Karol Szajnocha Jadwiga i Jagiełło Tom III i IV
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Karol Szajnocha Jadwiga i Jagiełło Tom III i IV |
Rozszerzenie: |
Karol Szajnocha Jadwiga i Jagiełło Tom III i IV PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Karol Szajnocha Jadwiga i Jagiełło Tom III i IV pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Karol Szajnocha Jadwiga i Jagiełło Tom III i IV Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Karol Szajnocha Jadwiga i Jagiełło Tom III i IV Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Strona 2
KAROL SZAJNOCHA
JADWIGA I JAGIEŁŁO
1374–1413
OPOWIADANIE HISTORYCZNE
TOMY III–IV
2
Strona 3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Strona 4
JADWIGA I JAGIEŁŁO
1374–1413
Opowiadanie historyczne
przez
Karola Szajnochę
Tom III
4
Strona 5
XIII. JAGIEŁŁO
Zamysły panów krakowskich. Gniewosz z Dalewic. L i t w a . Ślady porozumienia między
nią a Krakowem. Położenie Jagiełły. Zjazd chrzestny. Nowa wojna. Witołd. Pojednanie z
Jagiełłą. Posyłki panów polskich do Litwy. Ziemowit przeciw Jagielle. Ciągła wojna z
Krzyżakami. Stanowcza zgoda z Witołdem. Sprzeczność losów Jagiełły i Witołda. Cha-
rakter Jagiełły. P o s e l s t w o s w a d z i e b n e do Krakowa. Zobowiązania się Jagiełły.
Odprawa posłów do Węgier. Stan rzeczy w Węgrzech. Pomyślne przyjęcie poselstwa li-
tewskiego. Powrót posłów do Krakowa. Usposobienie Jadwigi. Zjazd krakowski. P o s e l -
s t w o z o d p o w i e d z i ą J a g i e l l e . Ponowienie zobowiązań Jagiełły. Nowy napad
Krzyżaków. Inny przeciwnik, Wilhelm.
Szczęśliwe dla możnowładzców czasy spłynęły z młodzieńczą Andegawenką. Całe jej pa-
nowanie przedślubne miało służyć tylko za kopalnię zysków bogatych, jakimi panowie mało-
polscy chcieli sobie wynagrodzić poprzednie trudy i starania o Jadwigę. Działo się im z tego
względu tak dobrze za obecnych rządów dziewiczych, iż niektórzy naprawdę już myśleli, jak
by je do najdłuższego przeciągnąć czasu. W tej chęci odzywały się pojedyncze głosy ma-
gnackie za zupełnym zaniechaniem wyboru męża Jadwidze, za obejściem się wcale bez króla.
Tylko przeciwne temu usposobienie szlachty drobniejszej, krzywdzonej samowolnością
wielmożów i przeto króla pragnącej, stało w drodze bezkrólewiu dalszemu. Stąd wzajemne
swary i niepokoje, w których powaga młodej królowej niknęła do ostatka. „Przebywa wpraw-
dzie w Krakowie młodsza córka Ludwika – dochodzi nas bardzo szacowny głos z onych cza-
sów – i miana jest za królowę, lecz ponieważ nie wydają jej ani za dawnego narzeczonego
Wilhelma, ani za kogokolwiek innego, przeto źle się dzieje Koronie Polskiej bez króla, ile że
magnaci i szlachta prześladują się wzajem, a wielu nie chce żadnego wcale króla, lecz sobie
samym pragnie przywłaszczyć dobra i pożytki królestwa.”
Myślało tak atoli tylko jedno z kilku stronnictw ówczesnych. Mimo przeważną bowiem
większość narodu, chylącą się, jak wiadomo, ku Litwie, przeróżne, acz mniej potężne zdania
odzywały się w tłumie. Z tych obok wspomnionych tu przyjaciół wiecznego bezkrólewia
najwięcej obchodzi nas stronnictwo posiadające nader silnego sprzymierzeńca, bo przychyl-
ność młodej królowej. Składało się ono z najbliższych osobie królewskiej dworzan i urzędni-
ków, mających na czele nie znanego nam dotąd, a tak głośnego później Gniewosza z Dalewic
herbu Strzegomia. Pragniemy tym chętniej zabrać z nim bliższą znajomość, iż w panu Gnie-
woszu mamy jedną z charakterystyczniejszych postaci onego czasu.
Był to przed wszystkim szlachcic dostatni, w szczególności pan wsi Suchy koło Jangrotu,
którą tymi czasy za 800 grzywien kupił od niego biskup krakowski Jan Radlica. Chciwy i
sprzedajny jak prawie wszyscy bohaterowie tamtej epoki, przechodził on wszystkich brakiem
rozumu i charakteru. Ta ułomność moralna wpoiła weń przekonanie, iż nie masz pewniejszej
drogi do szczęścia, tj. do pieniędzy, nad trzymanie się o s ó b , mających w swoim ręku szafu-
nek dostatków ziemskich. Stąd gdy ogół panów małopolskich w nie mniej zyskolubnych za-
mysłach pracował nad obaleniem starej wielkopolszczyzny, nad otworzeniem sobie skarbnicy
5
Strona 6
szerokich obszarów ruskich, on dzierżył się klamki dworskiej, bawił najmilej w łaskodaw-
czym pobliżu królów, teraz Jadwigi, później jej męża. Oddawszy się zaś prywatnej służbie
osób, wypadło także służyć im środkami domowymi, dworactwem. To zrobiło Gniewosza
nadmiar przebiegłym w wyszukiwaniu sposobów przypodobania się, nareszcie zausznikiem,
potwarcą.
Bądź jak bądź, pozyskiwał on zawsze ufność u dworu i przez czas długi, lubo jeszcze nie
teraz, piastował tamże urząd wprowadzający w najpoufniejszą z osobą królewską styczność,
tj. podkomorostwo, czyli marszałkostwo nadworne. Taką też drogą zbliżył on się obecnie do
królowej Jadwigi, a postrzegłszy jej skłonność ku dawnemu narzeczonemu jął się gorliwie
poplecznictwa Wilhelma. Zaczem dalej od siebie patrzącym pozostawiając myśl o Litwie
głosił Gniewosz użyteczność związków z księciem rakuskim, jednał mu zwolenników i za-
słoniony współczuciem młodocianej królowej urósł w naczelnika stronnictwa.
Znachodzili się wreszcie tacy, acz w nader szczupłej liczbie, którzy jeszcze nie zrzekli się
nadziei obaczenia na tronie polskim u boku Jadwigi Ziemowita Mazowieckiego. A nawet
Władysławowi Opolczykowi, lubo już żonatemu i nie mogącemu przeto połączyć się z Ja-
dwigą, nie brakowało życzliwców pojedynczych, doradzających oddać mu rządy królestwa.
Te wszystkie głosy i rady, te swary różnych stronnictw zapełniły całą kilkumiesięczną prze-
strzeń czasu po koronacji Jadwigi, od października roku 1384 do stycznia 1385. Wszakże nad
wszystkie zdania stronnicze przeważała niezmiernie chęć poswatania się z Litwą. Ona to
przemogła dotychczas Ziemowita, ona przeparła koronację Jadwigi, ona też nie myślała teraz
dopuścić, aby kto inny zerwał owoc jej usiłowań. Jakoż gdy w wspomnionym przeciągu kilku
miesięcy oprócz szermierki ustnej nie widać żadnego rzetelnego kroku na korzyść Wilhelma,
Ziemowita lub Opolczyka, pierwszy wypadek stanowczy, o jakim dowiaduje się cały naród,
wyprowadza wielkiego księcia Litwy na widok. Jest tym wypadkiem uroczyste poselstwo
Jagiełły, proszące o rękę Jadwigi, tajnym (jak mniemać można) z panami krakowskimi wy-
wołane porozumieniem. Dla przypatrzenia się temu bliżej cofnijmy wzrok ku Litwie.
Opisując dawniej sprawy litewskie zostawiliśmy walecznego Kiejstuta na stosie pogrze-
bowym, jego syna Witołda zbiegiem z więzienia Jagiełłowego u Krzyżaków, mających do-
pomóc mu do zemsty nad Jagiełłą, Jagiełłę zaś zagrożonym zewsząd panem rozchwianej Li-
twy. Skutkiem niezupełnie wyświeconych okoliczności okazuje się nasz Olgierdowic odtąd
coraz jawniejszym przyjacielem swoich przyjaciół małopolskich. Kiedy oni wszelkimi siłami
walczą przeciw Ziemowitowi, on napadem na mazowieckie dzierżawy, zaborem grodów
Podlasia, popiera silnie ich walkę. Uwięziona przed kilku laty relikwia świętokrzyska zostaje
teraz wraz z pewną liczbą jeńców wrócona Małopolsce. Wiemy prócz tego, iż niektórzy z
najmożniejszych panów krakowskich, jak np. młody wojewoda Spytko z Melsztyna, poczy-
tywani za głównych sprawców usunięcia Ziemowita a sprowadzenia Jadwigi, otrzymują póź-
niej od Jagiełły nadmiar kosztowne upominki „wdzięczności”, całe prowincje, której to na-
grodzie nie odpowiadają poprzednio z ich strony żadne z n a n e , głośne przysługi. Nasuwa się
przeto myśl, iż powodu do tak hojnej i długopomnej wywdzięki należy szukać w ich teraź-
niejszych stosunkach p o u f n e g o znoszenia się z Jagiełłą. Ważna zaś w tej mierze okolicz-
ność, iż wojewoda Spytko przez swoich braci „z Tarnowa”, jeszcze od czasu Kazimierza
Wielkiego zagnieżdżonych na Rusi, miał w tych rusko-litewskich stronach i starodawne ko-
neksje do posługi, i interes familijny do popierania, zgadza się dość znacząco z tą myślą.
Jakoż nie obrażali się bynajmniej w późniejszych latach panowie polscy, gdy książęta
przyjaźni, owszem, sami książęta litewscy przypominali im w aktach publicznych, iż oni to,
Polacy, „zaprosili Jagiełłę na królestwo”. Nie brak nawet skazówek do wyśledzenia osób, za
pomocą których mogły zawiązać się te przyjazne stosunki. Toć jeden z głównych dostojników
ówczesnego Kościoła polskiego, poznański biskup Dobrogost, jak później w jawny sposób
odznaczył się gorliwą stronniczością dla Jagiełły, tak już przed laty dwunastu, nosząc listy
papieskie na dwór litewski, wchodził w poufne z nim styczności. Łatwo zatem dał się przez
6
Strona 7
podobnych dawnych znajomych i stronników zadzierzgnąć teraz węzeł porozumienia. Uwi-
domia się on zwłaszcza uderzającym sposobem w porze przyjścia Jadwigi. Im pewniejszymi
przybycia i koronacji królewny widzą się Małopolanie, tym widoczniej przedsiębierze Ja-
giełło ze swojej strony przygotowania do swadziebnej po nią wyprawy. Główną dla niej prze-
szkodą był obecnie pobyt Witołda u Krzyżaków. Każde bowiem wydalenie się Jagiełły z gra-
nic litewskich narażało je na bezodporne owładnięcie przez Witołda z Zakonem. Co tym
pewniejszą groziło zgubą, ile że nawet ciągła o b e c n o ś ć Jagiełły w kraju zaledwie była w
stanie ochronić go od toni ostatecznej. Pod tym względem porozumienie Jagiełły z panami
krakowskimi płynęło z najsmutniejszej potrzeby.
Kiedy Jagiełło po upadku Kiejstuta zawierał z Krzyżakami ów nieszczęsny traktat na wy-
spie Dubissie, stanęło przyrzeczenie, iż w przeciągu lat czterech wielki książę litewski przyj-
mie niechybnie chrześcijaństwo. Tymczasem ani Krzyżacy nie mieli chęci utracić chrztem
Jagiełły sposobności do coraz pewniejszego zawojowania „poganina”, ani też Jagiełło nie
spieszył się wcale z aktem, po którym, jak nietrudno było przewidzieć, nie mogła Litwa spo-
dziewać się pokoju od Krzyżaków, a który byłby osobie Jagiełły odjął główny urok i powab
wróżący mu prędzej czy później nierównie świetniejszą nagrodę za przyjęcie chrześcijaństwa
gdzie indziej. Przyszło więc tylko do osobliwszej sceny, okazującej nieszczerość obojej stro-
ny. W kilka miesięcy po wspomnionym traktacie, w czasie gdy wśród domowych zawichrzeń
w Polsce nie było jeszcze pewności utrzymania się stronnictwa Jadwigi, pod koniec maja ro-
ku 1383, panowie krzyżaccy, udając troskliwość o warunki niedawnego traktatu, zawezwali
Jagiełłę na nowy zjazd na Dubissie dla dopełnienia chrztu.
Jagiełło okazał chęć uiszczenia się z obietnicy i w towarzystwie matki, braci i dworu ksią-
żęcego wyruszył w drogę. Wielki mistrz krzyżacki Konrad Czolner nie chcąc wydać się mniej
gorliwym zabrał z sobą słynnego marszałka Zakonu, Konrada Wallenroda, grono reszty naj-
wyższych urzędników i co najpotrzebniejszym było do chrztu: dwóch biskupów, warmińskie-
go i pomezańskiego. I owo płyną Niemnem naprzeciw sobie oba dwory przeciwne, krzyżacki
i litewski, w niemałej pono obawie, aby w rzeczy nie stało się, co jeden i drugi głosi istotnym
życzeniem swoim. Im bliżej tedy wyspy, tym niechętniejsza podróż. Jagiełło przecież stanął u
celu. Mniej ochoczy lub mniej skrupulatni w dotrzymaniu słowa Krzyżacy uwięźli o mil czte-
ry, w Christmemlu. Lubo Niemen w tym miejscu ma być bardzo głęboki, lubo to było w ma-
ju, miało zabraknąć wody statkom krzyżackim. Nie było też koni w całej stajni krzyżackiej,
aby dojechać brzegiem ku wyspie. Ograniczono się na zaproszenie Jagiełły do Christmemla.
Ten atoli nie miał wcale intencji działać nad miarę obietnicy. Nie chcieli zatem ani Krzyżacy
do Jagiełły, ani Jagiełło zbliżyć się do Krzyżaków. Cały zjazd spełzł szczęśliwie na niczym.
Powtórzyła się, jak widzim, w nieco odmienny sposób dawna scena chrzestnego zjazdu w
Wrocławiu.
Obie strony rozjechały się z wzajemnymi wymówkami. Ze wszystkiego jednak okazuje
się, że Jagiełło bliższy był chęci chrztu niż Krzyżacy. Czując z tej przyczyny potrzebę tym
liczniejszych pozorów uniewinnienia, zmyślili oni nawet pogłoskę, jakoby Jagiełło za radą
matki Julianny uknuł był zamach na życie wielkiego mistrza. Do zarzutów z okoliczności
obecnej przydano obwinienia daty dawniejszej. Krzyżacy wypominali Jagiełłę, że bez ich
wiedzy śmiał wojować Mazowsze, gdy przecież dawny traktat na wyspie Dubissie wzbraniał
mu wszelkiej wojny bez zezwolenia Zakonu. Jagiełło zaprzeczał ważności całemu traktatowi,
ile że Krzyżacy przygarnięciem Witołda pierwsi go zniweczyli. Wszystkie skargi podobne
przywiodły wreszcie do tego, co przynajmniej dla Krzyżaków właściwym było celem, tj. do
wojny. W tym samym czasie kiedy w Wielkopolsce dogorywała wojna miedzy Nałęczami a
Grzymałczyki, z końcem lipca roku 1383, rozewrzała ona znowuż między Zakonem a Litwą.
Witołd działał jako sprzymierzeniec krzyżacki. Wtargnęła do Litwy dwoma szlakami ogrom-
na armia chrześcijańska, wiedziona przez samego wielkiego mistrza i najprzedniejszych
7
Strona 8
urzędników Zakonu, a posiłkowana osobnym oddziałem litewsko-żmudzkim, złożonym z
licznych zwolenników Witołda, pod wodzą tegoż walecznego Kiejstutowica.
Uderzywszy połączonymi siłami na Kiejstutową stolicę, Troki, opanowano ją z całym
księstwem przyległym. Spod Trok posunęły zastępy zwycięskie pod samo Wilno, które spło-
nęło. Jagiełło uchylił się przed burzą. Witołd, czyli właściwie Zakon, panował całej Litwie,
odbierał wszędzie hołd i przysięgę wierności, kazał dostawiać sobie zakładników. Powiodło
się wprawdzie Skirgielle, rodzonemu bratu Jagiełły, odzyskać wkrótce Troki, lecz to nie oca-
liło sprawy Olgierdowiców. Wypowiedziawszy bowiem śmiertelną Litwie wojnę, postanowili
Krzyżacy nie składać broni, aż póki osadzeniem sprzymierzonego Witołda na Wielkim Księ-
stwie nie dopną upadku Jagiełłowego. Aby ich do tym skorszej wzbudzić pomocy, umyślił
ochrzcić się Witołd. Bracia zakonni musieli chcąc nie chcąc przyzwolić na ceremonię, do
której oni sami nigdy w istocie nie przynaglali książąt litewskich, a którą zwłaszcza w razie
obecnym można było posądzić o pobudki światowe.
Przynajmniej cale nieuroczysty, cale pokątny sposób, jakim dopełniony został tak ważny
akt, ośmiela do podejrzenia, iż obydwie strony nie przywiązywały wielkiej do niego ceny.
Wracając według przyjętego wówczas zwyczaju wojny dla wypoczynku i dalszych przygoto-
wań wojennych nazad do Prus, ochrzczono Witołda dnia 21 października roku 1383 w dro-
dze, w Taplawie, z upokarzającą dorywczością. Komtur Ragnicki i żona sołtysa taplawskiego
posłużyli na prędce za rodziców. Dano nowochrzczeńcowi imię ojca chrzestnego Wigand. Za
co syn Kiejstutów w trzy miesiące później, w Królewcu dnia 30 stycznia 1384, uczynił Krzy-
żakom zapis wieńczący najdumniejsze zamysły Zakonu względem Litwy. Uznawał ten do-
kument bracią krzyżacką najwyższymi zwierzchnikami całej Litwy i Żmudzi. „Jedna, i to
„najpiękniejsza” połowa Litwy wraz z całą Żmudzią przechodziła w bezpośrednie posiadanie
Zakonu. Drugą odzierżał Witołd jako lenno Zakonu. W razie bezpotomnego zejścia Witołda
przypadnie cała Litwa na własność Zakonowi. Nie daremnie więc pomagali Krzyżacy swemu
pochrześnikowi.
Toż przynajmniej pomagali mu nieleniwie. Zaledwie nastała wiosna roku 1384, ta wiosna,
która już to na dzień św. Stanisława, już to na Zielone Świątki przyrzekała Polsce Jadwigę,
wyruszyli „Niemcy” z Witołdem na zawojowanie ziemi litewskiej. Przed wszystkim szło
Krzyżakom o uzyskanie tam raz na zawsze pewnego punktu oparcia, pewnej niezdobytej wa-
rowni, która by w wszelkich kolejach przyszłości ciężyła jarzmem nad Litwą. Postanowiono
w tym celu zbudować obyczajem krzyżackim w miejscu zburzonego przed laty Kowna nową
olbrzymią twierdzę, nazwaną Marienwerder, czyli wyspa Najświętszej Panny. Taż budowa
stała się głównym przedsięwzięciem obecnej wyprawy zbrojnej. Pod zasłoną ogromnej armii,
krzyżowej, składającej się z braci zakonnych, wojsk krajowych i tysięcy rycerstwa zagranicz-
nego, prowadzonych przez samegoż wielkiego mistrza Czolnera, nadpłynęły niezliczone ło-
dzie z rzemieślnikami, żywnością i całym przyborem budowniczym.
Podczas gdy pojedyncze oddziały zbrojne ciągłymi utarczkami z nieprzyjaciółmi oczysz-
czały okolicę kowieńską, tłumy murarzy, kowalów, kamieniarzów pracowały z największym
pośpiechem nad nowym grodem. Sześćdziesiąt tysięcy ludzi, ośmdziesiąt tysięcy koni było
przez sześć tygodni w nieustannym około niego ruchu i trudzie. Nareszcie wzniósł się gród
niebotyczny. „Za pomocą takich twierdz – zawołał uradowany mistrz wielki – niczym podbi-
cie Litwy!” Jakoż poprzestano tym razem na zbudowaniu sobie warowni. Poniesiona od Ja-
giełły porażka pod Wilkiszkami przyspieszyła powrót Niemców do domu. Witołda zaspoko-
jono jako tako dokumentem solennym, wydanym w Marienwerder w oktawę Bożego Ciała,
dnia 16 czerwca, a przyrzekającym mu rychłe przywrócenie ziemi ojczystej.
Nie mogło to zadowolić Witołda. O ile on nie całkiem szczerze lgnął do Zakonu, o tyle i
Zakon raczej swą własną niż Witołdową popierał sprawę. Tak niepewna przyjaźń potrzebo-
wała lada wstrząśnienia, aby do szczętu się rozchwiać. Przyszło to wstrząśnienie tymiż czasy
od strony Polski. Miał tam wreszcie około Zielonych Świątek nastąpić niewątpliwy przyjazd
8
Strona 9
Jadwigi. Dopóki panowie krakowscy nie mogli według swego upodobania rozrządzać ręką
Jadwigi, dopóty wszelkie porozumienie z Jagiełłą było przedwczesnym. Teraz jednakże
zmieniła się postać rzeczy. Nieodzowność bliskiego przybycia Andegawenki pozwalała my-
śleć o jej ręce i tronie. Niepodobną zaś była wszelka myśl o tym, dopokąd Witołd nie zerwał
związków z Zakonem. Na toż bowiem miał Jagiełło przesiedlać się do Polski, aby mu Krzy-
żacy z Kiejstutowicem rodzinną tymczasem wydarli Litwę?
Szło więc głównie o przejednanie Witołda. I „gęsto” też syłał Jagiełło poufnych doń orę-
downików z listownymi przyrzeczeniami. Zasługiwały one teraz na większą niż kiedykolwiek
wiarę. Łatwy do zrozumienia i n t e r e s samegoż Jagiełły w tych rokowaniach świadczył o
szczerości intencji. Błyszcząca na dnie całej sprawy korona polska, przeznaczona z dala Ja-
gielle, pozostawiała Wielkie Księstwo Litewskie niejako samo przez się synowi Kiejstuto-
wemu. Gdy więc było czym dzielić się, nietrudna była zgoda. W tym samym miesiącu czerw-
cu, kiedy obaj Gedyminowice mogli Jadwigę mniemać już powitaną i ukoronowaną w Kra-
kowie, dojrzało w samym zanadrzu krzyżackim tajne przymierze między Witołdem a Jagiełłą.
Przyszły król polski przyrzekł swojemu stryjecznemu bratu cały udział ojcowski, księstwo
trockie. Nowo wychrzczony brat ofiarował nie tylko odstąpienie Krzyżaków, lecz nadto umy-
ślił przynieść Litwie w gościniec krwawą klęskę krzyżacką.
Zaczem oznajmił Witołd Niemcom w pierwszej połowie lipca, iż powziąwszy wiadomość
o zamierzonym najściu Skirgiełły z Litwą na Prusy chce mu stawić czoło u granic. Pod tym
pozorem zbliżył się cały orszak Witołdów, złożony z kilkuset spółwygnańczych Litwinów,
między którymi zwłaszcza szwagier Witołdów Sudemunt, ku krzyżackiej warowni Jurbork.
Zatrzymawszy się tam, zawezwano komtura miejscowego, Dytryka Kruste, na spieszną do
Witołda naradę. Komtur wziął kilku braci i zeszedł z zamku. Ucieszyli się Krzyżacy udanym
ostrzeżeniem Witołda, iż Skirgiełł i Jagiełło chcą uderzyć na nieprzygotowaną Ragnetę. „Wy-
ślijcie czym prędzej wieść o tym do załogi tamecznej – ozwie się Witołd – a nazajutrz ja sam
w pomoc przybędę.” Wdzięczni Prusacy zaprosili Witołda przy pożegnaniu na wieczerzę do
zamku. „Wolę zapolować w pobliskim lesie – odpowie zaproszony – a z wami niech tam mój
szwagier Sudemunt pobiesiaduje. I przyślijcie mi też kilku łowców z sieciami.”
Krzyżacy odeszli z Sudemuntem, odprowadzonym przez kilku bojarów zbrojnych. Alić na
moście najwyższym rzuca się naraz Sudemunt z bojarami na Niemców. Dwaj towarzysze
komtura i strażnik bramy padli natychmiast trupem. W oka mgnieniu skoczyła reszta Litwy w
bramę otwartą i opanowała zamek. Komtur poszedł w kajdany. Wszelkie zapasy zostały splą-
drowane. W krótkim czasie nie było śladu Jurborka.
Ten sam los spotkał warownię Bajernburg. Najwięcej atoli zależało Litwie na opanowaniu
świeżo zbudowanego Marienwerder. Co nierównie dłuższego czasu, nierównie gwałtowniej-
szych wymagało natężeń. Wzięto się więc spólnymi siły do czynu. Do coraz liczniejszej dru-
żyny Witołdowej przybyło wojsko Skirgiełły. Z nimi połączyły się roty jedenastu innych
książąt litewskich. Wielki książę Jagiełło uzbroił wielką wyprawę. W ośm tygodni po ustą-
pieniu Witołda z Prus obiegła ogromna armia litewska wyspę Najświętszej Panny, bronioną
znacznym oddziałem krzyżackim pod wodzą walecznego komtura, Henryka Klee.
Dla przeszkodzenia odsieczy krzyżackiej zatamowano zasiekami wszelką żeglugę na rzece
Niemnie. Nadzwyczajnie wielka liczba rozmaitych machin wojennych, znajdujących się w
wojsku litewskim, a kierowanych przez puszkarzy ruskich, „który to naród wielce tu biegłym
okazał się w tej sztuce”, biła dniem i nocą w mury zamkowe. Przez blisko ośm tygodni trwały
szturmy i wycieczki wzajemne. Na próżno sam marszałek Zakonu, znany później Konrad
Wallenrod, nadciągnął z posiłkami. Śmierć komtura Henryka i coraz smutniejszy stan rzeczy
wewnątrz zamku odjęły wszelką nadzieję utrzymania się. Zapamiętały wreszcie szturm wojsk
litewskich, trwający od świtu aż do południa, dokonał dzieła.
Zdobyto wszystkie główne przedmurza. Pozostała jeszcze w ostatniej baszcie garstka zało-
gi złożyła broń. Stu pięćdziesięciu rycerzy zakonnych wraz z komturem i wielą rycerstwa
9
Strona 10
zagranicznego padło od miecza. Pięćdziesięciu pięciu braci krzyżackich, pięćkroć tyleż gości
rycerskich, odpowiednia ilość pospólstwa wojennego dostały się w niewolę. Przez długi czas
pracował Zakon bezskutecznie nad uwolnieniem swych jeńców. Od dawna żaden krok polity-
ki krzyżackiej nie zakończył się tak smutną katastrofą, jak krwawo teraz opłukane chrzciny
Witołda. „Płochy” Kiejstutowic poczytał za nic obłudną ceremonię taplawską, i był gotów
przyjąć z równą łatwością gdziekolwiek indziej chrzest drugi. Wielki książę Jagiełło opano-
wał wydartą sobie bramę litewską, uzyskał trzy mocne twierdze, przejednał brata nieprzyjaz-
nego i zabezpieczony na jakiś czas od wrogów mógł pomyśleć o związkach zagranicznych, o
młodzieńczej królowej polskiej.
Już ona właśnie od kilkunastu dni bawiła w nadwiślańskiej stolicy. Już spełniona tam ko-
ronacja pozwalała wielmożom krakowskim ofiarować w małżeństwo rękę młodej królowej.
Teraz to – jak według upewnienia najświadomszych kronikarzy litewskich wnosić możemy –
„syłali panowie krakowscy raz po raz do wielkiego księcia Jagiełły, przedstawiając mu, aby
przyjął chrzest w obrządku Rzymu starego i poślubił sobie dozgonnie ich królowę Jadwigę, i
został u nich królem w Krakowie na całą ziemię lacką”.
Teraz też nim Jagiełło wziął przewagę stanowczą, zależało wszystkim przeciwnikom ślu-
bów litewskich na jak najusilniejszym stawianiu mu przeszkód w drodze. W szczególności
jeden z takich przeciwników, Ziemowit Mazowiecki, niezupełnie jeszcze próżen nadziei ręki
królowej Jadwigi, a jako najbliższy sąsiad Jagiełły najlepiej o jego zamysłach uwiadomiony,
zakrzątnął się teraz około podniecenia mu nowej burzy.
Najstosowniejszym do tego środkiem była czynna spółka z Zakonem. Jakoż w pięć tygo-
dni po koronacji Jadwigi, prawie jednocześnie z zdobyciem wyspy Najświętszej Panny, czyli
Starego Kowna, przez Jagiełłę, dnia 23 listopada wszedł książę Ziemowit w nowy układ z
wielkim mistrzem krzyżackim zapewniający księciu pożyczkę 3600 kóp groszy pragskich, a
Zakonowi zastaw szerokiej przestrzeni ziem mazowieckich, tak zwanej krainy zawkrańskiej
między rzekami Wkrą, Nidą, Orzycem a Lidynią. Celem tego układu wymienia dokument
wyraźnie wojnę ciągłą z Jagiełłą, któremu Ziemowit z jednej strony pieniędzmi krzyżackimi
mógł psować szyki w Polsce, a Krzyżacy tym skuteczniej dojeżdżać z drugiej, z ziemi za-
wkrańskiej, leżącej w pobliżu najmniej obronnych granic litewskich.
Nie wielce to atoli przeszkodziło Jagielle. Co do wojny, ta wprawdzie według życzeń Zie-
mowitowych nie przestała zagrażać Litwie. Bezpośrednio z nową wiosną roku 1385 zaczęły
się nowe kroki nieprzyjacielskie. Przedłużając się z coraz większym wysileniem aż do jesieni,
trwały one przez całą porę swadziebnych układów Jagiełły z Polakami. A lubo żadnym sta-
nowczym nie uwieńczone skutkiem, sprawiły te walki niemałą Zakonowi i Litwie szkodę,
zwłaszcza w jeńcach. Już pod koniec miesiąca kwietnia okazują się obiedwie strony znużone
wojną. Dnia 21 i 24 kwietnia udzielają wielki mistrz Czolner i marszałek Wallenrod w celu
układów o wzajemną wymianę jeńców dwutygodniowego zawieszenia broni Jagielle. W ty-
dzień później, dnia 30 kwietnia, znajdują się Krzyżacy i wielki książę litewski dla uskutecz-
nienia wykupu w zwykłym miejscu zjazdów litewskich, na znanej wyspie Dubissie.
Nie załatwiwszy jednakże sprawy, przestają obiedwie strony na wytknięciu sobie pory no-
wego zjazdu, zapowiedzianego w wilię Bożego Ciała, dnia 31 maja. I ten, jak się zdaje, do
żadnego nie przywiódł rezultatu. Jeńcy, mianowicie krzyżaccy, pozostali w niewoli. Wypo-
minając Jagielle przez długie lata niechęć wrócenia im wolności, zarzucali mu Krzyżacy, nie
wiemy li, czy potwarczo, że ich sprzedawał w dalsze strony Rusinom. Przedłużał się tedy
ciągle stan wojny, a im jawniej występowało na widok, co Jagiełło przedsiębrał tymczasem w
stronach Polski, tym groźniej rozpłomieniał się daremny przeciw temu opór krzyżacki. Gdy z
jesienią roku bieżącego nadejdzie stanowcza chwila swadziebnych układów litewsko-
polskich, obaczym Jagiełłę pod śmiertelnym mieczem jednej z największych wypraw teutoń-
skich. Teraz spojrzyjmy na rozpoczęte już kroki onej swadźby.
10
Strona 11
Jak pierwszą widoczniejszą wynikłość porozumienia między Polską a Litwą można było
upatrzyć w przyjaznym powrocie Witołda z ziemi Krzyżaków, tak też dokonanej tymczasem
ostatecznej ugodzie z nim należy tu wzmianka najpierwsza. Dopiero w porze dziewosłębin
krakowskich otrzymuje Witołd od stryjecznego brata Jagiełły księstwo grodzieńskie z Podla-
siem. Ze względu na prawo Kiejstutowica do ojczystego księstwa trockiego, tj. do całej poło-
wy Litwy, nie czyniło obecne nadanie zadość słusznym jego żądaniom. Poprzestał wszelako
dawny przyjaciel Jagiełłów na podziale niedostatecznym, spodziewając się, że prawdopodob-
ne ustąpienie wielkiego księcia do Polski poda sposobność do słuszniejszego układu. W
uczuciu swojej niezaprzeczonej wyższości umysłowej nad wszystkimi teraźniejszymi książęty
litewskimi, wyższości tak świetnie w późniejszych latach na cały świat rozgłoszonej, cieszył
się Witołd niepłonną nawet nadzieją, iż ta sama fortuna, która mniej godnego Jagiełłę sadzała
na tronie polskim, jemu przynajmniej wielkoksiążęcego nie odmówi zaszczytu.
Atoli fortuna a ludzkie wyobrażenia o słuszności z dawien dawna różnymi krążyły tory.
Ileż to walk, prób, nieszczęść musiał pierwej przebywać Witołd, nim mu w końcu padła na-
groda! Jagiełło, przeciwnie, bez walki i znoju kroczy od tryumfu do tryumfu, w coraz pięk-
niejsze bogaty wieńce. Zachodzi w tej mierze osobliwszy pomiędzy obudwoma braćmi stry-
jecznymi stosunek, którego dobrze świadom był syn Kiejstutów. Nie możemy nie wpatrzeć
się bliżej w tę osobliwszą grę losów, złagodzoną jedynie okolicznością, iż jeśli Witołd nie
zasłużył na wiele z swoich nieszczęść, Jagiełło w znacznej części był godzien swojej fortuny.
Owszem, obadwaj wnukowie Gedymina, jakkolwiek różni losem, ujmują przy bliższym po-
znaniu równą miarą najpiękniejszych darów natury, zaledwie spodziewaną w rodzie pogań-
skim. Mając z kolei uwidomić sobie bliżej obudwóch zwróćmy tu oko naprzód na syna Ol-
gierdowego, gotującego posłów do Polski.
Od kolebki świeci mu gwiazda szczęścia, przychylają mu się życzliwie wszystkie serca.
Lubo dopiero s i ó d m y z synów Olgierda, bierze Jagiełło według życzeń ojcowskich pierw-
szeństwo przed resztą braci i nadzieję Wielkiego Księstwa. Wielka księżna Julianna utopiła w
nim wszelką miłość swej piersi macierzyńskiej, drżącej o każdy krok ulubieńca. Pomni na to
Krzyżacy jakże zręcznie przypochlebiają się księżnie, pieszcząc jej serce słówkami troskliwo-
ści o bezpieczeństwo „przesławnego syna Jagiełły”, zagrożonego niedawno owym „psem
wściekłym”, Kiejstutem! Toć do późnej śmierci zachował kochanek matczyn wiele zabobon-
nych zwyczajów i wspomnień tego miękkiego wychowania macierzyńskiego.
Gdy ojciec Olgierd umarł, ów „wściekły pies” stryj Kiejstut mogąc z łatwością owładnąć
Wielkie Księstwo, owszem, niejako zniewolony do tego niebezpieczeństwem krzyżackim,
korzy przed szczęśliwym swoją skroń siwą, bije mu czołem jako wielkiemu księciu. Takąż
samą miłością lgnie ku niemu młody syn Kiejstutów, Witołd, pełen zaufania w równą przy-
jaźń i szlachetność Jagiełły. Kiedy ojciec Kiejstut ostrzega syna o spiskach Olgierdowica z
Zakonem zamierzającym zgubę obudwóch, młody przyjaciel Jagiełłów nie chce temu dać
wiary. Dopiero ujęte w opanowanej stolicy listy krzyżackie przekonywają go o nieszczęsnym
zamachu. Za co ukarał go stary Kiejstut jedynie wydzieleniem mu nieco mniejszego księstwa,
nie śmiąc podnieść ręki na wolność lub życie ulubieńca całej rodziny.
W wynikłej zaś potem wojnie między Kiejstutem a wielkim księciem któż zwycięża? –
szczęśliwy. Wspaniałomyślny Kiejstut ginie w więzieniu; ufający Jagielle Witołd tuła się na
wygnaniu; Jagiełło znowuż w blasku fortuny. Chwilowe upokorzenie wynagradza mu się
wkrótce zupełnym tryumfem nad przeciwnikiem. Zwycięzca Kiejstuta i Witołda odzyskuje
snadnie berło nad całą Litwą, a pomyślny bieg okoliczności dorzuca mu ziemię po ziemi w
darze. Śmierć króla Ludwika przysparza Litwie, bez dobycia oręża, zaprzedane przez staro-
stów węgierskich grody wołyńskie; domowe zamieszki w Polsce dozwalają zająć Podlasie;
acz miecz krzyżacki wisi nad głową, czemuż by jeszcze dalszych, wspanialszych darów nie
miał spodziewać się ulubieniec ludzi i losów?
11
Strona 12
Uderza zaś szczęście Jagiełły tym osobliwszym urokiem, im skromniejszą była cała osobi-
stość człowieka, któremu tyle słońca świeciło. W tym dwuświetle zupełnej prostoty, prawie
prostaczości osoby, a nieprzebranej łaski przeznaczeń przedstawia syn Julianny jedno z naj-
dziwniejszych, owszem, najpowabniejszych zjawisk historii. Baczniejszego atoli potrzeba
oka, dłuższego przeciągu czasu, aby je należycie ocenić. Gdyż na pozór był to człowiek po-
spolity, gnuśny, tępego pojęcia, zaniedbanej powierzchowności. Ulubieniec fortuny chadzał
zwyczajnie w prostym szaraczkowym kożuchu. Lubo garderobę książęcą zdobiły coraz nowe
szaty bogate, on ledwie w największe uroczystości przywdziewał szarą szubę aksamitną, bez
żadnych zresztą ozdób.
Co do samej postaci, tej nie brakło siły i wdzięku. Na krzepkim ciele miernego wzrostu,
odznaczającym się niepowszednią kształtnością, siedziała głowa mała, powzdłużna, o ścią-
głych rysach twarzy, zwłaszcza ku podbródkowi kończasto ściętej. Długa szyja, smagłe jago-
dy, wysoko z włosów obnażone czoło dodawały powzdłużności obliczu. Oświecały je nie-
wielkie czarne oczy, niezmiernie niespokojne i ruchliwe. Z ust ocienionych długim, lecz cien-
kim wąsem wylatywały słowa szybkie, grubym rzucane głosem. Ta szorstkość głosu, poryw-
czość mowy, niestałość wzroku znamionowały naturę żywą, która w innym położeniu mogła
była snadnie skrnąbrnieć i zdziczeć. Wszelako przyświecające Jagielle zewsząd uśmiechy
szczęścia i ludzi, długoletnie pieszczoty matki, która tak powszechnie wiadomy wpływ wy-
warła na charakter swojego syna, zleniwiły, ugłaskały wrodzoną rzutność i cierpkość.
Jakoż najwidoczniejszą cechą jego osobistości przedstawia się właściwa takim przedmio-
tom długiego rozpieszczenia miękkość, powolność, ociężałość umysłu. Jagiełło lubił do zbyt-
ku wczas, wylegał się do południa, trawił wiele czasu w gnuśnym spoczynku. Równie długie
chwile więziły go u stołu uczt codziennych, wlokących się nieraz do sześćdziesiątej misy,
ściągających mu zarzut zbytniego rozmiłowania w jedle. Ufny swojej szczęśliwej gwieździe,
nie spieszył się wielki książę nawet w rzeczach najgorętszego życzenia, w drodze do zwycię-
stwa nad przeciwnikiem śmiertelnym. Co zaś na zewnątrz przybierało postać leniwej ocięża-
łości, to w duszy objawiało się przeświadczonym o swoim sukcesie umiarkowaniem, wstręt-
nym wszelkiej przesadzie, przeciwnym stanowczemu zrywaniu z jakimkolwiek nieprzyjacie-
lem. Zbyt skwapliwych żołnierzy upominał Jagiełło przysłowiem: „Na przód nie wyrywaj się;
z tyłu nie pozostawaj się.” Podobnież porywczy szermierze słowem otrzymywali przestrogę:
„Słowo wylata wróblem, powraca wołem.” Nawet przy ofiarach Bogu Najwyższemu nie
zdało się Jagielle rzeczą rozumną żałować małego datku diabłowi.
Temuż szczęściu Jagiełłowemu, mianowicie nader czułej opiece matki, pieszczącej go
przyzwyczajeniem do onych gnuśnych wygód, chroniącej go według tamtoczesnych wyobra-
żeń od wszelkich udręczeń edukacyjnych, należy przypisać dalszą właściwość naszego Ol-
gierdowica, zbyt niedostateczne ukształcenie rozumu. Mimo łatwość o nauczycielów krzy-
żackich, mimo wzorów niepośledniej w tym względzie ogłady ojca Olgierda, stryja Kiejstuta,
stryjecznego brata Witołda nie umiał syn Julianny ani pisać, ani czytać, nie mówił innym ję-
zykiem jak tylko macierzystą ruszczyzną, znany był z swego „prostactwa”. Najprzykrzej ra-
ziła jego tępość umysłu tym, iż gdy Jagiełło w czymkolwiek popełnił raz pomyłkę, trudno
było przywieść go do zrozumienia fałszu, acz nie nadrabiał uporem.
Ponieważ jednak ten brak rozwinięcia umysłowego nie pochodził z braku zdolności, przeto
czuł go później bardzo dotkliwie teraźniejszy pan Litwy i zostawał w ciągłej obawie, aby nie
popaść z tej przyczyny w lekceważenie u ludzi. Zaczem opanowała go z czasem niezmierna
drażliwość w tym przedmiocie. Pewnego razu w chęci schlebiania Jagielle użyli Krzyżacy w
liście do niego wyrazów: „jak to wasza wielmożność w swojej wrodzonej mądrości sam ła-
twie pojmiesz”. Nieprzyjazny Zakonowi kanclerz Jagiełłów, odczytując mu list niemiecki,
przełożył te wyrazy w sposób nieco szyderski. Ileż stąd gniewu spadło na Zakon! Ile przepra-
szających i uniewinniających się zapewnień wielkiego mistrza musiało koić urazę urojoną!
12
Strona 13
Drażliwość z powodu uraz mniemanych cóż nieodzowniej wiodła za sobą, jeśli nie ciągłe
domniemywanie się onych? Stąd najniedogodniejszym następstwem rozumowego przytępie-
nia Jagiełły stała się nieograniczona podejrzliwość, upatrująca wszędzie zdradę przeciwko
sobie. Zwłaszcza przyszłe jego małżonki, posądzane raz po raz o wiarołomstwo, cierpiały od
tej wady. I władała ona tym zuchwałej jego umysłem, im powszechniejsza rzeczywiście de-
moralizacja epoki usprawiedliwiała ją w pewnej mierze, im staranniej samo wychowanie ma-
cierzyńskie przyzwyczaiło go używać w każdej chwili przeróżnych fortelów ostrożności w
celu zapobieżenia zamachom na bezpieczeństwo, na życie.
Najpowszechniejszym z tych zamachów była wówczas trucizna. Wychowańcy XIX wieku,
tak potępianego od wielu moralistów, cóż my wiemy o tej trucizniczej pladze stuleci średnich,
stuleci mniemanego błogosławieństwa! Gdzie indziej możemy naczytać się o jej tysięcznych
ofiarach z a g r a n i c ą . Tu dość będzie przypomnieć wypadki otrucia w samym gronie ksią-
żęcym osób naszej powieści w kilkuletnim przeciągu czasu. „Zadawano” sobie tedy z niesły-
chaną lekkomyślnością. W roku 1392 zginął od trucizny jeden z najznakomitszych rodzonych
braci Jagiełły. W roku 1394 zabiła ona drugiego. Prawdopodobnie w tym samym roku otruto
dwóch synów Witołdowych. Około roku 1393 zamordowano trucizną książęcia mazowiec-
kiego, Henryka, brata Semka naszego. Mało co później zjadł ją „w czarnym pieprzu” nasz
Zygmunt Luksemburczyk i tylko dzięki nadesłanemu od rakuskiego książęcia Wilhelma leka-
rzowi, po najhazardowniejszej kuracji umknął śmierci. Lecz rodzony brat Wilhelmów, książę
rakuski Albrecht, któremu wraz z Zygmuntem „zadano” w tym samym czarnym pieprzu,
umarł w dni kilka. Tym samym zaś lekarstwem, które ocaliło Zygmunta, z przydatkiem sma-
gania brzucha rózgami uratował się podobnież od otrucia teraźniejszy biskup krakowski Jan,
sławny medyk, szczęśliwszy od kilku zmarłych spółtowarzyszów nieszczęścia.
Śród takiego pomorku nie dziw, że książęta otoczeni mnogimi nieprzyjaciółmi, że dziedzi-
ce wydzieranej sobie od tylu spółzawodników wielkoksiążęcej korony Litwy, a między nimi
zwłaszcza Jagiełło, mieli się na ostrożności. Przeróżne sposoby trucia zmuszały do szukania
bezpieczeństwa w również rozlicznych, nieraz cale dziwacznych środkach. Najzwyklejszemu
niebezpieczeństwu w kielichu biesiadniczym zapobiegał Jagiełło, jak jego ojciec Olgierd,
jego stryj Kiejstut, jego stryjeczny Witołd, zupełną wstrzemięźliwością od wszelkich trun-
ków. Zapewne nierzadkie też podsuwanie trucizny w owocach zmierziło Jagielle jabłka, mo-
gące przed podaniem przechodzić wiele rąk ludzkich. Tylko słodkie gruszki zajadał nasz Ol-
gierdowic z ukradka, spotkawszy szczególnie dobry owoc tego rodzaju nie przeznaczony dla
siebie, a tym samym pewniejszy. Chroniąc się przysmaku albo naczynia zatrutego u stołu,
zdziwiał on nieprzyjmowaniem półmisków ani nożów, nawet bielizny i sukien od kogokol-
wiek innego oprócz dworzan, którzy mieli sobie to powierzone.
W ogólności nie należało dozwalać zawsze przystępu lada komu. Konieczna zaś przezor-
ność w wyborze osób wyradzała niejako drugą konieczność – zbyteczne poleganie na pew-
nych wybranych raz powiernikach. Szkodliwa też skłonność ku podszeptom oszczerców i
zauszników, przyczyna tylu w życiu utrapień dla niego i dla innych, to druga wada rozumo-
wej niedojrzałości syna Julianny. Obydwie, podejrzliwość i chętne podstępcom ucho, przy
pomocy nieograniczonego samowładztwa wielkich książąt litewskich wystarczyłyby do zro-
bienia kogo innego tyranem. Tymczasem w życiu Jagiełły przeminęły one lekkim cieniem
domowym, bez wpływu na losy rządzonych ludów. Większego wpływu nie dopuściło im za-
cne s e r c e Jagiełły.
Obok ubóstwa rozumowego jakież za to bogactwo serca! Przyznawa mu to sędzia raczej
przeciwny niż bezstronny, wchodzący w najdrobniejsze szczegóły jego życia. Wszystko, co tu
opowiadamy o Jagielle, płynie z tak wiarogodnych, bo zgoła oziębłych dla niego ust. Owóż
uderza naprzód w rozpieszczonym miłośniku spoczynku sama potęga namiętności. Wszelkie
nałogi gnuśnego wychowania, wszelkie wpojone nim zasady moralnej leniwości Jagiełły nie
zdołały przeszkodzić temu, aby przy lada zdarzeniu nie zagrała w nim krew. Żądze zmysłowe
13
Strona 14
aż nadto żywo bodły go do lat późnych. W nagłym wzburzeniu gniewu gotów był książę po-
rwać własną ręką natręta i wtrącić go do turmy. „Ty do mnie z pergaminem, a ja do ciebie z
dzidą!” – odpowiadał on swoim prędkim, grubym głosem Krzyżakom, gdy wreszcie nie stało
mu cierpliwości. Z tej przyczyny powstrzymywano go od osobistego udziału w podobnych
konferencjach, aby łatwo rozpłomieniona iskra namiętności wbrew owym maksymom przy-
swojonego umiarkowania nie rzuciła pożogi w rozgowory spokojne.
A jakże namiętnie oddawał się Jagiełło głównej życia swego rozkoszy, polowaniu! Pierw-
szy łowca swojego czasu, utapiał on w nim wszystkie swoje myśli, chęci, nadzieje. Nie było
pory roku lub życia, w której by mu ono zobojętniało. W przerwie zwykłych zabaw myśliw-
skich lubił wielki książę przypatrywać się szczwaniu byków. Pobłażliwy we wszystkim, nie
przebaczał on żadnemu przewinieniu w rzeczach łowiectwa. „Myśliwiec od dziecięctwa”,
pozostał on nim do zgrzybiałej starości. Jeszcze jako 75-letni starzec złomał Jagiełło nogę
goniąc w Białowieskiej Puszczy niedźwiedzia. Kiedy inni upadali na siłach, on dniem i nocą,
nie czując mrozów i niepogody, przedzierał się przez śniegi, bagna, zarośle, skory do obsypa-
nia złotem znużonych towarzyszów, byle dotrzymali mu kroku. Niemało też skarbów utonęło
w ręku łowców i psiarzy. Poważne osoby, obce ponętom zabawy leśnej, sarkały nie bez za-
zdrości na szafowanie dochodów publicznych ludziom niegodnym.
Wszakże nie brakło i godniejszym. Gdyż serce książęce nie ograniczało się bynajmniej na
zamiłowaniu myślistwa. Poznawszy jego żywość namiętną, poznajmy je z innej strony. Ze-
wsząd ono godne współczucia i chwały, nie wzbranianej mu nawet „przez surowych przyga-
niaczy łowiectwa. W dziecinnej szczerocie swojej nie znał Jagiełło cienia obłudy, „nie umiał
ukryć niczego”. Urazy doznane szły dziwnie prędko w niepamięć. Komu innemu zaś wyrzą-
dzoną zniewagę, gdy nadeszła chwila uznania winy, przebłagiwał książę ze łzami w oczach,
na klęczkach. Co do jego miłosierdzia, dobroci, rzadkiej ludzkości, żaden chwalca nie mógłby
przyznać mu więcej od onych osób poważnych, nie przebaczających mu wady najmniejszej.
Przeciw koniecznemu zwyczajowi władców dziczy litewskiej, zniewolonych panować krwa-
wym postrachem, wzdrygał się Jagiełło wszelkiego przelewu krwi. Jak mu łatwo było nagra-
dzać, tak trudno karać. Stąd najwinniejsi nierzadko otrzymywali przebaczenie; zwyciężeni
mogli być pewni łaski.
Troskliwość dla wdów, sierot, ubogich, których sprawy książę zwyczajnie sam rozsądzał
lub szczególnej prawości sędziom poruczał, bywa mu osobną pochwałą pamiętana. „Sprzed
oblicza książęcego – mniemał Jagiełło – nie powinien nikt odchodzić bez pociechy.” Choćby
więc małym datkiem; choćby upominkiem w złotogłowiu, w suknie lub soli żegnała zawsze
łaska pańska poddanych. Wdowy, sieroty, biedni odnosili dwójnasób. Pragnąc wzajemnych
oznak przychylności i czci przyjmował Jagiełło z upodobaniem podarki, acz najmniejsze,
odpłacane nagrodą „dwakroć większej wartości”.
Przypadkową lub umyślną gościnę u któregokolwiek z panów możniejszych wywdzięczała
darowizna sowita. Po każdych łowach zimowych rozsyłane bywały nie tylko panom, lecz i
mniej zamożnym osobom solone upominki zwierzyny. Ponieważ zaś ośmieleni łaskawością
poddani nieraz zbyt wielkich domagali się datków, przeto miewał Jagiełło zwyczaj dawać
tylko połowę tego, o co proszono. Należy to do najpiękniejszych rysów jego dobroci. Służy
bowiem za dowód, że ta chęć „pocieszania” ludzi nie płynęła ze ślepego pochopu do rozdaw-
nictwa, lecz rzeczywistej, świadomej swego celu ludzkości.
I nie były to jedyne zalety serca Jagiełłowego. Nad pociechę codziennej dobrotliwości
znało ono jeszcze wzruszenia wyższe, wspanialsze. Zaciągniętym obowiązkom dochowywał
Jagiełło jak najsumienniej wiary, a uczyniona Krzyżakom obietnica przyjęcia chrześcijaństwa
w ciągu lat czterech zapewne niepoślednio wpłynęła na jego teraźniejsze zamysły. „Widok
każdego szlachetnego czynu, czy to na wojnie, czy w domu rozgrzewał mu serce”, pobudzał
14
Strona 15
do radości i pochwał, otwierał rękę do nagród. Pod jego okiem najwaleczniejsi stawali się
jeszcze waleczniejszymi, lada ciura skrzętnym i mężnym. „Stąd prawie wszystkie wojny Ja-
giełły miały niezwykłe powodzenie.”
Co owa leniwość książęca zawiniła, to jego pochop do ocenienia zasługi powetował.
Zwłaszcza iż kto raz zacnym czynem zwrócił oczy na siebie, ten już na długie lata zaskarbił
sobie łaskę książęcą. Tylko urazy szły w zapomnienie; przysługom nigdy nie wygasała
wdzięczność. Jakoż ta pamięć serca zdobi je niewymownie poważnym wdziękiem. To dobro-
tliwe serce ujmuje jeszcze niezwyczajną g ł ę b o k o ś c i ą uczucia. Oddając się jakiemukol-
wiek przywiązaniu, oddawało się ono c a ł e , na zawsze. Gdy losy późniejsze zniewoliły Ja-
giełłę spędzić drugą połowę życia z dala od Litwy, w stronach piękniejszych, wszelkie zalety
i powaby tych nowych stron nie zdołały oziębić mu serca do ubogiej, rodzinnej Litwy. Pieśń
słowika litewskiego, droga mu z wspomnień młodzieńczych, podsłuchiwana w starości pod
obcym niebem, była ostatnią przyjemnością jego życia, powodem jego śmierci. Malowidło i
budownictwo ruskie, przypominające Jagielle strony ojczyste, zdawało mu się zawsze pięk-
niejszym nad wszystkie inne. Owszem, dla tej głęboko uczuciowej natury nie było cale
wdzięku, gdzie nie było pociągu serca.
Stąd zupełna w niej obojętność dla wszelkich świecideł i próżnostek zewnętrznych, dla ko-
rzyści światowych. W wieku, kiedy wszyscy zbytkowali strojem błyszczącym, on chodził w
prostym tołubie, nie cierpiał złota na sukni. Śród pokolenia chciwego i sprzedajnego on „nie
miał zgoła serca dla wziątku”. Nawet korona późniejsza, o tyle wyższa nad wielkoksiążęcą
mitrę litewską, nie przekupiła go. „Pomny zawsze dawnego chudopacholstwa”, był Olgier-
dowic w każdej chwili gotów złożyć ją w cudze ręce i wrócić nazad do pierwotnej mierności.
Tylko prośby nowych poddanych odwiodły go od tego. Gdy zaś jakiekolwiek życzenie serca,
choćby istne dziwactwo, padło sporem pomiędzy Jagiełłę a tę koronę, potrzeba było najusil-
niejszych starań, aby mu nie dopuścić otrząśnienia się z niej. „Już was prosiłem – odzywa on
się natenczas do swoich nowych poddanych – abyście odebrali sobie waszą koronę i pozwolili
mi wrócić do mojej Litwy dziedzicznej. Tylkoż tego i dzisiaj żądam od was!”
Taka przewaga skłonności wewnętrznej nad wszelkimi innymi względy tłumaczy wreszcie
pewną mniej zrozumiałą okoliczność. Ten uczuciowy, ten dobrotliwy Jagiełło – jak ów suro-
wy sędzia jego oznajmia – nie kochał „żadnej” z swoich przyszłych małżonek. Jest to wiado-
mość niezupełnie dokładna. Gdyż wspomnioną tu ofiarę z korony chciał Jagiełło uczynić wła-
śnie dla zapewnienia sobie ręki jednej z małżonek swoich, namiętnie ukochanej. Lecz gdyby
nawet prawdą, byłożby to w istocie rzeczą niezrozumiałą? Czy, owszem, nie wypadałoby
zgodzić się na to, że im samowładniejszym był głos uczucia, tym mniej łatwo przestawało
serce na poniewolnym, niejako narzuconym sobie przedmiocie przywiązania, jakim zazwy-
czaj darzą małżeństwa dyplomatyczne? Skore do całkowitego oddania się, pragnęło ono od-
dać się z własnej woli, według własnego wyboru. Poniewolność mogła oziębić dla anioła.
Już samo z siebie wynika, iż tak niezwyczajna uczuciowość usposabiała do wzruszeń reli-
gijnych. Mniejsza w porównaniu obfitość i uprawa rozumu nadawała tym więcej siły temu
usposobieniu. Toż nie znaleźć pobożniejszego książęcia nad Jagiełłę. W całym jego życiu
późniejszym ujrzym go codziennie w modłach gorących, często w pielgrzymkach pobożnych,
nawet śród bitwy na klęczkach. Wtedy wojenne jego czyny splotą się nierozłącznie z zasłu-
gami religijnymi, sława zwycięzcy przygaśnie od sławy apostoła. W obecnym jednakże stanie
pogaństwa wszelka religijność Jagiełły ograniczała się na praktykę pewnych obrzędów gu-
ślarskich, pewnych od matki Rusinki przejętych zabobonów. Teraz uwaga książęca czuwała
głównie nad tym, aby przy rannym wstawaniu z łoża nie stąpić pierwej lewą niż prawą nogą,
bo to wróży dzień nieszczęśliwy. Przy goleniu brody wtykał książę włosy ucięte pomiędzy
palce i polewał je wodą. Przed wyjściem należało obrócić się trzykroć w koło i trzykrotnie
złamaną słomę rzucić poza się.
15
Strona 16
Jeśli te uroki nie przynosiły pożytku w chwili obecnej, tym ci bardziej mogły one szkodzić
czyściejszemu światłu wiary późniejszej. A był Jagiełło dziwnie chciwym światła i sławy.
Ubogi w rozum, podejrzliwy, lecz pełen serca, głęboko religijny, pałał on przy tym żądzą
zasłynienia przed światem, mianowicie przed tym światem polerowanego Zachodu, który
jego prostaczość malowała mu tym pełniejszym dziwów i blasku. Przy jego obojętności dla
wszelkich skarbów i błyskotek zewnętrznych, przy łatwej do zaspokojenia namiętności my-
śliwskiej, wreszcie przy właściwych tak bujnym sercom zachciwach wyobraźni stała się ta
żądza chwały światowej może najżywszym bodźcem życzeń i życia.
Dla niej gotów był Jagiełło uczuć zazdrość na widok chwały stryja Kiejstuta i wejść w za-
bójczy przeciw niemu spisek z Krzyżactwem. Dla niej w życiu powszednim nadstawiał on
zbyt chętnie ucha chwalcom i pochlebiaczom. Dla niej każdemu z gości zagranicznych
uśmiechało się nader łaskawe i okazałe przyjęcie: Dla niej nie wahał się Jagiełło później ścią-
gnąć na siebie nawet żale i wyrzekania swoich dawnych poddanych, zmuszanych przezeń do
zbytniego asymilowania się ludom zachodnim. Nie dość naturalna proporcja między mierno-
ścią rozumu a żądzą sławy spaczyła poniekąd całą postać Jagiełły, wpłynęła nawet niepo-
myślnie na jego serce, które na widok niemożności dorównania prawdziwie wielkim duszom
mogło na chwilę spowszednieć, zmaleć. Toż gorące pragnienie chwały światowej przyczyniło
się wreszcie do skierowania Jagiełły ku tym zamysłom zagranicznym, które spowodowały
bliższe tu rozpatrzenie się w jego obrazie.
Nasz prostoduszny a czci żądny Jagiełło powziął myśl zostać królem sąsiedniego państwa
polskiego, małżonkiem młodocianej królowej polskiej, najpiękniejszej królewny swojego
czasu. Garnęła się ta fortuna prawie sama ku niemu, a ofiarowany za nią okup, rozbrat z po-
gaństwem, świecił raczej pozorem niźli istotą rzeczy. Jakkolwiek bowiem wielki był dar, któ-
ry uczynić mógł Polsce Jagiełło swym pochrześnictwem, umniejszała go przecież o wiele
okoliczność, iż prędzej czy później, bądź to dla nacisku Krzyżaków, bądź z innych przyczyn
m u s i a ł Jagiełło przynieść go komuś. Cała przeto wartość ofiary jego polegała dla Polski w
tym, iż Jagiełło nie gdzie indziej, tylko w Krakowie, nie inny, tylko „polski” ślubował przyjąć
obrządek.
Reszta pożytków z ochrzczenia i powołania syna Olgierdowego na tron Jadwigi wynagra-
dzała się Polakom równą miarą korzyści, jakie wzajem Jagiełło odnieść miał od Polaków. Za
uwolnienie od napadów litewskich dawali Polacy pomoc przeciw Krzyżakom. Nadzieję sze-
rokich nadań ziemskich w bezludnych krainach ruskich, uśmiechającą się możnowładzcom
koronnym, odpłacał Jagielle zaszczyt osiągnienia jednej z nieostatnich w Europie koron kró-
lewskich, w porównaniu z którą pogańska godność wielkiego księcia Litwy zdawała się chu-
dopacholstwem. Ograniczała się tedy przewyżka korzyści polskich na chwałę apostolstwa –
chwałę, którą w obecnym stanie Litwy lada kto, lada chwila, jak prześcigły już owoc, zerwać
mógł pierwej niż Polska. W takim zaś składzie rzeczy nastręczająca się Jagielle fortuna pol-
ska może liczyć przed wszystkim do owych darów niebios, jakie od dziecięctwa płyną piesz-
czonemu ulubieńcowi losów.
Jakoż nie zaniedbał on korzystać ze swego szczęścia. W kilka miesiący po przejednaniu
Witołda, zapewne mało co przed wydzieleniem mu księstwa grodzieńskiego i coraz groźniej-
szą na widokręgu burzą krzyżacką, pierwszych dni roku 1385 wyprawił Jagiełło świetną dru-
żynę posłów i dziewosłębów do Polski.
Przewodził poselstwu rodzony brat Jagiełłów, Skirgiełło, książę na Połocku i Trokach. Był
on już (jak o tym list krzyżacki do matki Jagiełłowej nadmienia) chrześcijaninem w obrządku
wschodnim, a wszystkie sprawy dotychczasowe przedstawiają go najgłówniejszą po Jagielle
osobą Litwy. Syn tejże samej matki, w łaskach u brata Jagiełły, towarzyszy Skirgiełło od
dawna wszystkim krokom wielkiego księcia, służąc mu za doradcę i współuczestnika w
onych tajnych zmowach z Krzyżakami przeciwko Kiejstutowi, w scenie poddania się i uwię-
zienia Kiejstuta, w dalszych zjazdach z krzyżackimi Niemcami na Dubissie i przy każdej in-
16
Strona 17
nej okoliczności. Toteż gdy upadek Kiejstuta opróżnił księstwo trockie, drugą stolicę Litwy,
odzierża ją przeciw Witołdowi Skirgiełło, a nawet powrót Witołdów nie wyzuwa go z niej.
Rozżalony Witołd przestaje na Podlasiu i Grodnie, a jego Troki ojczyste pozostają nadal w
ręku Skirgiełły, spółuczestnika fortuny Jagiełłowej.
Z tymże „walnym, przedniejszym i najwyższym” – jak go Jagiełło nazywa – posłem dzie-
lili trudy legacji dziewosłębiej przyrodni wielkiego księcia brat, Borys, drugi książę litewski
„stryjec” Jagiełłów, Olgimunt, wreszcie wielkorządzca wileński, Hanko. O pierwszym z nich
opowiadają zwyczajnie, iż opuściwszy przed dwudziestu laty rodzinę i ojczyznę błąkał się
przez ten czas po obczyźnie teutońskiej, po zamkach krzyżackich i dworach książąt niemiec-
kich, gdzie przyjął chrześcijaństwo zachodnie i ogładę światową, a za szczęśliwym powrotem
do ojczyzny sprawował teraz obowiązek obeznanego z cudzoziemczyzną swata i dyplomaty.
Wielkorządzcę Hanka, onego „mieszczanina rygajskiego”, który niedawno dopomógł Jagielle
do pokonania Kiejstuta, a odtąd pełnił u niego rolę jednego z najzaufańszych doradzców,
znamy podobnież biegłym w ówczesnych sprawach dyplomatycznych, mianowicie częstym
pośrednikiem w rokowaniach z Zakonem.
Składało się więc nasze poselstwo swadziebne z ludzi nader znamienitych i ogładzonych, z
chrześcijan, z czoła senatu litewskiego. Trzech głównych posłów otaczał odpowiedni orszak
bojarów i dworzan wielkoksiążęcych. Zwyczajem wieku szły z nimi „bogate dary” dla oblu-
bienicy koronnej, niepoślednie upominki dla panów rad koronnych. Jeszcze kosztowniejsze
obietnice korzyści, jakie odnieść miała Polska z ofiarowanej przez posłów ręki wielkiego
księcia Jagiełły, dodawały otuchy dziewosłębom. Zresztą nie pierwsi oni orędowali między
Litwą a Polską. Jak panowie krakowscy do Jagiełły, tak i Jagiełło do Krakowa niejednokrotne
poprzednio wyprawiał zwiady. Stąd wiedziano dokładnie w Litwie, jak stoją sprawy Polski i
jej królowej. Nie tylko sam kontrakt ślubu Jadwigi z księciem rakuskim, lecz nawet najdrob-
niejsze szczegóły tegoż układu, mogące przeszkadzać ślubom z Jagiełłą, nietajne były posłom
i zleceniom wielkoksiążęcym. A niosąc wszelkie środki ułatwienia swej propozycji, niosąc
znaczne zyski Polsce, a podarki Jadwidze mogły swaty litewskie śmiało stawać w Krakowie.
Stanęły one tam w połowie stycznia r. 1385. Za przybyciem na zamek wyznaczono im so-
lenne posłuchanie. Zgromadzili się w niezwykłej liczbie najprzedniejsi urzędnicy koronni tak
duchowni jak świeccy, ów biskup krakowski Jan Radlica, stary „pan krakowski” Dobiesław,
młody wojewoda Spytek, wielkorządzca Sędziwoj, z całą resztą pobliższych kasztelanów i
grododzierżców. Zasiadła na tronie sama Jadwiga. Jużci wiadomy jej był przedmiot posel-
stwa. Pomimo to nie wzbudzało ono zbytniego w niej postrachu. Czternastoletnia królowa
polska okazuje się w całym życiu późniejszym pełną uczucia swojej godności królewskiej.
Zresztą przychylna towarzyszowi swego dziecięctwa, miała się ona za nierozerwanie połą-
czoną z nim oblubienicę, za jawną wobec Kościoła małżonkę Rakuszana Wilhelma, z którym
tak uroczyście poślubiono ją w siedmiu leciech w Haimburgu.
Stąd teraźniejsze swaty litewskie, jakkolwiek trudne do uniknienia, nie mogły w rozumie-
niu Jadwigi spodziewać się wcale skutku pożądanego, a tym samym stać się w istocie groź-
nymi „małżonce” Wilhelmowej. Względy dla możnego księcia pogańskiej Litwy nakazywały
dać posłuchanie jego odezwie, lecz spełnienie żądań posłów litewskich należało do niepodo-
bieństw. I był nawet nietrudny sposób odwrócić od siebie starania Jagiełłowe. Zapewne w
porozumieniu z przychylnym Wilhelmowi stronnictwem dworskim postanowiła Jadwiga użyć
teraz sposobu tego w bliskiej odpowiedzi dziewosłębom litewskim.
Właściwe onym czasom zamiłowanie w ceremoniach podnosiło rzeczywistą powagę
chwili. Wprowadzono posłów litewskich. Zamiast powszechnego w zachodniej Europie przy-
klękiwania przed osobą królewską powitali oni piękną dziewicę na tronie wschodniej czoło-
bitni zwyczajem. Naprzód odbyło się uroczyste złożenie i przyjęcie świetnych darów książę
17
Strona 18
cych, złożonych w znacznej części z bizanckich zapewne ozdób i kosztowności. Potem wy-
stąpił rodzony brat Jagiełłów, wódz poselstwa, Skirgiełło, i wobec całej rady królewskiej
przemówił w te słowa do Jadwigi:
„Już to wielu cesarzów, królów i książąt chrześcijańskich starało się i pragnęło zawrzeć
sojusz dozgonnego pokrewieństwa z wielkim książęciem Litwy, Jagiełłą Olgierdowicem.
Wszakże dopiero osobie waszego królewskiego majestatu zachował Bóg wszechmogący
osiągnienie tego zamiaru. Przeto ze względu na tak zbawienne zrządzenie tajnych wyroków
Bożych racz Wasza Miłość Królewska przyjąć pomienionego wielkiego księcia Litwy za
małżonka swojego. Co gdy pożądanym uwieńczone zostanie skutkiem, urośnie stąd obficie
chwała Boża, korzyść duszna, cześć ludzka i potęga królewska. Wielki książę Jagiełło wraz z
wszystkimi braćmi swoimi, jeszcze potąd nie ochrzczonymi, tudzież z wszystką szlachtą i
ziemianami swych krajów od najwyższego do najmniejszego chce, pragnie i życzy sobie
przyjąć wiarę katolicką w św. Kościele rzymskim. Nad którym to dziełem, jak powiedziano,
pracowało wielu cesarzów i książąt przeróżnych, lecz nie mogło po dziś dzień zdążyć do celu.
Aż dopiero Waszej Królewskiej Miłości zachował Bóg wszechmogący tę sławę. Zaczem w
tym większą jawność i pewność swoich oświadczyn przyrzeka tenże wielki książę Jagiełło
użyć wszystkich swoich skarbów ku odzyskaniu uszczerbków państw obojga, tak Polski jako
i Litwy, jeśli Wasza Królewska Miłość oddasz mu swoją rękę. Podobnież przyrzeka tenże
wielki książę Jagiełło wypłacić sumę dwakroć stu tysięcy florenów, umówioną tytułem zakła-
du między najjaśniejszą królową węgierską, matką Waszego Królewskiego Majestatu z jed-
nej, a książęciem rakuskim z drugiej strony. Przyrzeka też i obowiązuje się wielki książę Ja-
giełło odzyskać własnym kosztem i trudem wszelkie straty i uszczerbki Korony Polskiej,
przez kogokolwiek oderwane i zagarnięte. Dalej przyrzeka wielki książę uwolnić wszystkich
chrześcijan, w szczególności ludzi obojej płci, uprowadzonych obyczajem wojennym z ziemi
polskiej, tak iżby każdy i każda z nich mógł i mogła dokądkolwiek powrócić z Litwy. Na ko-
niec przyrzeka tenże wielki książę Jagiełło wcielić swoje litewskie i ruskie ziemie na wieczne
czasy do Korony Państwa Polskiego.”
Rozradowały się serca rady koronnej słysząc te obietnice. Przyszła kolej na odpowiedź
królowej. Jadwiga odpowiedziała, iż będąc zaślubioną z księciem rakuskim, winna dochować
mu wiary. Zresztą gdyby nawet chciała wysłuchać życzeń wielkiego księcia Jagiełły, zacho-
dzi trudność ze strony matki. Królowa Elżbieta obowiązana jest dawnymi paktami do związku
z domem rakuskim. Sprzeniewierzenie się im przez Jadwigę naraziłoby matkę na wiarołom-
stwo. Od niej więc zależy ostateczne rozstrzygnięcie tej sprawy. Do niej też odseła Jadwiga
posłów litewskich. Matka – domawiała w duchu oblubienica Wilhelmowa – nie może przy-
stać na żądania litewskie, tak sprzeczne z całym dotychczasowym biegiem wypadków, z
dawnymi życzeniami i widokami zmarłego ojca Ludwika, z wiadomą wreszcie skłonnością
córki.
Posłowie litewscy zgodzili się na dalszą podróż do Węgier po odpowiedź z ust samejże
matki królowej. Jakieś nieprzewidziane przeszkody, zapewne grożąca Litwie wojna krzyżac-
ka, nie dozwoliły wprawdzie głównemu posłowi, księciu Skirgielle, udać się osobiście nad
Dunaj, lecz dokładny list wierzytelny upełnomocnił ku temu w imieniu Skirgiełłowym dwóch
innych dziewosłębów, to jest księcia Borysa i starostę Hanka, czyli Hanulę. Dla tym skutecz-
niejszego poparcia starań litewskich przydała rada krakowska osobnych ze swojej strony wy-
słańców, mających zapewnić królowę węgierską o przychylności narodu dla zbawiennych
Polsce życzeń Jagiełły. Byli tymi pomocnikami polskimi Włodek z Ogrodzieńca, podczaszy
krakowski, Mikołaj z Ossolina, kasztelan zawichostski, i Krystyn z Ostrowa, starosta, czyli
dzierżawca kazimierski. Wzmocnione tak poselstwo litewsko-polskie wybrało się wrychle na
dwór węgierski, aby tam sprzymierzonymi siłami nad wspólnym pracować dziełem.
W Węgrzech znaleźli posłowie nader przyjazny stan rzeczy. Zdarzyło się nam wspomnieć
już kilkakrotnie, iż królowa Elżbieta nie wielce rada była swoim zięciom niemieckim. Spo-
18
Strona 19
dziewane dawniejszymi czasy dopełnienie ślubów z jednym z obu natrętów alemańskich, tj.
Wilhelmem Rakuszanem, poszło w odwłokę. Posłużyła przeciw niemu wymówka, że Polacy
domagają się wybrać Jadwidze małżonka po własnej myśli. Nie chcąc pozbawiać Jadwigę, a
tym samym jej przyszłego męża widoków tronu polskiego dopuścił dom rakuski dwuletniej
przerwy w traktatach ślubnych. Zawsze atoli krzepiła go nadzieja, że po koronacji Jadwigi
dostąpi Wilhelm z łatwością jej ręki i korony. Tymczasem przemyśliwała królowa Elżbieta
nad pozbyciem się zięcia d r u g i e g o , Zygmunta Luksemburczyka.
Lubo jeszcze na rok przed Wilhelmem zaręczony z teraźniejszą młodą królową węgierską
Marią, nie uchodził Zygmunt w Węgrzech za króla i równie jak Wilhelm nie osiągnął jeszcze
małżeństwa zupełnego. Co więcej, zarzucając mu dziką płochość, którą młodzian obrażał
ciągle matkę Elżbietę i dostojników węgierskich, a z której nawet dojrzalsze nie wyleczyły go
lata, zmuszono Zygmunta opuścić nareszcie Węgry i przyszłą żonę, powrócić do swego mar-
grabstwa brandenburskiego. Tym sposobem stała się królowa Elżbieta niejako wolną od zo-
bowiązań względem zięciów obudwóch, panią losów obudwóch córek. Zwłaszcza też nad
Marią w Węgrzech zawładnęła teraz przeważnie ręka wdowy Ludwika.
Dopomagał jej w tym samorządztwie niewieścim, bardzo niemiłym pewnej wyjątkowej
części narodu, przechylającej się swoim zdaniem na stronę związków z zięciami dotychcza-
sowymi, z dworami niemieckimi, pierwszy z dostojników węgierskich, palatyn, czyli wielki
hrabia koronny, Mikołaj Gara, przewodnik stronnictwa przeciwnego, dążącego do związków
antyteutońskich. Dzięki ścisłemu w tej mierze porozumieniu z królową Elżbietą posiadł teraz
tenże palatyn Mikołaj główną władzę w królestwie. Elżbieta okazywała się tak dalece powol-
ną jego radom, iż rozniosły się pogłoski, jakoby matka Jadwigi kochała się w palatynie. Bądź
jak bądź, zgodność obojga w niechęci ku narodowości zięciów królewskich groziła obudwom
zięciom coraz większym niebezpieczeństwem. Nie przestając na wydaleniu Zygmunta z Wę-
gier postanowiła matka Elżbieta oddać oblubienicę Zygmuntową w rzeczywiste małżeństwo
komu innemu. Droga do przeciwnych teutonizmowi związków wiodła znad Dunaju zawsze
ku południowym Włochom lub Francji. Z tejże obojej strony miała teraz Elżbiecie, wielkiemu
hrabiemu Mikołajowi i całemu antyteutońskiemu stronnictwu przybyć pomoc przeciwko
Zygmuntowi.
Wyprawiło się z woli królowej Elżbiety podwójne poselstwo do Francji i Neapolu. Pierw-
sze z niezwyczajnym przepychem w 150 koni występując starało się u dworu francuskiego o
związek małżeński między młodocianą królową Marią a bratem francuskiego króla Karola,
Ludwikiem hrabią Walezkim, później książęciem Orleańskim. Był to ten sam królewic, któ-
remu zmarły ojciec Jadwigi jeszcze przed laty dwunastu przeznaczył w małżeństwo najstarszą
z córek, zmarłą królewnę Katarzynę. Ale ponieważ ten oblubieniec francuski, jak wszyscy
oblubieńcy onego czasu, pomimo d a w n e negocjacje weselne był teraz dopiero czternasto-
letnim wyrostkiem, więc należało znaleźć tymczasowo dla młodocianych małżonków i dla
korony węgierskiej doświadczeńszego sprzymierzeńca i opiekuna.
Takim zdał się bratanek nieboszczyka króla Ludwika, a tym samym i królewskiego domu
Francji, Andegaweńczyk Karol Mały, książę Durazzo, niegdyś wychowany na dworze Lu-
dwikowym, teraz za jego przyzwoleniem i pomocą pan królestwa neapolitańskiego. Do niego
więc udało się d r u g i e poselstwo węgierskie, wzywając go do wynagrodzenia dzieciom Lu-
dwikowym dobrodziejstw ojca przez zasłonienie ich od nieprzyjaciół wewnętrznych i ze-
wnętrznych, jakimi mogli być naprzód czescy Luksemburczyki, mszczący się wygnania
Zygmuntowego, a następnie Zygmuntowi stronnicy w samychże Węgrzech. Wszystko, co
żyło, dawało głośne świadectwo, iż sama królowa Elżbieta utorowała Karolowi Małemu w
ten sposób drogę do Węgier. Sprawa p i e r w s z e g o poselstwa po oblubieńca z Francji wy-
magająca dłuższego czasu, (bo najpierw przedugodnej odpowiedzi z Paryża, a potem powtór-
nego poselstwa z Węgier dla istotnego już sprowadzenia królewica Ludwika nad Dunaj mu-
siała z tej przyczyny zacząć się wcześniej, może już w zimie z roku 1384 na rok 1385. Po-
19
Strona 20
wrócili posłowie węgierscy z Paryża w towarzystwie wzajemnego poselstwa francuskiego,
sprawowanego przez biskupa Mailleretskiego i pana Jean la Personne, który po zupełnym
ułożeniu rzeczy „zaślubił oblubienicę w imieniu nowożeńca i był z nią według zwyczaju po-
łączony obrzędem pokładzin ślubnych”.
D r u g i e poselstwo, do Neapolu po Karola, odbyło się nieco później. W pierwszej poło-
wie roku 1385 były obadwa już zagajone. Obadwa rokowały zarówno pomyślny skutek. Jak
królewic francuski, Ludwik, tak i pan Neapolu, Karol, okazał się gotowym do podróży w
strony węgierskie. Po narzeczonego francuskiego wyruszyło powtórne poselstwo węgierskie,
przeznaczone do sprowadzenia go w przeciągu kilkunastu tygodni. Nim obaj goście znad Se-
kwany i z Neapolu w jednym i tymże samym miesiącu wrześniu roku 1385 mieli opuścić
Francją i Włochy, aby się udać nad Dunaj, oczekiwano ich tam z gorącą niecierpliwością.
Dopiero bowiem przybycie obudwóch potomków francusko-królewskiej krwi obiecywało
dokonać dzieła, nad którym obecnie pracowano tak silnie, tj. uwolnienia się od jednego z zię-
ciów teutońskich, od Zygmunta Luksemburczyka.
W takim stanie rzeczy przybyło poselstwo litewsko-polskie, żądające ostatecznego uchyle-
nia zięcia d r u g i e g o . Nie można było z pomyślniejszym występować żądaniem. Witano je
wszędzie z otwartymi ramiony. Jeśli królowa Elżbieta z prywatnych, osobistych pobudek nie
sprzyjała zięciom niemieckim, tedy całemu stronnictwu narodowemu, które teraz rej wiodło
w Węgrzech, chodziło z publicznych powodów o to, iżby także w Polsce nie teutoński pano-
wał król. W tej mierze istniało między Polakami a znaczną częścią Węgrów już teraz owo
spółczucie zdań, które kilkudziesięcią latami później syłało tak spółżałośne listy od prałatów,
panów i szlachty węgierskiej do prałatów, panów i szlachty polskiej. Sami Małopolanie nie
mogli goręcej pragnąć Jagiełły, jak mu sprzyjali Węgrzy. Teraźniejszy wszechwładzca Wę-
gier, miły Elżbiecie palatyn Gara, popierał sprawę litewską. Pozostały owszem świadectwa, iż
on to głównie zniewolił królowę do oświadczenia się za Jagiełłą.
Za Wilhelmem, za osobistą skłonnością Jadwigi nader słabe mówiły względy. Przychylność
serca młodocianego zdawała się łatwą do poskromienia. Paktów rakuskich bronił chyba Szlązak
Opolczyk, dawny spółświadek i spółporęczyciel ślubów haimburskich. Utrzymując ciągle ich
prawomocność miał on tymi czasy nieprzyjazne zajście z przeciwnikiem Wilhelma, ulubionym
Elżbiecie palatynem, dotyczące (jak się zdaje) zagrożonych ślubów Jadwigi. Doszło jednakże o
tym jedynie tyle do wiadomości, iż w zimie z roku 1384 na 1385 stanęła między palatynem
Mikołajem a księciem Władysławem Opolskim pisemna po jakimś ważnym sporze ugoda, za-
pewniająca królowej Elżbiecie spokojną odtąd uległość obudwóch przeciwników. Zawarta w
tym akcie wzmianka o przyzwoleniu i zgodności „królowej polskiej Jadwigi” naprowadza na
myśl, iż uciszona w ten sposób waśń obchodziła w pewnym względzie sprawę Jadwigi.
Bądź jak bądź, życzliwe chęci Opolczyka nie polepszyły widoków rakuskich. W nadmie-
nionym tu dokumencie ugody zapiera się on w ogólności wszelkich przyjaznych stosunków z
„nieprzyjaciółmi i przeciwnikami królowej”, a w niedalekim czasie, mimo ciągłych konszak-
tów z domem książąt rakuskich, obaczym go coraz przychylniejszym Jagielle. Nie było więc
nikogo, co by skutecznie ujął się za Wilhelmem. Poselstwo litewsko-polskie znalazło otwarte
wszędzie wrota i serca.
Nie przeszkodziło to przecież długim traktatom. „Chłopski rozum” onego czasu byłby sobie
za największą poczytał krzywdę, gdyby mu odjęto sposobność do rozwlekłych nad czymkol-
wiek narad, zastanowień, wątpliwości, targów i wielce zwodnych upewnień. „Mnogie więc
dnie” upłynęły, nim ostateczna nastąpiła odpowiedź. W tym przeciągu czasu mogli nasi litew-
scy i krakowscy posłowie napowtarzać się do woli swoje ofiary i oświadczenia. Mianowicie
ponowiła się w stolicy węgierskiej, Budzie, uroczysta scena posłuchania wobec starszej królo-
wej, uświetniona mową głównego teraz posła, księcia Borysa, w której usłyszano znowuż z
podziwem, jak to wielu cesarzów, królów i książąt pracowało nad chrztem Jagiełły, a dopiero
domowi andegaweńskiemu dane zostało szczęście odnieść palmę tego dzieła zbawienia.
20