Werner Witold - Niewidzialność
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Werner Witold - Niewidzialność |
Rozszerzenie: |
Werner Witold - Niewidzialność PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Werner Witold - Niewidzialność pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Werner Witold - Niewidzialność Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Werner Witold - Niewidzialność Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Witold Werner
Niewidzialność
- Wiesz - powiedziałem Ance - widziałem dziś na przystanku niewidomą dziewczynę.
- I pewnie byś mi o tym nie wspomniał - odparła moja pani - gdyby nie było w niej czegoś szczególnego.
Zna mnie dobrze i wnioskuje prawidłowo. Ania nigdy nie jest spokojna, gdy mówię o jakiejkolwiek dziewczynie. A
właściwie mogłaby być, bo właśnie fakt, że o tych moich "widzeniach" mówię, powinien być dla niej dowodem moich
uczciwych intencji. Nigdy bowiem nie silę się, żeby przekonać ją, że osoba przeze mnie widziana była paskudna i
odpychająca. Nie umieszczam na jej twarzy nieistniejących blizn i nie twierdzę, że miała wiedźmowaty głos. Uznałem,
że szczerość jest idealna i bezpieczna, a udawanie, że nie widzę innych dziewczyn, byłoby hipokryzją. I tylko dla
równowagi opowiadam jej też o facetach, budząc wesołe podejrzenia o skłonności homoseksualne.
- Rzeczywiście, była wyjątkowo piękna.
- I pewnie tą swoją urodą prowokowała mężczyzn - Ania natychmiast zaczęła snuć perwersyjne wizje.
- Kilka razy kulistym zakończeniem swojej białej laski musnęła usta - przypomniałem sobie ten subtelny szczegół
zachowania niewidomej, choć w tamtym momencie nie budził we mnie żadnych skojarzeń.
- A nie mówiłam? - parsknęła Ania.
***
Niewidomą dziewczynę zobaczyłem na przystanku przy Anielewicza na Muranowie. Wracałem właśnie z
cotygodniowej pogawędki o wszystkim i o niczym z Wendallem. Stała na przystanku niczym pomnik. Nieruchomo, w
czarnej, kaszmirowej chyba, kurtce, szarych spodniach i martensach z niską cholewką. Uderzyło mnie to, że była
szalenie elegancka i zadbana. Dziwne, że to mnie zdziwiło. "Dlaczego, do cholery" - usłyszałem w myślach jej
odpowiedź na moją niewypowiedzianą pochwalną uwagę - "nie mam być zadbana?". Chociaż nie, prawie na pewno nie
powiedziałaby "do cholery". Staranny makijaż, gustowne ułożenie zabarwionych na kasztan włosów, bezbarwny lakier
na paznokciach. I miała lekko przyciemniane okulary optyczne (dlaczego?) - to ważne, bo mogłem widzieć jej oczy.
Jak zawsze u niewidomych - nieruchome. Jak u mało kogo - żywe i pełne wyrazu.
Po chwili nadjechały dwa autobusy. Nie jestem pewien, czy zdawała sobie sprawę z tego, ile ich było. Niewidomi mają
lepszy słuch. Często proszą mnie o pomoc, ale gdy podstawiam ramię, aby móc ich prowadzić, okazują się
zdumiewająco samodzielni. "Teraz przechodzimy między domami, nieprawdaż?" - zapytał, a raczej stwierdził kiedyś
chłopak, który poprosił mnie o doprowadzenie pod wskazany adres. "Tak?" - zdziwiłem się, zastanawiając się, jak to
rozpoznał. "No pewnie, nie słyszysz odbijających się dźwięków naszych kroków? - zapytał, a ja poczułem się tak,
jakby to moja percepcja świata była niepełna.
- Chce pani jechać 111 czy 180? - spytałem.
- 180 - odparła, wdzięcznym ruchem wyciągając w moją stronę rękę.
Sprawiała wrażenie bardzo niewprawnej. Laska zdawała się nie pomagać jej w rozpoznaniu, gdzie jest autobus.
Wprowadziłem ją do środka, a następnie odsunąłem się. W życiu zdarzają się wspaniałe okazje do nawiązania
rozmowy i to była, być może, jedna z nich. Ale tym razem ogarnęła mnie jakaś nieśmiałość. Co miałbym jej
powiedzieć, skoro byłem osłupiały z powodu jej urody i sparaliżowany strachem, że mogę ją czymś urazić? A mam do
tego głupi talent - tego chłopaka z fenomenalnym słuchem pożegnałem grzecznym "do widzenia", bo "cześć"
wydawało mi się nieco zbyt familiarne. Oczywiście poniewczasie przekląłem swoją bezmyślność. Choć z drugiej
strony zdawałem sobie sprawę z tego, że większość ludzi irytuje obchodzenie się z nimi jak z jajkiem.
Wysiadła na Krakowskim Przedmieściu, przy Uniwersytecie. "Ciekawe, co studiuje" - zastanowiłem się.
Na kolejnym spotkaniu opowiedziałem o niej Wendallowi.
- I co, chcesz się jakoś z nią poznać? - spytał
- Nie mam pojęcia. Niby co mogę jej zaproponować?
Po wyjściu przez godzinę włóczyłem się bez celu. Tj. bez celu, do którego miałbym dojść, ale z celem zobaczenia jej.
Wyszła akurat godzina, bo Wendall musiał wyjść wcześniej i nasze cotygodniowe spotkanie skróciło się właśnie o 60
minut. Wyszedłem od niego kilka minut po 10-ej, a przecież pamiętałem, że tydzień wcześniej pojawiła się na
przystanku ok. 11-ej.
Zwiedziwszy starannie blokowiska nowszej części Muranowa pojawiłem się w końcu tam, gdzie zobaczyłem ją
pierwszy raz. Niewidoma właśnie zbliżała się do przejścia przez ulicę i kierowała się najwyraźniej w stronę przystanku,
gdzie na nią czekałem. Czy rzeczywiście czekałem? Na co?
Tym razem szła znacznie pewniej. I tylko na przejściu ktoś musiał ją powstrzymać przed wejściem na ulicę przy
czerwonym świetle. Że też nie stałem w tym momencie przy niej!
Dalej już niemal dokładna powtórka z poprzedniego tygodnia. Nadjechał autobus, ona do niego wsiadła. I tylko jedna
różnica. Mimo solennej obietnicy, że spróbuję, mimo przygotowania sobie różnych wariantów krótkiej choćby
wymiany słów - nie zbliżyłem się do niej na mniej niż 3 metry. Wcześniejsze onieśmielenie zamieniło się w blokadę.
Wyglądała niemal tak samo, jak wtedy, może tylko makijaż miała delikatniejszy.
***
W tej dziwnej, bo istniejącej tylko w mojej wyobraźni i przez nią nieuświadamianej sytuacji, mam uprzywilejowaną
pozycję - jestem niewidzialny. Jestem niewidzialny, bo tak chcę, a nie, jak reszta świata, bo ona jest niewidoma.
Postanawiam, że będę ją obserwował. Nie śledził - to by było nieuczciwe wobec niej, to by było łajdackie
wykorzystywanie mojej niezasłużonej przewagi.
Podobnie jak wtedy, dojeżdżamy do Uniwersytetu. Dziewczyna siedzi do mnie tyłem, o tym, że to ona, upewnia mnie
sterczący obok jej głowy maszcik laski. Ona znów zbiera się do wyjścia. Zastanawiam się, skąd wie, gdzie ma wysiąść.
Liczy przystanki? A może Krakowskie Przedmieście (lub jakakolwiek inna ulica) jest charakterystyczna nie tylko
swoim wyglądem? Więc czym? Sposobem, w jaki domy odbijają dźwięki? Natężeniem ruchu ulicznego? Ale czy to
wszystko słychać z autobusu? Jeśli nie, to jednak musi liczyć przystanki, ale czy wobec tego może się równocześnie
skupić na czymś innym - na własnych myślach, planach, odczuciach?
Aby wiedzieć, że wysiada, nie muszę nawet patrzeć w jej stronę - wystarczy, że wyczuwam zamieszanie spowodowane
tym, że wszyscy w panice ustępują jej z drogi. Zresztą patrzenia na nią staram się unikać. O ile ona nie wie, że
uczestniczy w nierównej grze, to inni mogą się tego domyślić i zacząć mnie o coś podejrzewać.
Wychodzimy z autobusu różnymi drzwiami. Ona prowadzona przez starszą kobietę, trzyma sztywno jej ramię i robi
zamaszyste ruchy laseczką. Ja przez dłuższą chwilę próbuję dostosować do nich swoje tempo marszu. Schodzimy do
przejścia podziemnego. Na chwilę wpadam w trans i mam wrażenie, że to nie ja mijam ściany, ale one mnie mijają.
Efekt wcielenia się zmysłu wzroku w tożsamość kamery filmowej. Zresztą naprawdę jest jak w filmie, tylko nie
pamiętam, w jakim. One suną przede mną, a pod ścianą młody człowiek gra na flecie. Wychodzimy z przejścia. Na
chwilę tracę ją z oczu, ale kieruję się w stronę bramy uniwersyteckiej. Idzie sama! Co powiedziała swojej
przewodniczce? "Dziękuję, dalej już sobie poradzę, znam drogę"? A może to przewodniczka musiała pójść w swoją
stronę? Dziewczyna ma wyraźne kłopoty z topografią głównej siedziby uczelni, która jeży się przeszkodami - koszami
na śmieci, rozdzielnikiem elektrycznym, krawężnikami, latarniami, donicami z chwastami. Wszystkie omija w ostatniej
chwili, namacawszy je laską.
Przecina aleję prowadzącą do budynku biblioteki. Czyli nie Romanistyka, nie Biologia, nie Historia Sztuki i nie
Polonistyka. Który z tych kierunków najbardziej by do niej pasował? Uświadamiam sobie, że cały czas wyobrażałem
sobie, że jest pianistką. W końcu większość muzyków gra na swoich instrumentach n i e p a t r z ą c na nie. Wzrok nie
jest do tego potrzebny.
O rany, idzie na wydział prawa! Coś nieprawdopodobnego - taki bezduszny kierunek. Ale jak ona się tego wszystkiego
uczy? Czy kodeksy i cegłopodobne podręczniki są wydawane w języku Braille'a?
Zaczyna mnie ciekawić, czy ktoś do niej podejdzie, może ona wyczuje obecność kogoś znajomego, swojego chłopaka.
Ale idzie sama i nikt nie zwraca na nią uwagi. Po prostu usuwają się jej z drogi. Mija hol i nagle wchodzi do jednej z
sal. Po chwili i ja podchodzę do tych samych drzwi. Biblioteka. Po kilku minutach opuszcza ją, bezbłędnie kieruje się
do wyjścia, wychodzi. Okrąża budynek wydziału i zmierza do Auditorium Maximum. Chcę pozostać
niezidentyfikowany i wchodzę innym wyjściem. Gubię ją.
I nagle - ja chyba śnię - widzę wchodzących kolejno do budynku niewidomych. Prowadzeni przez kolegów rozchodzą
się do różnych sal wykładowych.
***
Stoję pod "Audimaxem", ćmiąc papierosa i snując wizje, jakie normalnie do mnie nie przychodzą. Zastanawiam się,
czy wie, że przystanek w drugą stronę jest przeniesiony z powodu remontu o kilkadziesiąt metrów. Jak będzie wracać
do domu? Pójdzie tam, gdzie przystanek jeszcze niedawno był. Stanie pod zadaszeniem. Po chwili zorientuje się, że
poza nią nikogo tam nie ma. I co dalej? Będzie musiała kogoś spytać. Ale mam dziwne wrażenie, że najpierw spróbuje
sama się zorientować, na przykład po prędkości przejeżdżających autobusów. Gdy zobaczyłem ją pierwszy raz na
przystanku, nic nie wskazywało na to, że zamierza się spytać, jaki autobus przyjechał. Mam wrażenie, że proszenie o
pomoc ją krępuje, choć, gdy ją otrzymuje, leciutko i uroczo się uśmiecha.
A gdyby się zorientowała, że za nią szedłem? "Dlaczego ciągle przy mnie jesteś?" - spytałaby. Z pretensją? Z obawą?
A może przyjaźnie? "Jak mnie zidentyfikowałaś" - odpowiedziałbym pytaniem. "Pachniesz czymś cytrynowym, może
płynem po goleniu. Używasz benzynowej zapalniczki. Jej trzask słyszałam co najmniej cztery razy. Chodzisz w kurtce,
która bardzo charakterystycznie szeleści - jak gruby papier. Mam mówić dalej? Po prostu wiem, że ty to ty, i już. Więc
czego ode mnie chcesz?".
Nie umiałbym jej sensownie odpowiedzieć, lawirowałbym wśród banałów.
"Mogę Cię zaprosić na kawę?".
"Wiesz, ścigam się z dwoma kolegami, który z nas zrobi najciekawszy portret. Zgodziłabyś się mi pozować?"
"Dlaczego studiujesz prawo?"
"Masz kogoś, kto cię kocha, a ty jego?"
"Od kiedy nie widzisz? Mam wrażenie, że to coś nowego w twoim życiu. Czy to w ogóle może przestać być nowe?"
"Chciałbym być twoimi oczami - opisać ci świat. Na przykład budynek, w którym studiujesz. Ale nie wiem, czy
umiem. Usłyszałem niedawno, że gdyby pewne elementy pejzażu nie zostały nazwane - maszkaron maszkaronem,
kolumna dorycka kolumną dorycką, gałąź gałęzią, a urwisko urwiskiem - znacznie mniej ludzi by te rzeczy zauważało.
Nie wiem, jakimi pojęciami jesteś w stanie operować, czy masz jakiś wewnętrzny ekwiwalent dla słów, które osobom
widzącym wydają się takie zrozumiałe. Mógłbym zacząć od linii prostych i krzywych, wodząc twoją ręką po lustrze
albo po blacie biurka. Potem przeszedłbym do kuli, może gruszki i tak dalej. Ale o tym wszystkim pewnie już wiesz.
Jeśli bym chciał zacząć opowiadać ci o bardziej skomplikowanych kształtach, mój język okazał by się niezgrabny i
niewprawny jak rączka małego dziecka, mażącego pokraczne figury na pierwszej w życiu kartce papieru. Ale kto wie,
może z czasem doszedłbym do wprawy."
"Spróbuj mi opowiedzieć, jak odbierasz świat, nie każ mi dalej zgadywać. Wiem, że nigdy cię do końca nie
zrozumiem, choć wierz mi, zrozumienie ciebie w sposób całkowity napawa mnie strachem".
- Witek, obudź się. Obudź się! Słyszysz mnie?
Pewnie, że Cię słyszę. Skąd to pytanie. W świetle moich nowych doznań powinnaś raczej spytać, czy Cię widzę. Zaraz-
zaraz. O kim to słyszałem - że podczas lekkiego wylewu zaczął mu się rozjeżdżać obraz przed oczami. Ach,
oczywiście, mama Adama. Tyle zdążyła powiedzieć, zanim lekki wylew krwi zmienił się w silny, silny wystarczająco,
żeby zabić w kilka minut, podczas gdy lekarze zaczynali kojarzyć bóle głowy ze złym ukrwieniem. Ale nie mogli już
nic zrobić. Anka, dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz? Ja tylko nie mam siły utrzymać otwartych powiek. Czy to
twoja dłoń? Nie mogę jej ścisnąć!
- Witek! Uważaj! Skup się, kochanie, patrz na mnie.
Dobrze, zawsze lubiłem na Ciebie patrzeć. Nie musisz mnie o to prosić, uwielbiam na Ciebie patrzeć, choć we śnie
widziałem kogoś innego. Ale, skoro śnisz mi się tak często, to chyba czasem może mi się coś takiego raz przydarzyć.
Ania, dlaczego widzę cię z góry? Dlaczego jesteś coraz niżej pode mną?