9081

Szczegóły
Tytuł 9081
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9081 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9081 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9081 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOW POZYTONOWY DETEKTYW TYTU� ORYGINA�U: THE CAVES OF STEEL PRZE�O�Y� JULIAN STAWI�SKI HISTORIA CYKLU O ROBOTACH M�j pisarski romans z robotami zacz�� si� dziesi�tego maja 1939 roku, ale jako czytelnik science fiction zakocha�em si� w nich du�o wcze�niej. W roku 1939 roboty w literaturze science fiction nie by�y niczym nowym. Mechaniczne istoty ludzkie spotykamy ju� w staro�ytnych i �redniowiecznych mitach i legendach, ale s�owo �robot� po raz pierwszy pojawi�o si� w sztuce Karola �apka zatytu�owanej R.U.R. Premiera przedstawienia odby�a si� w Czechos�owacji w roku 1921, ale utw�r szybko doczeka� si� t�umacze� na wiele j�zyk�w. R.U.R. to skr�t od �roboty uniwersalne Rossuma�. Rossum, angielski przemys�owiec, produkuje sztuczne istoty ludzkie po to, by zast�powa�y w pracy cz�owieka, kt�ry teraz, wolny ju� od wszelkiego przymusu, mo�e odda� si� wy��cznie tw�rczo�ci. W j�zyku czeskim s�owo �robot� oznacza �prac� przymusow��. Mimo najlepszych intencji Rossuma, wszystko posz�o nie tak, jak zaplanowa�; roboty wszczynaj� rebeli� i niszcz� gatunek ludzki. Nie jest zapewne rzecz� zaskakuj�c�, �e wed�ug poj�� roku 1921 post�p techniczny musi doprowadzi� do powszechnej katastrofy. Pami�tajmy, �e sko�czy�a si� w�a�nie pierwsza wojna �wiatowa, kt�rej czo�gi, samoloty i gazy bojowe ukaza�y ludzko�ci �ciemn� stron� mocy�, by u�y� okre�lenia z Gwiezdnych wojen. R.U.R. stanowi rozszerzenie ponurej wizji przedstawionej w jeszcze s�ynniejszym bodaj Frankensteinie, gdzie stworzenie nowego rodzaju sztucznej istoty ludzkiej ko�czy si� katastrof�, cho� nie na tak globaln� skal� jak w sztuce �apka. Za przyk�adem tych dw�ch dzie� literatura lat dwudziestych i trzydziestych nieodmiennie ukazywa�a roboty jako niebezpieczne urz�dzenia, niszcz�ce ostatecznie swoich stw�rc�w. Moralne przes�anie tych utwor�w przypomina�o raz po raz, �e �istniej� rzeczy, po kt�re nie powinien si�ga� umys� cz�owieka�. Ja jednak ju� jako m�odzieniec nie mog�em pogodzi� si� z my�l�, �e je�li wiedza stanowi zagro�enie, rozwi�zaniem jest ignorancja. Zawsze uwa�a�em, �e rozwi�zaniem musi by� m�dro��. Nie nale�y unika� niebezpiecze�stwa. Trzeba nauczy� si� bezpiecznie nim sterowa�. Jest to zreszt� podstawowe wyzwanie dla cz�owieka, odk�d pewna grupa naczelnych przekszta�ci�a si� w ludzi. Ka�dy post�p techniczny niesie ze sob� zagro�enie. Ogie� by� niebezpieczny od pocz�tku, podobnie je�li nie bardziej � mowa; jedno i drugie jest gro�ne do dzisiaj, ale bez nich cz�owiek nie by�by cz�owiekiem. Tak czy owak, sam nie wiem dlaczego, opowiadania o robotach, kt�re czyta�em, nie satysfakcjonowa�y mnie; czeka�em na co� lepszego. I znalaz�em � w grudniu 1938 roku na �amach Astounding Science Fiction. Wydrukowano tam opowiadanie Lestera del Reya zatytu�owane Helen O�Loy. W utworze tym autor z ogromn� sympati� odnosi si� do wyst�puj�cej tam postaci robota. By�o to chyba dopiero drugie opowiadanie tego pisarza, ale na zawsze ju� zosta�em zagorza�ym mi�o�nikiem del Reya. Prosz�, niech nikt mu o tym nie m�wi. On nie mo�e si� dowiedzie�. Miesi�c p�niej, w styczniu 1939 roku w magazynie Amazing Stories r�wnie� Eando Binder w opowiadaniu I, Robot pokaza� nader sympatycznego robota. Utw�r ten, cho� znacznie odbiega� klas� od poprzedniej historii, zn�w niebywale mnie poruszy�. Czu�em niejasno, �e i ja pragn� napisa� opowiadanie, w kt�rym roboty przedstawione by�yby jako istoty mi�e, dobre i przyjazne. I tak oto dziesi�tego maja 1939 roku rozpocz��em prac�. Trwa�o to a� dwa tygodnie; w tamtych latach pisanie opowiada� zajmowa�o mi sporo czasu. Stworzon� histori� zatytu�owa�em Robbie, a traktowa�a ona o robocie�nia�ce, kt�ry bardzo kocha� powierzonego jego opiece ch�opca, ale w matce dziecka budzi� l�k. Fred Pohl liczy� sobie w�wczas r�wnie� dziewi�tna�cie lat i do dnia dzisiejszego ostro ze mn� rywalizuje okaza� si� m�drzejszy ode mnie. Przeczytawszy Robbiego o�wiadczy�, �e John Campbell, wszechw�adny wydawca Astounding, nie przyjmie tego opowiadania, poniewa� zbyt przypomina ono Helen O�Loy. Mia� racj�. Campbell odrzuci� je z tego w�a�nie powodu. Niemniej, kiedy w jaki� czas potem Fred zosta� wydawc� dw�ch nowych magazyn�w, dwudziestego pi�tego marca 1940 roku wzi�� ode mnie Robbiego. Opowiadanie ukaza�o si� drukiem w tym samym roku w numerze wrze�niowym czasopisma Super Science Stories pod zmienionym tytu�em Strange Playfellow. Fred mia� okropny zwyczaj zmieniania tytu��w � prawie zawsze na gorsze. Opowiadanie to ukazywa�o si� potem wielokrotnie drukiem, ale zawsze ju� pod oryginalnym tytu�em. W tamtych latach jednak sprzeda� opowiada� komu� innemu ni� Campbell nie interesowa�a mnie, wi�c spr�bowa�em napisa� kolejne dzie�ko. Najpierw przedyskutowa�em pomys� z samym Campbellem. Chcia�em mie� pewno��, �e je�li nawet odrzuci moje opowiadanie, to zrobi to wy��cznie ze wzgl�du na jego niedoskona�o�� literack�. Napisa�em Reason, w kt�rym robot mia� � by tak rzec � w�asn� religi�. Campbell zakupi� ten utw�r dwudziestego drugiego listopada 1940 roku i wydrukowa� go w swoim magazynie w kwietniu 1941 roku. By�o to ju� trzecie opowiadanie, kt�re Campbell ode mnie kupi�, a pierwsze, kt�re wzi�� w takiej formie, w jakiej zosta�o napisane, nie ��daj�c zmian i poprawek. Fakt �w tak wbi� mnie w dum�, �e napisa�em trzecie opowiadanie o robotach, tym razem o robocie, kt�ry potrafi� czyta� ludzkie my�li. Zatytu�owa�em je Liar! Campbell r�wnie� je kupi� i opublikowa� w maju 1941 roku. Tak wi�c w dw�ch kolejnych numerach Astounding mia�em dwa swoje opowiadania o robotach. Nie zamierza�em na tym poprzesta�. Mia�em pomys� na ca�� seri�. Ponadto wymy�li�em co� jeszcze. Dwudziestego trzeciego grudnia 1940 roku, podczas dyskusji z Campbellem o pomy�le czytaj�cego w ludzkich my�lach robota, rozmowa zesz�a na problem praw rz�dz�cych zachowaniem si� robot�w. Uwa�a�em, �e roboty to s� urz�dzenia mechaniczne, kt�re maj� w sobie wbudowane systemy zabezpieczaj�ce. Zacz�li�my zastanawia� si�, w jakim kszta�cie s�ownym mo�na by to wyrazi� � i tak narodzi�y si� Trzy Prawa Robotyki. Najpierw dok�adnie sformu�owa�em Trzy Prawa i zacytowa�em je dos�ownie w moim czwartym opowiadaniu zatytu�owanym Runaround. Ukaza�o si� ono drukiem w maju 1942 roku na �amach Astounding, a tekst samych Praw pojawi� si� na stronie setnej. Specjalnie o to zadba�em, tam bowiem po raz pierwszy w historii �wiata, o ile si� orientuj�, pad�o s�owo �robotyka�. W latach czterdziestych napisa�em dla Astounding cztery dalsze opowiadania: Catch That Rabbit, Escape (tutaj Campbell zmieni� tytu� na Paradoxical Escape, poniewa� przed dwoma laty opublikowa� ju� inne opowiadanie pod tytu�em Escape), Evidence oraz The Evitable Conflict. Ukaza�y si� one kolejno na �amach Astounding w lutym 1944 roku, w sierpniu 1945 roku, we wrze�niu 1946 roku i w czerwcu 1950 roku. Od roku 1950 najpowa�niejsze wydawnictwa, g��wnie Doubleday and Company, zacz�y publikowa� fantastyk� naukow� w twardej oprawie. W styczniu tego roku Doubleday wyda� moj� pierwsz� ksi��k�, powie�� pt. Kamyk na niebie, a ja w pocie czo�a pracowa�em ju� nad nast�pn�. Fredowi Pohlowi, kt�ry przez kr�tki czas by� moim agentem, przysz�o do g�owy, �ebym wyda� w jednej ksi��ce moje opowiadania o robotach. Doubleday wprawdzie nie by�o zainteresowane zbiorem opowiada�, ale pomys� podchwyci�o �ywo niewielkie wydawnictwo Gnome Press. �smego czerwca 1950 roku wr�czy�em im maszynopisy opowiada� zebranych pod wsp�lnym tytu�em Mind and Iron. Wydawca pokr�ci� g�ow�. � Nazwijmy to I, Robot � powiedzia�. � Nie mo�emy � odpar�em. � Przed dziesi�ciu laty tak w�a�nie zatytu�owa� swoje opowiadanie Eando Binder. � A kogo to obchodzi? � odpar� wydawca przytaczam �agodn� wersj� tego, co naprawd� powiedzia� i � do�� niech�tnie � wyrazi�em zgod� na zmian� tytu�u sugerowan� przez Gnome Press. I, Robot ukaza� si� pod sam koniec roku 1950 jako druga ksi��ka w moim dorobku pisarskim. Sk�ada�a si� z o�miu opowiada� o robotach drukowanych przedtem w Astounding, ale u�o�onych w innej kolejno�ci, tak �e stanowi�y pewien logiczny ci�g. Ponadto w��czy�em do zbioru moje pierwsze opowiadanie, Robbie, poniewa� � mimo �e Campbell je odrzuci� � darzy�em je wielkim sentymentem. W latach czterdziestych napisa�em wprawdzie jeszcze trzy inne opowie�ci z cyklu robot�w, kt�re Campbell b�d� odrzuci�, b�d� ich w og�le nie widzia�, ale nie pasowa�y one logicznie do innych opowiada� i nie wesz�y do zbioru I, Robot. Utwory te oraz inne opowiadania o robotach, napisane w ci�gu dziesi�ciu lat po ksi��kowym wydaniu, Robot znalaz�y si� w zbiorze The Complete Robot, opublikowanym przez Doubleday w roku 1982. Ksi��ka I, Robot nie zrobi�a furory na rynku ksi�garskim, niemniej rok po roku sprzedawa�a si� stale, cho� powoli. Po pi�ciu latach wyda�a j� r�wnie� brytyjska firma Armed Force, w ta�szej twardej oprawie. Zbi�r I, Robot pojawi� si� r�wnie� w wersji niemieckiej moja pierwsza publikacja obcoj�zyczna, a w roku 1956 doczeka� si� nawet paperbacku w New American Library. Jedynym moim zmartwieniem by�o Gnome Press, kt�re dogorywa�o i nie przekazywa�o mi p�rocznych rozlicze�, nie m�wi�c ju� o honorariach. Podobnie zreszt� mia�a si� rzecz z trzema ksi��kami z cyklu �Fundacja�, wydanymi w tej firmie. W roku 1961 Doubleday, widz�c, �e Gnome Press nie ma szans na przetrwanie, przej�o od nich prawa do, I, Robot i ksi��ek z cyklu �Fundacja�. Od tej chwili pozycje te zacz�y funkcjonowa� o wiele lepiej. I, Robot do dzisiaj ma dodruki. A to przecie� ju� trzydzie�ci trzy lata. W roku 1981 prawa do tej ksi��ki zakupili producenci filmowi, ale jak dot�d nie doczeka�a si� ekranizacji. Doczeka�a si� natomiast t�umacze�; o ile wiem � na osiemna�cie j�zyk�w; w tym na rosyjski i hebrajski. Ale zbyt wyprzedzi�em rozw�j wydarze�. Wr��my do roku 1952, kiedy to, Robot jako publikacja Gnome Press z trudem przepycha�a si� do przodu, a ja nie mia�em realnych widok�w na sukces. Wtedy to pojawi�y si� nowe, najwy�szej pr�by czasopisma z gatunku science fiction, a wraz z nimi przyszed� prawdziwy boom w tej dziedzinie. W roku 1949 zaczyna ukazywa� si� The Magazine of Fantasy and Science Fiction, a w 1950 � Galaxy Science Fiction. Tym samym John Campbell straci� sw�j monopol i w ten spos�b zako�czy� si� �z�oty wiek� lat czterdziestych. Z uczuciem pewnej ulgi zacz��em pisywa� dla Horace�a Golda, wydawcy Galaxy. Przez ostatnie osiem lat pracowa�em wy��cznie dla Campbella i czu�em, �e zbyt jestem zwi�zany z jednym tylko wydawc�. Gdyby mu si� co� przytrafi�o, w r�wnym stopniu dotkn�oby to mnie. Kiedy wi�c Gold zacz�� kupowa� moje utwory, bardzo si� uspokoi�em. Gold wydrukowa� w odcinkach moj� drug� powie��, Gwiazdy jak py�� cho� zmieni� tytu� na Tyran, kt�ry w moim przekonaniu brzmia� okropnie. Ale Gold nie by� ju� jedynym cz�owiekiem, dla kt�rego pisa�em. Jedno opowiadanie o robotach sprzeda�em Howardowi Browne�owi, kt�ry wydawa� Amazing w tym kr�tkim okresie, kiedy pismo stara�o si� utrzymywa� wysoki poziom. Utw�r �w, zatytu�owany Satisfaction Guaranteed, ukaza� si� w roku 1951 w kwietniowym numerze tego magazynu. By� to wyj�tek. W tamtym bowiem okresie nie chcia�em ju� wi�cej pisa� opowiada� o robotach. Zbi�r I, Robot stanowi� naturalne zako�czenie pewnego etapu mojej literackiej kariery. Zaj��em si� innymi sprawami. Gold, kt�ry drukowa� ju� w odcinkach jedn� moj� powie��, koniecznie chcia� opublikowa� nast�pn�, zw�aszcza kiedy moj� najnowsz� powie�� Pr�dy przestrzeni wzi�� do druku w odcinkach Campbell. Dziewi�tnastego kwietnia 1952 roku dyskutowa�em z Goldem pomys� mojej nowej powie�ci, kt�ra mia�aby ukaza� si� w Galaxy. Wydawca doradza� powie�� o robotach, ale ja zdecydowanie odm�wi�em. O robotach pisywa�em jedynie opowiadania, mia�em powa�ne w�tpliwo�ci, czy uda�oby mi si� skleci� na ten temat sensown� powie��. � Ale�, poradzisz sobie � kusi� Gold.� Co my�lisz o przeludnionym �wiecie, w kt�rym prac� ludzi wykonuj� roboty? � Zbyt przygn�biaj�ce � odpar�em. � Nie jestem przekonany, czy mam ch�� pisa� ci�k�, socjologiczn� powie��. � Wi�c zr�b to po swojemu. Lubisz krymina�y. Wymy�l wi�c morderstwo w tym przeludnionym �wiecie, wymy�l detektywa, kt�ry ma rozwi�za� zagadk�, a za partnera daj mu robota. Je�li detektyw nie podo�a zadaniu, zast�pi go robot. To by� celny strza�. Campbell mawia� cz�sto, �e kryminalne opowiadanie science fiction jest sprzeczno�ci� sam� w sobie; w razie k�opot�w detektyw mo�e nieuczciwie wykorzystywa� wymy�lane na poczekaniu wynalazki techniczne, co stanowi�oby nadu�ycie wobec czytelnika. Zasiad�em zatem do napisania klasycznego krymina�u, kt�ry nie by�by takim nadu�yciem, a zarazem by�by typowym utworem science fiction. W ten spos�b powsta�a powie�� Pozytonowy detektyw. Ukaza�a si� drukiem w trzech kolejnych numerach Galaxy: w pa�dzierniku, listopadzie i grudniu 1953 roku. W roku nast�pnym wydrukowa�o j� wydawnictwo Doubleday jako jedenast� moj� ksi��k�. Bez w�tpienia Pozytonowy detektyw okaza� si� ksi��k�, kt�ra po dzi� dzie� stanowi m�j najwi�kszy sukces. Sprzedawa�a si� lepiej ni� jakakolwiek moja wcze�niejsza ksi��ka, od czytelnik�w nap�ywa�y niezwykle serdeczne listy, no i co stanowi najlepszy dow�d Doubleday u�miecha� si� do mnie tak ciep�o jak nigdy dot�d. Do tej pory, zanim podpisali ze mn� kontrakt, ��dali szkic�w poszczeg�lnych rozdzia��w; teraz wystarcza�o im ju� tylko moje zapewnienie, �e pracuj� nad kolejn� ksi��k�. Pozytonowy detektyw odni�s� sukces tak ogromny, �e nieuniknione okaza�o si� napisanie jego drugiej cz�ci. Podejrzewam, �e gdybym nie zacz�� ju� pisa� prac popularnonaukowych, co sprawia�o mi nieziemsk� frajd�, zabra�bym si� za powie�� natychmiast. Ostatecznie do Nagiego s�o�ca zasiad�em dopiero w pa�dzierniku 1955 roku. Kiedy jednak ju� si� zmobilizowa�em, pisanie sz�o mi jak z p�atka. Utw�r stanowi� jakby przeciwwag� poprzedniej ksi��ki. Akcja Pozytonowego detektywa rozgrywa si� na Ziemi, gdzie �yje wiele istot ludzkich i nieliczne roboty. Nagie s�o�ce dzieje si� na Solarii, w �wiecie gdzie jest wiele robot�w, a ludzie bardzo nieliczni. Co wi�cej, cho� zasadniczo w swojej tw�rczo�ci unika�em w�tk�w romansowych, w Nagim s�o�cu zdecydowa�em si� taki motyw pomie�ci�. By�em bardzo zadowolony z tej powie�ci i w g��bi duszy uwa�a�em j� nawet za lepsz� od Pozytonowego detektywa, ale na dobr� spraw� nie wiedzia�em, co z ni� zrobi�. Do Campbella, kt�ry zaj�� si� dziwaczn� pseudonauk� zwan� dianetyk�, zainteresowa� si� lataj�cymi talerzami, psionik� i innymi w�tpliwej warto�ci sprawami, troch� si� zrazi�em. Z drugiej jednak strony zbyt wiele mu zawdzi�cza�em i dr�czy�y mnie wyrzuty sumienia, �e tak bezceremonialnie zwi�za�em si� z Goldem, kt�ry wydrukowa� w odcinkach ju� dwie moje powie�ci. Ale z narodzinami Nagiego s�o�ca nie mia� nic wsp�lnego, mog�em wi�c dysponowa� t� powie�ci� wedle w�asnej woli. Zaproponowa�em j� zatem Campbellowi, kt�ry nie namy�la� si� ani chwili. Ukaza�a si� w trzech odcinkach Astounding w roku 1956, w numerach pa�dziernikowym, listopadowym i grudniowym. Campbell tym razem nie pr�bowa� ju� zmienia� tytu�u. W roku 1957 powie�� ukaza�a si� w Doubleday jako moja dwudziesta ksi��ka. Zrobi�a tak� sam� karier� je�li nie wi�ksz� jak Pozytonowy detektyw i wydawnictwo Doubleday o�wiadczy�o, �e nie mog� na tych dw�ch powie�ciach poprzesta�. Powinienem napisa� trzeci�, tworz�c tym samym trylogi�, podobnie jak trylogi� tworzy�y moje wcze�niejsze powie�ci z cyklu �Fundacja�. W pe�ni si� z wydawnictwem zgadza�em. Mia�em og�lny pomys� fabu�y; wymy�li�em nawet tytu� � The Bounds of Infinity. W lipcu 1958 roku wyjecha�em z rodzin� na trzy tygodnie nad morze, do Marshfield w stanie Massachusetts, gdzie planowa�em napisa� du�� cz�� powie�ci. Akcj� umie�ci�em na Aurorze, gdzie relacja ludzie�roboty nie przechyla�a si� ani na korzy�� cz�owieka, jak w Pozytonowym detektywie, ani na korzy�� robota, jak w powie�ci Nagie s�o�ce. Co wi�cej, mia�em zamiar rozbudowa� w�tek mi�osny. Tak to sobie wykombinowa�em � ale co� nie wypali�o. W latach pi��dziesi�tych coraz bardziej wci�ga�a mnie tw�rczo�� popularnonaukowa i dlatego po raz pierwszy w swojej karierze zacz��em tworzy� co�, co pozbawione by�o iskry bo�ej. Po napisaniu czterech rozdzia��w zniech�ci�em si� i zarzuci�em pomys�. Zdawa�em sobie jasno spraw�, �e nie podo�am w�tkowi romansowemu i nie zdo�am stosownie wywa�y� relacji cz�owiek�robot. I tak ju� zosta�o. Min�o dwadzie�cia pi�� lat. Zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce nieustannie by�y wznawiane. Obie powie�ci pojawi�y si� na rynku razem pod tytu�em The Robot Novels; ukaza�y si� r�wnie� ��cznie z niekt�rymi moimi opowiadaniami w tomie zatytu�owanym The Rest of Robots. Poza tym zar�wno Pozytonowy detektyw jak i Nagie s�o�ce doczeka�y si� licznych wyda� kieszonkowych. Tak wi�c przez dwadzie�cia pi�� lat czytelnicy nie stracili z nimi kontaktu i tusz�, �e przynios�y im one wiele rado�ci. Mn�stwo os�b pisa�o do mnie domagaj�c si� trzeciej powie�ci o robotach. Na zjazdach pytano mnie o ni� wprost. Nigdy jeszcze tak usilnie nie nak�amano mnie do napisania czegokolwiek mo�e z wyj�tkiem czwartej powie�ci z cyklu �Fundacja�. Je�li kto� pyta� mnie, czy zamierzam napisa� trzeci� powie�� o robotach, nieodmiennie odpowiada�em: �Tak, kiedy� zabior� si� za ni�, wi�c m�dlcie si�, �ebym �y� jak najd�u�ej�. Ja te� � nie wiem dlaczego � czu�em, �e powinienem napisa� t� powie��, ale lata mija�y, a we mnie ros�a pewno��, �e nie potrafi� tego dokona�, i umacnia�em si� w smutnym prze�wiadczeniu, �e trzecia powie�� nigdy si� nie narodzi. A jednak w marcu 1983 roku przedstawi�em wydawnictwu Doubleday �d�ugo oczekiwan�� trzeci� powie�� z cyklu �Roboty�. Nosi ona tytu� Roboty z planety �witu i nie ma nic wsp�lnego z nieszcz�sn� pr�b� z 1958 roku.* Isaac Asimov Nowy Jork 1. ROZMOWA Z DYREKTOREM Lije Baley ledwo usiad� przy biurku, gdy spostrzeg�, �e R. Sammy przygl�da mu si� wyczekuj�co. � Czego chcesz? � spyta�, a rysy twarzy mu zesztywnia�y. � Szef chce pana widzie�, Lije. I to zaraz, bez zw�oki. � Dobrze. R. Sammy dalej sta� nieruchomo. � Powiedzia�em, �e dobrze � rzek� Baley. � Mo�esz i��. R. Sammy obr�ci� si� na pi�cie i poszed� do swych zaj��. Baley pomy�la� z irytacj�, dlaczego tych czynno�ci nie mo�na by powierzy� cz�owiekowi. Zbada� zawarto�� woreczka z tytoniem i dokona� w my�li oblicze�. Je�li ograniczy si� do dw�ch fajek dziennie, wytrzyma do nast�pnego przydzia�u. Potem wyszed� zza barierki pracowa� w tym k�cie ju� od dw�ch lat i ruszy� wzd�u� sali og�lnej. Simpson zahaczy� go w przej�ciu odrywaj�c si� od rt�cioteki: � Szef ci� wzywa�, Lije, � Wiem. Ju� mi m�wi� R. Sammy. Z g��bi rt�cioteki wysuwa�a si� pokryta szyfrem ta�ma, podczas gdy sam przyrz�d bada� i analizowa� swoj� �pami�� w poszukiwaniu ��danej informacji w�r�d danych nagromadzonych w postaci drobnych drga� po�yskuj�cych warstw rt�ci. � Gdybym si� nie ba�, �e z�ami� sobie nog� � rzek� Simpson � da�bym temu R. Sammyemu porz�dnego kopniaka. Widzia�em si� niedawno z Vinceem Barrettem. � Tak? � Chcia�by wr�ci� na swoj� posad� czy w og�le jak�kolwiek posad� w departamencie. Biedak jest w rozpaczy, ale co mu mog�em powiedzie�? R. Sammy zaj�� jego miejsce, i koniec. Biedak musia� wzi�� prac� przy dostawie produkt�w farm dro�d�owych. A porz�dny ch�opak by� z niego. Wszyscy go lubili. Baley wzruszy� ramionami i tonem bardziej ostrym, ni� to zamierza�, odpowiedzia�: � Wszyscy mamy podobne k�opoty. Szef zajmowa� osobny gabinet. Na nieprzezroczystej szybie widnia� napis: JULIUS ENDERBY. �adnie to by�o wygrawerowane. Pod nazwiskiem mo�na by�o odczyta�: Dyrektor Policji Miasta Nowy Jork. � Pan chcia� mnie widzie�, panie dyrektorze � zagadn�� Baley wchodz�c. Enderby spojrza� zza biurka. Nosi� okulary, gdy� mia� wra�liwe oczy i nie m�g� u�ywa� zwyk�ych kontaktowych soczewek. Tote� trzeba by�o przyzwyczai� si� najpierw do widoku dziwacznych szkie�, aby przyjrze� si� samej twarzy, kt�ra nie wyr�nia�a si� niczym. Baley by� przekonany, �e dyrektor ceni� swe okulary ze wzgl�du na to w�a�nie, �e nadawa�y indywidualny wyraz, i pow�tpiewa� w rzeczywist� wra�liwo�� oczu. Dyrektor sprawia� wra�enie bardzo zdenerwowanego. Poprawi� mankiety, opar� si� i powiedzia� z przesadn� serdeczno�ci�: � Siadaj, Lije, siadaj. Baley usiad� sztywno i czeka�. � Jak si� miewa Jessie? � spyta� Enderby. � A ch�opak? � Doskonale � odpar� g�ucho Baley. � A pana rodzina? � Te� doskonale � zabrzmia� jak echo Enderby. Pocz�tek si� nie uda�. Co� jest nie w porz�dku z jego wygl�dem � pomy�la� Baley, a g�o�no doda�: � Panie dyrektorze, wola�bym, �eby pan nie przysy�a� po mnie R. Sammy�ego. � Wiesz dobrze, Lije, co o tym wszystkim my�l�. Ale przydzielono go tutaj, wi�c musz� go jako� zatrudnia�. � Ale to bardzo nieprzyjemne. M�wi, �e pan mnie wzywa, a potem stoi i nie rusza si� z miejsca. Pan wie, o co mi chodzi. Trzeba za ka�dym razem mu powiedzie�, �eby poszed�, bo inaczej si� nie ruszy. � Ach, to moja wina. Da�em mu polecenie, �eby ci� wezwa�, a zapomnia�em doda�, �e potem ma wr�ci� do swojej pracy. Baley westchn��. Sie� drobnych zmarszczek wok� jego bardzo ciemnych oczu uwydatni�a si�. � W ka�dym razie chcia� pan mnie widzie�. � Tak, Lije � odpar� dyrektor � ale to bardzo skomplikowana sprawa. Wsta�, odwr�ci� si� i poszed� do �ciany za biurkiem. Przycisn�� niewidoczny prze��cznik i cz�� �ciany sta�a si� przezroczysta. Baley zamruga� pod wp�ywem nieoczekiwanej powodzi szarawego �wiat�a. � Kaza�em to zainstalowa� w zesz�ym roku � u�miechn�� si� dyrektor. � Ale zdaje si�, �e ci dot�d nie pokazywa�em. Chod� tutaj i zobacz. Za dawnych czas�w takie urz�dzenia by�y we wszystkich pokojach. Nazywa�o si� to okno. Wiedzia�e� o tym? Baley wiedzia� doskonale, gdy� czyta� du�o historycznych powie�ci. � S�ysza�em � odpowiedzia�. � Chod� tutaj. Z pewnym oporem Baley uczyni�, co mu kazano. Takie ods�anianie wn�trza pokoju zewn�trznemu �wiatu wyda�o mu si� troch� nieprzyzwoite. Dyrektor lubowa� si� w �redniowieczu i czasem w tym przesadza�. To tak jak z jego okularami � pomy�la� Baley. � Ot� to! Dlatego w jego wygl�dzie jest co� nie w porz�dku. � Przepraszam bardzo, panie dyrektorze � odezwa� si� � ale pan ma zdaje si� nowe okulary? Dyrektor spojrza� na niego z lekkim zdziwieniem, zdj�� okulary, przyjrza� im si�, a potem zn�w przeni�s� wzrok na Baleya. Bez okular�w jego okr�g�a twarz zdawa�a si� jeszcze bardziej okr�g�a, a podbr�dek nieco bardziej wydatny. Mia� tak�e troch� m�tny wyraz twarzy, gdy� oczy nie ogniskowa�y si� jak nale�y. � A tak � odpowiedzia�. W�o�y� okulary na nos i doda� z nie tajon� z�o�ci�: � Poprzednie zbi�em par� dni temu. A by�em tak zaj�ty, �e dopiero dzisiaj sprawi�em sobie nowe. Ach, Lije, te trzy dni by�y prawdziwym piek�em. � Z powodu okular�w? � Tak, ale i innych rzeczy. W�a�nie chc� o tym m�wi�. Zwr�ci� si� do okna, a Baley uczyni� to samo. Uderzy�o go przykro stwierdzenie, �e pada deszcz. Na chwil� zaton�� w niezwyk�ym obrazie wody p�yn�cej z nieba, a dyrektor wyprostowa� si� z dum�, jakby to zjawisko by�o jego dzie�em. � Ju� trzeci raz w tym miesi�cu ogl�dam deszcz. Ciekawy widok, prawda? Wbrew woli Baley musia� w duchu przyzna�, �e widok by� istotnie imponuj�cy. W ci�gu czterdziestu dw�ch lat swego �ycia rzadko kiedy widywa� deszcz, podobnie zreszt� jak inne zjawiska przyrody. � Zawsze wydaje mi si� to strasznym marnotrawstwem � powiedzia� � �eby tyle wody spada�o na miasto. Powinno pada� tylko do zbiornik�w. � Jeste� modernist�, Lije � rzek� dyrektor. � To w�a�nie twoja wada. W �redniowieczu ludzie mieszkali pod otwartym niebem. I to nie tylko na farmach, ale i w miastach. Nawet w Nowym Jorku. Kiedy pada� deszcz, nikomu nie przychodzi�o na my�l, �e to marnotrawstwo. Bardzo to lubili. �yli w �cis�ym zwi�zku z przyrod�. By�o to zdrowsze i lepsze. Niedole wsp�czesnego �ycia maj� swe �r�d�o w oderwaniu si� od przyrody. Poczytaj sobie kiedy� o epoce w�gla. Baley czyta�. S�ysza� te� wiele narzeka� na wynalazek reaktora atomowego. Sam tak�e narzeka�, kiedy co� mu si� nie uda�o albo by� zm�czony. Taka jest w�a�ciwo�� natury ludzkiej. W epoce w�gla ludzie narzekali na wynalazek maszyny parowej. W jednej ze sztuk Szekspira kt�ra� posta� narzeka na wynalazek prochu. Za tysi�c lat b�d� ludzie narzeka� na wynalazek m�zgu pozy tonowego. Do diab�a z tym wszystkim. � S�uchaj, Julius � powiedzia� z irytacj� nie mia� zwyczaju spoufala� si� z dyrektorem w godzinach biurowych, ale chwila obecna wyda�a mu si� jaka� niezwyk�a � s�uchaj, Julius, m�wisz o wszystkim, ale nie o tym, po co mnie wezwa�e�. Co si� takiego sta�o? � Zaraz do tego przejdziemy, Lije � odpar� dyrektor. � Ale ja ju� mam takie swoje zwyczaje. Sta�o si� sta�o si� co� przykrego. � To wiadomo. Co nie jest przykre na tej planecie? Czy masz znowu k�opoty z robotami? � W pewnym sensie tak. Zastanawiam si� w�a�nie, ile jeszcze k�opot�w mo�e znie�� nasz stary �wiat. Kiedy zainstalowa�em to okno, chcia�em nie tylko m�c czasem popatrze� na niebo. Chodzi�o mi tak�e o Miasto. Patrz� na nie i zastanawiam si�, co z nim b�dzie za dalszych sto lat. Taki sentymentalizm budzi� wstr�t w Baleyu. Ale nie m�g� oderwa� oczu od widoku, jaki roztacza� si� z okna. Nawet zasnute deszczem miasto sprawia�o kolosalne wra�enie. Departament Policji mie�ci� si� na jednym z g�rnych pi�ter ratusza, a ratusz by� wysoki. Z okna dyrektora s�siednie wie�owce wydawa�y si� niskie i wida� by�o ich szczyty. Drapacze wygl�da�y jak szereg palc�w wskazuj�cych w g�r�. Ich mury by�y puste i bez wyrazu. Tworzy�y zewn�trzne skorupy ludzkich uli. � �a�uj� troch� � rzek� dyrektor � �e tak si� rozpada�o. Nie wida� Kosmopolu. Baley spojrza� na zach�d, ale by�o tak, jak powiedzia� dyrektor. Widnokr�g by� zamkni�ty. Wie�e Nowego Jorku widnia�y jak przez mg�� i rozp�ywa�y si� w bia�awym tle. � Wiem, jak wygl�da Kosmopol � rzek� Baley. � St�d przedstawia ciekawy obraz � powiedzia� dyrektor. � Dojrze� go mo�na w wyrwie mi�dzy dwoma blokami Brunswicku. Niskie kopu�y ci�gn� si� daleko. Na tym polega r�nica mi�dzy nami i Przestrzeniowcami. My lubimy si� skupia� i si�ga� wysoko. U nich ka�da rodzina ma kopu�� dla siebie. Jeden dom na rodzin�. A mi�dzy kopu�ami jeszcze jest przestrze�. Czy rozmawia�e� kiedy z jakim Przestrzeniowcem, Lije? � Par� razy. Mo�e z miesi�c temu rozmawia�em z jednym przez tw�j telefonoskop � odpar� cierpliwie Baley. � Tak, przypominam sobie. Wi�c widzisz, trudno o tym nie my�le� filozoficznie. My i oni to dwa r�ne sposoby �ycia. Baley odczuwa� wyra�ne gniecenie w do�ku. Im bardziej dyrektor ko�owa�, tym straszliwszy by� zapewne koniec. � Oczywi�cie � rzek� Baley � ale co w tym dziwnego? Nie mo�na rozmie�ci� na Ziemi o�miu miliard�w ludzi w ma�ych kopu�ach. A tamci maj� tyle przestrzeni w kosmosie, �e mog� �y�, jak im si� podoba. Dyrektor wr�ci� do swego fotela i usiad�. Jego oczy, troch� pomniejszone przez wypuk�e soczewki okular�w, wbi�y si� w Baleya. � Nie ka�dy ma tyle tolerancji dla r�nicy kultur � powiedzia�. � Ani u nas, ani w�r�d Przestrzeniowc�w. � Dobrze, ale co z tego? � To, �e trzy dni temu jeden z Przestrzeniowc�w umar�. Wi�c o to chodzi! K�ciki ust Baleya unios�y si� troch� w g�r�, ale nie zmieni�o to prawie wyrazu jego d�ugiej i smutnej twarzy. � Bardzo przykre � powiedzia�. � Pewnie co� zara�liwego. Jaki� wirus. Czy nie grypa przypadkiem? � O czym ty m�wisz? � spyta� zdumiony dyrektor. Baley nie mia� ch�ci t�umaczy�. Wiadomo by�o powszechnie, z jak� dok�adno�ci� Przestrzeniowcy wyt�pili choroby w swoich spo�ecze�stwach. Jeszcze bardziej znana by�a staranno��, z jak� unikali, w miar� mo�no�ci, wszelkiego kontaktu z cierpi�cymi na r�ne choroby mieszka�cami Ziemi. Ale dyrektor nie dostrzeg� wcale ironii. � Tak tylko m�wi� � odpar� Baley. � Wi�c na co umar�? � Spojrza� znowu przez okno. � Umar� z powodu braku klatki piersiowej � rzek� dyrektor. � Kto� strzeli� do niego z rozsadzacza. Baley poczu� ciarki na plecach. Nie odwracaj�c si� spyta�: � O czym ty m�wisz? � M�wi� o morderstwie � rzek� mi�kko dyrektor. � Jeste� policjantem i wiesz, czym jest morderstwo. Teraz Baley si� odwr�ci�. � Tak, ale �eby Przestrzeniowiec?! Trzy dni temu? � Tak. � A kto to zrobi�? I jak? � Przestrzeniowcy m�wi�, �e to zrobi� Ziemianin. � Niemo�liwe! � Dlaczego? Ty nie lubisz Przestrzeniowc�w, prawda? Ja te�. Kto ich w og�le lubi? Okaza�o si�, �e kto� ich troch� zanadto nie lubi, i tyle. � Oczywi�cie, ale� � Mieli�my po�ar w zak�adach Los Angeles. Mieli�my pogrom robot�w w Berlinie. By�y rozruchy w Szanghaju. � To prawda. � Wszystko to wskazuje na rosn�ce niezadowolenie. A mo�e i na jak�� organizacj�. � Dyrektorze � odpar� Baley � musz� ci powiedzie�, �e nic nie rozumiem. Czy chcesz mnie wypr�bowa� dla jakich� powod�w? � Co? � dyrektor by� szczerze zdumiony. Baley bacznie mu si� przygl�da�. � Trzy dni temu zamordowano Przestrzeniowca � rzek� � i oni my�l�, �e morderc� jest Ziemianin. Jak dot�d � uderzy� palcem w biurko � nic nie ujawniono, czy tak? Pozw�l sobie powiedzie�, �e to nie do wiary. Do licha ci�kiego, gdyby co� takiego sta�o si� naprawd�, to Nowy Jork znik�by z powierzchni Ziemi. � To nie takie proste � rzek� dyrektor kiwaj�c g�ow�. � Pos�uchaj, Lije. Zajmuj� si� tym od trzech dni. Konferowa�em z burmistrzem. By�em w Kosmopolu. By�em w Waszyngtonie i rozmawia�em z Wszechziemskim Biurem �ledczym. � A! I co oni m�wi�? � M�wi�, �e to nasza sprawa. Bo Kosmopol jest w kompetencji Nowego Jorku. � Ale jest tak�e eksterytorialny. � Wiem. Zaraz do tego przejdziemy. Dyrektor opu�ci� oczy pod twardym spojrzeniem Baleya. Czu� si�, jakby go nagle zdegradowano na pomocnika Baleya, a Baley zachowywa� si� niczym prze�o�ony. � �ledztwo mog� prowadzi� Przestrzeniowcy � powiedzia� Baley. � Nie spiesz si� tak, Lije � b�aga� dyrektor � nie pop�dzaj mnie. Staram si� z tob� m�wi� jak z przyjacielem. Chc�, �eby� zrozumia� moje po�o�enie. By�em tam, kiedy nadesz�a wiadomo��. Mia�em akurat wyznaczone spotkanie� Z nim w�a�nie: z Rojem Nemennuhem Sartonem. � Z denatem? � Tak � st�kn�� dyrektor. � Pi�� minut p�niej i ja sam by�bym odkry� zw�oki. To by dopiero by�o przej�cie. Ale i tak sytuacja jest straszna. Wyszli na moje spotkanie i zaraz mi powiedzieli. I potem zacz�� si� ten trzydniowy koszmar. Na domiar z�ego widzia�em wszystko jak przez mg��, a nie mog�em znale�� chwili, by zmieni� okulary. No, ale przynajmniej to mi si� wi�cej nie zdarzy: zam�wi�em trzy pary. Baley odtworzy� sobie w my�li przebieg zdarzenia. Zdawa�o mu si�, �e widzi wysokie, jasne postacie Przestrzeniowc�w, jak zawiadamiaj� dyrektora o zbrodni w sw�j beznami�tny i bezbarwny spos�b. Julius na pewno zdj�� okulary i zacz�� je nerwowo przeciera�. Z pewno�ci� pod wra�eniem wypadku upu�ci� je, a potem zbiera� pot�uczone szcz�tki z grymasem na pe�nych i mi�kkich ustach. Baley by� pewien, �e przez dobre pi�� minut dyrektor musia� by� znacznie bardziej przej�ty okularami ni� zbrodni�. � Ohydne po�o�enie � m�wi� dyrektor. � Jak ci powiedzia�em, Przestrzeniowcy maj� eksterytorialno��. Maj� prawo sami prowadzi� �ledztwo i sk�ada�, jakie chc�, sprawozdania swoim rz�dom. A rz�dy pozaziemskie mog� to wykorzysta� i za��da� od nas szalonych odszkodowa�. Wyobra�asz sobie, jak by to przyj�a nasza opinia? � Oczywi�cie. Dla Bia�ego Domu zgoda na wyp�at� odszkodowania by�aby politycznym samob�jstwem. � A samob�jstwem innego rodzaju by�aby odmowa. � Nie musisz mi tego m�wi� � rzek� Baley. By� ma�ym ch�opcem, kiedy b�yszcz�ce astrostatki dokona�y desantu w Waszyngtonie, Nowym Jorku i Moskwie dla �ci�gni�cia sum, jakie ich zdaniem im si� nale�a�y. � Wi�c sam widzisz. Tak czy owak, sytuacja jest wprost fatalna. Jedynym ratunkiem by�oby znalezienie przez nas samych mordercy i wydanie go Przestrzeniowcom. To w�a�nie musimy zrobi�. � A dlaczego nie robi tego WBS? Nawet je�eli prawnie rzecz bior�c nale�y to do naszych kompetencji, wchodzi w gr� sprawa stosunk�w mi�dzygwiezdnych� � WBS nie chce tego tkn��. Sprawa jest paskudna i uparli si� nam j� podrzuci�. � Uni�s� g�ow� i przenikliwie spojrza� na podw�adnego. � Naprawd� paskudna, Lije. Ryzykujemy, �e nas wszystkich powyrzucaj�. � Mieliby nas wszystkich usun��? � zdziwi� si� Baley. � Nie maj� przecie� odpowiednich si�, �eby nas zast�pi�. � Owszem, maj� roboty � odpar� dyrektor. � Co? � R. Sammy to dopiero pocz�tek. Jest tylko go�cem. Ale inni mog� patrolowa� szlaki przy�pieszone. Do licha, zrozum, �e znam lepiej Przestrzeniowc�w ni� ty i wiem, do czego zmierzaj�. Istniej� roboty, kt�re potrafi� wykona� i twoj� prac�, i moj�. Mog� nas zdyskwalifikowa�. To wcale nie przelewki. A w naszym wieku znale�� si� w rezerwie pracy� � Dobrze ju�, dobrze � odpar� cierpko Baley. Dyrektor zmiesza� si�: � Bardzo mi przykro, Lije. Baley pokiwa� g�ow� i stara� si� o tym nie my�le�. Dyrektor istotnie wiedzia�, jak rzeczy stoj�. � Jak w�a�ciwie wygl�da sprawa zast�powania ludzi? � spyta�. � Trwa ci�gle, odk�d przybyli Przestrzeniowcy, to znaczy od dwudziestu pi�ciu lat. Nie b�d� dzieckiem, Lije, wiesz o tym dobrze. A teraz w�a�nie zacz�o si� to wzmaga�. I je�eli po�o�ymy t� spraw�, b�dzie to bardzo powa�ny krok w kierunku wyrzucenia nas wszystkich. Z drugiej strony, gdyby rzecz nam si� uda�a, kwestia wymiany ludzi na roboty odsun�aby si� daleko w przysz�o��. A dla ciebie to by�aby nawet okazja do awansu. � Dlaczego akurat dla mnie? � spyta� Baley. � Bo ty b�dziesz prowadz�cym �ledztwo. � Nie mam odpowiedniej rangi, dyrektorze. Jestem zwyczajny C�pi�� i to wszystko. � A chcia�by� dosta� klas� C�sze��? Czy chcia�by? Baley wiedzia�, jakie przywileje daje C�6: miejsce siedz�ce w godzinach szczytu na drogach przy�pieszonych, nie za� tylko od dziesi�tej do szesnastej; pierwsze�stwo wyboru w kuchni sekcyjnej; a mo�e nawet widoki na lepsze mieszkanie i bilet do solarium dla Jessie. � Pewnie, kto by nie chcia� � odrzek�. � Ale co b�dzie ze mn�, je�eli zawal� spraw�? � Dlaczego masz j� zawali�? � powiedzia� z pochlebstwem w g�osie dyrektor. � Jeste� jednym z najlepszych naszych pracownik�w. � Ale w samej naszej sekcji b�dzie blisko dziesi�tka ludzi o wy�szej klasyfikacji ode mnie. Dlaczego ich pomija�? Baley by� przekonany, cho� g�o�no tego nie wypowiedzia�, �e dyrektor narusza� przyj�ty protok� tylko w zupe�nie wyj�tkowych przypadkach. � Z dw�ch wzgl�d�w � odpar� dyrektor rozk�adaj�c r�ce. � Dla mnie ty nie jeste� tylko detektywem, Lije, ale i przyjacielem. Nigdy nie zapomnia�em, �e trzymali�my razem w szkole. Czasem mo�e wygl�da�, ze tego nie pami�tam, ale to tylko wina klasyfikacji. Jestem dyrektorem, wi�c rozumiesz, �e musz� si� z tym liczy�. Ale nie przesta�em przez to by� twoim przyjacielem, a t� spraw� uwa�am za wspania�� okazj� dla w�a�ciwego cz�owieka. Dlatego chc�, �eby� j� obj��. � To jeden pow�d � rzek� bez entuzjazmu Baley. � Drugi pow�d to ten, �e jeste�, jak s�dz�, moim przyjacielem. Musz� ci� prosi�, �eby� co� dla mnie zrobi�. � Co? � Chc�, �eby� za partnera w dochodzeniu obra� sobie Przestrzeniowca. Taki warunek oni postawili. Zgadzaj� si� nie sk�ada� raportu o zbrodni. Zgadzaj� si� nam pozostawi� prowadzenie �ledztwa. W zamian domagaj� si�, by jeden z ich agent�w bra� w tym udzia�, we wszystkich etapach dochodzenia. � Wygl�da na to, �e niezbyt nam ufaj�. � Musisz ich zrozumie�. Gdyby ze �ledztwa nic nie wysz�o, wielu Przestrzeniowc�w mia�oby k�opoty ze swoimi rz�dami. Musz� im wierzy� na s�owo, Lije, i przyj��, �e maj� najlepsz� wol�. � Na pewno maj�, dyrektorze. To z nimi najwi�kszy k�opot. Dyrektor popatrzy� z niewyra�n� min� i ci�gn�� dalej: � Wi�c czy zgadzasz si� mie� za partnera Przestrzeniowca, Lije? � Czy specjalnie ci na tym zale�y? � Tak. Bardzo ci� prosz�, �eby� obj�� to �ledztwo z warunkami, jakie postawili Przestrzeniowcy. � Dobrze, wezm� za partnera Przestrzeniowca. � Dzi�kuj� ci, Lije. Ale pami�taj, �e b�dzie musia� z tob� mieszka�. � Oho, nie tak od razu. � Rozumiem, rozumiem. Ale masz przecie� du�e mieszkanie. Trzy pokoje i tylko jedno dziecko. Jako� sobie z tym poradzisz. Nie zrobi ci k�opotu. Najmniejszego k�opotu. A to jest konieczne. � Jessie nie b�dzie tym zachwycona, znam j�. � Powiedz Jessie � dyrektor wpatrywa� si� w niego z tak� uwag�, �e mo�na by my�le�, i� lada chwila wyboruje otwory w szklanych kr��kach zas�aniaj�cych mu oczy. � Powiedz Jessie, �e je�li zrobisz to dla mnie, postaram si�, �eby� przeskoczy� o jeden stopie� wy�ej, do C�siedem. Pomy�l, Lije, C�siedem! � Dobrze, dyrektorze, zrobione. Baley uni�s� si� na krze�le, ale pod spojrzeniem Enderbyego usiad� z powrotem. � Jeszcze co�? Dyrektor kiwn�� niech�tnie g�ow�. � Jeszcze jedno. � A co takiego? � Nazwisko twojego partnera. � Co za r�nica? � Przestrzeniowcy � wycedzi� dyrektor � maj� dosy� dziwne sposoby. Partner, kt�rego wyznaczyli, nie jest� nie jest� � Zaraz, zaraz! � Baley szeroko otworzy� oczy. � Musisz si� na to zgodzi�, Lije. Po prostu musisz. Nie ma innego wyj�cia. � I mieszka� ma u mnie? Co� takiego! � Jako znajomy, m�j drogi. � Nie. Co to, to nie. � Lije, tobie jednemu mog� w tej sprawie zaufa�. Czy mam ci t�umaczy�? Przecie� z Przestrzeniowcami musimy doj�� do �adu. I musi nam si� uda�, je�eli mamy zapobiec nadej�ciu ekspedycji karnej na Ziemi�. Ale stare metody by�yby tu na nic. B�dziesz mia� za partnera jednego z ich robot�w. Je�eli on Spraw� odkryje, je�eli doniesie, �e jeste�my po prostu do niczego, b�dziemy zrujnowani. To znaczy, my jako departament. Rozumiesz to, prawda? Wi�c, jak sam widzisz, masz w r�ku spraw� bardzo delikatn�. Musisz z nim pracowa�, a jednocze�nie pilnowa�, �eby� to ty spraw� odkry�, a nie on. Rozumiesz? � Chcesz powiedzie�, �e mam z nim wsp�pracowa� na sto procent, a w ostatniej chwili podci�� mu gard�o? Unieszkodliwi� go, w razie potrzeby, no�em? � A co mo�emy zrobi�? Nie ma innej rady. � Doprawdy nie wiem, co powie Jessie � wyb�ka� Lije Baley. � Mog� z ni� pom�wi�, je�eli chcesz. � Nie, nie, dyrektorze. Ju� lepiej nie. � Westchn�� g��boko. � A jak si� m�j partner nazywa? � R. Daneel Olivaw. � Nie jest to pora, dyrektorze, �eby u�ywa� skr�t�w. Zgodzi�em si� obj�� t� prac�, wi�c nazwijmy go pe�nym imieniem i nazwiskiem: Robot Daneel Olivaw. 2. TAM I Z POWROTEM DROG� EKSPRESOW� Na szlaku ekspresowym panowa� normalny t�ok: ci, kt�rzy mieli miejsca stoj�ce, t�oczyli si� na dolnym poziomie, inni za� zajmowali miejsca siedz�ce na g�rze. Bezustanna ci�ba ludzka schodzi�a ze szlaku poprzez zwolnione pasy na bocznic� albo na nieruchome chodniki prowadz�ce ponad mostami i mi�dzy �ukami w niesko�czonym labiryncie dzielnic Miasta. Inna ci�ba, r�wnie g�sta, pcha�a si� w przeciwnym kierunku, na pasy przy�pieszone i szlak ekspresowy. Wsz�dzie b�yszcza�y te same �wiat�a: �wietliste �ciany i stropy, kt�re zdawa�y si� sp�ywa� zimnym, r�wnym �arzeniem. Raz po raz wybucha�y wrzaskliwe og�oszenia. To zn�w pojawia�y si� ostre napisy wskazuj�ce, kt�r�dy biegnie szlak do Jersey, wy�ania�y si� strza�ki kieruj�ce do przeprawy przez East River lub do g�rnych poziom�w, w stron� dzielnic Long Island. A nad wszystkim g�rowa� zwyk�y ludzki ha�as: zgie�k milion�w ludzi, kt�rzy rozmawiali, �mieli si�, kas�ali, nawo�ywali, nucili, oddychali. Ale �adne drogowskazy nie wiod� do Kosmopolu � pomy�la� Baley. Przeskakiwa� z pasa na pas z wpraw�, jak� daje do�wiadczenie ca�ego �ycia. Dzieci uczy�y si� przeskakiwa� pasy razem z nauk� chodzenia. Baley prawie nie czu� przy�pieszenia, cho� szybko�� ros�a z ka�dym jego krokiem. Nawet nie zdawa� sobie sprawy, �e bezwiednie pochyla si� naprz�d dla utrzymania r�wnowagi. W ci�gu 30 sekund dotar� do najszybszego pasa � 60 mil na godzin� � a stamt�d m�g� ju� bez trudu dosta� si� na oszklon� platform� tworz�c� szlak ekspresowy. I �adnych strza�ek do Kosmopolu � pomy�la�. Ale strza�ki nie by�y potrzebne. Je�li kto� mia� tam interes, zna� drog�. Je�li kto� nie zna� drogi, najwidoczniej nie mia� tam �adnego interesu. Kiedy Kosmopol powsta�, jakie� 25 lat temu, niemal wszyscy chcieli go zobaczy�. Ca�e t�umy p�dzi�y tam z Miasta. Przestrzeniowcy szybko z tym sko�czyli. Uprzejmie, zawsze byli uprzejmi, ale bez �adnych ust�pstw, z wielkim taktem ustawili zapor� si�y mi�dzy sob� i Miastem. Zorganizowali jakie� po��czenie s�u�by imigracyjnej ze stra�� celn�. Je�li kto� mia� interes, musia� wykaza� swoj� to�samo��, da� si� przeszuka� i podda� si� badaniu lekarskiemu oraz zabiegom dezynfekcyjnym. Wywo�a�o to oczywi�cie niezadowolenie. Wi�ksze niezadowolenie, ni� by�o uzasadnione. Niezadowolenie tak wielkie, �e zahamowa�o powa�nie program modernizacji. Baley pami�ta� rozruchy zaporowe. Sam nale�a� do t�umu, kt�ry uwieszony stalowych pr�t�w ekspresowych, zape�nia� miejsca siedz�ce ignoruj�c przywileje rang, p�dzi� wzd�u� pas�w ryzykuj�c, �e si� pot�ucze i stercza� przez dwa dni tu� poza barier� os�aniaj�c� Kosmopol wykrzykuj�c najrozmaitsze rzeczy i ze zwyk�ej w�ciek�o�ci niszcz�c w�asno�� miejsk�. Baley m�g� sobie jeszcze i dzi� przypomnie� �wczesne �piewki. Pami�ta� star� pie��: �Na Ziemi przyszed� cz�ek na �wiat, tak, czy nie?� z powtarzaj�cym si� ci�gle refrenem �Hinkydinkyparlywu�. Na Ziemi przyszed� cz�ek na �wiat � Tak, czy nie? I z Ziemi� by� mu za pan brat � Tak, czy nie? A ty, Przestrzeniowcu, zwiewaj st�d, Bo nie dla ciebie ziemski l�d. Brudny Przestrzeniowcu, tak � czy nie? Istnia�y setki tego rodzaju wierszyk�w. Niekt�re by�y dowcipne, wi�kszo�� g�upia, cz�� nieprzyzwoita. Ale ka�dy ko�czy� si� zwrotem �Czy s�yszysz, parszywy Przestrzeniowcu?� Parszywy, parszywy. Bezskutecznie rzucano w twarz Przestrzeniowcom najdotkliwsze w przekonaniu t�umu zniewagi. Najbole�niej odczuwano to, �e uwa�ali tubylczych mieszka�c�w Ziemi za obrzydliwie chorych. Przestrzeniowcy, rzecz jasna, nie ruszyli si� z miejsca. Nie potrzebowali nawet uruchamia� swej broni. Ziemska przestarza�a flota od dawna ju� przekona�a si�, �e zbli�anie si� do pozaziemskiego statku grozi wprost samob�jstwem. Ziemskie samoloty, kt�re zap�dzi�y si� ponad obszar Kosmopolu we wczesnym okresie, jego powstawania, po prostu znik�y. Co najwy�ej czasem spad�o i na Ziemi� jakie� potrzaskane skrzyd�o. I �aden t�um nie by� tak ob��kany, aby zapomnie� o dzia�aniu subeterowych rozrywaczy r�k, u�ytych przeciw ludziom w wojnach zesz�ego stulecia. Tak wi�c Przestrzeniowcy siedzieli za swoj� przegrod�, wytworem ich przoduj�cej nauki, kt�rej naruszy� nie mog�y �adne metody znane na Ziemi. Po prostu czekali spokojnie po drugiej stronie, a� t�umy miejskie rozprosz� si� pod wp�ywem gaz�w nasennych i wymiotnych. Przez kr�tki czas obozy karne, otoczone zagrodami, roi�y si� p�niej od przyw�dc�w t�umu, niezadowolonych i ludzi chwyconych po prostu dlatego, �e byli najbli�ej. Wkr�tce jednak wszystkich wypuszczono. Po up�ywie odpowiedniego czasu Przestrzeniowcy z�agodzili restrykcje. Zapor� usuni�to i powierzono policji miejskiej czuwanie nad odosobnieniem Kosmopolu. A co najwa�niejsze, badania lekarskie by�y znacznie mniej przykre. Teraz � my�la� Baley � wszystko to mo�e znowu si� zmieni�. Je�li Przestrzeniowcy naprawd� my�leli, �e Ziemianin dosta� si� do Kosmopolu i pope�ni� morderstwo, by� mo�e znowu wystawi� zapor�. By�oby to niezmiernie przykre. W�lizn�� si� na peron ekspresowy, przedosta� poprzez t�um do w�skiej spirali wiod�cej na g�rny pomost i tam usiad� wygodnie. Sw�j bilet wolnej jazdy umie�ci� w kapeluszu, dopiero gdy min�li ostatni� dzielnic� Hudsonu. C�5 nie mia� prawa do miejsc siedz�cych na wsch�d od Hudsonu i na zach�d od Long Island i pierwszy lepszy stra�nik wyrzuci�by go z pewno�ci�, cho� miejsc siedz�cych by�o pod dostatkiem. Ludzie stawali si� coraz wra�liwsi na przywileje rangi, a m�wi�c �ludzie� Baley mimo woli obejmowa� tym tak�e siebie. Powietrze pomyka�o z charakterystycznym sykiem uderzaj�c o wygi�te szyby umieszczone za ka�dym siedzeniem. M�wienie by�o w tych warunkach niezmiernie trudne, ale cz�owiek przyzwyczajony m�g� bez trudu my�le�. Wi�kszo�� ludzi pod tym czy innym wzgl�dem mia�a �redniowieczne zwyczaje. By�o to �atwe, skoro oznacza�o cofanie si� do chwili, kiedy Ziemia by�a jedynym �wiatem, nie za� kt�rym� z pi��dziesi�ciu. W dodatku jednym z gorszych spo�r�d pi��dziesi�ciu. S�ysz�c krzyk kobiety Baley spojrza� w prawo. Upu�ci�a torebk�. Widzia� j� przez chwil� � r�owy, pastelowy przedmiot na szarym tle pas�w drogowych. Jaki� pasa�er po�piesznie schodz�c z drogi ekspresowej mimo woli przesun�� nog� torebk� na wolniejszy pas i teraz w�a�cicielka p�dem oddala�a si� od swej w�asno�ci. Baley si� skrzywi�. Mog�a bez trudu z�apa� torebk�, gdyby przysz�o jej na my�l przej�� na wolniejszy pas i gdyby tamten pasa�er nie kopn�� torebki w taki spos�b. Ale Baley nie mia� si� nigdy dowiedzie�, co si� sta�o. Ca�a scena rozgrywa�a si� teraz o dobre p� mili za nim. Prawdopodobie�stwo przemawia�o za tym, �e kobiecie si� nie uda. Obliczono, �e przeci�tnie co trzy minuty jaki� przedmiot gubiono na pasach w obr�bie Miasta i nigdy go nie odzyskiwano. Departament Rzeczy Zgubionych robi� kokosowe interesy. By�a to jeszcze jedna komplikacja wsp�czesnego �ycia. Dawniej by�o to prostsze � pomy�la� Baley. � Wszystko by�o prostsze. Dlatego tylu jest zwolennik�w �redniowiecza. Umi�owanie �redniowiecza przybiera�o rozmaite postacie. U pozbawionego wszelkiej wyobra�ni Juliusa Enderby�ego oznacza�o przywi�zanie do archaizm�w: okulary, okna! Dla Baleya by�o to studiowanie historii. Zw�aszcza historii obyczaj�w. Miasto obecne! Nowy Jork, w kt�rym mieszka�. Wi�kszy ni� jakiekolwiek miasto pr�cz Los Angeles. Wi�cej ludno�ci ni� gdziekolwiek z wyj�tkiem Szanghaju. A Nowy Jork mia� przecie� tylko trzysta lat. Oczywi�cie co� kiedy� istnia�o na tym samym geograficznym obszarze, kt�ry zwano obecnie Nowym Jorkiem. Prymitywne to zbiorowisko ludno�ci istnia�o nie trzysta, ale trzy tysi�ce lat. Jednak�e nie by�o miastem. Dawniej w og�le miasta nie istnia�y. By�y tylko jakie� gromady domostw, du�ych i ma�ych, na otwartym powietrzu. Troch� przypomina�y kopu�y Przestrzeniowc�w, tyle �e oczywi�cie by�y bardzo r�ne. Dawniejsze gromady najwi�ksza liczy�a zaledwie dziesi�� milion�w ludno�ci, a wi�kszo�� nie przekracza�a miliona by�y rozrzucone ca�ymi tysi�cami po Ziemi. Wed�ug dzisiejszych poj�� gospodarczo by�y one zupe�nie bezwarto�ciowe. Przyrost naturalny spowodowa� na Ziemi konieczno�� wzmo�onej wydajno�ci. Zmniejszaj�c stopniowo poziom �ycia, mo�na by�o utrzyma� dwa, trzy, a nawet pi�� miliard�w ludzi. Kiedy jednak liczba mieszka�c�w dosi�ga�a o�miu miliard�w, stopie� wyg�odzenia by� ju� doprawdy niezno�ny. W kulturze cz�owieka musia�a nast�pi� radykalna zmiana, zw�aszcza gdy okaza�o si�, �e �wiaty Zaziemskie dopiero od tysi�ca lat skolonizowane przez Ziemi� wprowadzi�y bardzo powa�ne ograniczenia imigracyjne. Radykalna zmiana polega�a na stopniowym tworzeniu si� miast w ci�gu tysi�ca lat historii Ziemi. Wydajno�� wymaga�a wielko�ci. Nawet w �redniowieczu, mo�e nie�wiadomie, zosta�o to osi�gni�te. Przemys� cha�upniczy ust�pi� miejsca fabrykom, a fabryki przemys�om kontynentalnym. C� znaczy sto tysi�cy domk�w dla stu tysi�cy rodzin w por�wnaniu ze stutysi�czn� jednostk� dzielnicow�; zbi�r mikrofilm�w w ka�dym domu w por�wnaniu z sekcyjnym centrum filmowym; niezale�ny telewizor dla ka�dej rodziny w zestawieniu z powszechnym systemem wideo. Albo te� wyobra�my sobie szale�stwo niezliczonych kuchni i �azienek, w por�wnaniu z ogromn� wydajno�ci� sal jadalnych i prysznicowych, jakie umo�liwi�a kultura miast. Coraz wi�cej wymiera�o wiosek, miasteczek i �miast� Ziemi poch�anianych przez miasta nowego typu. Nawet perspektywy wojny atomowej we wczesnym okresie zwolni�y tylko tempo. A po wynalazku pola mocy d��enie to sta�o si� wprost wy�cigiem. Kultura miasta oznacza�a najlepszy rozdzia� �ywno�ci, zwi�kszone zu�ycie dro�d�y i hydroponik�w. Miasto Nowy Jork zaj�o 2 tysi�ce mil kwadratowych, a wed�ug ostatniego spisu ludno�ci liczy�o ponad 30 milion�w. Og�em by�o na Ziemi oko�o 800 miast o przeci�tnym zaludnieniu 10 milion�w. Ka�de miasto sta�o si� jednostk� na p� autonomiczn�, a gospodarczo nieomal samowystarczaln�. Ka�de z nich mia�o w�asny strop, w�asne �ciany i w�asne podziemia. Ka�de sta�o si� jakby jedn� sklepion� hal�, olbrzymi�, samowystarczaln� konstrukcj� ze stali i betonu. Mo�na je by�o budowa� naukowo. W samym �rodku mie�ci� si� olbrzymi zesp� biur administracyjnych. Starannie ustawione jeden obok drugiego, a wydzielone z ca�o�ci, wznosi�y si� olbrzymie sektory mieszkalne po��czone szlakami ekspresowymi oraz lokalnymi. Na kra�cach mie�ci�y si� fabryki, zak�ady hydroponiczne, hodowle dro�d�y, si�ownie. Poprzez to wszystko ci�gn�y si� rury wodoci�gowe i kanalizacyjne, przewody energetyczne, promieni�cie id�ce szlaki komunikacyjne, wyrasta�y szko�y, wi�zienia i sklepy. Nie ulega�o kwestii, �e Miasto by�o szczytowym przejawem panowania cz�owieka nad otoczeniem. Nie podr�e kosmiczne, nie pi��dziesi�t skolonizowanych �wiat�w, tak wynio�le dzi� niezawis�ych, ale Miasto. Praktycznie bior�c, nikt na Ziemi nie mieszka� poza miastami. Poza nimi ci�gn�y si� pustkowia pod go�ym niebem, na kt�re niewielu tylko spojrze� mog�o okiem oboj�tnym. Inna sprawa, �e ta otwarta przestrze� by�a potrzebna. Zawiera�a niezb�dn� cz�owiekowi wod�, w�giel i drzewo, stanowi�ce ostateczny s