Szostak Wit - Sny guślarza
Szczegóły |
Tytuł |
Szostak Wit - Sny guślarza |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Szostak Wit - Sny guślarza PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Szostak Wit - Sny guślarza PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Szostak Wit - Sny guślarza - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIT SZOSTAK
sny guślarza
Drażniąca zwyczajność tej zasadzki zmierziła Kiliana. Wóz wjechał na przełęcz
kołysząc się skrzypliwie i brnął przez wciągające w głąb koleiny. Błoto mlaskało
nieprzyjemnie, a wokół trwał gęsty świerkowy las. Listopad doskwierał Kilianowi.
Siedział na wozie, grał na korbowej lirze i mruczał pod nosem rzewne strofy
swoich gnomskich sag. Woźnica co chwila wydychał mgliste chmurki. Przymrozek
ścinał myśli.
I wtedy przez dziurę w pokryciu wozu Kilian zobaczył drzewo walące się z hukiem
na drogę. Konie stanęły dęba i zarżały strachliwie. Drugi świerk zagrodził szlak
za nimi. Wozy stanęły bezradnie, a gnomowie rzucili się do skrytej w jukach
broni.
Przerafinowany w swych gustach Kilian skrzywił się mimowolnie. Szybko jednak
uświadomił sobie, że nie jest to bardowska ballada. Świst strzał przeszył mroźne
powietrze. Konie zakwiczały. Z lasu wypadli nieogoleni zbójcy, odziani w liche
skóry. Mieli tępe topory, kamienne maczugi i dzikie pożądanie w oczach. Kilian
wtulił się szczelniej pomiędzy beczki śliwowicy, gdzie wymościł sobie gniazdo.
Groty darły płótno pokryć, groźnie ostrzegając przed śmiercią.
Nim otrząsnął się z niemrawego zaskoczenia, poczuł ciepło w żołądku. Zbłąkana
strzała dosięgła jego kapoty. Ciepło rozlało się po całym ciele. Gnom zamknął
oczy. Świat, nakryty powiekami, zawirował i odpłynął i Kilian osunął się w
ciemność. Nie wiedział, co dzieje się z jego towarzyszami, nie wiedział, czy
ktoś ocalał. Nie wiedział, czy sam jeszcze żyje, i nic już nie wiedział. Nawet
tego, że nic nie wie.
Zobaczył podziemne miasto i przechadzających się górników. Gwar wyrobiska mącił
mu myśli. Wtem, nie wiadomo skąd, pojawił się jego ojciec. Był blady, jak zwykle
we snach. Mówił coś do syna, lecz Kilian nie rozumiał ani słowa. A potem ruszył
w gąszcz korytarzy. Gnom zanurzył się za nim w pogmatwany i zacieniony labirynt.
Tymczasem zbójcy dotarli do wozów. Splądrowali zawartość, zaciągnęli trupy w las
i wyruszyli do swej kryjówki. Zapewne upili się od razu zdobyczną śliwowicą.
Zapewne cieszyli się jak dzieci z beli materiału. A kiedy wytrzeźwieli, zapewne
zaczęli się zastanawiać, czy gnomowie z Baraghonu nie ruszą pomścić swych braci.
Nad szlakiem, w okolicy Przełęczy Rogu zaczęły zbierać się kruki. Orły ostrzyły
dzioby o przyczajone w chmurach turnie. Nie wypadało im łapczywie rzucać się
przy świadkach na stygnące ciała. Godność przede wszystkim.
Kilka dni wcześniej wozy wyruszyły z Chitry. Tam gnomowie sprzedali cały
przywieziony z Baraghonu miedziany złom - kotły, ozdoby, sztaby na monety.
Brzęczącą o każdy kamień zawartość wozów wymienili na beczki śliwowicy, wełnę i
żywność. Listopad osiągnął swą pełnię i góry odziewały się w białe kożuchy.
Kupcy chcieli jak najszybciej wrócić do domostw i kramów. Wiedzieli, że droga
przez Przełęcz Rogu jest ryzykowna. Dotarły do nich wieści o zbójcach, którzy
ponoć krążyli w okolicy. Ale jadąc starym szlakiem straciliby tydzień. A na to
nie mogli sobie pozwolić.
Wozy wyturkotały się z miasta i osiadły na górskim szlaku. Żmudne, monotonne
skrzypienie osi akompaniowało końskim krokom. Rytm podróży kołysał i usypiał
czujność. O dzień drogi od Chitry z lasu wychynął okożuszony gnom. Miał na
głowie rdzawą czapkę, na szyi kościane naszyjniki, a pod pachą dźwigał korbową
lirę. Zbójcy zbójcami, ale ziomka należy przygarnąć. Konie przystanęły i po
chwili Kilian kołysał się miarowo w stronę Baraghonu.
Był towarzyski i wesoły. Gwarzył z woźnicą, grał na lirze, śpiewał pieśni. Przy
ogniskach rozweselał i wzruszał, w ciągu dnia powoził, pozwalając woźnicy
przespać poranną burzę w głowie. Śliwowica zbliżyła ich i zbratała. Przecież
jako gnomowie wręcz powinni trzymać ze sobą. Kilian był guślarzem, co poznali po
naszyjniku. U pasa miał kilka sakiewek z monetami, ziołami i specyfikami, które
leczyły i odczyniały uroki. Kupcy mieli więc dlań szacunek i poważanie. Wierzyli
też, choć bez przesady, że ochroni ich przed złem. Kolejne dni wychładzały ich
obawy.
- Jesteście guślarz, więc pewno wiecie - zaczął pewnego ranka Carolan, jeden z
kupców. - Musicie wiedzieć, jak to jest...
Siedzieli we dwóch na koźle i podskakiwali na tych samych wybojach. Kilian grał
niezobowiązująco i liczył przydrożne jałowce. Wokół rozpościerała się połatana
płatami śniegu hala. Żółta trawa kryła kamienne legowiska świstaków.
- Na pewno wiecie, jak to jest ze światem. Podróżuję dużo i widzę dużo zła.
Widzę oszustów, targuję się z banitami. Wszędzie, gdzie się nie ruszysz, zło. A
skąd ono, skoro, jak powiadają, bóg nasz darował nam świat w swej dobroci? Po
cóż by darował coś tak zepsutego?
- Mądrze mówicie, zacny Carolanie, ale głupio jakoś. Jest w świecie dobro, jest
i zło. Jakbyśmy mogli czynić dobrze, skoro nie byłoby zła? Skąd byśmy wiedzieli,
że to jest dobre? Gdyby nie było dolin, nie wiedzielibyśmy, że jesteśmy w
górach, rozumiecie?
- No, mądrze mówicie. Jest coś na rzeczy.
- A widzicie. A wy się buntujecie. Musi być zło, bo jest dobro. Na to nie ma
rady. Ale wy pytacie, dlaczego więcej zła niż dobra. I macie za złe, że zło
dotyka również dobrych, jak wy.
- Właśnie, o to się rozchodzi.
- No to znów pomyślcie. Gdyby zło dotykało tylko złych, tobyście nie widzieli w
tym nic złego. Sądzilibyście, że dobrze się dzieje, kiedy giną zabójcy, cierpią
łajdacy i chorują złoczyńcy. A więc zło byłoby dla was dobrem.
- A byłoby.
- A ponieważ musi istnieć też złe zło, by równoważyło dobro i to dobre zło,
dlatego nie jest nam najlżej. I oto odpowiedź.
- Nie obraźcie się, panie guślarz, ale kiedy tak mówicie, to zdaje mi się, że
głupio mówicie. Bo z jednej strony jest tak, jako gadacie. Zło, dobro i jakaś
równowaga. Zgoda. Ale z drugiej strony, to wydaje mi się, że opowiadacie jak ci
uczeni, co kroją słowa i bawią się nimi. A potem, kiedy pójdą w miasto i ktoś im
nogę podłoży, to dziwują się, że tego nie przewidzieli. Widzicie, panie guślarz,
mądrość to jedno, a życie to drugie. A wy, kapłani, guślarze, mędrcy, wy tego
nie rozumiecie. Macie swoją naukę, księgi i bujacie w chmurach.
Carolan cmoknął na konie, a Kilian powrócił do zarzuconej melodii. Błąkała się
wraz z myślami gnoma po bezdrożach i uroczyskach. Ciszę skrzypiącego poranka
znów naruszył głos woźnicy.
- I z tej waszej mądrości to całe zło płynie, panie guślarz. Ja to do was nic
nie mam, odczyniacie uroki, liszaje leczycie, jak trzeba to i klątwę zarzucicie.
Ale wszelkie zło to przez was.
- Jak to przez nas? - zapytał uśmiechnięty Kilian, prostaczkowie zawsze
wprawiali go w dobry nastrój.
- Bo jesteście spisek. Omotaliście nas, prostaczków, swymi mądrościami,
przekazujecie nam jakieś prawdy, coś taicie, ukrywacie. Nic z tego nie
rozumiemy. Słuchałem w Baraghonie takiego kaznodziei. Plótł strasznie, gnomiska
oczy wybałuszali. Ale nikt takiego nie ruszy, bo ten ze świątyni jest. Jesteście
spisek, ot cała prawda. Może w Księdze jest dana od boga prawda. Ale wy ją
wymieszaliście z waszymi domysłami, waszymi naukowymi traktatami. I mówicie nam
tylko część prawdy, a resztę ukrywacie. I stąd zło. Bo gdybyście całą prawdę po
normalnemu wyłożyli, bez tych trudnych słów, toby nam się lepiej żyło.
- A jak by się wam to życie poprawiło, zacny Carolanie?
- Ano, taki mój brat. Pobożny, szczery, ale jako ja, prosty gnom z niego. Do
świątyni chodzi i pilnie nauk kapłańskich słucha. Pyta się kiedyś kapłana, czy
może żonę zdradzić. A ten mu prosto nie odpowie, tylko kluczy, zwodzi,
autorytety przywołuje, zaprasza do czytania Księgi i tych, egez... egzo...
egzemplarzy...
- Egzegetów.
- Właśnie, egzotyków. A mój brat jedno chce wiedzieć i reszta go nie interesuje:
wolno zdradzać żonę czy nie. No więc tak jest, że wy ukrywacie prawdę,
obudowujecie ją waszymi naukami. I jesteście spisek, wszyscy tak mówią.
- Nieprawda, zacny Carolanie. Jeśli już, to tworzymy spisek, a nie jesteśmy
spisek.
- Mówię przecież. Spisek, nic innego.
- A wasz brat lub jego żona to jedyne ofiary spisku?
- Gdzie, jedyne! - Carolan ściszył konspiracyjnie głos. - Spisek jest wszędzie.
Mówią, że więzicie proroków, co wbrew wam przepowiadają. Spisek. W wojnie z
kamiennymi olbrzymami nie zginął żaden kapłan. Spisek. Znowu Królem Gór został
jeden z Irianidów. Spisek. Kto nie płaci podatków na świątynię, musi większe
przewozowe uiszczać. Spisek. Rosną ceny żywności i spadają metali. Spisek. Nie
wiadomo, jak zginął Tigran III. Spisek...
- Spokojnie, rozumiem, o co wam chodzi. Wygodnie wam wierzyć w spisek. Spisek
tłumaczy wszystko zło, które spotyka was i waszych bliskich. Powiem wam,
dlaczego wierzycie w spisek. Bo on daje wam wygodę, drogi Carolanie. Nie
staracie się już zrozumieć świata ani jego mechanizmów. W ogóle nie musicie
myśleć. Przecież wszystkiemu winny jest spisek, który rządzi światem ponad
waszymi głowami. Nie pomyśleliście, że susza w Międzygórzu spowodowała wzrost
cen żywności. Wygodniej wam obciążyć winą spisek. Nie zastanawiacie się,
dlaczego Irianidzi są niepokonani w szachy, gdyż wszystko tłumaczy spisek.
Lubicie spisek, bo nie zmusza was do myślenia. Nie mówię, że wasz spisek jest
bez winy, przecież spowodował waszą głupotę.
- Tylko sobie nie pozwalajcie, panie guślarz, bo do Baraghonu podreptacie
piechotą. A droga daleka i przymrozki coraz dotkliwsze. A w ogóle, to nie mój
spisek, ale wasz.
- Ja tam zwykły guślarz jestem. Pojawiam się na szlaku i znikam. Chcecie mnie
zostawić, zostawcie. Niejedną zimę w drodze przeżyłem, od lat wędruję i domu
własnego nie mam. I klątwy też potrafię, mimo przymrozków, rzucać.
- No, nie unoście się tak bardzo, jakoś sobie razem poradzimy, nie trzeba się od
razu kłócić.
Kilian naciągnął kapotę na czoło i zerknął w stronę woźnicy. Ten potrząsał
zwichrzoną czupryną. Założył lejce na kołek i zaczął palcami skręcać skłębioną
brodę. Jego zmarszczone czoło świadczyło o intensywnym myśleniu. Kilian przeciął
to.
- Wiecie, co wam powiem, panie Carolan? Już wiem, dlaczego wierzycie w spisek.
Spisek pozwala wam widzieć się lepszymi. Skoro bowiem musiał powstać spisek, by
was oszukiwać, to jesteście ważni. Skoro mędrcy i kapłani wytężają umysły, by
zwodzić was, znaczy, jesteście groźni. Lubicie wiarę w spisek, bo to pozwala wam
patrzeć na siebie z dumą. Nikt was nie lekceważy, tylko traktuje poważnie i
walczy z wami na każdym polu.
Kupiec milczał, układał sobie w głowie słowa guślarza.
- Ale muszę was rozczarować. Nie ma spisku. Nie było i zapewne nie będzie.
Musicie radzić sobie sami. Nikt wami nie rządzi, za swoją głupotę sami jesteście
odpowiedzialni. Nie jesteście też tak ważni i niezbędni, żeby poświęcać życie
skrytej walce z wami. Radźcie sobie sami. Wasze pytanie, skąd zło, jest nadal
aktualne.
Zbliżali się do Przełęczy Rogu. Kilian skrył się przed wiatrem pod rozłopotane
pokrycie i zaczął śpiewać jedną z niedokończonych sag. Lira mruczała sennie.
Wozy zasłuchane chrobotały po kamieniach.
Kiedy Kilian przed laty opuszczał Dorkhabor, nie miał pomysłu na dalsze życie.
Wszystkie swoje nadzieje i przyzwyczajenia związał z tym miastem, a przebywanie
poza nim jawiło mu się jak melancholijne wygnanie. W Dorkhaborze znał każdy kąt,
przesiąkł atmosferą Kwadratu Kapłańskiego. Poruszał się pomiędzy kodeksami i
zwojami. Świat za bramą wydawał mu się obcy i rozległy.
Przemierzał otwarte pustkowia, sklepione niebosiężnym niebem. Zagubienie
potęgowały przestrzenie, które przeganiały go od horyzontu do horyzontu. Trochę
obijał się po Międzygórzu. Wiatry rzucały go od Gór Smoczych po Wężowe, a on
bezwolnie dawał się im nieść, żeglując od nieznanego w nieznane, wędrując od
karczmy do karczmy. Wreszcie los zawiódł go na Północne Bagniska, które odurzały
swym zatęchłym oddechem całe Aspis. Tam zapadł wśród sitowia, gdzie przesiąkał
intensywnymi wierzeniami i pajęczynami uroków. Czas spowijał go w gęstą sieć
zapomnianych i bezdomnych klątw.
Wreszcie strząsnął z siebie wieloletnie zabłądzenie i wrócił pomiędzy gnomów.
Powrócił odmieniony i świat zastał go guślarzem. Krążył od sztolni do sztolni,
radził, leczył, zaklinał i odklinał. Guślarstwo odgrodziło go od innych murem
obcości. Lęki, które wzbudzał, równoważyły spokój, jaki swymi obrzędami
zaprowadzał. Koił ciała i dusze, ale również siał dreszcze. Wiedział, że
guślarzami straszy się małe gnomiątka, wiedział, że ci, którym uratował życie,
czuli, że przechodzą z rąk jednej mocy w drugą.
Z konieczności sam sobie stał się jedynym przyjacielem. Grał na lirze korbowej,
chrypiał dawnymi sagami i przenikał w świat wymyślonych bohaterów. Starał się
nie śnić zbyt intensywnie i niechętnie zanurzał się w odmęty snu. Swoje życie
rozwłóczył pomiędzy Chitrą i Baraghonem, zaś domem stała mu się lira, pełna
melodii i skrzypień, przywołująca mu rzeczy bliskie i minione.
I tak niepostrzeżenie nadeszła owa jesień. Powoli wraz z mgłą spływał z gór i
przeciął szlak kupiecki. Przypadkiem posłyszał zrezygnowane końskie kroki, więc
zatrzymał się i zakładając dobrą wolę kupców krajanów zabrał się do Baraghonu.
Nadzieja zimy spędzonej z dala od mrozu nieśmiało zakiełkowała w jego
przemarzniętym wnętrzu.
Pochodził znikąd. Bezdomne kudłate niemowlę podrzucone pod świątynną bramę.
Płacz, odbijając się od sklepienia, sprowadził pomoc. Wychowali go kapłani i
wychowali po kapłańsku. Czytał i pisał, spierał się z uczonymi i podążał
labiryntami mądrości. Sam, siłą własnego umysłu, wydostawał się ze ślepych
zaułków herezji i zamurowywał pokręcone odnogi schizm.
Powoli świat, który kupczył dobrami i brzęczał monetą, stawał mu się obcy.
Wprawdzie nadal chodził po dorkhaborskim targowisku, a każdej jesieni wyczekiwał
młodego wina z Maticory, by móc wraz z towarzyszami rozjaśnić ciemność
skupionych rozmyślań. Jednak każda taka wyprawa w głąb prostego świata napawała
go lękiem. Lękiem przed codziennością, przed bezrefleksyjnością świeckich
rytuałów.
I nastąpił taki moment, kiedy przecięte zostały więzi z uładzoną zwyczajnością i
z tętniącym życiem światem. Pewnego dnia poznał tajemnicę, która wciągnęła go w
serce spisku. Bo istniał wśród gnomów spisek. Ukrywał pewne prawdy. Zwracał
uwagę na rzeczy błahe, by odciągnąć od sedna tajemnicy. I właśnie tajemnica
zjednoczyła Kiliana ze spiskowcami.
Sednem sprawy był sen. Sen gnomów, badany przez uczonych od lat. Przez wieki
mędrcy mniejszego ludu tropili nieliczne wzmianki w Księdze. Przez wieki ich
tropiono jako heretyków. Aż wreszcie znaleźli dowód swych domysłów. A jasność
prawdy, z takim trudem wydobytej, oślepiła ich. I poczuli zazdrość. Nie chcieli,
by inni poznali tę prawdę. Nie chcieli, by innym dostało się darmo to, co ich
kosztowało całe pokolenia wyrzeczeń. Więc skryli ją za gęstym splotem tajemnicy,
tajemnicę zaś obudowali intrygami i zwodniczymi złudzeniami. I tylko nielicznym
przekazywali swój skarb.
A Kilian dostąpił tej nieliczności. Został wybrany i poznał prawdę. A prawda
mówiła, że świat snu jest jeden. Nie jest tak, że każdy gnom śni w swoim śnie
własne urojenia. Nie jest tak, że tylko jemu dostępne są obrazy, które wówczas
widzi, i osoby, z którymi rozmawia. Nie jest wreszcie tak, że wszystko to jest
iluzją jedynie i urojeniem. Świat snu jest u gnomów spójny i równoległy do
świata jawy. Wspólna jest przestrzeń i czas. I kiedy we śnie jeden gnom rozmawia
z drugim, to drugi śni to samo. Gdyby pamiętali swoje sny, mogliby powtórzyć
treść rozmowy. Kiedy syn we śnie odwiedza matkę, to matka we śnie gości syna.
Istnieją jednak trudności, by do tego dojść. We śnie gnomowie spotykają bowiem
wiele osób nieznanych. Nie oznacza to, że są to postacie nie istniejące. One
żyją gdzieś w świecie i również śnią o nieznajomych.
Uczeni gnomów przez lata przeprowadzali badania swych domysłów. Zebrali tyle
opowieści o snach, że ponad wszelką wątpliwość mogli stwierdzić tę prawidłowość.
Sen ponadto, jak dowiedział się Kilian, jest bytowaniem bezcielesnym. Stąd
obecność zmarłych i rozmowy z nimi. Kiedy więc gnomowie umierają, wedle
potocznych wyobrażeń zasypiają na zawsze. Tak się też dzieje w rzeczywistości.
Nigdy nie wracają ze świata snu, nie zmieniają też swojego wyglądu. We śnie nie
można już drugi raz umrzeć, nie można się zestarzeć ani też wrócić do świata
jawy. I nie można śnić.
Kilian pamiętał, jak jego mistrzowie z poważną miną objawiali mu tajemnicę. Nie
od razu, lecz delektując się, krok po kroku. Wreszcie po roku wiedział wszystko,
miał dowody i był przekonany, że jest to prawdą. Był uczestnikiem spisku. Spisek
nie tylko krył tajemnicę, lecz także usiłował opanować rzeczywistość snu.
Kapłani i uczeni gnomów nie chcieli śnić bezmyślnie, jak cała reszta.
Kontrolowali swoje sny i zanurzali się w ich materię. Mogli sterować po tamtym
świecie, zapisując sposoby nawigacji. W ten sposób porozumiewali się, mimo że na
jawie dzieliło ich wiele setek mil. We śnie jednak spotykali się i wymieniali
informacje. Poprzez sen wpływali na władców i możnych.
Przez pierwsze lata Kilian zachłannie i łapczywie chronił zdobytą tajemnicę. To
zajmowało go zrazu całkowicie, dopiero po dłuższym czasie zaczął sam
eksperymentować ze snem. Wreszcie posiadł umiejętność swobodnego przenoszenia
całej swojej świadomości z jednego świata w drugi. Już nie musiał ograniczać
wizyt w świecie snu do kilku godzin nocnych. Przebywał tam całymi miesiącami,
bez przerwy, skacząc z miejsca na miejsce. Nauczył się śnić we śnie, badał
możliwości czasu i przestrzeni. Powoli tkał wokół siebie zasłonę, tworzył w
spisku uczonych własny, jednoosobowy spisek. Spiskował sam ze sobą i ze
zmarłymi. Dotarł do tych spośród zmarłych, którzy sami badali własności swego
świata. Zanurzał się w ich rozmyślaniach. Dużo czasu spędzał z ojcem.
Wreszcie jego przełożeni wykryli spisek w spisku. Domyślili się tego raczej, niż
wykazali, lecz oskarżyli Kiliana o sprzeniewierzenie się tajemnicy. Bowiem ten
zachowywał większość zdobytej własnym wysiłkiem wiedzy tylko dla siebie. I tak
gnom musiał opuścić Dorkhabor. Zrozumiał swoją winę i starał się nie nadużywać
powierzonych mu prawd. Ruszył w świat, wydając swój los na pastwę wiecznej
poniewierki.
Kilian otworzył oczy. Jawa, bez wątpienia jawa, owionęła go mroźnym oddechem.
Rana zakrzepła w niewielką kałużę. Powoli przywracał się światu. Kruki już
napoczęły stygnących kupców. Gnom westchnął ciężko. Wiedział, że powrócił z
drogi bez powrotu. Wiedział, że los zamienił jego światy. I nigdy nie będzie
mógł wrócić do tamtego drugiego. Nigdy już nie będzie śnił, nigdy nie zobaczy
swego ojca. Nigdy też nie umrze. Takie były nieubłagane, choć zamienione prawa.
Wstał i otrzepał szron z ubrania. Lira, wzgardzona przez rozbójników, jęknęła
boleśnie. Kilian wrócił na drogę. Przed nim rysowała się nieskończona i biała
perspektywa tysięcy zim. Dlatego postanowił czym prędzej dotrzeć do ciepłego
Baraghonu.
Drażniąca zwyczajność tej zasadzki nie mierziła już Kiliana. Guślarz wściekły
był na nieodwracalność zaproponowanego przez ojca rozwiązania.