10427

Szczegóły
Tytuł 10427
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10427 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10427 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10427 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksander Filonow 777 pi�tk�w Ale w poniedzia�ek - ju� si� nie bali, w poniedzia�ek - og�uszeni, niewyspani, o czerwonych oczach - rzucali si� do pracy. Poniedzia�ek to trudny dzie�, ci�ki, ale... pra- cowali. Brali si� w gar��, nerwy wi�zali w ciasny w�ze�. Pracowa� - trzeba. Trzeba - praco- wa�. Praca - dobro spo�ecze�stwa. Powoli odchodzi�o. Zapomina�o si�. Rozchodzili si� do dom�w - zagonieni, opustoszali. Odsypiali. Wtorek, �roda - dni przelotowe - rytmiczne - lecznicze. Nie my�leli: pracowali. Do- k�adnie, miarowo - jak wahad�o. Jedli, spali, zespalali si�. Wszystko - mocno, ci�gle, ze sma- kiem. T�oczyli si� w komunikacji, �okciami w boki s�siad�w. Zasypiali w �rod�. Budzili si� - czwartek. Czerw jednak porusza� si�. Zaczynali si� denerwowa�. Rytm przyspiesza�. Wpychali pucwole my�li w robot�. Pod koniec dnia m�- czyli si�, ale nie uspokajali si�. Szli ulicami do piwiarni. K��cili si�, rozwa�ali wszystko pod rz�d - od pi�ki no�nej po normy produkcyjne. G��wnego tematu nie poruszali. Piwo pili do upojenia, do ot�pienia, do pulsowania b�belk�w w ci�kim, ociekaj�cym od nadmiaru p�y- n�w ciele. Skrywali niepok�j. Rozpe�zali si� do dom�w. Zespalali si� ze z�o�ci�. Spali: ci�- kie chrapanie, bulgocz�ce dr��cym parowaniem gard�a. Dusili si�, rzucali si� w ��kach. Na- st�pnego dnia by� pi�tek. Wieszano w pi�tki. Ten dzie� i tak by� stracony, nazajutrz - sobota. T�oczyli si� w pracy - nie pracowali. Po obiedzie zbierali si� na placu. Stopniowo, niespiesznie. Prowa- dzili rozmowy, plotkowali: o rodzinie, pogodzie, zdrowiu. Dzielili si� ostatnimi nowo�ciami. Planami na przysz�o��. G��wnego tematu - nie poruszali. Na dnie �renic - trzepota�o si� prze- ra�enie. Czekali na pocz�tek. Robotnicy niespiesznie sprz�tali tarcze z dykty, odgradzaj�ce Urz�dzenie, zapalali pochodnie. Wychodzili: kat i s�dowi urz�dnicy. Dawali znak. Wtedy zaczynali lamentowa� - tak przywykli, tak zaprowadzono. Lamentowali g�o�no, ale bez przesady: ceremonia dopiero si� rozpoczyna�a, oszcz�dzali g�os. Dok�adnie, jednostajnie, z przyzwyczajenia. Ale pospoli- to�� - odst�powa�a. �ycie - nabiera�o znaczenia. Wr�yli sobie, denerwowali si�. Wewn�trz- nie si� przygotowywali. Lamentowali - o sprawiedliwo��, o demokracj�: pomy�lno�� spo�ecze�stwa. Po la- mencie, przyst�powali do wykonania. Zaczyna�a si� procedura. Z pocz�tku og�aszali: liczb�. Dok�adn�, sprawdzon� i zrekapitulowan� uczonymi-statystykami. Liczb� mieszka�c�w - powinna pozosta� niezmienna. Potem nazywali zawody: stabilizacja miejsc pracy. Uroczy- �cie, pod kontrol� tysi�cy oczu wprowadzali dane wybi�rcze do kartoteki. Sprawiedliwie, demokratycznie, w oparciu o naukowe uzasadnienie. Wyci�gali fiszki: nazwisko, imi�, za- w�d. Wykonawcy wchodzili w t�um. Szybko wyszukiwali, profesjonalnie. Ka�dy zamiera�: czekali. �egnali si� ze sob�. �udzili si�: przejd� obok. Nazwiska wybra�c�w poznawali, kie- dy wyprowadzano ich na pomost. Wyprowadzali trzymaj�c pod r�ce - sflacza�ych, jak sienni- ki. Gratulowali im, �ciskaj�c im d�onie. Mer wyg�asza� wzruszaj�ce przem�wienie. Oni - nie rozumieli. Kiedy oni - liczba - stali na pomo�cie, pozostali - odpr�ali si�. Wypuszczali z p�uc �ci�ni�te powietrze - lamentowali. Wtedy nast�powa� - akt. Je�eli - rzadko - liczba wynosi�a zero, akt wykonywano na wyniesionymi na plac materacach, nabitych sianem. Dla porz�dku i ku nauce. Jeden raz przytaszczyli manekin z wystawy sklepu z gotow� odzie��. Ale manekin by� drewniany: to nie to. �ywy cz�owiek - to zupe�nie inna sprawa. Kiedy p�tla si� zaciska, cz�owiek zaczyna wi� si� i podrygiwa� ko�czynami. Tych, co si� zerwali - wieszano powt�rnie. Potem cz�o- wiek przestaje podrygiwa�, obwisa: to ju� nie cz�owiek - siennik. I od razu staje si� jasne: czym jest - cz�owiek? Szmata, nabita sianem. Dobro spo�ecze�stwa - wa�niejsze. I wtedy - lamentowali rozpaczliwie, pe�nym g�osem. Wrzeszczeli tak, �e nadrywali sobie struny g�osowe, i a� do poniedzia�ku rozmawiali tylko ochryp�ym szeptem. Wyrzucali z duszy muliste b�oto, kt�re zebra�o si� przez tydzie�, uwalniali si� od l�k�w i prze�y�, od nierozwi�zanych problem�w i trosk. Op�akiwali siebie - nie tamtych. Tamtych - nie ludzi - ju� zdejmowano, uk�adano na telegi. Materace z sianem. Ludzie - lamentowali. Uwalniali si�. Uspakajali si�. Potem, ukojeni, rozchodzili si� do dom�w. Ale niekt�rzy pami�tali: cz�owiek - jednostka: siennik. Wieszano w pi�tki. W soboty truli si�, topili si� i wieszali si�. W niedziele dok�adnie, rzeczowo, stosownie grzebano. Do szcz�tu spalano. Popi� mieszano z wod�, wylewano do kanalizacji. Dok�adnie, miarowo. Wieczorem szli na mecz futbolowy. A noc� - do samego poniedzia�kowego ranka, w zmi�tych, przesyconych potem po- �cielach - zdarza�o si�: tworzyli zarodki. Prokreacja - dobro spo�eczne. I znowu oczekiwali pi�tku.