WAAB
Szczegóły |
Tytuł |
WAAB |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
WAAB PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie WAAB PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
WAAB - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ANDREA
BUSFIELD
WOJNA AFRODYTY
Z angielskiego przełożyła
ELŻBIETA PIOTROWSKA
Strona 3
Książkę tę dedykuję
Erato Hajisawie, „Mammie",
drogiemu mej pamięci
Varnavasowi Hajisawie, „Papie"
Strona 4
Strona 5
CYPR
1955
Strona 6
Zgromadzenie Ogólne, biorąc pod uwagę, że w obecnej chwili przyjecie
rezolucji w sprawie Cypru nie wydaje się właściwe, postanawia nie
rozpatrywać punktu zatytułowanego „Zastosowanie pod auspicjami
Narodów Zjednoczonych zasady równych praw i samostanowienia narodów
w odniesieniu do populacji wyspy Cypr".
Rezolucja Zgromadzenia Narodów Zjednoczonych nr 814 (IX)
17 grudnia 1954
Strona 7
1
Despina przyrządzała maść na hemoroidy dla pana Televantosa, gdy
zobaczyła nagle, że ten, mimo podeszłego wieku, nie idzie, lecz
biegnie, laskę trzyma w jednej ręce, a drugą przyciska do siedzenia
spodni.
— Loukis! Loukis! — krzyknął chrapliwie i zachwiał się na środku
werandy z twarzą zaczerwienioną od wysiłku i bólu.
— Co z nim?
— Wpadł do domu z obłędem w oczach i upadł jak długi przede mną.
Zwalił się niby kłoda. Bum! Gruchnął na podłogę jak martwy.
Despina w jednej chwili odstawiła trzymany w ręku słoiczek,
wyciągnęła spod stołu dwa metalowe wiaderka i pobiegła z nimi do
domu. Drewniane drzwi stały otworem, na podłodze zobaczyła
leżącego najmłodszego syna, usłyszała jego zawodzenie. Twarz miał
czerwoną, czarne włosy zlepione potem.
— Mamo...
— Nie bój się, Loukis. Mama jest przy tobie. Mama tu jest, synku.
Delikatnie dźwignęła chłopca z podłogi i gdy doprowadziła
Strona 8
go do łóżka, przymknęła okiennice, żeby światło nie raziło jego
porażonych strachem oczu.
Loukis od dawna cierpiał na napady paniki, pierwszy wystąpił u
niego przed ośmiu laty, kiedy zdechł ich pies Apollo. Ojciec Despiny
również był przez całe życie nękany podobną przypadłością, której
rozum sprostać nie potrafił, więc od swojej matki Despina nauczyła się
trików przynoszących Loukisowi ulgę w cierpieniu: okłady — jeden
zimny jak lód i drugi gorący jak letni upał. Od zimna spadała gorączka,
ciepło łagodziło nieznośny ucisk w głowie.
Mimo że wiele dowiedziała się od matki i poznała tajemnice ziół
rosnących na wyspie, Despina miała świadomość, iż nie ma leku na
panikę; to była choroba duszy, a nie ciała. Z doświadczenia jednak
wiedziała, że okłady wywrą swój magiczny skutek i na syna spłynie
kojący sen, który go wyprowadzi z lęku tak mrocznego, że aż
odbierającego przytomność.
Cichutko, żeby nie obudzić Loukisa, Despina cofnęła się od jego
łóżka i z wystygłym okładem w ręce podeszła do wiaderka pachnącego
rozmarynem. Wdzięczna wąskim listkom i blado-niebieskim
kwiatkom rośliny pocałowała szmatkę przed wrzuceniem jej do
gorącej wody. Potem sięgnęła po zimną szmatkę zanurzoną w drugim
wiaderku i przyłożyła ją synowi do czoła. Zamrugał w reakcji na
zmianę temperatury. Był blady jak widmo, na nagim szczupłym torsie
tańczyły cienie od światła świecy stojącej obok figurki Apolla, którą
lata temu wyrzeźbił jego najstarszy brat.
Z macierzyńskim oddaniem Despina czuwała przy łóżku
najmłodszego syna, pracowicie przemywając jego płonące czerwienią
policzki. Wiedziała, że z nastaniem ranka odzyskają naturalną
śniadość, gdy panika rozewrze swoje kleszcze.
Mikros Lykos. Mały Wilk. Tak nazwał go Georgios, kiedy
Strona 9
jego oczy spoczęły po raz pierwszy na ich najmłodszym i ostatnim
potomku. Loukis przyszedł na świat z czarnym puszkiem na plecach i
czterema ząbkami przebijającymi się przez dziąsła. Miał czarne jak
smoła włosy i błyszczące jak węgielki oczy. Mikros Lykos, wyszeptał
Georgios, a Loukis poruszył na to głową. Wydawało się, że dotarły do
niego słowa ojca i mu się spodobały.
W tamtym momencie, gdy jego ciało pokryte było jeszcze śladami
krwi, Georgios i Despina uświadomili sobie, że poza owłosieniem jest
coś osobliwego w ich piątym z kolei dziecku. Nie to samo co u jednego
z bliźniaków, Mariosa, który niepełnosprawność intelektualną
nadrabiał łagodnym usposobieniem, lecz coś absolutnie niezwykłego,
z czym przyjdzie im się jeszcze zmierzyć.
— Artemida w drodze na łowy musiała przemknąć tuż obok podczas
jego narodzin — zażartował Georgios, gładząc delikatne policzki
noworodka. — Oddech jej wilczej sfory wyczuwam w naszym synku.
Wtedy Despinę rozbawił pomysł, że ich dziecko mogło zostać
pobłogosławione przez boginię, lecz budzące radość słowa męża
stopniowo traciły czar, gdy upływał kolejny rok, a Loukis, który
wyrósł z niemowlaka na malucha i przeniósł się z kołyski na podłogę,
nie zdradzał najmniejszej ochoty, żeby stanąć na dwóch nogach. Do
ukończenia trzech lat najmłodszy syn ograniczał się do pełzania i
Despina była tym mocno zaniepokojona. Starsi chłopcy uważali to za
pocieszne i z chichotem podstawiali braciszkowi nogi, by ich kąsał w
kostki. Poza domem jednak dziwactwo chłopca budziło współczucie;
sąsiedzi uznali najwyraźniej, i nie bez powodu, że Despina urodziła
kolejnego idiotę. Jednakże Marios, chociaż umysłowo upośledzony,
zaczął chodzić po czternastu miesią-
Strona 10
cach i Despina wyczuwała, że nowego synka też na to stać, tylko on
po prostu nie chce, i już. Zorientowała się, że coś jest nie tak, jak tylko
jego czarne oczka przestały zezować. Od początku wykazywał nikłe
zainteresowanie tym, do czego go zachęcali, ignorował rodzinę
całkowicie i tylko uganiał się na czworakach za psem Apollem.
— Wstanie, kiedy przyjdzie j ego czas — pocieszał Georgios żonę,
kiedy po raz kolejny poruszyła ten temat przy obiedzie.
— Nie tylko o chodzenie chodzi, Georgiosie. Loukis w ogóle nie
próbuje mówić. To nie jest normalne w jego wieku. Nie jest, i tyle.
— Nie zamartwiaj się, Despo. Wszyscy nasi synowie są zdrowi i silni,
a Mikros Lykos to ta sama krew. Któregoś dnia stanie na nogi, jak to
zrobili pozostali, i będzie biegał po domu, wyciągał twoje garnki i
patelnie, tłukł porcelanę i zdzierał ubranka, które mu szyjesz. Będziesz
marzyła o tym, żeby znowu zabawiał się na podłodze z ukochanym
psem.
— On ma na imię Loukis, Georgiosie! Nie jest wilczkiem, jest małym
chłopcem i im częściej będziesz go nazywał Małym Wilkiem, tym
większe prawdopodobieństwo, że wyrośnie na wilka. Przestań tak o
nim mówić, błagam.
Georgios westchnął tylko z mężowską uległością. Jego żona była
uosobieniem chaosu; wewnętrzna siła walczyła w niej o lepsze z
brakiem równowagi emocjonalnej, a w tym momencie zanosiło się na
wybuch. Wstał od stołu, żeby wrócić do warsztatu, który zbudował
przy osłoniętej oleandrem bocznej werandzie, gdzie żona przyrządzała
swoje mikstury. Wychodząc, nie powstrzymał się przed czymś, czego
nie powinien zrobić, zważywszy na bliską załamania nerwowego
Despinę: pochylił się nad Loukisem przytulonym do gorącego brzucha
Apolla jak do poduszki i zawarczał dla żartu. Malec spojrzał
Strona 11
w górę i uśmiechnął się do ojca. Na rozum Despiny, po prostu
konspirowali przeciwko niej. Potrząsnęła głową i pomodliła się do
Najświętszej Panienki.
Gdy Georgios wychodził, Apollo podniósł się, wygiął grzbiet w łuk i
podreptał za panem. Pozbawiony poduszki Loukis poruszył się leniwie
i podążył za nimi.
- O Matko Boska! — jęknęła Despina. Jej synek nie
raczkował ot tak, na czworakach, on wysuwał małe rączki i nóżki na
psi sposób. Ten dzieciak, jej ciało i krew, naśladował rodzinnego
czworonoga.
— Niedługo będzie sikał pod drzewem — mruknęła do siebie.
Chociaż w duchu próbowała temu zaprzeczać, zdawała sobie sprawę,
że sama jest wszystkiemu winna. Przecież nie kto inny, tylko ona
nalegała na wpuszczenie psa do domu, by nie skazywać go na łańcuch,
mimo że na Cyprze psy myśliwskie trzymano na uwięzi. To ona
zlekceważyła protesty męża i wyszła naprzeciw osobliwym kaprysom
synka, pozwalając, by miękkie serce zapanowało w niej nad rozumem.
Ale co miała począć, skoro każdego ranka po przebudzeniu zastawała
malca warującego u drzwi? Owszem, podnosiła go z podłogi, całowała
w obydwa policzki i starała się odwrócić jego uwagę śniadaniem, lecz
on zaledwie to tolerował, nie odwzajemniając uczucia, i gdy tylko
przekręcała gałkę w drzwiach, żeby wpuścić słońce do domu, zaczynał
walczyć o uwolnienie się z jej ramion. Ledwie posadziła go na
podłodze, i już go nie było: pełznął po ścieżce, żeby usiąść przy
Apollu. Nawet kiedy deszcz, wiatr i wilgoć wymuszały zamknięcie
drzwi, Loukis siedział przy nich, czekając aż staną otworem. Nie
skarżył się; to nie leżało w jego naturze. Po prostu siedział, nie mówiąc
słowa. Despina straciła wreszcie cierpliwość i wmówiła sobie,
Strona 12
że nie ma innego wyjścia jak trzymanie psa w domu. Dwaj bliźniacy,
Nikos i Marios, oczywiście zażądali natychmiast takich samych
przywilejów dla kozy.
— Jeżeli Atena zgodzi się, żebyście sypiali na jej brzuchu i ciągnęli ją
za ogon, jeżeli zacznie jęzorem odganiać wam muchy z buzi, wtedy
wprowadzicie ją do środka, ale nie wcześniej — odpowiedziała na to
Despina i w następstwie musiała patrzeć, jak chłopcy próbują siłą
zmusić biedne zwierzę, żeby legło na ziemi. Toczyli z nią walkę, póki
Atena, jak wiadomo najmniej potulna ze wszystkich kóz, nie kopnęła
jednego w głowę. Despina nie pamiętała teraz którego.
— Ta koza jest durna jak Turek! — wrzasnął wtedy rozwścieczony
Nikos, a ojciec od razu go zbeształ.
— Takie porównania zostaw na szkolnym podwórku! — przykazał i
pod nosem mruknął coś o „przeklętym Kościele", po czym powrócił do
warsztatu, w którym ze skór modelował buty.
Upływały miesiące, a Loukis wciąż negował przynależność do
ludzkiego gatunku. I wreszcie to mała Praxi, córka Eleny, sąsiadki,
przezwyciężyła jego opór i dokonała tego, czego nie potrafiła zmienić
żadna z dorosłych osób. Praxi urodziła się czternaście miesięcy
wcześniej niż Loukis i mały od zawsze budził jej zainteresowanie.
Któregoś dnia, gdy jak zwykle obserwowała go poruszającego się po
podłodze, zeszła nagle z kolan matki i zbliżyła się do niego. Ukucnęła
przed nim, odgarnęła zasłaniającą jej oczy długą grzywkę, potem
przycisnęła małe rączki do jego policzków i popatrzyła na niego
surowo.
— Masz chodzić, Loukis! — rozkazała. — Już!
Loukis spojrzał na Apolla, szukając porady, ale pies zajęty był
polowaniem na mrówkę w sierści wokół swego zadka.
— Malec jęknął ciężko i donośnie, niczym uparty starzec, który musi
się poddać czemuś nieuchronnemu.
Strona 13
Dorośli patrzyli na to z rozbawieniem, a po chwili z otwartymi w
zdumieniu ustami, bo Loukis chwycił nogę stołu i dźwignął się do
góry. Zachwiał się lekko, ale szybko złapał równowagę, gdyż jak się
okazało, miał zdumiewająco silne nogi, gotowe do podjęcia wyzwania.
Praxi wzięła go za rękę i poszli się bawić w ogrodzie z Apollem, który
nie odstępował ich na krok.
Przez kolejne dwa lata chłopiec, dziewczynka i pies stanowili
nierozłączną grupę, lecz gdy zabrakło Apolla, którego ukąsił wąż, z
trójki pozostało tylko dwoje.
Gdy grzebano psa pod drzewem pomarańczy, a ono płakało
kwietnymi płatkami nad maleńkim grobem, Loukis nie wydobył z
siebie ani słowa. Czterej starsi bracia uronili niejedną łzę, a Praxi nie
dawała się pocieszyć. Rozpaczała tak strasznie, że matka zabrała ją do
domu, gdzie przez dwa dni mała nie wstawała z łóżka i odmawiała
zjedzenia czegokolwiek. Z Loukisem było inaczej, on w ogóle nie
płakał. Po prostu stał przy grobie i nie odchodził stamtąd, mimo że
reszta rodziny dawno wróciła do domu. Kiedy wieczorem zawołano go
na kolację, a na stole czekał ser i gorące mleko, odmówił przyjścia,
więc zrezygnowana Despina pozwoliła mu przeżywać ból w sposób,
jaki uznał za właściwy.
Zaszło słońce, niebo objął we władanie księżyc. Bliźniacy przestali
płakać i zajęli się grą w kulki. Despina zmywała naczynia, obserwując
najstarszego syna Christakisa, który dla upamiętnienia Apolla rzeźbił
w drewnie jego figurkę. Drugi w kolejności Michalakis uczył się w
swoim pokoju, a mąż chrapał głośno na krześle przy piecu. Nagle z
zewnątrz dobiegł tak nieludzki głos, że przerażona Despina wypuściła
z rąk talerz. Pamiętając, że najmłodszy syn został na dworze, wybiegła
do ogrodu. Zobaczyła Loukisa przy grobie psa; przykucnięty, z
wyciągniętą szyją, wył do lśniącego nad nim księżyca. Śliczną
Strona 14
twarz zniekształcał grymas niewysłowionego cierpienia, jakby w tym
momencie wylewał z gardła w zwierzęcym ryku całą rozpacz świata.
Wył jak wilk, bo wilkiem go nazwali, a matka z pękającym sercem nie
mogła nic zrobić, tylko stała i czekała, aż to minie.
Następnego dnia w obawie przed komentarzami sąsiadów, którym
Loukis już dostarczył powodów do plotek, jako że za późno zaczął
chodzić i z ponurą miną odrzucał propozycje zabaw z rówieśnikami,
Despina tłumaczyła mu, że na Cyprze wycie do księżyca nie jest
dobrze widziane, zwłaszcza gdy się już skończyło pięć lat. Jest
przecież chłopcem, mówiła, a nie wilkiem. Oczekiwała, że przytaknie
jej słowom, ale mimo że słuchał uważnie, nic nie powiedział. Dwa dni
później miał pierwszy napad paniki.
Patrząc na niego teraz, po ośmiu latach, z sercem równie obolałym,
chociaż z innej przyczyny, Despina czuła się zawstydzona, że sama
wymusiła na nim przemianę w bezradną istotę ludzką, wstrzymującą
łzy, póki nie wzbiorą z taką siłą, że zaczynają rozsadzać czaszkę, by
znaleźć ujście. Wstyd mieszał się jednak z odrobiną radości; Despina
odczuwała satysfakcję, wiedząc, że jest synowi potrzebna. Chociaż
demony zniekształcające jego słodkie rysy, unoszące w spazmach
tortur jego pierś, i ją dźgały w samo serce, ceniła sobie świadomość, że
wyciąga do niego pomocną dłoń i go ratuje. Loukis od urodzenia
unikał bliskości i momenty, gdy pragnął jej dotyku, były tak rzadkie i
piękne jak kwitnąca zimą róża. Niech Bóg ześle na nią piorun za takie
myśli, ale naprawdę kochała bezradność syna i poczucie, że choćby na
krótko stawała się dla niego całym światem. Loukis był jej synem i
kochała go — Bóg jeden wie jak bardzo — ale nigdy nie czuła, że on
do niej należy. Ta prawda dotarła do niej bardzo wcześnie, kiedy
Strona 15
jeszcze miała brzuch wielki i twardy, bo wtedy Praxi położyła na nim
małe rączki, uzurpując sobie prawa do niego. Zażądała, by Despina
wzięła ją na kolana, po czym owinęła ramionka wokół wypukłości
kryjącej Loukisa i nie dała się ruszyć, póki sen jej nie zmorzył. A on
leżał sobie spokojniutko w brzuchu i Despina wyczuwała, że jest
szczęśliwy.
Siedzące przy kawie kobiety — Lenia, siostra Despiny, oraz Elena,
matka Praxi, i pani Germanos, ich sąsiadka — zaśmiewały się wtedy, a
Elena zażartowała, że jeśli Despina urodzi kolejnego syna, to
wiadomo, z kim on się ożeni.
— Jeżeli nawet nie wywróżą tego fusy w naszych filiżankach, to i tak
jest to zapisane w gwiazdach — przepowiedziała Elena, a reszta pań
się z nią zgodziła.
Oczywiście na Cyprze nawet najjaśniejsza gwiazda może zgubić
drogę w ciemnościach.
Gdy Loukis głęboko zasnął, Despina wzięła do ręki wiaderka i
cichutko zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając resztę dzieła jego
snom.
Teraz, gdy Christakis, mieszkał z żoną, a Michalakis przebywał w
stolicy, w Nikozji, gdzie pracował w redakcji gazety, bliźniacy
przenieśli się do oddzielnego pokoju i po raz pierwszy Despina była
wdzięczna, że najstarsi synowie opuścili dom i jest w nim więcej
wolnej przestrzeni. Chłopcy mieli rozwinięty instynkt terytorialny i im
wyżej rośli, tym bardziej irracjonalnie się zachowywali. Rozpętałoby
się piekło, gdyby bliźniacy musieli się przenieść ze swoich łóżek i
zwolnić pokój dla „ulubieńca mamy", a Despina czuła już wiek w
kościach i głowa ją często bolała od natłoku myśli, więc walka z
nadąsanymi nastoletnimi chłopakami była ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebowała.
- Nie martw się, mamo, Loukisowi nic nie będzie — po-
Strona 16
cieszał ją Marios, gdy wróciła do frontowego pokoju. Wyciągnął do
niej rękę, uścisnęła ją i pocałowała go w czoło.
— Powinnaś była pozwalać mu wyć, kiedy miał na to ochotę. —
Nikos rzucił oskarżenie, ale mówił to żartobliwie i jego promienny
uśmiech złagodził kąśliwe słowa.
— No tak, powinnam też pozwolić mu wyrosnąć na prawdziwego
wilka, żeby cię zjadł! — odparowała Despina. Bliźniacy, z wyglądu
niemal identyczni, w zachowaniu całkowicie się różnili: jeden był
ciepły i taktowny, drugi chłodny i złośliwy.
— Gwoli przypomnienia — przerwał potyczkę Georgios — pan
Televantos jest wciąż na werandzie, koi ból na naszych poduszkach.
Despina złapała się za głowę.
— Pan Televantos! Dlaczego nie kazałeś mu wracać do domu?
— Ani się ruszył. Upierał się, że musi dostać swoją maść.
— Najświętsza Panienko! — Despina zaśmiała się i zniknęła w
drzwiach.
Na werandzie, gdzie półki uginały się pod ciężarem słojów z
suszonymi ziołami, butelek z octem winnym, słoików z ma-
rynowanymi świńskimi uszami i warzywami, rondli i patelni, głośno
chrapał Televantos. Oparty plecami o ścianę rozpierał zadek na dwóch
wielkich poduszkach, które Georgios najwyraźniej ściągnął z
małżeńskiego łoża. Despina wzięła do ręki słoiczek, który wcześniej w
pośpiechu odstawiła na półkę, i skończyła napełniać go maścią
sporządzoną z nagietków i ruszczyka kolczastego.
Delikatnie szturchnęła starszego pana, żeby go obudzić.
— Panie Televantos. Maść gotowa.
Wyrwany ze snu sąsiad rozejrzał się, mrużąc w zdumieniu oczy, póki
nie przypomniało mu się, dlaczego się tu znalazł.
Strona 17
- Powinien pan poprosić żonę, żeby gotowała więcej warzyw, dobrze
panu zrobią — rzekła z uśmiechem Despina.
- Cokolwiek ona gotuje, smakuje koszmarnie — narzekał,
krzywiąc się z bólu i dokonując skomplikowanych manewrów przy
próbie podniesienia się z podłogi.
- Mimo to jarzyny przyniosą ulgę w pańskich dolegliwościach.
— Despinko, moje dolegliwości, jak o nich mówisz, to przekleństwo,
ale i błogosławieństwo zarazem. Gdyby nie te kłopotliwe żylaki, żona
doprowadziłaby mnie do śmierci w ciągu tygodnia. Ta kobieta jest
nienasycona.
Despina uniosła brwi. Televantos wyraźnie posuwał się w latach i
Despina jakoś nie mogła uwierzyć, żeby jego żona, także po
siedemdziesiątce, czuła potrzebę — o ochocie nie mówiąc — by w taki
sposób prześladować zgrzybiałego męża.
— Pomogę wstać. — Despina podtrzymała za ramię dźwigającego się
na nogi staruszka. Podała mu laskę i słoiczek z maścią. Włożył go do
kieszeni.
— Mam nadzieję, że Brytyjczycy mnie nie zaaresztują, zanim dojdę
do domu. — Zaśmiał się. — Chociaż myślą pewnie, że hemoroidy to
najświeższe ładunki wybuchowe, jakie nam przysłano z ojczyzny.
— Dojdzie pan bezpiecznie, panie Televantos. O tej porze żołnierze
są już w barakach pijani w sztok.
— Co racja, to racja. — Staruszek zachichotał. — Kiedy nie są zajęci
kradzieżą na nie swojej ziemi, to siedzą na dupach i piją ciepłe piwo.
Powiedziawszy to, na pożegnanie dotknął laską czoła i pokuśtykał
niezdarnie tą samą ścieżką, którą pięć godzin wcześniej pokonywał
biegiem.
Despina odprowadziła go wzrokiem, po czym odstawiła
Strona 18
swoje zielarskie utensylia, pocałowała zdjęcie matki wiszące od
wewnątrz na drzwiach i ruszyła do domu. Nim weszła, dostrzegła
majaczącą w cieniu pod furtką sylwetkę skulonej dziewczynki.
— Praxi?
Niewyraźny cień się poruszył, dziewczynka podniosła się z kucek,
oblało ją światło księżyca. Z wielkimi oczami i delikatnymi nogami
przypominała śliczną sarenkę.
— Pani Ekonomidou, czy Loukis wyzdrowiał?
— Tak, dziecko, teraz śpi. Czy siedziałaś tutaj przez cały ten czas?
Dlaczego nie weszłaś do domu?
Wargi Praxi drżały, oczy napełniły się łzami, które potoczyły się po
policzkach.
— Nie mogłam wejść. To wszystko przeze mnie. To ja jestem winna
— powiedziała, łkając. — To moja wina. Moja śmierć zabierze i mnie,
i jego.
Despina spontanicznie ścisnęła jej ręce.
— Co ty wygadujesz, Praxi? Twoja śmierć was zabierze... obydwoje?
— Och, pani Ekonomidou, to takie smutne, jesteśmy tacy młodzi. Też
nie mogliśmy w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Ja umieram, pani
Ekonomidou, nie da się temu zaprzeczyć. Dlatego przez ostatnie dwa
dni ja i Loukis szukaliśmy najpiękniejszego miejsca na mój grób.
Dzisiaj zdecydowaliśmy, że będę pochowana pod drzewem
pistacjowym u stóp zamku Świętego Hilariona. Bardzo lubimy to
miejsce, nie ma lepszego skrawka ziemi na mój wieczny spoczynek, a
duch szalonego mnicha będzie zawsze nade mną czuwał. Widziałam,
że Loukis jest smutny, ale nic nie powiedział, jakby pogodził się z moją
nieuchronną śmiercią. Chyba się pomyliłam, bo jak widać, moja
choroba sięgnęła i po niego, i nie mogę tego znieść, pani
Strona 19
Ekonomidou. Tak mi przykro... naprawdę... nie chcę pani zabierać
syna. W każdym razie jeszcze nie teraz. I nie dziwiłabym się, gdyby
pani chciała mnie zabić, jeszcze zanim...
Dziewczynka osunęła się w ramiona Despiny, spazmatyczny szloch
odebrał jej siły.
— Praxi, dość! Uspokój się, dziecko, dość tych bzdur. Dlaczego, na
Boga, miałabyś umierać?
Praxi z trudem łapała powietrze, usiłując się opanować. Nie
przychodziło jej to łatwo, ale pani Ekonomidou należało się
wyjaśnienie.
— Więc... tak... już dwa dni... a krew wciąż się ze mnie leje. Nie
ustaje, chociaż robiłam wszystko, co tylko możliwe: przykładałam
szmatki na ranę, a Loukis przyniósł mi jakieś medykamenty z pani
zapasów, ale dalej krwawię i do tego mam straszną biegunkę. To jasne,
pani Ekonomidou, moje wnętrzności są zjadane przez raka.
Despina, widząc przerażenie w oczach dziewczynki, powstrzymała
narastający w niej śmiech.
— Mihi mou, nie umierasz! Uwierz mi. Dorastasz, to wszystko.
Zmieniasz się w kobietę, Praxi. A biegunkę, mogę przysiąc, masz od
tych leków, których Loukis nie powinien ci przynosić. Chodź ze mną.
Pora, żebyś porozmawiała ze swoją mamą.
Wzięła dziewczynę za rękę i poprowadziła drogą do domu Eleny w
samym środku wsi.
Christakis był wysoki i miał jasne włosy — obydwie cechy rzadkie u
Greków — i chociaż matka goliła mu głowę w dzieciństwie, żeby
zapobiec fatum, którym, jak przesądnie wierzyła, został w ten sposób
naznaczony, jego włosy nie odrastały ani
Strona 20
o ton ciemniejsze i zaklęcie wciąż na nim ciążyło. Poślubił śliczną
kobietę, od niedawna cieszył się synem i czuł się szczęśliwy. Nie miał
ważnej pracy w mieście jak Michalakis, ale powoli wyrabiał sobie
nazwisko dzięki talentowi, o którym słuch dotarł nawet do ucha
głównodowodzącego oddziałami brytyjskimi na Bliskim Wschodzie.
Nie dalej jak cztery miesiące temu przed warsztat Christakisa zajechał
wojskowy landrover i żołnierz w szortach khaki przekazał od swego
dowódcy obstalunek na stół i osiem krzeseł.
— Zrób to najlepiej, jak potrafisz. — Gość wyszczerzył zęby, a
Christakis kiwnął głową. Nie przykładał się w szkole do nauki
angielskiego, więc niewiele z przemowy szeregowego do niego trafiło,
zrozumiał jedynie, że chodzi o stół i krzesła. Potrząsnął ręką żołnierza i
podziękował za zlecenie. Kombinując, że brytyjski dowódca tylu
oddziałów wojska potrzebuje mebli solidnych i budzących podziw,
postanowił nie zawieść jego oczekiwań.
Gdy tylko żołnierz odjechał, Christakis wziął do ręki ołówek i zaczął
szkicować projekt stołu z rzeźbionymi krawędziami blatu i śmiało
wyprofilowanymi nogami, a wszystko z najlepszego orzechowego
drewna. Zamierzał się wykazać najwyższym rzemieślniczym
kunsztem, by wojskowa szycha i jego żona byli dumni z gotowego
dzieła. I tak by było, gdyby nie to, że następnego dnia EOKA
wysadziła w powietrze dom zacnego głównodowodzącego. Parę
godzin później żołnierz pojawił się znowu u Christakisa i powiedział,
żeby zapomniał o meblach i zamiast nich sporządził czym prędzej parę
futryn do drzwi. Niezbyt ambitne zadanie, ale stolarz nie odmówił,
mimo że wiedział, iż pachnie to kolaboracją. Rzeczywistość jednak
była taka, że potrzebował pieniędzy, choćby na opłacenie podatków,
jakie wprowadzili Brytyjczycy.