Zlota Zemsta - MACLEAN ALISTAIR
Szczegóły |
Tytuł |
Zlota Zemsta - MACLEAN ALISTAIR |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zlota Zemsta - MACLEAN ALISTAIR PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zlota Zemsta - MACLEAN ALISTAIR PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zlota Zemsta - MACLEAN ALISTAIR - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALISTAIR MACLEAN
Zlota Zemsta
SIMON GANDOLFI
PRZELOZYL GRZEGORZ WOZNIAK
TYTUL ORYGINALU: GOLDEN
VENGEANCE
(THIRD IN ALISTAIR MACLEAN'S GOLDEN GIRL SERIES)
PODZIEKOWANIA
Serdecznie dziekuje Marii Nielsen za cierpliwosc, zachete, a nade wszystko za cenna dokumentacje dotyczaca Filipin. Dziekuje takze Beldonowi Butterfieldowi za goscinnosc i pomoc, jaka mi okazal w Mexico City, gdy powstawal drugi szkic niniejszej ksiazki. Slowa wdziecznosci kieruje rowniez do pracownikow American Airlines, moich wspanialych przewodnikow po labiryntach niezliczonych miedzynarodowych portow lotniczych.
Dla Antony'ego i Caroline w prezencie slubnym
PROLOG
W rekach sciskal snajperski manlicher kaliber.9. Byl niewielkiego wzrostu. Mowiono, ze pochodzil z Hiszpanii lub Ameryki Poludniowej, a w branzy zwano go Sin, odhiszpanskiego sin error - bezbledny, bo nigdy nie chybial.
Lezal na kawalku styropianu wewnatrz hebanowej trumny, ktora znajdowala sie w staromodnym karawanie z rzezbionymi w mahoniu kolumnami i otwartymi bokami, jak - nie przymierzajac - stylowe, wiktorianskie loze. Silnik zagrzal sie na zatloczonych ulicach Hongkongu i gdy przejezdzali przez kuta brame cmentarza, z chlodnicy buchnela para. Kierowca skrecil na trawnik. Karawan zakolysal sie na krawezniku i wolno potoczyl po pochylosci.
Sin odsunal ruchoma deske trumny. Z zewnatrz otwor przystawialy sztuczne lilie plastikowego wienca. Popatrzyl na rowne rzedy kamiennych nagrobkow na zboczu i gdy w polu widzenia pojawil sie swiezo wykopany grob, zastukal dwukrotnie w wieko, dajac znac kierowcy, ze juz. Do mogily znajdujacej sie w polowie wzgorza bylo nie wiecej niz sto metrow. Dwoch pracownikow cmentarza ukladalo wlasnie platy plastikowej, zielonej darni na czerwieniejacej w sloncu i polyskujacej rosa ziemi.
Zapiszczaly resory, karawan zakolysal sie, gdy zwalisty, skosnooki kierowca wygramolil sie z szoferki. Wyciagnal z kieszeni szwajcarski skladany noz wojskowy i jednym ruchem przebil gume w lewym przednim kole. Niespiesznie obszedl pojazd, po czym ze schowka obok trumny wyjal podnosnik i klucze. Wyciagnietym ku gorze kciukiem dal znak Sinowi, ze wszystko jest w porzadku. Zdjal uszkodzone kolo i zaczal toczyc je w strone cmentarnej bramy.
Pogrzeb Mai'sin Jasmine Li, wnuczki sir Philipa Li, zaczal sie trzy godziny pozniej. Byl piatek. Powietrze parne, jak zawsze gdy zaczynala sie pora tajfunow. Ceremonie prowadzil biskup obrzadku episkopalnego. W sprawozdaniach prasowych zastanawiano sie pozniej, czy uroczystosc oznaczala kres najbrutalniejszej wojny na szczycie hongkongijskiej finansjery, czy tylko zawieszenie broni. W pogrzebie wzielo udzial dwoch glownych przeciwnikow: sir Philip Li - co bylo oczywiste - oraz Wong Fu - co bylo absolutnym zaskoczeniem, roznilo ich bowiem wszystko: interesy, pochodzenie, a nade wszystko sposob postepowania.
Sir Philipa Li szanowano jako seniora starej finansjery w Hongkongu. Nalezal do tych, ktorzy uwazaja, ze majatek i pieniadze to nie tylko przywileje, ale takze obowiazki wobec spoleczenstwa. Zasiadal wiec w radach wielu fundacji dobroczynnych, zabieral glos na temat przyszlosci kolonii i bral udzial z ramienia rzadu brytyjskiego w negocjacjach z Pekinem w sprawie przekazania wladzy. (W 1997 roku - jak wiadomo - uplywa termin brytyjskiej dzierzawy Hongkongu i dawny klejnot Korony przejmie Chinska Republika Ludowa). Zapraszano go na posiedzenia Komisji Spraw Zagranicznych Senatu Stanow Zjednoczonych i zasiadal w Komitecie Doradczym Banku Swiatowego ds. Azji.
Interesy swego imperium prowadzil w tradycyjnym, paternalistycznym stylu. O jego dobroci i uprzejmosci opowiadano legendy: fundowal stypendia, by nie marnowal sie jakis obiecujacy talent, wysylal czek do szpitala, gdy trzeba bylo pokryc koszty czyjegos leczenia. Takimi czynami zyskal sobie wieksza wdziecznosc ludzi niz duzymi sumami pieniedzy, ktore przelewal na konta fundacji dobroczynnych. Dziesiatki wiazanek i wiencow pokrywajacych grob byly bardziej wyrazem wdziecznosci wobec sir Philipa niz holdem dla zmarlej wnuczki.
Ceniono go takze za dzialalnosc na polu kultury. Za mlodu studiowal literature francuska w Oksfordzie, w Princeton zrobil dyplom z ekonomii i w obu uczelniach ufundowal katedry sinologii. Zasiadal w radzie powierniczej Opery Krolewskiej. Hojnie lozyl na nowojorska Metropolitan Opera. Powiadano, ze jego kolekcja szkla i jedwabnych kobiercow modlitewnych nie ma sobie rownej w swiecie.
Mowil znakomicie po francusku i hiszpansku. Wiele podrozowal - przyjmowano go w palacach prezydenckich i urzedach premierow, witano na uniwersytetach. Z rowna swoboda poruszal sie w swiecie polityki, co i wsrod swiatowej elity intelektualnej. Cieszyl sie zaufaniem swoich kolegow finansistow, ktorzy cenili jego zdanie. Nikogo wiec nie dziwilo, ze w uroczystosci pogrzebowej wzial udzial sir Euan Wiley, prezes zarzadu Cairns Oliver. Byl to subtelny dowod powiazan sir Philipa z wielkim zagranicznym hongiem.
W przeciwienstwie do sir Philipa Li, zawsze tajemniczy Wong Fu reprezentowal tzw. nowe pieniadze. Jego szanghajski akcent zdradzal dosc skromne pochodzenie, choc niczego nie mozna bylo powiedziec z cala pewnoscia. O wszystkim, co tyczylo osoby Wong Fu, mowiono "podobno". Podobno wiec nosil tradycyjne, chinskie nakrycie glowy, podobno zawsze korzystal z tlumacza w czasie oficjalnych konferencji i podobno kierowal swoim imperium za pomoca telefonu oraz grupki zaufanych osob i niemal nigdy nie opuszczal swego apartamentu na ostatnim pietrze wiezowca Wong Fu przy prestizowej Connaught Road. Jedno tylko wiedziano z cala pewnoscia - nie znosil fotografow, czego dowodem byly setki roztrzaskanych przez jego goryli aparatow nalezacych do tych, ktorzy podjeli ryzyko liczac, ze sie uda. Jednak zdjecia Wong Fu nie znajdziecie w zadnej agencji, zadnej firmie prasowej i w ogole nigdzie. Dzieki temu tajemniczy Wong Fu mogl poruszac sie po Hongkongu nie obawiajac sie, ze zostanie rozpoznany. I oto teraz przybyl na pogrzeb wnuczki swego rywala! Wszyscy Wyciagali szyje, zeby zajrzec do jego mercedesa, gdy nieliczna grupka zalobnikow, ktorych zaproszono do udzialu w ceremonii, udawala sie na cmentarz.
W oczach gapiow, ktorzy zgromadzili sie przed brama, kawalkada samochodow wiozacych wielkich i szlachetnych, czy raczej - co bedzie scislejsze - wielkich i poteznych, przypominala parade gwiazd przed rozdaniem Oscarow. Zapewne wspolczuli sir Philipowi, ale zmarla nie budzila zadnych emocji. Urodzila sie i wychowala w Stanach Zjednoczonych, tu, w Hongkongu, nikt jej nie znal, a wypadek samochodowy, w ktorym stracila zycie, wygladal jak setki innych, wiec niewiele o nim mowiono. Prawda tymczasem byla znacznie bardziej skomplikowana i okrutna, niz mozna by to sobie wyobrazic.
1
Siedem tysiecy wysp i wysepek wchodzacych w sklad Filipin rozsypalo sie po Morzu Poludniowochinskim jak paciorki z rozerwanego sznura korali. Na poludnie od Filipin lezy wyspa Kalimatan, ktorej polnocna czesc, Sabah, stanowi prowincje Malezji. Tedy wlasnie, przesmykiem miedzy Malezja a Filipinami, liczacym w najwezszym miejscu ledwie dwanascie mil morskich, biegnie jeden z najbardziej uczeszczanych i niebezpiecznych szlakow zeglugowych w swiecie. Wedlug danych Miedzynarodowego Biura Zeglugi tu wlasnie notuje sie najwiecej napadow pirackich.W mdlym swietle ksiezyca, za rafa oslaniajaca najbardziej na poludnie wysunieta czesc archipelagu, polyskiwal skrawek plazy, ale nawet najbystrzejsze oko nie wylowiloby z ciemnosci dwoch smuklych jak strzaly, czarnych lodzi, ktore czekaly w mroku za koralowa skala. Dlugie na osiemnascie metrow, szerokie na poltora mogly ciac wode jak brzytwy. Przed wywrotka zabezpieczaly je plywaki wysuniete daleko w bok na bambusowych pretach. Dzieki poteznym silnikom nawet przy pelnym obciazeniu rozwijaly predkosc czterdziestu wezlow. Wysoki brzeg zaslanial od wiatru, rafa - od oceanicznej fali. Basligi - jak
nazywano lodzie tego typu - unosily sie na gladkiej wodzie zatoki lekko jak drapiezne ptaki czyhajace na ofiare - piekne, lecz wrozace smierc.
Zaloge kazdej lodzi stanowilo osiemnastu Filipinczykow, muzulmanow z plemienia Badjao. Wszyscy byli niscy i drobnej budowy. Teraz przekomarzali sie z cicha, oczekujac na sygnal rozpoczynajacy polowanie na ofiare. Inaczej Chinczycy. Bylo ich czterech. Milczeli i w ogole zachowywali powage, jak przystalo na zawodowcow - specjalistow od mokrej roboty. Wszyscy byli dluznikami Wong Fu, najbogatszego sposrod tych, ktorzy przybyli do Hongkongu po upadku Czang Kaj-szeka i jego Kuomintangu w Chinach. Dlug do splacenia mial cene krwi. Ci wspolczesni piraci byli uzbrojeni w szybkostrzelne - dwiescie pociskow na minute - automaty Kalasznikowa model 47. Mieli takze noze - ostre jak lancet barongi, a dwoch z nich dodatkowo po kilka granatow przy pasach.
Najstarszy, dowodca, przykucnal przy radarze. Uwaznie sledzil blyszczacy punkt na ekranie. Trzytysiecznik w dziewiczym rejsie z Korei Poludniowej do Davao na Filipinach i dalej do Singapuru byl ich celem.
Motorowiec Ts'ai Yen mial sto metrow dlugosci i dwadziescia w najszerszym punkcie kadluba. W ladowniach mial miejsce na dwa tysiace ton drobnicy. Diesle firmy Mann gwarantowaly szybkosc osiemnastu wezlow. Byl to jednak dziewiczy rejs frachtowca i glowny mechanik oszczedzal maszyny, zredukowal wiec obroty do dwoch trzecich. Ts'ai Yen niosl filipinska bandere. Armator - South Asia Sail & Steam Ship Company - zarejestrowal frachtowiec w Manilii i nazwa stolicy Filipin widniala na rufie jako port macierzysty, choc w rzeczywistosci statek byl najnowszym nabytkiem towarowo-pasazerskiej floty sir Philipa Li z Hongkongu.
Zaloga liczyla osmiu filipinskich marynarzy, kapitan pochodzil z Chorwacji, pierwszy oficer z Seszeli, drugi z Hongkongu, a pierwszy i drugi mechanik legitymowali sie paszportami z Tajwanu. W przesmyku miedzy Kalimatanem a Filipinami bylo tloczno jak na autostradzie. Radar sygnalizowal obecnosc trzydziestu dwoch innych statkow, wiec kapitan z pierwszym oficerem nie schodzili z mostka. Drugi oficer, wysoki mlody Chinczyk, stal w cieniu szalupy ratunkowej i obserwowal jedyna pasazerke w tym rejsie - panne Jasmine Li.
Jasmine - czy jak ja zwano w rodzinie i wsrod przyjaciol Jay - liczyla sobie dwadziescia dwa lata. Byla jedyna corka Petera Li, mlodszego z synow sir Philipa, naturalizowanego, podobnie jak jej matka, obywatela USA. Rodzice nie zyli, zgineli z rak przypadkowych rabusiow w Waszyngtonie i dziadek zazyczyl sobie, aby Jay zamieszkala w Hongkongu. Rodzina matki, jak rowniez malzonka sir Philipa przekonali jednak seniora, aby Jay najpierw ukonczyla nauke w Stanach. Zapisano ja wiec do ekskluzywnej szkoly prywatnej w poblizu Waszyngtonu, w ktorej przygotowywala sie do studiow wyzszych, specjalizujac sie w sztuce pisarskiej. Po maturze chciala wstapic na uniwersytet stanowy w Idaho, ale sir Philip byl zdania, ze jesli juz, to powinna raczej wybrac prestizowa, zenska uczelnie, jak na przyklad Wellesley albo Bennington. Nie odwazyla sie sprzeciwic i zapisala sie do Wellesley - zenskiego Harvardu, gdzie zreszta spotkala wiekszosc przyjaciolek ze szkoly. Obecnie sir Philip uznal, ze czas wydac ja za maz. Szukal odpowiedniej partii wsrod mlodych chinskich spadkobiercow wielkich fortun Hongkongu. Z dyskretnych uwag babki Jay dowiedziala sie, ze sporzadzono juz nawet liste ewentualnych kandydatow. Osobiscie nie zyczyla sobie zadnego z nich.
Stala przy burcie i wpatrywala sie w fosforyzujace w swietle ksiezyca fale. Przez cale zycie zawsze ktos czuwal, by nie zrobila jakiegos niewlasciwego kroku. I choc morze kojarzylo jej sie z wolnoscia i swoboda, takze teraz miala swojego aniola stroza - mlodego oficera, ktory dyskretnie wtapial sie w cien szalupy ratunkowej.
Przez krotka chwile zastanawiala sie, czy nie powiedziec mu, zeby wreszcie zostawil ja sama. Zrezygnowala, wiedzac, ze to i tak nic nie da. Owszem, uslyszy kilka uprzejmych slow, zapewne jakies przeprosiny, niewykluczone, ze mezczyzna odejdzie pare krokow, spusci na chwile wzrok, ale nadal bedzie czujnie penetrowal wszystko dookola.
Bez slowa odwrocila sie i nie zwazajac na mlodego oficera zeszla pod poklad, do kajuty. Zajmowala kabine wlasnie drugiego oficera, zakladajac, ze czlowiek, ktory jej pilnowal, byl rzeczywiscie marynarzem. Na czas rejsu przeniosl sie on do mesy i tam sypial na sofie, jesli w ogole sypial w tym rejsie.
Kabina byla niewielka. Koja zajmowala cala przestrzen pod jedynym iluminatorem, a waski stolik z szufladami musial byc i biurkiem, i toaletka. Umeblowania dopelnialo skladane krzeslo oraz szafa w scianie. W malej lazience znajdowala sie morska toaleta, prysznic i umywalka.
Komputer typu laptop stal na stole. Ts'ai Yen wyposazono w najnowsze urzadzenia przeladunkowe i nawigacyjne, a Jay miala przygotowac dla popularnego magazynu serie artykulow z dziewiczego rejsu tego nowoczesnego frachtowca. Postanowila pisac codziennie co najmniej kilka stron, ale na razie stworzyla tylko ze dwiescie wersji wstepu i nic wiecej. Popatrzyla w lustro, jakby tam szukala natchnienia.
W szkole i na uczelni zazdroszczono jej pewnosci siebie. Wszystko to zmienilo sie jednak, gdy znalazla sie w Hongkongu. Zaraz w pierwszym tygodniu jej pobytu, w czasie lunchu w restauracji Gabbiego w hotelu "Na Polwyspie" - ci, co znaja Hongkong, potwierdza, ze nie ma lepszego lokalu - babka ostrzegla ja, ze ma uwazac na siebie, bo wszystko rzutuje na opinie o rodzinie: na przyklad to, jak sie nosi i ubiera na ulicy czy na korcie tenisowym, na basenie, czy wreszcie na jachcie. Wlasnie - wyprawy jachtem na zatoke to uswiecona tradycja niedzielna rozrywka starej arystokracji. A wyprawa polegala na tym, ze dwie, trzy luksusowe motorowki - kazda z dziesiecioosobowa zaloga w wykrochmalonych uniformach - cumowaly obok siebie niedaleko brzegu, pasazerowie skladali sobie wizyty i zasiadali do tradycyjnego mah jonga. Plansze i kosci do gry bylyby ozdoba niejednego muzeum chinskiej sztuki zdobniczej.
Dotychczas Jay znala zupelnie inne przejazdzki jachtem - bryzgi fal, ostra zegluge na wiatr, w otwartej lodzi, tam gdzie Atlantyk obmywa brzegi stanu Massachusetts. Gdy z kolegami wyczerpani wracali do przystani, czekala na nich najwyzej goraca kawa z termosu. W Ameryce, po zeglarskiej wyprawie zasiadalo sie na plazy przy ognisku i pieklo steki. Tu zas, w Hongkongu, zawsze czekala armia kucharzy z pomocnikami i mnostwem najwyszukanszych dan. Noce na plazy w Massachusetts bywaly namietne. W Hongkongu zawsze trzeba pamietac, "co ludzie powiedza".
Ale Massachusetts tez mialo swoje tajemnice - myslala Jay wspominajac rodzicow jej przyjaciol. Nie wywieszano co prawda ostrzegawczych napisow na nadmorskich willach, ale i tak wiadomo, ze ich progi sa za wysokie dla Zydow i dla tych, ktorzy nie naleza do towarzystwa. Jay nalezala. Byla wnuczka sir Philipa, chrzescijanka, dziedziczka statkow, farm i bankow.
Tak, Massachusetts to byl jej swiat i tam czula sie u siebie. Mogla byc corka Richarda Smitha - banki i stal.
Albo banki i wegiel.
Lub banki i inne surowce badz galezie gospodarki.
Ale nade wszystko banki. Bank to paszport, karta wizytowa, zwlaszcza jesli jest szacowny, wiekowy, a pieniadze duze, jak bank sir Philipa Li, ktorego prapradziadek zaczynal ongis W Makao, kredytujac szkockich kupcow opium, Jacka Cairnsa i Matthew Olivera. Gdy zas na poczatku wojny opiumowej Lin Tse-hsu, Wysoki Komisarz Jego Wysokosci cesarza Chin, nakazal w 1839 roku konfiskate ich towaru, prapradziadek Li pospieszyl z pozyczka, a pozniej sfinansowal przenosiny szkockich firm do Hongkongu.
Cairns Oliver, Jardine Matheson, Swires - to byly najwieksze europejskie domy handlowe w Chinach. W miare uplywu lat poteznialy one, obrastaly w majatek i wplywy, az staly sie miedzynarodowymi koncernami z akcjami notowanymi na pieciu najwazniejszych gieldach, od Nowego Jorku, po Frankfurt i Tokio. Firma Li natomiast miala tylko jednego akcjonariusza. Byl nim sir Philip.
Patrzac w lustro, Jay zadumala sie nad przyszloscia. Firma Li zawsze bedzie miala tylko jednego akcjonariusza. Nastepnym bedzie wlasnie ona, jesli oczywiscie pozostanie w rodzinie. Inaczej zreszta byc nie moze. Nawet jesli wyjdzie za maz, pozostanie przede wszystkim wnuczka sir Philipa. Byla jego wlasnoscia, klejnotem. Tak bylo i tak bedzie, i nie ma o czym mowic.
Rozpiela zamek blyskawiczny. Pod jedwabnym dresem krylo sie jedrne, szczuple, chlopiece niemal cialo, z ledwo tylko zaznaczonym, ale apetycznym biustem - efekt wielu godzin na korcie. Pilki odbierala oburacz, nie bylo wiec widac roznicy w umiesnieniu lewego i prawego ramienia. Krotkie wlosy odslanialy uszy. Nos miala zgrabny, oczy szeroko rozstawione, wyrazna szczeke - mogla sie podobac nie tylko w Chinach. Te atrakcyjna sylwetke i mila aparycje takze odziedziczyla po przodkach, jak wszystko w zyciu.
Przed wyjazdem ze Stanow slyszala pogloski, ze dziadek wpadl w klopoty finansowe. Mowiono, ze liczac na rychle zakonczenie recesji, zaczal sporo inwestowac na londynskiej gieldzie nieruchomosci. Powiadano, ze w gre wchodzily miliardy dolarow. Kupowal co prawda tanio, ale oczywiscie na kredyt i podobno wpadl w pulapke zadluzenia. Krotko mowiac - przeinwestowal. W fachowej prasie pojawily sie wzmianki, ze bedzie musial renegocjowac zadluzenie, a tu i owdzie spekulowano nawet na temat bankructwa. Pisano, ze sir Li nie rozumie wspolczesnych realiow, ze jest staromodny i powolywano sie na podobne przyklady upadku starych firm.
Jay byla innego zdania. Dobrze znala dziadka, wiedziala, ze nie jest ryzykantem. Mial swoje zasady i nigdy ich nie zmienial. Ubieral sie w szare, flanelowe garnitury, wieczorem do obiadu wkladal granatowy lub czarny smoking. Uwazal, ze bialy moga nosic tylko muzycy, kelnerzy i sluzba. Jay usmiechnela sie do swego odbicia w lustrze - taki czlowiek z pewnoscia nie ryzykowal.
Zastanowila sie nad wlasnym stosunkiem do dziadka. Trudno powiedziec, zeby go kochala. Kochac mozna ludzi, a sir Philip ucielesnial wladze, moc i potege. Nie, wladze sie szanuje, podziwia. Wladza budzi strach, jest grozna jak wulkan, ktory ogladala z pokladu kilka godzin wczesniej. Mozna te energie wykorzystac, ale jesli sie jej nie ujarzmi, staje sie poteznym czynnikiem destrukcyjnym.
Ksiezyc skryl sie za chmurami. Na tle mrocznego nieba i ciemnego jak grafit morza swiatla na burtach i masztach Ts'ai Yen jasnialy tak wyraznie, ze nie byl juz potrzebny wykrywacz. Cel
widac bylo golym okiem. Lodzie piratow wyplynely zza rafy i teraz czekaly dokladnie na kursie frachtowca. Noca dzwiek niesie sie po wodzie, wiec nawet Filipinczycy zamilkli. Cisze przerywaly tylko uderzenia fal o smukle burty i daleki jeszcze loskot maszyn Ts'ai Yen. Na polnocy horyzont rozswietlal pomaranczowy odblask wulkanu, a wiatr az tutaj przyniosl slaby zapach siarki, lodzie zas czuc bylo zdechla ryba i olejem kokosowym.
Ruszyli. Kilwater za smuklymi kadlubami polyskiwal w mroku jak roj swietlikow. Lodzie rozdzielily sie. Zajely miejsca po obu stronach toru, srodkiem ktorego plynal Ts'ai Yen. Miedzy soba rozciagnely zwoj mocnej, nylonowej liny, jakby rzucily siec, w ktora zaraz wpadnie zdobycz.
Tak tez sie stalo. Frachtowiec zahaczyl o line, pociagnal i basligi przylgnely do burt statku pod nawisem kadluba, poza zasiegiem wzroku wachty w sterowce. Wprawne rece wyrzucily w gore kilka lin z kotwiczkami i w mgnieniu oka pierwsi piraci znalezli sie na pokladzie. Ubranych na czarno i bosych nie mozna bylo zauwazyc w ciemnosciach. Bez slow podzielili sie na dwie grupy i pod wodza Chinczykow ruszyli w milczeniu wzdluz burt ku trapom prowadzacym z glownego pokladu na mostek. Tam zatrzymali sie na chwile i na sygnal - cichy, ledwie slyszalny gwizd - wdarli sie z obu stron do sterowki.
Kapitan - wysoki, siwy, postawny mezczyzna, siegal wlasnie po kubek z kawa, gdy trzy kule z kalasznikowa trafily go w serce. Pierwszy oficer zginal od jednej kuli. Statek szedl pod automatycznym pilotem. Sternik, ktory przez lornetke obserwowal horyzont, padl na kolana i wzniosl rece do gory w blagalnym gescie. Poniewaz polecal sie Bogu chrzescijan, wyznawcy Mahometa nie mieli dla niego litosci. Pierwsza kule dostal w nogi, szesc nastepnych wymierzono w kregoslup, zeby bardziej cierpial, i dopiero ostatnia kula, w czolo, polozyla kres mece.
Drugi oficer odpoczywal w mesie. Na odglos strzalow zerwal sie z sofy. Z kabury, ktora ukrywal na lydce, nad kostka, wyciagnal bron - Colt, kaliber.9, automat. Uchylil drzwi na korytarz i zobaczyl dwoch Chinczykow z kalasznikowami. Pierwszy kopnieciem wywazyl drzwi do kabiny kapitana, drugi ubezpieczal go z tylu. Gdyby Lu probowal teraz przyjsc pannie Jay z pomoca, zginalby natychmiast.
Zatrzasnal wiec drzwi do mesy i przekrecil zasuwke. Mial najwyzej dziesiec sekund i ani chwili wiecej. Domyslal sie, ze piraci wdarli sie na poklad od rufy. Pozostawala wiec tylko jedna droga. Otworzyl iluminator, ktory wychodzil na waskie przejscie przy burcie, tuz pod mostkiem nawigacyjnym. Byl pewien, ze piraci zostawili straz na pokladzie, zakladal, ze tylko jednego czlowieka.
Zlapal kolta w zeby. Rekami chwycil sie rury pod sufitem i nogami do przodu wyskoczyl przez iluminator na poklad. W momencie ladowania mial juz bron z powrotem w reku. Przykucnal i pewnie dlatego pierwsza seria z automatu przeszla bokiem. Tez strzelil. Nie liczyl, ze trafi, chcial tylko zyskac sekundy, zeby sie dostac na poklad dziobowy. Udalo sie. Wsparl sie jedna reka o reling, strzelil jeszcze raz i wprawnie, jak nawykly do gimnastyki na przyrzadach zawodnik, przeskoczyl przez burte. W ulamku sekundy dojrzal jeszcze pod soba kadlub lodzi, ktora przylgnela do statku. Jak na swiatloczulym filmie zanotowal, ze burty i wnetrze basliga pomalowano na czarno. Jasniejsze, bo szare, byly tylko wregi oddzielajace przedzial silnikowy na rufie i polpoklad na dziobie. W powietrzu zwinal sie w klebek, chroniac glowe miedzy ramionami. Spadl na bambusowy wysiegnik, ktory laczyl plywak z dziobem lodzi. Uslyszal jeszcze trzask lamanego drewna i pograzyl sie w wodzie. Mocno pracowal rekami i nogami, aby jak najdalej odplynac od statku. W tej chwili bal sie nie tyle piratow, ile smiercionosnego wiru, ktory zawsze sie tworzy wokol pracujacej sruby. Gdy sie wynurzyl, swiatla Ts'ai Yen rozmazywaly sie juz w oddali. Nikt go nie scigal. Byl sam. Sam na oceanie.
Jay takze uslyszala strzaly. Przez chwile nie byla pewna, czy snila, czy rzeczywiscie cos sie stalo. Seria na korytarzu potwierdzila, ze to nie sen, a kolejne na pokladzie przerazily ja smiertelnie. Nie ucichlo jeszcze echo strzalow, gdy uslyszala trzask wylamywanych drzwi do kabin kapitana i pierwszego oficera. Ta ostatnia byla tuz obok. Jay skulila sie na koi, wcisnela w rog unoszac koc wysoko pod brode. Nie byla w stanie myslec. Znieruchomiala, jakby z obawy, ze najmniejszy ruch przekona ja jednak, ze to nie sen. Nie ruszyla sie nawet, gdy zamek ustapil z trzaskiem i do kabiny wdarlo sie dwoch Chinczykow w czarnych, bawelnianych trykotach pod szyje i drelichowych, ciemnych, luznych spodniach.
Pierwszy z nich, dowodca, zerwal z niej koc.
-Mamy ja - krzyknal.
-Wyglada jak chlopak - zachichotal jego towarzysz.
-No to zajmiemy sie nia po mesku - przerwal dowodca, lapiac ja za wlosy.
Zawyla z bolu i paznokciami wpila sie w twarz napastnika. Czy tak samo zrobilaby we snie? We snie strach paralizowal, na jawie kazal sie bronic.
Chwila swiadomosci byla jednak krotka. Zaatakowany wymierzyl jej cios w szczeke. Stracila przytomnosc. Przesladowcy owineli ja w przescieradlo i jak worek wyniesli na poklad. Tam zameldowano o ucieczce - ktos zdolal wyskoczyc za burte. Do pilnowania pokladu wyznaczeni byli dwaj Badjao i obu, nie rozstrzygajac, ktory z nich zawinil, szef przywolal do siebie. Podeszli potulnie. Kazal im stanac przy relingu i spojrzec w morze. Wykonali polecenie bez slowa. Oddal dwa strzaly, po czym ciala przerzucil przez burte.
-Tak jak was ostrzegalem - zwrocil sie do pozostalych Filipinczykow - za robote najwyzsza stawka, za blad najwyzsza cena.
Nie czekal na reakcje. Pobiegl na mostek, a tymczasem jego towarzysze spuscili spetana Jay do jednej z lodzi. Na mostku herszt piratow kolba karabinu unieruchomil radio, a nastepnie zmienil kurs w automatycznym pilocie, kierujac statek w bok od uczeszczanego szlaku. Maszyny nastawil na cala naprzod i wylaczyl swiatla nawigacyjne. Odpial od paska i uruchomil mininadajnik radiowy.
2
Urzedujacy dyrektor Clean Construction Timber Company - firmy drzewnej w Davao City na wyspie Mindanao, najwiekszej w poludniowej czesci Archipelagu Filipinskiego - wszedl do gabinetu na ostatnim pietrze biurowca tuz przed wschodem slonca. Odbiornik radiowy na biurku nastrojony byl na czestotliwosc nadajnika na pokladzie Ts'ai Yen. Sygnal zabrzmial dokladnie o 4.21. W chwile pozniej dyrektor wlaczyl faks i do biura firmy w Hongkongu przeslal kilka dokumentow: plan wyrebu na najblizszy tydzien i sprawozdanie finansowe za zeszly miesiac.Tam budynek firmy znajdowal sie na zapleczu drewnianego nabrzeza, dzierzawionego na wylacznosc przez Clean Construction. Trwal wlasnie wyladunek mahoniu z Filipin. Bale przywiozl poprzedniego dnia drewnowiec ze znakami armatorskimi Wong Fu. W biurze od kilku godzin czuwal kierownik - siostrzeniec wlasciciela. Caly zreszta personel Clean Construction skladal sie z blizszych i dalszych kuzynow Wong Fu. Co sie tyczy siostrzenca, to wyciagnieto go z Szanghaju w ostatnich latach rewolucji kulturalnej.
Najpierw starannie skopiowal wszystkie dokumenty. Oryginaly faksow umiescil w odpowiednich teczkach, kserokopie wsunal w plastikowe koperty i wyszedl na zewnatrz. Choc dzien dopiero mial sie zaczac, powietrze bylo parne, gorace, az geste od wyziewow okretowych silnikow, od morskiej soli, odoru gnijacych ryb, zywicy i zapachu swiezo pilowanego drewna.
W zoltym swietle rteciowych lamp uwijali sie dokerzy: mali skosnoocy mezczyzni o stalowych miesniach. Z gory dobiegaly pokrzykiwania brygadzistow. Piszczaly dzwigi, zawodzily syreny, terkotaly motory podnosnikow, szumialy tartaczne pily.
Kierownik obszedl budynek biura i skierowal sie na zaplecze, miedzy rzedy rowno pocietych desek, ku furtce, o ktorej malo kto wiedzial. Wyszedl na ulice, pelna o tej porze furgonetek z zaopatrzeniem, ciezarowek z towarem i dziesiatkow rowerzystow. Jedni spieszyli na pierwsza zmiane, inni wracali do domu po nocnej pracy. O tej porze samochod zwracalby uwage.
Kierownik szedl wiec piechota. Zaglebil sie w waskie portowe ulice, miedzy domy, ktorych drzwi nigdy nie zamykano w nadziei, ze bryza od morza rozpedzi stechle powietrze ludzkiego mrowiska. Zaczynajacy sie dzien wywiodl juz na ulice wlascicieli straganow z zielenina, stoisk z rybami i wszystkim, co morze oferuje. W powietrzu unosil sie zapach rozpalanego wegla drzewnego. Na dziesiatkach piecykow szykowano gorace jedzenie: miski bialego ryzu, skrawki ryb w sosie, opiekane skrzydelka kurczat, pulchne pierozki gotowane na parze i krewetki suto przyprawione imbirem i czosnkiem.
Z warsztatow dochodzil zgrzyt tokarek i syczenie lutownic, przez ktore przebijal sie odglos pracy wtryskarek, w powietrzu zas czuc bylo rozgrzany plastik.
Na Connaught Road tez zaczynal sie dzien. Maklerzy i agenci gieldowi, urzednicy z bankow i firm handlowych spieszyli, by nie przegapic notowan dnia, ktore przekazywano z Nowego Jorku. Polyskujacy krysztalowymi szybami w odcieniu jasnego blekitu wiezowiec Wong Fu mial trzydziesci pieter. Kierownik wszedl drzwiami dla personelu, minal umundurowanego straznika i za pomoca karty magnetycznej uruchomil prywatna winde, ktora zatrzymywala sie dopiero na ostatnim pietrze. Wewnatrz byla zainstalowana wideokamera. Na trzydziestym pietrze czekal juz agent z osobistej ochrony Wong Fu, ktory poprowadzil go waskim korytarzem ku bogato zdobionym, antycznym drzwiom. Pochodzily one z trzynastowiecznej chinskiej warowni, a wyszukal je osobisty architekt Wong Fu. Na polecenie doradcy do spraw bezpieczenstwa zostaly przepolowione i w srodek wstawiono trzydziestomilimetrowa stalowa plyte.
Drzwi otwieraly sie tylko od wewnatrz. Wong Fu stal za wielkim, krytym rozowym marmurem biurkiem z wmontowanymi piecioma monitorami TV, przez ktore laczyl sie stad z calym swiatem. Byl to wysoki mezczyzna o wyraznych, ostrych rysach, krotkiej szyi, szerokich barach i mocnej jak u zapasnika klatce piersiowej.
Na starannie wygolonej glowie widniala podluzna blizna, ktora zaczynala sie pare centymetrow nad prawym lukiem brwiowym i biegla wyrazna kreska az ku lewej malzowinie. Blizny znaczyly rowniez prawa dlon. Rece mial potezne, o grubych palcach - pozostalosc po latach, gdy mlotem i cegami zarabial w kuzni na utrzymanie. Nie ukrywal tego, przeciwnie - podkreslal przeszlosc. Na sobie mial skromne, robociarskie ubranie, pod nim jednak bogata, jedwabna koszule w kolorze bordo i rozowy krawat tkany w delikatny wzor. Jedwabne byly takze skarpetki. Obuwie - wloskie, z najdelikatniejszej skory. Calosci dopelnial ciezki zloty sygnet ozdobiony zielonym jadeitem i szwajcarski zegarek firmy Patek Philippe na splecionej ze zlotych nitek bransolecie.
Czarne szeroko rozstawione oczy spogladaly przenikliwie. W jego postawie bylo cos nieuchwytnego, czujnego i groznego zarazem, cos co kojarzylo sie z tygrysim sprytem, ale i zwierzecym okrucienstwem.
Wzial koperte z dokumentami i gestem dal znak, ze audiencja skonczona. Gdy siostrzeniec wyszedl, Wong Fu podszedl zamyslony do okna. Wyszukal wzrokiem wiezowce nalezace do Philipa Li. Jakze go nienawidzil! Nienawidzil wszystkich wlascicieli starych majatkow za los, ktory dla nich byl laskawszy, za wyksztalcenie, jakie odebrali, wytworne slownictwo, jakim sie poslugiwali, wrodzona elegancje i kulture, ktorej on, Wong Fu, ani nie chcial, ani nie potrafil przejac.
Urodzil sie w czasach japonskiej okupacji. Natura obdarzyla go wyjatkowa sila fizyczna, wiec juz jako mlody chlopak budzil respekt i strach. Sila tez byla pierwszym narzedziem, ktorego sie chwycil budujac swoja przyszlosc. Zaczynal w czasie zmagan komunistow z wojskami Czang Kaj-szeka. Nie interesowal sie polityka, ale mial dosc sprytu, by uznac, ze wojna domowa to wyjatkowa okazja zdobycia tego, czego pragnal najbardziej. Zaczal wiec lupic bogaczy, wiedzac, ze w wojennym zamecie nikt nie bedzie scigal przestepcow. Stanal na czele piecioosobowej bandy, mordowal i kradl. Nie interesowaly go pieniadze. Rabowal dziela sztuki, antyki, oceniajac, ze sa warte wiecej niz brylanty i zloto. Zakladal tez, ze w rewolucyjnym zamieszaniu nikt nigdy nie dojdzie ich pochodzenia.
Nie przystal do zadnej z triad - gangow, ktore wtedy dzialaly w Chinach. Od poczatku liczyl tylko na siebie. Plan zas mial prosty: zgromadzic tyle, ile sie da, a nastepnie zbiec do Hongkongu. Zrabowane dziela sztuki byly kapitalem, ktory zamierzal pomnozyc.
Gdy przyszla pora, wraz ze swa banda uprowadzil rybacka dzonke i zmusil zaloge do wziecia kursu na Hongkong. Co sie stalo na morzu, wie tylko Wong Fu, bo jedynie on dotarl do celu. O wspolnikach i rybakach nikt wiecej nie slyszal. Papiery mieszkanca Hongkongu nie sa problemem dla kogos, kto nie dba o cene. Wong Fu nie dbal. Dzialal jednak ostroznie i z namyslem. Przez pol roku oswajal sie z miastem, pracujac w starym, kowalskim fachu, a gdy uznal, ze nadszedl juz czas, wzial najmniej cenny przedmiot i udal sie do upatrzonej firmy antykwarycznej. Wkrotce stal sie cenionym dostawca. Kolekcjonerzy - jak przewidywal - nie zadawali zbednych pytan. Placili tyle, ile im dyktowal. Tak bylo, nim dotarl do sir Philipa Li, a musial sie do niego udac, bo wiedzial, ze tylko ten czlowiek potrafi docenic najwartosciowsze okazy.
Wong Fu spodziewal sie, ze zostanie powitany z honorami. Liczyl, ze kontakt z sir Li otworzy mu droge na szczyty. Do spotkania przygotowal sie starannie. Biletem wizytowym mialy byc najrzadsze antyki, prawdziwe klejnoty starozytnej sztuki. Nie docenil jednak znawstwa sir Li i nie pojal zelaznych zasad, od ktorych arystokrata nigdy nie odstepowal. Majordomus odeslal go do wejscia dla sluzby, skad zostal skierowany do przybudowki, gdzie czekal na niego sir Li. ' Przedmioty, ktore Wong Fu zamierzal sprzedac, lezaly na czarnym aksamicie. W pomieszczeniu bylo mroczno, a nisko zwieszona ampla oswietlala tylko stol. Sir Philip Li trzymal sie w cieniu, gdy paleczka z kosci sloniowej pokazywal poszczegolne przedmioty, objasniajac ich historie, pochodzenie i wymieniajac nazwiska kolejnych wlascicieli, a ponadto przytaczajac okolicznosci, w ktorych uznano je za zaginione. Mowil cicho i nie podniosl glosu nawet wtedy, gdy konczac, powiedzial:
-Jest pan zlodziejem i morderca. Jest pan skonczonym lajdakiem. A teraz niech pan bierze swoj lup i zabiera sie stad!
W jednej chwili wszelkie nadzieje Wong Fu zostaly przekreslone. Zrozumial, ze ta droga nigdy nie wejdzie na szczyt. Co gorsza, sir Philip zawiadomil rodziny prawowitych wlascicieli, ktorych Wong Fu kiedys okradl i zamordowal. Krotko mowiac, Wong Fu zostal zdemaskowany i od tej chwili musial liczyc sie z zemsta. To wyjasnia stalowe drzwi, osobista ochrone i wszelkie srodki ostroznosci.
Jak zawsze, gdy przypominal sobie upokorzenie, ktorego doznal od sir Philipa, blizna na czaszce spurpurowiala. Tym razem jednak nie byl bezsilny. Stary arystokrata popelnil blad i wpadl w sidla, z ktorych on, Wong Fu, juz go nie wypusci. Spojrzal na monitory komputerow, zeby jeszcze raz sprawdzic, czy pulapka jest zamknieta, a wrog osaczony.
Wedle tego, co zobaczyl na ekranach, zadluzenie sir Philipa Li wynosilo prawie trzy miliardy funtow szterlingow. Dwukrotnie juz przekraczal terminy splat. Za kazdym razem o pare ledwie dni, ale jednak. I teraz tez od trzydziestu szesciu godzin zwleka ze splata dwunastu milionow dolarow odsetek naleznych jednemu z bankow. Od dluzszego czasu agenci Wong Fu dyskretnie informowali kogo trzeba o kondycji finansowej firmy Li, starajac sie nadwerezyc reputacje sir Philipa. Dotychczas jednak bez wiekszego skutku.
W tej sytuacji Wong Fu postanowil zaatakowac z innej strony. Scenariusz rozpisal na cztery akty. Pierwszy to piracki napad na Morzu Poludniowochinskim. Akt drugi to psychiczne unicestwienie mlodej kobiety. W akcie trzecim ludzie Wong Fu "ratuja" dziewczyne z rak zloczyncow. Akt czwarty i wielki final to konferencja prasowa, w czasie ktorej on, Wong Fu, stojac w swietle jupiterow, przed niezliczonymi kamerami telewizyjnymi przedstawi swiatu miss Jay.
Oszalala od bolu, cierpien, tortur i gwaltow, jakie jej sie zada - stanie sie symbolem upadku imperium sir Philipa Li, ktorego sila byla reputacja i zaufanie. Ktoz jednak zechce zaufac czlowiekowi, nie potrafiacemu ochronic wlasnej rodziny? Tak, to bedzie prawdziwy koniec wynioslego arystokraty. Reputacja, "twarz", godnosc i duma sa cenione na Wschodzie najbardziej. Wystarczy usunac jeden kamien z fundamentu, a runie budowany od pokolen gmach, ruszy lawina, z ktorej on, Wong Fu, bezpiecznie ukryty, bedzie wylawial co cenniejsze kaski. Gdy sir Philip utraci twarz, ci ktorzy powierzyli mu swoje pieniadze, zaczna wycofywac kapital i wtedy Wong Fu bedzie wykupywal ich udzialy. Nie chodzilo mu nawet o zysk, ktory moze osiagnac. Pragnal poczuc slodki smak zemsty. I o tym myslal, wyobrazajac sobie, jak samotny i opuszczony przez ludzi statek zmierza ku skalom.
Noc dobiegala konca. Z polnocnego zachodu wiala lekka bryza. Zlota Dziewczyna - oceaniczny, pietnastometrowy katamaran, doskonale dzielo szkutnikow firmy MacAlpine Downey - zwawo podazala pod spinakerem i grotem w kierunku wyspy Palawan w zachodniej czesci Archipelagu Filipinskiego.
Dwa aluminiowe spinakerbomy trzymaly wydety jak balon zagiel. Katamaran szedl baksztagiem, wiec miecze byly opuszczone. Przy sterach nie bylo nikogo. Zeglarz zablokowal rumple i zszedl do kabiny, aby sprawdzic kurs na mapie.
Kiedys nosil nazwisko Patrick Mahoney. Przez osiemnascie lat byl kadrowym agentem SIS - brytyjskich sluzb specjalnych. Znal obce jezyki i slynal z rzadkiego talentu - penetrowal organizacje terrorystyczne, wnikajac w ich szeregi. Pod koniec swej sluzby przez trzy lata dzialal w Irlandii. Prawdopodobnie dla jego bezpieczenstwa w przyszlosci zainscenizowano napad, w ktorym Patrick Mahoney zginal. Tak przynajmniej uwazali znajomi uczestniczacy kilka dni pozniej w ceremonii pogrzebowej w South Armagh. Padal deszcz, gdy trumne skladano do ziemi, a miejscowy pastor poswiecal kamienny nagrobek sp. Patricka Mahoneya. Nikt nigdy nie sprawdzil, czyje zwloki znajduja sie na przykoscielnym cmentarzu. Wtedy to narodzil sie Trent. Takie wlasnie nazwisko widnialo w brytyjskim paszporcie wlasciciela katamarana i w papierach jachtu.
SIS tymczasem "wypozyczalo" Trenta "kuzynom" w Ameryce, zwlaszcza gdy ci planowali "mokra robote", ktorej zabranial Kongres. Po zakonczeniu zimnej wojny niektore szczegoly przedostaly sie do opinii publicznej, gdy Trenta wezwano na przesluchanie w jednej z wysokich komisji Senatu USA. To, co wtedy opowiedzial, zyskalo mu licznych wrogow, szczegolnie w bardziej konserwatywnych kregach wywiadu i sluzb specjalnych tak w Waszyngtonie, jak i w Londynie. Reszta tez miala go za odszczepienca. A jeszcze inni - ci, ktorych demaskowal i zwalczal - terrorysci wszelkiej masci - uznali go za wroga numer jeden i rozpoczeli polowanie. Trent o tym wiedzial, wiec sie pilnowal. Zawsze zreszta sie pilnowal. Cenil sobie ostroznosc - ceche skadinad rzadko spotykana w tym zawodzie.
Obfita broda i takaz czupryna ciemnych, kreconych wlosow skrywaly rysy i trudno bylo powiedziec, ile wlasciwie ma lat. W rzeczywistosci dobiegal czterdziestki. Byl dobrze zbudowany, dbal o kondycje, a muskulow mogl mu pozazdroscic niejeden zawodnik. Na sobie mial luzna, bawelniana wiatrowke, a nogawki spodni od kompletu byly uciete w polowie lydek. Szortow nie nosil, bo blizny na nogach zdradzaly przeszlosc wlasciciela. Na szyi mial sznur paciorkow, ktory przytrzymywal noz, ukryty przed ciekawymi oczami w pochwie na karku, pod wiatrowka. Noz zostal starannie dobrany i wywazony, aby moc nim skutecznie rzucac.
Jako Patrick Mahoney byl wlascicielem willi nad rzeka Hamble. Teraz nie mial stalego adresu. Mieszkal i zyl na Zlotej Dziewczynie. Krecil sie glownie po Karaibach. W te zas strony przybyl na zaproszenie przyjaciela z Australii. Zaladowal katamaran na frachtowiec i zjawil sie w Manili. Tam jacht zwodowal i razem z Australijczykiem przez jakis czas penetrowali wraki japonskich okretow, ktore poszly na dno w 1944 roku, tuz na polnoc od wyspy Palawan. Nurkowali miesiac i gdy operacja dobiegla konca, Trent wyruszyl do Singapuru. Zamierzal zlapac statek na Morze Srodziemne, by oszczedzic sobie i Zlotej Dziewczynie trudow rejsu wokol Afryki.
I oto obliczal kurs na najblizsze godziny. Wedle mapy najpierw trzeba bedzie okrazyc wyspe Balabac, wysunieta jeszcze dalej na poludnie niz Palawan. Przedzial nawigacyjny znajdowal sie po lewej stronie zejsciowki do kabiny. Wyposazony byl we wszystko co trzeba. Najnowsza elektronika satelitarna pozwalala na blyskawiczne oznaczenie pozycji z dokladnoscia do pietnastu metrow.
Naniosl kurs na mape, zaparzyl swieza kawe i wrocil do kokpitu. Wialo nieco silniej i wiatr zmienil kierunek o kilka stopni. Trent skorygowal ustawienie zagli i sprawdzil kurs na repetytorze kompasu w kokpicie. Zlota Dziewczyne projektowano z mysla o regatach oceanicznych i rzeczywiscie odpowiadala takim wymaganiom. Miala niewielkie zanurzenie - ledwie szescdziesiat centymetrow z podniesionymi mieczami, plytkie zanurzenie i fakt, ze katamarany nie musza nosic wielotonowego balastu daje im przewage nad klasycznymi jachtami. Katamaran slizga sie po oceanie, podczas gdy najsmuklejszy nawet jednokadlubowiec zapada sie gleboko i orze fale jak plug. Pod swiezym powiewem porannej bryzy Zlota Dziewczyna skoczyla do przodu, a wskazowka logu nie schodzila ponizej pietnastu wezlow.
Za rufami rysowala sie podwojna kreska kilwateru. Delikatna, ledwie widoczna, plytsza i subtelniejsza niz gleboka bruzda, jaka zostawia kadlub klasycznego jachtu. Katamaran sunal po falach jak narciarz po gorskim zboczu i takie wlasnie porownanie przyszlo Trentowi do glowy, gdy wsluchiwal sie w szum wody pod podwojnym jak narty kadlubem.
Niebezpieczenstwo dostrzegl w ostatniej chwili. Ciemny stalowy dziob i odkladajace sie wokol niego biale grzywacze wylonily sie z ciemnosci nagle, bez ostrzezenia. Pchnal stery na prawa burte i jednoczesnie zwolnil szoty z automatycznej knagi. Spinaker opadl jak przekluty balon. Grot przelecial z furkotem na druga burte. Katamaran zakolysal sie na grzbiecie fali tworzonej przez pedzacy frachtowiec. Statek szedl bez swiatel. Czarna burta wznosila sie jak gladka skala na wysokosc masztu Zlotej Dziewczyny. Przemknal w mgnieniu oka i tylko fala wywolana pracujaca na pelnych obrotach sruba wlala sie strumieniem do kokpitu katamarana.
Szok i zwyczajny strach napedzily adrenaline do krwi. Ogarnela go wscieklosc. Trent zaklal, patrzac z nienawiscia, jak wyniosly kontur statku rozmazuje sie w mroku.
Zrzucil grot i poszedl na dziob, by zwinac spinaker - ladnych kilkadziesiat metrow kwadratowych najlzejszego dakronu. Pracowal metodycznie i starannie. Ruchy mial pewne jak automat. Myslami jednak byl gdzie indziej. Przy napotkanym statku. Plynal bez swiatel. Jego kadlub blyszczal swiezo polozona farba. Lecz najwazniejsze - skad sie wzial w tym miejscu, daleko od zwyklego szlaku zeglugowego?
Sprawa byla rzeczywiscie intrygujaca. Nie zwinal spinakera do konca. Przeszedl do kokpitu, zerknal na kompas, w nawigacyjnej sprawdzil na mapie przypuszczalny kurs frachtowca i ewentualny port docelowy. Jesli statek szedl do Puerto Princesa, a to byl najblizszy port, to najwyrazniej zboczyl z kursu. Powinien go zmienic, gdyz moze wyladowac na skalach. Ocenil, ze frachtowiec plynal z predkoscia osiemnastu wezlow, a wiec czasu zostalo niewiele albo... Nie dokonczyl mysli. Co go to wlasciwie obchodzi?
Wrocil na dziob, schowal spinaker do luku i na jego miejsce wciagnal mniejszy fok. Skorygowal ustawienie grotu i polozyl Zlota Dziewczyne na pierwotny kurs. Na wschodzie strzelily pierwsze promienie sloneczne i granat nocnego nieba zaczal blekitniec.
Trent zadrzal na wspomnienie innego switu, kiedy wschodzace slonce wylowilo z ciemnosci waski trakt biegnacy przez pustynie i gdy na horyzoncie pokazal sie kremowy lazik, range rover. W pastelowej poswiacie ranka rysowal sie miekko, jakby bez konturow. Trent zmruzyl oczy, chroniac je przed sloncem, i czekal, kiedy dobiegnie go szum silnika.
Lezal ukryty na wzgorzu jakies dwiescie metrow od traktu. Mierzyl starannie. Zdecydowal sie na karabin, poniewaz granaty roznioslyby woz na strzepy, a wraz z nim teczke i - co wazniejsze - radio, bez ktorego nie bylo ratunku.
Staral sie oddychac rowno i spokojnie. Liczyl do osmiu - wdech, znow do osmiu - wydech. W ten sposob staral sie opanowac strach. Nie, nie bal sie o siebie. Bal sie tego, co nastapi. Najpierw musi zalatwic kierowce, potem obu ochroniarzy, wreszcie - "cel". Musi sie upewnic, ze strzaly byly skuteczne. Pozniej zas musi rozbroic teczke, nafaszerowana plastikiem jak mina i wyjac dokumenty ze szczegolami rosyjskiego systemu obrony powietrznej. Nastepnie za pomoca plastiku z teczki musi zniszczyc samochod. Wczesniej jeszcze wymontuje radio. Kiedy je uruchomi i wysle sygnal do bazy, z ktorej jechal "cel", bedzie mial godzine na maly odpoczynek.
To byl ten pierwszy raz i moze wlasnie dlatego zapamietal najdrobniejsze nawet szczegoly. Ostre kamienie wpijajace sie w cialo, kiedy lezal ukryty za zalomem, cieplo pierwszych promieni slonca i naplyw energii do miesni zmeczonych dwoma dniami na wielbladzim grzbiecie.
Pamietal tez, ze tak naprawde to myslal wtedy o jednym - zeby rzucic to wszystko, dosiasc dromadera i odjechac, jakby nic sie nie stalo. Jakby nie bylo dlugich miesiecy prob, cwiczen i przygotowan. Jakby nie mial z tym wszystkim nic wspolnego. Jakby nie istnial "cel" i trzech pozostalych mezczyzn. W ciagu tych paru minut, gdy czekal, aby range rover znalazl sie w zasiegu ognia, wyobraznia przeniosla go w przeszlosc. Mial osiem lat i wbiegl wlasnie do gabinetu ojca nie opodal stajni Jego Wysokosci Szejka. Ojciec siedzial za biurkiem, na ktorym lezal wielki, staromodny rewolwer. Spojrzal na syna nie widzacymi oczami. Chlopak wiedzial, co zrobic. Wiedzial, ze powinien podbiec do ojca i przytulic sie, aby poczul, ze go kocha. Powinien! Stalo sie jednak inaczej. Zamarl w progu, a potem odwrocil sie na piecie i... uciekl.
Nigdy sobie tego nie wybaczyl. Uciekl, schowal sie w kacie stajni przytloczony nieszczesciem i poczuciem winy.
Znaleziono go pol godziny po tym, jak w gabinecie rozlegl sie strzal. Trent nie plakal. Nie wylal tez ani jednej lzy, kiedy trzy miesiace pozniej w wypadku samochodowym zginela matka. Jechala sportowym jaguarem. Pietnascie lat pozniej Trent specjalnie przemierzyl dziewiec i pol kilometra pustynnej drogi, na ktorej to sie stalo. Przez osiem kilometrow szosa biegla prosto jak strzelil. Dalej byl zakret. Jeden jedyny na tym odcinku. Okolony betonowym murem. Jaguar uderzyl w niego z predkoscia co najmniej stu szescdziesieciu kilometrow na godzine.
Gdy to sie stalo, Trent mieszkal juz w Londynie u wuja, pulkownika Smitha, ktory po smierci matki stal sie jego oficjalnym opiekunem. Pulkownik zwrocil uwage, ze chlopak nawet nie zaplakal. Uznal to za szczegolna ceche charakteru, sadzac ze nawet w zyciu prywatnym myslal kategoriami swojej profesji - byl oficerem SIS - wiec kilka lat pozniej zwerbowal Trenta do sluzby. Wczesniej zas zadbal o to, by mlody czlowiek odebral wyksztalcenie godne oficera i dzentelmena.
A wtedy, na pustyni, gdy nastapil ten pierwszy raz, Trent wytrwal. Nie zbiegl, jak mial na to ochote. Wykonal zadanie. Gdy zas pozniej analizowal swoja postawe, gdy zaczal zadawac coraz wiecej pytan - i "swoim" w Londynie, i "kuzynom" w Waszyngtonie - doszedl do wniosku, ze edukacja, o ktora zadbal wuj, byla naprawde doskonala. Z ich, nie z jego punktu widzenia. Zaprogramowano go jak najlepszy komputer, nie zostawiono zadnego marginesu na myslenie, uczyniono zen automat. Doskonaly, inteligentny, ale tylko automat. Zrozumial to ostatecznie w Irlandii. Pulkownik wyczul, co sie swieci, i zeby zapobiec zapowiadanym juz wtedy zeznaniom Trenta przed Komisja w Senacie, zastawil na niego pulapke. Gdy idzie o ochrone wlasnych interesow, SIS nie liczy sie z niczym i nikim. Trent jednak wyszedl calo. Przezyl tez kolejny zamach, jaki na niego przygotowano, tym razem w Ameryce Srodkowej. Przezyl i wszystko, czego go nauczono, wykorzystal przeciwko swoim nauczycielom, a teraz przesladowcom. Ze sciganego stal sie lowca. Osaczyl wuja - pulkownika - i wymogl na nim zwolnienie ze sluzby.
Niedlugo cieszyl sie prywatnym zyciem. W dalsze sprawy wmanewrowal go jeden z szefow amerykanskiej Agencji do Walki z Narkotykami. Skonczylo sie na operacji, ktorej celem byl pewien kubanski admiral.
Ale teraz wreszcie byl wolny. Jak nigdy dotad. Zdal sobie sprawe, ze po raz pierwszy w calym doroslym zyciu nie ciazy na nim zaden obowiazek. Niczego nie musi. A jednak nie umial sie pozbyc mysli o dziwnym statku bez swiatel. Wiedzial, jakie niebezpieczenstwo grozi na tych wodach ze strony piratow. Piraci! Wydawalo sie to zupelnie nieprawdopodobne. A jednak o piratach ostrzegaly i oficjalne komunikaty miedzynarodowych organizacji zeglugowych, i prasa, a nade wszystko ci, ktorzy mieli nieszczescie zetknac sie z szybkimi motorowkami i ich skosnookimi osadami.
Od spotkania z tajemniczym frachtowcem minelo pol godziny. Mogl przeplynac dziesiec mil morskich - pomyslal Trent i choc wiedzial, ze z tej odleglosci niczego nie dojrzy, wspial sie na maszt Zlotej Dziewczyny, by ogarnac wzrokiem horyzont. Zza mgiel wylanialy sie tylko brunatne szczyty wygaslych kraterow na Palawanie i Balabacu. Bez sensu - przekonywal siebie, a jednak nie odkladal lornetki. Wschodzace slonce malowalo zlotem mgly na horyzoncie. Martwa fala piescila Zlota Dziewczyne. Chlodne po nocy powietrze nioslo zapach budzacego sie do zycia oceanu, a w ciszy slychac bylo tylko plusk wody miedzy kadlubami katamarana.
Gdyby wiala mocniejsza bryza, pochlonelaby go zegluga. Ale ocean byl spokojny i nie stawial zadnych wymagan, niczego tez nie usprawiedliwial. Wybor nalezal do Trenta.
Nawet jesli mgla sie podniesie, to i tak z odleglosci dziesieciu mil morskich nie dostrzeze statku na horyzoncie. Zszedl do kabiny i sprawdzil mape. Przez chwile zastanawial sie, czy nie wywolac przez radio miejscowej strazy ochrony wybrzeza, ale stary nawyk, natura czlowieka, ktory zwykle kryl sie w cieniu, podpowiedziala, ze lepiej nie podawac ani nazwiska, ani pozycji. Niezdecydowany wrocil na poklad, pomrukujac, ze wlasciwie nie powinno to go obchodzic i ze jesli obliczenia sa trafne, i tak nic nie pomoze, bo statek z pewnoscia wszedl juz na skaly. Z drugiej strony, do miejsca, gdzie doszlo do ewentualnej katastrofy, mial mniej wiecej godzine zeglugi. W Singapurze zas powinien sie stawic dopiero za tydzien. Godzina to tylko szescdziesiat minut, ktore pozwola uspokoic sumienie. Postawil zagle, choc ciagle jeszcze nie powzial decyzji. Gdy jednak wiatr wypelnil plotna, polozyl Zlota Dziewczyne na nowy kurs.
3
Obudzil go uporczywy dzwonek telefonu. Aparat stal w gabinecie. Jedna z zasad sir Philipa Li wykluczala telefon w sypialni. Sypialnia nie jest miejscem robienia interesow. Po omacku znalazl okulary na nocnym stoliku. Sprawdzil godzine - 6.20. Wstal, wsunal stopy w brokatowe pantofle i siegnal po jedwabny szlafrok. Trzymal sie prosto, przez co wydawalo sie, ze ma wiecej niz sto siedemdziesiat piec centymetrow wzrostu, a z rysow twarzy tez nikt by sie nie domyslil, ze przekroczyl siedemdziesiatke. Po drodze do gabinetu zaszedl jeszcze do lazienki. Przemyl twarz zimna woda, przyczesal wlosy.Staroswiecki bakelitowy telefon oraz nowoczesny faks staly na stoliku przy biurku. Numer byl zastrzezony i tylko kilku najblizszych wspolpracownikow mialo prawo z niego korz