9098

Szczegóły
Tytuł 9098
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9098 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9098 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9098 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Higgins Jack Klucze do piekie� Tytu� org: The keys of hell Prze�o�y� Juliusz Garztecki Data wydania oryginalnego: 1965 Data wydania polskiego: 1993 Jan i Chrisowi Hewittom, mi�o�nikom interesuj�cych opowie�ci Nie istniej� klucze do piekie� - drzwi otwarte s� dla wszystkich (alba�skie przys�owie) 1 Spotkanie w Rzymie Wszed�szy do wielkiej sali balowej w ambasadzie brytyjskiej, Chavasse zauwa�y� chi�sk� delegacj� skupion� przy kominku; jej cz�onkowie w swych niebieskich mundurkach razili w otoczeniu �mietanki towarzyskiej Rzymu. Czou En-laj obserwowa� zgromadzonych z wielkiego, poz�acanego fotela, maj�c u boku ambasadora z �on�. Jego g�adka, kamienna twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�. Od czasu do czasu pierwszy sekretarz ambasady podprowadza� do niego co znaczniejszych go�ci, by dokona� ich prezentacji. Orkiestra gra�a walca. Chavasse zapali� papierosa i opar� si� o kolumn�. Widowisko by�o wspania�e; kryszta�owe �yrandole rzuca�y we wszystkie zak�tki kremowo-z�otej sali balowej �wiat�o, kt�re odbija�o si� wielokrotnie od wy�o�onych lustrami �cian. Pi�kne kobiety, przystojni m�czy�ni, galowe mundury, szkar�at i purpura dygnitarzy ko�cielnych - wszystko to sprawia�o wra�enie, jak gdyby zwierciad�a zachowa�y wspomnienia z dawnych lat tancerzy obracaj�cych si� bez ko�ca przy wt�rze cichej muzyki. Chavasse popatrzy� przez ca�� d�ugo�� sali na chi�skiego dostojnika i przez kr�tk� chwil� wydawa�o mu si�, �e blada twarz Czou En-laja si� przybli�y�a. Dostrzeg� lekkie skini�cie g�ow� jak do znajomego i oczy m�wi�ce: Oni wszyscy s� skazani na zag�ad�... To moja godzina, wiemy o tym obaj. Chavasse zadr�a� i nagle wyda�o mu si�, �e wszystko wok� poszarza�o. Mia� wra�enie, �e to ta jego niezwyk�a zdolno�� przewidywania, odziedziczona po breto�skim ojcu, sygnalizuje niebezpiecze�stwo. Chwila min�a, ta�cz�cy wirowali nadal. Chavasse odczuwa� silne zm�czenie. Cztery doby ucieczki i zaledwie par� godzin niespokojnego snu, gdy by�o to bezpieczne. Zapali� nast�pnego papierosa i przyjrza� si� sobie w lustrze. Ciemny str�j wieczorowy le�a� na nim znakomicie, podkre�laj�c szerokie ramiona i twarde, muskularne cia�o. Ale na wydatnych ko�ciach policzkowych sk�ra by�a naci�gni�ta zbyt silnie, a oczy mocno podkr��one. Potrzeba ci drinka, powiedzia� sobie. W lustrze zobaczy� m�od� dziewczyn�, wchodz�c� z tarasu przez oszklone drzwi. Chavasse odwr�ci� si� powoli. Oczy mia�a zbyt szeroko rozstawione, wargi zbyt pulchne. D�ugie, czarne w�osy swobodnie opada�y jej na ramiona, a bia�a, jedwabna sukienka, si�gaj�ca tu� za kolana, by�a wcieleniem prostoty. Dziewczyna nie nosi�a do sukni �adnych dodatk�w. I �adnych nie potrzebowa�a. Jak wszystkie wielkie pi�kno�ci wcale nie by�a pi�kna, ale to absolutnie nie mia�o znaczenia. Przy niej inne kobiety na sali wygl�da�y jak szare myszy. Skierowa�a si� do baru. Gdy przechodzi�a, goni�y j� spojrzenia wielu os�b i natychmiast przyczepi� si� do niej w�oski pu�kownik lotnictwa, wygl�daj�cy na wyra�nie podpitego. Chavasse odczeka� chwil� i podszed� do dziewczyny. - Ach, tu jeste�, kochanie - powiedzia� po w�osku. - Wsz�dzie ci� szuka�em. Mia�a znakomity refleks. Odwr�ci�a si� spokojnie, w u�amku sekundy oceni�a sytuacj� i podj�a decyzj�. Przysun�a si� i poca�owa�a go lekko w policzek. - Powiedzia�e�, �e odchodzisz tylko na dziesi�� minut. Doprawdy, �le si� zachowujesz. Pu�kownik lotnictwa zd��y� ju� znikn�� w t�umie, a Chavasse u�miechn�� si�. - Mo�e kieliszek bolingera? Uwa�am, �e powinni�my to uczci�. - Z przyjemno�ci�, panie Chavasse - odpar�a doskona�� angielszczyzn�. - Mo�e na tarasie? Tam jest ch�odniej. Chavasse wzi�� ze sto�u dwa kielichy szampana i pod��y� za ni� lekko zdziwiony. Rzeczywi�cie, na tarasie by�o ch�odniej, odg�osy ruchu ulicznego dobiega�y przyt�umione i dalekie, a nocne powietrze przepe�nia� intensywny zapach ja�minu. Usiad�a na balustradzie i g��boko zaczerpn�a powietrza. - Czy� to nie cudowna noc? - Odwr�ci�a si� i popatrzy�a na niego, wybuchaj�c radosnym �miechem. - Francesca... - przedstawi�a si�. - Francesca Minetti. Wyci�gn�a r�k�, a Chavasse poda� jej kielich szampana i te� si� u�miechn��. - Wygl�da na to, �e pani ju� wie, kim jestem. Odchyli�a si� do ty�u i popatrzy�a na gwiazdy. Gdy przem�wi�a, brzmia�o to tak, jakby recytowa�a wyuczon� na pami�� lekcj�. - Paul Chavasse, urodzony w Pary�u w 1928 roku, ojciec Francuz, matka Angielka. Studia na Sorbonie oraz uniwersytetach Cambridge i Harvard. Doktorat z filologii. W�ada wieloma j�zykami. Wyk�adowca uniwersytecki do 1954 roku. Od tej pory... Zawiesi�a g�os i popatrzy�a na niego z namys�em. Chavasse zapali� papierosa. Nie odczuwa� ju� zm�czenia. - Od tej pory...? - No c�, na li�cie korpusu dyplomatycznego figuruje pan jako trzeci sekretarz ambasady, ale z pewno�ci� nie wygl�da pan na niego. - A na kogo wed�ug pani wygl�dam? - zapyta� spokojnie. - Och, nie wiem. Na kogo�, kto prowadzi bardzo ruchliwe �ycie. - Zn�w prze�kn�a szampana i kontynuowa�a niedba�ym tonem: - I jak tam by�o w Albanii? Zaskoczy�o mnie, �e wydosta� si� pan stamt�d ca�y i zdrowy. Gdy ��cznik w Tiranie zamilk�, skre�lili�my pana. Zn�w wybuchn�a �miechem, odrzucaj�c g�ow� do ty�u, a zza plec�w Chavasse�a rozleg� si� g�os: - No i co, Paul, mocno ci si� da�a we znaki? Murchison, pierwszy sekretarz, kulej�c przeszed� przez taras. By� przystojnym, wytwornym m�czyzn� o czerstwej, opalonej twarzy. Na lewej piersi jego smokingu ca�y szereg odznacze� b�yszcza� �ywymi kolorami. - Powiedzmy, �e wie ona o mnie zbyt wiele, bym m�g� zachowa� spok�j. - Powinna - stwierdzi� Murchison. - Francesca pracuje dla S2. Przez ca�y zesz�y tydzie� utrzymywa�a z tob� kontakt radiowy. Chavasse odwr�ci� si� szybko. - To ty przekaza�a� mi ze Skutari ostrze�enie, bym ucieka�? - Mi�o mi by�o ci si� przys�u�y�. - Sk�oni�a si�. Nim zdumiony Chavasse odzyska� mow�, Murchison mocno uj�� go za rami�. - Tylko si� nie przejmuj, Paul. Tw�j szef w�a�nie przyby� i chce si� z tob� spotka�. P�niej mo�ecie sobie porozmawia� z Francesc� o dawnych czasach. Chavasse u�miechn�� si� i u�cisn�� jej d�o�. - Traktuj� to jako obietnic�. Nie odchod�. - B�d� tu czeka� - zapewni�a go. Odwr�ci� si� i wszed� za Murchisonem do �rodka. Przez zat�oczon� sal� balow� przedostali si� do holu wej�ciowego, min�li dw�ch lokai, stoj�cych u st�p imponuj�cych schod�w, i wspi�li si� na pierwsze pi�tro. W d�ugim, wy�o�onym grubym dywanem korytarzu panowa�a cisza, a dobiegaj�ca z sali balowej muzyka brzmia�a jak echo z innego �wiata. Pokonali jeszcze kilka schodk�w nast�pnie skr�cili w kr�tszy, boczny korytarz i zatrzymali si� przed pomalowanymi na bia�o drzwiami. - Do �rodka, m�j stary - powiedzia� Murchison. - Postaraj si�, by to nie trwa�o zbyt d�ugo. Za p� godziny zaczyna si� przedstawienie kabaretowe. Naprawd� co� godnego uwagi, to ci obiecuj�. Zawr�ci� w g��b korytarza. Jego kroki t�umi� gruby dywan. Chavasse zastuka� do drzwi i wszed� do �rodka. By� to niewielki, skromnie urz�dzony pok�j biurowy, ze �cianami pomalowanymi na zielonkawy kolor. Za biurkiem siedzia�a m�oda, pulchna kobieta, pogr��ona w pisaniu. Okulary do czytania w grubej, ciemnej oprawce nie ujmowa�y jej urody. Podnios�a g�ow� i spojrza�a przenikliwym wzrokiem. Chavasse u�miechn�� si�. - Co za niespodzianka. Jean Frazer zdj�a okulary, a na jej twarzy wyra�nie odmalowa�a si� przyjemno��. - Fantastycznie wygl�dasz. Jak tam by�o w Albanii? - Nudno - odpar� Chavasse. - Zimno, mokro, a korzy�ci z powszechnego braterstwa ludzi nader mizerne. - Usiad� na brzegu biurka i si�gn�� po papierosa do pude�ka ze srebra i drewna tekowego. - Co sprowadzi�o tutaj ciebie i starego? Sprawa alba�ska nie by�a a� tak wa�na. - By�o spotkanie wywiad�w NATO w Bonn. Gdy otrzymali�my wiadomo��, �e wydosta�e� si� i jeste� bezpieczny, szef zdecydowa� si� pojecha� do Rzymu, by odebra� tw�j raport na miejscu. - Nie wierz� - odrzek� Chavasse. - Stary dra� chyba nie ma dla mnie gotowego nast�pnego zadania, prawda? Bo je�li ma, to mo�e o nim zapomnie�. - Czemu sam go nie spytasz? - powiedzia�a. - W�a�nie czeka na ciebie. Skin�a g�ow� w stron� drzwi, pokrytych zielonym obiciem. Chavasse patrzy� na nie przez chwil�, westchn�� ci�ko i zgasi� papierosa. Drugi pok�j by� do po�owy pogr��ony w ciemno�ci; o�wietla�a go jedynie lampa na biurku. M�czyzna, stoj�cy przy oknie i przygl�daj�cy si� �wiat�om Rzymu, by� �redniego wzrostu; z jego twarzy trudno by�o okre�li� wiek, za� ciemne oczy mia�y dziwny wyraz zamy�lenia. - Zn�w si� spotykamy - powiedzia� cicho Chavasse. Szef odwr�ci� si�. Kiwn�� g�ow�. - Ciesz� si�, �e powr�ci�e� ca�o, Paul. S�ysza�em, �e sprawy toczy�y si� tam do�� ostro? - Mo�na to tak nazwa�. M�czyzna podszed� do fotela i usiad�. - Opowiedz mi o tym. - O Albanii? - Chavasse wzruszy� ramionami. - Obawiam si�, �e wiele tam nie zdzia�amy. Nikt nie mo�e twierdzi�, �e ludzie zyskali cokolwiek od chwili, gdy komuni�ci przej�li w�adz� w ko�cu wojny; ale nie ma mowy, by kiedykolwiek nast�pi�a tam kontrrewolucja. Tajna policja Sigurmi jest wszechobecna. Powiedzia�bym, �e jest najbardziej rozbudowana ze wszystkich w Europie. - Przedosta�e� si� tam pod przykrywk� Towarzystwa Przyja�ni W�oskiej Partii Komunistycznej, prawda? - Nie na wiele mi si� przyda�o. W�osi przyj�li mnie bez zastrze�e�, ale k�opoty zacz�y si�, gdy dotarli�my do Tirany. Sigurmi przydzieli�a ka�demu z nas po agencie, a prosz� mi wierzy�, byli to prawdziwi zawodowcy. Wymkni�cie si� im by�o nader trudne, a gdy to zrobi�em, natychmiast nabrali podejrze� i zarz�dzili poszukiwanie mnie w ca�ym kraju. - A co z Parti� Wolno�ci? - Od zesz�ego tygodnia mo�e pan o niej m�wi� w czasie przesz�ym. Kiedy przyjecha�em, ich organizacja skurczy�a si� do dw�ch kom�rek. Jedna w stolicy, Tiranie, druga w Skutari. Obie by�y nadal w kontakcie z nasz� baz� S2 tutaj w Rzymie. - Czy uda�o ci si� skontaktowa� z ich przyw�dc�, tym jakim� Lucim? - Na moment. Tej nocy, gdy mieli�my si� spotka�, by naprawd� przedyskutowa� spraw�, zosta� zdj�ty przez ludzi Sigurmi. Zrobili �kocio�� w jego mieszkaniu, by mnie nakry�. - Jak ci si� uda�o unikn�� wpadki? - W chwili gdy policja w�amywa�a si� do niego, Luci zd��y� nada� sygna� radiowy do kom�rki w Skutari. Oni �za� przekazali to do centrali S2 w Rzymie. Mia�em szcz�cie, �e na s�u�bie by� kto� umiej�cy szybko my�le�... dziewczyna nazwiskiem Francesca Minetti. - Jest tu jednym z naszych najlepszych ludzi - powiedzia� szef. - Kiedy� opowiem ci o niej. - Z Albanii wydosta�em si� na pok�adzie �odzi motorowej Buona Esperanza, nale��cej do cz�owieka imieniem Guilio Orsini. Ch�op na schwa�. By� szyprem jednej z pierwszych �odzi torpedowych w�oskiej marynarki wojennej podczas wojny. Jego najlepszym numerem by�o zatopienie paru naszych niszczycieli w Aleksandrii w 1941 roku. I do tego powr�ci� nietkni�ty. Teraz jest przemytnikiem. Robi mas� rejs�w do Albanii. Stamt�d pochodzi�a jego babka. - Jak pami�tam, wed�ug pierwotnego planu mia� on czeka� na ciebie przez trzy noce z rz�du w zatoczce ko�o Durres. To szos� jakie� pi��dziesi�t kilometr�w od Tirany, prawda? Chavasse potwierdzi� skinieniem. - Gdy Francesca Minetti odebra�a depesz� ze Skutari, zaryzykowa�a i przekaza�a j� Orsiniemu na ��d�. Ten wariat pozostawi� swoj� �ajb� pod opiek� za�ogi, wyl�dowa�, ukrad� samoch�d w Durres i pojecha� prosto do Tirany. Dopad� mnie w hotelu w chwili, gdy wychodzi�em na spotkanie z Lucim. - Powr�t na wybrze�e musia� by� nie lada sztuk�. - Natkn�li�my si� na niewielkie k�opoty. Ostatnie szesna�cie kilometr�w do brzegu musieli�my przej�� piechot�. Gdy ju� znale�li�my si� na Buona Esperanza, reszta by�a �atwa. Alba�czycy nie maj� licz�cej si� marynarki wojennej. P� tuzina po�awiaczy min i par� �cigaczy �odzi podwodnych. Buona Esperanza jest o dziesi�� w�z��w szybsza ni� ka�dy z ich okr�t�w. - Wygl�da, �e Orsiniemu nale�a�aby si� premia za to wszystko. - To zbyt s�abo powiedziane. Szef skin�� g�ow�, otworzy� teczk� z oficjalnym raportem Chavasse�a i przerzuci� kartki. - A wi�c w Albanii tracimy czas? Chavasse skin�� g�ow�. - Obawiam si�, �e tak. Wie pan, jak tam sprawy wygl�daj� od Dwudziestego Kongresu Partii w 1956 roku, a teraz Chi�czycy wle�li ju� obiema nogami. - Czy jest co�, co powinno nas niepokoi�? Chavasse potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - To najbardziej zacofany kraj europejski ze wszystkich jakie widzia�em, a Chi�czycy s� zbyt daleko od domu, by m�c tam wiele zdzia�a�. - A co z t� baz� morsk� w Valona, u�ywan� przez Rosjan, nim si� stamt�d wycofali? By�y pog�oski, �e przebudowali j� na co� w rodzaju Czerwonego Gibraltaru na Adriatyku. - Drugiego dnia wizyty Alb-Tourist zabra� nas tam na oficjaln� wycieczk�. To miejsce trudno nazwa� portem. Dobra przysta� naturalna, ale tylko dla �odzi rybackich. Z pewno�ci� ani �ladu hangar�w dla �odzi podwodnych. - A Enwer Hod�a... my�lisz, �e nadal twardo trzyma ster? - I jeszcze mocniej. Trzeciego dnia widzieli�my go na rewii wojskowej. Robi wra�enie, szczeg�lnie w mundurze. Z pewno�ci� w tej chwili jest bohaterem narodowym. B�g jeden wie, jak jeszcze d�ugo. Szef zamkn�� teczk� szybkim ruchem, kt�ry w jaki� spos�b oznacza� zamkni�cie ca�ej sprawy i odes�anie jej w przesz�o��. - Dobra robota, Paul. Wreszcie wiemy, na czym stoimy. Kolejna cz�� uk�adanki. Teraz nale�y ci si� troch� urlopu, prawda? - Zgadza si� - powiedzia� Chavasse, czekaj�c na dalszy ci�g. Szef wsta�, podszed� do okna i przyjrza� si� b�yszcz�cemu miastu, spogl�daj�c nad nim a� do Tybru. - Co chcia�by� robi�? - Sp�dzi� tydzie� - dwa w Matano - odpar� bez wahania Chavasse. - To taki ma�y port rybacki ko�o Bari. Jest tam dobra pla�a oraz knajpa nad wod�, zwana Tabu, kt�rej w�a�cicielem jest Guilio Orsini. Obieca� mi troch� swobodnego nurkowania. Ciesz� si� na to z g�ry. - Tego jestem pewien - zauwa�y� szef. - Brzmi zach�caj�co. - Dostan� ten urlop? M�czyzna znowu obj�� miasto spojrzeniem i jakby z roztargnieniem odrzek�: - O tak, Paul, mo�esz wzi�� ten urlop... gdy tylko wykonasz dla mnie ma�� rob�tk�. Chavasse j�kn��; szef odwr�ci� si� od okna i podszed� do biurka. - Nie martw si�, to nie zabierze ci wiele czasu, ale b�dziesz musia� wyjecha� jeszcze tej nocy. - Czy to konieczne? M�czyzna skin�� g�ow�. - Mam ju� przygotowany �rodek transportu, tobie za� potrzebna b�dzie pomoc. Najlepiej, gdyby to by� ten Orsini, s�dz�c z tego, co o nim powiedzia�e�. Zaproponujemy dobr� cen�. Chavasse westchn��, my�l�c o Francesce Minetti czekaj�cej na tarasie, o dobrych potrawach i winach w pomieszczeniu pi�tro ni�ej. Znowu westchn�� i starannie zgasi� papierosa. - Co mam zrobi�? Szef posun�� w jego stron� inn� teczk�. - Enrico Noci, podw�jny agent, pracuj�cy dla nas i dla Alba�czyk�w. Z pocz�tku to mnie nie martwi�o, ale teraz wzi�li si� za niego Chi�czycy. - Niezdrowa sytuacja. - Z nimi tak jest zawsze. Jak na m�j gust, s� cholernie gorliwi. W Bari czeka ��d�, by jutro w nocy zabra� Nociego do Albanii. Wszystkie szczeg�y masz tutaj. Chavasse uwa�nie przyjrza� si� zdj�ciu. Ponura, mi�sista twarz oraz usta zdradzaj�ce s�aby charakter. Cz�owiek, kt�ry prawdopodobnie ponosi� pora�ki we wszystkim, za co si� wzi��, mo�e z wyj�tkiem kobiet. Wygl�da� na takiego opalonego pla�owicza czy surfera, na jakich niekt�re z nich lec�. - Czy mam go doprowadzi�? - Po jakie licho? - Szef potrz�sn�� g�ow�. - Pozb�d� si� go. Wypadek podczas k�pieli morskiej, czy cokolwiek zechcesz. �adnej brudnej roboty. - Oczywi�cie - spokojnie potwierdzi� Chavasse. Jeszcze raz przejrza� teczk�, zapami�tuj�c zawarte w niej dane, po czym od�o�y� j� i wsta�. - Zobaczymy si� w Londynie? Szef potwierdzi� skinieniem. - Za trzy tygodnie, Paul. Mi�ych wakacji. - Czy nie mam zawsze takich? M�czyzna przysun�� do siebie teczk�, otworzy� j� i zacz�� studiowa� zawarto��. Chavasse wyszed�, cicho zamykaj�c drzwi za sob�. 2 Pi�kna noc do umierania Enrico Noci le�a�, wpatruj�c si� w sufit w ciemno�ciach i pal�c papierosa. Obok niego spa�a kobieta; czu� jej gor�ce udo przy swoim. Raz poruszy�a si�, odwracaj�c do niego, ale si� nie obudzi�a. Si�gn�� po kolejnego papierosa i w tym momencie us�ysza� lekki, �atwy do odr�nienia d�wi�k: co� wepchni�to do skrzynki na listy w przedpokoju. Ostro�nie, by nie obudzi� kobiety, wysun�� si� z po�cieli i boso pocz�apa� do drzwi po wy�o�onej p�ytkami ceramicznymi pod�odze. Na wycieraczce przed frontowym wej�ciem le�a�a du�a br�zowa koperta. Zabra� j� do kuchni, zapali� gaz pod dzbankiem do kawy i otworzy� pakiet. Wewn�trz znajdowa�a si� druga, mniejsza koperta; ta w�a�nie, kt�r� mia� zabra� ze sob�, oraz kartka z poleceniem wyjazdu, napisana na maszynie. Przeczyta� j� uwa�nie, po czym spali� nad kuchenk�. Zerkn�� na zegarek. Dochodzi�a p�noc. Do�� czasu, by wzi�� gor�c� k�piel i co� zje��. Przeci�gn�� si� leniwie, czuj�c wyra�ne zadowolenie. Ta kobieta to by�o rzeczywi�cie co�. Z ca�� pewno�ci� dobra rozrywka na jego ostatni wiecz�r. P�awi� si� a� po brod� w gor�cej wodzie. Niedu�a �azienka by�a pe�na pary, gdy drzwi otworzy�y si�. Kobieta wesz�a do �rodka, ziewaj�c i zawi�zuj�c pasek jego jedwabnego szlafroka. - Wracaj do ��ka, caro - powiedzia�a �a�osnym g�osem. Nawet za cen� w�asnego �ycia nie m�g�by przypomnie� sobie jej imienia. U�miechn�� si�. - Kiedy indziej, anio�ku. Musz� ruszy� w drog�. Przygotuj jajecznic� i kaw� jak dobra dziewczynka. Mam wyj�� za dwadzie�cia minut. Gdy w dziesi�� minut p�niej opuszcza� �azienk�, by� �wie�o ogolony, ciemne w�osy mia� g�adko sczesane do ty�u, a na sobie drogi, r�cznie robiony sweter i sportowe spodnie. Kobieta nakry�a stoliczek pod oknem i postawi�a przed Nocim talerz z jajecznic�. Jedz�c odsun�� jedn� r�k� zas�on� w oknie i ponad �wiat�ami Bari popatrzy� na wybrze�e. Miasto sta�o ciche, a w ��tym �wietle latarni ulicznych wida� by�o si�pi�cy drobny deszczyk. - Czy wr�cisz? - zapyta�a. - Kto to wie, kotku? - Wzruszy� ramionami. - Kto wie? Dopi� kaw�, przeszed� do sypialni, zabra� stamt�d ciemnoniebieski p�aszcz przeciwdeszczowy i niewielk�, p��cienn� torb� podr�n�, po czym wr�ci� do salonu. Dziewczyna siedzia�a przy stoliku z fili�ank� kawy w d�oniach i �okciami opartymi na blacie. Wyj�� portfel, wyci�gn�� par� banknot�w i rzuci� je na st�. - Przyjemnie by�o, anio�ku - powiedzia� i poszed� w stron� drzwi. - Znasz m�j adres. Gdy zamyka� drzwi wej�ciowe i skr�ca� w ulic�, by�o dok�adnie wp� do pierwszej. Deszcz pada� teraz ca�kiem g�sty, a w g��bi ulic s�a�a si� mg�a, ograniczaj�c widoczno�� do trzydziestu, mo�e czterdziestu metr�w. Szybkim krokiem przemierzy� kilka ulic i po dziesi�ciu minutach zatrzyma� si� przy ma�ym czarnym fiacie. Otworzy� drzwiczki, podni�s� r�g wyk�adziny, pod kt�r� znalaz� kluczyk do stacyjki. W chwil� p�niej odjecha�. Na przedmie�ciu Bari zatrzyma� si� i przyjrza� si� mapie wyj�tej ze schowka na r�kawiczki. Matano znajdowa�o si� oko�o dwudziestu kilometr�w dalej, przy nadbrze�nej szosie, prowadz�cej na po�udnie do Brindisi. Do�� �atwa jazda, cho� mg�a mo�e j� troch� op�ni�. Zapali� papierosa i ruszy� ponownie, skupiaj�c si� na prowadzeniu, bo mg�a coraz bardziej g�stnia�a. Wreszcie zmusi�a go do znacznego zmniejszenia pr�dko�ci, a chwilami musia� nawet wysuwa� g�ow� przez boczne okno. Up�yn�a prawie godzina, nim dotar� do drogowskazu, kieruj�cego do Matano. Jad�c w�sk� drog�, czu� zapach morza w�r�d mg�y, kt�ra zdawa�a si� stopniowo przeciera�. W kwadrans p�niej dotar� do Matano i przez ciche ulice skierowa� w�z w stron� nadbrze�a. Zgodnie z instrukcj� zaparkowa� w zau�ku ko�o knajpy Tabu i reszt� drogi przeby� na piechot�. Wok� panowa�a niezm�cona cisza, a jedynym d�wi�kiem, jaki s�ysza� schodz�c schodkami w d� by�o pluskanie wody o s�upy mola. W ��tym �wietle samotnej lampy nabrze�e wygl�da�o na opuszczone. Zatrzyma� si� w po�owie drogi, by przyjrze� si� motorowej �odzi przycumowanej na samym ko�cu. Dziewi�ciometrowa, o stalowym kad�ubie, prawdopodobnie zbudowana w stoczni Akerboon - doszed� do wniosku. By�a w doskona�ym stanie, po�yskiwa�a morskozielon� farb�, kt�r� by�a pokryta. Czego� takiego nie oczekiwa�. Lekko marszcz�c brwi odczyta� na jej rufie napis Buona Esperanza. Gdy przeszed� nad nadburciem, ujrza�, �e cz�� rufowa jest obwieszona sieciami, ci�gle jeszcze mokrymi po ca�odziennej pracy i �mierdz�cymi rybami. Pok�ad by� �liski od rybich �usek. Gdzie� daleko otworzy�y si� drzwi nocnej kawiarni i dolecia�a muzyka, przyciszona i odleg�a, a Noci z jakiego� niewyt�umaczonego powodu zadr�a�. W tym momencie zda� sobie spraw�, �e kto� mu si� przygl�da. M�czyzna by� m�ody, szczup�y i �ylasty, z twarz� spalon� s�o�cem, kt�rej dawno nie dotyka�a maszynka do golenia. Mia� na sobie drelichowe spodnie i star� ceratow� kurtk�; jego spokojne, pozbawione wyrazu oczy patrzy�y spod starej marynarskiej czapki. Sta� ko�o pok�ad�wki, w jednej r�ce trzyma� zwini�t� lin� i nie odzywa� si�. Gdy Noci zrobi� krok w jego stron�, drzwi ster�wki otworzy�y si� i pojawi� si� drugi m�czyzna. Mia� co najmniej metr dziewi��dziesi�t wzrostu, a szerokie bary wyra�nie rysowa�y si� pod kurtk� z grubej niebieskiej tkaniny. G�ow� przykrywa�a mu stara czapka oficerska w�oskiej marynarki wojennej, ze z�otymi galonami poczernia�ymi od s�onego wiatru i wody. Mia� chyba najpaskudniejsz� twarz ze wszystkich, jakie Noci w �yciu ogl�da�, z nosem zmia�d�onym i sp�aszczonym i bia�� lini� starej szramy, biegn�c� od prawego oka do ko�ca podbr�dka. W z�bach trzyma� cygaro, jakie szczeg�lnie lubili holenderscy marynarze, i odezwa� si� nie wyjmuj�c go z ust. - Guilio Orsini, w�a�ciciel �odzi. Noci z ulg� poczu�, �e napi�cie zacz�o ust�powa�. - Enrico Noci. Wyci�gn�� d�o�, Orsini uj�� j� na kr�tko i kiwn�� g�ow� w stron� m�odego majtka. - W drog�, Carlo. - Machn�� kciukiem w kierunku zej�ci�wki. - W salonie znajdziesz drinka. Nie wychod� stamt�d, p�ki ci nie powiem. Gdy Noci poszed� we wskazanym kierunku, Carlo odcumowa� i szybko pod��y� na ruf�. Silnik o�y� z grzmotem rozdzieraj�cym cisz� i Buona Esperanza odchodz�c od nabrze�a zanurzy�a si� we mg��. Salon by� ciep�y i przyjemnie umeblowany. Noci rozejrza� si� z zadowoleniem, postawi� na stole p��cienn� torb� podr�n� i si�gn�wszy do szafki stoj�cej w k�cie, nala� sobie wielk� porcj� whisky. Wypi� j� jednym haustem, zapali� papierosa i u�o�y� si� na jednej z koi. Czu�, jak ogarnia go przyjemne ciep�o. W por�wnaniu ze star� �ajb�, na kt�rej dawniej musia� przedostawa� si� do Albanii, warunki by�y zdecydowanie lepsze. Orsiniego nigdy dotychczas nie widzia�, lecz nie by�o w tym nic dziwnego. Twarze zmienia�y si� nieustannie. W tym biznesie nie op�aca�o si� ryzykowa�. ��d� unios�a dzi�b, gdy pot�ny silnik nabra� mocy, a na ustach Nociego pojawi� si� u�mieszek zadowolenia. Przy takiej szybko�ci wysadz� go na brzeg ko�o Durres, nim nadejdzie �wit. W po�udnie b�dzie ju� w Tiranie. Kolejne pi�� tysi�cy dolar�w na jego koncie w Banku Genewskim, a jest to ju� sz�sta podr�. Ca�kiem nie�le, ale nie mo�na doi� krowy zbyt cz�sto. Teraz by� wskazany odpoczynek... d�ugi odpoczynek. Postanowi� pojecha� na Wyspy Bahama. Bia�e pla�e, b��kitne niebo i �licznie opalona dziewczyna, na spotkanie mu brn�ca po uda przez morskie fale. Najlepiej Amerykanka. By�y tak naiwne, tak wiele trzeba by�o je uczy�. Silniki kr�tko zakaszla�y i zgas�y, Buona Esperanza zwolni�a gwa�townie, a jej dzi�b opad� na fale. Noci usiad� i przekrzywi� g�ow� na bok, nas�uchuj�c. Jedynym dolatuj�cym g�osem by� plusk fal o kad�ub. Jaki� sz�sty zmys�, wynik lat sp�dzonych na zdradzie i szachrajstwie, prze�ytych dzi�ki przezorno�ci, ostrzeg� go, �e co� jest nie w porz�dku. Skoczy� na nogi, chwyci� sw� torb� podr�n�, odsun�� zamek b�yskawiczny i wyci�gn�� berett�. Odbezpieczy� j� i podszed� do st�p zej�ci�wki. Nad jego g�ow� drzwi otwiera�y si� i zamyka�y, popiskuj�c cicho, w miar� jak ��d� ko�ysa�a si� na falach. Wspi�� si� szybko, sun�c jedn� d�oni� po �cianie, zatrzyma� si� i ostro�nie podni�s� g�ow�. Pok�ad by� pusty, w blasku �wiate� pozycyjnych m�awka wygl�da�a jak srebrna paj�czyna. Wyszed� na zewn�trz i ujrza�, jak po jego prawej stronie zapala si� zapa�ka i z ciemno�ci wynurza cz�owiek, pochylaj�cy g�ow� z papierosem w ustach. P�omyk o�wietli� przystojn�, szata�sk� twarz z oczami jak czarne dziury nad wystaj�cymi ko��mi policzkowymi. M�czyzna odrzuci� zapa�k� i sta� z r�kami w kieszeniach spodni. Mia� na sobie gruby sweter rybacki, a jego ciemne w�osy po�yskiwa�y od wilgoci. - Signor Noci? - spyta� spokojnie po w�osku. - Kim, u diab�a, pan jeste�? - zapyta� Noci czuj�c, jak na jego sercu zaciskaj� si� lodowate palce. - Nazywam si� Chavasse, Paul Chavasse. To nazwisko by�o Nociemu dobrze znane. Mimo woli zapar�o mu dech w piersi. Podni�s� berett�, lecz nie zd��y� jej u�y�, gdy� jaka� �elazna d�o� �cisn�a mu nadgarstek, wy�uskuj�c bro� z r�ki i us�ysza� Guilia Orsiniego: - Nie radz�. Z ciemno�ci na lewo wynurzy� si� Carlo i stan�� wyczekuj�c. Noci rozejrza� si� bezradnie, a Chavasse wyci�gn�� r�k�. - Teraz dasz mi kopert�. Noci wyci�gn�� j� niech�tnie i poda�, pr�buj�c zachowa� spok�j, gdy Chavasse bada� zawarto��. Byli nie dalej ni� o p� mili od brzegu; �aden dystans dla cz�owieka, kt�ry p�ywa� od dzieci�stwa. A Noci nie mia� �adnych z�udze�, co nast�pi, je�li tu zostanie. Gdy Chavasse odwr�ci� pierwsz� kartk� papieru, Noci da� nura pod ramieniem Orsiniego i pobieg� do nadburcia rufowego. Dolecia� do niego nag�y krzyk, nieznany g�os, oczywi�cie Carla, a potem po�lizgn�� si� na jakich� rybich �uskach i wyl�dowa� g�ow� naprz�d w�r�d rozwieszonych sieci. Pr�bowa� podnie�� si�, lecz czyj� kopniak powali� go na pok�ad, a potem poczu� na sobie mi�kko przylegaj�c�, smrodliw� siatk�. Zosta� poci�gni�ty do przodu na d�oniach i kolanach, a gdy spojrza� przez sie� w g�r�, ujrza� Chavasse�a, patrz�cego na niego z zimnym i spokojnym wyrazem szata�skiej twarzy. Orsini i Carlo mieli w r�ku lin� i w tym przera�aj�cym momencie Noci zrozumia�, co zamierzaj� zrobi�. Z jego gard�a wydoby� si� ryk. Orsini z ca�ej si�y poci�gn�� za lin�, a Noci przelecia� przez pok�ad i zderzy� si� z niskim nadburciem. Czyja� stopa r�bn�a go ostro w plecy i wypad� do zimnej wody. Gdy wynurzy� si� na powierzchni�, sie� uniemo�liwi�a mu, mimo rozpaczliwych wysi�k�w, wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Zobaczy�, �e Orsini owija koniec liny o nadburcie, a Carlo wychyla si� w oczekiwaniu przez okno ster�wki. Unios�a si� r�ka i Buona Esperanza skoczy�a do przodu. Noci z krzykiem poszed� pod wod�, po czym wynurzy� si�, gwa�townie �api�c powietrze. Teraz widzia� ju� tylko Chavasse�a, przygl�daj�cego mu si� znad burty, z twarz� spokojn� w przy�mionym przez mg�� �wietle. A potem, gdy ��d� przy�pieszy�a, Noci zanurzy� si� po raz ostatni. Kiedy walczy� ze wszystkich si� z wod�, wyciskaj�c� mu powietrze z p�uc, nie odczuwa� �adnego b�lu. Zdawa�o mu si�, �e le�y na mi�kkim, bia�ym piasku pod b��kitnym niebem, a prze�liczna, opalona dziewczyna brnie w jego stron� przez morze i u�miecha si� do niego. 3 �wi�ta Dziewica ze Skutari Chavasse by� zm�czony, gard�o mia� obola�e od zbyt wiele wypalonych papieros�w. Pod niskim sufitem zawis� warstwami dym, poruszaj�cy si� w cieple jedynej �ar�wki na pokrytym zielon� tkanin� sto�em. Przy grze siedzia�o sze�ciu m�czyzn: Chavasse, Orsini, jego majtek Carlo Arezzi, dw�ch kapitan�w statk�w rybackich i sier�ant policji. Orsini zapali� kolejne �mierdz�ce holenderskie cygaro i popchn�� na �rodek sto�u nast�pne dwa �etony. Chavasse potrz�sn�� g�ow� i cisn�� karty. - Za du�o jak na m�j gust, Guilio. Rozleg� si� zgodny pomruk obecnych, a Guilio Orsini u�miechn�� si� szeroko i zgarn�� wygran�. - Blef, Paul, zawsze wielki blef. Tylko to liczy si� w tej grze. Chavasse zacz�� si� zastanawia�, czy to wyja�nia, czemu zawsze tak marnie gra w karty. Z jego punktu widzenia dzia�anie powinno logicznie wynika� ze starannej kalkulacji stopnia ryzyka. W wielkiej grze �ycia i �mierci, w kt�r� gra� ju� tak d�ugo, cz�owiek rzadko m�g� bezkarnie zablefowa� wi�cej ni� jeden raz. Odsun�� krzes�o i wsta�. - Dla mnie to by by�o do�� na dzi�, Guilio. Spotkamy si� rano na nabrze�u. Orsini kiwn�� g�ow�. - Punkt si�dma, Paul. Mo�e z�apiemy dla ciebie tego wielkoluda. Gdy Chavasse zbli�a� si� do drzwi, zn�w rozdawano karty. Otworzy� i wszed� do pobielonego wapnem korytarza. Pomimo p�nej godziny s�ysza� muzyk� i beztroski �miech. Zdj�� z wieszaka sw� star� marynarsk� kurtk�, ubra� si� i wyszed� bocznymi drzwiami. Odetchn�� g��boko, by rozja�ni� sobie w g�owie, a zimne nocne powietrze a� zabola�o go w p�ucach. Znad morza nap�ywa�a mgie�ka i doko�a, pr�cz s�abo dolatuj�cej z Tabu muzyki, panowa�a cisza. W kieszeni znalaz� pogniecion� paczk� papieros�w, wyci�gn�� jednego i potar� zapa�k� o �cian�, na moment o�wietlaj�c sw� twarz. Z w�skiego zau�ka naprzeciwko wynurzy�a si� kobieta, zawaha�a si�, a potem skierowa�a w stron� nabrze�a. Echo jej wysokich obcas�w nios�o si� przez noc. W chwil� p�niej frontowymi drzwiami wysz�o z Tabu dw�ch marynarzy; min�li go i pod��yli za kobiet�. Chavasse opar� si� o �cian�, czuj�c dziwne przygn�bienie. Czasami zastanawia� si�, o co w tym wszystkim chodzi - nie tylko w niebezpiecznej grze, kt�r� prowadzi�, ale w �yciu w og�le. U�miechn�� si� w ciemno�ci. Trzecia rano na nadbrze�u dowolnego portu to wspania�y czas na tego rodzaju rozwa�ania. Kobieta krzykn�a. Cisn�� papierosa i sta� nas�uchuj�c. Zn�w rozleg� si� krzyk, dziwacznie przyt�umiony. Rzuci� si� do biegu w stron� nabrze�a. Okr��y� naro�nik i ujrza� dw�ch marynarzy, przyciskaj�cych j� do ziemi pod latarni� uliczn�. Gdy bli�szy z nich odwr�ci� si� zaalarmowany, Chavasse trafi� go butem w twarz i pos�a� do ty�u. Drugi przeklinaj�c skoczy� na napastnika; w jego prawej d�oni b�ysn�o stalowe ostrze. Chavasse ujrza� czarn� brod�, p�on�ce oczy i dziwaczn�, krzyw� blizn� na prawym policzku marynarza. Cisn�� mu w twarz sw� czapk�, a potem uderzy� kolanem w ods�oni�t� pachwin�. Napastnik wij�c si� pad� na ziemi�; Chavasse oceni� wzrokiem odleg�o�� i kopn�� go w g�ow�. Poni�ej, w wodzie da�a si� s�ysze� gwa�towna kot�owanina. Chavasse podszed� bli�ej i zobaczy�, jak pierwszy z m�czyzn odp�ywa w ciemno��. Patrzy� za nim, a� ten znikn��, a potem odwr�ci� si� i poszuka� wzrokiem kobiety. Sta�a w cieniu bramy. Podszed� do niej. - Nic pani nie jest? - Tak s�dz� - odrzek�a dziwnie znajomym g�osem i wynurzy�a si� z ciemno�ci. Ze zdumienia szeroko otworzy� oczy. - Francesca... Francesca Minetti. Co, u diab�a, tutaj robisz? Sukienk� mia�a rozerwan� od szyi do pasa. Przytrzymywa�a j� z lekkim u�mieszkiem na twarzy. - Podobno mieli�my si� spotka� na tarasie ambasady tydzie� temu. Co si� sta�o? - Co� si� przytrafi�o - odpar�. - Jak zawsze w moim �yciu. Ale co ty robisz nad morzem w Matano o tej porze, nad ranem? Zachwia�a si� do przodu i w sam� por� zdo�a� j� pochwyci�, przytulaj�c na kr�tk� chwil� do swej piersi. U�miechn�a si� s�abo do niego. - Bardzo mi przykro, ale nagle poczu�am lekki zawr�t g�owy, - Dok�d chcesz si� dosta�? Odsun�a z czo�a pasmo w�os�w. - Zostawi�am m�j w�z gdzie� tu w pobli�u, ale we mgle wszystkie ulice wygl�daj� jednakowo. - Lepiej p�jd� ze mn� do hotelu - o�wiadczy�. - To tu� za rogiem. - Zsun�� z ramion sw� kurt� i okry� ni� Francesc�. - Prawdopodobnie b�d� m�g� zapewni� ci ��ko. Wybuchn�a �miechem i na chwil� sta�a si� znowu t� sam� weso��, interesuj�c� dziewczyn�, z jak� spotka� si� na balu w ambasadzie. - Pewna jestem, �e b�dziesz m�g�. U�miechn�� si� i obj�� j� ramieniem. - My�l�, �e jak na jedn� noc, masz dosy� podniecaj�cych przyg�d. Za ich plecami rozleg�o si� szuranie podeszwy po bruku. Chavasse odwr�ci� si� b�yskawicznie i ujrza� we mgle drugiego z marynarzy, kt�ry sta� chwiej�c si� i zakrywa� d�o�mi zmia�d�on� twarz. Chavasse ruszy� w jego kierunku, ale Francesca chwyci�a go za r�kaw. - Daj mu odej��. Nie chc�, by policja wmiesza�a si� w t� spraw�. Schyliwszy g�ow�, popatrzy� na jej zaniepokojon� i napi�t� twarz. - Zgoda, Francesco. Je�li tak sobie �yczysz. - Ruszyli wzd�u� mola, a nast�pnie skr�cili na nadbrze�e. Dzia�o si� tu co� dziwnego, co�, czego nie rozumia�. Jak na miasto portowe Matano by�o nader spokojne, ale nie na tyle, by �adne m�ode kobiety mog�y o trzeciej nad ranem samotnie spacerowa� w rejonie przystani i spodziewa� si�, �e ujdzie im to na sucho. Jedno by�o pewne. Musia�a by� doprawdy wa�na przyczyna, dla kt�rej znalaz�a, si� tu Francesca Minetti. Hotel mie�ci� si� w niedu�ym, otynkowanym budynku na rogu, ze starym elektrycznym szyldem nad wej�ciem; by� czysty i tani, a karmiono tu dobrze. Prowadzi� go przyjaciel Orsiniego. W�a�nie spa� przy biurku z g�ow� ukryt� w d�oniach, wi�c Chavasse sam si�gn�� do tablicy i zdj�� klucz z haczyka. Przeszli przez hol, weszli po w�skich drewnianych schodach i znale�li si� w bielonym korytarzu. Skromne umeblowanie pokoju stanowi�o mosi�ne ��ko, umywalka i stara szafa na ubrania. Jak wsz�dzie w tym hotelu �ciany by�y bielone wapnem, a pod�oga wyfroterowana do po�ysku. Francesca stan�a w drzwiach, jedn� r�k� przytrzymuj�c sukni� pod szyj�. Rozejrza�a si� wok� z aprobat�. - Mi�o tutaj. Dawno tu mieszkasz? - Ju� prawie tydzie�. M�j pierwszy urlop od roku, mo�e jeszcze d�u�ej. Otworzy� szaf�, poszpera� w odzie�y i wydoby� czarny we�niany sweter z golfem. - Przymierz to, a ja tymczasem nalej� ci drinka. Wygl�dasz, jakby� tego potrzebowa�a. Podszed� do szafki w k�cie, a Francesca odwr�ci�a si� ty�em i naci�gn�a sweter. Wyj�� butelk� whisky i umy� dwie szklanki w miednicy na umywalce. Gdy si� odwr�ci�, sta�a przy ��ku przypatruj�c mu si�. Wygl�da�a niezwykle m�odo i bezbronnie; sweter zwisa� na niej lu�no. - Na lito�� bosk�, usi�d�, nim si� przewr�cisz - powiedzia�. Przy oszklonych drzwiach prowadz�cych na balkon by�o tylko jedno trzcinowe krzes�o. Osun�a si� na nie i opar�a g�ow� o szyb�, wpatruj�c si� w ciemno��. Gdzie� na morzu zahucza�a syrena mg�owa. Dziewczyna zadr�a�a. - My�l�, �e jest to g�os najwi�kszej samotno�ci. - Thomas Wolfe tak odbiera� gwizd poci�gu - powiedzia� Chavasse, nalewaj�c whisky do szklanek. - Thomas Wolfe? Kto to taki? - Mia�a zaskoczon� min�. Wzruszy� ramionami. - Po prostu pisarz... Cz�owiek, kt�ry wiedzia� wszystko o samotno�ci. - Prze�kn�� troch� alkoholu. - Dziewczyny takie jak ty nie powinny w nocy znajdowa� si� na nadbrze�u. Przypuszczam, �e wiesz o tym? Gdybym nie nadszed�, to znalaz�aby� sw�j koniec w wodzie. Potrz�sn�a g�ow�. - To nie by� tego rodzaju napad. - Rozumiem. - Znowu popi� whisky i zastanowi� si� nad jej s�owami. - Je�li ci to pomo�e, to jestem dobrym s�uchaczem. Podnios�a szklank� obur�cz i przyjrza�a si� zawarto�ci; na jej twarzy malowa� si� niepok�j. - Czy to co� oficjalnego? Mo�e jedna z operacji S2? - zapyta� �agodnie Chavasse. Spojrza�a na niego naprawd� przera�ona i energicznie pokr�ci�a g�ow�. - Nie, oni nic o tym nie wiedz� i nie powinni si� dowiedzie�, musisz mi to obieca�. To sprawa rodzinna, ca�kiem prywatna. Odstawi�a szklank�, wsta�a i zacz�a niespokojnie chodzi� po pokoju. Gdy si� odwr�ci�a, mia�a udr�czon� min�. Szybkim, nerwowym ruchem odgarn�a w�osy do ty�u i roze�mia�a si�. - Ca�y k�opot w tym, �e zawsze pracowa�am na ty�ach. Nigdy w terenie. Po prostu nie wiem, co pocz�� w takiej sytuacji jak ta. Chavasse wyci�gn�� papierosy, jednego w�o�y� do ust, a paczk� rzuci� dziewczynie. - To mo�e mi o tym powiesz? Jestem odpowiednim facetem dla �adnych kobiet, kt�re znalaz�y si� w rozpaczliwym po�o�eniu. Odruchowo schwyci�a rzucon� paczk�. Wolno skin�a g�ow�. - Zgoda, Paul, ale wszystko, co ci powiem, jest poufne. Nie chc�, by dowiedzieli si� czegokolwiek moi prze�o�eni w S2. Mog�abym mie� z tego powodu du�e k�opoty. - W porz�dku - powiedzia�. Wr�ci�a na krzes�o, wydoby�a papierosa z paczki i pochyli�a si� po ogie�. - Co ty o mnie wiesz, Paul? Wzruszy� ramionami. - Pracujesz w Rzymie dla S2. M�j w�asny szef powiedzia� mi, �e nale�ysz do najlepszych ludzi, jakich tu mamy, a to mi wystarczy. - Pracuj� w S2 ju� od dw�ch lat - odrzek�a. - Moja matka by�a Albank�, c�rk� wodza gegh�w, wi�c p�ynnie m�wi� tym j�zykiem. Jak s�dz�, przede wszystkim to ich we mnie zainteresowa�o. M�j ojciec by� pu�kownikiem w�oskich strzelc�w g�rskich w armii okupacyjnej w 1939 roku. Zosta� zabity na pocz�tku wojny na Zachodniej Pustyni. - Czy twoja matka jeszcze �yje? - Zmar�a pi�� lat temu. Gdy Enwer Hod�a i komuni�ci przej�li w�adz�, nie mog�a ju� wr�ci� do Albanii. Jej dw�ch braci nale�a�o do rojalistycznej organizacji w p�nocnej Albanii. Podczas wojny walczyli wraz z Abasem Kupim. W roku 1945 Hod�a zaprosi� ich, by zeszli z g�r na konferencj� pokojow�, na kt�rej ich natychmiast rozstrzelano. Twarz dziewczyny nie wyra�a�a b�lu, w og�le �adnych uczu� pr�cz spokojnego pogodzenia si� z tym, co od dawna musia�o by� dla niej tylko faktan dokonanym. - To przynajmniej wyja�nia, czemu zgodzi�a� si� ch�tnie na prac� w S2 - powiedzia� cicho Chavasse. - Nietrudno by�o podj�� tak� decyzj�. Mia�am tylko starego wujka, brata mego ojca, kt�ry nas wychowa�, a do zesz�ego roku m�j brat jeszcze przebywa� w Pary�u, studiuj�c ekonomi� polityczn� na Sorbonie. - Gdzie jest teraz? - Gdy widzia�am go po raz ostatni, le�a� twarz� w d� w b�otach rzeki Buna w p�nocnej Albanii z seri� pocisk�w z karabinu maszynowego w plecach. Chavasse ostro�nie przerwa� milczenie. - Kiedy to by�o? - Trzy miesi�ce temu. Podczas mego urlopu. - Podnios�a szklank�. - Czy mog� dosta� jeszcze? La� whisky, p�ki nie da�a znaku d�oni�. Wypi�a mat �yk. Zdawa�o si�, �e ca�kowicie panuje nad swymi emocja - By�e� w Albanii nie tak dawno temu. Wiesz, jaka tam jest sytuacja. Kiwn�� g�ow�. - Niczego gorszego jeszcze nie widzia�em. - Czy podczas twych podr�y widzia�e� jakie� ko�cio�y? - Wygl�da�o, �e jeden czy dwa nadal jeszcze funkcjonuj�. Ale wiem, �e do oficjalnej linii partyjnej nale�y zduszenie wszelkich wyzna�. - Islam zmia�d�yli ju� niemal ca�kowicie - odpar�a suchym, rzeczowym tonem. - Cerkiew alba�ska wysz�a z tego odrobin� lepiej, poniewa� pozbawi�a stanowiska swego arcybiskupa i powo�a�a na jego miejsce kap�ana lojalnego wobec komunist�w. Najostrzej prze�ladowany jest Ko�ci� rzymskokatolicki. - Znany wz�r post�powania. Tej organizacji komuni�ci obawiaj� si� najbardziej. - Z aresztowanych dw�ch arcybiskup�w i czterech biskup�w dw�ch zosta�o zastrzelonych, a trzeci oficjalnie figuruje jako zmar�y w wi�zieniu. W Albanii Ko�ci� prawie przesta� istnie�, a przynajmniej tak� nadziej� maj� w�adze. - Przyznaj�, �e sam odnios�em takie wra�enie. - W ostatnich latach na p�nocy nast�pi�o zdumiewaj�ce odrodzenie uczu� religijnych - odrzek�a. - Pod wp�ywem zakonu franciszkan�w w Skutari. Tam nawet niekatolicy t�ocz� si� w ko�cio�ach. W�adze centralne w Tiranie bardzo to zaniepokoi�o. Zdecydowa�y, �e trzeba co� z tym zrobi�. Co� spektakularnego. - Na przyk�ad? - Za miastem znajduje si� s�ynna �wi�tynia pod wezwaniem Matki Boskiej ze Skutari oraz grota i uzdrawiaj�ce �r�d�o - cel pielgrzymek od czasu wojen krzy�owych. Pos�g jest ze z�oconego hebanu. Niezwykle cenny zabytek. Nazywaj� go Czarn� Madonn�. Istnieje tradycja, �e tylko z powodu jego cudownej pot�gi tureccy w�adcy w dawnych czasach pozwolili chrze�cija�stwu przetrwa� w ca�ym kraju. - Co zamierzaj� zrobi� w�adze centralne? - Zniszczy� �wi�tyni�, skonfiskowa� pos�g i spali� go publicznie na g��wnym placu w Skutari. Franciszkanie zostali ostrze�eni i uda�o im si� ukry� Madonn� w tym samym dniu, gdy w�adze zamierza�y wkroczy�. - I gdzie jest teraz? - Gdzie� w b�otach Buny, na dnie laguny, w szalupie mojego brata. - Co si� sta�o? - To proste. - Wzruszy�a ramionami. - Marco zainteresowa� si� stowarzyszeniem alba�skich uciekinier�w, zamieszka�ych w Taranto. Jeden z nich, nazwiskiem Ramiz, dowiedzia� si� o Madonnie przez kuzyna zamieszka�ego w Tamie w Albanii. To takie ma�e miasteczko nad brzegiem rzeki, o pi�tna�cie kilometr�w od morza. - I postanowili przedosta� si� tam, by j� wywie��? - Paul, Czarna Madonna to nie zwyczajny pos�g - odpar�a powa�nie. - Ona symbolizuje wszystkie te nadzieje, jakie pozosta�y Albanii w tym okrutnym �wiecie. Zdali sobie spraw�, �e gdyby prasa w�oska rozg�osi�a o bezpiecznym dotarciu pos�gu do W�och, mia�oby to ogromne psychologiczne znaczenie dla Alba�czyk�w na ca�ym �wiecie. - A ty pojecha�a� z nimi? - To �atwy rejs, a alba�ska marynarka wojenna jest niezwykle s�aba, wi�c przedostanie si� na bagna nie stanowi�o �adnego problemu. Odebrali�my pos�g w um�wionym miejscu ju� pierwszej nocy. Nieszcz�ciem, odp�ywaj�c nast�pnego ranka, natkn�li�my si� na ��d� patrolow�. Wywi�za�a si� strzelanina i szalupa zosta�a powa�nie uszkodzona. Zaton�a w ma�ej lagunie, a my za�adowali�my si� na gumowy ponton. Polowali na nas przez wi�ksz� cz�� dnia. Marco zosta� zastrzelony pod wiecz�r. Nie chcia�am porzuci� jego cia�a, ale nie mieli�my wielkiego wyboru. P�n� noc� dotarli�my do brzegu i Ramiz ukrad� ma�� �agl�wk�. W ten spos�b uda�o si� nam powr�ci�. - A gdzie jest teraz ten Ramiz? - zapyta� Chavasse. - Gdzie� w Matano. Wczoraj dzwoni� do mnie do Rzymu i powiedzia�, bym spotka�a si� z nim w nadbrze�nym hotelu. Bo, wiesz, uda�o mu si� zdoby� motor�wk�. Chavasse zagapi� si� na ni� z wyrazem niedowierzania w oczach. - Czy chcesz przez to powiedzie�, �e masz zamiar wr�ci� na te cholerne bagna? - Tak. - Tylko we dw�jk�, ty i Ramiz? - Potrz�sn�� g�ow�. - Nie prze�yjecie ani pi�ciu minut. - By� mo�e nie, ale warto spr�bowa�. Chcia� zaprotestowa�, ale Francesca podnios�a r�k�. - Nie mam zamiaru sp�dzi� reszty �ycia z my�l�, �e m�j brat umar� daremnie, cho� mog�am przynajmniej spr�bowa� zrobi� co� w tej sprawie. Minetti to dumna rodzina, Paul. Troszczymy si� o naszych zmar�ych. Wiem, jak post�pi�by Marco, a teraz zosta�am tylko ja jedna, by to zrobi�. Siedzia�a na krze�le, dumna i pi�kna, z twarz� bardzo blad� w �wietle lampy. Chavasse uj�� jej d�onie, pochyli� si� i lekko poca�owa� j� w usta. - Ta laguna, w kt�rej zaton�a szalupa... czy wiesz, gdzie to jest? Skin�a g�ow�, lekko marszcz�c brwi. - Dlaczego pytasz? U�miechn�� si� szeroko. - Z pewno�ci� nie my�la�a�, �e pozwol� ci samotnie tam pop�yn��? Jej twarz wyra�a�a kompletne oszo�omienie. - Ale czemu, Paul? Podaj mi cho� jeden dostateczny pow�d, aby� ryzykowa� dla mnie �ycie. - Powiedzmy sobie, �e nudz� si� jak mops w szufladzie po tygodniu leniuchowania na pla�y, i to zamyka spraw�. Masz mo�e adres Ramiza? Z torebki wyci�gn�a skrawek papieru i wr�czy�a mu. - My�l�, �e to nie b�dzie daleko. Wsun�� kartk� do kieszeni. - Dobra, ruszmy si� st�d. - Zobaczy� si� z Ramizem? Potrz�sn�� g�ow�. - To p�niej. Najpierw z�o�ymy wizyt� memu dobremu przyjacielowi. To cz�owiek, jakiego nam potrzeba. Jest pozbawiony skrupu��w, zna alba�skie wybrze�e jak w�asne pi�� palc�w i p�ywa najszybsz� �odzi� na ca�ym Adriatyku. W drzwiach Francesca odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego badawczo. Co� zap�on�o w jej oczach, a policzki si� zarumieni�y. Nagle wyda�a si� pe�na zaufania, zn�w pewna siebie. - Wszystko b�dzie w porz�dku, kochanie. To ci obiecuj�. Podni�s� d�o� dziewczyny do ust, po czym otworzy� drzwi i �agodnie wypchn�� j� na korytarz. 4 Zapach krwi Powietrze w pokoju nadal wype�nia� g�sty dym papierosowy, ale gracze w karty znikn�li. Na stole w �wietle lampy le�a�a mapa morska admiralicji brytyjskiej, ukazuj�ca akwen Zatoki Drin na wybrze�u alba�skim. Pochylali si� nad ni� Chavasse i Orsini, Francesca siedzia�a obok. - Rzeka Buna p�ynie do morza z jeziora Skutari, czy te� Szkoderskiego, jak je teraz nazywaj� - powiedzia� Orsini. - A co z tymi nadbrze�nymi bagnami? Czy s� tak paskudne, jak opowiada Francesca? Orsini skin�� g�ow�. - Piekielne miejsce. Labirynt w�skich kana�k�w, s�onowodnych lagun i malarycznych bagnisk. Je�li nie wiadomo, gdzie p�yn��, mo�esz szuka� tej szalupy przez rok i nie znale��. - Czy ktokolwiek tam mieszka? - Paru rybak�w i �owc�w dzikiego ptactwa, g��wnie geghowie. Czerwonym niezbyt dobrze posz�o w tym rejonie. Te okolice zawsze by�y schronieniem dla uciekinier�w. - Znasz je dobrze? Orsini u�miechn�� si� tylko. - W tym roku odby�em co najmniej sze�� rejs�w do tych bagien. Penicylina, sulfamidy, bro�, nylony. Mo�na tam zarobi� kup� forsy, a alba�ska marynarka wojenna niewiele mo�e zrobi�, by mnie zatrzyma�. - To jednak ryzykowny interes. - Dla amator�w wszystko jest ryzykowne. - Orsini zwr�ci� si� do Franceski. - Ten facet, Ramiz, z czego on �yje? - By� artyst�. Zdaje mi si�, �e �egluje g��wnie w weekendy. Orsini spojrza� na sufit i bezradnie podni�s� r�ce. - M�j Bo�e, co za towarzystwo. To cud, signorina, �e wr�ci�a pani bezpiecznie do W�och. Otworzy�y si� drzwi i wszed� Carlo, nios�c na tacy kilka fili�anek. Chavasse, popijaj�c z przyjemno�ci� kaw�, popatrzy� na map�. Prze�ledzi� wzrokiem przebieg g��wnego kana�u, a potem zwr�ci� si� do Franceski. - M�wisz, �e wiesz, gdzie zaton�a szalupa? Sk�d mo�esz mie� pewno��? Wszystkie te laguny wygl�daj� jednakowo. - Marco wzi�� namiary tu� przed naszym zatoni�ciem - powiedzia�a. - Zapami�ta�am je. Orsini podsun�� jej kawa�ek papieru i o��wek, ona za� szybko zanotowa�a liczby. Przyjrza� si� im lekko marszcz�c brwi, a potem z niebywa�� staranno�ci� obliczy� pozycj�. Narysowa� na mapie k�ko, po czym wyprostowa� si� i u�miechn��. - X oznacza punkt centralny. Chavasse rzuci� szybkie spojrzenie. - Oko�o o�miu kilometr�w w g��b l�du. Jeszcze pi�� czy sze�� do owej Tamy. Jak tam jest? - Lata temu by� to ca�kiem dobrze prosperuj�cy ma�y port. Ale gdy zacz�y si� k�opoty mi�dzy Albani� i krajami satelickimi, zszed� na psy. - Orsini przesun�� palcem po mapie wzd�u� rzeki. - Buna stanowi cz�� granicy mi�dzy Albani� i Jugos�awi�. Dopuszczono do tego, �e znaczny obszar g��wnego nurtu zosta� zamulony. To znaczy, �e aby dosta� si� do Tamy, trzeba dobrze zna� uj�cie rzeki i obszar delty. - Ale ty potrafisz nas tam przewie��? Orsini zwr�ci� si� do Carla. - Co o tym s�dzisz? - Dotychczas nigdy nie mieli�my k�opot�w. Czemu teraz mia�oby by� inaczej? - P�ty dzban wod� nosi, p�ki si� ucho nie urwie - zauwa�y�a cicho Francesca. Orsini wzruszy� ramionami. - Dla ka�dego cz�owieka ostatnie spotkanie jest ze �mierci�. Ona wybiera czas, jak chce. - A wi�c pozosta�a nam do ustalenia tylko cena - wtr�ci� Chavasse. - To nie gra roli - szybko doda�a Francesca. - Signorina, prosz�. - Orsini uj�� jej d�o� i podni�s� do swych ust. - Zrobi� to, poniewa� tak chc�, a nie z �adnego innego powodu. Wygl�da�o, �e dziewczyna zaraz si� rozp�acze, wi�c Chavasse szybko przerwa�. - Jedyne co mi si� nie podoba, to Ramiz. Czy jeste� pewna, �e g�os w telefonie nale�a� do niego? Potwierdzi�a ruchem g�owy. - On pochodzi z prowincji Vlore. Maj� tam bardzo wyra�ny, charakterystyczny akcent. Jestem pewna, �e to by� on. Chavasse doszed� do wniosku, �e sprawa nie wygl�da zbyt dobrze dla Ramiza. Oczywiste by�o, �e Sigurmi wytropi�a go bez najmniejszych trudno�ci. By� mo�e ju� wydobyto cia�o Marca Minettiego albo, co bardziej prawdopodobne, jeszcze w Albanii zwini�to ludzi, kt�rzy szmuglowali figur� Madonny. Ka�dy cz�owiek ma w�a�ciw� sobie odporno�� na b�l. Gdy przekroczy si� ten punkt, wi�kszo�� przed �mierci� wybe�kocze wszystko, co wie. Oczywiste by�o, �e Albanczycy zadadz� sobie wiele trudu, by wytropi� Madonn�. Jej znikni�cie zachwia�o presti� w�adzy komunistycznej, kt�ra wiedz�c, �e pos�g nadal znajduje si� w kraju, z pewno�ci� przyst�pi do energicznych poszukiwa�. - Je�li Ramiz telefonowa�, to prawdopodobnie dlatego, �e go do tego zmuszono. Albo tak by�o, albo dowiedziano si�, �e zadzwoni�. - Chavasse wyci�gn�� �wistek, kt�ry Francesca wr�czy�a mu w hotelu. - Czy wiesz, gdzie to jest? Orsini kiwn�� g�ow�. - Niedaleko st�d. Nora, w kt�rej kurwy wynajmuj� pokoje na godziny. Tam nie zadaje si� �adnych pyta�. - Zwr�ci� si� do Franceski. - To nie miejsce dla damy. Zacz�a protestowa�, ale Chavasse szybko jej przerwa�. - Guilio ma racj�. Tak czy inaczej, ledwie trzymasz si� na nogach. Potrzebujesz jakich� o�miu godzin dobrego snu. Mo�esz skorzysta� z mego pokoju w hotelu. - Odwr�ci� si� do Carla. - Postaraj si�, by tam bezpiecznie dotar�a. Naci�gn�� sw� marynarsk� kurtk�. Francesca wsta�a. - B�dziesz ostro�ny? - Czy nie jest tak zawsze? - Popchn�� j� lekko. - Zamknij si� w pokoju na klucz i postaraj si� zasn��. Zjawi� si� p�niej. Odesz�a niech�tnie, Carlo poszed� za ni�. Gdy Chavasse odwr�ci� si� do Orsiniego, ten pokaza� w u�miechu wszystkie z�by. - Ach, by� m�odym i przystojnym. - Ty nigdy takim nie by�e� - stwierdzi� Chavasse. - Ruszajmy. Nadal pada� drobny kapu�niaczek, osiadaj�cy srebrzystymi paciorkami na �elaznej balustradzie portowej. Szli chodnikiem. Stare, tynkowane domy wyp�ywa�y z mg�y, nierealne i niematerialne, a ka�da latarnia uliczna by�a ��t� oaz� �wiat�a w ciemnym �wiecie. Hotel znajdowa� si� pi�� minut drogi od Tabu. By� to podniszczony budynek; ko�o otwartych drzwi wej�ciowych odpada� tynk. Weszli do ciemnego i ponurego holu. Nikt nie siedzia� za drewnianym kontuarem i nie by�o �adnej odpowiedzi na niecierpliwy dzwonek Orsiniego. - Czy poda�a ci numer pokoju? Chavasse skin�� g�ow�. - Dwudziesty sz�sty. W�och wszed� za kontuar i spojrza� na tablic�. Wr�ci� potrz�saj�c g�ow�. - Nie ma tu klucza. Musi nadal by� w pokoju. Weszli po chwiejnych, drewnianych schodach na pierwsze pi�tro. W powietrzu unosi� si� niemi�y, st�ch�y zapa