Yolen Jane - Piękna i Potwór

Szczegóły
Tytuł Yolen Jane - Piękna i Potwór
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Yolen Jane - Piękna i Potwór PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Yolen Jane - Piękna i Potwór PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Yolen Jane - Piękna i Potwór - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jane Yolen Piękna i Potwór Jedna złota moneta z portretem Jerzego II, nieważne, kto to był. Trzy miedziaki. I pogięte blaszane coś z odciśniętym fleur-de-lis. To wszystko. Piękna przyglądała się im. Kłopot z prowadzeniem dużego domu w tak pustej okolicy, nawet z pomocą magii, polegał na tym, że nigdy nie było prawdziwych pieniędzy. Oprócz tych, które można znaleźć w starym, teatralnym kufrze, w sekretnej szufladzie biurka czy na dnie stawu, kiedy go osuszano na jesień. Trzy razy przeliczyła: jedna złota moneta, trzy miedziane i jedna z jakiegoś nic nie wartego metalu. A jutro Boże Narodzenie. Nie pozostawało nic innego, jak tylko rzucić się na wiktoriańską sofę, tę twardą z mahoniowymi oparciami i wyć. Co też zrobiła. Wyła tak, jak on to czasami robił, i płakała, i mocno tłukła pięściami w oparcia. Po chwili poczuła się dużo lepiej. Tylko nieznośnie bolały ją ręce. Ale takie już są te wiktoriańskie sofy. Cały dom był podobnie wyposażony: styl empirowy, Art Deco, Ludwik XV. Na każdym meblu tabliczka z nazwą i epoką, z której pochodził. Słowa, które nic jej nie mówiły, a które dom wywołał z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Żaden mebel nie był wygodny, chociaż najwyraźniej wszystkie - na to przynajmniej wskazywały tabliczki - musiały mieć znaczną wartość. Tęskniła za prostszym życiem, takim, które wiodła w domu z Papą i siostrami, kiedy nawet w czasie najbiedniejszego Bożego Narodzenia, po tym, jak drogi Papa stracił cały majątek, spędzało się miłe popołudnia w kuchni, piekąc smakołyki na prezenty dla sąsiadów. Teraz, oczywiście, nie miała sąsiadów. A jej towarzysz był przyzwyczajony do czegoś znacznie lepszego niż mogły zapewnić jej skromne kuchenne umiejętności. Nawet gdyby magiczni pomocnicy wpuścili ją do kuchni - czego oczywiście oni, a może to było "to", nieważne - nigdy by nie zrobili. Przestała zawodzić i przeszła długim korytarzem do swojego pokoju. Znalazła puder i puszek, i szybko naprawiła szkody, jakie atak rozpaczy poczynił w jej twarzy. Lubił, żeby wyglądała świeżo i naturalnie, i żeby pachniała sobą, a magiczne kosmetyki dawały wprost cudowne efekty, nawet przy najbardziej niezdrowej cerze. Potem spojrzała w magiczne lustro - w domu nie było okien - i zobaczyła swojego starego szarego kota Miaou maszerującego po szarym płocie na szarym podwórku. Znowu zachciało jej się do domu, chociaż drogi Papa był teraz taki biedny, a ona miała tylko jedną złotą monetę, trzy miedziane i jedną blaszaną na kupno prezentu gwiazdowego dla Potwora. Mrugnęła i wyraziła życzenie. Lustro stało się znowu tylko lustrem, a ona mogła przyjrzeć się swemu odbiciu. Namyślała się dłuższą chwilę, a potem rozpuściła rude włosy, sięgające prawie do kolan. W wielkim zaczarowanym domu w pustej okolicy były dwie rzeczy, z których ona i Potwór byli bardzo dumni. Pierwsza to złoty zegarek Potwora. Stanowił on powiązanie z prawdziwą, a nie magiczną przeszłością. Zegarek należał do jego ojca, a wcześniej do dziadka i był jedyną rzeczą, która przetrwała, podczas gdy wszystko inne zostało wymazane zaklęciem. Drugi powód do dumy stanowiły włosy Pięknej, gdyż, mimo jej imienia, tylko to mogło u niej zachwycić. Gdyby Rapunzel mieszkała naprzeciwko, a nie w sąsiednim królestwie ze swoim przystojnym, choć wyjątkowo głupim mężem, Piękna nosiłaby włosy rozpuszczone przy każdej okazji, byle tylko obniżyć trochę wartość darów natury Jej Wysokości. Teraz włosy Pięknej opadały na jej ramiona i dalej, poniżej talii, prawie do kolan, falujące i lśniące jak czerwony wodospad. W pokoju rozległy się magiczne szepty, a ona uśmiechnęła się do siebie, trochę z nieśmiałością, trochę z dumą. Dom podziwiał jej włosy prawie tak samo jak Potwór. Upięła je znowu, wzdychając, bo wiedziała, co musi zrobić. Przebranie. Potrzebowała przebrania. Musi iść do miasta - dwa dni marszu lub jeden dzień jazdy; ale z pomocą magii tylko krótkie, choć wyboiste, dziesięć minut - w przebraniu. Otworzyła szafę i zażyczyła sobie z całych sił. Wypadła stara, brązowa skórzana kurtka lotnicza. Skórzana czapka. Szybko oderwała metki z cenami. Wcisnęła jedwabną bluzkę w skórzane spodnie, spojrzała na stopy. Buty! Potrzebuje butów. Jeszcze raz wyraziła życzenie. Sięgające do ud skórzane sztylpy wyglądały całkiem nieźle. Spojrzała w lustro, ale zobaczyła tylko szarego kota. - Kysz! - powiedziała do lustra. Miaou rozejrzał się zdziwiony, nic nie zobaczył i poszedł sobie. Z błyszczącymi oczami wybiegła z sypialni, pokonała schody, szeroki trawnik i dopadła do bramy. Tam zatrzymała się i obróciła dwa razy pierścień. "Raz do domu, dwa do miasta, trzy z powrotem" - tak nauczył ją Potwór, kiedy pierwszy raz gościła u niego. Do diabła z włosami. To pierścień był najcenniejszą rzeczą, jaką posiadała. Dziesięć wyboistych minut później wylądowała na głównej ulicy miasta. Ponieważ czerwone włosy schowała pod czapką, nikt jej nie poznał. A jeśli nawet, tylko się kłaniał. Nikt nie zawołał jej po imieniu. To miasto przyzwyczajone było do przebranych arystokratów. Kilka minut chodziła tam i z powrotem po ulicy, zbierając się na odwagę. Potem stanęła przed szyldem MADAME SUZANNE: WYRÓB PERUK. Piękna wzięła się w garść i wbiegła po stromych schodach. Madame Suzanne siedziała na stołku za dużą drewnianą ladą. Była to posągowa kobieta, okrągła i biała z sinawym odcieniem jak szczególnie niebezpieczny grzyb. - Kupisz moje włosy? - zapytała Piękna. - Najpierw zdejmij tę idiotyczną czapkę. Skąd ją wytrzasnęłaś? - głos też był grzybowaty, przytłumiony i oślizgły. - Z katalogu - odpowiedziała Piękna. - Nie słyszałam o czymś takim. Czapka opadła. Spłynął czerwony wodospad. - Nie, nie biorę czerwonych. Kiepsko idą na rynku. Poza tym, gdyby... On... się dowiedział. - Madame Suzanne zrobiła się jeszcze bledsza i bardziej sina. - Kiedy nie mam nic innego do sprzedania. - Oczy Pięknej napełniły się łzami. - A ten pierścień? - wskazała madame Suzanne. - Nie mogę. - Możesz. - Nie mogę. - Możesz. - Ile? - Pięćset dolarów - zaproponowała madame Suzanne, odliczając od razu dodatek inflacyjny. I od niebezpieczeństwa. Piękna niepomna na nic ściągnęła pierścień z palca. Pamiętała tylko, że chce kupić Mu jakiś prezent. - Szybko, zanim zmienię zdanie. Zbiegła ze schodów, jednocześnie związując z powrotem włosy i wpychając je pod czapkę. Teraz, kiedy miała w ręku pieniądze, ulica wydawała się dużo dłuższa, zewsząd wabiły ją sklepy. Miała prawdziwe pieniądze. Żadną tam złotą monetę, miedziaki i pogięte blaszane coś, co tylko pobrzękuje w kieszeni. Następne dwie godziny minęły jak z bicza trzasnął. Przetrząsała sklepy w poszukiwaniau prezentu dla Potwora, ale, co wcale nie było zaskoczeniem, zamiast tego znalazła jedną czy dwie rzeczy dla siebie: lakier do paznokci w najmodniejszym kolorze, naszyjnik z fałszywych pereł ze wspaniałym zapięciem z górskiego kryształu, fauna z najdelikatniejszej porcelany, pląsającego z trzema pasterkami w różonych sukienkach i obraz przedstawiający błazna, bardzo sprytnie namalowany na czarnym aksamicie, który wprost znakomicie pasowałby nad jej łoże z baldachimem. W końcu znalazła prezent dla Potwora, szylkretowy grzebień idealny do jego grzywy, z małymi, wciąż migającymi światełkami, zasilanymi baterią (nieważne, co to jest). Zastanawiała się nad łańcuszkiem do zegarka, ale te, które widziała, okazały się o wiele za drogie. A poza tym stary łańcuszek ciągle był w dobrym stanie. Wątpiła, żeby Potwór chciał się z nim rozstać. To właśnie cały On, przedkładający stare nad nowe, proste nad wyszukane, ją nad... nad... nad kogoś w rodzaju Rapunzel. Była gotowa do drogi, wszystkie rzeczy zapakowała do torby kupionej za resztę dolarów. Ale, oczywiście, nie miała już pierścienia. A nikt nie przyjąłby złotej monety, trzech miedziaków i pomarszczonej blaszki za powóz, konia i woźnicę. Nawet gdyby przysięgła, że napełni mu kieszenie klejnotami, kiedy już dotrą do domu Potwora. Koń, którego kupiła wreszcie za złoto, miedziaki i pomarszczone blaszane coś, zaczął kaszleć już przy rogatkach, a zupełnie załamał się, gdy wjechali do lasu. I w końcu musiała iść przez całą noc, wzdrygając się ze strachu na każdy szelest spadającego liścia, muśnięcie skrzydła sowy, na wszelki świst i pisk, i ćwierk, i pohukiwanie. Koło świtu w dzień Bożego Narodzenia Potwor znalazł ją wędrującą samotnie, pachnącą potem i strachem, i skórzaną kurtką, i skórzaną czapką, i skórzanymi butami, i lakierowanymi paznokciami. Zupełnie nie pachniała jak Piękna. Więc oczywiście ją zjadł. Boże Narodzenie to kiepski dzień na łowy, skoro każde małe zwierzątko i każde tłuściutkie dziecko siedzi zamknięte w domu, czekając na świt i prezenty. A kiedy skończył, otworzył torbę. Ze wszystkich rzeczy zatrzymał tylko grzebień. Piękna miała rację. Był wprost idealny.