4540

Szczegóły
Tytuł 4540
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4540 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4540 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4540 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gabriela G�rska � Pereat mundus, fiat iustitia � Sprawa precedensowa � B��kitna Planeta Pereat muodus, fiat iustitia Ryk silnik�w manewrowych �Aresa" og�usza�, odbieraj�c t� reszt� przytomno�ci, jak� Kenn jeszcze zachowa� pod pras� pi�ciu g, zgniataj�c� go w pneumatycznym fotelu, o�lep�y, unieruchomiony ubiorem kompensacyjnym, ws�uchiwa� si� bezradnie poprzez �omotanie w�asnego t�tna w ten nie milkn�cy odg�os. Statek, od dziobu a� po ruf�, dygota� wysilon� prac� hamownic; si�a aerodynamiczna okaza�a si� niewystarczaj�ca, na wysoko�ci trzydziestu kilometr�w od powierzchni planety szybko�� wci�� jeszcze by�a zbyt du�a. Nawet dla kogo� tak ma�o do�wiadczonego jak Kenn by�o zupe�nie jasne, �e od d�awi�cych si� silnik�w hamowania zale�y teraz wszystko. Pope�ni� b��d obliczaj�c k�t wlotu w atmosfer�; czego� tam nie uwzgl�dni�, czego�, by� mo�e, nie dopatrzy�, nie wiedzia� � nie by� przecie� zawodowym pilotem. Od samego pocz�tku, od swego po�piesznego startu z ziemskiego kosmodromu, ba� si�, �e pope�ni pomy�k�, kt�rej skutk�w nie zdo�a ju� odwr�ci�. Wi�c to, �e j� pope�ni�, nie mog�o go zaskoczy�. Najg�upsze by�o tylko, �e zdarzy�o si� to w ostatniej chwili, gdy tak niewiele dzieli�o go od pomy�lnego zako�czenia lotu. A teraz automaty robi�y, co tylko mog�y, by wyci�gn�� statek z krytycznego po�o�enia. Zdo�a�y dokona� tyle, �e szybko�� spad�a nieomal o po�ow�. Lecz g�sto�� atmosfery stawa�a si� coraz wi�ksza, poszycie grza�o z ka�d� chwil� bardziej, nie pomaga�a os�ona ablacyjna. Wska�nik temperatury zewn�trznej wyskoczy� poza skal�; lada moment m�g� zacz�� puszcza� pancerz. Kenn zamkn�� oczy, by�o mu wszystko jedno; pod pras� deceleracji nie mia� ju� nawet si�y na strach. �le widzia�, zreszt� i tak nie by�o na co patrze�; �wiat�a w kabinie pociemnia�y, ekrany zrobi�y si� ca�kiem czarne, zas�oni�te blendami ochraniaj�cymi je przed blaskiem ognia buchaj�cego z dysz. Trwa�o to d�ugo. A potem ci�ar wyciskaj�cy z niego ostatek oddechu zel�a� nieznacznie, jednak wystarczaj�co, aby m�g� my�le� przytomniej. Ws�uchuj�c si� ca�ym cia�em w wibracj� kosmolotu (teraz jak gdyby nieco mniejsz� ni� przedtem) pomy�la�, �e mo�e, jakim� cudem, zdo�a wyj�� z tego ca�o. Silniki cich�y, m�g� ju� us�ysze� g�uchy grzmot, z jakim statek przebija� atmosfer�, i bli�sze, histeryczne popiskiwania przyrz�d�w na pulpicie sterowniczym. Spr�bowa� poruszy� g�ow� i to mu si� uda�o; z wysi�kiem pokonuj�c jej ci�ar przetoczy� j� po oparciu fotela, przez rzedniej�cy p�mrok wpatrzy� si� w tarcz� wysoko�ciomierza: od powierzchni planety dzieli�o go zaledwie dziewi�� tysi�cy metr�w. Ale i linia lotu nie przypomina�a ju� tamtej ob��dnej krzywej, jak� by� widzia�, nim wzrastaj�ce ci��enie odj�o mu mo�liwo�� widzenia czegokolwiek. Kalkulator obliczy� prawid�owy k�t wlotu i autopilot wprowadzi� wreszcie statek na trajektori� maj�c� umo�liwi� normalne l�dowanie. Piski przyrz�d�w przechodzi�y z wolna w zwyk�y roboczy pomruk, wysoki brz�czyk pogotowia awaryjnego umilk�, milk�y r�wnie� jeden po drugim sygna�y alarmowe poszczeg�lnych zespo��w � zdumiewaj�ca po niedawnym pandemonium by�a ta nag�a cisza. Kenn znowu przymkn�� oczy; tym razem zrobi� to z ulg�. Le�a� w swoim fotelu nieruchomy, z rozlu�nionymi mi�niami, czuj�c ich dr�enie, nad kt�rym nie potrafi� zapanowa�, i oddychaj�c wreszcie g��boko, na ca�� pojemno�� p�uc; to by�o tak, jakby z ka�dym wydechem pozbywa� si� cz�ci w�asnego strachu � z kt�rego zda� sobie spraw� dopiero teraz. By� jakby odr�twia�y, nie czu� up�ywu czasu; nie dostrzeg� powolnego zni�ania si� kosmolotu, przeoczy� chwil�, w kt�rej w��czy� si� silnik g��wnego ci�gu, i statek � obracaj�c si� lekko wzd�u� osi � z przyg�uszonym siekni�ciem stan�� na ogniu i zacz�� schodzi� pionowo w d�. Nie widzia� zmieniaj�cych si�, teraz ju� trzycyfrowych, liczb podawanych przez wysoko�domierz ani p�on�cych przed sam� tarcz� zielonych �wiate� melduj�cych mu pe�n� gotowo�� amortyzator�w. Dopiero kiedy cztery stalowe �apy dotkn�y gruntu i wpar�y si� w pod�o�e, zag��biaj�c si� we� pod swym ogromnym ci�arem, a pozbawiony nap�du �Ares" zadygota� osiadaj�c na tych podporach, Kenn poruszy� si� znowu. Tym razem m�g� ju� zrobi� to zupe�nie swobodnie: ci��enie by�o takie samo jak ziemskie. Przez chwil� patrzy� z niedowierzaniem na pulpit sterowniczy, na kt�rym tylko kilka niewielkich lamp kontrolnych smu�y�o bladym �wiat�em, jak zawsze wtedy kiedy statek kosmiczny znajduje si� w spoczynku. Nachyli� si� nad przednim ekranem, wype�nionym ciemno�ci� nocy obcej planety � w jego odbijaj�cej �wiat�o bezcieniowych lamp, l�ni�cej, lekko wypuk�ej powierzchni zobaczy� odbicie w�asnej twarzy, obcej tak�e, wyostrzonej znu�eniem i zmienionej wielodniowym zarostem. By� u celu, chocia� wcale nie wiedzia�, czy ten cel w�a�nie wybra� �wiadomie, czy te� zosta� mu on niejako narzucony przez zbieg okoliczno�ci. Pochyli� si� mocniej jeszcze i opar� czo�o o ekran. W ciszy wype�niaj�cej nawigatomi� s�ysza� odg�os w�asnego t�tna; nieznacznie przyspieszony, coraz to mniej uchwytny, wtapiaj�cy si� niemal ca�kowicie w t� cisz�. A potem podni�s� g�ow� gwa�townie, z jak�� niecierpliwo�ci� odpychaj�c si� jednocze�nie obydwiema r�kami od pulpitu. Przez chwil� siedzia� bez ruchu, bardzo wyprostowany, zanim z t� sam� gwa�towno�ci� nie okr�ci� si� do ty�u razem z ca�ym fotelem. Wsta� (zwolnione pneumatyki wypu�ci�y go spomi�dzy siebie z �agodnym sapni�ciem) i na uginaj�cych si� jeszcze troch� nogach podszed� do najbli�szego burtowego ekranu. Tutaj widoczno�� by�a o wiele lepsza; ekran wype�nia� rozleg�y i pusty krajobraz tej planety � bezimiennej, na kt�rej gruncie nie stan�� dot�d cz�owiek � i kt�ra najprawdopodobniej pozosta�aby w dalszym d�gu dziewicza, gdyby nie jego, Kenna, szale�stwo, strach i determinacja. Sta� i patrzy�, p�ki ta sama determinacja nie pchn�a go ku �luzie. To tak�e by�o szale�stwo, nie znajdowa� si� przecie� na �adnej ze znanych, dok�adnie zbadanych planet, ciemno�� mog�a kry� w sobie niebezpiecze�stwa, przed kt�rymi nie zdo�a�by si� broni�. Ale Kenna nie obchodzi�o to jako�. Wymijaj�c wisz�ce rz�dem skafandry ochronne wszed� do niewielkiej komory i kiedy drzwi wewn�trzne zatrzasn�y si� za nim, uruchomi� automat w�azu. Okr�g�a klapa wyj�ciowa zacz�a si� otwiera�, bardzo powoli i jakby z oci�ganiem � a mo�e to tylko jemu si� tak wyda�o; teraz, nareszcie, poczu� ostry niepok�j, l�k przed tym, co mia� zrobi�; do�� silny, aby zacz�y dr�e� mu r�ce, cho� niewystarczaj�cy, by przezwyci�y� fatalizm jego uporu. Przez powi�kszaj�c� si� szpar� buchn�o w twarz gor�cem. Pancerz wd�� jeszcze by� nadmiernie rozgrzany � powietrze wok� w�azu drga�o wyra�nie. Kenn czu� nier�wne i przyg�uszone uderzenia w�asnego serca i jaki� ucisk pod mostkiem. Odruchowo wstrzymywa� oddech. Ale nic si� nie sta�o. Analizatory � nie jego w�asne, z �Aresa", kt�rych nie zd��y� ju� uruchomi�, tylko te, kt�re dziesi�� lat temu mieli z Aastiiem na statku �Alpha-Rheo" � nie pomyli�y si� jednak: powietrzem tej planety mo�na by�o oddycha�. Z ciemno�ci nadlecia�a zewn�trzna winda i Kenn zrobi� ten jeden niewielki krok przekraczaj�c granic� � najzupe�niej realn�, a jednocze�nie w jaki� spos�b symboliczn� � pomi�dzy bezpiecznym, ziemskim �wiatem, kt�rego cz�stk� by�o wn�trze �Aresa", a tym nieznanym �wiatem obcej planety. Winda pomkn�a w d�, wzd�u� rozgrzanego pancerza, i w chwil� p�niej poczu� pod stopami now� ziemi�, maj�c� sta� si� dla niego tym, czym zaw�adni�te kraje stawa�y si� od wiek�w dla ziemskich konkwistador�w: zwyci�stwem i nadziej� albo na odwr�t � przyczyn� ostatecznej, nieodwo�alnej kl�ski. M�g� tylko nauczy� si� �y� tutaj albo � gdyby warunki planety okaza�y si� dla niego zab�jcze � umrze� pr�dzej czy p�niej, wi�c owo �p�niej" by�o ju� bez znaczenia. Ta my�l sprawia�a, �e sta� nieruchomo w ciemno�ci, oddychaj�c prawie spokojnie; obce, troch� tylko rzadsze od ziemskiego, powietrze wype�nia�o mu p�uca, staj�c si� z wolna cz�ci� jego samego, w miar� jak krew nasyca�a si� zawartym w nim tlenem. Za sob� czu� nieruchomy, wielki kszta�t stygn�cego statku; w ch�odnym powietrzu podzwania� cicho pancerz. Przed sob� mia� tylko czarny i zwarty mrok, w kt�rym oczy nie rozr�nia�y zarysu �adnych, znanych czy cho�by kojarz�cych si� z czym� poznanym kiedykolwiek, przedmiot�w. Zdecydowa� si� zrobi� kilka krok�w � prawie natychmiast poczu� si� zagubiony i ca�kowicie bezradny. Ale si� nie wycofa�. Noc zamkn�a si� wok� niego; by� teraz tylko nieznacznym zag�szczeniem si� tej ciemno�ci, niewidoczny prawie dla samego siebie, jak gdyby jego dato strad�o w jednej chwili sw� materialno��. Poczu� ponownie strach, tylko �e teraz nie by� to l�k przed czym� konkretnym � tym razem ba� si� po prostu Nieznanego. Pierwszy raz w �yciu przyt�oczy�a go zupe�na samotno��. I choda� sam j� wybra�, cho� � decyduj�c � wiedzia�, �e w�a�nie na to skazuje samego siebie, nie przypuszcza�, �e mo�e by� tak trudna do zniesienia. Bardzo powoli odwr�d� g�ow�; nad czarnym cieniem statku zobaczy� gwiazdy � mniejsze, ja�niejsze, odmienne od tych, jakie ogl�da� z Ziemi. Sta� i patrzy� w po�udniow� stron� demnego nieba, tam gdzie � zniekszta�cony innym k�tem widzenia � �wieci� Orion; w t� stron� Galaktyki, w kt�rej, jak wynika�o z oblicze� przyrz�d�w pok�adowych, znajdowa�o si� S�o�ce. Tam by�a Ziemia. Ziemia, kt�rej nigdy, do ko�ca swego �ycia, nie mia� zobaczy�. Gdy� Kenn � od kilkunastu tygodni � sta� si� pariasem Ziemi, wyrzutkiem spo�ecze�stwa. Wi�cej: kim�, kto w og�le nie powinien by� istnie�. Kenn by� przest�pc�. To, co pope�ni�, nazywa�y przest�pstwem wszystkie kodeksy Nowego �adu, obowi�zuj�ce w tym samym stopniu w ka�dym z kraj�w Unii � a to ju� znaczy�o: na ca�ej powierzchni globu. I by�o nim istotnie, jak ka�dy czyn wyp�ywaj�cy z zadek�ej nienawi�d. nawet wtedy kiedy jest do�� powod�w mog�cych uzasadni� a� tak siln� nienawi��. Wi�c by� przest�pc� � tak�e w swoim sumieniu. Ziemia nie mog�a by� dla niego schronieniem, nie znalaz�by nikogo, kto zechcia�by mu pom�c czy cho�by tylko zrozumie�. Nie m�g� si� temu dziwi�. Stanowi� przecie� spo�eczne zagro�enie w �wiecie, w kt�rym pope�nionego czynu nie mo�na by�o po prostu odpokutowa�; w systemie, kt�ry z kary, jako z czego� bezsensownego, zrezygnowa�. Jeszcze niedawno rozumowa�by tak samo. I do�o�y�by stara�, by nad cz�owiekiem naruszaj�cym ustalone zasady spo�ecznego wsp�ycia dokona�a si� nowa, s�awiona przez wszystkich sprawiedliwo��. Poczu� ch��d mimo swego ubioru � wd�� jeszcze by� w skafandrze kompensacyjnym. Mia� ochot� zawr�ci� do kabiny. Ak pozosta�. My�li nie mo�na by�o zatrzyma�; cho� tak staramue^unika� ich w czasie ca�ego lotu, musia� si� w ko�cu z nimi zmierzy�, dalsze odsuwanie ich od siebie nie mia�o sensu. Wola�, by sta�o si� to tutaj, w obcej i mo�e nieprzyjaznej ciemno�ci, gdzie po�yskliwe tarcze ekran�w nie mog�y go zaskoczy� widokiem w�asnej twarzy nak�adaj�cej si� niewyra�nym odbiciem na l�ni�cy w nich fosforycznie rozleg�y, p�aski krajobraz. Wi�c postanowi� rozprawi� si� � do ko�ca i ostatecznie � ze wszystkim. Potwierdzi� w�asn� decyzj� albo mie� do�� odwagi, aby stwierdzi� jej nies�uszno��. By� przest�pc�. On, Alphard Torrence Kenn, jeden z osiemdziesi�ciu cz�onk�w Kolegium Sprawiedliwych, z�ama� przepisy, kt�rych by� niemal cz�ci�, pogwa�ci� prawa zawarte w normach, kt�rych i on by� tw�rc�. To stanowi�o dodatkowe obci��enie, nak�ada�o wi�ksz� odpowiedzialno��, a tak�e � w jego oczach � zwi�ksza�o tamt� win�. Ale nie przes�dza�o o jego dalszych losach, nie mog�o wyeliminowa� go trwale ze spo�ecze�stwa Ziemi. Gdyby nie uciek�. Gdyby nie wymierzy� sobie sam kary odosobnienia, jakiej nie zna�o od wiek�w prawo penitencjarne uk�adane przez takich samych jak on, uznane za najbardziej �agodne w ca�ej historii ludzko�ci. Tak�e przez niego. Bo przecie� do niedawna z najwi�kszym przekonaniem uwa�a� je za konieczne i w�a�ciwe, nigdy � a przynajmniej tak d�ugo, p�ki jego samego nie mog�o w �aden spos�b dotyczy� � nie pr�buj�c go kwestionowa�. Mo�e dlatego, �e tak go nauczono, �e tak, od dawna, my�leli wszyscy. Kara jako narz�dzie odwetu nie istnia�a od dawna; dawno te� zrozumiano, �e nikt i nigdy nie ma absolutnego prawa, aby ocenia� czyny drugiego cz�owieka, a to, co stanowi�o podstaw� wymierzania kary, jest zawsze przywilejem uzurpowanym si��, u�wi�conym interesem spo�ecznym, konieczn� samoobron�, bez kt�rej spo�ecze�stwo nie mog�oby istnie�. Bardzo odleg�e by�y r�wnie� te czasy, gdy spo�ecze�stwo pozbywa�o si� jednostek ludzkich, mog�cych stanowi� dla niego zagro�enie, za pomoc� wi�zienia, szubienicy albo elektrycznego krzes�a � radykalnie, w histerycznym odruchu samoobrony. R�wnie niemal dalekie wydawa�y si� pierwsze pr�by przywracania przest�pc�w spo�ecze�stwu; �mudnej i d�ugotrwa�ej rehabilitacji, powolnie dzia�aj�cych metod wychowywania, nie zawsze przynosz�cych oczekiwany rezultat. Teraz to wszystko za�atwia�o si� wiele pr�dzej, a co wa�niejsze � osi�gaj�c zawsze zamierzone efekty. Ten nowy spos�b resocjalizacji dzia�a� bezb��dnie, nie wymagaj�c nie tylko wsp�dzia�ania zainteresowanego, lecz nawet udzia�u jego �wiadomo�ci. By� bardzo prosty: moc� wyroku s�dowego poddawano przest�pc� � nieznacznej w ko�cu � korekcie osobowo�ci. Widzia� to kiedy�. Zielony ekran psychooperatora, pe�ganie krzywych linii � niepoj�ty zapis bod�c�w i wra�e�, wspomnie� i pragnie� b�d�cych si�� motoryczn� dzia�a� cz�owieka, cz�ciami sk�adowymi jego osobowo�ci. Mruganie kolorowych �wiate�. Naga, bezbronna, odkryta czaszka ludzka. Cienka, liliowa ig�a �wiat�a penetratora zag��biaj�ca si� bezbole�nie w m�zg u�pionego cz�owieka. Wymazuj�ca z niego to wszystko, co mog�o stanowi� potencjalne zagro�enie. Wtedy zdawa�o mu si� to celowe i oczywiste. Przerazi� si� dopiero, kiedy pomy�la�: �To w�a�nie b�d� ja". Bo � gdy chodzi�o o niego � to rozwi�zanie, kt�re uwa�a�, tak jak wszyscy, za najbardziej humanitarne � stawa�o si� czym� strasznym, nie do przyj�cia. Wstrz�sn�� si�, jakby przeszy� go mro�ny wiatr. �Nie � pomy�la� z tym samym przera�eniem, od�ywaj�cym na nowo, jakby to w dalszym ci�gu mog�o mu jeszcze grozi�. � Nie. Wszystko, tylko nie to". Nie ba� si� teraz otaczaj�cej ciemno�ci, nie ba� si� ju� w�a�ciwie niczego, od kiedy wr�d� tamten ohydny strach. Najbardziej ze wszystkiego, co mog�o mu si� zdarzy�, przera�a�a go wizja promienia odnajduj�cego w jego m�zgu i wymazuj�cego na zawsze to, co sta�o si� � i w przysz�o�ci mog�o sta� si� ponownie � przyczyn� pope�nionego czynu, tak jak ze zdrowej tkanki wy�uskuje si� rakowaty guz. �Tylko �e to nie jest takie proste, skoro nikt, nawet nadzoruj�cy lekarze, nie wie, co to b�dzie, jak nikt � poza psychooperatorem � nie jest w stanie rozpozna�, kt�re ze wspomnie�? � cech? � prze�y�? sta�o si� bod�cem pope�nionego przest�pstwa. I jakie, poza t� negatywn�, inne warto�ci cz�owieka mog�a w nim ukszta�towa�. Co jeszcze potrzebnego, warto�ciowego albo po prostu b�d�cego nierozerwaln� cz�ci� mojego �ja� powsta�o z tego impulsu i co � razem z nim � zniknie. A ja wiem tylko tyle: z chwil� dokonania na mnie tego zabiegu przesta�bym zagra�a� spo�ecze�stwu, tylko, by� mo�e, to ju� nie by�bym ja..." Kiedy to tak w�a�nie zobaczy�, w pierwszym odruchu chcia� biec i przekonywa�, zaprotestowa� przeciw tej straszliwo�ci dziej�cej si� od wiek�w w imi� interes�w spo�ecznych, cz�owiecze�stwa, sprawiedliwo�ci i prawa. Potem pomy�la�, �e takich jak on by�o wielu i �e nikt nigdy nie zosta� wys�uchany. �e nie ma o co walczy�, bo jego prawda b�dzie potraktowana jak nieudolny wykr�t cz�owieka, kt�ry stara si� omin�� prawo. Prawo wygodne dla tych wszystkich, kt�rych nie dotyka�o bezpo�rednio, bo za�atwia�o od razu a� dwie sprawy: usuwaj�c spo�eczne zagro�enia pozwala�o zachowa� przekonanie, �e to, co si� robi, jest jednocze�nie godne najwy�szych pochwa�. Nazbyt d�ugo studiowa� kodeksy zamierzch�ych epok, aby nie uzna� prawa ka�dej zbiorowo�ci ludzkiej do obrony przed takimi jak on. W tym �wiecie, w kt�rym urodzi� si� i wychowa� i w kt�rym sp�dzi� swoje dojrza�e lata, uznany i obdarzony szacunkiem, nie chcia� stanowi� zagro�enia dla innych. Ale to wcale nie by�o r�wnoznaczne z poddaniem si� korekcie. To samo m�g� osi�gn�� usuwaj�c siebie z ziemskiego spo�ecze�stwa, odchodz�c tak daleko, by nikt i nigdy nie zosta� przez zetkni�cie si� z nim nara�ony na niebezpiecze�stwo. To jednocze�nie mia�a by� jego kara, bo nie potrafi� odrzuci� swoich przekona�, ukszta�towanych przez zaw�d wykonywany tak d�ugo � �e ka�da wina musi poci�ga� za sob� odpowiedzialno��. Co nie oznacza, �e tam na Ziemi, zaraz po dokonaniu przest�pstwa, rozumowa� tak w�a�nie. Wtedy, w pierwszym momencie, dzia�a� jakby na o�lep � kierowa� nim tylko strach. Uciek�. Po prostu uciek�. Refleksja przysz�a p�niej, ju� w czasie lotu, i razem z ni� wyp�yn�o wspomnienie tej planety otoczonej atmosfer� sk�adaj�c� si� z mieszaniny gaz�w na tyle przypominaj�cej ziemskie powietrze, �e mo�na ni� by�o oddycha�; zielonej kropli �wiat�a, kt�r� widzia� by� kiedy� z pok�adu �Alpha-Rheo", pozornie nie zapami�tanej, a przecie� przechowywanej w pod�wiadomo�ci przez minione lata, a� do chwili kiedy ta informacja sta�a si� potrzebna. By� prawie pewien, �e nikt poza nim (Aastii zgin�� rok temu, na jednej z ma�ych, straszliwie zimnych planet uk�adu Gwiazdy Barnarda) nie pami�ta o jej istnieniu. By�a nieznana, nie odkryta tak samo, jak w dawnych czasach bywa�y nie odkryte niekt�re l�dy Ziemi: wyspa bezludna i nikomu w tym ziemskim �wiecie na nic nieprzydatna � przynajmniej a� do tej chwili. Nie dlatego, �eby to on i Aastii przemilczeli wtedy swoje odkrycie. Planet�, oczywi�cie, zg�osili po powrocie; zosta�a prawdopodobnie zarejestrowana w jakim� katalogu pod nic nikomu nie m�wi�c� kombinacj� liter i cyfr; pewnie nikt nie pami�ta�, �e zg�osili j� w�a�nie oni. A w ka�dym razie Kenn wola� wierzy�, �e tego nikt nie pami�ta, nikt nie powi��e jego ucieczki z t� niewielk� i odleg�� planet�. Chcia� wierzy�, �e nikt na to nie wpadnie. Nie mia� innego wyj�cia. Zaryzykowa�. Odwr�ci� si� powoli, trac�c z pola widzenia zarys swojego statku � tego jednego, co jeszcze w jaki� spos�b ��czy�o go z przesz�o�ci� � i zn�w wpatrzy� si� w nieprzeniknion�, obc�, milcz�c� ciemno��. Tak, ba� si� teraz, ale to tak�e mia�o sta� si� cz�ci� wybranej przez niego kary. Odosobnienie i strach. To w�a�nie b�dzie musia� tu znosi�, ka�dego dnia. I rozumiej�c to wiedzia�, �e nie cofn��by swojej decyzji, nie odwo�a� wyboru � nawet gdyby istotnie dano mu t� mo�liwo��. Poczu� si� bardzo znu�ony; ostatnie kilka godzin zrobi�o jednak swoje. Chcia� znale�� si� jak najpr�dzej w kabinie, w kt�rej wszystkie przedmioty zdawa�y si� przyjazne; znane na pami�� i w�a�nie poprzez to chroni�ce go przed l�kiem. Zacz�� i�� w stron� statku i gdy tak szed�, przysz�a mu na my�l bardzo stara opowie��, nie zapami�tana dok�adnie, kt�r� gdzie� czyta� lub kto� mu opowiada�. By�o tam co� o samotnym rozbitku zagubionym w zupe�nie obcym miejscu, zdanym tylko na w�asne si�y i ca�kiem dzik� przyrod�, w�r�d kt�rej stara� si� prze�y�, pr�buj�c to obce i mo�e nawet wrogie otoczenie ob�askawi�, wyciskaj�c na nim pi�tno swoich poczyna�. Pomy�la�, �e jest jak tamten, tyle �e tamten by� jednak mniej niepewny i nie tak zagubiony; miejsce, w kt�rym si� znalaz�, by�o po prostu wysp�, zwyczajn� ziemsk� wysp�. Ale to, co potrafi� ten prymitywny cz�owiek sprzed kilku wiek�w, potrafi tak�e on. Wspomnienie wyp�yn�o i zaraz zgas�o, ale pozostawi�o po sobie jak�� now� otuch�. Od jutra zacznie nowe �yde, do�o�y wszelkich stara�, aby przystosowa� si� do nieznanego �rodowiska, zwalczaj�c to, co mog�oby mu zagrozi�. I wtedy przetrwa albo po prostu zginie � trzeciego wyj�cia nie ma. Jeszcze nie wiedz�c, z czym b�dzie musia� si� zmierzy�, uwierzy� nagle, �e jednak przetrwa. Ufa� w tej chwili sobie, swojej ludzkiej m�dro�ci wspomaganej przez twory ludzkiej techniki � automaty i urz�dzenia, kt�re tu przywi�z�; rozumnemu dzia�aniu gatunku, do jakiego nale�a�, umiej�cego podporz�dkowywa� sobie ca�e uk�ady planet. Obudzi� si� gwa�townie, a raczej obudzi�o go niespokojne, d�awi�ce �omotanie w�asnego serca. I strach. Wp�senny, pod�wiadomy. Usiad�, czuj�c, jak ch�odne i lepkie stru�ki potu sp�ywaj� mu po sk�rze; co� przedziwnego dzia�o si� dooko�a, by�o tu� obok, za cienk� �cian� namiotu z aluminizowanego my�am, kt�ra nie mog�a uchroni� go przed niczym, nie stanowi�c nic wi�cej poza z�udzeniem os�ony. W nast�pnej chwili u�owi� to, co przerazi�o go we �nie tak bardzo. To by� d�wi�k. W�a�ciwie � ca�a gama d�wi�k�w, niezrozumia�ych, a wi�c przera�aj�cych jak wszystko, co jest cz�owiekowi nieznane. Za denka �ciank� rozlega�y si� suche i przenikliwe trzaski, podobne do nie milkn�cych wy�adowa� elektrycznych; ten g�os narasta�, zlewa� si� w jeden poszum przypominaj�cy odg�osy nadchodz�cej po�ogi � razem z tym szumem Kenn dostrzeg� z�ote i purpurowe �wiat�o, drgaj�ce tak w�a�nie jak �una ogromnego po�aru na wp�przejrzystym od tego blasku mylarze. Pomy�la�, �e chyba wszystko wok� namiotu stoi w tej chwili w ogniu � i �e je�li tak jest w istode, to nie ma ju� dla niego ratunku. I wtedy ponad ten trzask p�dz�cego po�aru wybi� si� jasny i czysty, ostry d�wi�k; cztery wysokie nuty powtarzaj�ce si� w niezmiennej kolejno�ci, coraz to szybciej, p�ki ich brzmienie nie zacz�o si� zlewa� przechodz�c w jaki� aenki, j�kliwy za�piew � ju� na granicy s�yszalno�d. Zerwa� si� zapominaj�c zupe�nie o �piworze i � zapl�tany we� dasno � r�bn�� w tej samej chwili na mi�kk�, wy�delon� pianolitem pod�og�. Trwa�o chwil�, zanim si� wyswobodzi� i trz�s�cymi r�kami odrzud� p�acht� zas�aniaj�c� wej�de. Nic si� nie dzia�o � tylko nad horyzontem niebo p�on�o krwawym przepychem �uny; �wit tu, na tej planede, wygl�da� tak jak po�ar, rodz�c si� w tym o�lepiaj�cym blasku i trzaskach, kt�re teraz, kiedy ju� dch�y nieco, przypomina�y suchy syk ziemskiej zorzy polarnej. Kenn rozgl�da� si� ze zdumieniem, a� po horyzont nie wida� by�o niczego, co mog�oby wydawa� z siebie ten drugi, bli�szy, wysoki d�wi�k. Kiedy tak sta�, wyda�o mu si�, �e �w wibruj�cy za�piew p�ynie spod jego st�p, podnosz�c si� z rozleg�ej i pustej g�adzi jasnego piasku, a raczej tego, co pokrywa�o tutejszy grunt i czemu on nada� zrozumia�� dla siebie nazw�, cho� w niczym nie przypomina�o ziemskiego piasku, sk�adaj�c si� z przedziwnych, po�yskliwych i twardych tak jak diament kryszta�k�w, przypominaj�cych sw� fantastyczn� budow� jakie� kryszta�y szczawian�w. Przykucn�� z r�kami opartymi na rozstawionych kolanach. D�wi�k sta� si� bli�szy i wyra�niejszy; naprawd� by�o tak, jak gdyby wydawa� go piasek pokrywaj�cy grunt. Wyd�gn�� r�k�, zebra� gar�� l�ni�cych kryszta�k�w: we wn�trzu d�oni obd�gni�tej czarn�, matow� r�kawic� ma�e drobiny drga�y nieznacznie, a przede� dostrzegalnie i kiedy podni�s� r�k� do wysoko�d piersi, nie mia� ju� w�tpliwo�d. Gar�� l�ni�cych, ostrych okruch�w wydawa�a ten sam denki, srebrzysty g�os, tyle �e dchszy � by�o ich mniej, a wi�c rezonans pomi�dzy poszczeg�lnymi ziarnami musia� by� tak�e mniejszy. Ale to w�a�nie by�o przyczyn� owych d�wi�k�w. Piasek ��piewa�". Kenn patrzy� na to przez chwil� os�upia�y, a potem strz�sn�� rozedrgane kryszta�ki, otrzepa� r�kawic� i wsta� � d�gle rozdygotany niedawnym przestrachem. Zbyt wielu rzeczy nie pojmowa� i to w�a�nie wyzwala�o l�k: ba� si� jak nic nie rozumiej�ce i zagubione zwierz�. Przypomnia� sobie postanowienia sprzed trzech dni � i drwi�cy �miech z samego siebie, z w�asnej, bezbrze�nej i tak typowo ludzkiej megalomanii, pewno�d siebie czy po prostu g�upoty, trz�s� nim przez chwil�. Bo trzeba by�o by� istotnie zarozumia�ym g�upcem, �eby zak�ada�, �e zdo�a temu �wiatu cokolwiek narzud�, �e mo�e i potrafi podporz�dkowa� go sobie. Minione dni upewni�y go tylko w jednym: �e mo�e by� tu jedynie intruzem, a osi�gni�dem jest ka�dy dzie�, jaki zdo�a prze�y�. Popatrzy� znowu w niebo; czerwonoz�ote barwy ju� gas�y, przechodz�c w opalizuj�cy, przydymiony blask dnia, trzaski by�y o wiele s�absze, �piewaj�ce piaski te� zaczyna�y dchn��. Nie m�g� si� uspokoi�; by� teraz d�gle i nadmiernie napi�ty, nie wiedz�c czym, w jakiej chwili, ta planeta mo�e porazi� go i zaskoczy�. Wszystko tu by�o inne, ni� sobie wyobra�a�: rozleg�y, pusty krajobraz poprzerzynany b��kitnawymi ska�kami, osypuj�cymi si� niespodziewanie na przechodz�cego lawin� drobnych, piekielnie ostrych g�az�w, kt�rych kraw�dzie rozcina�y nawet specjalne podeszwy planetarnych but�w; lachy rozpra�onego piasku �wiec�cego okrutnym blaskiem, od kt�rego oczy ropia�y i �zawi�y, a b�l podra�nionych spoj�wek wwierca� si� a� pod czaszk�; osypiska czarnych kamieni rozst�puj�ce si� pod dotkni�ciem stopy i wci�gaj�ce cz�owieka jak bagno albo ruchome piaski � pierwszego dnia, zanim pozna� t� ich w�a�ciwo��, omal�e nie przyp�aci� �yciem w�asnej nieprzezomo�ci. To i jeszcze nie wiedzie� ile podobnych pu�apek, przed kt�rymi � nie znaj�c ich � nie potrafi� si� broni�. Minione noce sp�dza� by� w kosmolocie, bo potrzebowa� trzech dni na przeniesienie wszystkiego, co mog�o mu by� potrzebne do za�o�enia wzgl�dnie bezpiecznego obozu; ten pierwszy �wit ogl�dany na powierzchni planety, rodz�cy si� w tak niesamowitej scenerii, by� nowym zaskoczeniem. Dlatego w�a�nie przerazi� go a� tak bardzo; trudniej ni� kiedykolwiek by�o mu teraz uspokaja� rozdygotane nerwy. �eby si� opanowa�, cofn�� si� do namiotu i zaj�� przygotowywaniem �niadania; prozaiczno�� tej codziennej funkcji na kr�tko pozwoli�a mu zapomnie� o wszystkim. Zaniepokoi� si� znowu, gdy otwieraj�c konserw� zaci�� si� w palec � jedzenie by�o jedn� z niewielu czynno�ci, dla kt�rych wykonania odwa�y� si� zdejmowa� ochronne r�kawice. Dezynfekuj�c ran� pomy�la�, jak bezsensowne s� te pr�by bronienia si� znanymi mu, ziemskimi �rodkami przed zagro�eniem, kt�rego nie zna�; nie wiedzia� przecie�, czy s� tu jakie� bakterie i czy pos�ugiwanie si� ziemskimi �rodkami bakteriob�jczymi ma jakikolwiek sens. Ale o tym nie wolno mu by�o my�le�, je�eli nie chcia� straci� reszty odwagi i reszty wiary w siebie. Jedynym wyj�ciem by�o wykonywanie tego, co w jakim� stopniu mog�o go chroni� czy zabezpiecza�; zupe�na rezygnacja ze �rodk�w zaradczych r�wna�a si� samob�jstwu. Wi�c te� zakaza� sobie stanowczo my�lenia na ten temat i wsta�: musia� wykona� jeszcze wiele rzeczy, kt�re umo�liwi�yby mu przetrwanie. Bia�e, sp�aszczone, ogromne s�o�ce 'planety sta�o niemal w. zenicie; piasek znowu k�u� w oczy odbiciem o�lepiaj�cego �wiat�a; by� tak gor�cy, �e Kenn nie o�mieli�by si� o tej godzinie dnia dotkn�� go r�k� pomimo swoich r�kawic. Powietrze drga�o od �aru; nawet ,wtedy kiedy si� nie porusza�, by� zlany potem, a p�uca z trudem �owi�y ka�dy oddech. Suchy, upalny klimat by� tak�e przeciw niemu; morderczych temperatur dochodz�cych w po�udnie do sze��dziesi�ciu stopni nie mo�na by�o d�ugo znosi� bezkarnie, a ka�da praca wykonywana w takich warunkach stawa�a si� tortur�. Na szcz�cie cz�� zada�, tych najci�szych, m�g� zda� na automaty � najgorsze, po�udniowe godziny sp�dza� wi�c w klimatyzowanej kabinie �Aresa", kieruj�c pracami za pomoc� urz�dze� zdalnego sterowania i pocieszaj�c si�, �e gdyby trafi� w stref� r�wnikow�, by�oby jeszcze gorzej. Z zawzi�t�, ponur� furi� wzi�� si� do wysadzania zwietrza�ych nawis�w b��kitnej, zielono �y�kowanej ska�y � do jej podn�a chcia� przenie�� jutro swoje obozowisko. Nieomal z nienawi�d� patrzy� w ekran kontrolny, gdy sterowany przez niego p�automat taranowa� seledynowe usypisko pol�niewaj�c jak kropla rt�ci polerowanym kad�ubem; z m�ciw� rado�ci� obserwowa� wykwitanie krzaczastych, brudnorudych rozb�ysk�w z ka�dym kolejnym wybuchem; rozrzucone nim g�azy pada�y ci�ko w czerwonawe zasieki kolczastych twor�w, kt�re z pocz�tku przypomina�y mu swoim kszta�tem jakie� ziemskie zaro�la. Z pocz�tku, bo z wolna nabiera� przekonania, �e jest jedyn� �yw� istot� na ca�ej powierzchni globu. Ta my�l budzi�a niesamowite uczucie, z ulg� przyj��by ka�de jej zaprzeczenie; przyt�acza�a go my�l o tym, �e nigdzie, na ca�ym tym obszarze nagich ska� przerywanych �achami diamentowego piasku, pod rozpalonym, obcym niebem mo�e nie znale�� najmniejszego objawu �ycia. A tak to wygl�da�o. W d�gu minionych trzech dni zbada� dok�adnie okolic� wok� l�dowiska ,,Aresa", przemierzaj�c przestrze� o powierzchni kilkuset kilometr�w kwadratowych, najpierw pancernym pojazdem planetarnym, a potem lekkim �azikiem � nigdzie nie spostrzeg� najmniejszych �lad�w �yda. Z pocz�tku my�la�, �e wyl�dowa� na jakiej� wielkiej pustyni, ale w miar� jak zapuszcza� si� w coraz to dalsze okolice, przestawa� i w to wierzy�. Na zach�d od jego obozowiska znajdowa�o si� morze, czy te� tutejszy ocean, o dziwnie g�stej, smoli�de czarnej i l�ni�cej te� jak smo�a, nieruchomej wodzie. Wzrok napotyka� wprawdzie czasem nieznane kszta�ty, zdradzaj�ce odleg�e podobie�stwo do jakich� znanych ro�lin. Tak by�o w�a�nie z czerwonaw�, naje�on� dermami pl�tanin�, kt�ra z daleka przypomina�a zaro�la kolczastych �odyg, posplatanych ze sob� d�ugimi na dziesi�� cali i przypominaj�cymi swoj� twardo�d� stalowe pr�ty kolcami. Spotyka� tak�e jakie� niby-kaktusy ��cz�ce si� ze sob� sztywnymi wypustkami o sercowatym kszta�de i nakrapiane z�ocistymi c�tkami �konary" podobne do k��bu nieruchomych, spl�tanych z sob� w�y. Ale mia�d�one pancernymi g�sienicami pojazdu czerwonawe �zaro�la" okazywa�y si� martwe � ich twarde kolce p�ka�y z suchym trzaskiem, nie zawiera�y sok�w ani te� �ywych tkanek, a nieruchome w�e by�y po prostu �y�ami wystyg�ej lawy. �Kaktusy" przez pewien czas �udzi�y go jeszcze swoj� zdumiewaj�c� jak na wytwory materii nieo�ywionej w�a�ciwo�ci�: ich sercowate cz�ony pali�y si� do�� �atwo, wydzielaj�c gorzkawy, przyjemny zapach. Okaza�y si� jednak tworami geologicznymi, tak odmiennymi od wszystkiego, co widzia� kiedykolwiek, �e w pierwszej chwili wzi�� je za ro�liny. Do�� szybko jednak sprostowa� t� pomy�k�. Musia� si� skupi�, bo sterowany przez niego p�automat utkn�� beznadziejnie pod niespodziewanym obrywem. Przez chwil� bez wi�kszego powodzenia stara� si� go wycofa�. Ju� my�la�, �e b�dzie musia� wyle�� z ch�odnej kabiny i zbada� spraw� na miejscu, kiedy automat poruszy� si� nareszcie i zacz�� wycofywa� z gruzowiska ty�em, jak rak. Prowadz�c go oczami, Kenn rozejrza� si� po terenie swoich trzydniowych dzia�a�: zrobi� naprawd� du�o; m�g�by by� z siebie dumny, gdyby w tej sytuacji tego rodzaju duma nie by�a zupe�nie �mieszna. Poczu� si� nagle znu�ony, praca wykonywana przez prawie ca�y dzie� przesta�a go obchodzi�, nie chcia�o mu si� zaczyna� jej od nowa. Upa� zmniejszy� si� troch�, wi�c m�g� wyruszy� na kolejn� wypraw�; z punktu widzenia za�o�onego programu rob�t by�a to strata czasu, ale pomy�la�, �e ma przed sob� jeszcze do�� lat na tej planecie, by zd��y� zrobi� wszystko, co do zrobienia mo�liwe. Postanowi� skierowa� tym razem �azik na zach�d, w stron� wybrze�a � czarne morze fascynowa�o go jako�, jak kiedy�, przed wiekami urzeka�y jego odleg�ych przodk�w nieznane oceany Ziemi. �azik jecha� do�� szybko, wymijaj�c nieliczne szarob��kitne ska�ki, kt�rych ilo�� zmniejsza�a si� wyra�nie, w miar� jak Kenn pokonywa� t� niewielk� odleg�o��, dziel�c� jego ob�z od srebrnej pla�y, po�yskliwym zakolem wrzynaj�cej si� w ciemn� i oleist� wod�. Po up�ywie godziny ko�a pojazdu wpe�z�y na w�ski pas sypkiego, drobniejszego ni� w jakimkolwiek innym miejscu, przybrze�nego piasku. Kenn nacisn�� hamulec i chwil� patrzy� przez szyb� stoj�cego pojazdu na czarn� przestrze� stykaj�c� si� na linii horyzontu z per�owoszarym niebem. Po raz pierwszy zobaczy�, �e morze si� porusza. Nie tak jak ziemskie, kt�rego falowanie mo�na por�wna� do nie ko�cz�cego si�, upartego pochodu; nieprzejrzysta, g�sta, leniwa woda nie bieg�a ku wybrze�u, lecz stoj�c w miejscu wzdyma�a si� w rosn�ce w oczach, szerokie na jakie� kilkana�cie metr�w i p�askie b�ble, kt�re po chwili zapada�y si� znowu, ust�puj�c miejsca r�wnie rozleg�ym wg��bieniom. To niepoj�te pionowe falowanie zdumia�o go i zaciekawi�o; odrzuci� grub�, p�okr�g�� owiewk� i wyskoczy� na piasek. Po raz pierwszy ci�gn�o go, by dotkn�� powierzchni tej planety, sta� si� czym� wi�cej ni� widzem � do tej pory do takich bliskich kontakt�w zmusza�a go jedynie nieodparta konieczno��. Wiatr nadlecia� znad wody, przeszy� go ch�odnym powietrzem, targn�� w�osami i szczelnie zapi�t� kurtk�. Kenn poczu�, jak jego mi�nie odpr�aj� si� z wolna, ten podmuch wiatru uspokaja� go, przygasza� nieufno��, kt�ra od l�dowania nie opuszcza�a go ani na chwil�. Sta�, oddychaj�c czystym, jak gdyby musuj�cym powietrzem, po raz pierwszy od dawna czuj�c, �e jest czym� wi�cej ni� miotaj�cym si� niespokojnie, �miertelnie przera�onym zwierz�ciem. Po raz pierwszy nie my�la� o tym, by wraca�, chroni� si� tak jak �limak w swej skorupie pomi�dzy pancerne �ciany �azika, pojazdu czy wreszcie swego statku, jakby jedynie po to przeby� czarn� pustk� kosmosu, by tu, na tej planecie, zamkn�� si� w sztucznym �wiatku sk�amanego bezpiecze�stwa, w�r�d ziemskich automat�w. urz�dze� i przyrz�d�w. Zdecydowa� si�, zrobi� krok, potem drugi � �aden ruch nie zak��ci� powierzchni jasnego piasku, nic nie zm�ci�o leniwego rozchybotania wody, spokojnej, czarnej i cichej a� po srebrzysty horyzont. Wtedy � uspokojony � zacz�� i��, z pocz�tku jeszcze wolno, a potem, z ka�dym krokiem nabieraj�c pewno�ci siebie, coraz szybciej i pewniej. Szed� pust�, rozleg�� pla��, kryszta�ki piasku twarde i po�yskliwe jak diament przesypywa�y si� sucho pod podeszwami but�w, nowy podmuch wiatru dogania� go wciskaj�c si� zn�w pod kurtk�; by� prawie taki jak ziemski � omywaj�cy cia�o ch�odn� i szybk� strug�. Przej�cie zagrodzi� mu szeroki, p�ytko rozlany strumie�. Zawaha� si� na chwil�; nie musia� si� wcale spieszy�, nie zmierza� przecie� w jakim� okre�lonym celu; szed� dlatego, �e prowadzi� go wiatr, a teraz, tak samo dobrze, m�g� si� zatrzyma�, skoro zatrzyma� go w w�dr�wce ten strumie�. Zdumiony w�asn� reakcj� podporz�dkowa� si� jednak pod�wiadomej sile dzia�aj�cej w nim teraz, prymitywnej, a jednocze�nie przemo�nej, kt�ra sk�ania�a go, by cho� przez chwil� zaprzesta� rozs�dnej i celowej krz�taniny, z jakiej sk�ada si� �ycie cywilizowanego cz�owieka; �eby po prostu by�, patrzy�, oddycha�. Przykl�k� i nachylony przyjrza� si� z bliska wodzie; wygl�da�a inaczej ni� woda czarnego morza; przejrzy�cie zielonkawa, szybkim i wartkim pr�dem toczy�a si� po p�askich, wyg�adzonych tym nurtem kamykach, po�yskuj�c odbiciem rozszczepionego �wiat�a. Kiedy tak patrzy�, poczu� si� znowu ch�opcem; tym samym umorusanym kilkuletnim dzieciakiem, kt�ry w bardzo odleg�ym i w pewien spos�b nierealnym (bardziej przez up�yw czasu ni� to ogromne oddalenie w przestrzeni), niemal zupe�nie zapomnianym ju� �wiecie brodzi� po mokrych ��kach, tropi�c ruchliwe nartniki w g�adkich prze�witach wody mi�dzy roz�o�ystymi li��mi kacze�c�w i �odygami zielonych tatarak�w. Pomy�la� ze zdziwieniem, �e trzeba by�o a� tyle: owego czynu pot�pianego przez ziemskie spo�ecze�stwo, zagro�enia i strachu, ucieczki i tej planety: martwej i oboj�tnej, rozpra�onej promieniami bia�ego s�o�ca � i jego samotno�ci � �eby na chwil� m�g� sta� si� znowu tamtym, zapomnianym ju� ch�opcem. A potem wyci�gn�� r�k� i zaskoczony obco�ci� w�asnej d�oni w czarnej, obciskaj�cej j� ciasno r�kawicy, zatrzyma� si� w p� ruchu. 'nim wypr�one palce mog�y dotkn�� ruchliwej i przejrzystej powierzchni. Prawie w tej samej chwili sta�o si� co�, co zdumia�o go bardziej ni� obco�� w�asnej d�oni: w rozcapierzonym cieniu, jaki rzuci�a na wod�, zal�ni�y drobne, t�czuj�ce odpryski. Skupia�y si� i rozdziela�y znowu, ich ruchliwo�� wydawa�a si� celowa. I kiedy Kenn � wstrzymuj�c oddech, jakby to r�wnomierne wydychanie powietrza mog�o je sp�oszy� � pochyli� si� jeszcze ni�ej, zobaczy� w plamie zwielokrotnionego cienia, na czym ich dzia�anie polega�o: wlok�c grupkami �wir i drobniejsze kamyki t�czuj�ce �yj�tka wznosi�y jakby tam�, odgradzaj�c� zakole strumienia od tocz�cego si� obok, g��wnego nurtu. U�miechn�� si� patrz�c na to, chocia� wcale nie wiedzia�, �e w�a�nie si� u�miecha: t�czowa krz�tanina by�a tym, czego przesta� si� ju� zupe�nie spodziewa�: objawem �ycia na tej pustynnej planecie. I cho� te odrobiny buduj�ce sw� tam� nie mog�y w niczym mu pom�c i na nic mu si� przyda�, niespodziane odkrycie odebra� jak nag��, zaskakuj�c� rado��. Kiedy tak patrzy�, ciesz�c si�, jakby by�a w tym wszystkim jaka� jego zas�uga, zobaczy�, �e stworzonka (w my�lach zaczyna� je ju� nazywa� �t�czop�awy") przyspieszy�y poruszenia; wygl�da�o to troch� na nerwowy niepok�j p�yn�cy ze �wiadomo�ci zagro�enia. Rozejrza� si�, by zobaczy�, co mog�o je tak sp�oszy� � nie dostrzeg� nic ponad to, �e falowanie czarnego morza zmieni�o jakby sw�j rytm; woda nie drga�a w miejscu jak przedtem, lecz coraz to d�u�szymi j�zorami zacz�a wpe�za� na piasek. Wi�ksza od innych fala wdar�a si� nagle w p�ytkie uj�cie strumienia, budz�c paniczny przestrach w�r�d t�czowych �yj�tek, i Kenn zobaczy� zaraz przyczyn� tego pop�ochu: dosi�gni�te ni� t�czop�awy traci�y sw� ruchliwo��, a potem gas�y � w jednej chwili pociemnia�e i martwe. Nie my�la�. Odruchowo zacz�� wygrzebywa� z twardego dna strumienia co wi�ksze otoczaki, dok�adaj�c je do nie uko�czonej tamy t�czop�aw�w. Pracowa� tak przez chwil�, w jakim� zacietrzewieniu. Gdy wreszcie sko�czy�, zatoczk� odgradza� wcale solidny mur; przeszkoda, od kt�rej ciemne, kleiste j�zyki morskiej wody odbija�y si� leniwie i jakby ze zdziwieniem. Przysiad� na pi�tach i przyjrza� si� ponownie zielonkawej powierzchni: ocala�e �yj�tka zaczyna�y zn�w �wieci� wszystkimi barwami t�czy, z wolna powraca�a ich poprzednia ruchliwo��. I to go ucieszy�o � tak w�a�nie, jakby odnalaz� co� niezmiernie cennego. Rozejrza� si� doko�a; niebo nad czarnym morzem mrocznia�o z wolna, nasi�kaj�c stalow� barw� zmierzchu, kryszta�ki piasku gas�y, jakby kto� nagle przysypa� je popio�em. Na twarzy poczu� znowu mu�ni�cie wiatru, prawie niewyczuwalne, kt�re rozpozna� po szybszym ni� przed chwil� schni�ciu w�asnego potu. Kiedy tak siedzia�, po raz pierwszy przesta� si� czu� intruzem � z nag��, niczym nie uzasadnion� nadziej� pomy�la�, �e on te�, z czasem, mo�e po wielu latach (got�w by� poczeka� na to nawet tak d�ugo) stanie si� cz�stk� tej planety, zwi�zan� z ni� przez sam fakt swego istnienia tak samo mocno, jak �piewaj�cy piasek i graj�ca barwami ruchliwo�� t�czop�aw�w. Spojrza� na swoje r�ce; zniszczy� r�kawice, ale to przecie� musia�o si� zdarzy� pr�dzej czy p�niej; skoro mia� zosta� tu na reszt� swego �yda, musia� przygotowa� si� na to, �e sko�cz� si� przywiezione z Ziemi przyrz�dy, �e kiedy� wreszcie zu�yje te troch� ziemskich przedmiot�w, zapewniaj�cych mu jak� tak� ochron�, stwarzaj�cych z�udzenie bezpiecze�stwa. �e pr�dzej czy p�niej b�dzie musia� poprzestawa� na tym, co mo�e otrzyma� tutaj, na tej planecie, zdaj�c si� na ni� i na w�asn� zaradno��, a wtedy ona przyjmie go albo zniszczy. Wi�c bez znaczenia by�o, kiedy to przyjdzie, w jakim momencie b�dzie musia� si� z tym zmierzy�. �ci�gn�� resztki r�kawic, po raz pierwszy nie odczuwaj�c l�ku na my�l o tym, �e niczym nie os�oni�t� r�k� ma dotkn�� czego�, co nale�a�o do tego obcego �wiata. Mo�e dlatego, �e � tak�e po raz pierwszy � chcia� go uczyni� naprawd� swoim �wiatem, przyjmuj�c go i sprawiaj�c, by przez ten �wiat zosta� tak�e przyj�ty. Ten dzie�, kt�ry w swoim dzienniku � gdyby go by� prowadzi� � m�g�by oznaczy� jako �dzie� t�czop�aw�w", pami�ta� potem d�ugo; sta� si� on jakby jak�� granic� dziel�c� niewidocznie, a przecie� zdecydowanie ten pierwszy okres, kiedy to bezskutecznie stara� si� otoczenie podporz�dkowa� sobie, nienawidz�c prawie wszystkiego, na co patrzy�, za niepokorno�� i niepos�usze�stwo wobec jego � ludzkiej, a wi�c, jak mniema�, nadrz�dnej � woli, od dni nast�puj�cych po nim, gdy nie pr�bowa� ju� niczego narzuca� ani modyfikowa�, staraj�c si� jedynie znale�� dla siebie miejsce w�r�d innych �ywych istot, ca�ym swym bytowaniem zwi�zanych z t� planet�. Bo po tamtym pierwszym odkryciu zacz�y si� nast�pne: czerwonawe zaro�la okaza�y si� rzeczywi�cie ro�lin�; wystarczy�o nie niszczy� ich i nie �ama� bezmy�lnie, aby ich twarde i d�ugie kolce odzyskiwa�y ro�linn� elastyczno��. Z�oto nakrapiane �w�e" zaczyna�y porusza� si� powoli, je�li nie czu�y si� w jaki� spos�b zagro�one. Sercowate, dziwacznie po��czone ze sob� konary te� by�y przedstawicielami tutejszej flory, cho� z powodzeniem potrafi�y udawa� odpryski szarej ska�y. Je�eli tamte, czerwonawe zaro�la, kt�re Kenn nazwa� �kolcokrzewami", mo�na by uzna� za jakie� tutejsze ciemi�, te drugie przypomina�y drzewa, wyposa�one w nie znan� ziemskim drzewom w�a�ciwo�� odtwarzania pulsowaniem kr���cych w nich sok�w ka�dego rytmu, jaki dawa� si� s�ysze� w ich pobli�u. Kenn odkry� to przypadkiem, opieraj�c r�k� o chropowat� powierzchni� �sercodrzewa", kt�re natychmiast zacz�o pulsowa� odbiciem jego t�tna. Takie odkrycia zdarza�y mu si� teraz prawie ka�dego dnia i z ka�dym dniem zdumiewa�o bogactwo nowo odkrytych form, a tak�e � �e kiedykolwiek m�g� tego nie dostrzega�. Odk�d wyzby� si� swojej ziemskiej pychy p�yn�cej z przekonania, �e ca�y �wiat powinien by� podporz�dkowany istocie ludzkiej, odk�d przesta� ten �wiat � znajduj�cy si� na planecie, przera�a� i niszczy� w �lepej ��dzy uczynienia go sobie pos�usznym i zacz�� patrze� uwa�niej, zdobywaj�c si� na d�ugie chwile ostro�nego oczekiwania, nie tak wy��cznie zaj�ty swymi sprawami, �ycie planety ods�ania�o si� jego zdumionym oczom coraz skwapliwiej � jakby te wszystkie ro�liny i stworzenia, czy: ro�linostworzenia (nie dysponowa� �adnymi kryteriami, kt�re mog�yby pozwoli� mu je sklasyfikowa�) przyj�y go za swego, za jak�� cz�� tej planety, zwi�zan� z ni� tak samo silnie jak one, rezygnuj�c ze swojej, posuni�tej a� do stanu anabiozy, mimikry. To tak�e by�o odkrycie, nieznane, nowe � bo uczy�o pokory, do kt�rej w swoim dawnym �wiecie spi�trzonych, ludzkich spraw (uwa�anych przez niego, jak i przez wszystkich, za jedynie istotne) nie przywyk�: chwila, kiedy zrozumia�, �e to bujnie pieni�ce si� wok� niego �ycie udawa�o martwot� tak d�ugo, dop�ki stanowi� dla niego zagro�enie, �e broni�o si� nie tylko przed Nieznanym, lecz tak�e przed tym, co to Nieznane � a wi�c on, cz�owiek � przynios�o tutaj z sob�: brutalno�ci� i bezmy�lnym egoizmem. I zdumiewa�o tak�e, �e musia� przeby� a� tak dalek� drog� (okre�la� tym poj�ciem nie tyle przestrze�, dziel�c� go od Ziemi, co dystans, jaki oddziela� go od dawnego Kenna), tak wiele przemy�le� i prze�y�, by wreszcie to zrozumie�. Z chwil�, w kt�rej to poj��, zacz�� rozumie� tak�e, �e je�li chce sta� si� cz�ci� tego dziwnego �wiata, musi si� go nauczy�, a nie podbija� si��. �e wszelkie zmiany powinien zacz�� od siebie. Ale to wcale nie by�o takie �atwe. Bo mimo wszystkich zmian zachodz�cych w nim samym i wok� niego nowe otoczenie stawia�o przed nim ka�dego dnia ten sam, nie zmieniony problem: prze�y�. Uchroni� si� przed niebezpiecze�stwami, kt�re wcale nie przesta�y mu grozi�; pozna� je � ju� nie po to, by z nimi walczy�, lecz aby je omija�, nie nara�aj�c si� na coraz to nowe zasadzki, w jakie obfitowa�o to obce �rodowisko. A to si� nie zmieni�o: lawiny niebieskawych, ostrych g�az�w zagra�a�y mu dalej i nadal nieostro�ny krok na kamiennych osypiskach m�g� zako�czy� si� �mierci�, tak samo jak zbyt d�ugie przebywanie na s�o�cu w d�gu straszliwych, po�udniowych godzin. �yde, kt�re odkrywa�, opr�cz swojej urody nios�o te� zaskoczenia: �yj�ce w�r�d korzeni ruchliwych, z�oto nakrapianych w�owc�w przera�aj�ce swoim wygl�dem pomara�czowo-p�owe jaszczurki okaza�y si� ca�kowide niegro�ne, za to w�owiec, czaruj�cy gr� swoich �wietlistych c�tek � ro�lin� nie tylko drapie�n�, lecz tak�e piekielnie jadowit�. To wszystko by�y pu�apki, kt�rych on, b�d�cy nowicjuszem, nie potrafi� unikn��. Pewnego dnia twardy jak stalowy pr�t der� kolcokrzewu utkwi� mu w nodze unieruchamiaj�c w obozie na ca�y tydzie� � po tej nauczce Kenn omija� z daleka koralow� pl�tanin� zaro�li. Innym razem, z�udzony nieszkodliwym wygl�dem zielonkawej meduzy (by�a taka jak ziemskie: trzykrotnie wi�ksza, ale o identycznej budowie � przejrzystego, pr�nego dzwonu, a przez jej galaretowate da�o prze�witywa�y p�koliste, demniejsze pr��ki), dotkn�� jej r�k� chc�c poczu� pod palcami ten kszta�t �liski i zwarty, tak bardzo znajomy. I r�ka zwis�a, zdr�twia�a a� do barku; na kilka godzin strad� w�adz� w pora�onym ramieniu. Tak wi�c bytowanie tu nie by�o wcale bezpieczne ani �atwe. -Mimo to zmieni� si� bardzo � i owe zmiany dotyczy�y nie tylko tego, �e zaprzesta� prac, kt�rych celem by�o zrobienie sobie si�� miejsca na tej planede, i �e porusza� si� teraz po jej powierzchni nie tak jak zagro�ony bezustannie zdobywca: w opancerzonym �aziku, uzbrojony w swoje �rodki niszczenia i swoje automaty. Ta zmiana przede wszystkim dotyczy�a sposobu my�lenia. Czu� si� nie tym dawnym Kennem, kt�ry potrafi� nienawidzi� tak bardzo, �e nienawi�� popchn�a go do czynu wykluczaj�cego go ze spo�ecze�stwa ludzi, tak samo zreszt�, jak nie mia� nic wsp�lnego z cz�owiekiem, kt�ry � wyniesiony przez owo spo�ecze�stwo dosy� wysoko, aby m�g� sobie na to pozwoli� � swoje pogl�dy, uznane za jedynie w�a�dwe, narzuca� innym, u�ywaj�c tej si�y, w jak� zosta� wyposa�ony, by przestrzeganie uznanych prawd egzekwowa� z ca�� bezwzgl�dno�d�. Tamto �yde by�o ju� czym� zamkni�tym i zapomnianym tak dalece, �e nie pr�bowa� go nawet os�dza� czy ocenia�. Czym� a� tak nieistotnym, �e mog�o tylko zdumiewa� umowno�d� rz�dz�cych nim norm. Ale na chwil�, w kt�rej mia� ostatecznie zrozumie�, czym sta�a si� dla niego ta planeta, musia� jeszcze zaczeka�. Ten dzie� by� taki jak inne, nie r�ni�cy si� niczym od poprzednich dni?, tygodni?, jakie Kenn ju� tu prze�y�. Tak jak codziennie, gdy po�udniowy upa� nareszde os�ab�, Kenn wyruszy� z obozu; szed� pocz�tkowo na zach�d, a potem brzegiem morza skierowa� si� ku p�nocy. Nadk�ada� w ten spos�b drogi, ale wola� i�� pla��; nawi�g�y nieco piasek stanowi� znacznie lepsz� do marszu powierzchni� ni� sypkie diuny d�gn�ce si� w g��bi l�du. Szed� prawie przy samej wodzie, kiedy leniwa i nieprzejrzysta, tak niezmiernie rzadko pojawiaj�ca si� fala podp�yn�a czarnym j�zorem do jego but�w i zn�w cofn�a si� powoli i sennie, pozostawiaj�c na podemnia�ym, nasi�kni�tym piasku co� przypominaj�cego dojrza��, bardzo du�� ki�� jarz�biny. Czego� takiego Kenn jeszcze tutaj nie widzia�. Zatrzyma� si� i przysiad�, by przyjrze� si� dok�adnie; pod jego wzrokiem (a mo�e tylko � znalaz�szy si� tak nagle poza swym zwyk�ym �rodowiskiem) czerwone kulki zacz�y si� od siebie oddziela� i toczy� w r�ne strony, w�a�dwie bez po�piechu, tylko z jak�� spokojn� determinacj�. A kiedy schyli� si� ni�ej, tak samo bez pop�ochu zacz�y wnika� w wilgotny, l�ni�cy piasek. Kenn, nie ruszaj�c si�, �eby ich tym nie sp�oszy�, przygl�da� si� kolonii koralowych zwierz�tek, szukaj�c przy tym dla niej jakiej� nazwy, tak jak wymy�li� je dla wszystkich odkrytych przez siebie ro�lin i zwierz�t. Nazwa� j� wreszde w my�li �oceanowcem", bo nic innego nie przysz�o mu do g�owy; nazwa nie by�a specjalnie oryginalna, jak zreszt� wi�kszo�� tych, kt�re wynajdywa�. Ale to by�o zupe�nie bez znaczenia � tworzy� je przede� dla siebie, nie dla innych. U�miechn�� si� przelotnie � pomy�la�, �e jest jak jaki� b�g, stwarzaj�cy sw�j �wiat � bezimienny, a wi�c nie istniej�cy w pewien spos�b tak d�ugo, dop�ki on go nie odkry� i nie nazwa�. I �e w legendach o stworzeniu Wszech�wiata brakowa�o mu zawsze tego jednego: wzmianki o �smym dniu, w kt�rym stw�rca m�g�by, nazywaj�c sw�j �wiat, Stworzy� go po raz drugi i ostateczny w�a�nie poprzez nadanie imion temu, co zosta�o stworzone. Czu� si� prawie wszechmocny, kiedy tak patrzy�, pochylony nad piaszczyst� ziemi� swego nowego �wiata, jak ostatnie czerwone koraliki oceanowca wsi�kaj� w piasek, wtapiaj�c si� w napotykane na swojej drodze najmniejsze bodaj wg��bienia, znikaj�c tak dok�adnie i tak bez �ladu, jak gdyby nigdy nie by�y niczym wi�cej jak fantastycznym wytworem jego m�zgu. Kiedy ostatnia kulka znikn�a z pola widzenia, za�mia� si� dcho. By�o w tym �miechu troch� radosnej pychy: m�g� tu istotnie by� bogiem � �agodnym i dobrotliwym, ten �wiat nale�a� do mego. Przypomnia� sobie koloni� t�czop�aw�w i tamt� chwil�, kiedy w niepoj�tym szale�stwie stara� si� uratowa� t� odrobin� t�czuj�cego �yda wydzieraj�c r�kami ostre kamienie i stawiaj�c zapor� czarnemu morzu; tego dnia po raz pierwszy u�y� swej dobrej w�adzy ingeruj�c w procesy zachodz�ce na tej planede. Ta my�l by�a kr�tka, pojawi�a si� i znikn�a � ju� nieistotna, nie pozostawiaj�ca wi�kszego �ladu w jego �wiadomo�ci. Ale jaki� �lad przelotnego nastroju pozosta� w nim, zaprz�taj�c go na tyle, by odwr�ci� cz�� jego uwagi od otoczenia, kiedy nareszcie podni�s� si� i poszed� dalej. Wi�c najpierw nie dostrzeg� tego, �e z wolna oddala si� od morza, a potem, kiedy znalaz� si� ju� o jakie� trzysta metr�w od brzegu � du�ego krzewu w�owca. Skrzek jasnop�owej, pomara�czowo nakrapianej jaszczurki ostrzeg� go nazbyt p�no; przystan�� prawie w tej samej chwili, kiedy ostry, ruchliwy p�d chlasn�� go po ramieniu rozrywaj�c r�kaw skafandra i znacz�c cia�o g��bok�, ci�t� ran� � jak od no�a. Rzuci� si� w ty� unikaj�c drugiego ciosu jadowitego szablastego p�du; ten rios, zadany tak samo b�yskawicznie jak pierwszy, tym razem trafi� w pr�ni�. Kenn �cisn�� z�by; szarpa� nim ostry, piek�cy b�l � z trudem uda�o mu si� zdusi� bolesny j�k. Przez chwil� sta� nieruchomo, oddychaj�c ze �wistem przez zaci�ni�te z�by i czuj�c, jak w�ciekle bolesny kurcz wypr�a wszystkie palce; cz�� jadu sp�yn�a chyba z krwi�, ale w ranie musia�o zosta� go jeszcze sporo; jednym z objaw�w jego dzia�ania by�y w�a�nie te kurcze. W ustach mu zasycha�o, �y�y na skroniach zaczyna�y pulsowa�: od poranionej r�ki rozchodzi�a si� po ca�ym ciele pierwsza fala gor�czki. Wstrz�sn�� nim dreszcz; wraz z nim poczu� podchodz�c� do gard�a, zaciskaj�c� krta� nienawi��. Z nienaturalnym spokojem si�gn�� do kieszeni na piersiach, gdzie zawsze nosi� ma�y dezintegrator. Palcami wyczu� ch��d metalu, szarpn��, bro� zaci��y�a mu w r�ce. Bardzo powoli zacz�� podnosi� j� do ramienia; szcz�ka� z�bami i lodowate dreszcze utrudnia�y mu cel