8923
Szczegóły |
Tytuł |
8923 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8923 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8923 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8923 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Brian W Aldiss
Rodzaj Sztuki
Pod wieloma wzgl�dami Brian W.Aldiss by� enfant terrible p�nych lat pi��dziesi�tych. Zrewolucjonizowa� �wiat fantastyki naukowej i wstrz�sn�� nim swoim nieokie�znanym temperamentem i pirotechniczn� doskona�o�ci� j�zyka w takich opowiadaniach, jak Biedny, ma�y wojownik, Na zewn�trz. Kto zast�pi cz�owieka, Kiedy ranne wstaj� zorze (Old Hundredth) czy The New Father Christmas. Jego klasyczne powie�ci Non Stop i Cieplarnia (w Ameryce ukaza�y si� pod tytu�ami Starship i The Long Afternoon of Earth) zachwycaj� mrocznym pi�knem i poetyck� wizj� zburzonego porz�dku �wiata, w kt�rym podb�j kosmosu przez rodzaj ludzki ko�czy si� pora�k� - inaczej ni� stanowi� �wczesny dogmat campbellowski. Wszystko to uczyni�o z Aldissa jednego z najbardziej kontrowersyjnych pisarzy fantastycznych. Kilka lat p�niej wstrz�sn�� �wiatem SF lat sze��dziesi�tych jeszcze bardziej dramatycznym i drastycznym Barefoot in the Head, nios�cym przera�aj�c� Joyce'owsk� ide� acidhead war, oraz uchybiaj�cym wszelkim konwencjom An Age (w USA Cryptozoic) i surrealistyczn� powie�ci� Report on Probalility A, potwierdzaj�c sw�j status jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci epoki Nowej Fali.
Aldiss jednak nigdy nie chcia� uprawia� zbyt d�ugo �adnego z konkretnych gatunk�w SF. Do 1976 roku wypracowa� sobie pozycj�, pisz�c dwa bestsellery nale��ce do g��wnego nurtu SF -The Hand Reared Boy i A Soldier Erect - oraz Frankenstein Unbound, utrzyman� w dziwnym stylu przetworzonego gotyku. Nast�pnie wyda� The Malacia Tapestry, liryczne arcydzie�o, jedn� z najlepszych swoich ksi��ek i bez w�tpienia jedn� z najlepszych powie�ci lat siedemdziesi�tych. W nast�pnej dekadzie pojawi�a si� doskona�a trylogia Helikonia - Wiosna Helikonii, Lato Helikonii i Zima Helikonii, a pod koniec lat osiemdziesi�tych ju� tylko najbardziej uparci krytycy mogli zaprzecza�, �e Aldiss jest jednym z gigant�w SF, postaci� o g��bokim wyczuciu artystycznym i zdumiewaj�cym zapale, kt�ry nie zmniejszy� si� przez ponad trzydzie�ci lat jego dzia�alno�ci.
Chocia� niestrudzona, ambitna praca, kt�ra zawsze odzwierciedla�a poszukiwania nowych, niezbadanych horyzont�w, odsuwa�a go nieraz od klasycznego uk�adu powie�ci SF, Aldiss zawsze mia� ogromne zami�owanie do space oper w najpierwotniejszym, spektakularnym i zawadiackim stylu. Jako wydawca wprowadzi� na rynek niekt�re z kluczowych antologii tego gatunku, m.in. Space Opera, Space Odysseys, Perilous Planets i dwutomowq Galactic Empires. Monumentalne autorskie dzie�o Aldissa Cieplarnia, cho� odbiega od g��wnego nurtu space opera, jest jednq z najbardziej klasycznych wizji odleg�ej przysz�o�ci Ziemi. Z ca�� pewno�ci� powie�� ta jest r�wnie� kamieniem w�gielnym podga-tunku science fantasy, spokrewnionego ze space oper� i czasem tak podobnego, �e wszelkie r�nice mi�dzy tymi dwoma gatunkami pozostaj� niemal poza granicami �wiadomo�ci. Niewielu pisarzy SF mia�o wystarczaj�c� wyobra�ni�, zdolno�ci poetyckie i wizjonerskie, aby przekonuj�co opowiada� o naprawd� odleg�ej przysz�o�ci. Wymieniaj�c Olafa Stapledona, Clarka Ashtona Smitha, Jacka Vance'a, Gene Wolfe'a, Cordwainera Smitha, Michaela Moorcocka i M.Johna Harrisona, wyczerpiemy list� autor�w, kt�rzy w pe�ni poradzili sobie z wszelkimi zawi�o�ciami tematu. Brian W. Aldiss by� w tym niemal ekspertem, podejmuj�c trudny w�tek z wdzi�kiem i bogactwem poetyckiej wyobra�ni w takich opowiadaniach, jak Kiedy ranne wstaj� zorze, The Worm That Flies i Full Sun oraz w trylogii Helikonia. Mistrzowsko rozprawi� si� z tematem r�wnie� w The Malacia Tapestry.
Rzecz zastanawiaj�ca - jednym z najbardziej zapami�tanych spotka� Aldissa z gatunkiem kosmicznych przygod�wek sta�a si� kr�tka, elegancka i refleksyjna zarazem opowie��, prezentowana w niniejszym zbiorze. Opowiadanie to wskaza� Roger Zelazny jako bezpo�redni� inspiracj� do napisania w�asnego Bramy jego twarzy, lampy jego ust. Wp�yw tej historii uwidoczni� si� tak�e ca�e dziesi�ciolecia p�niej w dzie�ach Michaela Bishopa The White Otters of Childhood i Michaela Swanwicka Stacje przyp�yw�w, a tak�e bez w�tpienia w wielu innych utworach.
Brian W. Aldiss uprawia� fantastyk� naukow� przez blisko czterdzie�ci lat i ma na swoim koncie wi�cej ni� dwa tuziny ksi��ek. Cieplarnia zdoby�a w 1962 roku nagrod� Hugo, d�ugie opowiadanie Saliva Tree - Nebula w 1965, a za powie�� Non Stop Aldiss otrzyma� w 1977 roku nagrod� Juliusza Verne'a. Kolejn� nagrod� Hugo zdoby� w 1987 roku za stworzone pospo�u z Da.vid.em Wingrove'em krytyczne studium fantastyki naukowej - Trilion Year Spree. Inne jego dzie�a to m.in. Mo-reau's Other Island (w USA An Island Called Moreau), Grey-beard, Enemies of the System, A Rude Awakening (Horatio Stubbs #3), Life in the West, Forgotten Life, Remembrance Day (Squire #1) i Dracula Unbound oraz wspomnienia Bury
My Heart at W.H. Smith's. Opowiadania zosta�y zebrane w wielu tomach, m.in. Space, Time, and Nathaniel, New Arri-vals, Old Encounters, Galaxies Like Grains of Sand, Seasons in Flight, A Tupolev Too Far ; w wydanym w Polsce wyborze Kto zast�pi cz�owieka. Aldiss by� r�wnie� autorem wielu antologii, jak The Penguin Science Fiction Omnibus, Decade: the 1940s, Decade: The 1950s i Decade: The 1960s (razem z Har-rym Harrisonem). Jego ostatnie ksi��ki to m.in. powie�� Some-where East of Life (Squire #2) oraz zbi�r The Secret of This Book (w USA Common Ciay: 20-Odd Stories). Wkr�tce potem przypomnia� o sobie autobiografi� In the Twinkling of an Eye.
1
Olbrzym wy�aniaj�cy si� z szarej odnogi morza, si�gaj�cej w g��b fiordu, m�g�by ponad koron� stromych klif�w ujrze� Endehaaven rozci�gaj�ce si� na samym kra�cu wyspy.
Derek Flamifew Ende widzia� miasto z wysokiego okna; rosn�cy niepok�j i obawa przed k��tni� sprawi�y, �e dostrzega� wszystko ze szczeg�ln� ostro�ci� - jak krajobraz przed burz�, promieniuj�cy niezwykle intensywnym nadfioletem. Chocia� ciep�opatrzy� ca�� twarz�, jego wzrok b��dzi� daleko poza posiad�o�ci�.
W Endehaaven wszystko by�o pos�pnie schludne; sporo o tym wiedzia�em, gdy� mia�em obowi�zek dba� o porz�dek. Ogrody zbudowano po to, by utrzyma� wiecznie zielone ro�liny i krzewy, kt�re nigdy nie zakwitaj�; by� to kaprys Milady, bo lubi�a po��czenie spokoju z poszarpan�, nier�wn� lini� wybrze�a. Dom - esencja Endehaaven - by� wysoki, prosty, bez �adnych ozd�b. W dawnych czasach uznano by, �e taka konstrukcja nie mo�e istnie�. Tysi�ce wbudowanych w ni� generator�w antygrawitacji podtrzymywa�o mas� kamiennej budowli - ci�ar, kt�ry w du�ej mierze by� z�udzeniem.
Pomi�dzy budynkiem i fiordem, tam gdzie ogr�d przechodzi� w promenad�, mie�ci�o si� laboratorium Milady. By�y w nim wszystkie jej zwierz�ta, a w tej chwili - zaiste - tak�e Milady we w�asnej osobie. Jej szczup�e ramiona pe�ne by�y mininutrii i aguti. Sta�em tam wraz z ni�, dogl�da�em klatek dla zwierz�t, podawa�em instrumenty lub miesza�em w zbiornikach. Robi�em zawsze, co kaza�a. A z g�ry spogl�da�y na nas oczy Dereka Ende -nie, patrzy�y tylko na ni�.
Derek Flamifew Ende pochyla� twarz nad kielichem receptora, odczytuj�c wiadomo�� z Pierwszej Gwiazdy. Impulsy delikatnie przebiega�y po jego obliczu i czu�kach wyrastaj�cych z czo�a. Chocia� Derek spogl�da� w d�, wpatrzony w bole�nie znajomy krajobraz swojego �ycia, wci�� bardzo wyra�nie ciep�owidzia� przekaz. Kiedy sko�czy�, zanegowa� receptor, przycisn�� do niego twarz i wys�a� odpowied�:
- Post�pi� zgodnie z zaleceniami, Pierwsza Gwiazdo. Natychmiast udam si� na Festi XV w �ab�dziu i nawi��� kontakt z istot�, kt�r� nazywacie Klifem. Je�li b�dzie to mo�liwe, wype�ni� wasze polecenie i przywioz� jego fragment na Pyrylyn. Dzi�kuj� za pozdrowienia i przesy�am swoje w najlepszej wierze. Do widzenia.
Wyprostowa� si� i rozmasowa� twarz - ciep�opatrzenie na odleg�o�� wielu lat �wietlnych by�o niezmiennie m�cz�ce, zupe�nie jakby wra�liwe mi�nie twarzy wiedzia�y, �e wysy�aj� male�kie �adunki elektrostatyczne przez parseki pr�ni i by�y tym przera�one. Powoli, w miar� jak Derek przychodzi� do siebie, jego czu�ki tak�e si� rozlu�ni�y. Czeka� go d�ugi lot do mg�awicy w �ab�dziu, a zadanie, kt�re mu wyznaczono, mog�oby odstraszy� naj-m�niejsze serce na Ziemi. Jednak nie z tego powodu Derek si� oci�ga� -przed wyjazdem musia� po�egna� si� ze swoj� Pani� i Kochank�.
Rozsun�� drzwi, przemierzy� korytarz sta�� drog�, przykrywaj�c stopami wz�r mozaiki, kt�rego wyuczy� si� dawno temu, w dzieci�stwie, i wkroczy� do szybu antygrawitacyjnego. Par� chwil p�niej opuszcza� ju� g��wny korytarz, zbli�aj�c si� do pos�pnie milcz�cej Milady. Przed ni�, na poziomie zwierz�cym k��bi�y si� gryzonie, z ty�u za� wyrasta�y brudnoszare z tej odleg�o�ci wy�yny Vatna Jokull.
- Wejd� do budynku, Hols, i przynie� mi kasetk� z obr�czkami - poleci-�a. Min��em wi�c mojego pana, kt�ry pod��y� w kierunku Milady. Nie po�wi�ci� mi wi�cej uwagi ni� pozosta�ym parteno. Kiedy wr�ci�em, wci�� sta�a odwr�cona do niego plecami, cho� Derek m�wi� do niej natarczywie.
- Wiesz, pani, �e mam obowi�zki - us�ysza�em. - Tylko urodzonym na Ziemi, kt�rzy przyszli na �wiat w naturalny spos�b, mo�na powierzy� ten rodzaj zadania.
- Ten rodzaj zadania! Galaktyka jest niewyczerpanym z�o�em takich wyzwa�! W ten spos�b mo�esz bez ko�ca usprawiedliwia� swoje wycieczki.
- Nie mo�esz tak m�wi� - rzek� b�agalnie w stron� jej plec�w. - Powiedzia�em ci wszystko o naturze Klifa. Wiesz dobrze, �e to nie wycieczka, lecz zadanie wymagaj�ce wielkiej odwagi. Wiesz r�wnie�, �e z jakiej� przyczyny tylko urodzeni na Ziemi maj� ten rodzaj odwagi... prawda, pani?
Chocia� zbli�y�em si� do nich, przesuwaj�c si� uni�enie pomi�dzy klatk� i zbiornikiem, nie zwr�cili na mnie uwagi. Nie zadali sobie nawet trudu przyciszenia g�os�w. Milady wpatrywa�a si� w szare wy�yny, jej twarz by�a r�wnie pos�pna jak one. Jeden czu�ek zadrga�, kiedy powiedzia�a:
- S�dzisz, �e jeste� wielki i wspania�y, prawda? Dobrze zna�a magiczn� moc wsp�odczuwania. W z�o�ci nigdy nie wymawia�a jego imienia. Jakby chcia�a, �eby znikn��...
- To nie tak - odpowiedzia� z pokor�. - Prosz�, b�d� rozs�dna, pani. Wiesz, �e musz� jecha�. M�czyzna nie mo�e siedzie� przez ca�y czas w domu. Prosz�, nie b�d� z�a.
W ko�cu odwr�ci�a si� do niego. Twarz mia�a wynios��, surow� i zimn�; nie odbiera�a. By�o w niej ci�gle jakie� przera�aj�ce pi�kno, kt�rego nie umia�em opisa� - chyba �e znu�enie i wiedza mog� wsp�tworzy� urod�. Jej oczy by�y tak szare i dalekie jak fryz o�nie�onego wulkanu za jej plecami. Och, moja pani! By�a ca�y wiek starsza od Dereka, chocia� r�nica lat by�a widoczna w jej autorytecie, a nie w wygl�dzie, gdy� cera Milady pozostanie �wie�a jeszcze przez nast�pne milenium.
- Nie jestem z�a, tylko skrzywdzona. Wiesz, jak bardzo potrafisz mnie rani�.
- Pani... - post�pi� krok w jej kierunku.
- Nie dotykaj mnie! Jed�, je�li musisz, lecz nie czy� z tego farsy. Uj�� j� za �okie�. W zagi�ciu jej ramienia siedzia�a spokojnie jedna z mi-ninutrii - zwierz�ta zawsze �agodnia�y pod dotkni�ciem Milady.
- Nie chc� ci� rani�, pani. Wiesz, �e jeste�my winni pos�usze�stwo Pierwszej Gwie�dzie. Musz� dla nich pracowa�. Jak inaczej mogliby�my utrzyma� nasz� posiad�o��? Niech chocia� raz odjad� �egnany z mi�o�ci�.
- Mi�o��! Wyje�d�asz i zostawiasz mnie sam� z garstk� parteno, i m�wisz o mi�o�ci?! Nie udawaj, �e nie cieszy ci� mo�liwo�� ucieczki ode mnie. Jeste� mn� zm�czony, prawda?
- To nie tak... - odpar� ze znu�eniem, jakby nie spodziewa� si� us�ysze� nic innego.
- Widzisz?! Nawet si� nie starasz, aby twoje s�owa brzmia�y szczerze. Wyjed�. Niewa�ne, co si� ze mn� stanie.
- Och, jak bardzo litujesz si� nad sob�.
Na lodowatej pochy�o�ci jej policzka pojawi�a si� �za. Milady odwr�ci�a si�, aby jej rozb�ysk nie uszed� uwagi Dereka.
- Kt� inny ma si� nade mn� zlitowa�? Nie ty, inaczej nie ucieka�by� ode mnie, jak teraz. Za��my, �e Klif ci� zabije. Co wtedy stanie si� ze mn�?
- Powr�c� na pewno, moja pani. Nie obawiaj si�.
- �atwo powiedzie�. Dlaczego nie masz odwagi, by przyzna�, �e tak naprawd� po prostu cieszysz si�, �e mnie opuszczasz?
- Poniewa� nie zamierzam wdawa� si� w k��tni�.
- Ach, znowu m�wisz jak dziecko. Nie odpowiesz mi, prawda? Raczej uciekniesz, uchylaj�c si� od swoich obowi�zk�w.
- Wcale nie uciekam!
- Oczywi�cie, �e tak, niezale�nie od tego, co udajesz. Jeste� po prostu niedojrza�y.
- To nieprawda! I wcale nie uciekam! Trzeba prawdziwej odwagi, aby zrobi� to, czego si� podj��em.
- Masz o sobie nad wyraz dobre mniemanie! Odwr�ci� si� po tych s�owach, rozz�oszczony, bez godno�ci. Zacz�� i��, a potem biec w kierunku platformy l�dowiska.
- Derek! - zawo�a�a.
Nie odpowiedzia�. Chwyci�a przycupni�t� mininutri� za kark i ze z�o�ci� cisn�a do pobliskiego zbiornika z wod�. Gryzo� zamieni� si� w ryb� i odp�yn�� w g��biny.
2
Derek podr�owa� do mg�awicy w �ab�dziu swoim szybkim �aglowcem �wietlnym. Podobny do ogromnej p�etwy lub �uku statek �eglowa� samotnie, upstrzony jednostkami fotonowymi, kt�re wysysa�y energi� nap�dow� z g�stej, zakurzonej pustki kosmosu. W po�owie drogi do mieszkalnej cz�ci statku znajdowa�a si� kapsu�a, w kt�rej u�piony Derek sp�dzi� wi�ksz� cz�� podr�y. Dzie� zmartwychwstania - dzie�, kt�ry nie by� dniem - przywita� na ��ku terapeutycznym. Delikatne mechaniczne d�onie usuwa�y ze-sztywnienie z mi�ni. W retorcie zabulgota�a zupa i pop�yn�a w kierunku ssawki umieszczonej przy jego ustach. Napi� si�, a potem zasn�� znowu, zm�czony d�ugim brakiem aktywno�ci. Kiedy si� ockn��, zwl�k� si� powoli z ��ka i gimnastykowa� przez pi�tna�cie minut. Potem poszed� do dyspozytorni, w kt�rej by� m�j przyjaciel Jon.
- Jakie wie�ci? - zapyta� Derek.
- Wszystko w porz�dku, m�j panie - odpowiedzia� Jon. - W�a�nie w tej chwili wchodzimy na orbit� Festi XV.
Derek poda� koordynaty i odszed�, aby si� posili�.
Praca Jona by�a najbardziej samotnym zaj�ciem, jakie m�g� wykonywa� parteno. Jeste�my hodowani wed�ug �ci�le kontrolowanej formu�y, bez wrodzonych w�a�ciwo�ci kodu genetycznego, kt�re zapewniaj� prawdziwym urodzonym na Ziemi ich zdumiewaj�c� d�ugowieczno��. Jeszcze pi�� d�ugich rejs�w i Jon zu�yje si�, zestarzeje i b�dzie nadawa� si� jedynie do przer�bki w transmuterze.
Derek usiad� przy pulpicie sterowniczym. Czy patrz�c na oblicze Festi, widzia� jednocze�nie inn� twarz, ukochan� i gro�n�? My�l�, �e tak. Nawet najwi�ksze k��bowisko chmur nie by�o w stanie przes�oni� Derekowi chmurnego oblicza jego pani. Cokolwiek jednak widzia�, wprowadzi� �wietlny �aglowiec na szybk�, nisk� orbit� wok� niego�cinnej planety. S�o�ce Festi by�o tylko jaskrawym punktem, oddalonym o jakie� miliard dwie�cie milion�w kilometr�w. Kiedy zeszli na orbit�, wygl�da�o jak �wiat�a statku zawieszone nad niespokojnym morzem chmur.
Przez d�u�sz� chwil� siedzia� z twarz� ukryt� w kielichu receptora, sprawdzaj�c ciep�o terenu, kt�ry rozci�ga� si� pod nimi. Nie by�o to �atwe, gdy� mia� do czynienia z temperaturami bliskimi zeru absolutnemu. Mimo to nie m�g� przegapi� cielska Klif a, kiedy pojawi�o si� w zasi�gu jego cie-p�owzroku. Widzia� go wyra�nie, jak na ekranie radaru.
- Jest! - wykrzykn��.
Jon podszed� do pulpitu. Wprowadzi� koordynaty czasowe do pami�ci �aglowca, poczeka� chwil� i odczyta� przewidywany czas, kiedy Klif ponownie znajdzie si� pod nimi.
Derek rozpocz�� przygotowania do skoku. Bez po�piechu w�o�y� specjalny kombinezon, sprawdzaj�c po kolei ka�d� jego cz��. Otwiera� silniki antygrawitacyjne, dop�ki nie unios�y go w g�r�, dopina� ka�dy zatrzask, a� w ko�cu kombinezon okry� go szczelnie jak pancerz.
- Trzysta dziewi��dziesi�t pi�� sekund do kolejnego zenitu, panie - poinformowa� Jon.
- Wiesz, w jaki spos�b mnie odebra�?
- Tak, prosz� pana.
- Nie b�d� w��cza� radiolatarni, dop�ki nie znajd� si� znowu na orbicie.
- Zrozumia�em, prosz� pana.
- Dobrze. Zatem ruszam.
Zamkni�ty w swoim ma�ym, ruchomym wi�zieniu potoczy� si� niezgrabnie w kierunku �luzy powietrznej. Trzy minuty przed czasem, w kt�rym mieli znale�� si� nad Klifem, otworzy� zewn�trzne drzwi i zanurkowa� w morze chmur. Kr�tki odrzut silniczk�w wbudowanych w kombinezon wyni�s� go poza orbit� �aglowca �wietlnego. Gdy spada�, chmury poch�on�y go jak �mier�.
Dwadzie�cia niego�cinnych planet, kt�re kr��y�y wok� Festi, kry�o zaledwie niesko�czenie drobn� cz�� tajemnic Galaktyki. Ka�dy glob we wszech�wiecie trzyma� dla siebie tajemny cel swojego istnienia. Czasem -tak jak na Ziemi - przejawia� si� on w obecno�ci stworze�, kt�re potrafi�y kszta�towa� siebie, wdziera� si� w przestrze� kosmosu i wykuwa� �cie�k� prowadz�c� ich do stworzenia cywilizacji poza rodzim� planet�. Cel istnienia innych planet pozostawa� mroczny i niezbadany. Tylko urodzeni na Ziemi, prz�d�cy swoje niepoj�te wzory woli i przymusu, mieli odwag�, by rzuci� wyzwanie tym obcym bytom i wyszarpn�� im now� wiedz�, kt�r� mo�na doda� do ju� istniej�cej puli.
Ka�dy rodzaj wiedzy pozostawia �lad. Przez tysi�ce lat od czasu, gdy loty mi�dzygwiezdne sta�y si� powszechn� praktyk�, rodzaj ludzki by� niedostrzegalnie kszta�towany przez w�asne odkrycia. Wraz z utrat� niewinno�ci, stabilno�� genetyczna gatunku ulecia�a przez wielkie galaktyczne okno. Ludzie spadali jak deszcz na kolejne planety i cz�owiek jako gatunek straci� sw�j pierwotny wz�r dziedziczny. Ka�dy o�rodek cywilizacji wykszta�ca� nowe my�lenie, odczuwanie, form� - now� odmian� �ycia. Jedynie na starej Ziemi cz�owiek wci�� jeszcze nieco przypomina� szczep z czas�w przed-gwiezdnych. Dlatego w�a�nie urodzony na Ziemi nurkowa� jako pierwszy w nieznane, aby spotka� si� z istot� zwan� Klifem.
Klif niszczy� ka�dy statek kosmiczny i �wietlny �aglowiec, kt�ry wyl�dowa� na jego samotnym globie. Po d�ugich badaniach, prowadzonych z bezpiecznie odleg�ej orbity, uczeni z Pierwszej Gwiazdy zbudowali teori�, wed�ug kt�rej Klif mia� niszczy� ka�de du�e �r�d�o energii, tak jak cz�owiek pozbywa si� natr�tnej muchy. Derek Ende korzysta� wy��cznie z silnik�w kombinezonu, powinien zatem by� bezpieczny - przynajmniej tak g�osi�a teoria.
Wykorzystuj�c antygrawitatory, zanurza� si� coraz wolniej w planetarn� noc. Ostatni strz�p chmury zosta� zdmuchni�ty z jego ramion, silny wiatr zagwizda� i zab�bni� wok� wzmacniaczy kombinezonu. W dole zamajaczy� l�d. Derek przy�pieszy� tempo opadania, aby wiatr nie zni�s� go dalej, i ju� po chwili wyl�dowa� z impetem na Festi XV. Przez kilka minut le�a� odpoczywaj�c i czeka�, aby jego kombinezon przestyg�.
Ciemno�� nie by�a ca�kowita. Chocia� na powierzchni� globu prawie nie pada�o �wiat�o s�oneczne, z ziemi wydobywa�y si� zielone p�omienie, o�wietlaj�c zarysy tego pustkowia. Aby przyzwyczai� oczy do mroku, Derek nie w��czy� reflektor�w zamontowanych w kasku, na r�kawach i z przodu kombinezonu. Co�, co przypomina�o strumie� �wiat�a, przep�yn�o po jego lewej stronie. Promieniowanie by�o s�abe i zanikaj�ce, myli�o siebie z w�asnym cieniem. Dym, kt�ry wydziela�o to co�, rwa� si� w kawa�y pod wp�ywem wielkiego ci��enia planety i przetacza� si� wok� strumienia. W oddali widnia�o wi�ksze �r�d�a ognia - najprawdopodobniej p�on�� tam zanieczyszczony etan i metan, skwiercz�c niczym sma��cy si� stek. Jednocze�nie tryska� w g�r� niebieskim p�omieniem energii, kt�ry pe�za� po brzuchach nisko wisz�cych chmur. W innym miejscu jaskrawi�cy si� na wzniesieniu gejzer p�omieni, owini�ty g�stym, wiruj�cym ca�unem dymu, ci�gn�� si� ku niebu jak g�sty kisiel. Gdzie indziej jeszcze s�up bia�ego ognia p�on�� bez ruchu i bez �ladu dymu. Wygl�da� jak absolutnie doskona�y miecz �wietlny. Derek widzia� go po swojej prawej stronie. Pokiwa� g�ow� z aprobat� - wyl�dowa� we w�a�ciwym miejscu. Znajdowa� si� w Regionie �wiat�a. Tu mieszka� Klif.
Ju� samo podziwianie scenerii, kt�rej nigdy przedtem nie ogl�da� �aden cz�owiek, by�o nadto satysfakcjonuj�ce. Derek le�a�, z zadowoleniem kontempluj�c okolic�, dop�ki nie u�wiadomi� sobie, �e spory obszar krajobrazu nie odbija nawet odrobiny �wiat�a. Uwa�nie zbada� to miejsce ciep�owzro-kiem i zrozumia�, �e ma przed sob� Klifa. Ogromne cielsko poch�ania�o wszystkie �wiat�a pochodz�ce z ziemi i przes�ania�o chmury ponad jego grzbietem. Na sam widok pierwotne i wt�rne serce Dereka zacz�o bi� w szale�czym rytmie przera�enia. Antygrawitatory redukowa�y ci��enie do jednego g, wi�c le��c rozci�gni�ty p�asko na ziemi, wpatrywa� si� w stworzenie. Prze�kn��, aby przeczy�ci� zaci�ni�te gard�o. Jego wzrok z wysi�kiem przedziera� si� przez mozaik� nik�ego �wiat�a, pr�buj�c rozpozna� kontury Klifa.
By� ogromny! Derek przeklina�, �e mimo fotozytor�w, kt�re pozwala�y mu u�ywa� ciep�owzroku do obserwacji otoczenia, gdy nosi� kombinezon, odbi�r termiczny by� teraz zniekszta�cony przez nieustaj�ce popisy ogni sztucznych nad ziemi�. W jednej, niespodziewanej chwili zobaczy� Klifa wyra�nie. O kilometr st�d! Na samym pocz�tku Derek mia� wra�enie, �e dzieli ich odleg�o�� nie wi�cej ni� stu metr�w. Teraz wiedzia� ju�, jak olbrzymie rozmiary ma Klif. Napawa� si� jego widokiem. Jedyny rodzaj zada�, kt�rych warto si� podj��, to te niemo�liwe do wykonania. Astrofizycy Pierwszej Gwiazdy zaobserwowali, �e Klif posiada swego rodzaju �wiadomo��. Za��dali wi�c, aby Derek przywi�d� ze sob� fragment jego cia�a. W jaki spos�b mo�na pokroi� stworzenie wielko�ci ma�ego ksi�yca?!
Przez ca�y czas wiatr szarpa� wspornikami i kablami kombinezonu. Stopniowo Derek zrozumia�, �e wibracje, kt�re odczuwa� z tego powodu, uleg�y zmianie, przybieraj�c now� nut� i now� si��. Rozejrza� si� i po�o�y� d�o� w r�kawicy przed sob� na ziemi. To nie by� wiatr - to ziemia, ca�a planeta si� trz�s�a. Klif zacz�� si� przemieszcza�! Kiedy Derek spojrza� za siebie oboma zmys�ami, zrozumia�, �e stworzenie, drgaj�c rytmicznie, sunie w jego kierunku.
Je�li to jest inteligentne, uzna, �e jestem zbyt ma�y, aby mnie skrzywdzi�. Zatem i ono nie wyrz�dzi mi krzywdy, nie mam si� czego obawia�, t�umaczy� sobie w my�lach Derek. Logika argument�w nie przyda�a mu pewno�ci siebie. Ch�onna nibyn�ka, uaktywniona przez wra�liwy na wilgo� gruczo� nad brwiami kasku, prze�lizgn�a si� po czole Dereka, usuwaj�c pot. Widoczno�� by�a kiepska. Derek wci�� raczej wyczuwa�, ni� widzia� powoli nap�ywaj�c� mas� Klifa. W�druj�cy dywan chmur zas�oni� grzbiet stworzenia, ono z kolei za�mi�o fontanny ognia. Wibracje wywo�ane przemieszczaniem si� Klifa przeszywa�y Dereka do szpiku ko�ci. Zareagowa�o jednak nie tylko jego cia�o. Nogawki i r�kawy kombinezonu Dereka zacz�y si� porusza�, a korpus wi�. Zaskoczony Derek zablokowa� nogi w stawach. Jednak przeguby nogawek kombinezonu zgina�y si� uparcie wraz z jego kolanami. R�wnie� ramiona, cho� Derek stara� si� utrzyma� je sztywno przy ziemi, zosta�y zmuszone do ugi�cia w �okciach przez ruch kombinezonu. Nie m�g� trwa� w bezruchu, je�li nie chcia� mie� po�amanych ko�ci.
Powa�nie zaniepokojony le�a�, zwijaj�c si� i machaj�c ko�czynami jak idiota, stara� si� dostosowa� do rytmu kombinezonu. Ten za� zacz�� porusza� si� do przodu, zupe�nie jakby w�a�nie nauczy� si� pe�za�. Przesuwa� si� powoli naprz�d, a Derek, chc�c nie chc�c, wraz z nim. Uderzy�a go pewna ironiczna my�l: nie do��, �e g�ra przychodzi�a do Mahometa - Mahomet z musu przychodzi� do g�ry...
3
Nie m�g� nic zrobi� - nie by� ju� panem swojego losu, a przynajmniej nie panowa� nad swoimi ruchami. Na nic zda�a si� teraz jego wola. Wraz z t� �wiadomo�ci� nap�yn�� pewien rodzaj ulgi. Jego Pani i Kochanka nie b�dzie mog�a obwinia� go o to, co si� teraz wydarzy. Zamkni�ty w swoim o�ywionym wi�zieniu, poprzez mrok, po omacku, na czworakach pe�zn�� w kierunku zbli�aj�cego si� Klifa. Pewnie jego kombinezon w jaki� spos�b zainteresowa� Klifa. Dlaczego - tego Derek nie wiedzia� ani nie pr�bowa� zgadywa�. Po prostu pe�zn��. By� teraz prawie ca�kowicie rozlu�niony, pozwala� swoim ko�czynom biernie dostosowywa� si� do ruch�w kombinezonu.
Dym owin�� si� wok� niego. Wibracje usta�y. Klif przesta� si� przemieszcza�. Derek uni�s� g�ow�, lecz nie widzia� nic pr�cz dymu, kt�ry powsta� prawdopodobnie na skutek tarcia wielkiego cielska o pod�o�e. Kiedy opary rozrzedzi�y si�, ujrza� tylko ciemno��. Klif by� dok�adnie przed nim! Nagle, wci�� mimowolnie ma�puj�c ruchy kombinezonu. Derek zacz�� si� wspina� po ciastowatej substancji, wytrzyma�ej, lecz elastycznej. Kombinezon z trudem pod��a� w g�r� pod k�tem sze��dziesi�ciu stopni. Wzmocnienia p�ka�y, antygrawitatory rz�zi�y, gdy Derek wspina� si� na Klifa. W tej chwili by� ju� absolutnie pewien, �e stworzenie to posiada co�, co mo�na by okre�li� wol�, je�li nie �wiadomo�ci�. Ma tak�e moc, o kt�rej cz�owiek m�g� tylko zamarzy� - potrafi kierowa� swoj� wol� ku obiektom nieo�ywionym, jak kombinezon Dereka. Bezsilny w jego wn�trzu. Derek snu� dalej swoje rozwa�ania: si�a pozwalaj�ca stworzeniu przekazywa� swoj� wol� mia�a prawdopodobnie ograniczony zasi�g. W innym wypadku Klif na pewno nie zada�by sobie trudu, aby przemierzy� dziel�c� ich odleg�o��. Je�li to prawda, �wietlny �aglowiec
jest bezpieczny na orbicie.
Ruchy ramion oderwa�y Dereka od rozwa�a�. Kombinezon dr��y� tunel
w cielsku Klifa. Derek pozwoli�, aby jego r�ce wykonywa�y ruchy p�ywaka. Je�li kombinezon zamierza� wwierci� si� w Klifa, najpewniej zostanie strawiony w jego wn�trzu. Derek powstrzyma� odruch walki, wiedz�c, �e nie przyniesie �adnego efektu. Kombinezon wdziera� si� w g��b, przebija� si� przez ciastowat� materi�. Tworzy� przy tym ma�y, sycz�cy �wiat ruchu i tarcia, kt�ry przesta� istnie� dok�adnie w chwili, gdy kombinezon si� zatrzyma�. Derek znalaz� si� w na j solidniejsze j izolacji.
Aby odwr�ci� niebezpiecze�stwo nadci�gaj�cego ataku klaustrofobii, spr�bowa� w��czy� reflektory kasku. R�kawy kombinezonu by�y tak sztywne, �e nie m�g� zgi�� ich na tyle, aby dosi�gn�� prze��cznika. M�g� jedynie le�e� bezsilnie zamkni�ty w swojej skorupie i gapi� si� w bezpostaciow� czer�. Jednak ciemno�� ta nie by�a ca�kowicie bezkszta�tna. Uszy Dereka pochwyci�y ci�g�y odg�os �lizgania si� czego� po zewn�trznej powierzchni kombinezonu. Ciep�owzrokiem rozpozna� abstrakcyjny dese� na zewn�trz kasku. Chocia� wyostrzy� odbi�r swoich czu�k�w, nie m�g� odnale�� w tym wzorze �adnego sensu - ani symetrii, ani �adnego znaczenia... Jednak jego cia�o najwyra�niej zrozumia�o. Derek czu�, �e trz�s� mu si� nogi. Odczuwa� te� wewn�trz siebie pulsowanie i ulotne wra�enia, jakich nie do�wiadcza� nigdy przedtem. Do jego umys�u przes�cza�a si� �wiadomo��, �e oto dotyka pot�gi, o kt�rej nic nie wie. I na odwr�t - kontaktowa�o si� z nim co�, co nie mia�o poj�cia o zdolno�ciach Dereka.
Ziemianinem zaw�adn�a ogromna oci�a�o��, jakby wyczerpa�y si� jego si�y �yciowe. Wyra�nie j ni� przedtem wyczuwa� ogromne cielsko Klifa. Pomy�la�, �e stworzenie zmniejszy�o si� pod wp�ywem przyci�gania planety, jednak wci�� mia�o rozmiary sporej asteroidy... Derek m�g� sobie dok�adnie wyobrazi� asteroid�, kt�ra powsta�a po wybuchu gazu na powierzchni s�o�ca Festi. P�sta�a, p�p�ynna, kr��y�a wok� swego rodzica na od�rodkowej orbicie. Jej wn�trze, stygn�c pod wp�ywem ci�nienia, wykrystalizowa�o w unikalny tw�r. Trwa�a tak przez wiele milion�w lat z p�elastyczn� powierzchni� i stopniowo gromadzi�a �adunki elektrostatyczne, kt�re r�wnowa�y�y si�... i czeka�y... i warzy�y �yciodajne kwasy we wn�trzu krystalicznego serca.
Festi by� stabilnym systemem, jednak raz na wiele miliard�w lat pierwsze trzy olbrzymie planety osi�ga�y peryhelium ze s�o�cem i jednocze�nie wzgl�dem siebie. Zbieg�o si� to z maksymalnym zbli�eniem asteroidy, kt�ra zosta�a wyszarpni�ta ze swojej orbity i o ma�y w�os nie otar�a si� o trzy uszeregowane planety. Uwolni�o to kolosalne oddzia�ywania elektryczne i grawitacyjne. Asteroida rozjarzy�a si� i obudzi�a si� w niej �wiadomo��. Nie, nie powsta�o na niej �ycie - zosta�a powo�ana do �ycia, zrodzona podczas katastrofalnej kolizji! Zanim ciszej ni� bezg�o�nie prze�kn�a s�odko-smutno-wyraziste uczucie �wiadomo�ci, znalaz�a si� w k�opocie. Oddalaj�c si� od s�o�ca po swoim nowym torze, zosta�a wci�gni�ta w obszar przyci�gania Festi XV - planety o ci��eniu czterech g. Nowe istnienie nie zna�o �adnych innych si� stw�rczych poza grawitacj�. Przyci�ganie by�o dla niego tym, czym tlen dla organicznego �ycia na Ziemi. Mimo to stw�r nie mia� ochoty na zamian� swobodnego lotu w stan uwi�zienia, cho� by� zbyt drobny, by si� oprze�. Po raz pierwszy asteroida poczu�a, �e mo�e zrobi� u�ytek ze swojej �wiadomo�ci i �e w pewnym zakresie mo�e kontrolowa� swoje otoczenie. Nie chcia�a ryzykowa� rozpadni�cia si� na orbicie Festi, wi�c przy�pieszy�a lot, a op�niaj�c sw�j upadek, dokona�a pierwszego aktu woli -aktu, kt�ry cho� wstrz�sn�� stworzeniem, to pozwoli� mu znale�� si� na powierzchni planety w jednym kawa�ku.
Przez niezmierzony czas asteroida - teraz ju� Klif - le�a�a w p�ytkim kraterze utworzonym na skutek zderzenia i rozmy�la�a bez formu�owania my�li. Nie zna�a niczego poza swoim nieorganicznym otoczeniem i nie potrafi�a wyobrazi� sobie niczego wi�cej poza dobrze znan� sceneri�. Stworzona przez grawitacj�, u�ywa�a jej tak nie�wiadomie, jak cz�owiek oddycha. Pocz�a przemieszcza� inne rzeczy, a tak�e siebie. Klifowi nigdy nie przysz�o na my�l, �e m�g� nie by� jedynym bytem we wszech�wiecie. Teraz przekona� si�, �e istnieje inne �ycie, i zaakceptowa� ten fakt. Inne �ycie nie by�o do niego podobne - to tak�e zaakceptowa�. Inne �ycie mia�o swoje wymagania - to r�wnie� akceptowa�. Pytania i w�tpliwo�ci by�y mu obce. Mia� potrzeby, tak jak ka�da �yj�ca istota. Obaj powinni si� przystosowa�, bo przystosowanie by�o adaptacj� do ci�nienia i tak� reakcj� rozumia�.
Kombinezon Dereka Ende pod wp�ywem zewn�trznej woli znowu zacz�� si� porusza�. Ostro�nie torowa� sobie drog� do ty�u. Zosta� wydalony przez Klifa i zastyg�. Derek tak�e le�a� nieruchomo, ledwie przytomny. Oszo�omiony, pr�bowa� z�o�y� w logiczn� ca�o�� wszystko, co si� wydarzy�o. Klif porozumia� si� z nim - bez w�tpienia, poniewa� Derek w kurczowo zaci�ni�tej lewej d�oni mia� dow�d kontaktu.
- Nie, przecie� nie m�g� porozumie� si� ze mn�! - mrukn��.
A jednak - sta�o si�.
Klif nie posiada� niczego, co mo�na okre�li� m�zgiem. Nie �rozpozna�" zatem m�zgu Dereka. Skomunikowa� si� natomiast z jedyn� struktur�, kt�r� by� w stanie zidentyfikowa�. Si�gn�� bezpo�rednio do struktury kom�rek cia�a Dereka, a konkretnie do mitochondri�w - �r�de� energii kom�rkowej.
M�zg Dereka zosta� pomini�ty, lecz kom�rki jego cia�a odebra�y informacj�. Derek rozpozna� ogarniaj�ce go uczucie s�abo�ci - Klif wyssa� z niego energi�. Nawet to jednak nie pozbawi�o go uczucia triumfu, poniewa� przekazuj�c swoj� informacj�, Klif r�wnie� odebra� pewne dane. Zrozumia�, �e w innych cz�ciach kosmosu tak�e istnieje �ycie. Bez wahania i bez zastanowienia odda� cz�� siebie samego, aby Derek zani�s� j� do tych innych miejsc wszech�wiata. Misja zosta�a zako�czona. W ge�cie Klifa Derek odnalaz� jedno z najg��bszych pragnie� �ywych istot - przymus zaimponowania innym. U�miechaj�c si� krzywo, stan�� w ko�cu na nogi. By� sam w Regionie Ognia. Sporadycznie pojawiaj�cy si� �a�obny p�omie� nieustannie walczy� z mrokiem. Klif znikn��. Najwyra�niej Derek le�a� prawie bez przytomno�ci d�u�ej, ni� przypuszcza�. Spojrza� na chronometr i zobaczy�, �e najwy�szy ju� czas stawi� si� na spotkanie z �aglowcem �wietlnym. Podni�s� temperatur� kombinezonu, bo ch��d zacz�� przes�cza� si� do jego cia�a, i w��czy� silniki antygrawitacyjne. Uni�s� si� w g�r�, poch�on�y go cuchn�ce chmury i straci� z oczu Festi. Wkr�tce wydosta� si� ponad warstw� chmur i atmosfery. Kierowany przez Jona statek namierzy� radiolatarni� kombinezonu. Po kilku minutach akrobacji dopasowali pr�dko�ci i Derek dosta� si� na pok�ad.
- Czy dobrze si� czujesz, panie? - zapyta� parteno, kiedy Derek chwiejnym krokiem skierowa� si� ku fotelowi pilota.
- Dobrze, jestem tylko wyczerpany. Opowiem ci wszystko, kiedy przygotuj� nagranie z raportem dla Pyrylyn. B�d� z nas zadowoleni. - Pokaza� Jonowi ��to-szary k��b substancji, kt�ry rozwin�� si� do wielko�ci du�ego indyka. -Nie dotykaj go�ymi r�kami. Umie�� to w jednym z niskotemperaturowych przedzia��w w poczw�rnym ci��eniu. Wieziemy drobny upominek z Festi XV.
4
�wietlik w Pynnati - jednym z g��wnych miast Pyrylyn - by� lokalem, gdzie mo�na si� by�o bawi� w najbardziej rozrzutny spos�b. Tam w�a�nie zabrali Dereka Ende - jak r�wnie� nic nieznacz�c� posta� Jona - jego gospodarze. Le�eli rozparci na sofach, kt�re wirowa�y powoli, umo�liwiaj�c ogl�danie ca�ej zabawy. Sama komnata r�wnie� si� przemieszcza�a. �ciany mia�a przezroczyste, wi�c kiedy �lizga�a si� w g�r� i w d� i dooko�a metalowego zr�bu �wietlika, mo�na by�o podziwia� stale zmieniaj�cy si� widok. Najpierw znale�li si� na zewn�trz konstrukcji, gdzie nocne �wiat�a Pynnati mruga�y do nich, jakby same uczestniczy�y w zabawie. Nast�pnie wsun�li si� powoli do budynku, pomi�dzy inne komnaty przyjemno�ci, doskonale widoczne podczas powolnej w�dr�wki pokoju w g�r�, w d� lub wzd�u� pomieszczenia. Zak�opotany Derek le�a� na swojej kanapie. Oczami umys�u widzia� twarz swojej Pani i Kochanki. M�g� sobie wyobrazi�, z jak� zimn� pogard� potraktowa�aby t� nieszkodliw� zabaw�.
- Przypuszczam, �e zechcesz jak najszybciej uda� si� na Ziemi�?
- H�? - spyta� Derek.
- Powiedzia�em, �e przypuszczam, i� wkr�tce udasz si� w drog� do domu - jego rozm�wc� by� Belix Ix Sappose, naczelny dyrektor High Gee Re-search w Pierwszej Gwie�dzie. Jako �e dzisiejszej nocy on w�a�nie go�ci� Dereka, le�a� na kanapie obok niego.
- Wybacz. Tak, ju� nied�ugo musz� wraca�.
- Dlaczego musisz? Odkry�e� zupe�nie now� form� �ycia. Mo�emy teraz pr�bowa� kontaktu z istot� Festi XV, kt�ra B�g jeden wie, jak wielk� posiada wiedz�. Rz�d �atwo mo�e okaza� wdzi�czno��, nagradzaj�c ci� stanowiskiem, jakie tylko ci si� zamarzy. Ja sam w tym wzgl�dzie mam pewne wp�ywy, jak zapewne wiesz. Nie wyobra�am sobie, aby starzej�ca si� Ziemia mog�a wiele zaoferowa� cz�owiekowi twojego kalibru.
Derek rozmy�la� o tym, co oferowa�a mu Ziemia. By� z ni� zwi�zany. Ci dekadenccy ludzie nie pojmowali takiego przywi�zania.
- A wi�c, jak brzmi twoja odpowied�, Ende? Nie pytam dla zabawy. - Belix Ix Sappose zastuka� niecierpliwie poro�em.
- Ee... och, na pewno dowiedz� si� wiele od Klifa, lecz mnie to nie dotyczy. Wykona�em moj� prac�. Jestem robotnikiem, nie intelektualist�.
- Nie odpowiadasz na moje sugestie.
Derek patrzy� na Belixa z lekk� irytacj�. Belix by� unglaatem - jednym z gatunk�w, kt�re bardziej ni� inne przyczyni�y si� do pokojowego zjednoczenia Galaktyki. Ko�� ogonow� mia� rozga��zion�, tworzy�a zawi�y system rog�w, z kt�rego z nieskrywan� irytacj� spogl�da�o na Dereka sze�� par oczu koloru tarniny. Inni uczestnicy zabawy, w��czaj�c samic� Belixa, Jup-key, tak�e patrzyli na niego z wyczekiwaniem.
- Musz� szybko wr�ci� na Ziemi� - powiedzia� Derek. C� takiego us�ysza� przed chwil�? Czy Belix oferowa� mu jak�� posad�? Nerwowo wsta� z kanapy. Czu� napi�cie jak zwykle, gdy otaczali go ludzie, kt�rych nie zna� zbyt dobrze.
- Znudzi� si� pan, panie Ende.
- Sk�d�e znowu. Prosz� o wybaczenie. Jak zawsze przyt�aczaj� mnie luksusy �wietlika. Ogl�da�em w�a�nie nagie tancerki.
- Obawiam si�, �e jeste� znudzony.
- Zapewniam ci�, �e nie.
- Czy mog� zaproponowa� ci kobiet�?
- Dzi�kuj�, nie.
- Mo�e ch�opca?
- Nie, dzi�kuj�.
- Czy zabawia�e� si� ju� kiedy� z kwitn�cymi bezp�ciowcami z Cphids?
- Nie, w tej chwili nie skorzystam, dzi�kuj�.
- W takim razie wybaczysz, �e Jupkey i ja zdejmiemy ubrania i zata�czymy - powiedzia� ch�odno Belix.
Kiedy odchodzili w kierunku parkietu na spotkanie ha�a�liwych tr�bek, Derek us�ysza�, �e Jupkey co� powiedzia�a. Uchwyci� jednak tylko �arogancki Ziemiorodek". Jego wzrok napotka� spojrzenie Jona - parteno r�wnie� us�ysza�. Lewa d�o� Dereka unios�a si� w instynktownym ge�cie odepchni�cia, zdradzaj�c ca�e jego upokorzenie. Zerwa� si� na nogi i zacz�� przemierza� pok�j. Przepycha� si� przez grupk� nagich tancerzy, ignoruj�c ich narzekania. Przy jednym z wyj�� przep�ywa�a klatka schodowa. Wszed� do niej, aby uciec od t�um�w. W d� schodzi�y cztery m�ode kobiety. By�y barwnie ubrane, na ich kostiumach pulsowa�y d�wi�kowe kamienie. M�odo�� roz�wietla�a ich twarze, gdy �mia�y si� i rozmawia�y. Derek zatrzyma� si� i obserwowa� dziewcz�ta. Rozpozna� jedn� z nich.
- Ewa!
Zauwa�y�a go ju� wcze�niej. Podesz�a, ta�cz�c na dziel�cych ich stopniach.
- A zatem nieustraszony Ziemianin raz jeszcze zdobywa z�ote schody Pynnati! Dereku Ende, twoje oczy s� tak ciemne, a czo�o wysokie jak zwykle!
Kiedy patrzy� na ni�, odni�s� wra�enie, �e muzyka tr�b po raz pierwszy nie brzmi fa�szywie, i poczu�, jak rozkosz nabrzmiewa w jego gardle.
- Ewo!... A twoje oczy s� jak zawsze promienne... i nie ma przy tobie �adnego m�czyzny.
- Magia przypadku pracuje na twoj� korzy�� - za�mia�a si�. Tak, pami�ta� ten �miech! - S�ysza�am, �e jeste� tu z Belixem Sappose i jego samic� -powiedzia�a ju� troch� powa�niej. - C�, zatem post�pi�am bardzo g�upio, przychodz�c, aby si� z tob� spotka�. Jestem bardzo przywi�zana do g�upich gest�w.
- Tak bardzo g�upich?
- Najprawdopodobniej. Zmieni�e� si� jeszcze mniej ni� rdze� Pyrylyn, Dereku Ende. Niem�drze by�oby zak�ada� co� innego, wiedz�c, jak jeste� sta�y. Pragnienie spotkania ci� mimo wszystko jest zatem podw�jn� g�upot�.
Wzi�� j� za r�k� i poprowadzi� w g�r� schod�w. Przesuwaj�ce si� mimo komnaty by�y dla jego oczu rozmazanym obrazem.
- Ewo, czy zawsze musisz przywo�ywa� te same, stare pretensje?
- Nie poruszam ich, one po prostu stoj� pomi�dzy nami. Boj� si� twojej niezmienno�ci, bo jestem motylem, kt�ry pr�buje przedosta� si� do twojego szarego zamku.
- Jeste� pi�kna, Ewo. Taka pi�kna! Czy� motyl nie m�g�by spocz�� bezpiecznie na murze otaczaj�cym zamek? - pod��a� zawi�ymi �cie�kami aluzji z du�� trudno�ci�.
- Mury! Nie mog� �cierpie� twoich mur�w, Dereku! Czy jestem buldo�erem, kt�ry powinien pragn�� je zniszczy�? Przebywanie wewn�trz czy na zewn�trz tych mur�w tak samo czyni z cz�owieka wi�nia.
- Nie k���my si�, dop�ki nie znajdziemy jakiego� punktu, w kt�rym jeste�my zgodni. Oto schody. Czy mo�emy zgodzi� si� oboje co do tego?
- Tak, bo one nic nas nie obchodz�.
Bez �enady otoczy�a si� jego ramieniem. Klatka schodowa osi�gn�a kres podr�y i przesuwa�a si� powoli bokiem wzd�u� szczytu �wietlika. Derek i Ewa stali na najwy�szym stopniu, a noc ukazywa�a ich wizerunki odbite w szkle.
Ewa Coll-Kennerley by�a cz�owiekiem, lecz nie urodzi�a si� na Ziemi. By�a welurk� - urodzi�a si� w �wiatach skupiska Y, po�o�onego w g�stym Trzecim Ramieniu Galaktyki. Jej sk�r� pokrywa�o g�ste br�zowe futerko. Spryt i elokwencja Ewy pracowa�y na korzy�� tego samego wydzia�u, kt�ry ho�ubi� spokojne i stateczne talenty Belixa Sappose. Derek spotka� j� podczas swojej wcze�niejszej wizyty w Pyrylyn. Ich mi�o�� by�a romansem i walk� jednocze�nie. Sta� teraz obok Ewy i nie umia� powiedzie� ani jednego s�owa. Kiedy spojrza�a na niego l�ni�cymi oczami, u�miechn�� si� nie�mia�o.
- Jestem jak kompas zorientowany na silnych m�czyzn, dlatego moja hojna oferta wci�� jest aktualna. Czy nie jest wystarczaj�c� przyn�t�?
- Nie my�l� o tobie jak o pu�apce, Ewo.
- Zatem przez ile jeszcze stuleci zamierzasz chowa� si� na Ziemi? Wci�� pozostajesz wierny, je�li wolno mi przytoczy� eufemistyczne okre�lenie twojego niewolnictwa, swojej Pani i Kochance? Wci�� jeste� wierny jej zimnym ustom i oboj�tnemu sercu?
- Nie mam wyboru!
- Ach, tak. Moje rozwa�ania na ten temat zosta�y pozbawione racji bytu, i to nie pierwszy raz. Czy ona wci�� prowadzi badania nad transmutacj� gatunk�w?
- Tak, rzeczywi�cie. �redniowieczna koncepcja, �e dany gatunek mo�e przekszta�ci� si� w inny, by�a niedorzeczna w tamtych czasach. Teraz, wraz ze stopniow� kumulacj� promieniowania kosmicznego w cia�ach niebieskich, sta�a si� mo�liwa, oczywi�cie w pewnym �ci�le okre�lonym wymiarze. Moja pani usi�uje wykaza�, �e wi�zania kom�rkowe s�...
- Tak, tak! Ca�e to powa�ne gadanie jest obrzydliwe, zw�aszcza w �wietliku. Jeste� trzymany pod kluczem, Dereku. Dokonujesz tych swoich sterylnych akt�w heroizmu i nigdy nie wkraczasz w prawdziwy �wiat. Je�li wyobra�asz sobie, �e b�dziesz z ni� �y� jeszcze jaki� czas, a potem wr�cisz do mnie, to jeste� w b��dzie. Mury wok� twoich uszu s� wy�sze z ka�dym stuleciem i b�d� rosn��, a� ja nie b�d� potrafi�a... och, to z�a metafora!... a� nie b�d� mog�a ci� odgruzowa�.
Derek bezsilnie potrz�sn�� g�ow�. Chocia� cierpia�, puszysto�� futerka Ewy by�a rozkosz� dla jego zmys�u termicznego.
- Taki jeste� wielki, dzielny i milcz�cy, nawet w tej chwili. Jeste� bezczelny! - powiedzia�a, a potem doda�a bez zmiany tonu: - Poniewa� wci�� kocham t� cz�stk� ciebie zamkni�t� w zamku, jeszcze raz z�o�� ci moj� odra�aj�c� i nieistotn� propozycj�.
- Ewo! Prosz�, nie...
- W�a�nie tak! Zapomnij o nudnym zniewoleniu przez Ziemi�, zapomnij o ohydnym matriarchacie i �yj ze mn� tutaj. Nie chc� zatrzyma� ci� na zawsze. Wiesz, �e jestem eudajmonistk� i szukam przyjemno�ci. Nasz romans potrwa sto lub dwie�cie lat i w tym czasie nie odm�wi� ci niczego, czego zapragn� twoje zmys�y.
- Ewo!
- Oboje zaspokoimy pragnienia i wtedy b�dziesz m�g� wr�ci� do Pani
Matki na Endehaaven.
- Ewo, wiesz, jak gardz� eudajmonizmem.
- Zapomnij o swoich przekonaniach! Nie prosz� ci� o nic trudnego. Kim jeste�, aby si� targowa�? Czy jestem ryb�, �eby kupowa� mnie na kilogramy? Ten kawa�ek wezm�, tamten zostawi�?
Derek milcza�.
- Ty mnie nie potrzebujesz - powiedzia� w ko�cu. - Masz wszystko: urod�, rozum, poczucie humoru, ciep�o, uczucia, r�wnowag�, komfort. Ona nie ma nic. Jest p�ytka, przestraszona, zimna... ona mnie potrzebuje, Ewo...
- Usprawiedliwiasz siebie, nie j�.
Ewa odwr�ci�a si� ju� mi�kkim, welurowym ruchem i pobieg�a w d� schod�w. Pod�wietlone sale dryfowa�y dooko�a ponad ich g�owami jak b�belki. Mozolne wysi�ki Dereka, aby wyt�umaczy� swoje uczucia, przemieni�y si� w rozpacz. Pobieg� za Ew� i chwyci� j� za rami�.
- Pos�uchaj mnie, do cholery!
- Nikt w Pyrylyn nie b�dzie s�ucha� twoich masochistycznych nonsens�w. Jeste� aroganckim g�upcem, Dereku, a ja mam s�ab� wol�. A teraz pu�� mnie! - Wskoczy�a przez wej�cie do pokoju, kt�ry w�a�nie pojawi� si� obok, i znik�a w t�umie.
5
Nie wszystkie dryfuj�ce komnaty w �wietliku by�y o�wietlone. Pewne zabawy s� znacznie przyjemniejsze, gdy odbywaj� si� w ciemno�ci. Tego rodzaju rozkosze by�y troskliwie i pieszczotliwie urzeczywistniane w zamkni�tej przestrzeni, gdzie �wiat�o rzuca�o jedynie delikatny poblask na sufit, a mrok przesyca� zmys�owy zapach ylang-ylang i inne wonno�ci. Tutaj w�a�nie Derek znalaz� miejsce, aby si� wyp�aka�.
Kolejne etapy jego �ycia przesuwa�y si� przed nim, jakby nap�dzane tym samym mechanizmem, kt�ry porusza� �wietlikiem. Nieustannie pojawia�a si� w nich jedna posta�. Ze z�o�ci� przypomina� sobie, jak zawsze trudzi� si�, aby j� zadowoli� - tak, stara� si� jej dogodzi� dok�adnie we wszystkim! I to, jak wydziela�a mu nagrod�, rozszczepiaj�c jego zadowolenie, kt�re stawa�o si� strug� s�cz�c� si� z p�kni�tego na dwoje oblicza ska�y. Przyjemno�� picia z tego ch�odnego �r�d�a by�a niezaprzeczalna. Jednak sk�d czerpa� satysfakcj�, je�eli wszystko zale�a�o od tak ogromnej dyscypliny i poni�enia? Pani moja i Kochanko, kocham ci� i nienawidz�!
I to umartwianie by�o tak wielkie... i trwa�o tak d�ugo... i teraz, gdy m�g� cieszy� si� z dala od niej, nie potrafi� uwolni� stru�ki ze ska�y, jak� si� sta�. By� tutaj ju� kiedy� wcze�niej, w mie�cie, w kt�rym rz�dy sprawowali hedoni�ci i eudajmoni�ci. Spacerowa� w�r�d birbantek i os�awionych pi�kno�ci, nosz�c swoj� Pani� i Kochank� w sercu i czu�, �e wyziera ona nawet z jego oblicza. Ludzie m�wili co� do niego i w jaki� spos�b Derekowi udawa�o si� odpowiada�. Okazywali weso�o�� i on tak�e pr�bowa�. Przez ca�y czas mia� nadziej�, �e zrozumiej�, i� jego arogancja jedynie maskuje nie�mia�o��. A mo�e my�la�, �e to jego nie�mia�o�� maskuje arogancj�? Tego nie wiedzia�. Kto m�g�by by� tego pewien? Obie cechy by�y ze sob� po��czone. Derek otrz�sn�� si� z zamy�lenia, czuj�c, �e Ewa Coll-Kennerley znowu jest gdzie� w pobli�u. Zatem nie opu�ci�a budynku! Szuka go!
Derek na wp� uni�s� si� ze swojego miejsca w os�oni�tej alkowie. Nie rozumia�, w jaki spos�b Ewa odnalaz�a go tutaj. Przy wej�ciu do �wietlika go�cie otrzymywali d�wi�kowe kamienie, dzi�ki kt�rym mo�na by�o pod��a� w �lad za nimi przez kolejne sale. Derek wy��czy� jednak sw�j kamie�, zanim jeszcze opu�ci� przyj�cie Belixa Sappose. Chcia� by� sam. S�ysza� g�os Ewy, jego nieomylne alikwoty niedaleko i nieblisko...
- Znajdujesz najbardziej niedost�pne miejsca, aby ukry� sw�j blask... Nie us�ysza� wi�cej. Wcale go nie szuka�a! Zapad�a po�r�d ozdobnych gobelin�w z kim� innym. Fale ulgi i �alu przep�ywa�y przez Dereka... kiedy znowu nastawi� uszu, Ewa wymawia�a jego imi�. Jak wilk, kt�ry skrada si� w pobli�e ogniska, wychyli� si�, aby s�ucha�. Od razu te� ciep�owzrok powiedzia� mu, z kim rozmawia�a. Rozpozna� wz�r poro�a - by� tam Belix, a tak�e Jupkey, rozci�gni�ci na wyszukanym �o�u.
- ...bez sensu, aby znowu pr�bowa�. Derek jest zbyt pogr��ony w samym sobie - powiedzia�a Ewa.
- Raczej pogrzebany w swoim uwarunkowaniu - odpar� Belix. - Odkryli�my to samo. To uwarunkowanie, moja droga.
- Jakkolwiek si� to sta�o, dalej podziwiam go wystarczaj�co, aby pragn�� zrozumie�. - G�os Ewy brzmia� nieco inaczej od jej zwyk�ego, opanowanego tonu.
- Sp�jrz na to w naukowy spos�b - rzek� Belix z przekonuj�c� modulacj� tonu cz�owieka, kt�ry za chwil� wy�o�y karty na st�. - Ziemia jest ostatni� twierdz� przegranej kultury. Populacja urodzonych na Ziemi liczy obecnie mniej ni� par� milion�w. Lekcewa�� wzgl�dy spo�eczne i �ycie towarzyskie. Obs�uguj� ich partenogenetycznie rozmna�ani niewolnicy, ukszta�towani wed�ug tej samej, kontrolowanej formu�y genetycznej. Ziemianie s� szczepem wsobnym, w konsekwencji stali si� praktycznie odr�bnym gatunkiem. Wszystko to mo�esz dostrzec w naszym przyjacielu Ende. Jak m�wi�, pogrzebany jest w swoim warunkowaniu. To tragedia, Ewo, lecz musisz si� z tym pogodzi�.
- Prawdopodobnie masz racj�, ty przem�drza�y staruchu - wtr�ci�a leniwie Jupkey. - Kt� poza urodzonym na Ziemi dokona�by tego, co Derek na Festi?
- Nie, nie! - zaprotestowa�a Ewa. - Derekiem rz�dzi kobieta, nie uwarunkowanie. On jest...
- W jego przypadku to jedno i to samo, moja droga, wierz mi. Popatrz na struktur� spo�eczn� na Ziemi. Partenogenetyczni niewolnicy zast�pili wszystkich, poza garstk� prawdziwych Ziemian. Ta niewielka grupka podzieli�a Ziemi� na wielkie posiad�o�ci, kt�rymi w�ada w ponurym matriarchacie.
- Tak, wiem, jednak Derek...
- Derek jest wi�niem systemu. Urodzeni na Ziemi pogr��yli si� w bezprecedensowy, matriarchalny wz�r �ycia. Synowie po�lubiaj� swoje matki, nie tylko aby unie�miertelni� swoj� lini�, lecz po prostu na starzej�cej si� Ziemi panuje deficyt p�odnych kobiet. Tak w�a�nie zrobi�a rodzina Ende, to w�a�nie zrobi� Derek. Jego Pani i Kochanka jest zarazem jego matk� i �on�. A w tym wszystkim jeszcze czynnik d�ugowieczno�ci... Naturalnie wytwarza to nieograniczon�, sztywn� wi� emocjonaln�, kt�rej w�a�ciwie nic nie jest w stanie przerwa�. Nawet ty, s�odka Ewo!
- Prawie si� prze�ama� dzisiejszej nocy!
- W�tpi� w to - odpar� Belix. - Ende mo�e pragn�� ucieczki ze swojego klaustrofobicznego domu, lecz ta sama si�a, kt�ra wygania go stamt�d, w ko�cu przyci�gnie go z powrotem.
- A ja powiadam ci, �e prawie si� prze�ama�. Tylko �e ja p�k�am pierwsza.
- C�, jak to powiedzia� Teer Ruche wiele stuleci temu: Jedynie ten, kto nienawidzi przyjemno�ci, wie, jak ukszta�towa� istot� na swoje podobie�stwo. Powiedzia�bym, �e masz szcz�cie, i� Derek si� nie z�ama�. Zyska�aby� jedynie dziecko, kt�rym trzeba si� stale opiekowa�.
�miech, kt�ry zabrzmia� w odpowiedzi, nie by� ca�kiem szczery.
- Zatem to pani z Endehaaven musi go zmieni�. Ja nie b�d� ju� wi�cej pr�bowa�, chocia� Derek �yje pod zbyt du�� presj�, aby m�g� to wytrzyma� d�u�ej. Och, to naprawd� nieprzyzwoite! On zas�uguje na co� lepszego!
- Os�d moralny z twoich ust, Ewo! - wykrzykn�a z rozbawieniem Jupkey w wonny mrok. - Dam ci rad�. Zapomnij o tym nieszcz�niku. Pomijaj�c wszystko, on ledwo umie si� wys�awia�, a to zacz�oby ci� m�czy� w bardzo kr�tkim czasie.
Niewidzialny s�uchacz nie m�g� znie�� wi�cej. Nag�a w�ciek�o�� na siebie za to, �e s�ucha�, jak i na rozmawiaj�cych, zmusi�a go do dzia�ania. Wyprostowa� si� i pochwyci� oparcie ��ka, na kt�rym wylegiwali si� Belix i Jupkey, pragn�c w z�o�ci zrzuci� ich na pod�og�. Zbyt p�no ciep�owzrok ostrzeg� go co do natury �o�a. Miast si� przewr�ci�, okr�ci�o si�, chlustaj�c na niego fal� cieczy. Unglaaty le�a�y w ciep�ej k�pieli pachn�cej ylang--ylang i in