9233

Szczegóły
Tytuł 9233
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9233 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9233 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9233 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BEN BOVA SKALNE SZCZURY Dla Charlesa N. Browna i zespo�u Locusa Ka�dy zabija kiedy� to, co kocha Chc�, aby wszyscy t� prawd� poznali. Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni, Inny - spojrzeniem, co jak pio�un pali. Tch�rz si� pos�u�y wtedy poca�unkiem, Cz�owiek odwa�ny - ostrzem zimnej stali! Jeden zabija mi�o��, gdy jest m�ody, Inny - gdy staro�� ku ziemi go chyli; Jeden r�kami Po��dania d�awi, Inny - r�kami Z�ota podst�pnymi. Najczulszy no�a ostrego dob�dzie I �mier� przynajmniej w nag�ej zada chwili. Oscar Wilde Ballada o wi�zieniu w Reading' ' Oscar Wilde �Ballada o wi�zieniu w Reading". T�um. W�odek. Wydawnictwo Literackie, Krak�w, 1976 Prolog: Selene Na widok wkraczaj�cego na przyj�cie weselne Martina Humphriesa, niezapowiedzianego i niezaproszonego, Amanda �cisn�a mocno rami� swego m�a. Wszyscy obecni w barze Pelikan umilkli. T�um, kt�ry ha�a- �liwie gratulowa� Amandzie i Larsowi Fuchsowi, rzucaj�c spro- �nymi �artami i racz�c si� �sokiem ksi�ycowym", zastyg�, jakby kto� zala� knajp� ciek�ym azotem. Fuchs lekko poklepa� �on� po r�ce obronnym gestem, po czym skrzywi� si� na widok Humph- riesa. Nawet Pancho Lane, kt�ra nigdy nie traci�a animuszu, sta�a przy barze z drinkiem w jednej d�oni, drug� zwijaj�c w pi��. Pelikan nie by� miejscem w stylu Humphriesa. To by� bar dla robotnik�w, spelunka w norach podziemnych tuneli i kom�r, gdzie przychodzili w poszukiwaniu rozrywki i towarzystwa in- nych lunonaut�w mieszka�cy Ksi�yca. Garniturowcy, jak Hum- phries, pijali w eleganckim barze w Grand Pla�a, z reszt� kadry kierowniczej i turystami. Humphries najwyra�niej nie by� �wiadom tej wrogo�ci i czu� si� ca�kowicie swobodnie w morzu nieprzyjaznych spojrze�, cho� wygl�da�, jakby by� tu zupe�nie nie na miejscu, ma�y cz�owieczek z nienagannym manicure, w idealnie skrojonym garniturze z impe- rialnego b��kitu po�rodku m�odych, ha�a�liwych g�rnik�w i opera- tor�w traktora w wystrz�pionych i wyblak�ych kombinezonach, nosz�cych kolczyki z kamieni pochodz�cych z asteroid. Nawet ko- biety wygl�da�y na silniejsze i bardziej muskularne ni� Humphries. Je�li nawet okr�g�a, r�owa twarzyczka Humphriesa wygl�- da�a na �agodn� i przyjazn�, jego oczy m�wi�y co� wr�cz prze- ciwnego. Szare i bezlitosne, jak od�amki krzemienia, mia�y iden- tyczny kolor jak ska�a, z kt�rej by�y �ciany i niski sufit samego podziemnego baru. Przeszed� prosto przez cichy, niezadowolony t�um i podszed� do stolika, przy kt�rym siedzieli Amanda i Fuchs. - Wiem, �e nie zaprosili�cie mnie na wasze przyj�cie - rzek� spokojnym, mocnym g�osem. - Mam nadziej�, �e wybaczycie mi wtargni�cie. Zostan� tylko minutk�. - Czego chcesz? - spyta� Fuchs, nadal marszcz�c brwi i nie ruszaj�c si� z krzes�a obok �ony. By� kr�pym, ciemnow�osym m�czyzn�, o pot�nym torsie oraz kr�tkich ramionach i nogach, pot�nie umi�nionym. Malutki kolczyk w jego uchu by� diamen- cikiem, kt�ry kupi� jeszcze za studenckich czas�w w Szwajcarii. - Twojej �ony - odpar� z pe�nym smutku u�miechem Hum- phries - ale ju� wybra�a ciebie, a nie mnie. Fuchs uni�s� si� powoli z krzes�a, zaciskaj�c grube palce w pi�ci. Wszyscy obecni w barze utkwili w nim wzrok i nie spusz- czali z oka. Amanda przenios�a wzrok z Fuchsa na Humphriesa i z po- wrotem na Fuchsa. Wygl�da�a na blisk� paniki. By�a ol�niewa- j�co pi�kn� kobiet�, z niewinn� twarz� o szerokich oczach i ku- sz�co zaokr�glonej figurze, kt�ra sprawia�a, �e m�czy�ni zaczy- nali fantazjowa�, a kobiety spogl�da� z niek�aman� zazdro�ci�. Nawet w zwyk�ym bia�ym kombinezonie wygl�da�a niesamowi- cie seksownie. - Lars - wyszepta�a Amanda. - Prosz�. Humphries uni�s� obie d�onie w przepraszaj�cym ge�cie. - Mo�e �le si� wyrazi�em. Nie przyszed�em tu, �eby si� bi�. - To po co przyszed�e�? - spyta� Fuchs niskim, zachryp- ni�tym tonem. - �eby da� wam m�j prezent �lubny - odpar� Humphries i zn�w si� u�miechn��. - �eby pokaza�, �e nie �ywi� wobec was �adnych nieprzyjaznych uczu�... �e tak powiem. - Prezent? - spyta�a Amanda. - Je�li go ode mnie przyjmiecie - rzek� Humphries. - Co to jest? - spyta� Fuchs. - Starpower 1. B��kitne jak porcelana oczy Amandy otwar�y si� tak szero- ko, �e da�o si� dostrzec bia�ka. - Statek? - Jest tw�j, je�li tylko go przyjmiesz. Zap�ac� nawet za naprawy niezb�dne, �eby znowu by� sprawny. T�um poruszy� si�, westchn��, zamrucza�. Fuchs spojrza� na Amand�, zobaczy�, �e jest pora�ona propozycj� Humphriesa. - Mo�ecie go u�y� - m�wi� dalej Fuchs - by powr�ci� do Pasa Asteroid i zacz�� eksploatacj�. Jest tam mn�stwo ska�, kt�re mo�na zaj�� i wykorzysta�. Fuch by� pod wra�eniem, wbrew sobie. - To bardzo... bardzo hojnie z pana strony. Humphries zn�w si� u�miechn��. Machaj�c niedbale d�oni�, rzek�: - Nowo�e�com przyda si� jakie� �r�d�o dochodu. Le�cie i zajmijcie par� ska�, przywie�cie rud� i b�dziecie ustawieni na ca�e �ycie. - Bardzo hojnie - mrukn�� Fuchs. Humphries wyci�gn�� r�k�. Fuchs zawaha� si� przez sekun- d�, po czym uj�� j� w swoj� wielk� �ap�, ca�kowicie j� obejmu- j�c - Dzi�kuj� panu, panie Humphries - rzek�, energicznie po- trz�saj�c r�k� Humphriesa. - Bardzo panu dzi�kuj�. Amanda milcza�a. Humphries uwolni� r�k� i bez s�owa wyszed� z baru. T�um poruszy� si� i rozleg�y si� dziesi�tki rozm�w naraz. Kilka os�b otoczy�o Fuchsa i Amand�, gratuluj�c im i proponuj�c swoje us�ugi w charakterze za�ogant�w. W�a�ciciel Pelikana og�osi� drinki na koszt firmy i t�um ruszy� w stron� baru. Pancho Lane przecisn�a si� przez t�um i drzwi, wychodz�c na korytarz, gdzie Humphries pod��a� w stron� ruchomych schod�w prowadz�cych w d�, do jego apartamentu na najni�szym pozio- mie Selene. Dopad�a go po kilku d�ugich ksi�ycowych krokach. - My�la�am, �e wywalili ci� z Selene - rzek�a. Patrz�c na ni�, Humphries musia� spogl�da� w g�r�. Pan- cho by�a smuk�a i wiotka, mia�a sk�r� barwy mokki, niewiele ciem- niejsz� ni� u bia�ych kobiet opalaj�cych si� pod s�o�cem jej oj- czystego zachodniego Teksasu. Mia�a kr�tko przyci�te w�osy, ca�� g�ow� pokrywa�y ciemne, ciasno zwini�te loki. Skrzywi� si�. - Moi prawnicy pracuj� nad odwo�aniem. Nie mog� mnie wygna� bez sprawiedliwego procesu. - A to mo�e potrwa� lata, prawda? - W najgorszym razie. Pancho najch�tniej wpakowa�aby go do rakiety i wystrzeli- �a w kierunku Plutona. Humphries dokona� sabota�u uszkadza- j�c statek Starpower I podczas pierwszej - i jak dot�d jedynej - misji do Pasa. Dan Randolph zmar� w�a�nie dlatego. Opano- wanie uczu� wymaga�o od niej zaanga�owania ca�ej woli. Tak spokojnie, jak tylko zdo�a�a, Pancho rzek�a: - Strasznie by�e� hojny. - Gest prawdziwej mi�o�ci - odpar�, nie zwalniaj�c kroku. - Tak. Jasne. - Pancho bez problemu dotrzymywa�a mu tempa. - C� innego? - Po pierwsze, ten statek nie jest tw�j, �eby� go komu� dawa�. Nale�y... - Nale�a� - warkn�� Humphries. - Czas przesz�y. Zdj�li�my go ze stanu. - Zdj�li�cie go ze stanu? Kiedy? Jak u licha mo�na zrobi� co� takiego? Humphries roze�mia� si�. - Widzi pani, pani dyrektor? �eby by� w zarz�dzie, trzeba zna� par� sztuczek, o kt�rych takie umorusane popychad�o jak ty, nie ma poj�cia. - Pewnie tak - przyzna�a Pancho. - Ale naucz� si�. - Pewnie, �e si� nauczysz. Pancho zosta�a w�a�nie wybrana do zarz�du Astro Manu- facturing, przy silnym sprzeciwie Humphriesa. Takie �yczenie wyrazi� Dan Randolph na �o�u �mierci. - Wi�c zdj�li�cie Starpower 1 ze stanu zaledwie po jednym locie? - Ju� si� zu�y� - wyja�ni� Humphries. - Wykaza� mo�liwo- �ci nap�du fuzyjnego. Teraz mo�emy zbudowa� lepszy, specjal- nie zaprojektowany do kopania na asteroidach. - I poszed�e� zgrywa� �wi�tego Miko�aja wobec Amandy i Larsa. Humphries wzruszy� ramionami. Doszli razem do prawie pustego tunelu i dotarli do rucho- mych schod�w prowadz�cych w d�. Pancho chwyci�a Humphriesa za rami� i zatrzyma�a go u szczytu schod�w. - Wiem, co knujesz - rzek�a. - Naprawd�? - Wymy�li�e� sobie, �e Lars poleci do Pasa i zostawi Man- dy tutaj, w Selene. - S�dz�, �e istnieje taka mo�liwo�� - odpar� Humphries, pr�buj�c uwolni� si� od jej uchwytu. - I wtedy b�dziesz m�g� si� do niej dobra�. Humphries otworzy� usta, by odpowiedzie� i zawaha� si�. Jego twarz przybra�a powa�ny wyraz. W ko�cu rzek�: - Pancho, czy przysz�o ci kiedy� do g�owy, �e ja naprawd� kocham Amand�? A wiesz, �e tak jest. Pancho wiedzia�a, �e Humphries cieszy� si� reputacj� kobie- ciarza. Mia�a na to mn�stwo dowod�w. - Mo�esz sobie m�wi�, �e j� kochasz, Humpy, ale jest tak tylko dlatego, �e to jedyna kobieta st�d do Lubbock, kt�ra nie wskoczy�aby z tob� do ��ka. U�miechn�� si� ch�odno. - Czy chcesz przez to powiedzie�, �e ty by� wskoczy�a? - Musia�oby ci si� przy�ni�! Humphries za�mia� si� i ruszy� schodami. Przez chwil� Pan- cho obserwowa�a, jak odje�d�a, po czym odwr�ci�a si� i ruszy�a z powrotem w stron� baru Pelikan. Jad�c na najni�szy poziom Selene, Humphries rozmy�la�: Lars to naukowiec, z gatunku takich, kt�rzy nigdy nie mieli w r�ce dw�ch groszy na raz. Wypu��my go do Pasa i zobaczymy, ile zarobi i ile da si� za to kupi�. A kiedy tam b�dzie, ja b�d� przy Amandzie. Docieraj�c do swojej rezydencji Humphries by� bliski szcz�cia. Baza danych: Pas Asteroid Miliony od�amk�w ska�y i metalu unosz� si� bezg�o�nie, bez ko�ca, w g��bokiej pustce przestrzeni mi�dzyplanetarnej. Najwi�ksza z nich, Ceres, mierzy zaledwie tysi�c kilometr�w szeroko�ci. Wi�kszo�� z nich jest o wiele mniejsza, pocz�wszy od nieregularnych od�amk�w o d�ugo�ci paru kilometr�w do obiekt�w rozmiaru kamyk�w. Zawieraj� wi�cej metali i minera- ��w, wi�cej zasob�w naturalnych, ni� mo�e dostarczy� ca�a Ziemia. S� jak Bonanza, Eldorado, z�o�a Comstock Lode, kopalnie z�ota i srebra, i �elaza, i wszystkiego innego, w dwudziestym pierwszym wieku. W asteroidach s� setki milion�w miliard�w ton wysokiej klasy rudy. Jest tam tyle bogactwa, �e ka�dy m�czy- zna, kobieta i dziecko nale��ce do ludzkiej rasy mog�oby zosta� milionerem. I nie tylko. Pierwsza asteroida zosta�a odkryta zaraz po p�nocy pierw- szego stycznia 1801 roku przez sycylijskiego mnicha, kt�ry przez przypadek by� astronomem. Kiedy inni �wi�towali nadej�cie nowego stulecia, Guiseppe Piazzi nazwa� male�ki punkcik �wiat�a dostrze- �ony w teleskopie - Ceres - od imienia poga�skiej patronki Sycylii. Mo�e to i niezwyk�e u pobo�nego mnicha, ale Piazzi by� w ko�- cu Sycylijczykiem. Przed schy�kiem dwudziestego pierwszego wieku ziemscy astronomowie odkryli ponad dwadzie�cia sze�� tysi�cy astero- id. A kiedy ludzka rasa zacz�a poszerza� sw�j habitat, si�gaj�c po Ksi�yc i badaj�c Marsa, znaleziono ich miliony. Z technicznego punktu widzenia s� to planetoidy, malut- kie planety, od�amki ska�y i metalu unosz�ce si� w mrocznych otch�aniach kosmosu, pozosta�o�ci po czasach, gdy powsta�o S�o�ce i planety, jakie� cztery i p� miliarda lat temu. Piazzi po- prawnie nazwa� je planetoidami, lecz w 1802 William Herschel (kt�ry wcze�niej odkry� gigantyczn� planet� zwan� Uranem) nazwa� je asteroidami, poniewa� w teleskopie te malutkie kropki �wiat�a wygl�da�y raczej jak gwiazdy, a nie dyski planetarne. Piazzi mia� racj�, ale Herschel by� o wiele bardziej s�awny i wp�ywowy. A� do dzi� nazywamy je asteroidami. Kilka tysi�cy asteroid kr��y po orbitach blisko Ziemi, wi�k- szo�� jednak okr��a S�o�ce po szerokich torach w g��bokim kosmosie, mi�dzy orbitami Marsa i gigantycznego Jowisza. Ten Pas Asteroid okr��a S�o�ce w odleg�o�ci ponad sze�ciuset mi- lion�w kilometr�w od Ziemi, cztery razy dalej od S�o�ca ni� na- sza ojczysta planeta. Cho� rejon ten okre�la si� Pasem Asteroid, asteroidy nie s� rozsiane tak g�sto, by stanowi�y zagro�enie dla nawigacji w kosmosie. Nic podobnego. Tak zwany Pas to w istocie wielka pustka, ciemna i samotna, oddalona od ludzkiej cywilizacji. Do momentu wynalezienia nap�du Duncana, Pas Asteroid le�a� za daleko od uk�adu Ziemia-Ksi�yc, by mie� jak�kolwiek warto�� ekonomiczn�. Kiedy jednak nap�d fuzyjny zaistnia� w praktyce, Pas sta� si� regionem, gdzie poszukiwacze i g�rnicy mogli zrobi� fortun�, lub umrze� z wysi�ku. Wielu z nich zmar�o. Niema�o zagin�o. Trzy lata p�niej 1 - Powiedzia�em, �e to b�dzie proste - powt�rzy� Lars Fuchs. - Nie powiedzia�em, �e to b�dzie �atwe. George Ambrose - znany wszystkim jako Wielki George - podrapa� si� z roztargnieniem po grubej, czerwonej brodzie, wygl�daj�c z namys�em przez bulaj mostka Starpower 1 prosto na pot�n�, wisz�c� ciemn� bry�� asteroidy Ceres. - Nie przylecia�em tu, �eby bawi� si� w g�upie gierki, Lars - oznajmi�. G�os mia� zadziwiaj�co wysoki i przyjemny, jak na takiego kud�atego ludzkiego mastodonta. Przez d�u�sz� chwil� jedynym odg�osem rozlegaj�cym si� na mostku by� nieustanny szum aparatury elektrycznej. Nast�pnie Fuchs przecisn�� si� mi�dzy dwoma fotelami pilot�w i przedry- fowa� w stron� Wielkiego George'a. Dotkn�� d�oni� metalowego sufitu i zatrzyma� si�, po czym rzek� pe�nym napi�cia szeptem: - Mo�emy to zrobi�. Je�li tylko b�dziemy mieli czas i �rodki. - To jaki� pieprzony ob��d - mrukn�� George. Nie spusz- cza� jednak wzroku z upstrzonej ska�ami c�tkowanej powierzch- ni asteroidy. Stanowili dziwaczn� par�: wielki, zwalisty Australijczyk z k�dzierzaw� ceglast� czupryn� i brod�, unosz�cy si� niewa�ko obok ciemnow�osego, spi�tego, kr�tego Fuchsa. Trzy lata w Pasie jako� Fuchsa zmieni�y: nadal by� pot�ny, o beczu�kowatej klat- ce piersiowej, ale jego w�osy barwy ciemnego kasztana si�ga�y do ko�nierza, a kolczyk by� kostk� z polerowanej miedzi z aste- roidy. Na lewym nadgarstku nosi� miedzian� bransoletk�. Obaj m�czy�ni, ka�dy na sw�j spos�b, wygl�dali na pot�nych, zde- terminowanych, nawet niebezpiecznych. - �ycie wewn�trz Ceres jest szkodliwe dla zdrowia - rzek� Fuchs. - Ska�a zapewnia wystarczaj�c� ochron� przed promienio- waniem - sprzeciwi� si� George. - Chodzi o mikrograwitacj� - wyja�ni� prosto Lars. - Nie jest dobra dla ludzkiego organizmu. - Mnie si� podoba. - Ko�ci staj� si� kruche. Doktor Cardenas m�wi, �e liczba z�ama� gwa�townie ro�nie. Przecie� sam widzia�e�, nie? - Mo�e - przyzna� niech�tnie George, po czym wyszczerzy� si�. - Ale seks jest zajebi�cie fantastyczny! Fuchs skrzywi� si� patrz�c na niego. - B�d� powa�ny, George. Nie spuszczaj�c wzroku ze zniszczonego oblicza Ceres, George rzek�: - Dobrze, masz racj�. Wiem. A mo�e zbudowa� habitat O'Ne- illa? - Nie musi by� a� tak du�y, nie taki jak habitaty w L5 do- oko�a Ziemi. Na tyle du�y, �eby na Ceres pomie�ci�o si� kilkaset os�b. Na pocz�tek. George potrz�sn�� kud�at� g�ow�. - Czy ty wiesz, o jak du�ej pracy m�wimy? Sam system podtrzymywania �ycia b�dzie kosztowa� fortun�. Albo kilka. - Nie, nie. Na tym polega pi�kno mojego planu - rzek� Fuchs, �miej�c si� nerwowo. - Po prostu kupimy par� statk�w i sczepi- myje razem. Przekszta�cimy je w habitat. A one ju� maj� wbudo- wany system podtrzymywania �ycia i os�on� antyradiacyjn�. Modu�y nap�dowe b�d� nam niepotrzebne, wi�c cena b�dzie ni�sza ni� my�lisz. - I chcesz rozkr�ci� ca�y ten interes do normalnego ziem- skiego g? - Ksi�ycowego - odpar� Fuchs. - Jedna sz�sta g ca�ko- wicie wystarczy. Doktor Cardenas przyznaje mi racj�. George podrapa� si� po niesfornej brodzie. - Nie wiem, Lars. W skale �yliby�my spokojnie. Po co ten ca�y k�opot i wydatki? - Bo tak trzeba - upiera� si� Lars. - �ycie w mikrograwita- cji jest niebezpieczne dla zdrowia. Musimy zbudowa� dla siebie lepszy habitat. George nie wygl�da� na przekonanego, ale mrukn��: - Ksi�ycowe g, m�wisz? - Jedna sz�sta ziemskiej grawitacji. Nie wi�cej. - Ile to b�dzie kosztowa�? Fuchs zamruga�. - Mo�emy odkupi� zez�omowany statek od Astro Corpora- tion. Pancho daje dobr� cen�. -Ile? - Ze wst�pnych wylicze� wynika... - Fuchs zawaha� si�, wzi�� oddech i rzek�: - B�dziemy mogli to zrobi�, je�li wszyscy poszu- kiwacze i g�rnicy oddadz� jedn� dziesi�t� dochod�w. - Dziesi�cina, co? - mrukn�� George. - Dziesi�� procent to nie jest du�o. - Wielu z nas, skalnych szczur�w, przez ca�e lata nie ma �adnego dochodu. - Wiem - odpar� Fuchs. - Uwzgl�dni�em to w prognozach koszt�w. Pewnie, �e b�dziemy musieli sp�aca� ten statek przez dwadzie�cia albo trzydzie�ci lat. Jak hipotek� za dom na Ziemi. - Wi�c chcesz, �eby wszyscy na Ceres wzi�li kredyt na dwadzie�cia lat? - Prawdopodobnie b�dziemy mogli sp�aci� go szybciej. Par� dobrych znalezisk mo�e sfinansowa� ca�y projekt. - Taaa. Jasne. Z jak�� �arliw� nachalno�ci� Fuchs zapyta�: - Zrobisz to? Je�li ty si� zgodzisz, wi�kszo�� poszukiwa- czy p�jdzie za tob�. - A czemu nie wci�gniesz w to kt�rej� z korporacji? - spy- ta� George. - Astro albo Humphries... - zamilk�, widz�c wyraz twarzy Fuchsa. - Humphries... nie - mrukn�� Fuchs. - Nigdy, ani on, ani jego firma. Nigdy. - Dobrze. W takim razie Astro. Niech�tna mina Fuchsa zmieni�a si� w grymas smutku. - Rozmawia�em ju� o tym z Pancho. Zarz�d Astro tego nie przeg�osuje. Sprzedadz� nam z�omowany statek, ale nie zaanga- �uj� si� w budow� habitatu. Nie widz� w tym zysk�w. George prychn��. - I nie bardzo ich obchodzi, czy po�amiemy sobie ko�ci. - Ale ciebie to obchodzi - odpar� z gwa�towno�ci� Fuchs. - To nasz problem, George; musimy go rozwi�za�. I potrafimy, je�li mi pomo�ecie. IA Przeczesuj�c mi�sist� r�k� bujn� czupryn�, Wielki George odpar�: - B�dziesz potrzebowa� zespo�u technik�w do prac integra- cyjnych. Sk�adanie habitatu do kupy to nie zabawa klockami. B�dziesz potrzebowa� ca�ej hordy spryciarzy. - Uwzgl�dni�em to w prognozie koszt�w - rzek� Fuchs. George wyda� z siebie pot�ne westchnienie, po czym rzek�: - Dobrze, Lars, wchodz� w to. Chyba dobrze by�oby mie� gdzie� w Pasie baz� z przyzwoit� grawitacj�. Fuchs u�miechn�� si�. - Zawsze mo�esz uprawia� seks na pok�adzie swojego w�a- snego statku. George odwzajemni� u�miech. - Jasne, stary. Jasne. Fuchs poszed� z George'em do g��wnej �luzy statku i po- m�g� olbrzymowi wbi� si� w skafander. - Wiesz, w Selene testuj� w�a�nie lekkie skafandry - rzek�, wsuwaj�c si� w tward� cz�� os�aniaj�c� klatk� piersiow� i wsu- waj�c ramiona w sztywne r�kawy. - Elastyczne. �atwo sieje nak�ada. - A ochrona przed promieniowaniem? - spyta� Fuchs. - Skafander jest otoczony polem magnetycznym. M�wi�, �e to lepsze ni� to. - Postuka� kostkami palc�w po cermetowym pancerzu na piersi. Fuchs wyda� z siebie niedowierzaj�ce prychni�cie. - B�d� musieli go testowa� ca�e lata, zanim co� takiego kupi�. Wciskaj�c d�onie w r�kawice, George przytakn��: - Ja te�. Podaj�c wielkoludowi he�m, przypominaj�cy okr�g�e akwa- rium, Fuchs rzek�: - Dzi�ki, �e si� ze mn� zgadzasz, George. To wiele dla mnie znaczy. George pokiwa� powa�nie g�ow�. - Wiem. Chcecie mie� dzieci. Fuchs poczerwienia� na karku. - To nie o to chodzi! - A o co? - No, nie tylko o to - Fuchs przez chwil� ucieka� wzrokiem przed George'em, po czym wreszcie przyzna�: - Martwi� si� o Amand�. Nigdy nie s�dzi�em, �e b�dzie chcia�a tu ze mn� zo- sta�. Nigdy nie s�dzi�em, �e to wszystko b�dzie tak d�ugo trwa- �o. - W Pasie mo�na zrobi� du�e pieni�dze. Naprawd� du�e. - Tak jest. Ale martwi� si� o ni�. Chc�, �eby znalaz�a si� w jakim� bezpiecznym miejscu, z wystarczaj�c� grawitacj�, �eby nie straci� formy. - I wystarczaj�c� os�on� antyradiacyjn�, �eby za�o�y� ro- dzin� - rzek� George szczerz�c z�by, po czym w�o�y� he�m, zanim Fuchs zd��y� odpowiedzie�. Kiedy George przep�yn�� przez �luz� Starpowera 1 i pomkn�� w stron� w�asnego statku, Waltzing Matilda, Fuchs uda� si� w�sk� naw� g��wn� do miejsca, gdzie pracowa�a jego �ona. Unios�a wzrok znad �ciennego ekranu, gdy Fuchs odsun�� na bok drzwi. Zobaczy�, �e ogl�da pokaz mody nadawany sk�d� z Ziemi: chude, zgrabne modelki w wielobarwnych ubraniach 0 niebywa�ym kroju. Fuchs skrzywi� si� lekko: po�owa ludzi na Ziemi musia�a zmieni� miejsce pobytu z powodu powodzi i trz�- sie� ziemi, wsz�dzie szerzy� si� g��d, a bogaci nadal bawili si� swoimi zabawkami. Amanda wy��czy�a ekran i odezwa�a si�: - George ju� wyszed�? - Tak. I zgodzi� si�! U�miechn�a si� lekko. - Naprawd�? Chyba nie musia�e� go d�ugo przekonywa�, prawda? Nadal m�wi�a ze �ladem oksfordzkiego akcentu, kt�ry na- by�a w Londynie, ca�e lata temu. Mia�a na sobie wyblak�� ko- szulk� i uci�te na wysoko�ci kolan spodnie. Z�ociste blond w�osy, lekko rozczochrane, spi�a nad karkiem. Nie mia�a na sobie na- wet �ladu makija�u. A mimo to by�a pi�kniejsza od tych wychu- dzonych manekin�w z pokazu mody. Fuchs przyci�gn�� j� do siebie 1 nami�tnie poca�owa�. - Za dwa lata, mo�e pr�dzej, b�dziemy mieli przyzwoit� baz� na orbicie wok� Ceres, z grawitacj� na poziomie ksi�ycowej. Amanda spojrza�a w oczy m�a, jakby czego� w nich szu- kaj�c. - Kris Cardenas ucieszy si�, jak o tym us�yszy - powie- dzia�a. - Tak, doktor Cardenas bardzo si� ucieszy - przytakn�� Fuchs. - Powinni�my jej powiedzie�, jak tylko przylecimy. - Jasne. - Ale ty si� nawet nie ubra�a�! - To zajmie mi mniej ni� minut� - rzek�a Amanda. - Przecie� nie ubieramy si� na kr�lewskie przyj�cie. - Po czym doda�a: - Ani nawet na imprez� w Selene. Fuchs u�wiadomi� sobie, �e Amanda nie wygl�da na szcz�- �liw� - a my�la�, �e tak b�dzie. - O co chodzi? Czy co� nie gra? - Nie - odpar�a szybko. - Raczej nie. - Amanda, kochanie moje, wiem, �e kiedy m�wisz �raczej nie", oznacza to �raczej tak". U�miechn�a si� szeroko. - Za dobrze mnie znasz. - Nie, nie za dobrze. Tylko tak dobrze, jak trzeba. Poca�owa� j� jeszcze raz, delikatnie. - Co si� dzieje? Powiedz, prosz�. Opieraj�c policzek na jego ramieniu, Amanda rzek�a bardzo cicho: - My�la�am, �e b�dziemy ju� w domu, Lars. - W domu? - Na Ziemi. Albo nawet w Selene. Nigdy nie s�dzi�am, �e zostaniemy w Pasie przez trzy lata. Fuchs nagle dostrzeg� zniszczone, porysowane metalowe �ciany ich malutkiej kajuty; w�skie korytarze statku i inne ma- lutkie pomieszczenia; pachnia�y st�ch�ym powietrzem z lekk� goryczk� ozonu; poczu� dalekie wibracje wstrz�saj�ce statkiem bez przerwy; zauwa�y� stukot pomp i szum wentylacji. I us�y- sza� w�asny g�os, brzmi�cy g�ucho: - Nie jeste� tu szcz�liwa? - Lars, jestem szcz�liwa, bo jestem z tob�. Gdziekolwiek by� by�. Wiesz o tym. Ale... - Ale wola�aby� by� na Ziemi. Albo w Selene. - To lepsze ni� �ycie na statku. - On jest w Selene. Odsun�a si� lekko i spojrza�a prosto w jego g��boko osa- dzone oczy. - Masz na my�li Martina? - Humphriesa - odpar� Lars. - A kog� innego? - On nie ma z tym nic wsp�lnego. - Jeste� pewna? Wygl�da�a na autentycznie zaalarmowan�. - Lars, chyba nie s�dzisz, �e Martin Humphries cokolwiek dla mnie znaczy? Poczu�, jakby krew �cina�a mu si� w �y�ach. Wystarczy�o przecie� jedno spojrzenie w niewinne, b��kitne oczy Amandy i na jej pe�n� figur� i ka�dy m�czyzna szala� na jej punkcie. Odezwa� si� ch�odnym i spokojnym tonem: - Wiem, �e Martin Humphries nadal ci� pragnie. Wiem, �e wysz�a� za mnie, �eby przed nim uciec. Wydaje mi si�... - Lars, to nieprawda! - Nieprawda? - Kocham ci�! Na lito�� bosk�, czy ty o tym nie wiesz? Nie rozumiesz tego? L�d stopi� si�. Lars zrozumia�, �e trzyma w ramionach naj- cudowniejsz� kobiet�, jak� spotka� w �yciu. Kt�ra dzieli�a z nim t� samotn� pustk�, na obrze�ach wyst�powania ludzkiego ga- tunku, �eby z nim by�, �eby mu pomaga�, �eby go kocha�. - Przepraszam - wymrucza�, czuj�c wstyd. - Ja tylko... tak bardzo ci� kocham... - Ja te� ci� kocham Lars. Naprawd�. - Wiem. - Wiesz? Potrz�sn�� g�ow� z �alem. - Czasem si� zastanawiam, jak ty ze mn� wytrzymujesz. U�miechn�a si� i przesun�a palcem po jego mocnej, to- pornej szcz�ce. - A czemu nie? Skoro ty ze mn� wytrzymujesz? Westchn�� i przyzna� jej racj�. - Te� my�la�em, �e b�dziemy ju� na Ziemi. I b�dziemy bo- gaci. - Przecie� jeste�my. Nie? - Mo�e na papierze. Jeste�my w lepszej kondycji finanso- wej ni� wi�kszo�� poszukiwaczy. Przynajmniej mamy w�asny statek... Zawiesi� g�os. Oboje wiedzieli, dlaczego. Byli w�a�cicielami statku, bo Martin Humphries im go podarowa�. - Ale d�ugi si� gromadz� - rzek�a szybko Amanda, pr�bu- j�c zmieni� temat. - Przegl�da�am przedtem rachunki. Nie mo�e- my wygrzeba� si� z narastaj�cych koszt�w. Fuchs wyda� z siebie odg�os, gdzie� pomi�dzy mrukni�ciem a prychni�ciem. - Gdyby policzy�, ile jeste�my winni, na pewno byliby�my multimilionerami. Oboje wiedzieli, �e to klasyczny problem. Poszukiwacz mo�e znale�� asteroid� wart� na papierze setki miliard�w, ale koszt wydobycia rudy, przetransportowania jej w rejon Ziemi/Ksi�y- ca, oczyszczenia jej - by� tak wysoki, �e poszukiwacze prawie zawsze byli na skraju bankructwa. A mimo to walczyli dalej, nadal szukaj�c tej g�ry z�ota, kt�ra w ko�cu pozwoli im przej�� na emerytur� i �y� w luksusie. Ile by jednak bogactw nie znale�li, nie pozostawa�y one d�ugo w ich r�kach. A ja jeszcze chc� im odebra� dziesi�� procent, powiedzia� sobie w duchu Fuchs. Ale warto! Podzi�kuj� mi za to, kiedy ju� nam si� uda. - Nie jeste�my rozrzutni - mrukn�a Amanda. - Nie wyrzu- camy pieni�dzy na bzdury. - Nie powinienem ci� tutaj przywozi� - rzek� Fuchs. - To by� b��d. - Nie! - zaprzeczy�a. - Chc� by� z tob�, Lars. Wsz�dzie, gdzie jeste�. - To nie jest miejsce dla takiej kobiety jak ty. Powinna� �y� wygodnie, szcz�liwa... Uciszy�a go, k�ad�c mu na ustach smuk�y palec. - Tu jest mi wygodnie i jestem szcz�liwa. - Ale na Ziemi by�aby� szcz�liwsza. Albo w Selene. Zawaha�a si� przez u�amek sekundy, zanim odpowiedzia�a. - A ty? - Tak - przyzna�. - Oczywi�cie. Ale nie zamierzam wraca�, dop�ki nie dam ci wszystkiego, na co zas�ugujesz. - Och, Lars, ja chc� tylko ciebie. Patrzy� na ni� przez d�ug� chwil�. - Tak, mo�e. Ale ja chc� wi�cej. O wiele wi�cej. Amanda milcza�a. Rozchmurzaj�c si�, Fuchs rzek�: - Dop�ki tu jeste�my, chcia�bym zapewni� ci przyzwoity dom na orbicie Ceres! U�miechn�a si� do m�a. - Zbudowa� habitat na tyle du�y, by pomie�ci� wszystkich �yj�cych na Ceres? - spyta� z niedowierzaniem Martin Humph- ries. - O to w�a�nie ca�y ten szum - odpar�a jego asystentka, czaruj�ca brunetka o d�ugich rz�sach i oczach jak migda�y, pe�- nych, wypuk�ych wargach i umy�le ostrym jak brzytwa. Cho� na ekranie w sypialni wida� by�o tylko jej g�ow� i ramiona, oraz jaki� fragment biura, ju� sam jej widok sprawi�, �e my�li Humph- riesa zacz�y b��dzi�. Humphries rozsiad� si� wygodnie na swoim szerokim, luk- susowym ��ku i spr�bowa� skupi� si� na interesach. Rozpocz�� ranek od energicznej kot�owaniny z obdarzon� wielkim biustem analityczk� komputerow�, kt�ra oficjalnie pracowa�a w dziale transportu Humphries Space Systems. Sp�dzi�a noc w ��ku Humphriesa, ale on w chwilach najwi�kszego uniesienia przy�a- pywa� si� na tym, �e zamyka oczy i marzy o Amandzie. Jego towarzyszka by�a teraz pod prysznicem, a Humphries odsun�� na bok wszystkie my�li o niej czy o Amandzie, gdy rozmawia� o interesach ze swoj� asystentk�, kt�rej biuro znaj- dowa�o si� par� poziom�w wy�ej, w podziemnej sieci korytarzy Selene. - To brzmi absurdalnie - rzek� Humphries. - W jakim stop- niu ta informacja jest pewna? Na kusz�cych ustach asystentki pojawi� si� ch�odny u�miech. - Do�� pewna, prosz� pana. Wszyscy poszukiwacze o tym m�wi�, tu i tam, od statku do statku. Plotkuje si� o tym w ca�ym Pasie. - Ale i tak brzmi to absurdalnie - mrukn�� Humphries. - Pan pozwoli, �e b�d� odmiennego zdania - rzek�a asystentka. - Jej s�owa wyra�a�y sprzeciw, co jawnie k��ci�o si� z jej ugrzecz- nionym wyrazem twarzy. - To ma spory sens. - Naprawd�? - Je�li zdo�aj� zbudowa� habitat i nada� mu tak� pr�dko�� obrotow�, �eby stworzy� sztuczn� grawitacj� zbli�on� do panu- j�cej tutaj, na Ksi�ycu, b�dzie to o wiele zdrowsze dla ludzi �yj�cych tam ca�ymi miesi�cami albo latami. B�dzie to dla ich ko�ci i organ�w znacznie lepsze ni� sta�a mikrograwitacja. -Hmm. - Poza tym habitat b�dzie mia� taki sam poziom ochrony antyradiacyjnej jak najnowsze statki. Albo lepszy. - Ale poszukiwacze nadal b�d� musieli lata� do Pasa i wysuwa� roszczenia do asteroid. - Tak, zgodnie z prawem musz� znajdowa� si� na asteroidzie, �eby ich roszczenia by�y prawomocne - zgodzi�a si� asystentka. - Od tego momentu jednak mog� pracowa� tam zdalnie. - Zdalnie? Odleg�o�ci s� za du�e, �eby pracowa� zdalnie. Pokonanie Pasa zajmuje sygna�om ca�e godziny. - Je�li chodzi o Ceres - odpar�a sztywno asystentka - na odcinku jednej minuty �wietlnej znajduje si� prawie pi�� tysi�- cy ska� zawieraj�cych rud�. To wystarczy dla operacji zdalnych, nie s�dzi pan? Humphries nie chcia� da� jej tej satysfakcji - przyznaj�c, �e si� myli�. Zamiast tego odrzek�: - W takim razie powinni�my wys�a� tam jak najwi�cej lu- dzi, �eby zaj�li troch� asteroid, zanim szczury skalne po�o�� �ap� na wszystkim. - Za�atwi� to od razu - rzek�a asystentka, z delikatnym u�miechem �wiadcz�cym, �e ju� o tym pomy�la�a. - I zespo�y wydobywcze. - Operacje g�rnicze nie s� tak wa�ne, jak wysuni�cie rosz- cze� do tych cholernych ska�. - Zrozumia�am - rzek�a. Po czym doda�a: - Spotkanie zarz�- du odb�dzie si� o dziesi�tej. Prosi� pan, �ebym przypomnia�a. Skin�� g�ow�. - Tak, wiem. Zamilk� i stukn�� w klawiatur� na nocnym stoliku. Obraz na ekranie znik�. Zag��biaj�c si� w poduszk� s�ucha�, jak kobieta, z kt�r� sp�dzi� noc, �piewa pod prysznicem. Fa�szuje. C�, powiedzia� sobie w duchu, muzykalno�� nie jest jej najmocniejsz� stron�. Fuchs. My�l o Larsie Fuchsie wypchn�a z umys�u wszyst- kie inne. On tam jest z Amand�. Nigdy nie s�dzi�em, �e ona mo�e z nim polecie� na wygnanie. To nie jest miejsce dla niej, �ycie w ciasnym stateczku, jak w��cz�dzy, jak ubodzy w�drowcy snu- j�cy si� bez celu przez pr�ni�. Powinna by� tutaj, ze mn�. To jest jej miejsce. Myli�em si� co do niego. Nie doceni�em go. Nie jest g�upi. On nie tylko poszukuje i wydobywa. On tam buduje imperium. Z pomoc� Pancho Lane. W drzwiach �azienki pojawi�a si� m�oda kobieta, naga, o wilgotnej i doskona�ej sk�rze. Przybra�a kusz�c� poz� i u�miechn�a si� do Humphriesa. - Mamy czas na jeszcze jeden numerek? Masz ochot�? - Przybra�a min� bezwstydnego dziecka. Wbrew sobie Humphries poczu� podniecenie. Burkn�� jed- nak: - Nie teraz. Mam robot�. Ta cipka za du�o sobie pozwala, pomy�la�. Trzeba j� ode- s�a� do jakiej� roboty na Ziemi. Martin Humphries z niecierpliwo�ci� b�bni� palcami po biurku, czekaj�c na jednego z tych op�nionych w rozwoju technik�w, kt�ry mia� zestawi� po��czenie dla spotkania zarz�du. Tyle lat min�o, z�yma� si� w duchu, i mo�na by pomy�le�, �e stworzenie prostego po��czenia VR z band� idiot�w, kt�rym nie chce si� ruszy� z Ziemi, to �aden problem. Nienawidzi� cze- kania. Nienawidzi� bycia zale�nym od kogokolwiek lub czegokolwiek. Humphries odm�wi� opuszczenia Selene. Jego dom jest na Ksi�ycu, powtarza� sobie, nie na Ziemi. W podziemnym mie�cie by�o wszystko, czego potrzebowa�, a je�li akurat czego� nie by�o - mo�na to by�o sprowadzi� do Selene. Walcz�c z systemem prawnym Selene doprowadzi� do impasu, by tylko uniemo�liwi� im wydalenie go na Ziemi�. Okaleczona Ziemia umiera�a. Efekt cieplarniany wywo�a� powodzie i unicestwi� wi�kszo�� miast na wybrze�ach, przez co miliony ludzi sta�o si� bezdomnymi, g�oduj�cymi w�drowcami. Tereny rolnicze niszcza�y z powodu suszy, za� choroby tropi- kalne szala�y na terenach, na kt�rych kiedy� panowa� klimat umiarkowany. Sieci elektryczne cz�sto zawodzi�y i dzia�a�y kiep- sko. Nowa fala terroryzmu uwolni�a stworzone przez cz�owieka plagi, za� rozpadaj�ce si� narody uzbraja�y swoje pociski nukle- arne i grozi�y atomow� wojn�. To tylko kwestia czasu, s�dzi� Humphries. Mimo wszystkich wysi�k�w tak zwanego rz�du �wiatowego, mimo fundamentalist�w z Nowej Moralno�ci - niezmo�onej si�y, kt�ra trzyma�a polityczne wodze, mimo zawieszenia wolno�ci osobistej na ca�ym �wiecie, rozpocz�cie atomowej zag�ady by�o tylko kwesti� czasu. Tu, na Ksi�ycu, by�o bezpiecznie. Lepiej trzyma� si� z dala od �mierci i zniszczenia. Jak to mawia� Dan Randolph? Je�li idzie ku ci�kiemu, twardzi ludzie id� tam, gdzie idzie si� l�ej. Humphries pokiwa� g�ow� i usiad� w swoim wysokim fote- lu. By� sam w swoim obszernym biurze, zaledwie dwadzie�cia metr�w od sypialni. Wi�kszo�� cz�onk�w zarz�du Humphries Space Systems tak�e mieszka�a ju� na Ksi�ycu, ale tylko nielicznych przyjmo- wa� w domu. Zostawali we w�asnych mieszkaniach albo przychodzili do biur HSS w wie�y Grand Pla�a. Pieprzona strata czasu, narzeka� w duchu Humphries. Za- rz�d to tylko witryna. Jedynym cz�onkiem zarz�du, jaki sprawia� problemy, by� ojciec, a jego ju� nie by�o. Pewnie t�umaczy �wi�- temu Piotrowi, jak zarz�dza� niebem. Albo, co bardziej prawdo- podobne, k��ci si� z szatanem w piekle. - Jeste�my gotowi, prosz� pana - w stereofonicznych s�u- chawkach Humphriesa rozleg� si� jedwabisty g�os jego asy- stentki. - To zaczynajmy. - Czy w�o�y� pan gogle? - Mam kontakty od pi�tnastu minut! - Oczywi�cie. M�oda kobieta nie odezwa�a si� ju� ani s�owem. Sekund� p�niej przed Humphriesem zmaterializowa� si� d�ugi st�, kt�ry istnia� tylko w uk�adach scalonych jego komputera; wszystkie miejsca by�y zaj�te przez cz�onk�w zarz�du. Wi�kszo�� z nich wygl�da�a na lekko zdumion�, ale po kilku sekundach kr�cenia si� w fotelach zacz�li niezobowi�zuj�ce pogaw�dki. Sze�cioro przebywaj�cych na Ziemi mia�o drobny problem, bo pokonanie odleg�o�ci Ksi�yc-Ziemia i z powrotem zajmowa�o sygna�owi radiowemu prawie trzy sekundy. Humphries nie mia� zamiaru spowalnia� dla nich przebiegu obrad - sz�stka starych pierdzioch�w mia�a zbyt ma�e wp�ywy w zarz�dzie, nie trzeba by�o si� o nich martwi�. Pewnie b�d� mieli mn�stwo do powiedzenia. Humph- ries �a�owa�, �e nie mo�e ich uciszy�. Na wieki. Zanim spotkanie si� sko�czy�o, by� w pod�ym nastroju, rozkojarzony i zm�czony. Podczas spotkania niczego nie osi�- gni�to z wyj�tkiem rutynowych decyzji, kt�re r�wnie dobrze mog�y zosta� podj�te przez stado pawian�w. Humphries wywo�a� swoj� asystentk� przez interkom. Poszed� do toalety, wyj�� soczewki kontaktowe VR z oczu, umy� twarz i przyczesa� w�osy; gdy wr�- ci�, sta�a ju� w drzwiach gabinetu, w garniturze o barwie ch�od- nego, b��kitnego py�u, ozdobionego szafirami z asteroid. Nazywa�a si� Dian� Verwoerd, jej ojciec by� Holendrem, a matka Indonezyjk�. B�d�c nastolatk� zarabia�a na �ycie jako modelka w Amsterdamie i wtedy w�a�nie jej ciemna, gor�cokrwi- sta aparycja przyci�gn�a uwag� Humphriesa. Troch� ko�cista, pomy�la�, ale op�aci� jej studia prawnicze i obserwowa�, jak pnie si� po korporacyjnej drabinie, nie zwracaj�c uwagi na jego zalo- ty. Ta niezale�no�� sprawia�a, �e zachwyca�a go jeszcze bardziej; ufa� jej, polega� na jej opinii, a to by�o co� wi�cej ni� w przypad- ku wi�kszo�ci kobiet, kt�re pakowa�y mu si� do ��ka. Poza tym, rozmy�la�, pr�dzej czy p�niej ulegnie. Cho� wie, �e to b�dzie oznacza�o koniec pracy w mojej firmie, kt�rej� nocy wpe�znie mi do ��ka. Tylko jeszcze nie wykry�em odpowiedniej motywacji. Nie chodzi o pieni�dze czy status, tyle jeszcze o niej wiem. Mo�e w�adza. Je�li chodzi jej o w�adz�, mo�e by� niebezpieczna. U�miechn�� si� w duchu. Czasem zabawa z nitrogliceryn� mo�e by� przyjemna. Zachowuj�c te my�li dla siebie, Humphries podszed� do biurka i odezwa� si� bez wst�p�w: - Musimy si� pozby� szczur�w skalnych. Je�li ta deklaracja j� zaskoczy�a, nie da�a tego po sobie pozna�. - Dlaczego mieliby�my to robi�? - Prosta ekonomia. Jest ich tam tylu, zagarniaj�cych kolej- ne asteroidy, �e ceny metali i minera��w utrzymuj� si� na niskim poziomie. Poda� i popyt. Niepotrzebnie zwi�kszaj� poda�. - Ceny s� bardzo niskie, z wyj�tkiem �ywno�ci - zgodzi�a si� Verwoerd. - I nadal spadaj� - przypomnia� Humphries. - Gdyby�my jednak kontrolowali dop�yw surowc�w... - Co oznacza kontrol� nad szczurami skalnymi. - W�a�nie. - Mogliby�my przesta� ich zaopatrywa� - zasugerowa�a Ver- woerd. Humphries machn�� r�k�. - To b�d� kupowa� od Astro, a tego bym nie chcia�. Skin�a g�ow�. - S�dz�, �e naszym pierwszym krokiem powinno by� za�o- �enie bazy operacyjnej na Ceres. - Na Ceres? - Oficjalnie b�dzie to sk�ad towar�w dostarczanych szczu- rom skalnym - rzek� Humphries, rozsiadaj�c si� w swoim wygodnym fotelu. Gdyby sobie tego za�yczy�, fotel wykona�by masa� ple- c�w albo zacz�� go ogrzewa�. Ale w tej chwili Humphries nie mia� ochoty na podobne luksusy. Verwoerd wygl�da�a, jakby zastanawia�a si� nad jego wypowiedzi�. - A w rzeczywisto�ci? - B�dzie przykrywk� dla umieszczenia tam naszych ludzi; baza, kt�ra pozwoli wykopa� szczury skalne z Pasa. Verwoerd u�miechn�a si� ch�odno. - Kiedy ju� otworzymy baz�, obni�ymy ceny towar�w sprze- dawanych poszukiwaczom i g�rnikom. - Obni�ymy ceny? Po co? - �eby kupowali od HSS, a nie od Astro. �eby ich od nas uzale�ni�. Kiwaj�c g�ow�, Humphries rzek�: - Mogliby�my te� da� im bardziej korzystne warunki wy- najmu statk�w. Usiad�a na jednym z wy�cie�anych krzese� przed jego biur- kiem. Mimowolnie krzy�uj�c d�ugie nogi, rzek�a: - A mo�e obni�ymy stopy odsetek kredyt�w? - Nie, nie. Nie chc�, �eby stali si� w�a�cicielami statk�w. Chc�, �eby je od nas wynajmowali. Chc� ich uzale�ni� od Hum- phries Space Systems. - Kontraktem z HSS? Humphries rozsiad� si� wygodnie i zapl�t� r�ce za g�ow�. - Ot� to. Chc�, �eby szczury skalne pracowa�y dla mnie. - Po takich cenach, jakie ustalisz. - Pozwolimy na spadek cen surowej rudy - marzy� Humph- ries. - B�dziemy zach�ca� niezale�nych do dostarczania jak najwi�kszych ilo�ci rudy, �eby ceny ca�y czas spada�y. Pr�dzej czy p�niej wypadn� z gry. LO -1 zostan� tylko zwi�zani kontraktem z HSS - przytakn�a Verwoerd. - W ten spos�b zdob�dziemy kontrol� nad kosztami eks- ploracji i wydobycia - rzek�. - A na drugim ko�cu b�dziemy tak- �e kontrolowa� ceny oczyszczonych metali i innych zasob�w sprzedawanych Selene i Ziemi. - Ale poszczeg�lne szczury skalne mog� same sprzedawa� firmom na Ziemi, niezale�nie - przypomnia�a. -1 co z tego? - warkn�� Humphries. - B�d� podcina� w�asn� ga���, a� wypadn� z gry. A� zaczn� podrzyna� sobie gard�a. - Poda� i popyt - mrukn�a Verwoerd. - Tak. Kiedy ju� doprowadzimy do tego, �e szczuiy skalne b�d� pracowa� wy��cznie dla nas, b�dziemy kontrolowa� poda�. Bez wzgl�du na popyt, b�dziemy mogli kontrolowa� ceny. 1 zyski. - Troch� okr�n� drog� - u�miechn�a si�. - Rockefellerowi si� uda�o. - Dop�ki nie uchwalono ustawy antymonopolowej. - W Pasie nie ma �adnych ustaw antymonopolowych - rzek� Humphries. - Tam nie ma �adnych praw, je�li ju� o tym mowa. Verwoerd zawaha�a si�. - Wyeliminowanie wszystkich niezale�nych zajmie troch� czasu. I nadal musimy mie� na wzgl�dzie Astro. - Z Astro sobie poradz� w odpowiednim momencie. - I wtedy b�dziesz mia� wy��czn� kontrol� nad Pasem. - Co oznacza, �e na d�u�sz� met� za�o�enie bazy na Ceres nie b�dzie nas nic kosztowa�. To by�o stwierdzenie, nie pytanie. - Dzia� ksi�gowo�ci nie uj��by tego w ten spos�b. Za�mia� si�. - Czemu wi�c tego nie zrobi�? Za�o�y� baz� na Ceres i kontrolowa� szczury skalne? Rzuci�a mu d�ugie, ostro�ne spojrzenie, kt�re m�wi�o: Wiem, �e jest co�, o czym mi nie powiedzia�e�. Co� ukrywasz, i chyba nawet wiem co. Na g�os powiedzia�a jednak: - Mo�emy u�y� tej bazy, �eby skoncentrowa� prace kon- serwacyjne. Skin�� g�ow�. - Dobry pomys�. - Zaproponujemy najlepsze warunki dla kontrakt�w na prace konserwacyjne. - Zmusimy szczury skalne do �wiadczenia us�ug konserwa- cyjnych dla HSS. - Uzale�nimy ich od siebie. Zn�w si� za�mia�. - Dogmat Gillette. Wygl�da�a na zaskoczon�. - Daj im brzytw� - wyja�ni�. - Sprzedaj im ostre narz�dzie. Dossier: Oscar Jiminez Nie�lubny syn nie�lubnego syna, Oscar Jiminez zosta� schwy- tany przez policj� podczas rutynowej ob�awy, jakie czasem urz�- dzali w slumsach Manili; mia� wtedy siedem lat. By� ma�y jak na sw�j wiek, ale ju� zosta� ekspertem w dziedzinie �ebrania, kra- dzie�y kieszonkowych i przekradania si� przez elektroniczne za- bezpieczenia, kt�re zatrzyma�yby kogo� wi�kszego lub mniej zr�cz- nego. Zwyk�a taktyka policji sprowadza�a si� do bezlitosnego pa�owania, gwa�cenia dziewczynek i lepiej wygl�daj�cych ch�opc�w, a potem wywo�enia schwytanych gdzie� daleko i wyrzucania, �eby radzili sobie sami. A� zostan� ponownie schwytani. Oscar mia� szcz�cie. By� za ma�y i za chudy, �eby przyci�ga� uwag� nawet najbardziej zboczonych policjant�w; zosta� wyrzucony z policyjnej furgonetki do przydro�nego rowu, krwawi�cy i po- raniony. Jego szcz�cie polega�o na tym, �e wyrzucono go ko�o wej�cia do lokalnej kwatery Nowej Moralno�ci. Filipi�czycy przewa�nie nadal byli katolikami, ale Ko�ci� pozwala� - cho� z niech�ci� - protestanckim reformatorom na prowadzenie dzia�alno�ci w�r�d wyspiarskiego narodu i specjalnie si� nie wtr�ca�. W ko�cu konserwatywni biskupi z filipi�skiego Ko�cio�a i konserwaty�ci kieruj�cy Now� Moralno�ci� znajdywali w swoich pogl�dach wiele punkt�w wsp�lnych: dotyczy�o to kontroli urodze� i �cis�ego podporz�dkowania si� moralnemu autorytetowi. Wi�cej, Nowa Moralno�� �ci�ga�a na Filipiny pieni�dze z Ameryki. Cz�ci tych �rodk�w uda�o si� nawet dotrze� na tyle nisko, by zosta�y wy- korzystane na pomoc dla biednych. I tak Oscar Jiminez zosta� stra�nikiem Nowej Moralno�ci. Jego �ycie przest�pcy sko�czy�o si�, a zacz�a trudna nauka. Pos�a- no go do szko�y Nowej Moralno�ci, gdzie nauczy� si�, �e meto- dy bezlitosnego warunkowania psychologicznego mog� by� jeszcze gorsze ni� bicie. A zw�aszcza sesje warunkowania z wykorzysta- niem elektrowstrz�s�w. Oscar szybko sta� si� przyk�adnym uczniem. Kris Cardenas wci�� wygl�da�a, jakby by�a tu� po trzydzie- stce. Nawet w zakurzonym, zapuszczonym habitacie sk�adaj�cym si� z jednego pomieszczenia, wyci�tym w jednym z niezliczonych naturalnych zag��bie� Ceres, promieniowa�a urod� blondw�osej, b��kitnookiej, obdarzonej silnymi ramionami kalifornijskiej wiel- bicielki surfingu. Wygl�da�a tak, gdy� jej cia�o wype�nia�y terapeutyczne na- nomaszyny, urz�dzenia rozmiaru wirus�w, kt�re niszczy�y cz�steczki t�uszczu i cholesterolu w jej krwiobiegu, naprawia�y uszkodzone kom�rki, sprawia�y, �e jej sk�ra by�a g�adka, a mi�nie spr�yste, oraz spe�nia�y rol� dzia�aj�cego z rozmys�em uk�adu odporno�ciowego, broni�c jej cia�a przed nacieraj�cymi mikroorganizmami. Nanotech- nologia by�a na Ziemi zakazana: doktor Kristine Cardenas, laure- atka Nagrody Nobla i by�a dyrektor laboratorium nanotechnolo- gicznego Selene, przebywa�a na Ceres na wygnaniu. Jak na wygna�ca, kt�ry wybra� �ycie na rubie�ach ludzkie- go gatunku, wygl�da�a na zadowolon� i szcz�liw�, gdy wita�a si� z Amand� i Larsem Fuchsem. - Jak si� macie? - spyta�a, gdy ju� wprowadzi�a ich do swojej kwatery. Tunel prowadz�cy do drzwi jej kwatery by� naturalnym tunelem w lawie, z grubsza wyg�adzonym ludzkimi narz�dziami. Powietrze na zewn�trz by�o lekko zamglone z powodu drobnego py�u; za ka�dym razem, gdy na Ceres kto� si� poruszy�, wzbu- dza� chmur� py�u, a grawitacja na Ceres by�a tak s�aba, �e py� unosi� si� ci�gle w powietrzu. Amanda i Fuchs posuwaj�c si� ostro�nie po pod�odze z nagiej ska�y dotarli do sofy, kt�ra w istocie by�a par� sk�adanych sie- dze� wyci�gni�tych z jakiego� statku, kt�ry utkn�� na Ceres i nigdy ju� nie odlecia�. Siedzenia mia�y uprz�� bezpiecze�stwa dyndaj�c� lu�no z opar�. Fuchs zakaszla� lekko, siadaj�c. - Podkr�c� wentylacj� - odezwa�a si� Cardenas, przemyka- j�c w stron� panelu sterowania na �cianie pomieszczenia. - Odessie kurz, b�dzie l�ej oddycha�. Amanda us�ysza�a gdzie� w �cianie wycie wentylatora. Cho� mia�a na sobie zapi�ty pod szyj� kombinezon z d�ugimi r�kawami, poczu�a ch��d. Naga �ciana zawsze by�a ch�odna w dotyku. Ale przynajmniej by�a sucha. Cardenas pr�bowa�a jako� upi�kszy� podziemn� komo- r� holooknami z widokami zalesionych wzg�rz i ogrod�w kwiatowych z Ziemi. Perfumowa�a nawet powietrze jakim� zapachem przypomina- j�cym Amandzie o dziecinnych k�pielach w prawdziwej wannie, z mn�stwem gor�cej wody i pachn�cego myd�a. Cardenas wyci�gn�a spod biurka stary taboret laborato- ryjny i przycupn�a naprzeciwko swoich go�ci, owijaj�c nogi wok� wysokich podp�rek. - No to jak si� macie? - ponowi�a pytanie. Fuchs spojrza� na ni� krzywo. - W�a�nie po to przyszli�my, �eby� nam powiedzia�a. - Ach, badanie - za�mia�a si� Cardenas. - To jutro, w klini- ce. Jak sobie radzicie? Co nowego? Rzucaj�c spojrzenie Amandzie, Fuchs odpar�: - S�dz�, �e b�dziemy w stanie ruszy� z projektem habitatu. - Naprawd�? Pancho si� zgodzi�a? - Nie b�dziemy korzysta� z pomocy Astro - odpar�. - Za- mierzamy zrobi� to sami. Oczy Cardenas zw�zi�y si� lekko. Po chwili milczenia ode- zwa�a si�: - Czy jeste� pewien, Lars, �e to dobry pomys�? - Tak naprawd� nie mamy du�ego wyboru. Pancho pomo- g�aby nam, gdyby mog�a, ale Humphries j� powstrzyma, jak tyl- ko zarz�dowi Astro zostanie przedstawiony taki pomys�. Jemu nie zale�y na poprawie naszych warunk�w �yciowych. - Ma zamiar za�o�y� tu baz� - rzek�a Amanda. - To znaczy, Humphries Space Systems ma zamiar. - Wi�c ty i inne skalne szczury chcecie przeprowadzi� ten program z habitatem samodzielnie? - Tak - odpar� pewnie Fuchs. Cardenas milcza�a. Obj�a kolana r�kami i z namys�em ko�y- sa�a si� lekko na taborecie. - Mo�emy to zrobi�. - B�dziecie potrzebowali ca�ego zespo�u specjalist�w - o�wiadczy�a Cardenas. - Ciekawe sk�d ich we�miecie, ty i twoi kumple poszukiwacze. - Tak. Rozumiem. - Lars - odezwa�a si� wolno Amanda. - Tak sobie my�la- �am, �e kiedy b�dziesz pracowa� nad habitatem, musisz przeby- wa� na Ceres, tak? Skin�� g�ow�. - Zastanawia�em si� nad wynaj�ciem komu� Starpower 1 i mieszkaniem na skale przez ca�y czas trwania przedsi�wzi�cia. - A jak b�dziesz zarabia� na �ycie? - dopytywa�a si� Car- denas. Roz�o�y� r�ce. Zanim jednak odpowiedzia�, odezwa�a si� Amanda. - Chyba wiem jak. Fuchs spojrza� na �on� zaskoczony. - Mo�emy by� dostawcami dla innych poszukiwaczy - rze- k�a Amanda. - Mo�emy otworzy� w�asny sk�ad. Cardenas skin�a g�ow�. - Mo�emy handlowa� za po�rednictwem Astro - m�wi�a dalej Amanda, rozpromieniaj�c si� z ka�dym s�owem. - B�dziemy ku- powali towary od Pancho i sprzedawali je poszukiwaczom. Mo- �emy te� sprzedawa� zaopatrzenie g�rnikom. - Wi�kszo�� zespo��w g�rniczych pracuje dla Humphriesa - odpar� ponuro Fuchs. - Albo Astro. - Ale zaopatrzenie dalej b�dzie im potrzebne - upiera�a si� Amanda. - Je�li nawet kupuj� sprz�t od korporacji, nadal musz� kupowa� rzeczy osobiste: myd�o, filmy rozrywkowe, ubrania... Fuchs skrzywi� si�. - Chyba nie chcia�aby� sprzedawa� takich film�w rozryw- kowych, jakie ogl�daj� g�rnicy. Niezra�ona, Amanda m�wi�a dalej: - Lars, mogliby�my konkurowa� z Humphries Space Sys- tems, a ty zarz�dza�by� budow� habitatu. - Konkurowa� z Humphriesem. - Fuchs bada� ten pomys� obracaj�c s�owa w ustach, dotykaj�c ich j�zykiem. Nast�pnie na jego twarzy wykwit� krzywy u�miech. - Konkurowa� z Humph- riesem - powt�rzy�. - Tak, mo�emy to zrobi�. Amanda dostrzeg�a w tej wypowiedzi ironi�, cho� inni nie zwr�cili na to uwagi. Jako c�rka skromnego sklepikarza z Bir- mingham wyros�a w nienawi�ci do swoich korzeni - klasy �red- niej i przedstawicieli klasy ni�szej, kt�r� obs�ugiwa� jej ojciec. Ch�opcy byli bezczelni i oble�ni, w najlepszym razie, bo �atwo stawali si� niebezpieczni. Dziewcz�ta by�y z�o�liwe. Amanda szybko odkry�a, �e bycie osza�amiaj�c� pi�kno�ci� jest zar�wno skarbem, jak i ci�arem. Zauwa�ano j� wsz�dzie, gdzie si� pojawi�a, wy- starcza�o, �eby si� u�miecha�a i oddycha�a. Sztuczka polega�a na tym, �e kiedy ju� j� zauwa�ono, zmusza�a ludzi do dostrzegania pod swoj� fizyczn� pow�ok� wysoce inteligentnej osoby w nie- zmiernie kusz�cym ciele. Jako nastolatka nauczy�a si� wykorzystywa� swoj� urod� do zmuszania ch�opc�w, by robili to, co zechce, a dzi�ki swej inteligencji zawsze by�a krok przed nimi. Uciek�a z domu ojca i pojecha�a do Londynu, wzi�a lekcje poprawnej wymowy oraz - ku jej absolutnemu zaskoczeniu - odkry�a, �e dzi�ki swojemu intelektowi i umiej�tno�ciom mo�e zosta� doskona�� astronautk�. Astro Corporation zatrudni�a j� w charakterze pilota kursuj�ce- go mi�dzy Ziemi� a Ksi�ycem. Z powodu jej osza�amiaj�cej urody i pozornej naiwno�ci wszyscy my�leli, �e swoj� pozycj� zdoby- �a przez ��ko. Prawda by�a zupe�nie odwrotna - Amanda musia- �a ci�ko pracowa�, �eby odstrasza� m�czyzn - a tak�e kobiety - chc�cych zaci�gn�� j� do ��ka. Martina Humphriesa pozna�a w Selene. By� dla niej najwi�k- szym niebezpiecze�stwem; po��da� Amandy i mia� na tyle du�� w�adz�, �e zdobywa� wszystko, czego zapragn��. Amanda wysz�a za Larsa Fuchsa, �eby uciec od Humphriesa i Lars o tym wiedzia�. A teraz, na rubie�ach ludzkiego osadnictwa w Uk�adzie S�o- necznym sama mia�a zosta� sklepikark�. Ale� jej ojciec by si� ucieszy�, pomy�la�a. Zemsta ojca: w ko�cu dziecko zawsze idzie w �lady rodzic�w. - Konkurencja nie spodoba si� Humphriesowi - zauwa�y�a Cardenas. - I dobrze! - krzykn�� Fuchs. Wyrwana z zadumy Amanda oznajmi�a: - Konkurencja b�dzie korzystna tak�e dla poszukiwaczy. I g�rnik�w. Obni�y ceny wszystkich towar�w, za jakie musz� p�aci�. - Zgoda - odpar�a Cardenas. - Ale Humphriesowi si� to nie spodoba. Ani troch�. Fuchs za�mia� si� g�o�no. - I dobrze - powt�rzy�. Dwa lata p�niej Schodz�c na powierzchni� Ceres Fuchs u�wiadomi� sobie, �e skafander kosmiczny ma na sobie po raz pierwszy od wielu miesi�cy. Skafander pachnia� nowo�ci�; u�yto go tylko raz albo dwa razy. Mein Gott, powiedzia� sobie w duchu, sta�em si� bur- �ujem. Skafander nie by� dobrze dopasowany; r�kawy i nogawki by�y za d�ugie, �eby mog�y by� wygodne. Jego pierwsz� podr� w kosmos by� nieszcz�sny dziewi- czy rejs Starpowera 1, pi�� lat temu. By� wtedy studentem ostatnie- go roku, planuj�cym doktorat z geochemii planetarnej. Nigdy nie wr�ci� na uczelni�. Po�lubi� Amand� i zosta� szczurem skalnym, poszukiwaczem, szukaj�cym szcz�cia w�r�d asteroid P