, cz�owieku? Co z meksyka�skimi peonami? Si Johansen wzruszy� ramionami. - Co z nimi? Je�eli chc� �y� tam u siebie w inny spos�b, to ich sprawa. Od�o�y� elektryczn� szlifierk� i krzykn�� do swoich uczni�w, �e przez reszt� dnia mog� odpoczywa�. Mogli to i tak zrobi�, ale Si by� odrobin� apodyktyczny. Andy wyci�gn�� Millera z powrotem na ulic�. W ratuszu przyj�� ich burmistrz, kt�ry wr�ci� w�a�nie z pola. Poniewa� zosta�a przepowiedziana dobra pogoda na ca�y tydzie�, zdecydowali�my, �e nie ma si� co �pieszy� z zasiewami i sp�dzimy popo�udnie witaj�c naszego go�cia. - Banda nierob�w - prychn�� Wujaszek Jim. - Wasi przodkowie zostawali przy pracy, dop�ki jej nie sko�czyli. - Zostanie sko�czona na czas - powiedzia� �agodnie burmistrz, jakby t�umaczy� dziecku. - Po co ten po�piech? - Po�piech? Zaj�� si� czym�, sko�czy� i zacz�� co� innego. Tak nale�y robi�, �eby lepiej �y�. - Dla zysku twoich wyzyskiwaczy? - zapyta� z ironi� Miller. Sta� na schodach ratusza i wygl�da� jak zag�odzony, rozz�oszczony kogut. - Kto to jest wyzyskiwacz? - Burmistrz by� r�wnie zak�opotany jak ja. - No... wielki biznesmen... no... - Tutaj nie ma ani jednego biznesmena - powiedzia� Wujaszek Jim. Gdy to m�wi�, jego twarz o�ywi�a si� nieco. - Nasi sklepikarze? Nie. Oni tylko chc� zarobi� na �ycie. Oni nigdy nawet nie s�yszeli o zysku. S� zbyt leniwi, by si� rozwija�. - Wi�c dlaczego nie macie socjalizmu? - Miller rozgl�da� si� woko�o, jakby szukaj�c jakiego� ukrytego wroga. - Ka�da rodzina dla siebie. A gdzie wasza solidarno��? - �yjemy zgodnie mi�dzy sob�, Wolnourodzony - powiedzia� burmistrz - i mamy s�dy, by rozstrzyga�y ka�dy sp�r. - Ale nie chcecie i�� naprz�d, rozwija� si�, i��... - Nam wystarczy - przerwa� burmistrz, klepi�c si� po brzuchu. - Nie mog� zje�� wi�cej ni� jem. - Ale mo�esz ubiera� si� lepiej! - krzykn�� Wujaszek Jim. Biedny, szalony cz�owiek wskoczy� na schody i zata�czy� nam przed oczami jak kukie�ka w objazdowym teatrzyku. - M�g�by� mie� w�asny samoch�d, co roku nowy model z pi�knymi, chromowanymi blachami, i nowe maszyny, by u�atwi� sobie prac�, i... - I kupuj�c te szmaty, mam na my�li ubranie, sprzeda�by� kapitalistom swe �ycie - wpad� mu w s�owo Miller. - Ludzie musz� produkowa� dla ludzi. Andy z burmistrzem wymienili spojrzenia. - Pos�uchaj, Wolnourodzony - powiedzia� Andy. - Nie my�l, �e zdoby�e� punkt. Nie chcemy takich gad�et�w. To nieop�acalne projektowa� i wytwarza�, aby otrzyma� wi�cej, ni� mamy, podczas gdy na wiosn� s� dziewczyny do kochania, a jesieni� polowanie na jelenie. I kiedy pracujemy, pracujemy raczej dla siebie ni� dla kogo� jeszcze, jakby� go nazwa�, kapitalist� czy ludem. Teraz chod�my usi��� i nie przejmujmy si� tym wszystkim przed obiadem. Wci�ni�ty pomi�dzy nogi ludzi, s�ysza�em, jak Si Johansen mruczy do Josepha Arakeliana: - Nie potrzebuj� tego. Co by�my robili z tymi maszynami? Gdyby jaka� cholerna maszyna produkowa�a za mnie meble, to co mia�bym zrobi� z r�kami? Joseph wzni�s� ramiona. - Walnij mnie, Si, ale ja osobi�cie trafi�bym do czubk�w, gdybym zobaczy� dw�ch ludzi nosz�cych identyczne ubranie. - To mog�oby by� ca�kiem fajne - powiedzia� Red - mie� taki samoch�d, jaki widzia�em w magazynach Wujaszka Jima. - Gdzie by� nim je�dzi�? - spyta� Bob. - Gadanie... Nie wiem, mo�e do Kanady. Ale z drugiej strony, mog� tam jecha� za ka�dym razem, kiedy powiem tacie, �e sprawdzam fruwacza. - Pewnie - powiedzia� Bob - a je�eli masz mniej ni� sto sze��dziesi�t kilometr�w na liczniku, dostaniesz konia, prawda? Kto by chcia� jakiego� starego grata? Prze�lizn��em si� jak w�� przez t�um w stron� placu, gdzie kobiety zastawia�y sto�y i przynosi�y potrawy na bankiet. T�um by� tak g�sty wok� miejsca, gdzie sta� nasz go��, �e nie mog�em docisn�� si� blisko. Razem ze �mierdzielem pobiegli�my do drzewa, ogromnego, szarego d�bu, i podczo�gali�my si� wzd�u� konaru, a� zawi�li�my akurat nad g�ow� Millera. By�a go�a i pokryta w�trobowymi plamami. Trz�s�a si� na jego cienkiej szyi, a jej w�a�ciciel kr�ci� ni� woko�o i m�wi� co� piskliwym g�osem. Andy i burmistrz siedzieli obok niego, pykaj�c z fajek. By� te� Wujaszek Jim; Ludzie pozwolili mu przyj��, aby m�c si� przys�uchiwa� tocz�cej si� dyskusji. By�o to bezmy�lne, ale sk�d mogli�my to wiedzie�? Wujaszek by� zawsze �agodny, a przecie� nigdy nie mieli�my w miasteczku dw�ch szale�c�w. - ...si�y reakcji - m�wi� towarzysz Miller. - Nie jestem ca�kowicie pewny, jakie si�y spowodowa�y rozpad Zwi�zku Sowieckiego. Wiadomo�ci trudno stamt�d dociera�y, niezbyt wiele by�o w telewizji. No tak, musz� stwierdzi�, �e jednak w�tpi�, aby kapitali�ci czy Chi�czycy stali za t� tragedi�. Obydwa te systemy odesz�y za daleko. - Co wi�c sta�o si� w Rosji? - zaciekawi� si� Ed Mulligan. By� w mie�cie doradc� psychologicznym. Wcze�niej wyk�ada� w Menninger, po tym jak zosta� wyrzucony z Kansas. - My�l�, �e faktycznym powodem by�o to, �e Komuni�ci nie wpu�cili tam nigdy wolno�ci. Z tego, co czyta�em, tak wynika. - Co nazywasz wolno�ci�? - szyderczo zapyta� Miller. - Osobi�cie podejrzewam, �e rewizjonizm przej�� w�adz�. Wcze�niej dopuszczono do korupcji. Ca�y biedny kraj by� gwa�cony na konto walki z kontrrewolucj�. - Teraz tak ju� nie jest - powiedzia� Wujaszek. - Ja r�wnie� �ledzi�em wiadomo�ci. Komuni�ci w Rosji byli skorumpowani i brali �ap�wki na w�asn� r�k�. Tyrani zawsze tak robi�. Nie przewidzieli, jakie zmiany przynios� nowe technologie, i wprowadzili je jak �lepcy. Szybko run�a �elazna kurtyna. Nikt ju� nie chcia� ich s�ucha�. - Ca�kiem nie�le, Jim - powiedzia� Andy. Zobaczy� moj� twarz pomi�dzy ga��zkami i mrugn�� do mnie. - By�o nieco okrucie�stwa i przemocy, a prze�om by� bardziej skomplikowany, ni� s�dzisz, ale tak si� to, z grubsza, odby�o. K�opot w tym, �e nie zauwa�asz, �e zdarzy�o si� to tak�e w USA. Miller potrz�sn�� sw� jakby zasuszon� g�ow�. - Marks dowi�d�, �e post�p technologiczny oznacza nieunikniony rozw�j a� do socjalizmu - powiedzia�. - No, wszystko zosta�o przyhamowane, ale ten dzie� nadchodzi. - Mo�e i masz racj� co do tego ostatniego momentu - powiedzia� Andy. - Ale widzisz, nauka i spo�ecze�stwo posz�y ju� dalej. Chyba mog� da� ci proste wyja�nienie. - Jak sobie chcesz - zrz�dliwie mrukn�� Miller. - W porz�dku. Przestudiowa�em wnikliwie dzieje tego okresu. Technika umo�liwi�a to, �e kilka os�b i niewiele hektar�w ziemi mog�o wy�ywi� ca�y kraj, a miliony hektar�w le�a�y od�ogiem. Mog�e� je kupi� za fistaszka. W tym czasie miasta sta�y si� nadmiernie ob�o�one podatkami, kula�o ich zarz�dzanie i zakorkowa�y si� w�asnym ruchem ulicznym. Jednocze�nie dzia�a�y tanie elektrownie s�oneczne i akumulatory o wielkiej wydajno�ci. To pozwoli�o ludziom zaspokaja� swe w�asne potrzeby, nie trac�c zdrowia w pracy dla innych. Pozwoli�o to r�wnie� p�aci� inflacyjne ceny, kt�rych domaga�a si� ekonomia, podczas gdy ka�dy ma�y interes by� dotowany i chroniony przed zbyt wysokimi podatkami. R�wnie�, �yj�c w nowym stylu, ludzie ograniczyli swe dochody pieni�ne do punktu, od kt�rego nie musieli w�a�ciwie p�aci� �adnych podatk�w. Faktycznie �yli lepiej, pracuj�c kr�cej. Coraz wi�cej ludzi ucieka�o i osiedla�o si� w ma�omiasteczkowych spo�eczno�ciach. Mniej konsumowali, co spowodowa�o wielk� recesj� i doprowadzi�o do tego, �e ci�gle coraz wi�cej ludzi dawa�o sobie rad� samemu. Wtedy wielki interes i organizacje pracownicze zauwa�y�y, co si� sta�o, i pr�bowa�y wprowadzi� przepisy przeciwko temu, co nazywali nie ameryka�skimi praktykami. By�o ju� jednak za p�no. Nikt si� tym nie interesowa�. Widzisz, wszystko sta�o si� stopniowo, ale sta�o si�. I my�l�, �e tak jest lepiej. - Paradne! - zawo�a� Miller. - Jak to przewidzia� Marks dwie�cie lat temu, kapitalizm zbankrutowa�, ale jego demoralizuj�cy wp�yw by� ci�gle tak pot�ny, �e zamiast przej�� do kolektywizmu, cofn�li�cie si�, by sta� si� wie�niakami. - Prosz� - powiedzia� burmistrz. Zauwa�y�em, �e jest zirytowany i pomy�la�em, �e �wie�niacy� nie byli Wolnourodzonymi. - Mo�e teraz co� za�piewamy? - zaproponowa�. Chocia� nie by�o takiej potrzeby, uprzejmo�� wymaga�a, aby poprosi� Millera, �eby wyst�pi� jako pierwszy. Go�� wsta� i dr��cym g�osem za�piewa� co� o facecie, kt�ry nazywa� si� Joe Hill. Mia�o to niez�� melodi�, ale nawet dziewi�cioletni ch�opiec, jakim by�em, wiedzia�, �e to kiepska poezja. Dziecinne, m�skie rymy a-b-c-b i nigdzie �adnej metafory. Poza tym kogo obchodzi�o, co przydarzy�o si� jakiemu� w��cz�dze, gdy mieli�my swoje my�liwskie pie�ni i opowiadania o badaczach mi�dzyplanetarnych. Zadowolony by�em, gdy Andy wsta� i zaprezentowa� nam kawa�ek m�skiej muzyki. Podano lunch. Ze�lizn��em si� z drzewa i znalaz�em wolne miejsce obok nich. Towarzysz Miller i Wujaszek Jim spogl�dali na siebie poprzez st�, ale nic ju� nie powiedzieli a� do ko�ca posi�ku w kilka godzin p�niej. Ludzie stracili jako� zainteresowanie obcym, gdy dowiedzieli si�, �e sp�dzi� wiele czasu w wymar�ym mie�cie i przyszed� do nas, �eby pota�czy� i pogra� w karty. Andy kr��y� wok� nie dlatego, �e na co� czeka�, ale dlatego, �e by� przecie� przewodnikiem Millera. Komunista westchn�� i wsta�. - Byli�cie dla mnie mili - powiedzia�. - My�la�em, �e jeste�my band� kapitalist�w - przygryz� mu Wujaszek Jim. - Cz�owiek. To jest to, co mnie interesuje. Gdziekolwiek �yje i w jakichkolwiek warunkach - powiedzia� Miller. Wujaszek Jim chwyci� sw� lask�, podnosz�c jednocze�nie g�os: - Cz�owiek! Ty o�mielasz si� dba� o cz�owieka. Ty, kt�ry go zabija�e� i zniewala�e�? - Och! Przesta� Jim - zniecierpliwi� si� Andy. - To by�o dawno temu. Kto my�li o tak odleg�ych czasach? - Ja! - Wujaszek zacz�� krzycze�. Spojrza� na Millera i ruszy� w jego stron�. R�ce mia� wyci�gni�te, palce rozcapierzone. - Oni zabili mojego ojca. Za idea�y zgin�o dziesi�tki tysi�cy ludzi. I ciebie to nie obchodzi! Ca�y ten cholerny kraj straci� swoje jaja! Sta�em pod drzewem zjedna r�k� wspart�, dla wygody, o jego pie�. By�em nieco zaniepokojony, gdy� nic nie rozumia�em. Z pewno�ci� Andy, kt�ry by� wys�any przez Fundacj� Bada� Zjednoczonych Miast w d�ug� niebezpieczn� drog� na Marsa, nie by� tch�rzem. Z pewno�ci� m�j ojciec, uprzejmy i pe�en poczucia humoru m�czyzna, nie straci� odwagi. Co to by�o, czego przypuszczalnie chcieli�my? - Ty li��cy buty, czo�gaj�cy si� lokaju! - wrzasn�� Miller - To ty by�e� tym, kt�ry wymordowa� robotnik�w i przywi�za� ich syn�w do swoich durnych zwi�zk�w... i... i... co z meksyka�skimi peonami? Andy usi�owa� wej�� pomi�dzy nich. Miller waln�� go kijem w g�ow�. Andy krwawi�, wi�c cofn�� si� o krok. Wygl�da� �a�o�nie. Starzy szale�cy krzyczeli na siebie. Nie mo�na by�o u�y� si�y wobec nich; mo�na by�o ich pokaleczy�. W tym w�a�nie momencie Andy wpad� na pomys�. - W porz�dku, Wolnourodzony - powiedzia� szybko. - W porz�dku. Wys�uchamy ci�. Mo�esz wyst�pi� dzi� wieczorem. Tutaj w ratuszu. Wszyscy przyjd� i... By�o ju� jednak za p�no. Wujaszek Jim i towarzysz Miller ju� walczyli. Zwarli si� w u�cisku, a oczy ich wype�ni�y si� �zami, poniewa� obaj nie mieli si�y, by zniszczy� to, co tak nienawidzili. Teraz my�l�, �e ta nienawi�� wyros�a z zawiedzionej mi�o�ci. Obydwaj kochali nas w dziwaczny, okaleczony spos�b, a nas to nie obchodzi�o. Andy zabra� kilka os�b. Rozdzielono walcz�cych i zaprowadzono do r�nych dom�w, aby odpocz�li. Kiedy doktor Simmons wpad� do Wujaszka Jima kilka godzin p�niej, stwierdzi�, �e ten uciek�. Doktor pobieg� do Komunisty, ale tego tak�e nie by�o. Dowiedzia�em si� potem wszystkiego, ale wtedy poszed�em gra� w berka z innymi dzie�mi. Bawili�my si� tam, gdzie rzeka jest ch�odna i ciemna. W tej samej rzece, nast�pnego dnia rano, konstabl Thompson znalaz� Komunist� i Republikanina. Nikt nie wiedzia�, jak to si� sta�o. Musieli spotka� si� ko�o drzew sami, w mroku, kiedy rozpalono ogniska i starsi bawili si� przy nich, a zakochani odeszli do lasu. Tego tylko byli�my pewni. Wyprawili�my im skromny pogrzeb. Przez tydzie� by�o o czym opowiada� w miasteczku. W�a�ciwie to ca�y region Ohio s�ysza� o tym. Ale wkr�tce rozmowy usta�y i starzy szale�cy le�eli zapomniani. Sta�o si� to w roku, kiedy Braterstwo zdoby�o w�adz� na p�nocy, a ludzie byli ciekawi, co z tego wyniknie. Dowiedzieli si� nast�pnej wiosny. Zosta�y zawarte przymierza i wojna przetoczy�a si� przez wzg�rza. Banda Braterstwa, jak to zapowiedzia�a, wyci�a na sprzeda� wszystkie drzewa i nie posadzi�a nowych. Takie z�o nie mo�e pozosta� bez kary. T�umaczy� Waldemar W. Pietraszek