Van Lustbader Eric - Zasłona tysiąca łez
Szczegóły |
Tytuł |
Van Lustbader Eric - Zasłona tysiąca łez |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Van Lustbader Eric - Zasłona tysiąca łez PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Van Lustbader Eric - Zasłona tysiąca łez PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Van Lustbader Eric - Zasłona tysiąca łez - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Eric Van Lustbader
Zasłona tysiaca lez
(The Weil of a Thousand Tears)
Strona 5
Drugi tom cyklu „Perła”
Przekład Lucyna Targosz
Data wydania oryginalnego 2002
Data wydania polskiego 2003
Dla Davida, Lindy i Thoma
Księga pierwsza
Tajemne wrota
Tajemne wrota to jedyna z piętnastu Wrót Duszy, w których spoczywa duch,
tasując karty losu i przyszłości: to tutaj bierze początek nadzieja i dobiega końca
śnienie.
Przeczyste Źródło
Święty Pięcioksiąg Miiny
1. Wyłom
Riane i Giyan znajdowały się w bibliotece Opactwa Gorącego Nurtu. Była północ.
Zimny wiatr szeleścił kolczastymi sysalowcami, twardą skałę pod opactwem zaś
przebiegało rytmiczne drżenie – to strumienie mocy splatały się tam niczym pasma
rudawych włosów wielkiej bogini Miiny.
Biblioteka – wyłożona marmurem, zdobna kolumnami – była sennym
pomieszczeniem w środku przypominającej twierdzę budowli. Ramahańskie opactwo
opuszczono przed wieloma laty, a kilka tygodni temu Riane wraz z przyjaciółmi –
kundalańską czarodziejką Giyan, v’ornnańskim Rhynnnonem Rekkkiem Hacilarem,
przywódczynią kundalańskiej partyzantki Eleaną i Rappa imieniem Thigpen – wybrali
je na swoją siedzibę. Oddziały Khagggunów przeczesywały okolicę, szukając ich.
Kiedy raz zapędzili się do opactwa, zbiegów ocaliła magia Giyan. Czarodziejka
zbudziła ich, zabrali wszystko, co mogło zdradzić ich obecność, i uciekli do
pobliskiego lasu; tam, w głuchym milczeniu, czekali, aż wróg odejdzie.
Opactwo, obrabowane przed dziesięcioleciami przez v’ornnańskich najeźdźców,
Strona 6
było częściowo spalone i zrujnowane. Pod zniszczonym okapem gnieździły się
gimnopedy. W zacienionych kątach pająki wysnuły całe pajęczynowe miasta. Na
podwórcu wyrósł piękny sysalowiec, rozsadzając wschodnie nadproże świątyni.
Poskręcane, szarawe korzenie zniszczyły kamienne płyty, dając świadectwo temu, że
życie zajmuje i przekształca pustkę. Jedynie biblioteka pozostała nietknięta –
chroniło ją potężne zaklęcie, które Giyan zneutralizowała, by mogli tam wejść.
Riane przyglądała się Giyan – wysokiej, smukłej, pięknej, złocistej, promiennej, lecz
z dłońmi i przedramionami skrytymi w poczerniałych skorupach magicznych
poczwarek. Nawet teraz ledwo mogła uwierzyć, że znów są razem. Przy Giyan czuła
się rozdarta, rozdwojona. Była nie tylko Riane, szesnastoletnią kundalańską sierotą,
która nie pamięta swoich rodziców i nie ma pojęcia, skąd pochodzi. Była również
V’ornnem, Annonem Asherą, najstarszym synem Eleusisa Ashery. Eleusis zaś był
regentem Kundali aż do zamachu, jakiego dokonali jego najwięksi wrogowie –
naczelny faktor Wennn Stogggul i dowódca przybocznej gwardii regenta, Kinnnus
Morcha.
Riane spojrzała w błękitne jak niezabudki oczy Giyan.
–Zawsze masz zdziwioną minę, kiedy na mnie patrzysz – powiedziała.
Giyan zabolało serce, bo za tym zwyczajnym stwierdzeniem wyczuła emocje,
pytanie, którego Riane nie była w stanie zadać: czy nadal mnie kochasz?
–Cudownie być tutaj tylko z tobą. I móc nazywać cię Teyjattt.
Teyje to przepiękne, barwne, czteroskrzydłe ptaki, które Gyrgoni (kasta
v’ornnańskich technomagów) hodowali i wszędzie ze sobą zabierali.
–Mały Teyj. Uwielbiałaś tak nazywać Annona, kiedy był dzieckiem.
Giyan poczuła niepokój i znów ścisnęło się jej serce.
–A Annon tego nie lubił?
Przez chwilę panowało milczenie.
–Wydaje mi się, że Annon nie cenił twojej miłości. Nie miał pojęcia, co z nią począć.
–Jak osobliwie o tym mówisz.
–Nie jestem już Annonem. – Riane rozłożyła ręce. – Annon nie żyje. Cała Kundala o
tym wie.
–A my? Co my wiemy?
Strona 7
Riane spojrzała na wspaniałe sklepienie biblioteki, ozdobione mozaiką
przedstawiającą Kundalę i otaczające ją konstelacje, które – wysadzane milionami
maleńkich barwnych szklanych płytek, dopasowanych tak kunsztownie, jak to
jedynie kundalańscy rzemieślnicy potrafili – rozsiewało zjawiskowy poblask
wiecznego wschodu lub zachodu słońca. Pod osłoną tego nieba dziewczyna czuła
się bezpieczna, chroniona zarówno przed wrogami Annona, jak i przed
nieprzyjaciółmi Daru Sala-at. Bo Annon był nie tylko dziedzicem Konsorcjum
Asherów. Wraz z Riane zostali zespoleni w unikalną jedność i byli Darem Sala-at,
wybrankiem Miiny mającym, jak to przepowiedziano, odnaleźć Perłę (najpotężniejszy,
tajemniczy, starożytny kundalański artefakt) i wyzwolić Kundalan z trwającej sto
jeden lat niewoli u przewyższających ich rozwojem technologicznym V’ornnów.
–Kiedy jesteśmy tutaj tylko we dwie – odezwała się dziewczyna – możemy się
dzielić wspomnieniami. Jak duchy warzące pokarm życia.
–Mieszające w kociołku.
–Tak. – Uśmiechnęła się z goryczą Riane. – Szykujące coś wspaniałego.
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. W wysokim wychodzącym na wschód oknie
mignęła sylwetka Rekkka Hacilara. Na podłużnej, stożkowatej, pozbawionej włosów
głowie miał bojowy hełm, wykonany, jak twierdzono, z czaszki pokonanego Kraela, w
dłoni trzymał kord. Purpurowa zbroja połyskiwała złowieszczo. Kiedyś był
Khagggunem, należał do v’ornnańskiej kasty wojskowych, ogłosił się jednak
Rhynnnonem, porzucił swoją kastę i poświęcił ważniejszej sprawie. Oddał się w
służbę Nith Sahorowi, nieżyjącemu już Gyrgonowi. Ponieważ Nith Sahor życzył sobie,
by odnaleziono i chroniono Dar Sala-at, Rekkk przysiągł bronić Riane. Został również
kochankiem Giyan.
–Ofiarowano nam dar jedyny w swoim rodzaju, nieprawdaż? – Powiedziała Giyan. –
Drugą szansę.
Na dziedzińcu wśród ruin Rekkk rozpoczął ćwiczebną wymianę ciosów z Eleaną, co
stało się już rytuałem. Dziewczyna była rówieśnicą Riane. V’ornnański kord wydawał
się masywny w jej delikatnych białych dłoniach, lecz zręcznie władała tą bronią o
bliźniaczych ostrzach. Dzięki naukom Rekkka szybko stawała się mistrzynią.
Nieustannie trenowali, Hacilar twierdził, że to pozwala mu nie rozmyślać o ranach tak
fizycznych, jak i psychicznych.
Riane przyglądała się jej przez chwilę ze ściśniętym gardłem. Annon i Eleana byli w
sobie zakochani. A teraz Eleana, podobnie jak wszyscy, sądziła, że Annon nie żyje.
Riane zaś, z duszą Annona, nadal kochała Eleanę i nie wiedziała, jak sobie z tą
miłością poradzić.
Strona 8
–Wiem, że pragniesz jej o wszystkim opowiedzieć – powiedziała Giyan, również
przyglądając się Eleanie.
–Bardzo ją kocham. I nigdy nie przestanę.
–I miłość sprawia, że chciałabyś jej wszystko wyznać. – Milczenie Riane było
wymowne. – Nie wolno ci. Jeżeli jej powiesz, kim naprawdę jesteś, narazisz na
niebezpieczeństwo zarówno swoje, jak i jej życie.
–Działa w partyzantce, jest przyzwyczajona do tajemnic.
–Ale nie takich. Ta byłaby zbyt wielka. Przytłoczyłaby ją niczym góra.
–Może jej nie doceniasz.
Wszyscy usłyszeli ten charakterystyczny dźwięk i zamarli. Spojrzeli ku niebu, bo
buczenie połyskujących działkami jonicznymi poduszkowców Khagggunów
zagłuszyło szum wiatru i głosy nocnych ptaków. Poczuli dławiący niepokój, jakby
nagle zabrakło im powietrza. Dostrzegli smugi jonów, ulotne jak dym, podświetlone
poświatą księżyców, kreślące pod przepływającymi chmurami złowróżbne znaki. Po
chwili buczenie się oddaliło, osłabło i wreszcie zamilkło, a cisza niemal boleśnie
dzwoniła im w uszach.
Riane i Giyan z ulgą wymieniły spojrzenia i dziewczyna znów zapatrzyła się na
zwinne ruchy Eleany, na jej twarz w poświacie księżyców, ciemne rzęsy, łagodną
wypukłość brzucha.
–A może chodzi o coś innego? Nie ufasz jej.
–Chodzi nie tylko o zaufanie – odparła ostrożnie Giyan.
–Czyżby? – Odparowała ostrzej, niż zamierzała Riane.
–Przecież już ci mówiłam. Przepowiednia głosi, że jeden z sojuszników Daru Sala-at
będzie go kochać, drugi zdradzi, a trzeci spróbuje go zniszczyć.
–Tu nie może chodzić o Eleanę. Na pewno nie o nią.
–Nie. – Giyan mówiła cicho i miękko. – Wiem, że tak byś nie pomyślał.
–Nosi dziecko Kurgana. (Kurgan był najstarszym synem Wennna Stogggula i
niegdysiejszym najlepszym przyjacielem Annona.) Będzie jej potrzebna nasza pomoc
i wsparcie.
–Jesteś Darem Sala-at. Masz ważniejsze sprawy.
Strona 9
–Wciąż dręczy się gwałtem, jaki jej zadał Kurgan. Cóż jest ważniejszego od czyjejś
udręki?
–Los naszego ludu.
–Los naszego ludu zasadza się na cierpieniu. Właśnie ty, spośród wszystkich
Kundalan, przede wszystkim powinnaś to przyznać.
Giyan spojrzała w zamyśleniu na Riane – złotowłosą, opaloną, o mięśniach
wyćwiczonych przez ukochane górskie wspinaczki – i pomyślała, że ta silna, piękna
dziewczyna mogłaby być jej córką, gdyby kiedyś wybrała Kundalanina.
–Musisz mi wybaczyć, Teyjattt. Całe życie strzegłam sekretów. Najpierw ukrywałam
swój dar magii Osoru, zdemonizowanej przez Ramahanki. Potem taiłam przed
V’ornnami, że jestem silną czarodziejką, boby mnie zabili, gdyby się o tym
dowiedzieli. Teraz zaś strzegę tajemnicy twojej prawdziwej tożsamości, bo zginąłbyś,
gdyby się to wydało. Takie było moje życie.
Poświata pięciu księżyców Kundali, wpadająca przez pięć łukowatych okien
osadzonych w grubych murach biblioteki, rozjarzała szklane płytki mozaiki, nadawała
im trójwymiarową głębię. Giyan, skąpana w świetle księżyców, aż pulsowała
magiczną mocą. Jej białe szaty były jasne jak śniegi leżące na poszarpanych
szczytach gór Djenn Marre. Nie świeciły jedynie dłonie i przedramiona, skryte w
czarnych kokonach. Poczwarki pojawiły się wtedy, kiedy Giyan przerwała święty krąg
Nanthery, daremnie usiłując zachować Annona przy życiu. Zdobyła się na to, bo był
jej synem. Urodziła syna regenta, Eleusisa Ashery. Nie zdradziła tego nikomu – ani
Rekkkowi, ani nawet samemu Annonowi. Eleusis od początku wymógł na niej
dochowanie tajemnicy. Gyrgoni systematycznie wysyłali oddziały Khagggunów na
poszukiwanie dzieci urodzonych przez Kundalanki zgwałcone przez V’ornnów. Ci
mieszańcy, zewnętrznie niczym nie różniący się od V’ornnów, byli zabierani przez
Genomatekków do przytułku Błogosławiącego Ducha, rozległego medycznego
kompleksu w Axis Tyr, będącego niegdyś kundalańskim hospicjum. Nawet Eleusis
nie mógł się dowiedzieć, jakie eksperymenty wykonywano na tych biedactwach.
Giyan potrząsnęła głową.
–Mimo to nie doradzę ci, co masz zrobić. To musi być twoja decyzja.
–Obiecuję ci, że nie będzie pochopna – rzekła Riane.
–Nie mogłabym prosić o więcej, Darze Sala-at.
Dziewczyna zajęła się księgą, którą dała jej Giyan. Giyan, podobnie jak jej
bliźniaczka, była ramahańską kapłanką, lecz w przeciwieństwie do Bartty – która
praktykowała Kyofu, Czarne Śnienie, i zginęła w magicznej pożodze – zajmowała się
Osoru, magią Pięciu Księżyców. Riane również miała Dar, Annon odziedziczył go po
Strona 10
Giyan. Dziewczyna dopiero zaczęła nauki Osoru i bardzo pragnęła szybko stać się
równie biegłą czarodziejką jak Giyan. Stogggul i Morcha już nie żyli, Riane pokonała
potężną czarodziejkę Osoru, Malistrę, ale Dar Sala-at nadal miał licznych wrogów. I
to o wiele potężniejszych niż Malistra. Wykorzystywali oni czarodziejkę do swoich
podstępnych intryg, a kiedy umarła, znaleźli sobie nowych wykonawców, Riane była
tego pewna. Teraz jednak należało wyjaśnić inną pilną sprawę. Odłożyła księgę pełną
zawiłych znaków Starej Mowy i podeszła do Giyan. W powietrzu wirowały drobinki
kurzu, połyskując w świetle lampy. Jeden z księżyców w pełni, o najdelikatniejszym
odcieniu zieleni świeżo wzeszłej trawy, wisiał za oknem jak owad schwytany w
pajęczą sieć.
–Tak szybko skończyłeś naukę, Teyjattt?
Gęste miedziane włosy spływały po smukłej szyi Giyan, okalały jej ramiona niczym
płynne światło.
–Prawdę mówiąc, tyle mam w głowie pytań, że niczego więcej nie mogę do niej
wbić. – Riane oparła dłonie na długim jak cała biblioteka stole z drewna ammonowca.
– Musisz mi powiedzieć, o ile to wiesz, dlaczego nie mogłam otworzyć Drzwi
Skarbnicy. Giyan bardzo długo milczała. Bez wątpienia, podobnie jak Riane, myślała
o Drzwiach Skarbnicy, zainstalowanych przed eonami przez Miinę w pieczarach pod
Środkowym Pałacem.
To w Skarbnicy Miina ukryła Perłę, by się tam bezpiecznie przechowała do czasu
zapowiedzianego w proroctwie. Kundalańska tradycja głosiła, że drzwi może
otworzyć jedynie Dar Sala-at, korzystając z Pierścienia Pięciu Smoków. Wyłącznie
Dar Sala-at mógł otworzyć drzwi. Riane, pokonawszy złą czarodziejkę Malistrę,
próbowała otworzyć drzwi pierścieniem, ale bez skutku. Dlaczego?
Giyan już miała coś powiedzieć, kiedy nagle skrzywiła się z bólu. Zachłysnęła się
oddechem, złapała za poczwarkę na prawym przedramieniu.
–Giyan…
–W porządku – szepnęła. – Ból już mija. – Pot wystąpił jej na czoło.
–Chcę pomóc.
–Chęci, niestety, nie wystarczą. – W kącikach oczu Giyan błyszczały łzy, była blada,
lecz po chwili zapanowała nad sobą i podjęła: – Pierścień Pięciu Smoków tylko w
jednym przypadku nie otworzyłby drzwi. Kiedy Miina budowała Skarbnicę,
zastosowała pewne ostateczne zabezpieczenie. Choć to się wydaje niemożliwe,
musiał się pojawić wyłom w portalu pomiędzy tą sferą a Otchłanią. I demony przybyły
tutaj, skąd je przed eonami przepędzono. Dopóki będą w naszym świecie, nawet ty
nie zdołasz otworzyć drzwi.
Strona 11
Riane boleśnie ścisnęło się serce.
–Tzelos…
–Tak. Dwa razy widziałaś Tzelosa: raz stanowił część rzuconego na ciebie uroku, a
za drugim razem był magiczną awatarą Kyofu. Muszę uznać, że Tzelos się tutaj
pojawił. To demon z Otchłani. Przedostał się do naszego świata.
–Ale jak?
Giyan pociemniały oczy.
–Obawiam się, że to przeze mnie.
–Przez ciebie? Nie rozumiem.
–Zaklinanie Nanthery niesie ze sobą ogromne ryzyko- powiedziała Giyan. – W tym
także otwarcie portalu wiodącego do Otchłani.
Giyan i Bartta, rozpaczliwie starając się ocalić Annona przed wrogami, uciekły się
do zaklęcia Nanthery, na krótko otwierając zakazany portal do Otchłani. Dzięki temu
jaźń Annona została przeniesiona w ciało Riane, kundalańskiej dziewczyny
umierającej na gorączkę duur. Ocalało zaś jego v’ornnańskie ciało, które oddano
wrogom. Annon połączył się z Riane i powstał Dar Sala-at, wybraniec Miiny. Teraz od
Riane zależała przyszłość Kundali.
–Przecież mówiłaś, że zaklinaniu Nanthery towarzyszy mnóstwo potężnych i
skomplikowanych zabezpieczeń.
–To prawda. Ale złamałam jedno z nich. Sięgnęłam po ciebie w obręb magicznego
kręgu. Nie mogłam się powstrzymać. Ja… – Dotknęła dłonią skroni.
Riane ją objęła.
–Nawet jeżeli masz rację, nawet jeżeli to właśnie się stało, i tak już się dokonało.
Nieważne, jak naruszono zamknięcie portalu. Ważne, by go na nowo zapieczętować.
Giyan potrząsnęła głową.
–To nie takie proste, Darze Sala-at. Miina, tworząc Otchłań, by uwięzić w niej
demony i arcydemony, przydała jej siedem portali, każdy opatrzyła odmiennym
magicznym zamknięciem. To było zabezpieczenie. Nawet gdyby arcydemonowi,
Pyphorosowi lub jednemu z jego trzech potomków, udało się jakoś prześliznąć przez
jeden z portali, to pozostałe by nas chroniły. Bo demony tylko wtedy mogłyby się
przedostać do naszego świata, gdyby jednocześnie otwarto wszystkie siedem
Strona 12
portali. – Giyan nerwowo chodziła tam i z powrotem. – Prawdziwy problem stanowi
nie Tzelos, lecz arcydemon, który się wydostał.
Riane wpatrywała się w nią.
–Arcydemon w naszym świecie?
–To może być katastrofalne – rzekła Giyan. – Jeżeli nam nie uda się odnaleźć
arcydemona i go unieszkodliwić, może on wyrządzić nieobliczalne szkody.
–Ale jeżeli tu jest, to ktoś na pewno już by zobaczył tego… arcydemona.
–Wcale nie. Dopóki nie otworzy się siedmiu portali, arcydemony nie mogą się
pojawić we własnej postaci. Muszą sobie znaleźć nosicieli, opętać ich i poprzez nich
działać. Dlatego tak trudno je wykryć i są tym groźniejsze. Legenda mówi, że nie
kontrolują w pełni swoich nosicieli. Działania nosiciela mogą się niekiedy wydawać
dziwaczne, bo arcydemon nie ma bezpośredniego dostępu do całej jego wiedzy.
Jednakże z czasem może to ulegać zmianie.
–Musimy albo obu zniszczyć, albo przepędzić do Otchłani – uznała Riane. – Inaczej
nigdy nie zdołam otworzyć Drzwi Skarbnicy. I nigdy nie odnajdę Perły.
Giyan uśmiechnęła się ponuro, poruszając palcami zamkniętymi w niesamowitych
osłonkach.
–Musimy przyspieszyć twoje magiczne szkolenie. Tyle tylko możemy zrobić,
Thigpen i ja. Święte Księgi Miiny, Przeczyste Źródło i Księga Zaparcia się Wiary,
które już czytałaś, wymagają odpowiedniej interpretacji, dzięki niej zaszyfrowany
język stanie się dla ciebie nauką, a nauka magią. Takie interpretacje wymagają
tworzenia ściśle określonych powiązań, konstruowania fraz, inkantacji, teorii, idei,
szeptów, cieni i blasku. Kiedy już sobie przyswoisz nauki, to nieustannie powinnaś
ćwiczyć owe interpretacje, dopóki się w tobie nie zakorzenią, dopóki nie staną się
częścią ciebie.
Przez twarz Riane przemknął cień.
–Matka by mnie nauczyła – wyszeptała. – Ale Matka nie żyje.
Dziewczyna była ubrana w turkusowy strój uszyty z szat Matki, którą zabiła,
zmylona straszliwym zaklęciem Kyofu. Proroctwo przepowiedziało to morderstwo, co
wcale nie przynosiło Riane ulgi.
Giyan poruszyła się. W swoim przemienionym dziecku widziała wielką nadzieję dla
Kundali, lecz czuła też ból i żal. Żal, że nigdy nie mogła zdradzić Annonowi, iż jest jej
synem, że musiała go ukryć wewnątrz Riane, a potem zostawić Riane z Barttą, która
Strona 13
tak źle ją traktowała.
–Matka by ci powiedziała, że żaden nauczyciel nie wystarczy. – Giyan czuła smutek
swojego dziecka i pragnęła cały ten ciężar wziąć na swoje barki. – Przed tobą długa
droga, Darze Sala-at, żmudna i kręta. Jest ktoś, do kogo muszę cię jak najszybciej
zaprowadzić. To ona rozpocznie twoją naukę. Jest imari w „Nimbusie”, kashiggenie
w północnej dzielnicy Axis Tyr.
–Czegóż może mnie nauczyć szafarka rozkoszy w przybytku salamuuunu?
Giyan uśmiechnęła się leciutko.
–Znów mówisz jak V’ornn. Wiem, że się niecierpliwisz, Teyjattt, lecz musisz się
pogodzić z tym, że przed tobą wytężona nauka. Nie ma żadnych dróg na skróty, ani
magicznych, ani innych. Jak mówiłam, droga Daru Sala-at jest najtrudniejsza. Do tej
pory żyłeś albo jako uprzywilejowany v’ornnański chłopiec, albo jako Ramahanka
zamknięta w Opactwie Opływającej Jasności. W obu przypadkach nie miałeś
styczności z codziennym życiem. Oba twoje dotychczasowe życia dobiegły kresu.
–Nie rozumiem.
Giyan odwróciła księgę, którą czytała, tak że Riane widziała tekst w Starej Mowie.
–Przed pojawieniem się V’ornnów, kiedy błyskawice przecinały niebiosa i wszystkie
magiczne stworzenia Miiny, Rappa, narbuki, perwillony, a nawet Ja-Gaar i Pięć
Świętych Smoków, wędrowały po ziemi i niebie, wszyscy Kundalanie żyli w harmonii.
– Giyan odwróciła stronicę. – Mężczyźni i kobiety dzielili się wszystkim, także władzą.
Były nie tylko ramahańskie kapłanki, ale i kapłani.
–Lecz potem klika ramahańskich kapłanów odebrała Matce władzę – odezwała się
Riane. – Więzili ją ponad wiek.
Dopóki jej nie odnalazłaś i nie uwolniłaś. – Giyan, wyczuwając niepokój Riane,
podjęła opowieść – A oto pewna ważna sprawa. Obecnie kundalańscy mężczyźni
traktują kobiety jak istoty niższe, dokładnie tak samo jak V’ornnowie To temu
będziesz musiała stawić czoło w codziennym życiu. – Z trzaskiem zamknęła księgę. –
To mnie przeraża. To przejaw najgorszego, co V’ornnowie nam uczynili. Wiesz, o
czym mówię, Riane?
–Odebrali nam wolność.
–To złe, lecz nie najgorsze.
–Zabili i torturowali dziesiątki tysięcy naszych.
Strona 14
–To straszne, o tak. – Giyan pokiwała głową. – Jednak najgorsze robią teraz,
metodycznie, V’ornnowie wykorzystują przeciwko nam czas, idee i nas samych. Jak
myślisz, dlaczego najmłodsi Kundalanie pogardliwie odnoszą się do kobiet? Bo tego
ich nauczono. Każdego dnia pewna liczba Kundalan przechodzi na Karę, religię bez
bogini. Skąd się twoim zdaniem wzięła Kara? Od V’ornnów, rzecz jasna.
–Jesteś pewna? – zdumiała się Riane. – Annon o tym nie wiedział.
–Nie wątpię, że większość V’ornnów nie wie. To wymysł Gyrgonów. Kara wciąż
zdobywa nowych wyznawców. V’ornnański jad z każdym pokoleniem wytrawia to, co
Miina z takim trudem wpoiła swoim dzieciom, Kundalanom. Zetknęłaś się już z tym w
Opactwie Opływającej Jasności. Nie naucza się Osoru, święte teksty zostały
zniekształcone nie do poznania. A najgorsze, że akolitki to zaakceptowały. Nie mogą
dostrzec prawdy, bo w obrębie opactwa zniszczono moralność, a prawda bez
moralności jest niczym.
Giyan miała łzy w oczach. Riane cierpiała tak samo jak ona. Te słowa, uczucia,
występki V’ornnów sprawiły, że v’ornnańska część osobowości dziewczyny się
wycofała. Przez to „odłączenie” Riane zakręciło się w głowie, osłabła i musiała się
chwycić krawędzi stołu, żeby nie upaść na połyskującą podłogę.
–Zapamiętaj, Riane – wyszeptała Giyan. – Czas jest wielkim sprzymierzeńcem
kłamcy, bo kiedy wystarczająco długo powtarza się kłamstwa, prawda blaknie i
zostaje zapomniana. A wtedy to kłamstwa stają się prawdą. Powstaje nowa wersja
historii i wszystko przepada.
Riane wspomniała, jak kierująca opactwem Bartta zamordowała jej przyjaciółkę,
Astar, i twierdziła, że to był wypadek. Przypomniała sobie, jak Bartta ją torturowała i
omal nie zabiła. Bartta była niegodziwa, bo zaczęła wierzyć we własne kłamstwa i
przeinaczenia. Była zarazem sprawczynią i ofiarą.
–A jednak…
Giyan patrzyła spokojnie na Riane i nawiązała się między nimi nić porozumienia,
połączył je własny język, który Annon pamiętał od zawsze. Taki język to wspaniała
rzecz, znakomity przekaźnik, bo płynie wraz z krwią i przepełnia wiedzą.
–A jednak serce V’ornna kryje tajemnicę – wyszeptała Giyan. – Był Eleusis, dzielny i
współczujący; jest Rekkk, odważny i współczujący. A co najbardziej zadziwiające i
niepojęte, był Gyrgon Nith Sahor, który oddał za nas życie.
–A jakąż tajemnicę kryje serce Kundalanki – podjęła Riane – skoro wychowałaś
Annona i nie żywiłaś do niego nienawiści jako do śmiertelnego wroga, skoro go
kochałaś, jakby był z twojej krwi i kości, skoro, ryzykując własne życie, uratowałaś
go przed wrogami Asherów?
Strona 15
–Wrogowie Asherów są moimi wrogami – rzekła Giyan.
Kiedy to powiedziała, swą nieugiętą mocą zdobyła i ten ostatni bastion
v’ornnańskiej osobowości, który wciąż jeszcze tkwił w duszy Riane.
–Kocham cię, Giyan – powiedziała dziewczyna. – Uważam, że to cudowne, że
właśnie ty jesteś panią, wyznaczoną na przewodniczkę Daru Sala-at.
–Kocham cię ponad życie, Teyjattt. – Po policzkach Giyan spłynęły łzy, chciała
przytulić swoje dziecko, ale aplikowane jej przez poczwarki magiczne wstrząsy
sprawiały, że nic nie czuła.
–Wspólnie dołożymy starań, żeby przywrócić chwałę świętym naukom Miiny –
oznajmiła zdecydowanie Riane.
–Obawiam się, że czeka nas ciężka praca.
Jakaś cząstka Riane zadrżała z trwogi. Dziewczyna wiedziała z doświadczenia, że
słowa Giyan bywają prorocze. Potem przeważyła v’ornnańska dzielność Annona i
Riane powiedziała:
–Niech się tak stanie, skoro takie nasze przeznaczenie.
Giyan uśmiechnęła się przez łzy.
–Kiedy tak mówisz, przypomina mi się Nith Sahor. Brakuje mi go. Jego śmierć to
ogromna strata dla naszej sprawy.
–Tylko raz spotkałam Gyrgona – rzekła Riane. – Ale bez jego pomocy nie
dotarłabym na czas do Drzwi Skarbnicy i Tymnos zniszczyłby Kundalę.
–Ceniłabyś jego mądrość i na pewno byś go polubiła. Jaka szkoda, że był wyjątkiem
wśród Gyrgonów.
Riane dopiero teraz zobaczyła tytuł księgi, którą Giyan czytała: Mrok i jego
elementy. Wskazała ją ogorzałą od słońca ręką.
–Opisano tam Tzelosa?
Giyan uśmiechnęła się ponuro i ponownie otworzyła księgę. Riane ujrzała zajmujący
całą stronę, bardzo dokładny rysunek straszliwej bestii, którą widziała w Nadświecie.
Rysunek zarazem fascynował i budził odrazę.
–Bluźnierczy eksperyment Pyphorosa, który się nie powiódł – powiedziała Giyan. –
Jak wszystkie jego eksperymenty.
Strona 16
–Co próbował zrobić?
–Coś, co potrafi jedynie Stwórca: chciał stworzyć życie.
–A wielka bogini Miina?
–Może dać życie, jak napisano. Ale to nie to samo. Nawet Miina nie jest Stwórcą.
Nie potrafi stworzyć nowego życia z podstawowych składników kosmosu.
–Przecież stworzyła Kundalę.
–O nie. Kazała Świętym Smokom stworzyć Kundalę i zrobiły to z pomocą Perły.
Sprawiły, że materia się rozszczepiła. Sprowadziły ogień i powietrze, wodę i ziemię,
metal z odległych ciemnych gwiazd. A kiedy Kundala już się narodziła, w czasie
przed wyobrażeniem, Stwórca skinął dłonią i pojawili się Kundalanie.
Riane przez chwilę dumała nad jej słowami. W bibliotece wyczuwało się powiew
historii, jakby dawały się słyszeć głosy kundalańskich przodków wyrwanych z
długiego snu rozmową o stworzeniu. Delikatny powiew muskał policzek dziewczyny,
widziała światło odbite od mozaikowego nieba, czuła oddech minionych pokoleń.
Nadzieje, obawy, marzenia żyły w migotliwych gwiazdach mozaiki, połyskliwych
kontynentach, ciemnych jak rakkis morzach. Riane poczuła, jak wzbiera w niej
głęboka miłość do tej kobiety, która wychowała Annona, ocaliła go od pewnej
śmierci, była gotowa poświęcić wszystko, także własne życie, żeby uratować
wychowywane przez siebie v’ornnańskie dziecko. Jedna część jej duszy nigdy nie
pojęła tego cudu, druga czuła wyłącznie wdzięczność.
Typowe. V’ornnowie szukali odpowiedzi na wszystkie pytania – i bez wątpienia
właśnie to sprawiało, że nie przerywali swojej samotnej podróży przez kosmos. To
skłaniało Gyrgonów do kontynuowania tajemniczych eksperymentów. Szukali
odpowiedzi: kim jesteśmy, skąd przychodzimy, dokąd dążymy. Mówiono, że Gyrgoni
pragnęli nieśmiertelności, że chcieli być równi bogowi Enlilowi, którego się zaparli.
Czy to prawda? Nikt tego nie wiedział. Gyrgoni byli mistrzami tajemnic, wybiegów i
zmyłek. W pewnym sensie już byli półbogami – potężni, mieli wszystko pod kontrolą,
trzymali się na uboczu. Tacy byli wszyscy Gyrgoni, z wyjątkiem Nith Sahora.
–A gdzie była Miina? – spytała z młodzieńczą bezpośredniością Riane. – Widziała
Stwórcę?
–Spała – odparła Giyan z pewnością płynącą z wiary. – A kiedy się zbudziła, już tam
byliśmy, z jej imieniem na ustach.
Chciała mówić dalej. Otworzyła usta, już miała wypowiedzieć kolejne słowo, kiedy
poczuła straszliwy ból. Z jękiem osunęła się na kolana, przycisnęła do siebie ręce.
Riane uklękła przy niej i tuliła ją tak czule, jak niegdyś Giyan tuliła drżącego w febrze
Strona 17
Annona. Na podłogę padł cień, odwróciły głowy ku oknu i zobaczyły, jak przed tarczą
księżyca w pełni przelatuje sowa, wielkie nakrapiane skrzydła poruszały się
bezszelestnie. Omen, pomyślała Giyan i serce się jej ścisnęło. Miina dała nam znak.
Wtem stało się tak, jakby sowa wpadła przez okno, a może była to księżycowa
poświata przeobrażona w strumień energii. Księgi spadły ze stołu, ich stronice
zjeżyły się niczym pióra gniewnych ptaków. Inne księgi gwałtownie wyskoczyły z
półek, jakby reagowały na zakłócenie spokoju.
Riane została odrzucona w tył, sunęła po podłodze i starała się wyhamować, ale
popychała ją nieznana siła. Zatrzymała się na ciężkim krześle z drewna ammonowca,
które się przewróciło, jego noga boleśnie uderzyła ją w żebra. Widziała Giyan,
wygiętą w łuk, z uniesionymi w górę rękami, jakby ciągnęły ją niewidoczne liny. Po
bibliotece szalały z wyciem podmuchy lodowatego jak śmierć powietrza, zagłuszając
Riane wołającą do Giyan. W dziewczynie zamarło serce. Kiedy tak patrzyła na
wszystko z rosnącym przerażeniem, Giyan uniosła się w powietrze.
Z poczwarek pokrywających dłonie i przedramiona Giyan emanował niesamowity
blask. Już nie były czarne, stawały się szare jak popiół, złuszczały się z nich cienkie
warstwy i kołowały w wirze powietrza niczym płytki zbroi. Kawałeczki docierały do
obrzeża wiru i wystrzeliwały jak lodowe pociski, przebijając księgi i meble. Wbijały się
w wysmukłe kolumny, w rzeźbione belki nad drzwiami, w ściany. Riane schyliła się,
bo jeden przemknął o centymetry obok jej głowy. Przeleciał ze świstem podobnym do
tego, jaki wydają łopatki wentylatora.
Dziewczyna spróbowała wstać i upadła. Z biblioteki wyssano wszelkie ciepło. Ziąb
przeniknął ją aż do kości, osadził na nich lodowe perły, zmienił szpik w suchy biały
popiół. Oddech wiązł jej w płucach, oddychała z trudem jak w burzy piaskowej, jakby
powietrze przemieniło się w coś mrocznego, pełnego groźby, odrażającego niczym
grzech.
Na koniec poczwarki opadły z Giyan, złuszczyły się, odsłoniły ręce i przedramiona,
pokryte gęstą plątaniną krętych czerwonych żył i żółtych tętnic. Oczy miała szeroko
otwarte, nieruchome; ich błękit zmienił się w niesamowitą opalizującą biel, w której
tkwiły czarne źrenice, jak łepki szpilki.
Usta Giyan zastygły w śmiertelnym grymasie. W jej długich gęstych włosach
pojawiły się kawałki ciemnej metalicznej substancji, które natychmiast przesunęły się
na tył głowy i utworzyły coś w rodzaju cierniowej korony – żyjące drobiny, które się
przesuwały i lśniły w blasku lampy, połyskiwały i lśniły, splatając się w okropny twór.
Księżycowa poświata była blada, nierzeczywista. W strugach światła wirowały
drobinki kurzu. Riane miała wrażenie, że została uwięziona w głębokim śnie, ręce i
nogi miała pozbawione czucia, myśli spowolniały. Była przerażona i bezsilna, niczym
Strona 18
w koszmarze. Miała na tyle przytomności umysłu, żeby pojąć, iż to właśnie
bezradność potęguje przerażenie, lecz ta świadomość nie na wiele jej się zdawała.
Umysł dziewczyny wypełniało przeraźliwe groźne dudnienie, zapowiedź, że znów
straci Giyan. Tym razem by tego nie zniosła.
Nie było czasu na myślenie. Giyan wbiła w nią spojrzenie swych przerażających
białych oczu, opuściła lewe ramię i dłonią celowała wprost w Riane. Dziewczyna
widziała pośrodku obu dłoni spiralny szpikulec, podobny do elementów cierniowej
korony sterczących z ciała Giyan, nie było jednak krwi ani żadnej rany. Szpikulce
zdawały się być jej częścią, podobnie jak korona wyrastająca z czaszki. Dziewczyna
patrzyła, jak prostuje się opleciony żyłami palec wskazujący z długim, czarnym i
lśniącym paznokciem. Riane czuła się wyobcowana, odseparowana od otaczającego
ją świata. Groza spowodowała, że otworzyło się jej Trzecie Oko i ujrzała wokół siebie
krew, wiadra i kadzie krwi, prawdziwy ocean krwi, życie wyciekające starożytnym
kamiennym kanałem, zatkanym w ciągu eonów poczerniałym mchem i gnijącymi
odpadkami, oślizłymi resztkami czasu. Była to chwila, którą zapamięta na całe życie,
która będzie ją nawiedzać na jawie i we śnie.
Giyan nie żyje, niech żyje… co? W jakąż straszliwą bestię zmieniła się pani?
Riane starała się znaleźć przeciwzaklęcie na magiczną transformację, jakiej
poczwarki poddały Giyan, ale znała tak niewiele zaklęć i żadne nie wydawało się
odpowiednie. „Nie pobierałaś nauk. I choć masz tak wielką moc, to nieznajomość
pradawnej wiedzy czyni cię podatniejszą na ataki wroga”, powiedziała jej kiedyś
Matka. „Dlatego musisz zachowywać szczególną ostrożność. Dlatego musisz taić,
kim jesteś, dopóki nie zakończysz nauk magicznej sztuki”.
O tak, Matka miała rację. I Giyan też. Jej wrogowie nie marnowali czasu i
przygotowali kolejny atak. W desperacji wypowiedziała słowa w Starej Mowie,
rzucając czar o nazwie Ziemski Spichlerz, najpotężniejsze z uzdrowicielskich zaklęć
Osoru.
Niemal w tej samej chwili usłyszała skwierczenie, jakby przypiekano ciało.
Wstrząsnął nią dreszcz, serce zabiło szybciej. A potem uderzył w nią magiczny urok,
pozbawiając tchu. Dobrze, że rzuciła zaklęcie, bo osłoniło ją ono, ocaliło jej życie.
Czołgała się z mozołem po podłodze biblioteki, to tracąc, to odzyskując
przytomność. Wszystkie rezerwy energii wkładała we Wzmacnianie zaklęcia, otulała
się nim, dbała, żeby się nie rozprysnęło, bo wtedy nic by jej nie osłoniło przed
zaciekłym, morderczym atakiem.
A oto i on: z ropiejących czubków palców Giyan wysnuwał się Tzelos, wił się w
bezcielesnej postaci, demon z Otchłani tworzony przez stwora, który był niegdyś
Giyan.
Strona 19
Uderzył w nią odór Tzelosa, smród gnijącego mięsa cora. Stwór był czarny jak
smoła, ciało o dwunastu odnóżach miał posegmentowane niczym owad, wypukły
tułów był chroniony twardym pancerzem. W podłużnej, spłaszczonej, wstrętnej
czaszce, brązowo-czarnej i połyskującej niczym obsydian, tkwiły monstrualne
zębiaste żuwaczki. Wlepiał w dziewczynę dwanaście fasetowatych ślepiów, jarzących
się jak granaty.
Magiczny urok ustąpił. Riane z trudem się podniosła, dobyła sztyletu, gotowa się
bronić. Giyan się poruszała, lecz dziewczyna całą uwagę skupiła na zbliżającym się
Tzelosie. Nagle dostrzegła coś kątem oka – futrzaste, sześcionogie stworzenie z
trójkątnymi uszami, długim puszystym pasiastym ogonem i ciemnymi inteligentnymi
ślepiami. Thigpen, Rappa.
–Odsuń się, Thigpen! – krzyknęła Riane.
Stworzenie ją zignorowało. Dziewczyna otrząsnęła się z oszołomienia, chwyciła
przewróconą lampę i cisnęła nią. Lampa trafiła w Tzelosa i przeleciała przez niego.
Był iluzją, jak tamten, który się pojawił, kiedy przez pomyłkę zabiła Matkę. Tzelos
rzucił się na nią, a ona instynktownie przygotowała się na atak.
–Nie zwracaj na niego uwagi – odezwała się Thigpen. – Posłuż się Trzecim Okiem,
by odróżnić, co jest realne, a co nie.
Riane przez chwilę czuła chłód, jakby lód zsunął się jej po karku. Giyan zaczęła się
podnosić z podłogi. Rozłożyła szeroko ramiona, lekko odchyliła głowę, mocno
zacisnęła szczęki. Dziewczyna skorzystała z magicznego Trzeciego Oka i wykryła we
wnętrzu Giyan czyjąś obecność. Coś wiło się w Giyan jak olbrzymi wąż oplatający jej
kręgosłup. Wstrząśnięta Riane uświadomiła sobie, że to coś wniknęło do mózgu
Giyan. To ono unosiło ją w powietrzu.
Osłupiała Riane patrzyła, jak Giyan – której długie włosy wiły się niczym kłębowisko
węży – płynie ku wybitemu oknu i wylatuje na zewnątrz.
–Nie pozwólmy jej uciec! – zawołała Thigpen.
–Coś nią zawładnęło! Czuję czyjąś obecność! – krzyknęła Riane. – Co się dzieje?
–To Malasocca – wyszeptała Thigpen. – Co oznacza „Mroczna Noc Duszy”. Nic o
tym nie wiem i wątpię, by wiedział ktoś z żyjących. Pojmuję tylko tyle, że jej duch jest
stopniowo zastępowany przez demona. Jeżeli jej nie zatrzymamy, jeżeli posłucha
zewu, jeżeli zniknie, będzie dla nas stracona, Riane. – Thigpen dreptała po podłodze,
nie zwracając uwagi na odłamki szkła, czepiające się poduszeczek jej smukłych,
podobnych do dłoni łapek. – Co gorsza, jej miejsce zajmie nasz najbardziej
nieprzejednany wróg.
Strona 20
–Jak możemy temu zapobiec?
–Jeżeli zniszczy się ciało nosiciela, demon wraca do Otchłani – rzekła Thigpen.
–Nie zabiję jej.
–To sposób na Malasocca – odparła Thigpen.
–Musi być jakieś inne wyjście.
–Nie słyszałam o żadnym innym. Demon jest jeszcze bezbronny, ale już niedługo to
potrwa.
–Trudno. Nie zrobię jej krzywdy.
Thigpen poruszała wąsikami, co zdradzało, jak bardzo jest przejęta.
–Kocham Giyan równie mocno jak ty, Darze Sala-at, lecz uwolniono straszliwe
moce. Jeszcze zanim to się skończy, możesz żałować, że jej nie zabiłaś, kiedy miałaś
okazję.
Riane dotarła do parapetu, złapała równowagę, sprężyła się i podskoczyła,
wyciągając ręce, i złapała Giyan za kostki. Thigpen krzyknęła ostrzegawczo.
Giyan zwróciła ku niej niesamowite, płonące oczy, z czubków jej palców strzelił
zimny płomień. Riane krzyknęła i puściła ją, spadła z wysokości dwóch metrów w
zeschniętą trawę tuż pod rozbitym oknem. Nad jej plecami przepłynął jasny strumień
ognia i dotarł do wizerunku Tzelosa. Został wessany w kontur demona, wypełnił go,
sprawił, że zaczął pulsować i jaśnieć. Dał się słyszeć odrażający szelest, jakby
maszerowała armia groźnych owadów.
Tzelos obrócił spłaszczony trójkątny łeb. Z otworów za fasetowatymi oczami
wysączyła się pienista gęsta substancja. Szczęknął groźnie żuwaczkami. Riane
widziała Rekkka i Eleanę idących na demona z dobytą bronią. Ale widok tak okropnie
zmienionej Giyan wprawił ich w konsternację.
–Pani… – zaczęła Eleana i zakrztusiła się.
–Co się, na N’Luuurę, z tobą stało, Giyan!? – Twarz Rekkka była blada i ściągnięta.
–Poczwarki pękły – powiedziała Riane.
–Musimy jej pomóc. – Thigpen wodziła po nich ciemnymi inteligentnymi ślepiami. –
Musimy jej teraz pomóc albo wszystko będzie stracone.
Rekkk wyskoczył przez okno, nieustraszona Eleana tuż za nim. Tzelos uniósł się na