Szaniawski Jerzy - Most
Szczegóły |
Tytuł |
Szaniawski Jerzy - Most |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Szaniawski Jerzy - Most PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Szaniawski Jerzy - Most PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Szaniawski Jerzy - Most - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Szaniawski
Most
Z: Dramaty Wybrane
Biblioteka klasyki Polskiej i obcej
Wydawnictwo Literackiej
Kraków 1973
Osoby
Architekt Tomasz
Studentka Helena
Przewoźnik
Janek
Marysia
Gość
Szofer
Akt pierwszy
Obszerna izba w starym murowanym domu. Dom ten byl niegdyś karczmą-zajazdem. Tu zbierali się podróżni. Mogli się ogrzać (wielki komin); mogli zjeść (dotychczas stoi lada i kredens — widać resztki szklą i porcelany); mogli w tym domu przenocować — (do pokojów gościnnych wchodzi się po wewnętrznych schodach na piętro).
Izba ma dwa okna; jedno wielkie, „weneckie", przez które widać plynącą nie opodal rzeką, przez okno drugie widać drogę. Jedno wejście ze dworu, drugie do kuchni, trzecie do jednej z izb na parterze. Znać pewną solidność i zamożność w budowie i urządzeniu, a zarazem — opuszczenie. Ściany zadymione, zacieki, tu i ówdzie opadl kawal tynku. Na jednej ze ścian stary poczernialy obrazek, na innej rysunek zrobiony przygodnie wprost na murze; kareta, cztery konie. Obecnie izba ta śluzy jako jadalnia, świetlica i pokój do pracy mieszkańców tego domu. Jest nawet prowizoryczną pracownią architekta: pod wielkim oknem stoi stoi, na którym, leżą papiery, linia, ekierki, cyrkle.
Oświetlenie staroświeekiej latarni architektowi nie wystarcza: zawiesił na ścianie w pobliżu stolu dwa ku-
286
Most
chenne kinkieciki i postawił na stole lampą naftową.
Wieczór. Slyćhać wiatr i ulewny deszcz.
Tomasz kreśli. Janek przygląda się. pracy Tomasza
z uśmiechem.
Marysia dorzuca drew do ognia.
Tomasz
oderwawszy się na chwilą od pracy
No, cóż? Podoba ci się ta robota? Janek
Albo to robota? Tomasz
A jakże to nazwać? Robota. Praca, Janek
Jaka tam praca,.. Tomasz
Masz ci... Przecież nie siedzę z założonymi rękami."5 Janek
Jakie to tam ręce. Tomasz
Jak to „jakie". Widzisz jakie. Ludzkie. Janek
Jakie one tam ludzkie. Tomasz
Nie ludzkie? Janek
Pańskie. Tomasz
Ach, tak? Pańskie, powiadasz.., znów zaczyna kreślić Janek
Kto pracuje — ten ma inne ręce. Tomasz
Zrozum, człowieku, że jak pracuje się tymi narzędziami, a nie kosą albo wiosłem, można mieć ręce gładsze niż twoje. Janek
Albo to praca? Tomasz zrezygnował
AUt pierwszy
287
Wiesz co?... Napchaj parę papierosów. Daj mnie i sam zapal.
Kreśli. Janek bierze pudełko z tytoniem i napycha do gilz.
Marysia cerując teraz bielizną
Jak brat mówi, że pracuje — to pewno pracuje... Czemu się sprzeczasz? Janek
Ja się nie sprzeczam, tylko jak ktoś jest panem, to przecież nie będzie pracował. Tomasz nie odrywając się od pracy
O... zdaje się, że i ty, Marysiu, nie jesteś taka pewna, czy ja pracuję. Marysia
Ja się na tym nie znam... Brat mówi, że z tych jego rysunków — to będzie dom... Janek
Cieśla to się przy tym domu napracuje. Tomasz
Cieśla... (westchnął — po chwili) Ale leje, co? Marysia
Już trzeci dzień taki deszcz. W kuchni tak zacieka, że woda stoi na podłodze. Janek
Gont spróchniał, to i zacieka. Tomasz
A czemu nie załatasz? Janek
W jednym miejscu się załata, a w drugim będzie ciekło. Tomasz
To trzeba i w drugim miejscu łatać. Janek
Zanimby we wszystkich miejscach załatał, to i deszcz przestanie padać. Tomasz do siebie, przyglądając się pracy
Most
289
388
Alct pierwszy
Zapewne... po co łatać... po co łatać...
Milczenie.
Marysia
Ojciec powiedział, że po tych deszczach będzie nagle
duży mróz.
Janek
Ano to i będzie duży mróz. Jak nasz pan powie, to zawsze jest tak, jak nasz pan powie. Przeszłego roku nasz pan spojrzał tylko na kretowiska i powiada: „Będzie lekka zima".
Tomasz
No i co? Była lekka?
Janek
Musiała być lekka, bo tak nasz pan powiedział, że
będzie lekka.
Marysia
O... ojciec się nie pomyli.
Tomasz
Czy ojciec jeszcze śpi?
Janek
A co ma robić? Śpi. Roboty teraz żadnej nie ma, l to i śpi. (spojrzawszy na okno) Jakieś światła... Ktoś l
idzie.
Marysia spojrzała pytająco. Tomasz przerwał pracą —
patrzy.
Tomasz
A, rzeczywiście... O, do licha... potrzebni mi teraz
obcy ludzie. Silne pukanie.
Janek
Kto tam? Słychać glos kobiecy: „Proszą otworzyć, swoi..."
Tomasz
pod silnym wrażeniem
Otwórz!
Janek uchylił drzwi. Wchodzi Helena, za nią Szofer. Tomasz zdumiony, niemal przerażony.
Helena!
Helena
wesolo
Ja! Nie dotykaj mnie, bo zatoniesz! Przede wszystkim pomóżcie mi zdjąć płaszcz.
Tomasz
Skąd? Co? Jak?
Helena
Zaraz, zaraz! Teraz możemy się pocałować.
całuje Tomasza
l ściągajcie mi kalosze.
Siada — Tomasz i Janek ściągają gumowe zabłocone buty-kalosze. Szofer postawił dwie walizki, gasi przypiętą do guzika latarkę elektryczną.
Tomasz
Gdzieś ty chodziła? No, chyba przyjechałaś? Nie
rozumiem.
Helena
O wszystkim się dowiesz... Ale przede wszystkim:
macie tu jakie konie? Tomasz Konie?
Helena
Konie potrzebne, aby ciągnęły samochód.
Tomasz , .
Konie do samochodu? A gdzież samochód?
Helena
Ugrzązł w glinie zaraz za mostem.
Tomasz
To aż od mostu szłaś pieszo?
Szofer W żaden sposób nie mogliśmy dalej jechać.
Tomasz
Koni tu nie ma. Janek
Koni tu nie ma. Helena
Może paru ludzi?
Janek
Człowiek to tylko tu jest jeden.
13 J. Szaniawski
Akt ptermszy
291
290
Most
Helena
Jeden? Janek
Tylko ja. Helena
No, ja tu widzę więcej ludzi! Jakbyśmy się tafi wszyscy zebrali, to może byśmy i... Szofer
Ja pójdę do maszyny ł tam przenocuję... Trzeba czekać do rana. Tylko czy ja trafię? Tomasz
Janek pana przeprowadzi. Weź latarkę! Ale trzeba, żeby pan coś zjadł. Szofer
Dziękuję bardzo, tam mam swoje zapasy. Pójdziemy, bo jeszcze kto tam najedzie, zawadzi i maszynę rozwali. Janek zapalił dużą latarnią
Ano, to pójdziemy. Helena
Więc jutro postara się pan gdzieś we wsi o pomoc i niech pan natychmiast wraca. Ojciec prosił, żeby koniecznie odesłać samochód, bo gdzieś ma jechać. Szofer
Niech pani będzie spokojna, może jeszcze dziś się stąd wydostanę. Do widzenia. Helena — Tomasz
Do widzenia.
Szofer i Janek wychodzą. Helena
Niech pan w domu powie, że wszystko jak najlepiej. Doskonale dojechałam. Wrócę koleją. Szofer
Dobrze. Dobranoc. Tomasz
Marysiu kochana! Pójdź do kuchni, przygotuj coś do zjedzenia. widząc, że Helena zwróciła teraz uwagę na Marysię
To moja siostra. Helena
Siostra! A ja — narzeczona! (całuje serdecznie Marysię) No, poznamy się i pewno polubimy! Marysia wychodzi. Tomasz
Teraz opowiadaj! Helena
Zaraz! Od czego zacząć? Przede wszystkim, jak się ma twój ojciec? Tomasz
Dziękuję. Już zdrów. Helena
Czy to rzeczywiście była groźna choroba? Tomasz
O, tak. Helena podszedłszy do stołu z projektami
Co to? Jeszcze nie wysłałeś? Tomasz
Kończę. Helena
Nie zdążysz! Tomasz
Zdążę. Obliczyłem, co do godziny. Wyślę wprawdzie na ostatnią chwilę, ale zdążę. Helena
Musisz wysłać na termin! Dopilnuję. Ale przecież dziś już dwunasty. Piętnastego grudnia praca musi być na miejscu. Tomasz
Piętnastego musi być przyłożona pieczęć pocztowa. Wtedy sąd konkursowy nawet parodniowe opóźnienie uwzględni. Ale piętnastego to już termin ostateczny. Helena
Ach, tak na ostatnią chwilę... Tomasz
Ano, nie mogłem inaczej. Sama wiesz o tym, jaką miałem przeszkodę. Ale zobaczysz — zdążę. Opowiedz
ff
292
Most |
teraz o swojej podróży. Nie spodziewałem się, że dziśj
wieczorem będziemy razem.
Helena
Cóż tu mówić o podróży? Jedna tylko przygoda, i toj nienadzwyczajna. Jechało się i nagle — stanęło.
Tomasz
Ale, że się chciało jechać aż tu...
Helena
Aż tu! To dobre. Od czasu kiedyś nagle wyjechał do chorego ojca, dostałam od ciebie tylko jedną kartkę z wiadomością. Ponieważ przez parę tygodni nie mogłam się doczekać drugiej kartki — więc wsiadłam do samochodu i przyjechałam dowiedzieć się, co u pana szanownego słychać. Czy pan szanowny niezadowolony?
Tomasz
Oczywiście, że się cieszę... Postanowiłem sobie, że tutaj już pracę dokończę i dlatego nie wracałem. Pracownia trochę prymitywna, ale znośna. Okna duże, wieczorem ze światłem gorzej, ale daję sobie jakoś radę. Za parę dni miałem wrócić. Cieszę się, że cię widzę, ale... Helena
Ale co? Tomasz
Ale... za parę dni i tak bym cię zobaczył. Helena wesolo
No... nie powiem, żebyś był bardzo gościnny! Tomasz
Właśnie, z tą gościnnością... W hotelu o takich wygodach, jakie są tutaj, jesteś pewno pierwszy raz w Ż3rciu. Helena
Przede wszystkim to nie hotel, a twój dom rodzinny. „W byle chatce, aby z nimi" Już drugie przysłowie cytuję, bo jak szłam tutaj, to powiedziałam sobie: „Nie ma złej drogi do swej niebogi",
AM pierwszy
293
Tomasz
O, właśnie! Takimi powiedzonkami człowiek się zwykle pociesza, gdy jest źle. Nawet w ostatniej chwili, gdy wszystko stracone, mówi... Helena
„Raz kozie śmierć!" Tomasz
Tak. Helena
Ech, wcale mi nie jest źle! (rozgląda się) Więc to jest dom, w którym się urodziłeś... Wspominałeś mi kiedyś o tym... Ale to oryginalne mieszkanie... Ciekawe... Tomasz
No, moja uczennico, studentko architektury... powinnaś mniej więcej zorientować się, co ta izba sobą przedstawia. Helena
To jakby jakiś stary zajazd — nie zajazd... Tomasz
Doskonale. Tak, to jest tak zwany „przewóz". Właściwie — był. Niegdyś, kiedy nie było tu w pobliżu mostu — — Helena
Tego mostu drewnianego, po którym tu jechałam? Tomasz
Tak, tego... Otóż kiedy nie było jeszcze mostu, przyjeżdżało tu dużo ludzi, aby się przeprawić na drugi brzeg do miasta. Ojciec mój miał łódki, promy — był tu duży ruch. A tu w tym domu często stawali i nocowali podróżni. Teraz to wszystko stoi bezczynnie. Helena w zamyśleniu
I jakby drzemie pod pajęczyną... Tak... ciekawy dom... Hm... zajazd... przewóz... (weselej) Tu jest nawet coś romantycznego. Może tu nawet straszy?! Tomasz
Ano — tak dla całości — powinno tu i straszyć...
294
Most
Mnie nie straszyło. Może wypędzam stąd duchy projektami nowoczesnych gmachów. Mam wrażenie, że nie lubią duchy żelaza i betonu, płaskich dachów, gdzie nie ma porządnego strychu, pełnego zakamarków... Chociaż... chodzą tu za mną jakieś postacie, widziane w dzieciństwie... Zapełniają czasem sobą ten dom... Helena
Oi ludzie, co przyjeżdżali tu, kiedy jeszcze nie było mostu? Tomasz
Tak. (w zamyśleniu, na wpoi do siebie) I ta hrabina... Helena
Hrabina? Tomasz ocknąl się
Zobacz tu na ścianie rysunek. Helena
A prawda, jaki rysunek? Wiesz — świetny! Pędzi kareta, cztery konie... Któż to rysował! Tomasz
Widocznie jakiś przejezdny artysta. Uchwycił chwilę, gdy tu przyjeżdżała piękna, bogata pani, aby przeprawić się na drugi brzeg. Gdy przyjeżdżała ta piękna, bogata pani, pamiętam, w tym domu był wielki ruch. „Hrabina jedzie" — wołał, kto pierwszy zobaczył... Helena
To było dawno... Tomasz
Za moich dziecinnych lat... (ciszej, na wpoi do siebie) Most jest, a ona przyjeżdża i teraz do przewozu... Helena
Przyjeżdża? Tomasz uśmiechnąl się
Przyjeżdża... bo kiedy tu siedziałem przy chorym ojcu, ojciec w gorączce wołał: „Szykujcie prom, hrabina jedzie!"
Akt pierwszy
295
Helena
sluchając i skupiając myśli
Zauważyłam coś ciekawego: jestem tu nie dłużej niż kwadrans, a kilka razy zostało powiedziane słowo: most. O czymkolwiek zaczniemy mówić, zawsze... wjedziemy na most. Tomasz spojrzał bystro na Heleną
O! jesteś spostrzegawcza i wrażliwa. Wyczułaś, że w tym domu... Jeżeli już była wzmianka o duchach — to można powiedzieć, że w tym domu przebywa... duch mostu. Helena
Duch mostu? Tomasz
Tak to bezwiednie nazwałem... Troszkę z przesadą... Naprawdę, rzecz prosta, nie mająca nic tajemniczego, nic mistycznego, (po chwili) Dzieci nawet wiedzą o tym, jak kolej żelazna odbiera chleb woźnicom, fabryka obuwia — szewcom, telefon — posłańcom, nie będę wyliczał dalej — rzeczy znane. Niejeden nad tym westchnął, niejeden powiedział: tak być musi. Ta sama historia i tutaj: most zabił prom i łódkę. Ojciec mój był to człowiek zamożny — teraz zbiedniał. Od czasu zbudowania mostu stał się ponury, przykry, zdziwaczał. Jako chłopiec dziewięcioletni uciekłem stąd w świat. Nie mogłem przebywać w tej ponurej atmosferze. Helena
A dawno stanął ten most? Tomasz
O, już ze dwadzieścia lat temu. Helena
No, więc już ojciec chyba pogodził się z losem? Tomasz
Nie. Helena
Nie? Do tej pory?
Akt pierwszy
297
298
Most
Tomasz
Ano nie... Przyjechałem tu kiedyś jako siedemna-1 stoletni chłopak. Jako taki uczniak-mądrala zadeklamowałem ojcu, że most to postęp, że dobro ogółu, żel sprawy jednostki powinny się podporządkować, pa-l Hliętam, tak się wyraziłem: „podporządkować", sprawom ogólnym i tak dalej, i tak dalej... Wówczas ojciec to wszystko wysłuchał... Helena
I co? Tomasz
I powiedział, żem dureń. ftelena
Tylko tyle? 1'omasz
Wystarczyło, żeby się obrazić. Obraziłem się, znów poszedłem w świat... Kiedy zjawiłem się teraz, zastałem ojca w gorączce. Z tego, co mówił w gorączce, Wywnioskowałem, że dotychczas trapi go, gnębi ten most. Helena w zamyśleniu
Ciekawe... Tomasz
Ciekawe?... Czy ja wiem, czy ciekawe... Być może dla ciebie to wszystko ciekawsze... A jeżeli tak, to ci jeszcze powiem — że ta tragedia mego ojca — czyli ten most — to nie tylko pieniądz, nie tylko — chciwość... Nie. Może i ambicja, że ma już mniejsze znaczenie niż dawniej — on, pan na przewozie, no i... (po chwili) Kiedy już jesteś ciekawa... poznałaś niedawno Marysię, prawda? Helena
Bardzo miło wygląda. Tomasz
To moja siostra przyrodnia. Helena
Ach, tak? Nie rodzona. Nigdy nie wspominałeś mi o tym.
Tomasz
W ogóle bardzo mało wspominałem ci o mojej rodzinie. Helena
To prawda. Tomasz
Ojciec mój miał drugą żonę. Piękna kobieta — zdaje się, że kochał ją bardzo. Kiedy ojciec mój zbiedniał, rzuciła wszystkich, nawet własną córkę, i poszła do drugiego. I właśnie do takiego, który dzięki temu, że stanął most, nagle się zbogacił. I tego także, zdaje się, ojciec przeboleć nie może. Helena
Tak? Tomasz
O, widzę, że cię to w tej chwili bardziej zainteresowało. Helena
Ano... jeżeli tu w grę wchodzi miłość... Być może, że tak bezwiednie „nadstawiłam ucha". Słucham, mów dalej. Tomasz
Co ci mam jeszcze powiedzieć? Nie wiem zresztą na pewno, jaka jest przyczyna — dość, że ten most, to wróg śmiertelny mego ojca. Helena
A powiedz mi... No, tak, zapewne... Można to zrozumieć: zbudowanie mostu, to w życiu twego ojca wielkie zdarzenie, wielkie, smutne, niemal tragiczne — rozumiem. Ale w tym domu zaszły również zmiany, które chyba ojca twego pocieszyły. Syn jego stanął wyżej, został architektem. Być może, ojciec nie wie nawet o twoich niezwykłych zdolnościach, ale w każdym razie cieszy go pewno twoje stanowisko społeczne. Tomasz
Tak by się zdawało; dla przewoźnika syn — bądź co bądź — „pan inżynier..." ale — nie. Tos zdaje się, mało go obchodzi.
298
Most
Akt pierwszy
299
Helena
A nie interesuje go ta praca twoja, którą tu widzi? Tomasz
Praca? Albo to praca?... Właśnie na chwilę przedtem, zanim się tu zjawiłaś — przed kominem coś szyła Marysia, a ten Janek, którego tu widziałaś, ten, co poszedł z szoferem, przyglądał się mojej robocie. Helena
I nie podziwiał? Tomasz
To mniejsza, że nie podziwiał, ale nie uważał nawet, że pracuję. Ot, pańska zabawka. Ten Janek jest zresztą trochę głupkowaty, ale Marysia, dziewczyna niegłupia... A i ona nie bardzo wierzy, że to praca. Ojciec... tak. ojciec najmądrzejszy z nich, ale zdaje się, także pracę tę, jako pracę, lekceważy. Helena
A nie zaciekawiało go, nie objaśniałeś, co ten gmash ma sobą przedstawiać? Tomasz
Owszem, mówiłem, że to jest praca konkursowa, objaśniłem, co to konkurs — i mówiłem, że to ma być gmach Ligi Przyjaciół Człowieka. Helena
Nie zainteresowała go Liga Przyjaciół Człowieka? Tomasz
Wysłuchał o Lidze z pewnym zainteresowaniem. Zdania swego nie wypowiedział. Ale miałem wrażenie, że się uśmiecha trochę sceptycznie. Helena
Tak? Sceptycznie... I on także? Tomasz
Ech, co już o tym wszystkim mówić! zamyślił się. Milczą. Ocknął się z zamyślenia — weselej
No cóż? I ty się jakoś zamyśliłaś... Helena
Myślę nad tym, co mówisz, i... (po chwili) Słuchaj. Powiedz mi szczerze: nie bardzo byłeś zadowolony, kiedyś mnie tu zobaczył. Dlaczego?
Tomasz
Czyżby niezadowolony? Prawda: coś uchwyciłaś... Helena
A więc przyznajesz... :. Tomasz
Już starałem się wyjaśnić przedtem — no... brak s wygód dla takiej „panny z samochodem". Helena
O, na to ci odpowiedziałam. Co więcej? Tomasz
Resztę mogłaś wyczuć z tej całej naszej rozmowy. Po co masz wchodzić w to środowisko? Bo gdyby w tym wszystkim była jeszcze tak zwana ludowość — barwne kiecki, dożynki, kilimki, pisanki, muzyka, można by na to popatrzyć, nawet można by się grzecznie tym entuzjazmować. Ale tu... szaro. Gdyby tu jeszcze jakaś moc, tężyzna — no... (zaśmiał się z lekka) no, to można by przypuścić, że panna o „przerafino-wanej kulturze", czy jak tam, chce instynktownie zaczerpnąć tej mocy... no, rozumiesz, chce się odrodzić..-słowem, jakaś historia nienowa... Helena zaśmiała się
Rzeczywiście — nienowa! Jakby zaszeleściały w tej chwili kartki powieści „wczorajszej". Jakieś zagadnienie przebrzmiałe. Jakiś mezalians. Tak... Przed kilkunastu laty patrzącą na nas powieściopisarkę zajęłoby przede wszystkim to, że jestem panną pochodzącą z bogatego mieszczaństwa. Panna śmiała, ekscentryczna, w walce z mieszczańskimi przesądami! A tu? Tu nic w tym rodzaju! Tomasz
To prawda: nic w tym rodzaju. Helena l
Sprawy naszych rodów nic nas nie interesowały. Nie interesował mnie twój papa jako przewoźnik i nie interesował ciebie mój papa jako wielki wytwórca naczyń emaliowanych, zainteresowania nasze są już
103
•Most
Akt pierwszy
SOI
bezwzględnie ciekawsze. Poznaliśmy się w wyższej
uczelni. To jest nasze środowisko.
Wchodzi wystraszona Marysia, nie śmie się odezwać.
Tomasz spostrzegł Marysię.
Tomasz
No, Marysiu, co powiesz? Marysia
Proszę brata, ojca nie ma. Tomasz
Jak to „ojca nie ma"? Przecież spał. Marysia
Nie ma... chciałam obudzić, weszłam, patrzę — łóżko puste.
Tomasz
Kiedy mógł wyjść? Marysia
Już widać dawno, jakeśmy tu siedzieli. Zanim ta pani przyjechała. Może już wyszedł ze dwie godziny temu. Tylkośmy nie słyszeli. Tomasz
Nie rozumiem, dokąd mógł pójść na taki czas. Helena
Czy się niepokoisz? Tomasz
No, pewno... po takiej ciężkiej chorobie... Marysia
I wiosło wziął.
Tomasz
Wiosło? Marysia
Tak. Przy łóżku stało wiosło i — teraz nie ma. Jak to zobaczyłam, pobiegłam do łódek... I... łódki jednej nie ma... Tomasz ze wzrastającym niepokojem
Więc co? Myślisz, że ojciec pojechał na rzekę? Marysia
Tak. Pojechał...
Tomasz
niespokojnie
Nic nie rozumiem! (podchodzi ku oknu) Ciemno. Ten Janek nie wraca... Trzeba coś robić, szukać! Helena
Słuchaj, czy rzeczywiście należy tym tak bardzo się niepokoić? Tomasz
No. pomyśl... starzec osiemdziesięcioletni w kilka dni po ciężkiej chorobie, w taki wieczór, Bóg wie po co wyjeżdża na rzekę. I po co? Po co? Helena
Może chciał odwiedzić jakich sąsiadów, przyjaciół, Tomasz niecierpliwie, niemal szorstko
Nie ma żadnych przyjaciół! Marysia
I dawniej czasem ojciec tak znikał... Na pół dnia, czasem na dłużej... Nikt nie wiedział, gdzie był, po co... Nikt nie śmiał pytać... Tomasz
Tak, coś go ponosiło przed siebie... wiem (po chwili) Gdybym wiedział, że tego robaka, co tak bezlitośnie gryzie go tyle lat — stara się zalewać, mógłbym pomyśleć, że i teraz pojechał na drugi brzeg, do miasta, Ale nie — wiem, że nie pije. (po dluższej chwili) Ktoś idzie.
Wszyscy spojrzeli na drzwi — wchodzi Janek, Janek śmiejąc się
Ano pokazałem drogę. Dostałem paczkę papierosów. Wesoły chłop. Opowiadał, jak to... Tomasz przerywa
Nie gaś latarni! Idziemy szukać ojca. Weź wiosła. Junek
Wiosła? Marysia
Ojca nie ma. Wziął łódkę i gdzieś pojechał.
Akt pierwszy
303
302
Most
Janek
ze wzrastającym zdziwieniem i przestrachem
Wziął łódkę? Tomasz nakłada pospiesznie cieplą kurtką
No, prędzej!
Janek
Ale gdzie szukać? Może pan pojechał w górę, a my pojedziemy w dół rzeki. Woda teraz duża... ciemno... Tomasz gniewnie
Więc cóż myślisz? Nie szukać?! Janek
Nie wiem... ja mogę jechać... ale... Marysia
Ja pojadę... cóż tu brat... na wodzie tylko by przeszkadzał... nie zna się na tym...
Tomasz
Może wziąć jaki bosak i te liny. (bierze kłębek lin) Może co jeszcze? Marysia
Po co to?
Tomasz
No, nie wiem, nie wiem! Może gadam głupstwa — ale tu stać bezczynnie nie mogę! Tu zaszło coś niezwykłego.
Janek
Ktoś, zdaje się, wszedł do kuchni. Marysia zajrzała
To ojciec. Tomasz szybko idzie do kuchni
Gdzie ojciec był?!
W butach zabłoconych, w kurcie przemokłej, wchodzi od kuchni ponury starzec, nie widząc, zda się, obecnych.
Gdzież ojciec był?
Postać starca wywołuje w obecnych niemal przerażenie. Stary długo się nie odzywa. Czekają. Ojciec ponuro
Gdzie byłem, to byłem. Tomasz
Jak ojciec mógł zaraz po chorobie... Ojciec
Już jestem zdrów. Niejednego przetrzymam. A cóż to? Niewola? Mam się opowiadać? patrzy na Helenę Tomasz
Przyjechała moja narzeczona. Helena
śmiało podeszła do Ojca, wyciąga doń rękę — mówi z uśmiechem
Nie gniewa się pan, że przyjechałam? Ojciec
podał rękę Helenie z pewnym szacunkiem i godnością. Spojrzał uważnie
Narzeczona... (nieco łagodniej) Cóż się mam gniewać... Proszę... Są na górze pokoje gościnne. Dawniej przyjeżdżało tu dużo osób. I panie z miasta... (po chwili) Cóż się mam gniewać... proszę... (pomyślał chwilę) Ano... pójdę... Dobranoc. Helena z cicha, patrząc za odchodzącym
Dobranoc.
Przez czas dłuższy wszyscy stoją nieruchomo, jeszcze pod wrażeniem ponurego starca. Tomasz
Tak. Widzisz, że tu niewesoło. Helena w zamyśleniu
Tak... niewesoło. Ale... (ocknęła się z zamyślenia i smutku) Nie przyjechałam tu na zabawę, (podchodzi do pracy Tomasza, rozwidnia nieco lampę) Ty także nie przyjechałeś na zabawę. Termin się zbliża. Życie tego domu tlić się będzie dalej... Wszystkie twoje my-
304
Most
śli powinny być teraz przy nowym domu, który wznie- ;|
siesz.
Tomasz
Tak. Jednakże widzę, że wbrew temu, co mówiłem, jestem z tym domem związany. Nieobce mi są sprawy życia i śmierci tego domu. Helena
Być może. Ale podejdź tu, kończ pracę. Termin się zbliża.
Akt drugi
Izba ta sama. Dzień. Jeszcze widno. Ojciec siedzi naprawiając rybackie sieci. Tomasz i Helena przy stole zajęci pakowaniem projektów. Bije —- trzecia. Helena
Słyszysz? Trzecia. Tomasz
Słyszę. Kończymy. Helena
Przytrzymaj teraz tu, a ja zalakuję, (po chwili) Ubieraj się, ja zaadresuję. Nie trać czasu. Tomasz
Nie bój się. Zdążę. Do mostu będę szedł dwadzieścia minut, potem znów dwadzieścia, przed czwartą będę na poczcie. Obliczyłem dokładnie: jeszcze mi zostanie godzina i dwadzieścia minut do zamknięcia poczty, (spogląda przez szyby) Ale kra wali. Ojciec to podobno przepowiedział, że po tych deszczach chwyci taki mróz.., Helena
Słuchaj, Tomasz, ja już zaraz kończę, a ty jeszcze nie jesteś ubrany do drogi.
306
Most
Tomasz
patrząc przez okno
Idę... Ale kra... Może w nocy już rzeka stanie... Zawsze mnie widok kry pociąga, kusi i straszy. W dzieciństwie — czy ojciec pamięta? tonąłem, gdy szła kra. Od tego czasu, przyznam się, że bez strachu nie mogę wejść do łódki. Zdaje się, że tchórzem nie jestem — a jednak bodajże tej jednej rzeczy zawsze się obawiam...
stoi zamyślony, patrząc na rzeką Helena
Już. Zaadresowane. Proszę cię, nie trać czasu. Idź już. Zrób to dla mnie. Przecież to już ostatnia godzina. Tomasz ocknąl się z zadumy
Idę, bądź spokojna, jeszcze trzy razy przeszedłbym tam i z powrotem. idzie po schodach na górę
Helena jeszcze coś wyciera na opakowaniu. Wbiega wystraszony Janek. Janek
Most zerwało!
Helena, nie rozumiejąc jeszcze, pyta wzrokiem. Ojciec na chwilę przerwal robotę przy sieciach, spojrzał na Janka. Znów opuścił oczy na sieci — pracuje. Helena
Most zerwało? Jaki most? Janek
Ano ten... tu drugiego nie ma. Wszyscy już o tym mówią. Ludzie idą, żeby zobaczyć. Wbiega Marysia. Marysia
Ojciec wie? Pani wie? Most zerwało! Helena
Jakże się to mogło stać? Janek
Ano, most na słabych palach... lód naparł, to i zerwało. Już na wiosnę ludzie gadali, że może zerwać.
Akt drugi
307
Mieli tu już budować most żelazny, ale tak schodziło
i nie pobudowali. Teraz mają...
Po schodach schodzi Tomasz, ubrany do drogi.
Tomasz
Co tam takiego? Helena
Słyszysz? Most zerwany! Tomasz
Most zerwany? Helena
Co teraz będzie? Jak ty pójdziesz? Tomasz
Hm... (myśli) Ano cóż? Nie pójdę. Helena
Jak to? Musisz być na poczcie. Tomasz
Ale jeżeli zerwany most, to jak się dostanę? Helena
Wszystko jedno, musisz być dziś na poczcie! Gdzie jest most najbliższy? Tomasz
O jakieś trzy mile stąd... nie zaszedłbym do nocy. Janek
O, nie zajdzie... to będzie dobre i cztery mile. Helena
Ach, czemu ja odesłałam ten samochód... Coś jednak trzeba radzić. Przecież i po tej stronie rzeki musi być jakaś poczta. Tomasz
O, nawet nie wiem, gdzie jest... Chyba najbliżej w Zamkowicach. A to także przynajmniej ze trzy mile.
Janek
Do Zamkowic będzie ze trzy mile. A nawet i cztery-Helena
Trzeba natychmiast wynająć konie!
A/ct drugi
308
Most
Tomasz
O piątej zamykają urzędy pocztowe. I czwórką konij nie zdążę. Janek
Nie zajedzie i czwórką... A nawet nie wiem, czy kto| chciałby na noc jechać. Zaraz — ciemno, jechać trzeba po łąkach, po torfowiskach. Jeszcze się człowiek| razem z końmi zapadnie. Marysia
Przeszłego roku także się tu z końmi jeden zapadł • ledwie go... Helena
Boże, Boże, co robić? Zaczynam wierzyć, że coś złośliwego, coś złego staje ci wciąż na drodze życia! I teraz, w takiej chwili... Zdawałoby się — głupstwo, parogodzinne opóźnienie, a jednak... Ojciec nie odrywając oczu od roboty
Mostu dawniej nie było ł ludzie tu jakoś żyli. Most zerwało i zaraz tyle gadania. Helena niemal w uniesieniu, z akcentami gniewu
Ach, pan nie rozumie! Pan nie rozumie, co się w tej chwili stało. Pan w ogóle nie rozumie, kim jest pański syn i czym jest to, co tu stworzył. Ja, zdaje się, wiem o nim więcej od pana. Więc tylko powiem, że pański syn szedł całe lata poprzez nędzę, poprzez głód, przez poniewierkę, aż wreszcie po latach... Tomasz
który siedzi teraz z boku zamyślony, przerywa cicho, lagodnis
Heleno, zostaw... Helena
Pan musi wiedzieć, kim jest pański syn!... Pański syn zaczął pracować nad wielkim dziełem. Tysiąc architektów w różnych stronach świata pracowało nad tym gmachem. I być może, a nawet w to wierzę, wierzę, wierzę... jego dzieło jest najpotężniejsze! (po chwili) Ach... zaczęło mu się nareszcie coś w życiu uśmie-
chać... I znów — przy samym wykończeniu pracy ten wyjazd — tutaj, przeszkoda. I to jednak dało się zwyciężyć... A teraz nagle ta wiadomość... Za co pastwi się nad nim los, za co? za co?
Cisza, Ojciec ślućhal, ale wciąż naprawiał oczka sieci. Przestał pracoyjać. Po chwili mówi Ojciec
Ja powtarzam swoje: nie było dawniej mostu i ludzie dawali sobie radę. (wstaje) Marysia! (po chwili) Przynieś mi kożuch i czapkę, tę nową. Marysia
Ojciec wychodzi?
Ojciec
widocznie nie lubi pytań, powtarza wyraźniej
Przynieś mi kożuch i czapkę, tę nową. Marysia posłusznie i szybko wychodzi.
Janek! (po chwili, jak przedtem, surowo, lakonicznie, wyraźnie) Weź ścierkę i przetrzyj mi buty.
Janek
Pan wychodzi? Ojciec
Weź ścierkę, powiadam, i przetrzyj mi buty. Stawia nogę na stoleczku, Janek bierze ścierkę.
Janek
Czyściłem dziś buty.
Ojciec
Przeczyść jeszcze.
Janek przeciera — wchodzi Marysia z kożuchem i czapką barankowa. Tomasz
Czy ojciec się dokąd wybiera? Ojciec
nie odpowiada — nie spieszy się — po chwili do Marysi
Podaj, Marysia pomaga włożyć kożuch,
A teraz idź z Jankiem i weźcie spod szopy retmankę. Zanieść ją na brzeg.
310
Most
AM drugi
311
Marysia
przerażona, zdziwiona
Retmankę? Ojciec
Słyszeliście, co mówiłem, czyście nie słyszeli? Marysia i Janek wychodzą przestraszeni.
Tomasz
Nie rozumiem. Co ojciec zamierza? Po co ojcu ret-manka?
Ojciec
Po to, żeby się dostać do miasta.
Helena
z radością
Co?! Pan chce jechać na pocztę?
Ojciec
Tak. Tomasz
Jak to? Słuchaj, czy ty rozumiesz, co to jest retman-ka? Retmanka to jest czółenko na jednego człowieka, zbita z cienkich deseczek, na którym sztuka jest jechać i po stojącej sadzawce. Ojciec
A cóż ja krypą będę jechał na taką krę? Ja cię może nie nauczę wybudować chałupy, ty mnie nie nauczysz jeździć po wodzie. Te papiery trzeba oddać na pocztę i wziąć na to pokwitowanie, tak? Potrafię. Na to do klas chodzić nie trzeba. Tomasz
Ojciec nie może jechać. Ojciec
Powiedziałem — jadę. Wchodzi Marysia, za nią Janek. Marysia
Wynieśliśmy retmankę na brzeg. Ale taka wielka
kra, jak ojciec... Ojciec
To moja rzecz, „jak".
Tomasz
Janek! Ty się przecież na tym także znasz. Czy można teraz jechać? Janek
Takiego, co by jechał na taką krę, jeszcze nie widziałem. Ojciec
Teraz zobaczysz. A może byś tak ze mną pojechał, hę?
Przestrach na twarzy Janka — stary patrzy na Janka, który pod tym wzrokiem zaczyna drżeć, stary z pogar-da
Przestraszył się głupi. Na żartach się nie zna. Myślał. że mi potrzebna jego śmierć. Marysia
Nie... ojciec... ojciec nie może jechać... Ojciec
Ja tu jeszcze rządzę!! A teraz... żeby nikt mi na brzeg stąd nie wychodził. Rozumiecie — nikt! Nikt mi nie pomoże swoim patrzeniem, a tylko przeszkodzi. I ty (do Marysi) żadnych krzyków z brzegu, żadnych babskich lamentów. Tego nie lubię. I to, powtarzam, w robocie nie pomaga, (bierze stojące tu podkute wiosło. Bierze pod pachę przesyłkę) Idę. Marysia zaszlochała. Ojciec nieco łagodniej
Mówiłem — bez lamentów. Dojadę. No... idę. Helena chwyciła starego za rękę — pocałowała. Ojciec spojrzał silniej na Helenę.
Tak — idę... no i... (łagodniej i poważnie) Zostańcie z Bogiem. wychodzi.
Wszyscy stoją chwilę nieruchomo. Pierwszy podchodzi do okna Janek. Potem Marysia. Podeszła i Helena. Tomasz pozostał w miejscu. Janek
Pan stanął w łódce, (po chwili) Jeszcze nie odbija...
AM długi
313
332
Most
II
Marysia
Patrzy w górę rzeki. Może widzi, że nie będzie mógł jechać...
Tomasz zbliżyl się ku oknu — patrzy. Cisza. Janek
E, nie... odepchnął się... Dluga cisza.
Jeszcze czuje wiosłem grunt, (po dłuższej chwili) Góruje się... No, tak... trzeba mocno w górę wody, (po chwili) Jak łódka tak idzie, jak pan jedzie, to lód nic nie zrobi... aby nie napierało na bok, to lód krzywdy nie zrobi... Cisza. Marysia
Teraz ojcu jakby ciężej... Janek
No bo teraz jazda będzie coraz cięższa... (po chwili z podzivjem) Eche... nasz pan... nie woda jego, ale on wodę... Tomasz
Mówisz, że ojciec... że ojciec dobrze jedzie? Janek
No... jedzie. Ale jazda ciężka, o ciężka. Cisza. Dluga cisza. Marysia
Janek, czy ojciec... ojciec słabnie, znosi go... Janek
Musi wocla znosić w tym miejscu... Znów milczenie. Marysia Janek... Janek
Tu gęsto lód wali... prąd... tu ciężko... o... ciężko. Na twarzach widać wzrastający niepokój. Janek przeżegna? się. Marysia
Tato! Tato! padla na kolana Tomasz zakrył twarz dłonią. Odchodzi od okna. Opar!
się o ścianę. Helena reaguje inaczej: spokojna, silna, surowa, śledzi starego Przewoźnika z najwyższym skupieniem, napięciem — można powiedzieć: „nie poddaje się nerwom, a raczej chce jakąś silę woli przelać w walczącego ze śmiercią Przewoźnika". Janek
twarz Janka wyrażająca najwyższe przerażenie — łagodnieje. Po chwili
Wydostał się... (głośniej do Marysi) Nasz pan, patrz... nie bój się... patrz... Marysia wstaje z klęczek Marysia
Już ojciec jest niedaleko brzegu, (radośnie) Już się wydostał!
Helena stoi nieruchomo wciąż, jak i przedtem. Tomasz nie zmienia pozycji, nie patrzy. Janek
Tak, teraz dojedzie... Marysia
Tylu ludzi na tamtym brzegu... Janek
A patrzą... takiej jazdy i najstarsi nie widzieli. Marysia
Chodź!
Wybiega podniecona, za nią wychodzi Janek. Uwaga: patrzący obserwowali Przewoźnika, jadącego w górę rzeki. Woda musi łódkę znosić, więc w miarą jazdy patrzący muszą przybierać inną pozycję. Helena
Dopłynął.
Słońce zachodzi. Helena patrzy jeszcze przez dłuższą chwilę, nareszcie odwraca się od okna.
Tomasz... Milczenie.
Tomasz... ojciec dopłynął.
Milczenie — zbliża się do Tomasza. Dotyka delikatnie jego włosów. Mówi z cicha, łagodnie, delikatnie
Tomasz... słyszysz, co mówię, ojciec dopłynął... (po chwili) Co ci jest? Czemu nic nie odpowiadasz?
14 J. Szaniawski
Mott
Tomasz
bardzo smutno
Cóż ci odpowiem? Słyszę: dopłynął... Helena
Tak... były niedawno chwile straszne, ale to minęło... (po chwili) Tomasz... zbudź się... zrozum: zło przeszło. Tomasz ponuro
Zło przeszło — mówisz?... Hm... Helena
patrzy bardzo uważnie na Tomasza. Po chwili — znów bardzo łagodnie
Tak... przeszło... dopłynął... Tomasz
Nie... on wciąż płynie. Wciąż widzę, jak pracuje wiosłem w swej małej łódeczce. Widzę go. Helena
ton glosu Tomasza, wpatrzenie się jak w wizję, wy-woluje w Helenie niepokój. Niepokój widać w twarzy, w spojrzeniu. Tonem swego glosu stara się pokryć jakieś źle przeczucia
Tomasz... rozumiem... były chwile ciężkie, ale teraz już jest dobrze. Bądź spokojny... Tomasz z wielkim smutkiem
Jestem spokojny. Ale widzę go... Wciąż go widzę. Po chwili spojrzal na Heleną. Mówi innym tonem, szorstko, niechętnie, zlośliwie
Cóż tak patrzysz na mnie? Jesteś przestraszona? Takie spojrzenie trwożliwo-pytające widziałem raz u domowników, gdy ktoś z rodziny zaczai zdradzać obłęd... Helena
Cóż znowu... po dlugim milczeniu
Słuchaj! Rozmówmy się. Mówmy szczerze. Wyczuwam dla siebie coś niedobrego... Mów śmiało. Tomasz
Dla ciebie coś niedobrego? Może raczej dla mnie...
Akt drugi
315
hm... a może rzeczywiście coś dla nas dwojga niedobrego. Helena
Więc mów otwarcie. Tomasz
zamyślil się. Długo nie mówi nic. Wreszcie spojrzal na Helenę i mówi
On nie powinien był jechać. Helena powtarza w zamyśleniu
On nie powinien był jechać... (po chwili)) Więc to cię dręczy? Tomasz
Tak. To mnie dręczy. Starzec despotyczny. Uparty. Wiem. Ale w ostatniej chwili powinienem był pobiec na brzeg i porąbać siekierą łódkę, żeby nie mógł jechać! Helena
Czy nie przemawia przez ciebie twój osobisty strach, jaki masz na sam widok jazdy łodzią. Wspominałeś mi parę razy o tym osobliwym strachu. Twój ojciec tego strachu nie ma. Zna rzekę, ma swoje wyczucia, obliczenia... Tomasz
Ta jego jazda była straszna nie tylko w moich oczach. Ty o tym wiesz. Helena
Czyn twego ojca był wielki. Tak, nie ma co mówić; jazda była straszna. Ale powinien był jechać! Wiedziałam, że dopłynie, że musi dopłynąć. Tomasz
Skąd wiedziałaś, że dopłynie? Helena
Coś tak mi mówiło... Tomasz
Ach, „coś tak..." Wybacz, zbyt poważna sprawa, aby polegać na jakimś „głosie wewnętrznym" czy jak tam...
315
Most
Akt drugi
317
Helena
Musiał jechać. Praca twoja nie mogła iść na zatracenie z powodu wypadku takiego, jak zerwanie mostu. Wartości niewspółmierne: lichy most — ot, miejscowa katastrofa, a z drugiej strony ten ogrom pracy, piękno, wzniosłość, gmach, na który zwrócą się oczy całego cywilizowanego świata.
Tomasz
Zaczynamy zbliżać się do sedna sprawy. Przypuśćmy, że w tej chwili to, co jest nadzieją — czyli wybudowanie tego właśnie gmachu, jest już nie rysunkiem, Jest to więcej warte od lichego mostu — to prawda. Ale nieprawda, że to więcej warte od życia człowieka, (po chwili) Dążmy w naszej rozmowie, w rozmowie w cztery oczy — do prawdy. Starajmy się nie zbaczać, nie ratować żadnym wykrętem i kłamstwem. Mówmy prawdę: skorzystaliśmy z jego jakiejś maniackiej ambicji i wysłaliśmy go w niebezpieczną podróż. Helena
Tyś go nie wysyłał.
Tomasz
Nie wysyłałem, ale i nie powstrzymałem. Tym mnie nie usprawiedliwisz, że nie powiedziałem wyraźnie — jedź!
Helena
w głębokim zamyśleniu
Tak, to cię dręczy... (po chwili innym tonem) Ja mówię ci śmiało, szczerze, otwarcie — chciałam, żeby jechał! Nie żałuję, że pojechał. I nie było we mnie żadnych spekulacji, żadnych krętactw, żadnego wyzysku — to stanowczo odrzucam! Była we mnie tylko jakaś moc, która pomogła mu do podjęcia tej śmiertelnej jazdy...
Tomasz
Tak. Była w tobie siła.
Helena
Wyczuwam, że między nami zaszło jakieś nieporo-
zumienie. Coś podkrada się ku nam jako przyjaciołom...
Tomasz
Więc wyjaśniajmy... może wyjaśnimy. Przed chwilą mówiłaś szczerze, z jakimś uporem, niemal fanatyzmem, że on powinien był jechać. Twierdzę, że nie. I nie dlatego, że to mój ojciec. Gdyby to zrobił choćby ten Janek, nędzarz, znajda, głuptak, i wtedy powinienem był roztrzaskać łódź, żeby nie płynął. Bo to człowiek, (po chwili) W tym gmachu dla Ligi Przyjaciół Człowieka, który projektowałem — poza obliczeniami, poza pracą technika, była jeszcze ta moja wiara w treść tego domu. Być może wiara prostaka. Mówię dlatego — wiara prostaka, bo raziły mnie zawsze ironiczne uśmieszki wytwornych sceptyków, w chwili gdy posłyszą o miłości człowieka do człowieka. Ale dziś, w tej chwili, jestem upokorzony. Ironiczne uśmiechy usprawiedliwione. Sceptycy mają rację. Helena
Czy beze mnie te rzeczy potoczyłyby się inaczej? Może... Jeżeli ja pchnęłam starca do tej łodzi — ja za to odpowiadam, nie ty. Tak musiałam. Czułam, że tak trzeba. Nic więcej o tym nie powiem... Jeżeli miałabym kiedyś jeszcze zrobić ci krzywdę w życiu, wytrącić z jakiejś drogi, po której idziesz — nie chcę tego... Zła jest taka towarzyszka życia. Odejdę. Tomasz po chwili
Odejdziesz... Cisza.
Nie, zostań jeszcze przy mnie... Chciej tylko zrozumieć... Przypuśćmy... no, marzeniami zawsze można się bawić — przypuśćmy, że gmach mój zostanie wzniesiony. Będziemy patrzyli nań razem. Dzień będzie piękny, pogodny, słoneczny. Boję się, czy na jasnej fasadzie tego domu nie zamajaczy cień jadącego w łodzi przewoźnika.
Akt trzeci
Izba ta sama. Przed poludniem — sionce. Tomasz
zamyślony i zdenerwowany chodzi po pokoju. Rozmawia z Jankiem
Jak myślisz? W jaki sposób ojciec się tu dostanie? Chyba nie będzie czekał, aż można będzie przejść po lodzie.
Janek
E, chyba pan nie będzie czekał. Ale kto wie... może by już i przeszedł... za dwa, trzy dni, jak będzie taki mróz, to i wozem przejedzie — ale dzisiaj — to jeszcze nie. Pamiętam, jak tu raz, dwa lata temu, a może to było trzy lata temu? Nie! Dobrze mówię. Dwa lata temu — to jeden tu chciał...
Tomasz
wciąż chodząc
Ach, co mi tam, że jeden chciał coś dwa lata temu!...J Jak długo trzeba stąd iść do mostu pod Owsinkiem?|
Janek
A to będzie ze trzy, cztery mile... Całych czterech' może i nie będzie, ale dobrych trzy trzeba iść. Żeby
Akt <<•«*<*
ten samochód, co go pani odesłała, tu był, toby w godzinę przejechał. Tomasz
Nie ma tu samochodu! Ojciec będzie wracał na Owsinek. Do Owsinka mógł, zdaje się, dojechać autobusem. A stamtąd będzie szedł pieszo. Kawał drogi. Ale może znajdzie kogoś, co go podwiezie. Może być i prędko. Janek
Gdyby tego mostu nie zerwało, to miałby blisko. Ale jak zerwało... Tomasz
Słuchaj! Ja teraz pójdę naprzeciw ojca. Gdzieś go na drodze muszę spotkać. Pójdź, wystaraj się o jakąś furmankę. Niech jedzie w stronę Owsinka, to mnie po drodze dogoni. Janek
Ano koniem to zawsze prędzej. Mówili, że tu ma być przeprowadzona kolej żelazna. Jak jest kolej, to tylko kupi się bilet, lokomotywa fiuknie i... pojechał jak wariat. Ale tak, jak teraz... Tomasz
No idź, staraj się tymczasem o konie, a później będziesz jechał koleją. Masz tu... daj tam zadatek i tak, jak mówiłem. Janek
Ale z nimi trzeba się targować, bo to zaraz i droga ciężka, i akurat trzeba siano zwozić, i konie nie podkute na ostro. Tomasz
Nie targuj się, tylko ruszaj, aby to wszystko prędko. Janek
Ano idę.
Ze schodów schodzi Helena. Helena
Dzień dobry. Tomasz caluje ją w raka
Idę naprzeciw ojca. Pewno gdzieś go spotkam.
Most
Helena
Kiedy wrócisz? Tomasz ubiera się do drogi
Ano nie wiem. Może spotkam ojca za godzinę, może za dwie, może przyjdę dopiero wieczorem. Do widzenia. Helena smutno
Do widzenia.
wygląda przez okno za odchodzącym Tomaszem Wchodzi Marysia z naręczem drzewa. Marysia
Brat poszedł? Helena
Tak, poszedł. Marysia
Ojciec może niedługo wrócić. Trzeba dobrze napalić, żeby miał ciepło, (po chwili) Chciałam dziś ładnie nakryć do stołu, tak jak na jakieś wielkie święto. Ojciec to tutaj nie gość — ale wydaje mi się, że tu wejdzie dzisiaj jakiś znaczny gość... Helena
Tak, Marysiu, trzeba dziś pięknie nakryć do stołu. Dasz biały obrus i te najlepsze talerze. Przywiozłam z sobą dla ojca parę butelek starego wina. Podasz kieliszki — wino postawimy na stole. Marysia
Proszę pani, a może by tak... Helena
Czemu ciągle mówisz do mnie pani? Mów mi — ty. obejmuje ją Marysia
Kiedy tak jakoś... To już może wtedy, kiedy pani będzie żoną brata. Helena
Żoną... hm... nie wiem, czy to tak prędko. Marysia
Nieprędko? Dlaczego? (po chwili) Pani dziś smutna.
Akt trzeci
321
I brat także... Nie chciał ze mną dzić mówić... jakby myślał o czymś innym...
Helena nie odpowiadając podeszła ku oknu, patrząc w zamyśleniu. Proszę pani... Tu niedaleko mieszka stary ogrodnik.
Helena
raczej powtarza, niż pyta
Ogrodnik... Marysia
On mnie bardzo lubi, czasem da mi jakiś kwiatek... Wezmę koszyk, dobrze okryję, przyniosę tu jaki kwiat i postawię na stole. Helena smutna, w zamyśleniu, wciąż patrząc przez okno
Dobrze, przynieś kwiatek, postaw go na stole, to będzie bardzo ładnie. Marysia
I tak jakoś weselej, prawda? Helena
Weselej... (ocknęła się z zadumy) Weselej, mówisz no tak, to zawsze weselej, jak na stole są kwiaty. Marysia
Więc nakryję do stołu i pobiegnę cło ogrodnika. Tu jest obrus. Helena
Ja ci pomogę. rozkłada obrus Marysia
Zdaje się, że ktoś tu idzie. otwiera drzwi
Wchodzi Gość. Gość w skromnym stroju żolniersko--sportowym, z teczką pod pachą.
Gość
Dzień dobry. Marysia — Helena
Dzień dobry. Gość
Czy będę mógł się tu trochę ogrzać?
AM trzeci
323
323
Most
Helena
Proszę bardzo. Zimno, prawda? Gość polożyl teczkę na stoiku, rozciera ręce
O, zimno. W połowie grudnia takie mrozy. Helena
Niech pan sobie spocznie. A może by pan coś zjadł? Gość
Dziękuję bardzo. Głodny nie jestem. Zmarzłem tylko na kość. Marysia owijając się ciepłą chustką
Pójdę teraz do ogrodnika i zaraz wracam. Helena
Dobrze, idź. Ja tu już wszystko przygotuję. Marysia bierze koszyk nakryty kawałkiem plachty, loychodzi. Helena
Pan idzie z daleka? Gość
Tak. proszę pani, chodzę od wsi do wsi po chałupach, żeby coś zarobić. Taki mały handelek, aby przeżyć. Helena
A... to pan czymś handluje? mótoiąc to, nie przerywa pracy Gość
Tak... Jestem inwalidą, udało mi się otrzymać agen-turke pewnej fabryki, wyrabiającej ostrza do golenia... Roznoszę to po wsiach. Helena
Z powodzeniem? Gość
Ii... nie, proszę pani. Zachwalam, jak umiem, swój towar, mówię o większych zaletach tak zwanej „żyletki" niż brzytwy. Ale wieś jest konserwatywna... Odpowiadają mi, że ojciec golił się brzytwą, dziad golił się brzytwą i było lepiej niż teraz: i moralność większa, i podatki mniejsze.
Helena
No, niech mi pan da z dziesięć sztuk tych „żyletek". Może mam szczęśliwą rękę i będzie pan miał dobry dzień.
Tak? Pani chce mi pomóc?... Dziękuję pani bardzo. (otwiera teką, zawahał się) Proszę pani... tak prawdę mówiąc, jeżeli pani zrobi komu prezent z tych nożyków, to wprawdzie podziękuje pani, ale przy goleniu te ostrza będzie przeklinał. Towar nieszczególny. Nie chcę pani narażać na straty. Helena
A innych pan na straty naraża? Goić
Hm... Pytanie to mnie zaskoczyło... (z uśmiechem) Jak by z tego wybrnąć?... (po chwili) Proszę pani... wybaczy pani, że zapytam, skąd pani wzięła się w tym domu? Helena zdziwiona, z uśmiechem
Pytanie trochę dziwne. Rozmawialiśmy o żyletkach. Gość
Odpowiedziała mi pani bardzo grzecznie. Gdyby mnie ktoś tak zapytał, jak ja panią, odpowiedziałbym — a diabli ci do tego, skąd się tu wzięłam. Rozumiem, to było niezbyt delikatne z mojej strony, pani wybaczy, jednak... może to interesować, skąd w takim środowisku — osoba z innej sfery towarzyskiej — i w dodatku, jak widzę — zadomowiona. Helena
Jeżeli pana to tak interesuje — cóż, tu nie ma sekretów... jestem narzeczoną syna właściciela domu. Gość zamyślił się
Ach, tak... (po chwili) To syn właściciela tego domu już inteligent... Lekarz? Adwokat? Helena
Architekt. Asystent na wydziale architektury.
314
Most
Gość
Czy przebywa teraz w tym domu? Helena już z peioną niechęcią
Nie, wyszedł na spotkanie ojca. Gość
Odpowiada pani już niechętnie. Rozumiem: myśli pani, po co te pytania. Helena
Rzeczywiście, wie pan, coś mi się tu nie bardzo podoba... Gość
W całym domu jesteśmy sami.
Helena
2 pewnym zdziwieniem i niepokojem No... wie pan, są tu blisko ludzie.
Gość
Jeżeli się nie mylę — pani mnie źle zrozumiała... Żadne niebezpieczeństwo z mojej strony pani nie grozi. Zdaje się, panią mimo woli trochę przestraszyłem tą uwagą, że jesteśmy sami. Zwłaszcza że mogę się wydawać typem zagadkowym i niepożądanym. Bo i tak jest: w każdym domu zawsze jestem niepożądany. Co do swej „zagadkowości" — zagadkę wyjaśnię: nie jestem sprzedawcą żadnych towarów: jestem z policji — agent tajny.
Helena
Tak?? W okolicy popełniono jakąś kradzież, zbrodnię? Nie słyszałam.
Gość
Został zerwany most.
Helena
Most? No, oczywiście, o tym wiem. Ale cóż tu ma policja tajna. Przecież do napisania protokołu, że kra zerwała most, nie trzeba udawać handlarza.
Gość
Kra wprawdzie zerwała przęsło — to prawda — ale krze ktoś tu dopomógł.
Akt trzeci
355
Helena
weselej
Krze dopomógł? Chyba Pan Bóg. Gość
Nie. Człowiek. Helena
E? Człowiek? Gość
Zaraz po wypadku zjechała na miejsce komisja i orzekła, że to jest dzieło złoczyńców. A ponieważ niedaleko mostu zaaresztowano kilku chłopaków, którzy mieli przy sobie ulotki wywrotowe, nakazujące niszczyć słupy telegraficzne, podkłady kolejowe, mosty, więc sprawa... hm... sprawa jasna. Helena
Teraz rozumiem. Aresztowano ich, ale nie wszystkich: szuka pan reszty. Zapewniam pana, że tu ich nie ma. Gość
Czy jednak nie pozwoliłaby pani tak powierzchownie obejrzeć mieszkania... Ciekawy stary dom... Nie czekając na odpowiedź, wszedł do innej izby, Helena obserwuje go z progu drzwi, nie wchodząc za nim do drugiej izby. Helena po chwili
Zapewniam pana, że ich tu nie było i nikogo pan tu nie znajdzie. Nie ma odpowiedzi.
Te buty, które pan ogląda, to stare buty ojca, który poszedł, (po chwili) Jeszcze raz zapewniam pana, że nikogo tu pan nie znajdzie. Gość wraca
Tak tylko z obowiązku zerknąłem tu i tam... (rozgląda się jeszcze po mieszkaniu) Na górze są także pokoje? Helena
Tak. I tam chce pan wejść?
32fl
Most
Gość
Nie. Wierzę pani, że tu ich nie ma. Zresztą ich nie szukam. Helena
Jednak pan czegoś szuka. Gość
Śledztwo poszło w inną stronę... Zacząłem działać na własną rękę. Według mnie, tak zwane „żywioły wywrotowe" nie czekałyby na żaden żywioł, aby most wywrócić, ale po prostu, rzuciłyby bombę albo ustawiły maszynkę piekielną i — koniec. Tu jednak... działał ktoś, kto przede wszystkim znał doskonale rzekę, znał życie rzeki, znał zwyczaje rzeki. Człowiek ten wiedział, w którym miejscu kra będzie najsilniej napierała. Poderżnął bale przy tak zwanych „izbicach", co miały chronić most właśnie przed naporem kry. To zrobił człowiek, który często musiał jeździć łódką po rzece. Ktoś z rybaków, wyławiaczów żwiru — słowem — jak tu nazywają takich — „człowiek z wody". Prawdopodobnie podjechał na łódce w jakąś ciemną noc... pewno wtedy był wicher, padał deszcz — i...