10435
Szczegóły |
Tytuł |
10435 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10435 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10435 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10435 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Minkowski Aleksander
Dolina �wiat�a
Rozdzia� pierwszy
Doktor Jael poda� mi r�k�.
- Witamy ci� w Dolinie �wiat�a - powiedzia� g��bokim, d�wi�cznym g�osem,
kontrastuj�cym z sylwetk� olbrzyma i twarz� kwadratow�, jakby wyr�ban� siekier� w
drewnie. - Na pewno b�dziesz tutaj szcz�liwy.
Stali�my w hallu wy�o�onym mozaik� zimnej bieli i br�zu, sufit by� z przydymionego
szk�a, pod �cianami bieg�y w�skie czarne �awy. Ojciec nie patrzy� na mnie. Chcia�em cos do
niego powiedzie�, zawo�a� rozpaczliwie, ale krta� by�a sucha, bezg�o�na. Na znak doktora
Jaela ojciec zrobi� krok w moj� stron�, po�o�y� mi r�ce na ramionach:
- Do zobaczenia, Marcel. Przestrzegaj wszystkich zalece�, b�d� pos�uszny panu
doktorowi. Pisuj do domu raz na tydzie�. Gdyby� czego� potrzebowa�...
- Nie b�dzie potrzebowa� niczego - �agodnie przerwa� mu doktor Jael. - Mamy tu
wszystko, co mo�e by� potrzebne ch�opcu.
Ojciec poruszy� wargami: nie znosi�, gdy mu przerywano, teraz jednak kornie pochyli�
g�ow�, przytakn�� westchnieniem, �e rozumie.
- Kiedy mnie st�d zabierzesz? - szepn��em, przytulaj�c si� do niego, tak �eby nie
us�ysza� doktor Jael.
U�miechn�� si� do mnie nienaturalnie, z wysi�kiem.
- Wkr�tce, synu. B�d� dzielny.
- Boj� si� o ciebie...
Twarz ojca stwardnia�a, pojawi� si� na niej gniewny grymas: - Nonsens. Za mnie nie
b�dziesz si� wstydzi�. Bywaj.
Skin�� doktorowi i odwr�ciwszy si� na pi�cie jak �o�nierz, wyprostowany, spr�ysty,
wymaszerowa� z hallu.
Doktor Jael wzi�� mnie za r�k� i poprowadzi� do innych drzwi, p�niej wysokim i
w�skim korytarzem do swego gabinetu: lodowata biel lakierowanych mebli z metalu, kraty w
oknach, na parapecie okiennym rz�d pelargonii w doniczkach, nad biurkiem, w czarnych
ramach, portret Pasteura. Usiad�em na obrotowym krzese�ku, pos�uszny skinieniu doktora
Jaela, kt�ry odwr�ci� si� do mnie plecami i pokr�ciwszy pier�cieniem cyfrowego
mechanizmu, otworzy� sejf. Wyj�� stamt�d ogromn� ksi�g� w p��ciennej oprawie. Usiad� za
biurkiem i po�o�y� j� przed sob�. Niespiesznie znalaz� czyst� stron�, z g�rnej kieszonki
nakrochmalonego fartucha wyj�� wieczne pi�ro, obok po�o�y� moj� kart� informacyjn� ze
szpitala:
- Nazywasz si�...
- Marceli Jung - doko�czy�em cicho.
- Lat szesna�cie, ucze�, pochodzenie inteligenckie...
Pi�ro skrzypia�o na grubym g�adkim papierze, przez biurko widzia�em, jak rodz� si�
szybko pasemka mikroskopijnych literek: doktor Jael cos przepisywa� z karty informacyjnej.
Sko�czy�; podni�s� na mnie jasne, wielkie oczy, a ja pod tym spojrzeniem poczu�em si�
raptem obna�ony i bezbronny jak preparat pod mikroskopem.
U�miechn�� si� przyja�nie:
- Kochasz sw�j dom? Nigdy nie przychodzi�o ci do g�owy, �eby stamt�d uciec?
- Nigdy - odpar�em.
- Troch� smutno, gdy nie ma si� rodze�stwa.
- Mama nie mog�a mie� wi�cej dzieci. Dobrze mi w domu.
- Zawsze by�o? - spyta� doktor Jael, nie odrywaj�c ode mnie wzroku.- Wyobra�am
sobie, co musi odczuwa� dziecko, a potem dorastaj�cy ch�opiec, gdy prawie nie widuje
rodzic�w. Oboje na powa�nych stanowiskach, ci�gle zaj�ci, nieobecni, poch�oni�ci w�asnymi
sprawami. Je�li rozmowa, to po�pieszna, troch� sztywna, mentorska: "Jak w szkole? Masz
mo�e problem? Co by� chcia� dosta� na urodziny? Chyba za ma�o si� uczysz, z chemii
we�miemy ci korepetytora. Musisz uprawia� jaki� sport, to rozwija. Nie wolno czyta� do
p�nocy. B�d� grzeczny dla cioci, nie chcemy s�ysze� o k��tniach".
- Nie mam cioci - powiedzia�em.
- Ja mia�em. - Doktor Jael u�miechn�� si�. - Rodzice byli naukowcami, to bardzo
zaj�ci ludzie, �yj� w swoich �wiatach. Czu�em si� samotny.
- Nie narzekam na samotno��, panie doktorze - odpar�em sucho.
- Rozumiem. - U�miech by� troch� smutny, zadumany. - Za nic bym si� wtedy nie
przyzna�, �e mi �le. Udawa�em przed kolegami szcz�liwca. Zreszt� przed sob� tak�e. S�ynni
rodzice, utytu�owani, nazwiska w gazetach. Zagraniczne prezenty, przywo�one z kongres�w,
najnowsze p�yty, modne ubrania, zawsze pod dostatkiem pieni�dzy. Mog�em stawia� kolegom
lody, kiedy tylko chcia�em, zaprasza� kole�anki do drogich dyskotek. Gdybym zawy� jak
pies, wzi�liby mnie za wariata. - Doktor Jael urwa�, spojrza� w okno, za kt�rym falowa�a w
s�o�cu zielona dolina. - A tak mi si� chcia�o wy� chwilami!... Budzi�em si� w nocy i
widzia�em zjawy w ciemnych k�tach, galaretowate upiory z mackami jak o�miornice.
Wo�a�em mam�, ale nie by�o jej w domu. Moczy�em si� w ��ku, tak jak ty...
- Sk�d pan wie? - wyrwa�o mi si�.
- Nie tylko st�d - doktor Jael wskaza� na moj� kart� informacyjn�. - Wystarczy
obejrze� twoje rysunki. Masz obola�� wyobra�ni� i ci�ko ci z tym, jak mnie niegdy�. Dlatego
ci� rozumiem, Marcel. Wiesz, jak si� uwolni�em od upior�w?
- To nie ma nic wsp�lnego z moj� chorob� - powiedzia�em nie patrz�c na lekarza.
- Sk�d mo�na wiedzie�? Jeste�my harmonijn� kompozycj�, ka�dy element ma
znaczenie. Trudno ustali�, kt�ry gra rol� decyduj�c�, medycyna g�owi si� nad tym od dawna.
Najwa�niejsze to pozna� samego siebie, dotrze� do �r�de�.
- Kto panu pokaza� moje rysunki? - spyta�em.
- Musia�o up�yn�� sporo czasu nim zrozumia�em, �e m�j skryty �al do rodzic�w nie
ma sensu - powiedzia� doktor Jael. - "Nie prosi�em si� na �wiat", znasz to, prawda? Krzyk
rozpaczy... Ale i oni si� nie prosili, prawu natury podlegamy wszyscy jednako. - Wyszed� zza
biurka, zbli�y� si�, po�o�y� mi na ramieniu olbrzymi�, ci�k� d�o�: - Cierpia�em tak jak ty,
dlatego ci� rozumiem, Marcel. To boli, mie� i nie mie� rodzic�w. Cz�owiek wola�by dosta�
pasem, ni� s�ucha� zimnych poucze�. Marzy�em o bracie, siostrze, kt�rym m�g�bym si�
zwierzy�. Zazdro�ci�em do sza�u kolegom maj�cym rodze�stwo, nawet wymy�li�em sobie
starszego brata...
- Ja te� - szepn��em.
- Cierpienie i samotno�� wzbogacaj� wewn�trznie. Ty wypowiadasz si� w rysunkach,
ja pisa�em wiersze. Kiedy� ojciec je znalaz� i wy�mia� mnie...
Przypomnia�em sobie: ojciec z moim szkicownikiem w r�ku. Chowa�em szkicownik
pod materacem, sk�d go wzi��? "Zamiast rysowa� obrzydlistwa, przy�o�y�by� si� do chemii!
Znowu dw�ja. Czym do licha zas�u�y�em, �eby si� wstydzi� za ciebie?! �le ci w domu? Mo�e
lepszy by�by internat! Dobrze by ci zrobi� surowy nadz�r pedagog�w, musz� pom�wi� o tym
z matk�, tutaj masz za du�o swobody". Chcia�em mu odpowiedzie�, �e mam gdzie� tak�
swobod�, ale nie odwa�y�em si�, milcza�em...
U�miechn��em si� do doktora Jaela. Przez sweter czu�em ciep�o p�yn�ce z jego d�oni.
- Nie mam �alu do ojca - powiedzia�em. - On bardzo ci�ko pracuje, odpowiada za
wszystko. Jest nerwowy, prawie nie sypia, pali papierosa za papierosem. Ludzie go
podziwiaj�. Nigdy nie osi�gn� tego, co on.
- Dlaczego tak my�lisz?
- Nie mam silnej woli. Zawsze wahania, w�tpliwo�ci...
- Ka�dy miewa w�tpliwo�ci, Marcelu.
- Nie m�j ojciec.
- Boisz si� go?
Czu�em dziwn� senno��, jakbym ko�ysa� si� w s�o�cu na powierzchni ciep�ej wody,
s�ucha� szelestu fal.
- Mama... podw�adni... On taki jest. Nigdy mnie nie uderzy�. Je�li chce ukara�, milczy
przez tydzie�, czasem d�u�ej, patrzy, jakbym by� ze szk�a... Ja nie umiem przeprasza�. Ja te�
nie umia�em - powiedzia� cicho doktor Jael. - Zw�aszcza, gdy nie czu�em si� winien.
Najbardziej boli niesprawiedliwo��.
Przytakn��em lekkim poruszeniem g�owy.
- Ale oni nie wiedzieli - powiedzia�em. - Naprawd� my�leli, �e ich ok�amuj�. Czasem
k�ama�em, jak ka�dy.
- Jak ka�dy - zgodzi� si� doktor Jael. - Kiedy pierwszy raz dosta�e� krwotoku, by�e�
szcz�liwy.
- Sk�d pan wie?
- Marzy�em, �eby ci�ko zachorowa� i uda�o mi si�, wiesz? Zim� p�nagi sp�dzi�em
noc na balkonie. Dosta�em zapalenia p�uc. By�em wtedy najwa�niejszy w domu, rodzice
dr�eli o mnie, ca�ymi dniami siedzieli przy moim ��ku. Pi�kne dni!
- Ja nic nie zrobi�em, �eby mie� krwotok.
- To jasne. Ale zauwa�, �e dopiero wtedy zaprzyja�ni�e� si� z ojcem. Nie
przypuszcza�e�, �e tak si� tob� przejmie.
- Na pewno i przedtem mnie kocha�...
- Tak. Kocha si� psy, koty, nasturcje. W�asne dzieci przede wszystkim. Uczucia
niewiele jednak znacz�, je�eli nie ma wzajemnej blisko�ci, intymnego kontaktu. Tego nam
brakowa�o, i mnie, i tobie.
Doktor Jael przespacerowa� si� po gabinecie, przystan�� nad biurkiem, zrobi� w
ksi�dze jak�� szybk� notatk�. Poruszy�em si� w obrotowym krzese�ku, skrzypn�a �ruba,
zamar�em.
- D�ugo tu b�d�? - zapyta�em doktora.
- Mo�e bardzo kr�tko. W jakiej� mierze zale�y to od ciebie. Nie wykluczone, �e sam
zechcesz pozosta� tu d�u�ej, znamy podobne przypadki, z Dolin� �wiat�a niekiedy trudno si�
rozsta�. Dlaczego boisz si� o ojca?
Zaskoczy� mnie tym pytaniem, jak gdyby wyrwa� ze snu. Us�ysza�? Przecie�
powiedzia�em to szeptem, prosto do ucha, sta� daleko od nas: w �aden spos�b nie m�g�
us�ysze�.
- Ja? - uda�em zdziwienie.
- Prze�y�em co� podobnego - powiedzia� doktor Jael, wpatruj�c si� w bia�y arkusz
ksi�gi. - M�j ojciec opublikowa� prac� naukow�, kt�r� uznano za plagiat. Pos�dzono go, �e
skopiowa� cudze odkrycie. Rzecz nabra�a rozg�osu, nawet pisano o tym w gazetach.
Prze�y�em w szkole piek�o: syn szalbierza, oszusta... Nie ugi��em si�. Mia�em niezachwian�
pewno��, �e to niemo�liwe. By�o to ju� po mojej chorobie, kiedy pozna�em ojca blisko,
zrozumieli�my si�, wiedzia�em, jaki jest. Nawet pobi�em si� o niego z ch�opcami. - Doktor
Jael u�miechn�� si� do mnie mru��c oczy. - Ca�e miesi�ce udr�ki...
- I co? - spyta�em niecierpliwie.
- Czasem ludzie b��dz� nie wiedz�c o tym. Wa�ne s� intencje i to, jak my ich
widzimy. Ocena innych rzadko bywa obiektywna, warunkuj� j� okoliczno�ci, na kt�re nie
mamy wp�ywu. Trzeba wytrwa� w wierze.
Przygl�da� mi si� z boku, a ja us�ysza�em nagle dzwonek alarmowy: badanie? Pr�ba
poci�gni�cia za j�zyk? Mo�e i on...
- M�j ojciec nie b��dzi� - powiedzia�em. - Nie potrzebuje wyrozumia�o�ci. Da sobie
rad� z �ajdakami.
- Jasne, �e poradzi sobie - szybko przytakn�� doktor Jael. - Mo�esz by� o niego
zupe�nie spokojny.
- Jestem, panie doktorze.
- Ty te� wyszed�e� ca�o z pom�wienia, pami�tasz? Nikt w klasie nie uwierzy�, �e
ukrad�e� kole�ance angielski kalkulator.
Cofn��em si� na krzese�ku, omal nie trac�c r�wnowagi. Zrobi�o mi si� duszno, jak
gdyby z gabinetu wypompowano raptem ca�e powietrze. Kto mu o tym powiedzia�, jakim
prawem? Chyba �e czyta w my�lach, bo przed chwil�, gdy powiedzia�em, �e ojciec da sobie
rad� z �ajdakami, pami�� na sekund� odtworzy�a zdarzenie /, kalkulatorem i moj� bezradno��,
za�amanie: chcia�em wtedy sko�czy� ze sob�.
Ch�odna pow�ci�gliwo�� klasy, nieruchome milczenie, gdy z mojej torby wypad�
kalkulator; ani s��weczka, �adnego komentarza. Gdyby pad�o "z�odziej!", m�g�bym si�
broni�, co� wyja�ni�, przysi�c - po co mi kalkulator Magdaleny, skoro mam w�asny, kto�
zrobi� �wi�ski dowcip, niech si� lepiej przyzna. Ale ta cisza, ta oboj�tno�� nasycona skrytym
za�enowaniem, jakby niechc�cy podejrzeli czyj�� nago�� i po�piesznie odwracali g�owy. Co
ty, Marcel, musia�e� zgarn�� do torby przez nieuwag�, hej, idziemy na basen?
- Nie by�o pom�wienia, panie doktorze.
- Oczywi�cie, Marcel. Czyj� niesmaczny dowcip. Ale wyobra�am sobie, jak ci�ko
musia�e� to prze�y�. Od tamtego zdarzenia zacz��e� cierpie� na bezsenno��, a gdy zasypia�e�,
majaczy�y ci si� koszmary, krzycza�e� przez sen, wzywa�e� matk� na ratunek. Ka�dy ma w
�yciorysie przypadek, na wspomnienie kt�rego przeszywa go dreszcz. Ja mam ich kilka, nie
daj� si� zapomnie�. Na przyk�ad, ukrad�em matce jej kromk� chleba, po zjedzeniu w�asnej.
By�a wojna, g��d. Rozp�aka�a si�, gdy odkry�a kradzie�, a ja nie rozumia�em jej p�aczu i
chcia�em nie �y�. Dopiero znacznie p�niej poj��em, �e wybuchn�a p�aczem u�wiadomiwszy
sobie, jak straszny musi by� g��d dla dziecka, i �e nic nie mo�e na to poradzi�. Niezawiniona
degradacja i poni�enie... - Doktor Jael pochyli� si�, zajrza� mi w oczy: - W Dolinie �wiat�a
leczymy dusz� i cia�o, Marcelu. B�dzie ci dobrze z nami, znajdziesz prawdziwych przyjaci�.
Ka�dy chce wyzdrowie� jak najszybciej, a my robimy wszystko, �eby�cie wracali do zdrowia.
Wa�ne jest przestrzeganie regulaminu, bo od tego zale�y skuteczno�� kuracji. Podstawow�
terapi� jest rado�� �ycia. Cieszy� si� wszystkim, nie my�le� o rzeczach przykrych! Nie ma
skuteczniejszego leku na fizyczne schorzenia.
Kiwn��em g�ow�, �e rozumiem.
- Chcia�bym o co� zapyta� - odezwa�em si� po pauzie, nie patrz�c na doktora Jaela. -
Pytaj.
- Odpowie mi pan szczerze?
- Ja nigdy nie k�ami�, Marcelu.
- Chc� wiedzie�, czy na pewno wyzdrowiej�.
- Tak.
Na polecenie doktora Jaela rozebra�em si� i wyci�gn��em na bia�ej, ch�odnej
otomanie. Bada� mnie d�ugo.
- ... Sk�d tu mnisi buddyjscy?
Zapewne przyw�drowali z Tatarami, albo wcze�niej jeszcze, tak przynajmniej g�osi
legenda, kt�r� opowiadaj� o Bia�ym Lamie okoliczni mieszka�cy: wraz z grupk� mnich�w
zbudowa� klasztor w Dolinie �wiat�a, najmuj�c robotnik�w z r�nych stron, z Italii nawet, i
p�ac�c im kosztowno�ciami przywiezionymi z Tybetu. Reszt� kosztowno�ci, a by�y ich pono�
ca�e skrzynie, Bia�y Lama ukry� w lochach klasztoru. Nie odnale�li ich p�niejsi naje�d�cy
barbarzy�scy, kt�rzy wielokro� pl�drowali klasztor, a� go wreszcie spalili, a buddyjskich
mnich�w wymordowali. Na starych fundamentach wzniesiono nowy budynek klasztorny, tym
razem chrze�cija�ski, p�niej przemieniono go w szpital, a dzi� jest to sanatorium:
mikroklimat w Dolinie �wiat�a ma podobno nadzwyczajne w�a�ciwo�ci lecznicze. Niekt�rzy
twierdz�, �e sam gmach wp�ywa ozdrowie�czo na chorych, bowiem wzniesiony zosta� w
miejscu o szczeg�lnym rodzaju promieniowania ziemskiego czy te� magnetycznego. Bia�y
Lama nie przypadkiem postawi� tu sw�j klasztor.
Trzeci, z Rady Trzech, przerwa� swoj� opowie��, aby�my mogli z kru�ganku
przypatrze� si� pejza�owi Doliny. Wygl�da�a jak wkl�s�e zielonoz�ote lustro, skupiaj�ce
promienie s�o�ca.
- Pi�knie tutaj - powiedzia�em.
Trzeci przytakn��:
- ��ki zakwitaj� u nas o miesi�c wcze�niej, lalo trwa d�ugo, a jesie� przechodzi w
wiosn�. Prawie nie znamy zimy. �nieg spada rzadko i zaraz topnieje w s�o�cu. Prawie ka�dy
dzie� jest s�oneczny.
- Jak to mo�liwe? - spyta�em.
- Nie wiem - odpar�. - Wok� Doliny s� chmury, a tutaj �wieci s�o�ce. Sam zobaczysz.
Musieliby�my zapyta� Bia�ego Lam�.
- Zapyta�?
Trzeci u�miechn�� si�; by� drobny, rudok�dzierzawy, o twarzy wiejskiej, szerokiej, z
wyrazem dzieci�cej naiwno�ci. Nie bardzo rozumia�em, dlaczego w�a�nie jego wybrano
niegdy� do Rady Trzech, kt�ra spe�nia�a tu rol� samorz�du o rozleg�ych uprawnieniach:
podobno doktor Jael nie wtr�ca� si� do spraw kuracjuszy, przyznaj�c im pe�n� autonomi�.
- Pojawia si� czasem. Bia�ow�osy starzec w habicie, z ko�l� br�dk�. Ostatnio widziano
go po zmierzchu, jak zbiera� w parku zio�a. Kiedy Piotr spr�bowa� do niego podej��,
rozp�yn�� si� w powietrzu.
- Nie wierz� - powiedzia�em.
- Ja te� nie wierzy�em - powiedzia� Trzeci. - Chod�, poka�� ci nasz� sypialni�.
Weszli�my do sypialni przez taras zastawiony pustymi le�akami: o tej porze wszyscy
kuracjusze byli na przechadzce w parku, dla mnie Rada Trzech uczyni�a wyj�tek, abym
zapozna� si� z sanatorium. Wprowadzenie nowych nale�a�o do obowi�zk�w Trzeciego.
Sypialnia by�a przestronna i s�oneczna, z dwoma rz�dami bia�o lakierowanych ��ek i
ma�ych szafeczek mi�dzy nimi. Osiem ��ek przykrytych b��kitnymi pledami w kwieciste
wzorki.
- To jest twoje - Trzeci wskaza� na ��ko pod oknem. - Wolne od tygodnia.
- Kto zajmowa� je przedtem? - spyta�em.
- Marian.
- Wyzdrowia� i wr�ci� do domu?
- Nigdy tak nie pytaj - powiedzia� Trzeci, a jego niebieskie oczy na moment
pociemnia�y. - Lubili�my Mariana, mia� pi�kny g�os. �piewa� nam przy ognisku. By�oby
dobrze, gdyby�my i ciebie mogli polubi�.
- D�ugo tu jeste�?
- U nas nie ma "d�ugo" ani "kr�tko". Nikt nie liczy dni. Mo�e zauwa�y�e�, �e w
sanatorium nie ma ani jednego kalendarza. Nie s� nam potrzebne.
Spojrza�em w twarz Trzeciemu:
- G�upstwa pleciesz. Ja chc� tu by� kr�tko i wr�ci� do domu.
Roze�mia� si�, szczerz�c nier�wne, bardzo mocne z�by. Zbrzyd� w tym u�miechu,
twarz przybra�a jaki� zwierz�cy wyraz.
- Masz pieni�dze? Chyba nie zapomn� ci przys�a�. W klubie jest kiosk, mo�na tam
kupi� fajne rzeczy. Czasami b�d� od ciebie po�ycza�. Nikomu innemu po�ycza� ju� nie
musisz, zapami�taj to.
- A tobie musz�? - spyta�em mru��c oczy.
Poklepa� mnie po ramieniu; przerasta�em go niemal o g�ow�. Mimo choroby mia�bym
jeszcze do�� si�, by znokautowa� to chuchro o kurzej szyjce i przygarbionych plecach.
- Zaprzyja�nimy si� - us�ysza�em. - Nie znajdziesz tu lepszego przyjaciela ode mnie.
Wkr�tce sam si� o tym przekonasz. Wiele mog�.
- S� jeszcze Pierwszy i Drugi - powiedzia�em z u�mieszkiem.
- O, tak! - zgodzi� si� szybko. - Pierwszy to wspania�y cz�owiek, wszyscy przepadamy
za nim. Je�li ci kto� powie, �e zadziera nosa, daj mi tylko zna�. Albo �e nie zawsze jest
sprawiedliwy.
- Nie rozumiem. Je�eli wszyscy za nim przepadaj�...
- Zawi�� - przerwa� mi. - ��dek na stawie, rower�w czy szachownic nie wystarcza
r�wnocze�nie dla wszystkich ch�tnych. Kolejno�� ustala Rada. Wyznaczamy te� dy�urnych,
grupy do sprz�tania terenu, do pomocy w kuchni. Rozdzielamy bilety do kina, nadajemy
tytu�y honorowe, typujemy do nagr�d za wzorow� postaw�. Doktor Jael nigdy nie
kwestionuje naszych postanowie�.
- Jak cz�sto wybiera si� Rad�? - spyta�em.
Trzeci wzruszy� ramionami. Wyj�� z kieszeni dwie gumy do �ucia, jedn� da� mnie,
drug� w�o�y� do ust, cmokn�� z przyjemno�ci�.
- Raz na zawsze - odpar�. - Gdy jeden z Trzech opuszcza sanatorium, robimy wybory
uzupe�niaj�ce. Taka jest praktyka. W teorii nowe wybory og�asza si�, je�li Rada traci zaufanie
doktora Jaela albo ��daj� tego dwie trzecie kuracjuszy. W historii sanatorium nie zdarzy�o si�
jednak nic podobnego.
- Dziwne... - mrukn��em.
Trzeci roze�mia� si�, zn�w klepn�� mnie po ramieniu:
- Dbamy, �eby nie zawie�� doktora. A zmowa dw�ch trzecich to ci�ka sprawa, nie da
si� utrzyma� w sekrecie. Nie tolerujemy spisk�w, intryg, konspiracji. Tu panuje �ad i
porz�dek, przekonasz si�. Kochamy nasze sanatorium.
Przemierzyli�my sal� gimnastyczn�, klubow�, biblioteczn�, przez grub� szyb�
zajrzeli�my do gabinetu zabiegowego wype�nionego medyczn� aparatur�. Wsz�dzie pod�ogi i
�ciany pokryte by�y mozaik� bia�ych i br�zowych kafli. �adnych dekoracji, obraz�w, tylko
gdzieniegdzie kwiaty w wazonach z piaskowca.
- Ale chcecie przecie� wyzdrowie� - powiedzia�em. - Tutaj jest si� z konieczno�ci.
Kiedy spodziewasz si� wyj��?
- Widzia�e� sejf w gabinecie doktora. Ksi�g�, kt�r� w nim trzyma. W tej ksi�dze jest
wszystko o nas. Nawet Siostra Prze�o�ona nie ma prawa do niej zajrze�. Co dziesi�� dni robi�
mi transfuzj�, dostaj� p� litra krwi, i potem doktor Jael m�wi, �e jest wyra�na poprawa.
Rzeczywi�cie czuj� si� wtedy lepiej. Tobie te� b�d� robi� transfuzje.
- Sk�d wiesz? - spyta�em.
Trzeci nie odpowiedzia�. Wyszli�my na taras po drugiej, wschodniej stronie budynku,
rozleg�y, pod szklanym dachem, zastawiony palmami w drewnianych donicach. Wida� st�d
by�o miasto na skraju Doliny, kolorowe jak t�cza, ze smuk�� ko�cieln� wie�yczk�, opadaj�ce
schodkami po stoku.
- Maj� tam dyskotek� ze stroboskopem, �adne dziewczyny przychodz� - powiedzia�
Trzeci.
- Wolno nam?
- Za zgod� doktora, je�eli Rada wystawi przepustk�. Na godzink�, dwie. Mo�na si�
fajnie zabawi�. Wezm� ci� kiedy�, gdy zostaniemy przyjaci�mi.
Zad�wi�cza� gong, echem powr�ci� z Doliny. Sygna� na obiad.
Nie mog�em zasn��; przez otwarte okno p�yn�o do sypialni ch�odne, ostre powietrze,
blask ksi�ycowy wyrysowa� na �cianie smug� srebra. Kiedy wpatrzy�em si� w ni�,
zobaczy�em profil starca z ko�l� br�dk�.
Zamkn��em oczy. Us�ysza�em g�osy rodzic�w. Sprzeczali si� o co�, pacia�y s�owa:
szef, odwo�a�, kontrola, przed s�dem...
Wzdrygn��em si�; usiad�em na ��ku i poczu�em ch��d, pi�ama by�a mokra od potu,
w�osy pozlepiane, opadaj�ce na oczy.
- Nie mo�esz spa�? - us�ysza�em.
M�j s�siad, Piotr, uni�s� si� na �okciu i patrzy� na mnie.
- G�upstwo - mrukn��em.
- Ja te� z pocz�tku nie mog�em tu sypia�. Najgorszych jest kilka pierwszych nocy. I
ksi�yc. Bia�y Lama pokazuje si� tylko przy ksi�ycu.
- Wierzysz w bajki?
- Nie. Ale sam go widzia�em, jak ciebie teraz.
- Mo�e widzia�e� kogo�. Na pewno nie by� to �aden Lama.
Po�o�y�em si� na plecach i zapatrzy�em w sufit. Te� po�yskiwa� srebrzy�cie od
ksi�ycowego �wiat�a. Oddechy �pi�cych miesza�y si� ze sob�, tworz�c nierytmiczny,
chrapliwy poszum.
- Jeste� bardzo chory? - us�ysza�em szept Piotra.
- Mam anemi�, jak wy wszyscy. Nic gro�nego, za miesi�c wr�c� do domu.
- Ka�dy na pocz�tku tak my�li. Tylko Milczucha jest pewna, �e nigdy st�d nie
wyjdzie. U nas nie ma b�ahych przypadk�w, doktor Jael nie przyjmuje takich.
- Czy wy si� tu wszyscy nawzajem straszycie? - spyta�em ponuro.
- O to samo zapyta� mnie Marian pierwszej nocy. - Odnios�em wra�enie, �e Piotr si�
u�miecha. - Te� nie m�g� spa�, wierci� si�, widocznie Trzeci za du�o mu powiedzia�.
- No i co?
- Nie by� z nami d�ugo. Uwa�aj na Ewk�, Marcel. To niebezpieczna dziewczyna.
Zawsze interesuj� j� nowi.
Przypomnia�em sobie d�ugonog� blondynk� o figurze z �urnala mody, zielonook�,
u�miechni�t�. Usiad�a obok mnie przy kolacji, rozmawiali�my o muzyce pop, chwali�em si�
p�ytami, kt�re mi ojciec przywi�z� ostatnio z Pary�a; okaza�o si�, �e ma w domu te wszystkie
p�yty i wiele innych, o kt�rych nawet nie s�ysza�em.
- Strasznie tu du�o �yczliwych - powiedzia�em do Piotra. - Jakbym szed� ze �wiec�
przez arsena� z bombami. A mnie si� u was ca�kiem podoba.
- Oczywi�cie - szybko zgodzi� si� Piotr - mnie tak�e, zapewniam ci�, mo�esz to
powt�rzy� Trzeciemu.
- �e co?! - a� si� poderwa�em na ��ku.
Zobaczy�em, �e si� przerazi�. Patrzy� na mnie oczami okr�g�ymi jak guziki.
- Nie chcia�em ci� obrazi� - wyszepta�. - Rada powinna wiedzie� o wszystkim, taki
jest obyczaj. Pierwszy uwa�a, �e niesprawiedliwo�� bierze si� z niewiedzy, bez z�ej intencji
mo�na kogo� skrzywdzi�. Dlatego ich informujemy.
- Powt�rzysz Radzie nasz� rozmow�? - spyta�em z u�mieszkiem.
- Nie by�o nic wa�nego...
- A to, �e mi si� u was podoba? - zakpi�em.
Piotr usiad� na ��ku, przechyli� si� w moj� stron�:
- Jeszcze nie rozumiesz, Marcel. W szkole jest inaczej, tam si� tylko bywa, a nawet
mo�na przenie�� si� do innej szko�y. Tutaj nie uciekniemy od siebie. Dlatego musz�
obowi�zywa� szczeg�lne prawa. Z pocz�tku mog� budzi� niesmak, ale przekonasz si�, �e s�
m�dre.
- Na pewno - zrobi�em oko do Piotra. - Komu to mam powt�rzy�? Mo�e wpadnie ci
osobista pochwa�a od Pierwszego.
Nie odpowiedzia�. W ksi�ycowej jasno�ci co� mu b�yszcza�o na policzkach. Zrobi�o
mi si� g�upio.
- Przepraszam - mrukn��em. - Czuj� si� tu jak w pu�apce. Pierwszy raz jestem w
sanatorium.
- To ja przepraszam - odezwa� si� cicho Piotr. - Nagada�em ci g�upstw. Nienawidz�
tego miejsca, nienawidz�... Gdyby nie Kucharz, dawno bym uciek�. Gdziekolwiek, byle
daleko st�d.
- Nie do domu? - zdziwi�em si�.
- Rodzice przywie�liby mnie z powrotem, dla mojego dobra. Dawniej my�la�em, �e
uciekn� do Barbary, to moja dziewczyna, chodzili�my ze sob�. Ale jej ju� nie ma. Cztery
moje listy bez odpowiedzi.
Przypomnia�em sobie Joann�, jej codzienne wizyty w szpitalu, frezje, kt�re mi
przynosi�a ukradkiem: do szpitala nie wolno przynosi� kwiat�w. Chowa�em je w szafce przy
��ku. Gdy m�j s�siad wychodzi� na korytarz lub do �azienki, ca�owali�my si�. Zapewnia�a, �e
nic si� mi�dzy nami nie zmieni, �e b�dzie czeka�a na m�j powr�t z sanatorium, i cho�by to
trwa�o nawet dwa miesi�ce z �adnym ch�opakiem nie wyjdzie, nie spojrzy na �adnego.
Przysi�ga�a z przej�ciem, �arem, moj� d�o� tuli�a do policzka. Przed chorob� nie
wyobra�a�em sobie, �e Joanna potrafi tak kocha�. Jej ojciec leczy� mnie p� roku, potem wzi��
do szpitala na oddzia�, gdzie by� ordynatorem; dlatego Joanna mog�a przychodzi� o ka�dej
porze, zostawa� do p�na.
Czy odpisze na m�j list? Obliczy�em: sw�j wrzuci�em dzi� do skrzynki przy bramie
sanatoryjnej, otrzyma go najp�niej we czwartek, w pi�tek odpisze i wy�le, nadejdzie wi�c w
poniedzia�ek; gdyby napisa�a natychmiast, m�g�bym go dosta� ju� w sobot�, ale listu nie
pisze si� na �apu-capu, powinien by� przemy�lany, wyczerpuj�cy. Poniedzia�ek b�dzie w sam
raz. Ca�e pi�� dni czekania, prawie wieczno��...
- Nic nie wiadomo - powiedzia�em do Piotra. - Listy mog�y si� zawieruszy�, napisz
jeszcze jeden.
- To samo m�wi Kucharz, aleja nie wierz�. Dziewczyny s� niewiele warte. Kiedy ci�
nie ma, zapominaj�; zaraz znajduje si� inny.
- Mo�esz p�niej �a�owa�, �e tak o niej my�la�e�.
- Chcia�bym.
Umilkli�my. Widocznie chmura po�kn�a ksi�yc, bo w sali pociemnia�o, ze �ciany
znik� srebrzysty profil starca. Chcia�em usn�� i nie mog�em. Pod ��kiem co� dygota�o
mi�si�cie, poczu�em md�y zapach wodorost�w, zaraz pod ko�dr� wcisn� si� �liskie macki...
Kurczowo podkuli�em nogi.
- We�.
Otworzy�em oczy, usiad�em. Na d�oni Piotra biela�o co� okr�g�ego.
- Co to?
- Pigu�ka. B�dzie ci cudownie i zaraz u�niesz. Dostaniesz j� od Trzeciego za
dodatkowe dy�ury w kuchni. On nie wie, �e ja tam lubi� dy�urowa�. Je�li przys�u�ysz si�
Trzeciemu, te� ci da pigu�k�, wtedy mi zwr�cisz.
- Nie mo�na o ni� poprosi� doktora? - zapyta�em, prze�ykaj�c gorzk� tabletk�.
- Co� ty. Ona jest tylko dla tych, kt�rych przenosz� do Sali 13. Tak s�ysza�em. Do nich
nie wolno wchodzi�.
Chcia�em zapyta�, dlaczego nie wolno, ale nie zd��y�em: ogarn�a mnie ciep�a
b�ogo��, jakbym ko�ysa� si� w �odzi na s�onecznym oceanie, wdychaj�c aromat frezji i
s�uchaj�c szept�w Joanny, jej mi�osnych zapewnie�, czuj�c na oczach, policzkach i wargach
pieszczotliwe mu�ni�cia ust, zasn��em z u�miechem.
Co dzie� to samo: pobudka, zabiegi, potem �niadanie, k�piel s�oneczna na le�akach,
obiad i czas wolny na powietrzu dla tych, kt�rzy nie maj� dy�uru - wyprawy w parkow�
g�stwin�, przeja�d�ki ��dkami po stawie, siatk�wka, badminton, zabawa przy ognisku.
Trzeci przedstawi� mnie Pierwszemu. U�cisn��em szczup�� d�o� o d�ugich w�skich
palcach, odpowiedzia�em u�miechem na �yczliwy u�miech. Pierwszy by� wysoki, jeszcze
wy�szy ode mnie, ciemne w�osy mia� kr�tko przystrzy�one, na m�j widok przerwa� lektur�
"Don Kichota" i wsta� z �awki pod kasztanem.
- Witam ci� w naszym gronie - powiedzia�. - Oczarowa�e� Trzeciego, nie mo�e si�
ciebie nachwali�. M�wi, �e masz charakter i talent.
- Jaki talent? - zdziwi�em si�.
- Malarski. Dot�d nie by�o w�r�d nas nikogo takiego. Nareszcie wydamy pi�kn�
gazetk� �cienn�. Od bohomaz�w Paw�a robi�o si� wszystkim niedobrze.
- Sk�d wiesz, �e rysuj�? - zwr�ci�em si� do Trzeciego.
- Rada powierzy�a ci funkcj� naczelnego grafika - powiedzia� Pierwszy, jakby nie
spostrzeg� mojego zaskoczenia. - Du�a sprawa, Marcel. Na funkcj� czeka si� u nas bardzo
d�ugo, jeste� absolutnym wyj�tkiem. By�a propozycja, aby� na pocz�tek zosta� pomocnikiem
Paw�a, ale Trzeci przekona� nas, �e zas�ugujesz na szczeg�lne wyr�nienie. Uchwa�a Rady
jest jednomy�lna.
- Dzi�kuj� - powiedzia�em. - Nie mam poj�cia, czym zas�u�y�em sobie na to. Ani w
jaki spos�b dowiedzieli�cie si�, �e umiem rysowa�.
Pierwszy u�miechn�� si� uprzejmie, troch� zdawkowo i siad� na �awce pod kasztanem,
daj�c mi w ten spos�b do zrozumienia, �e rozmowa dobieg�a ko�ca. Wr�ci� do lektury "Don
Kichota". Nadszed� Drugi - barczysty osi�ek z kwadratow� szcz�k� - i poda� mu wysok�
szklank� koktajlu mlecznego. Pierwszy podzi�kowa� mu roztargnionym skinieniem.
Ruszy�em w g��b parku; na okr�g�ej polance Ewka, Milczucha i Piotr uk�adali stos z
ga��zi, przygotowuj�c podwieczorne ognisko. Zanim si� do nich zbli�y�em, dogoni� mnie
Trzeci:
- Zadowolony jeste�? Wiedzia�em, �e zostaniemy przyjaci�mi. Funkcyjni zwolnieni
s� od dy�ur�w, nie b�dziesz musia� obiera� kartofli ani zamiata� sal.
- Pyta�em ci� o co�.
- Sk�d wiem, �e masz talent? - Trzeci za�mia� si�. - Ja wiem wszystko. Po prostu
wszystko. - U�miech nagle znikn��, oczy Trzeciego zw�zi�y si�: - Wszystko o ka�dym, i nie
dociekaj sk�d.
- Je�eli doktor Jael...
- Doktor Jael nie ma z tym nic wsp�lnego - uci��. - Potrafi�by� narysowa� portret?
- Rysowa�em koleg�w w szkole, raczej karykatury.
- O tym nie ma mowy. Portret Pierwszego musi by� pi�kny, bez wynaturze�.
Umie�cimy go na czo��wce w gazetce �ciennej, tu� ponad jego apelem do koleg�w. Apel
powinien by� w efektownej winiecie, mo�e w wie�cu z wawrzyn�w, �eby od razu rzuca� si�
w oczy.
- My�la�em, �e to ja mam decydowa� o oprawie plastycznej gazetki.
- Jasne. Tylko ci doradzam. Znam gusty Pierwszego. Pozowa� do portretu nie b�dzie,
ale mo�esz go szkicowa� ukradkiem, kiedy czyta w parku. Uwielbia czytanie, zw�aszcza
klasyk� i powie�ci historyczne. Zna na pami�� dzieje rzymskich cezar�w. Machnij go z
ksi��k� w r�ku, to mu si� spodoba... - Trzeci mrugn�� do mnie, a mo�e wyda�o mi si� tylko,
�e przymru�y� oko; skin�� g�ow� i zawr�ci� w stron� �awki pod kasztanem.
Zgarn��em po drodze kilka suchych ga��zi i po�amawszy je na kolanie dorzuci�em do
stosu, tam gdzie wskaza� mi Piotr. Ewka kucn�a przy mnie, wepchn�a w g��b stosu nar�cz
igliwia, poczu�em na policzku mu�ni�cie jej jasnoz�otych w�os�w.
- Czego chcieli od ciebie? - spyta�a, ruchem g�owy wskazuj�c na �awk� pod
kasztanem. - Pewnie wcisn�li ci porcj� dy�ur�w. Nowym wyznaczaj� najgorsze, taki maj�
zwyczaj.
U�miechn��em si�:
- Nie mog� narzeka�. B�d� robi� gazetk� �cienn�.
- Aha, dali ci� do pomocy Paw�owi. Masz szcz�cie, Marcel.
- Mianowali mnie naczelnym grafikiem - powiedzia�em oboj�tnie, podnosz�c si� z
kucek. - O kt�rej jest ognisko?
Nie spodziewa�em si� takiej reakcji. Ewka, Milczucha i Piotr patrzyli na mnie z
rozdziawionymi ustami, nieruchomo, pe�ni niedowierzania.
- Bujasz - pierwsza odezwa�a si� Ewka.
- Co w tym nadzwyczajnego? - spyta�em. - Potrafi� nie�le rysowa�.
Pawe� te� dobrze rysuje - powiedzia� Piotr. - To b�dzie cios dla niego. Nie zas�u�y�
sobie...
- Trzeci - mrukn�a Milczucha; �niada, smolistow�osa, przypomina�a Cygank�.
- Nie lubi go.
- Sprawa jest otwarta. - Wzruszy�em ramionami. - Jeszcze mog� odm�wi�.
- Pierwszemu?! - Piotr wytrzeszczy� oczy. - Chyba �artujesz...
- Wcale nie - odpar�em. - Nie zale�y mi ani troch�, �eby by� jakim� naczelnym
grafikiem pi�mid�a �ciennego. Przyjecha�em do sanatorium na leczenie.
Ewka parskn�a �miechem, opalonym nagim ramieniem obj�a mnie wp�:
- S�yszeli�cie? Ale ubaw! Marcelowi nie zale�y na funkcji, p�jdzie do Pierwszego i
odm�wi, ha, ha, ha! Cudowny jeste�, staruszku!
�miej�c si�, niby niechc�cy, opar�a mi g�ow� na ramieniu. Przez moment mia�em
wra�enie, �e to Joanna; ockn��em si�, wykona�em p�obr�t, a Ewka jakby poj�a: cofn�a
g�ow� i zdj�a r�k� z mego biodra.
Nadchodzi� Pawe�. Podszed� prosto do mnie z wyci�gni�t� r�k�:
- Gratuluj�.
U�miech na jego wargach by� sztuczny, spojrzenie mia� martwe. Samymi wargami nie
mo�na si� szczerze u�miecha�.
- Nie ma czego - powiedzia�em. - B�dziemy razem robi� gazetk�.
Poruszy� przecz�co g�ow� i pokaza� mi kartk� papieru:
- Dosta�em ju� grafik dy�ur�w. Znajdziesz sobie kogo innego do pomocy. Milczucha
ma zdolno�ci plastyczne, Rada chyba si� zgodzi, �eby ci pomaga�a.
Wyj��em z r�ki kartk� i przedar�em na p�.
- Zgodzi si� na ciebie - powiedzia�em.
Szok: w oczach ca�ej czw�rki zobaczy�em przestrach. Piotr rozejrza� si� szybko, jakby
si� chcia� upewni�, �e nikt nie widzia� tego, co zrobi�em. Podni�s� z ziemi obie po��wki i
poda� Paw�owi:
- Podkleisz, nie zauwa��...
- Czy wy�cie powariowali? - spyta�em gniewnie. - Ba� si� doktora, tobym jeszcze
zrozumia�, ale ich? Waszych koleg�w? Przecie� sami wybrali�cie Rad�. To oni powinni
zabiega� o nasze wzgl�dy, je�li chc� by� znowu wybrani!
- On jest kompletnie szalony - sapn�� Piotr, znowu si� rozgl�daj�c niespokojnie. -
Musisz zrozumie�, Marcel, koniecznie musisz...
- Daj mu spok�j - rzuci�a Milczucha.
- Ona chce zosta� pomocnic� naczelnego - powiedzia�a Ewka �miej�c si� i jej d�o�
znowu spocz�a na moim biodrze. - Mia�aby z g�owy dy�ury w sto��wce przy obiadach. Nie
tak, Milczucha?
- Nie.
- ��esz, Cyganeczko. Wiem, �e nie lubisz roznoszenia talerzy z zup�. Zawsze
rozlewasz.
Milczucha nie odpowiedzia�a. Zostawi�a nas i ruszy�a niespiesznie na skraj polany po
ga��zie. By�a chudziutka, niemal prze�roczysta. Ewka wzi�a mnie za r�k� i poci�gn�a w
przeciwnym kierunku, ku topolowej alei, kt�ra stopniowo zw�a�a si�, przechodz�c w dzik�
g�stwin� krzew�w z klucz�c� mi�dzy nimi �cie�k�.
- Dok�d idziemy? - spyta�em.
- Poka�� ci ruiny p�nocnego skrzyd�a klasztoru. Tam najcz�ciej pojawia si� Bia�y
Lama.
Przystan�a, oddychaj�c z trudem. Mnie te� brakowa�o powietrza po szybkim marszu,
opar�em si� o topolowy pie�. Czo�o mia�em wilgotne od potu.
- Chyba w to nie wierzysz - wysapa�em, usi�uj�c wyr�wna� oddech.
Gdzie� w g�rze kl�ska�o ptactwo, pachnia�o nas�onecznion� wilgoci� li�ci i
butwiej�cym igliwiem. Ewka mia�a na sobie obcis�e czarne sztruksy i r�ow� bluzk� z
g��bokim wyci�ciem: ciemnobrunatna opalenizna kontrastowa�a z r�owo�ci� jedwabiu,
w�osy, potargane troch�, �agodnie sp�ywa�y na ramiona.
- Poca�ujesz mnie?
Pos�pnie stwierdzi�em, �e mam na to ochot�; pr�bowa�em wyobrazi� sobie Joann�,
skoncentrowa� si� na my�leniu o niej, lecz nic z tego nie wychodzi�o.
- Chyba nie wierzysz w tego Lam� - wymamrota�em, odwracaj�c wzrok. Ewka
za�mia�a si�, pokazuj�c r�wniutkie, l�ni�ce z�by. Mog�aby reklamowa� past� "Colgate" w
zagranicznym tygodniku.
- Przekonasz si�, kiedy sam zobaczysz - powiedzia�a. - To nie takie trudne. Wystarczy
przyj�� tutaj w ksi�ycow� noc, je�li nie jeste� strachliwy.
- My�l�, �e nie jestem.
- On nikomu nie robi krzywdy. Przypuszczam, �e pilnuje wej�cia do podziemi
klasztornych, kt�rego nikt dot�d nie odnalaz�. Kucharz szuka ju� drugi rok. M�wi�, �e po to
naj�� si� do pracy w sanatorium.
�mijowata �cie�ka wyprowadzi�a nas ku rumowisku poro�ni�temu mchami:
gigantyczne bloki kamienne, wykruszone resztki mur�w, schody prowadz�ce donik�d.
Wspi��em si� na najwy�szy stopie� i zobaczy�em Dolin� - zdawa�o si�, �e s�oneczne �wiat�o
nie sp�ywa z g�ry, lecz promieniuje z niej samej, bij�c ku niebu zielonoz�otym strumieniem.
Na dnie czaszy pi�trzy�y si� trzy roz�o�yste, pot�ne stare d�by, jak tr�jka skamienia�ych
olbrzym�w. Odetchn��em g��boko. Wyobrazi�em sobie, �e jestem ptakiem: uderzam
skrzyd�ami i wzbijam si� w powietrze, niesiony pr�dami szybuj� �agodnie, kr���c nad Dolin�
�wiat�a.
- Sk�d przypuszczenie, �e wej�cie do loch�w jest tutaj? - zapyta�em Ewk�.
- Tak twierdzi Kucharz. Podobno ma bardzo star� map� Doliny, ale nikomu jej nie
pokazywa�.
Ewa wesz�a na schody i stan�a przy mnie. Byli�my prawie tego samego wzrostu,
barkiem czu�em ciep�o jej ramienia.
- Wspania�y krajobraz - powiedzia�em, �eby co� powiedzie�, poniewa� znowu
poczu�em si� nieswojo od tego ciep�a, blisko�ci, zio�owego zapachu w�os�w.
- Boisz si� mnie?
- Nikogo si� nie boj� - mrukn��em; odsun��bym si� od niej, ale nie by�o gdzie; mo�e,
zreszt�, wcale bym tego nie zrobi�.
- Dr�ysz. Przecie� nie jest zimno. Na pewno chcesz mnie poca�owa�.
- Dlaczego mamy si� ca�owa�? - spyta�em sucho, bo gard�o �cisn�� mi nag�y skurcz.
Ewka obj�a mnie za szyj�, przytuli�a si� mocno i zajrza�a mi w oczy.
- Teraz dobrze - wyszepta�a - nie jeste�my sami. Czuj� ci� ca�ego, blisko, i nie boj�
si�, tak jak ty, niczego si� nie boj�...
Po�o�y�a mi g�ow� na ramieniu. Zacz��em wolniutko g�aska� puszyste, mi�kkie w�osy,
u�wiadamiaj�c sobie r�wnie powoli, lecz coraz wyra�niej, czego Ewka szuka w tym
gwa�townym u�cisku, przed czym cho�by na chwil� pragnie uciec.
- Nie b�dziesz si� wi�cej ba� - powiedzia�em cicho. - Nikt ci� tutaj nie skrzywdzi,
masz moje s�owo.
Oderwa�a si� ode mnie, prawie odepchn�a.
- G�upi jeste� - us�ysza�em. - Przed czym chcesz mnie obroni�?! Przed gor�czk�?
Coraz cz�stszym przetaczaniem krwi? Inwazj� leukocyt�w? Mo�e przed wyrokiem
zapisanym w ksi�dze Jaela?!
I uciek�a, zostawiwszy mnie na najwy�szym stopniu schod�w prowadz�cych donik�d.
Le�a�em na otomanie w gabinecie zabiegowym, a z odwr�conej butelki na stojaku
cienk� plastykow� rurk� sp�ywa�a do mojej �y�y krew rzadkiej grupy AB ze znakiem
ujemnym. Podobno ta grupa powszechna jest w�r�d lud�w �r�dziemnomorskich, ale nie tutaj.
Sk�d si� wywodz� Jungowie? I ojciec, i ja cery mamy �niade, w�osy i oczy ciemne,
gwa�towny temperament, kt�ry trzeba kontrolowa�: ojciec opanowa� t� sztuk� do perfekcji, ja
jeszcze nie. W przeddzie� wyjazdu do sanatorium wyzna�em mu, �e mimo woli s�ucha�em
jego rozmowy z matk� i �e w szkole ju� m�wi� o specjalnej kontroli u niego,
zdumiewaj�cych odkryciach, surowych konsekwencjach. �mia� si�; powiedzia�, �e ludzie
przepadaj� za sensacjami, a ten kto kieruje tysi�cami ludzi, musi by� nara�ony na obmow�,
czasem nienawi��. To wszystko.
- Jak si� czujemy? - doktor Jael przysiad� na taborecie i zmierzy� mi t�tno, spogl�daj�c
na wielki staro�wiecki zegarek z kut� bransolet� ze srebra. - Wracasz do zdrowia, Marcelu.
Wczoraj mia�em krwotok. Nie jest to chyba sygna�em powrotu do zdrowia. Po transfuzji
czekaj� mnie trzy dni le�enia w ��ku, ilo�� tabletek r�wnie� si� podwoi�a.
- Dzi�kuj� - odpar�em. - Chyba nied�ugo ode�le mnie pan do domu.
Doktor Jael roze�mia� si�, pog�aska� mnie po w�osach:
- Wczoraj powiedzia�em to Alfredowi i omal si� nie rozbecza�. Wcale nie z rado�ci.
Wielu naszych kuracjuszy za nic nie chce opu�ci� Doliny �wiat�a. Staramy si� i�� im na r�k�,
gdy to mo�liwe, ale miejsc jest ma�o, na skierowanie czeka si� miesi�cami. Mia�e� szcz�cie,
�e zosta�e� przyj�ty natychmiast.
- Ojciec to za�atwi�... - mrukn��em.
- Oczywi�cie - pogodnie zgodzi� si� doktor Jael. - Trafi�e� do nas tak szybko w drodze
wyj�tku, mamy d�ug wdzi�czno�ci wobec twojego ojca. Ofiarowa� sanatorium najnowszy
model aparatury rentgenowskiej.
- Dlaczego pan mi to m�wi?
- Zapyta�e�.
- Na moje miejsce czeka� kto� od miesi�cy. Pewnie bardziej ni� ja potrzebuje kuracji.
Doktor Jael znowu pog�aska� mnie po w�osach, wyg�adzi� zmi�t� poduszk�:
- To szlachetne, Marcelu. Ciesz� si�, �e tak my�lisz. �wiat wymaga wielu korekt. Tu,
w Dolinie �wiat�a, pr�bujemy eksperymentowa�, pozostawiaj�c wam samym decyzje niemal
we wszystkich sprawach. �wiczcie!
- O wszystkim decyduje Rada Trzech - powiedzia�em.
Roze�mia� si� tubalnie, ha�a�liwie:
- Przecie� pochodzi z wyboru! I nieprawda. Najwy�sz� w�adz� jest Walne Zebranie
Kuracjuszy, jego postanowieniom Rada musi si� podporz�dkowa�. Nie wiedzia�e�?
Podni�s� si� z taboretu, nie czekaj�c na moj� odpowied�. Jego toporna kwadratowa
twarz wyra�a�a rozbawienie. Do gabinetu zajrza�a Siostra Prze�o�ona i g�osem bezosobowym
zakomunikowa�a doktorowi, �e jest proszony do Sali 13. Zabra�a ze sob� sterylizator ze
strzykawkami, mask� tlenow� i parawan.
W nocy obudzi� mnie krzyk: musia� dolecie� z Sali 13, s�siaduj�cej z separatk�, w
kt�rej mnie umieszczono po transfuzji. By� nieludzki, na granicy ultrad�wi�ku, wwierci� si� w
m�zg jak �ruba. Trwa� nie d�u�ej ni� sekund�. Potem us�ysza�em kroki, szepty, szmer
otwieranych drzwi i piskliwe skrzypienie rolek wytaczanego ��ka.
Wsta�em. Przez szpar� w drzwiach wyjrza�em na korytarz. Nieruchomy kszta�t na
��ku przykryty by� prze�cierad�em.
Kucharz w bia�ym ko�paku wszed� bezszelestnie do separatki i postawi� przede mn�
fili�ank� bulionu na tacy. By� niski i drobny, o ciemnej twarzy pokrytej kana�ami zmarszczek,
z rzadk� siw� br�dk� i bardzo nie�mia�ym u�miechem:
- Chyba ci� nie obudzi�em, Marcelu? Masz pozdrowienia od Piotra, dy�uruje dzi� w
kuchni, razem z Milczuch�. Milczucha te� ci� pozdrawia.
- Niech pan chwilk� posiedzi ze mn� - poprosi�em.
Zawaha� si�, ale usiad�, w�a�ciwie przysiad� na kraw�dzi krzes�a.
- Nie wolno mi - powiedzia�. - Doktor Jael m�g�by si� gniewa�.
- O tej porze nie przyjdzie, robi poranny obch�d - zapewni�em Kucharza. - Dzisiejszej
nocy kto� umar�.
- W sanatorium nikt nie umiera, Marcelu. Przywidzia�o ci si� albo przy�ni�o.
- Doktor Jael ka�e tak m�wi�?
- Skosztuj bulionu. Przyrz�dzi�em go na specjalny spos�b, zaraz powr�c� ci si�y.
Upi�em pos�usznie �yk gor�cego p�ynu: smakowa� jak ros� z kurcz�cia, doprawiony
aromatycznymi zio�ami, a� zakr�ci�o mi si� w g�owie. Cho� by� gor�cy, wcale mnie nie parzy�
i wypi�em go duszkiem, do dna. Zdumiewaj�ce - poczu�em nag�y przyp�yw si�, jakby kto�
gwa�townie na�adowa� wyczerpan� bateri�.
Usiad�em na ��ku, zaskoczony, nie dowierzaj�c:
- Co to by�o?...
Kucharz zmiesza� si�, skubn�� bia�� br�dk�.
- Napar tybeta�ski - odpar� szeptem, jakby si� ba�, �e kto� nas pods�ucha. - Nasz
sekret, Marcelu, nikt nie mo�e wiedzie�. Pili go starcy w trzynastowiecznych buddyjskich
klasztorach, podobno przywraca� im m�odo��. Mia� r�wnie� wp�yw na korzystn� reinkarnacj�,
je�li towarzyszy�y temu odpowiednie mod�y i umartwienia. - U�miechn�� si� do mnie: - Nikt
nie chce si� odrodzi� jako karaluch, powiedzmy, albo ropucha...
Nie zrozumia�em. Nigdy nie s�ysza�em o reinkarnacji. Kucharz, wci�� u�miechaj�c si�
nie�mia�o i zerkaj�c na drzwi, wy�o�y� mi podstawy buddyzmu: gdy cz�owiek umiera, jego
duch przenosi si� do nowo narodzonej istoty. Nie musi to by� cz�owiek, ale lepiej, �eby by�.
Czasami pami�ta si� poprzednie wcielenia lub s� znaki, po kt�rych mo�na pozna�, kto w
kogo si� wcieli� i na tej zasadzie wybiera si� w Tybecie Dalaj Lam�, przyw�dc�
buddyjskiego. Odnajduje si� go w�r�d niemowl�t narodzonych w chwili, gdy zmar�.
- To w�a�nie znaczy nie�miertelno�� - doko�czy�. - Tutaj, na ziemi.
- Ale pod warunkiem, �e zachowuje si� pami��.
- Niekiedy tylko przeczucie - powiedzia� Kucharz. - Mglisty cie� jakiego�
wspomnienia, wra�enie, �e co� ju� kiedy� by�o. Nie zdarzy�o ci si� nigdy?
- Owszem - przyzna�em po pauzie. - Zdawa�o mi si� par� razy, �e poznaj� miejsca,
kt�rych nie mog�em zna�. Albo, �e jaka� sytuacja si� powtarza.
- To do�� powszechne. Ludzie nie t�umacz� tego jako dowodu na istnienie
reinkarnacji. Wol� wierzy� w z�udzenia.
- Dawno pan tu jest?
Kucharz u�miechn�� si� dziwnie. Mia� oczy jak szparki i wystaj�ce ko�ci policzkowe,
opinaj�ca je sk�ra pokryta by�a jakby nalotem opalenizny.
- Chyba tak - odpar�. - Ale nied�ugo ju� odejd�, m�j czas si� zbli�a.
Nie wiem, co mi strzeli�o do g�owy, �eby mu to powiedzie�. Mo�e nag�a my�l:
- Pan tu szuka skarb�w Bia�ego Lamy. Skrzy� z kosztowno�ciami, kt�re ukry� w
podziemiach klasztoru.
Kucharz roze�mia� si�, mrugn�� do mnie.
- Brawo, Marcel - odpar�. - Nic si� przed tob� nie ukryje. Zawsze by�em biedny, wi�c
teraz chc� zosta� bogaty i sam mie� kucharza. Kawior, serdelki z chrzanem, sportowy
mercedes, pa�ac z antykami. Ho, ho! Niech tylko znajd� te kosztowno�ci! Masz u mnie
odrzutow� awionetk� i bezp�atn� kart� wst�pu do wszystkich cyrk�w �wiata.
Ja te� parskn��em �miechem, ale zaraz spowa�nia�em:
- Wszyscy wiedz�, �e szuka pan wej�cia do podziemi.
Kucharz wsta�, poprawi� ko�pak. Wzi�� ode mnie tac� z fili�ank� po naparze tybeta�skim.
- Pan wierzy w reinkarnacj�? - zapyta�em, kiedy ju� by� w drzwiach.
Przystan��. Znowu mrugn�� do mnie:
- Skup si�. Mo�e przypomnisz sobie, kim by�e� w poprzednim wcieleniu. Wtedy
porozmawiamy.
Wyszed�. Zamkn��em oczy i spr�bowa�em skoncentrowa� si�, ale Kucharzowa rada
nie przynios�a efektu. Widzia�em Joann�. Troch� mgli�cie. U�wiadomi�em sobie, �e jest ju�
wtorek i nie mam od niej listu. Co� tu nie gra�o: da�bym g�ow�, �e odpisa�a najp�niej
nazajutrz.
Gdy do separatki zajrza�a Siostra Prze�o�ona, aby mi zmierzy� temperatur� i uraczy�
porcj� kolorowych tabletek, zapyta�em, czy by�a ju� poczta. Odpar�a, �e tak i doda�a:
- Nie przejmuj si�. Czasem listy id� d�ugo. Trzydzie�ci sze�� i pi��, doskonale.
- M�g�bym ju� wsta�? Czuj� si� ca�kiem zdrowy.
- Jutro.
W drzwiach min�a si� z Trzecim; chcia�a mu co� powiedzie�, i domy�li�em si� co:
wizyty na oddziale zabiegowym by�y niedozwolone. Nie powiedzia�a jednak, odesz�a w
milczeniu, zaciskaj�c usta. Trzeci usiad� na moim ��ku, pocz�stowa� listkiem mi�towej gumy
do �ucia i zapyta�:
- Jak �yjesz, naczelny? Pierwszy dopytuje si� o gazetk� �cienn�.
- Jutro wstaj� - odpar�em.
- Za trzy dni musi by� gazetka. Dostaniesz do pomocy Ewk�, ona ma pismo
kaligraficzne, zosta�a przez nas zatwierdzona.
- Wola�bym Milczuch� - powiedzia�em. - Widzia�em jej album z rysunkami. Dobra
jest.
Trzeci zainteresowa� si�, a� mu oczy b�ysn�y:
- Karykatury, co?
- Mhm - potwierdzi�em.
- Czyje?
- R�ne.
- A przed Rad� si� wypar�a. Powiedzia�a, �e nie ma �adnego albumu. Szukali�my...
Musia�a dobrze schowa�.
- Jej sprawa - mrukn��em.
- Oczywi�cie - szybko zgodzi� si� Trzeci, cz�stuj�c mnie znowu gum� do �ucia. -
Chcia�bym zobaczy� ten album, zupe�nie prywatnie, rozumiesz. Zorganizuj to.
- Zwr�� si� do niej.
Przez chwil� mierzyli�my si� wzrokiem. Oczy Trzeciego by�y zimne, badawcze.
Potem u�miechn�� si�, klepn�� mnie po ramieniu:
- W porz�dku, Marcel. R�wny facet z ciebie.
- Dostan� Milczuch� do pomocy?
Pochyli� si� nade mn�.
- Gdyby to zale�a�o ode mnie... - wyszepta�. - Decyzja Pierwszego. Nie zmieni, taki
ju� jest. O innym powiedziano by, �e uparty jak osio�, ale w jego przypadku... rozumiesz.
Mocny cz�owiek nie uchyla w�asnych postanowie�.
- Szkoda. Nie potrzebuj� Ewki do pomocy.
Trzeci zamy�li� si�, obj�� d�oni� podbr�dek. Przez chwil� w milczeniu �u� gum�,
wydmucha� z niej balon, wci�gn�� do ust z kla�ni�ciem.
- Mo�e co� jeszcze da si� zrobi� - powiedzia�. - Czy w albumie Milczuchy widzia�e�
karykatur� Pierwszego?
- A bo co? - spyta�em.
- Kiedy� mo�e si� przyda� - odpar� tajemniczo. - Po�ycz setk� na tydzie�, idziemy
dzi� z Drugim do miasta. Warto mu postawi� lody z owocami...
Zrobi� min�, kt�rej nie zrozumia�em. Wyj��em portfelik spod poduszki i da�em mu
banknot.
Rozdzia� drugi
Zapyta�em Pierwszego, czy nie zagra�by z nami w siatk�wk�, a on, u�miechaj�c si�
serdecznie, prawie przepraszaj�co, odpar�, �e woli czyta� "Boskiego Juliusza", ponadto stan
zdrowia nie pozwala mu na gry ruchowe; marszcz�c brwi, przypatrzy� si� swemu portretowi.
- Naprawd� masz talent - powiedzia�. - Na fotografiach wychodz� jakbym kij po�kn��.
Dziwne jednak... Ten niepok�j. Tak wygl�dam?
Teraz ju� sam z uwag� obejrza�em o��wkowy rysunek: Pierwszy na �awce, z ksi��k�
w r�ku. Godny, zadumany, I pod t� dostojn� zadum� jakie� napi�cie, cie� l�ku.
- Nie mam poj�cia, dlaczego tak mi to wysz�o - wyzna�em. - Ca�kiem pod�wiadomie.
- Przenikliwa pod�wiadomo��. - Pierwszy umilk�, zamy�li� si�.
- M�g�bym to obja�ni� wra�eniem z ksi��ki, kt�r� akurat czyta�em, kiedy mnie
narysowa�e�. Ale tak nie jest.
- Ka�dy si� l�ka...
- Czego? - przerwa� mi ostrym tonem.
- Jeste�my wszyscy chorzy.
Przyj�� to z ulg�, nawet u�miechn�� si� leciutko.
- Te sprawy s� w gestii doktora Jaela - powiedzia�. - Ka�dy z nas wierzy przecie�, �e
wyzdrowieje. Idzie o to, �eby dobrze si� czu� w sanatorium, swobodnie i beztrosko. Z t�
my�l� opracowano regulamin pobytu i taki jest nadrz�dny cel dzia�ania Rady. Chcemy, aby
wszyscy czuli si� tutaj wolni i rado�ni, nie skr�powani niczym poza kuracj�.
- To pi�kne.
Przyjrza� mi si� z ukosa, podejrzliwie:
- Zastrze�enia? M�w. Szanuj� uczciw� krytyk�. Jeste� tu nowy, masz �wie�e
spojrzenie, ch�tnie pos�ucham.
- Za kr�tko jestem w sanatorium...
Pierwszy westchn��. Wyci�gn�� si� na le�aku, przymkn�� oczy.
- Nie mam pewno�ci, czy ka�dy rozumie w�a�ciwie moje intencje. St�d niepok�j,
kt�ry podpatrzy�e�. Prosi�em si�, �eby zosta� Pierwszym? Wybrano mnie w tajnym
g�osowaniu. Uwierz, Marcel, wola�bym czyta� ksi��ki i my�le� tylko o w�asnych sprawach.
Cudze dzieje fascynuj�, anga�uj� nawet, ale zamykasz ksi��k� i ju� po wszystkim. A tu nie
ka�dy jest zadowolony. Cho�bym stan�� na g�owie, nie zmieni� tego. Co mog� zrobi�?
- Stw�rz wi�cej funkcji - powiedzia�em z u�miechem. - Wysokich i r�wnorz�dnych,
�eby starczy�o dla ka�dego. Rozdaj wszystkim Tytu�y Honorowe...
- Nonsens - przerwa�. - To nie stado kr�w. Jeden chce by� lepszy od drugiego,
inwestuje w sukces wiele ambicji i trudu. Dlatego mamy pi�kne kwietniki, czyste sale, dobrze
utrzymane boisko.
- Wszyscy chc� by� lepsi, ale nie ka�dy potrafi. O lepszo�ci decyduje Rada Trzech.
Masz racj�, Pierwszy, nic si� nie da zmieni�.
- Dlaczego nie rozumiej�? - wyszepta� z przej�ciem Pierwszy. - Jestem
niesprawiedliwy? Kto by�by sprawiedliwszy ni� ja?
Opanowa� si�; na delikatnej twarzy pojawi� si� uprzejmy, bezosobowy u�miech. Odda�
mi rysunek, pochwali� go i zatwierdzi�, dodaj�c, �e pomys� z portretem pochodzi nie od niego,
lecz od dw�ch pozosta�ych cz�onk�w Rady, kt�rzy s� zdania, �e w ten spos�b spe�nia si�
oczekiwania og�u: eksponowanie wybranego to dodanie presti�u wyborcom.
Powstrzyma�em si� od komentarza. Wzi��em od Pierwszego kartk� z Pos�aniem do
Wszystkich, w kt�rym apelowa� o wzajemn� �yczliwo��, szczere kole�e�stwo, rzetelne
pe�nienie dy�ur�w i entuzjastyczn� wsp�prac� z doktorem Jaelem, kt�ry po�wi�ca ca�y sw�j
czas i wiedz�, aby�my byli zdrowi.
- Chcia�bym wzi�� do pomocy Milczuch� - powiedzia�em, chowaj�c kartk� do
kieszeni. - Zgodzi�a si� pomaga� mi, pomimo dy�ur�w.
- Przecie� prosi�e� o Ewk�.
- Ja? To by�a decyzja Rady.
- No tak - odezwa� si� Pierwszy po pauzie. - Wszystko w porz�dku. - Chcia�em odej��,
zatrzyma� mnie ruchem ramienia: - Marcel, zastan�w si�, ten wyraz niepokoju... Czy tego
oczekuj�? Gdyby� m�g� odrobin� podretuszowa� portret...
Przyrzek�em, �e spr�buj�. Pierwszy skin�� mi i pogr��y� si� w lekturze "Boskiego
Juliusza"; nie wiedzia�, �e obserwuj� go nadal. By� smutny. Jego wkl�s�e policzki powleka�a
niezdrowa blado��. Przypomnia�em sobie poufn� informacj� od Trzeciego, �e maj� mu
zwi�kszy� cz�stotliwo�� transfuzji, a doktor Jael jest zmartwiony wynikami analiz.
By�a ju� �roda, a list od Joanny n