9775

Szczegóły
Tytuł 9775
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9775 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9775 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9775 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDREA CAMILLERI G�OS SKRZYPIEC (Prze�o�y�: Jaros�aw Miko�ajewski) NOIR SUR BLANC 2004 1 Kiedy komisarz Salvo Montalbano otworzy� okiennice sypialni, natychmiast si� przekona�, �e nadchodz�cy dzie� na pewno nie b�dzie nale�a� do udanych. By�a jeszcze noc, do �witu brakowa�o co najmniej godziny, lecz przez rozrzedzon� ciemno�� mo�na by�o zobaczy�, �e niebo pokrywaj� ci�kie, deszczowe chmury, a morze, z wyj�tkiem jasnego pasma pla�y, jest nastroszone jak peki�czyk. Odk�d male�ki przedstawiciel tej psiej rasy, ca�y wyfiokowany, zaatakowa� go ze w�ciek�ym jazgotem, kt�ry mia� udawa� szczekanie, i bole�nie ugryz� w �ydk�, Montalbano w�a�nie do peki�czyka por�wnywa� wzburzone morze w chwili, gdy kr�tkie, ch�odne porywy pi�trzy�y na nim miriady drobnych fal, przystrojonych w �a�osne pi�ropusze piany. Jego nastr�j jeszcze si� pogorszy�, kiedy uprzytomni� sobie, jak nieprzyjemne czeka go dzi� zaj�cie: o poranku mia� jecha� na pogrzeb. Ostatniego wieczoru odkry� w lod�wce �wie�utkie sardele, kt�re kupi�a mu Adelina - sprz�taczka i kucharka w jednej osobie - wi�c przyrz�dzi� z nich sa�atk�, spryska� obficie sokiem z cytryny i oliw�, posypa� �wie�o utartym pieprzem i dos�ownie poch�on��, ale ca�y efekt popsu� mu jeden telefon. - Halo, pan komisarz? To pan w swojej osobie? - Ja w mojej osobie, Catarella. Mo�esz m�wi� �mia�o. Catarell� posadzono w komisariacie przy centralce telefonicznej, w mylnym przekonaniu, �e na tym stanowisku mo�e wyrz�dzi� mniej szkody ni� gdziekolwiek indziej. Po kilku spektakularnych aktach wkurwienia Montalbano zrozumia�, �e jedynym sposobem na to, by si� z nim w og�le dogada� w przewidywalnych granicach ob��du, jest stosowanie tego samego j�zyka. - Prosz� o przeb�aganie i wyrozumienie, panie komisarzu. Montalbano nastawi� uszu. Kiedy Catarella prosi� o przebaczenie i wyrozumia�o��, a jego tak zwana w�oszczyzna stawa�a si� ceremonialna i od�wi�tna, znaczy�o, �e sprawa jest powa�na. - M�w �mia�o, Catarella. - Trzy dni temu szukano w�a�nie pana, panie komisarzu, ale pana osoby nie by�o, a mnie wypad�o z g�owy z�o�enie o tym powiadomienia. - Sk�d dzwoniono? - Z Florydy, panie komisarzu. Montalbano za�ama� si�, i to dos�ownie. W przeb�ysku my�li ujrza� siebie w dresie podczas porannej przebie�ki w towarzystwie dzielnych, wysportowanych ameryka�skich policjant�w z brygady antynarkotykowej, kt�rzy dostali polecenie, by wsp�pracowa� z nim przy jakim� skomplikowanym dochodzeniu dotycz�cym handlu narkotykami. - Zaspok�j moj� ciekawo��, jak ze sob� rozmawiali�cie? - A jak mieli�my rozmawia�? Po w�osku, panie komisarzu. - Powiedzieli ci, czego chc�? - Pewnie, wszystko o wszystkim mi powiedzieli. Powiedzieli, �e zamar�a �ona wicekwestora Tamburino. Nie m�g� si� powstrzyma�, by nie odetchn�� z ulg�. Nie z Florydy do niego dzwoniono, tylko z komisariatu we Floridii ko�o Syrakuz. Caterina Tamburrano od dawna ci�ko chorowa�a, wi�c wiadomo�ci o jej �mierci mo�na si� by�o spodziewa�. - Panie komisarzu, czy to wci�� pan? - Tak, to wci�� jestem ja, Catarella, we w�asnej osobie. - Powiedzieli r�wnie�, �e poch�wek pogrzebowy odb�dzie si� w czwartek rano o dziewi�tej. - W czwartek? Czyli jutro rano? - Tak jest, panie komisarzu. Zbyt blisko przyja�ni� si� z Michele Tamburrano, by nie jecha� na pogrzeb pod pretekstem, �e ten nie powiadomi� go osobi�cie. Z Vigaty do Floridii czeka�o go co najmniej trzy i p� godziny jazdy. - S�uchaj, Catarella. M�j samoch�d jest u mechanika. Przy�lij mi w�z s�u�bowy do domu, do Marinelli, jutro o �wicie, punktualnie o pi�tej. Uprzed� komisarza Augello, �e rano mnie nie b�dzie i wr�c� zaraz po po�udniu. Czy dobrze zrozumia�e�? Kiedy wyszed� spod prysznica, sk�r� mia� w kolorze langusty: �eby zr�wnowa�y� uczucie ch�odu, jakiego dozna� na widok morza, zdecydowanie przesadzi� z temperatur� wody. Zacz�� si� ju� goli�, gdy us�ysza�, �e nadje�d�a samoch�d. Kt� zreszt� w promieniu dziesi�ciu kilometr�w m�g� go nie s�ysze�? Auto zajecha�o z pr�dko�ci� ponadd�wi�kow�, zatrzyma�o si� z pot�nym jazgotem, wystrzeliwuj�c we wszystkich mo�liwych kierunkach serie �wirowych pocisk�w, a� wreszcie rozleg� si� rozpaczliwy ryk rozgrzanego do bia�o�ci silnika, rozdzieraj�cy szcz�k zmiany bieg�w, ostry zgrzyt buksuj�cych opon i polecia�a kolejna seria �wirowych pocisk�w. Kierowca zawr�ci�, ustawiaj�c si� przodem w kierunku celu podr�y. Komisarz wyszed� z domu, gotowy do drogi. Gallo, dy�urny kierowca komisariatu, nie kry� zadowolenia. - Niech pan popatrzy, komisarzu! Tutaj, na �lady! Co za manewr! Samoch�d dos�ownie si� z�o�y�! - Gratulacje - burkn�� ponuro Montalbano. - Mam w��czy� syren�? - spyta� Gallo przed odjazdem. - Wsad� j� se w dup� i zawyj - warkn�� komisarz i zamkn�� oczy. Nie mia� najmniejszej ochoty na rozmow�. Kiedy tylko Gallo, kt�ry cierpia� na syndrom Indianapolis, zobaczy�, �e prze�o�ony ma zamkni�te oczy, zacz�� przyspiesza�, pragn�c uzyska� pr�dko�� na miar� przypisywanych sobie umiej�tno�ci prowadzenia pojazdu. I nie min�o nawet pi�tna�cie minut, jak przywali�. Na zgrzyt hamulca Montalbano otworzy� oczy, ale nic nie zobaczy�. G�owa najpierw polecia�a mu gwa�townie do przodu, nast�pnie cofn�a si� pod naciskiem pasa bezpiecze�stwa. Potem rozleg� si� przera�liwy zgrzyt blachy o blach� i zapad�a magiczna, grobowa cisza, przerywana tylko szczebiotem ptak�w i szczekaniem ps�w. - Nic ci nie jest? - spyta� komisarz, widz�c, �e Gallo rozmasowuje sobie pier�. - Nie. A panu? - Te� nie. Co si� sta�o? - Kura przebieg�a przez drog�. - Nigdy nie widzia�em, �eby kura przebiega�a przed p�dz�cym samochodem. Zobaczmy, jak wygl�da w�z. Wysiedli. Wok� nie by�o �ywego ducha. Na asfalcie ci�gn�y si� �lady d�ugiego hamowania, a na samym ich pocz�tku wida� by�o ciemn� kupk�. Gallo podszed� do niej i zawo�a� triumfalnie: - A nie m�wi�em?! To kura! Ewidentne samob�jstwo. Samoch�d, w kt�ry waln�li, rozbijaj�c mu ca�y ty�, musia� by� przepisowo zaparkowany na poboczu, lecz si�a uderzenia ustawi�a go nieco ukosem. Ciemnozielony renault twingo sta� przy wje�dzie w poln� alejk�, prowadz�c� do oddalonej o trzydzie�ci metr�w pi�trowej willi z pozamykanymi oknami i drzwiami. Samoch�d policyjny mia� zmia�d�ony reflektor i pogi�ty prawy b�otnik. - I co teraz? - spyta� zmartwiony Gallo. - Jedziemy. My�lisz, �e nasz samoch�d jest na chodzie? - Zobaczymy. Na wstecznym biegu, ze zgrzytem, Gallo wyrwa� swoje auto z kleszczy twingo. I zn�w �aden z mieszka�c�w willi nie pokaza� si� w oknie. W pobli�u nie by�o innych zabudowa�, wi�c renault musia� nale�e� do kogo� z domownik�w. Widocznie wszyscy spali jak zabici. Kiedy Gallo obur�cz pr�bowa� odci�gn�� b�otnik od opony, Montalbano zapisa� na karteczce numer telefonu komisariatu i w�o�y� j� pod wycieraczk�. Jak ju� co� nie idzie, to �wi�ty Bo�e nie pomo�e. Po p�godzinnej je�dzie Gallo zn�w zacz�� masowa� sobie klatk� piersiow�, a twarz co jaki� czas wykrzywia� mu bolesny grymas. - Poprowadz� - powiedzia� komisarz. Gallo si� nie sprzeciwi�. Na wysoko�ci Feli, zamiast jecha� prosto autostrad�, Montalbano skr�ci� w odnog� prowadz�c� do centrum miasta. Gallo nie zauwa�y� tego manewru, powieki mia� opuszczone, g�ow� opiera� o szyb�. - Gdzie jeste�my? - zapyta�, otwieraj�c oczy dopiero w chwili, kiedy samoch�d zacz�� si� zatrzymywa�. - Przed szpitalem w Feli. Wysiadaj. - Ale to nic takiego, panie komisarzu. - Wysiadaj. Kto� musi ci� zbada�. - Ale zostawi mnie pan i pojedzie dalej. Zabierze mnie pan po drodze, wracaj�c do Vigaty. - Nie ple� bzdur. Idziemy. Badanie, kt�remu poddano Galla - os�uchiwanie, trzykrotne mierzenie ci�nienia, prze�wietlenia i tym podobne - trwa�o ponad dwie godziny. Wreszcie orzeczono, �e nie ma �adnych z�ama�, b�l zosta� wywo�any niefortunnym uderzeniem o kierownic�, a stan os�abienia to reakcja na l�k, jakiego kierowca dozna� w chwili wypadku. - I co teraz? - spyta� Gallo, kt�ry wydawa� si� coraz bardziej przybity. - A co ma by�? Jedziemy dalej. Ale prowadz� ja. We Floridii by� dwa albo trzy razy, pami�ta� nawet, gdzie mieszka Tamburrano. Skierowa� si� w stron� ko�cio�a pod wezwaniem Matki Bo�ej �askawej, kt�ry prawie przylega� do domu wicekwestora. Kiedy dojecha� do placu, zobaczy� symbole �a�oby i spiesz�cych na nabo�e�stwo ludzi. Uroczysto�� zacz�a si� z op�nieniem, nie tylko on musia� napotka� przeszkody. - Podskocz� do warsztatu, �eby sprawdzili samoch�d - powiedzia� Gallo. - Potem przyjad� tutaj po pana. Montalbano wszed� do zat�oczonej �wi�tyni. Msza dopiero co si� rozpocz�a. Rozejrza� si�, ale nie rozpozna� nikogo. Tamburrano musia� sta� w pierwszym rz�dzie, obok katafalku, przed g��wnym o�tarzem. Komisarz postanowi� zosta� tam, dok�d uda�o mu si� dotrze� - przy bocznym wyj�ciu; u�ci�nie wicekwestorowi d�o�, kiedy b�d� wynosi� trumn� z ko�cio�a. Na pierwsze s�owa ksi�dza prawie podskoczy�. By� pewien, �e si� nie przes�ysza�. - Nasz drogi Nicola opu�ci� ten pad� �ez... Zebra� si� na odwag� i dotkn�� ramienia starszej kobiety. - Przepraszam pani�, czyj to pogrzeb? - �wi�tej pami�ci ksi�gowego Pecoraro. A co? - My�la�em, �e pani Tamburrano. - Nie, tamten mia� si� odprawi� u �wi�tej Anny. Szybki marsz do ko�cio�a �wi�tej Anny zaj�� mu kwadrans. Zdyszany, zlany potem, komisarz podszed� do proboszcza, kt�ry sta� w pustej nawie. - Przepraszam... Pogrzeb pani Tamburrano? - Zako�czy� si� prawie dwie godziny temu - powiedzia� ksi�dz, wpatruj�c si� w niego surowo. - Czy pochowali j� tutaj? - spyta� Montalbano, unikaj�c wzroku kap�ana. - Ale� sk�d! Po nabo�e�stwie zabrali zmar�� samochodem do Vibo Valentia. Spocz�a tam w grobowcu rodzinnym. Jej m��, czyli wdowiec, pojecha� za ni� samochodem. Wszystko na nic. Na placu Matki Bo�ej �askawej zauwa�y� kawiarni� z wystawionymi na zewn�trz stolikami. Kiedy Gallo podjecha� naprawionym napr�dce samochodem, by�a prawie druga. Montalbano opowiedzia� mu, co si� zdarzy�o. - I co teraz? - spyta� Gallo po raz trzeci tego dnia, ca�kiem zb��kany w czelu�ciach zasmucenia. - Zjesz rogalika, napijesz si� granity, kt�r� robi� tu ca�kiem przyzwoicie, i wracamy. Je�li Pan B�g b�dzie nad nami czuwa�, a Matka Boska nas poprowadzi, na sz�st� b�dziemy w Vigacie. Modlitwa zosta�a wys�uchana. Jechali a� mi�o. - Ten samoch�d wci�� tam stoi - powiedzia� Gallo, kiedy by�o ju� wida� Vigat�. Twingo sta�o w tym samym miejscu co rano, nieco ukosem do polnej alejki. - Pewnie zadzwonili ju� na komisariat - powiedzia� Montalbano. M�wi� bzdury: widok samochodu i willi z pozamykanymi oknami zasia� w nim w�tpliwo�ci. - Wracaj - poleci� nagle Gallowi. Gallo zawr�ci� jak wariat, wzbudzaj�c ch�r klakson�w. Na wysoko�ci twingo zawr�ci� ponownie jak co najmniej dw�ch wariat�w naraz i zatrzyma� si� za uszkodzonym samochodem. Montalbano energicznie wysiad�. Nie myli� si�: karteczka z numerem telefonu wci�� tkwi�a za wycieraczk�, nikt jej nie ruszy�. - Co� mi tu nie pasuje - powiedzia� do Galla, kiedy ten go dogoni�. Szli alejk�. Will� musiano wybudowa� niedawno - trawa przed drzwiami wej�ciowymi by�a spalona wapnem, z boku le�a� stos nowych dach�wek. Komisarz uwa�nie przyjrza� si� oknom - nie przebija�a przez nie nawet stru�ka �wiat�a. Podszed� do drzwi i zadzwoni�. Odczeka� chwil� i zadzwoni� ponownie. - Wiesz, do kogo nale�y ten dom? - spyta� Galla. - Nie, panie komisarzu. C� by�o robi�? Zapada� zmierzch, zaczyna�o dawa� o sobie zna� pierwsze zm�czenie. Odczuwa� na barkach ci�ar tego bezu�ytecznego i wyczerpuj�cego dnia. - Jedziemy - powiedzia�. I w daremnym wysi�ku przekonania samego siebie doda�: - Na pewno ju� sami dzwonili. Gallo spojrza� na niego z pow�tpiewaniem, ale si� nie odezwa�. Komisarz nie pozwoli� Gallowi nawet wej�� do biura, tylko od razu kaza� mu i�� do domu odpocz��. Jego zast�pcy, Mimi Augella, nie by�o - zosta� wezwany do raportu przez nowego kwestora Montelusy, Luce Bonetti-Alderighi, m�odego i energicznego funkcjonariusza z Bergamo, kt�ry w ci�gu miesi�ca zdo�a� pozyska� sobie zast�py �miertelnych wrog�w. - Kwestora zaniepokoi�a pa�ska nieobecno�� w Vigacie - poinformowa� Fazio, podoficer, z kt�rym Montalbano rozumia� si� najlepiej - wi�c komisarz Augello musia� tam pojecha�. - Musia�? - spyta� zaczepnie Montalbano. - Przecie� on nie przepu�ci �adnej okazji, �eby si� wepchn�� na afisz! Opowiedzia� Paziowi o porannym wypadku i spyta�, czy wie, kim s� w�a�ciciele willi. Fazio nie wiedzia�, ale zapewni� prze�o�onego, �e nazajutrz rano p�jdzie do gminy i si� dowie. - Aha, pa�ski samoch�d jest ju� w gara�u. Przed powrotem do domu komisarz podszed� do Catarelli. - S�uchaj uwa�nie i spr�buj sobie przypomnie�. Czy kto� dzisiaj dzwoni� w sprawie potr�conego samochodu? �adnego telefonu nie by�o. - Wyt�umacz mi to raz jeszcze - nalega�a Livia przez telefon, siedz�c w swoim domu w Boccadasse ko�o Genui. - Ale co niby mia�bym ci wyt�umaczy�, Livio? Ju� raz powiedzia�em i mog� tylko powt�rzy� to samo: dokumenty adopcyjne Francois nie s� jeszcze gotowe, pojawi�y si� nieoczekiwane przeszkody. Tymczasem stary, dobry kwestor, kt�ry kiedy tylko m�g�, to za�atwia� mi wszystko od r�ki, przeszed� na emerytur�, wi�c nie mog� ju� liczy� na jego pomoc. Musimy uzbroi� si� w cierpliwo��. - Nie mia�am na my�li adopcji - odpar�a lodowatym g�osem Livia. - Ach, nie? A wi�c co mia�a� na my�li? - Nasz �lub. Mo�emy si� pobra�, a formalno�ci zwi�zane z adopcj� b�d� toczy�y si� w�asnym trybem. Te dwie sprawy nie s� od siebie zale�ne. - Pewnie, �e nie s� - przytakn�� Montalbano, kt�ry czu�, �e grunt nieuchronnie zaczyna mu si� pali� pod stopami. - Chc� jasnej odpowiedzi na pytanie, kt�re ci teraz zadam - ci�gn�a nieub�aganie Livia. - Za��my, �e adopcja oka�e si� niemo�liwa. Jak s�dzisz, czy wtedy i tak si� pobierzemy, czy nie? Pot�ny i nag�y grzmot przyni�s� mu wybawienie. - Co to by�o? - spyta�a Livia. - Grzmot. Mamy tu potworn� bu... Od�o�y� s�uchawk� i wyci�gn�� sznur z gniazdka. Nie m�g� zasn��. Kr�ci� si� w ��ku i wierci�, raz po raz zapl�tuj�c si� w prze�cierad�o. Oko�o drugiej pogodzi� si� z my�l�, �e tej nocy nie za�nie. Wsta�, ubra� si�, wzi�� sk�rzany plecak, podarowany mu jaki� czas temu przez pewnego w�amywacza, z kt�rym niebawem si� zaprzyja�ni�, wsiad� do samochodu i ruszy�. Burza przybiera�a na sile, od b�yskawic robi�o si� jasno jak w dzie�. Na wysoko�ci twingo zjecha� pod drzewa i wy��czy� reflektory. Ze schowka wyj�� pistolet, r�kawiczki i latark�. Odczeka�, a� deszcz si� przerzedzi, kilkoma susami przeskoczy� szos�, podbieg� alejk� do willi i przywar� do drzwi. Nacisn�� guzik dzwonka i d�ugo trzyma� na nim palec, ale nikt si� nie odezwa�. W�o�y� r�kawiczki i ze sk�rzanego plecaka wyj�� du�� obr�cz, na kt�rej zawieszonych by�o kilkana�cie wytrych�w o r�nym kszta�cie. Przy trzeciej pr�bie drzwi si� otworzy�y - nie by�y zamkni�te na klucz, tylko zatrza�ni�te. Wszed� i zn�w zatrzasn�� je za sob�. Po ciemku pochyli� si�, zdj�� przemoczone buty i stan�� na pod�odze w samych skarpetkach. W��czy� latark�, kieruj�c �wiat�o na parkiet. Znajdowa� si� w przestronnej jadalni, do kt�rej przylega� salon. Meble pachnia�y lakierem, wszystko by�o nowe, czyste i utrzymane w nieskazitelnym porz�dku. Jedne drzwi prowadzi�y do kuchni, kt�ra b�yszcza�a, jakby wyj�to j� prosto z reklamy, drugie do �azienki, kt�ra l�ni�a tak, jak gdyby nikt jeszcze nigdy z niej nie korzysta�. Wszed� powoli na schody. Na pi�trze by�o troje zamkni�tych drzwi. Za pierwszymi, kt�re otworzy�, ujrza� schludny pokoik go�cinny. Drugie prowadzi�y do �azienki, wi�kszej ni� ta na parterze, za to ju� troch� zaba�aganionej. R�owy szlafrok frotte le�a� niedbale na ziemi, jak gdyby kto� zrzuci� go z siebie w po�piechu. Trzeci pok�j okaza� si� g��wn� sypialni� w�a�cicieli. A w�a�cicielk� by�a zapewne m�oda jasnow�osa kobieta, kl�cz�ca nago, z brzuchem opartym o kraw�d� ��ka, z roz�o�onymi ramionami, z twarz� wci�ni�t� w prze�cierad�o, podarte na strz�py paznokciami w konwulsjach �mierci przez uduszenie. Montalbano podszed� do zw�ok, zdj�� r�kawiczk� i lekko dotkn�� martwego cia�a: by�o zimne i sztywne. Kobieta musia�a by� pi�kna. Komisarz zszed� na parter, w�o�y� buty, wytar� chusteczk� mokre �lady na pod�odze. Potem opu�ci� dom, zamkn�� drzwi, przeszed� przez jezdni�, wsiad� do samochodu i ruszy�. W drodze powrotnej do Marinelli mocno si� g�owi�, co zrobi�, �eby doprowadzi� do odkrycia morderstwa. Na pewno nie m�g� p�j�� do s�dziego i wyzna�, czego si� dopu�ci�. Lo Bianco wzi�� bezp�atny urlop, �eby pog��bi� nieko�cz�ce si� studia historyczne o swoich domniemanych przodkach, a jego zast�pca, wenecjanin imieniem Nicolo i nazwiskiem Tommaseo, o twarzyczce schorowanego ch�opca, kt�r� skrywa� pod zarostem m�czennika z Belfiore, z uporem powo�ywa� si� na swoje �niezbywalne uprawnienia�. Dopiero w chwili, gdy Montalbano otwiera� drzwi swego domu, przysz�o mu do g�owy stosowne rozwi�zanie. Dzi�ki czemu m�g� wreszcie uci�� sobie porz�dn� drzemk�. 2 Dotar� do komisariatu o wp� do dziewi�tej, �wie�utki i u�miechni�ty. - Czy wiesz, �e kwestor jest szlachcicem? To by�y pierwsze s�owa, jakie Mimi Augello wypowiedzia� na jego widok. - Czy to os�d moralny, czy fakt heraldyczny? - Heraldyczny. - Domy�li�em si� ju� po my�lniku pomi�dzy dwoma cz�onami jego nazwiska. I jak na to zareagowa�e�, Mimi? Tytu�owa�e� go hrabi�, baronem, markizem? Dobrze mu wyliza�e�? - Daj spok�j, Salvo, masz jak�� obsesj�! - Ja?! Fazio powiedzia�, �e podczas rozmowy telefonicznej z kwestorem merda�e� ogonem, a potem pomkn��e� jak strza�a, �eby si� z nim spotka�. - Pos�uchaj, kwestor powiedzia� dos�ownie tak: �Je�eli komisarz Montalbano jest nieosi�galny, niech pan przyjedzie, i to natychmiast�. I co mia�em robi�? Odpowiedzie�, �e nie mog�, bo m�j prze�o�ony si� wkurwi? - Czego chcia�? - Nie by� sam. By�o p� prowincji. Zawiadomi� nas, �e ma zamiar wszystko unowocze�ni� i od�wie�y�. Powiedzia�, �e je�li kto� nie jest w stanie za nim nad��y� w tym przyspieszeniu, mo�e i�� na z�om. Tak w�a�nie powiedzia�: na z�om. Dla wszystkich by�o jasne, �e mia� na my�li ciebie i Sandra Turri z Calascibetty. - Wyt�umacz mi, jak si� tego domy�lili�cie? - Poniewa� kiedy m�wi� o z�omie, popatrzy� przeci�gle najpierw na Turriego, a potem na mnie. - A wykluczasz, �e m�g� mie� na my�li w�a�nie ciebie? - Daj spok�j, Salvo. Przecie� wszyscy wiedz�, �e jest o tobie jak najgorszego zdania. - Czego chcia� pan i w�adca? - Poinformowa�, �e niebawem przy�l� supernowoczesne komputery. Wszystkie komisariaty dostan� po jednym. Za��da�, �eby ka�dy z nas poda� nazwisko funkcjonariusza szczeg�lnie dobrze wprowadzonego w sekrety informatyki. Wi�c poda�em. - Zwariowa�e�? Tu nikt nie zna si� ni chuja na komputerach. Kogo wymieni�e�? - Catarell� - oznajmi� powa�nie, niewzruszenie Mimi Augello. Prawdziwy sabota�. Nagle Montalbano wsta�, podbieg� do swojego zast�pcy i wzi�� go w ramiona. - Wiem wszystko o willi, kt�ra pana interesuje - powiedzia� Fazio, siadaj�c na krze�le przed biurkiem komisarza. - Rozmawia�em z urz�dnikiem gminy, kt�ry zna od podszewki ka�dego mieszka�ca Vigaty. - M�w. - A wi�c teren, na kt�rym stoi willa, nale�a� do doktora Rosaria Licalziego. - Doktora nauk? - Nie, prawdziwego. Lekarza. Zmar� jakie� pi�tna�cie lat temu, pozostawiaj�c posiad�o�� starszemu synowi Emanuele, kt�ry r�wnie� jest lekarzem. - Mieszka w Vigacie? - Nie, mieszka i pracuje w Bolonii. Dwa lata temu Emanuele Licalzi o�eni� si� z dziewczyn� stamt�d. Przyjechali na Sycyli� w podr� po�lubn�. Jak tylko �ona zobaczy�a dzia�k�, wbi�a sobie do g�owy, �e musz� wybudowa� tam will�. I to wszystko. - Czy wiesz, gdzie w tej chwili s� ci Licalzi? - M�� jest w Bolonii, j� trzy dni temu widziano w mie�cie. Robi�a zakupy, �eby urz�dzi� will�. Ma zgni�ozielone twingo. - To, kt�re potr�ci� Gallo. - W�a�nie. Sekretarz powiedzia�, �e nie mo�e przej�� niezauwa�ona. Podobno jest pi�kna. - Nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie zadzwoni�a - powiedzia� Montalbano, kt�ry, kiedy mu zale�a�o, potrafi� by� znakomitym aktorem. - Mam pewne podejrzenia - odpar� Fazio. - Sekretarz zasugerowa�, �e ta kobieta jest... jak by to powiedzie�... taka kumpela. Lubi towarzystwo. - Damskie? - M�skie te� - podkre�li� znacz�co Fazio. - Mo�liwe, �e go�ci u jakiej� rodziny, mo�e przyjechali po ni� swoim samochodem. Zauwa�y, co si� sta�o, dopiero kiedy wr�ci. - To prawdopodobne - odpar� Montalbano, ci�gn�c swoje przedstawienie. Kiedy tylko Fazio wyszed�, komisarz zadzwoni� do pani Clementiny Vasile Cozzo. - Jak si� pani czuje? - Pan komisarz?! Jak mi�o! Jako� leci, dzi�ki Bogu. - Czy m�g�bym wpa��, �eby si� pani pok�oni�? - Jest pan mile widziany w ka�dym momencie. Pani Clementina Vasile Cozzo by�a starsz� kobiet� - sparali�owan�, emerytowan� nauczycielk� szko�y podstawowej, obdarzon� inteligencj� i naturaln� godno�ci�. Komisarz pozna� j� w trakcie skomplikowanego �ledztwa sprzed trzech miesi�cy i od tej pory �ywi� w stosunku do niej synowskie przywi�zanie. Nie m�wi� tego wprost, ale to tak� kobiet� chcia�by wybra� sobie na matk�. W�asn� straci�, kiedy by� bardzo ma�y; w pami�ci mia� tylko co� w rodzaju jej z�otawego po�ysku. - Czy mama mia�a jasne w�osy? - zapyta� kiedy� ojca, pr�buj�c sobie wyja�ni�, dlaczego ca�e wspomnienie o mamie sprowadza si� do jasnego odcienia. - Pszeniczne - odpowiedzia� sucho ojciec. Montalbano mia� zwyczaj odwiedza� pani� Clementin� co najmniej raz w tygodniu. Opowiada� jej o niekt�rych �ledztwach, kt�re w�a�nie prowadzi�, a kobieta, wdzi�czna za wizyt�, kt�ra przerywa�a monotoni� jej dni, prosi�a go do sto�u. Pina, pokoj�wka, by�a osob� zrz�dliw� i w dodatku nie lubi�a Montalbana. Potrafi�a jednak przyrz�dza� wy�mienite posi�ki o rozbrajaj�cej prostocie. Pani Clementina, ubrana bardzo elegancko, w hinduskim jedwabnym szalu na ramionach, przyj�a go w salonie. - Dzi� jest koncert - szepn�a - ale w�a�nie si� ko�czy. Cztery lata temu pani Clementina dowiedzia�a si� od Piny, kt�ra z kolei dowiedzia�a si� od Jolandy, gospodyni maestra Catalda Barbery, �e ten s�ynny skrzypek, kt�ry zajmowa� apartament pi�tro wy�ej, ma wielkie k�opoty podatkowe. Porozmawia�a wi�c o tym z synem, kt�ry pracowa� w nadzorze finansowym Montelusy, i problem, wynik�y zasadniczo z nieporozumienia, zosta� rozwi�zany. Dziesi�� dni p�niej gospodyni Jolanda przynios�a jej bilecik: �Szanowna Pani, chc�c si� odwzajemni� przynajmniej w cz�ci, w ka�dy pi�tek rano, od wp� do dziesi�tej do wp� do jedenastej, b�d� dla Pani gra�. Z wdzi�czno�ci� - Cataldo Barbera�. I tak w ka�dy pi�tek rano pani Clementina zak�ada�a str�j wizytowy, �eby ze swej strony okaza� szacunek dla maestra, po czym sadowi�a si� w niewielkim saloniku, gdzie najlepiej by�o s�ycha� d�wi�ki skrzypiec dochodz�ce z g�ry. I maestro, punktualnie o dziewi�tej trzydzie�ci, zaczyna� sw�j koncert. Wszyscy w Vigacie wiedzieli o istnieniu maestra Catalda Barbery, ale bardzo niewielu widzia�o go na w�asne oczy. Maestro przyszed� na �wiat w Vigacie przed sze��dziesi�ciu pi�ciu laty jako syn kolejarza, ale wyjecha� z miasta, kiedy mia� zaledwie kilka lat, poniewa� jego ojciec zosta� oddelegowany do Katanii. O karierze swego ziomka mieszka�cy Vigaty dowiedzieli si� z gazet: po uko�czonych studiach w klasie skrzypiec Cataldo Barbera szybko zosta� solist� o mi�dzynarodowym rozg�osie. Jednak z niewyja�nionych przyczyn, u szczytu s�awy, wycofa� si� z �ycia publicznego, przyjecha� do Vigaty, tu kupi� apartament i prowadzi� w nim �ycie dobrowolnego wi�nia. - Co teraz gra? - spyta� Montalbano. Pani Clementina poda�a mu kartk� w kratk�. Maestro mia� w zwyczaju przesy�a� jej w przeddzie� koncertu program zapisany o��wkiem. Na ten dzie� zapowiedziane by�y Taniec hiszpa�ski Sarasatego oraz Scherzo-tarantela opus 16 Wieniawskiego. Po zako�czonym koncercie pani Vasile Cozzo w��czy�a telefon do kontaktu, wybra�a jaki� numer, po�o�y�a s�uchawk� na p�ce i zacz�a bi� brawo. Montalbano spontanicznie przy��czy� si� do aplauzu. Nie zna� si� na muzyce, ale jedno wiedzia� na pewno: �e Cataldo Barbera musi by� wielkim artyst�. - Droga pani - zacz�� - moja wizyta nie jest bezinteresowna. Chcia�bym, �eby wy�wiadczy�a mi pani pewn� przys�ug�. Opowiedzia� jej o wszystkim, co wydarzy�o si� poprzedniego dnia - o wypadku, o pomy�ce z pogrzebami, o potajemnej nocnej wizycie w willi, o odkryciu zw�ok. Na zako�czenie opowie�ci zawaha� si�; nie wiedzia�, jak sformu�owa� swoj� pro�b�. Pani Clementina, kt�ra wydawa�a si� to rozbawiona, to znowu przej�ta ca�� histori�, pr�bowa�a mu doda� odwagi: - Dalej, komisarzu, bez skrupu��w. Czeg� to pan ode mnie chce? - Chcia�bym, �eby wykona�a pani anonimowy telefon - wyrzuci� z siebie Montalbano jednym tchem. By� w biurze od dziesi�ciu minut, kiedy Catarella zawiadomi� go, �e dzwoni Mlekko, szef gabinetu kwestora. - Jak idzie, m�j drogi Montalbano? Jak idzie? - Dobrze - odpar� sucho komisarz. - Ciesz� si�, �e znajduj� pana w dobrym zdrowiu - powiedzia� szef gabinetu, znany og�lnie pod przezwiskiem �Mlekko z Mioddem�, jakie zosta�o mu kiedy� nadane w uznaniu jego z�otoustej srogo�ci. - Na rozkaz! - ponagli� go Montalbano. - No w�a�nie. Ot� niespe�na kwadrans temu jaka� kobieta zadzwoni�a na central� kwestury, prosz�c o osobist� rozmow� z panem kwestorem. Bardzo nalega�a. Jednak kwestor by� zaj�ty, wi�c zleci� mi, �ebym odebra� za niego telefon. Kobieta mia�a atak histerii. Krzycza�a, �e w willi w dzielnicy Tre Fontane zosta�a pope�niona zbrodnia. I od�o�y�a s�uchawk�. Kwestor prosi, �eby na wszelki wypadek pan tam pojecha� i z�o�y� mu sprawozdanie. Kobieta powiedzia�a r�wnie�, �e will� �atwo mo�na rozpozna�, poniewa� stoi przed ni� zgni�ozielone twingo. - Bo�e! - wykrzykn�� Montalbano, przechodz�c do swojej roli, skoro pani Clementina Vasile Cozzo swoj� odegra�a wy�mienicie. - Co takiego? - spyta� zaciekawiony Mlekko. - Niezwyk�y zbieg okoliczno�ci! - powiedzia� Montalbano, tonem g�osu wyra�aj�c zdziwienie. - Potem panu wyja�ni�. - Halo? M�wi komisarz Montalbano. Czy rozmawiam z s�dzi� Tommaseo? - Tak. Dzie� dobry. S�ucham. - Szef gabinetu kwestora poinformowa� mnie w�a�nie, �e otrzyma� anonimowy telefon od osoby, kt�ra zg�osi�a zab�jstwo w willi na terytorium Vigaty. Poleci� mi, �ebym sprawdzi�. Zaraz tam jad�. - Czy aby nie chodzi o g�upi �art? - Wszystko jest mo�liwe. Chcia�em powiadomi� o tym pana w pe�nym poszanowaniu pa�skich niezbywalnych uprawnie�. - Znakomicie - powiedzia� z ukontentowaniem s�dzia Tommaseo. - Czy mam pa�sk� zgod� na wszcz�cie post�powania? - Naturalnie. I je�li naprawd� zosta�a tam pope�niona zbrodnia, prosz� mnie natychmiast powiadomi� i czeka� na m�j przyjazd. Zawo�a� Fazia, Galla i Galluzza i powiedzia� im, �e pojad� z nim do dzielnicy Tre Fontane sprawdzi�, czy zosta�o tam pope�nione morderstwo. - Czy to ta sama willa, kt�r� pan si� interesowa�? - spyta� zdziwiony Fazio. - Ta sama, gdzie rozwalili�my twingo? - dorzuci� Gallo, patrz�c zdumionym wzrokiem na prze�o�onego. - Tak - odpowiedzia� obydwu naraz komisarz, przybieraj�c pokorny wyraz twarzy. - Ale� pan ma nosa! - wykrzykn�� Fazio z podziwem. Ledwo ruszyli, Montalbano mia� ju� tego powy�ej uszu. Do�� farsy, kt�r� musia� odegra�, udaj�c zaskoczenie na widok zw�ok, do�� s�dziego, kt�ry b�dzie zawraca� mu g�ow�, do�� lekarza, s�d�wki, kt�rej funkcjonariusze potrafili przyjecha� na miejsce zbrodni po wielu godzinach. Postanowi� przyspieszy� tempo. - Podaj mi telefon kom�rkowy - powiedzia� do Galluzza, kt�ry siedzia� przed nim. Prowadzi�, rzecz jasna, Gallo. Wybra� numer s�dziego Tommaseo. - M�wi Montalbano. Panie s�dzio, ten telefon to nie by� �art. Niestety, w willi znale�li�my zw�oki kobiety. Reakcje tych, kt�rzy siedzieli w samochodzie, by�y rozmaite. Gallo skr�ci� kierownic�, zjecha� na pas dla samochod�w jad�cych w przeciwnym kierunku, otar� si� o ci�ar�wk� wype�nion� metalowymi deklami, zakl�� i wr�ci� na w�a�ciwy pas. Galluzzo poderwa� si�, przekr�ci� na oparciu, wyba�uszy� oczy i z otwartymi ustami spojrza� na prze�o�onego. Fazio wyra�nie zesztywnia�, patrzy� przed siebie bez wyrazu. - Ju� jad� - powiedzia� s�dzia Tommaseo. - Prosz� mi dok�adnie powiedzie�, gdzie jest ten dom. Montalbano, kt�ry mia� do�� coraz bardziej, poda� telefon Gallowi. - Wyt�umacz mu, gdzie to jest. Potem zawiadom doktora Pasquano i s�d�wk�. Fazio odezwa� si� dopiero w chwili, gdy zatrzymali si� za zgni�ozielonym twingo. - Czy za�o�y� pan chocia� r�kawiczki? - Tak - powiedzia� Montalbano. - W ka�dym razie dla bezpiecze�stwa, kiedy tylko wejdziemy, prosz� dotyka� wszystkiego go�ymi r�kami. Niech pan zostawi tyle odcisk�w, ile si� da. - W�a�nie mia�em zamiar tak zrobi� - skwitowa� komisarz. Po wczorajszej burzy z wetkni�tej pod wycieraczk� karteczki zosta�o bardzo niewiele. Numer telefonu zmy�a woda. - Wy dwaj przeszukajcie parter - powiedzia� komisarz do Galla i Galluzza. W towarzystwie Fazia wszed� na pi�tro. W �wietle elektrycznym cia�o kobiety nie wywar�o na nim tak silnego wra�enia jak wczorajszej nocy, kiedy je ujrza� w nik�ym blasku latarki: wydawa�o si� mniej prawdziwe, cho� na pewno nie wygl�da�o jak manekin. Sztywne, sinobia�e, przypomina�o gipsowe odlewy ofiar kataklizmu w Pompejach. Nie mo�na by�o dostrzec twarzy kobiety, poniewa� by�a wci�ni�ta w po�ciel, lecz wida� by�o, �e musia�a stawia� �mierci zaciek�y op�r. K�pki jasnych w�os�w by�y rozproszone po rozdartym prze�cieradle, na plecach i tu� pod karkiem widoczne by�y granatowe krwiaki. Morderca musia� u�y� ca�ej si�y, by przycisn�� jej twarz do materaca tak mocno, �e nie mog�a si� ju� przedosta� do ust nawet stru�ka powietrza. Z parteru nadeszli Gallo i Galluzzo. - Na dole chyba wszystko w porz�dku - powiedzia� Gallo. Ale przecie� tu by�a m�oda kobieta, zamordowana, naga, w pozycji, kt�ra wywo�ywa�a nieodparcie obsceniczne skojarzenia - zastyg�a, pogwa�cona intymno��, wystawiona na widok policyjnych oczu. Jak gdyby chcia� jej zwr�ci� minimum osobowo�ci i godno�ci, komisarz spyta� Fazia: - Powiedzieli ci, jak si� nazywa? - Tak, pani Licalzi. Mia�a na uni� Michela. Poszed� do �azienki, podni�s� z pod�ogi r�owy szlafrok, zani�s� go do sypialni i przykry� cia�o. Zszed� na parter. Gdyby Michela Licalzi prze�y�a, mia�aby jeszcze sporo roboty z urz�dzaniem domku. W k�cie salonu, oparte o �cian�, sta�y dwa zrolowane dywany. Wersalka i fotele by�y owini�te fabrycznie w celofan, na nierozpakowanej pace le�a� blatem do do�u stolik. Jedyn� rzecz�, kt�ra wydawa�a si� uporz�dkowana, by� przeszklony kredens, zastawiony tradycyjnymi bibelotami na pokaz: dwoma starymi wachlarzami, kilkoma porcelanowymi figurkami, zamkni�tym futera�em na skrzypce, pi�knymi i rzadkimi muszlami. Pierwsza przyjecha�a s�d�wka. Dawnego szefa grupy, Jacomuzziego, kwestor Bonetti-Alderighi zast�pi� m�odym doktorem Arqua, przeniesionym tutaj z Florencji. Jacomuzzi by� nie tylko szefem s�d�wki, lecz przede wszystkim niepoprawnym ekshibicjonist�, kt�ry g��wnie pozowa� fotografom, operatorom i dziennikarzom. Montalbano, kiedy chcia� z niego zakpi�, nazywa� go �Pippo Baudo�. W znaczenie bada� s�d�wki dla wynik�w dochodzenia Jacomuzzi w g��bi serca zanadto nie wierzy�: twierdzi�, �e intuicja i rozum pr�dzej czy p�niej i tak doprowadz� do prawdy, nawet bez wsparcia mikroskop�w i analiz. Dla Bonetti-Alderighiego by�y to czyste herezje, wi�c pozby� si� go tak szybko, jak tylko m�g�. Vanni Arqua wygl�da� jak bli�niak Harolda Lloyda: w�osy mia� zawsze potargane, ubiera� si� jak roztargnieni naukowcy z film�w z lat trzydziestych i mia� nabo�ny stosunek do nauki. W Montalbanie nie budzi� pozytywnych uczu�, za co Arqua odwzajemnia� mu si� r�wnie serdeczn� antypati�. S�d�wka przyby�a w pe�nym sk�adzie dwoma samochodami, kt�re nadjecha�y na sygnale, jak w Teksasie. O�miu facet�w, wszyscy w cywilu, zacz�o wy�adowywa� z baga�nik�w skrzynie i kasety. Przypominali ekip� filmow�, kt�ra przygotowuje si� do zdj��. Kiedy Arqua wszed� do salonu, Montalbano nawet si� z nim nie przywita�, tylko wskaza� kciukiem, �e to, co mog�o ich interesowa�, znajduje si� na pi�trze. Jeszcze reszta ekipy nie zd��y�a si� zjawi�, kiedy Montalbano us�ysza� g�os Arqua. - Przepraszam, komisarzu, czy zechce pan wej�� tu na chwil�? Gdy znalaz� si� w sypialni, poczu� przeszywaj�ce spojrzenie dow�dcy s�d�wki. - Kiedy odkry� pan zw�oki, to wygl�da�y tak samo jak teraz? - Nie - odpar� Montalbano z zadowoleniem. - By�y nagie. - A sk�d pan wzi�� ten szlafrok? - Z �azienki. - Na Boga! Prosz� pouk�ada� wszystko, jak by�o przedtem! Naruszy� pan obraz ca�o�ci! To skandal! Montalbano bez s�owa podszed� do zw�ok, zdj�� szlafrok i zarzuci� go sobie na rami�. - O, w mord�, ch�opaki! Ale dupa! Okrzyk ten wyrwa� si� fotografowi s�d�wki, oble�nemu facetowi w typie paparazza, z koszulk� wy�a��c� ze spodni. - No to skorzystaj, je�li masz ochot� - powiedzia� spokojnie komisarz. - Ju� jest we w�a�ciwej pozycji. Fazio, kt�ry dobrze zna� niebezpiecze�stwo, jakie cz�sto si� kry�o za kontrolowanym spokojem Montalbana, zrobi� krok w jego kierunku. Komisarz spojrza� doktorowi Arqua w oczy: - Teraz ju� rozumiesz, kutasie, dlaczego to zrobi�em? I wyszed� z pokoju. W �azience szybko obmy� sobie twarz, rzuci� na pod�og� szlafrok mniej wi�cej tam, gdzie go znalaz�, i wr�ci� do sypialni. - B�d� zmuszony donie�� o tym kwestorowi - powiedzia� lodowato Arqua. G�os Montalbana sta� si� ju� zupe�nie lodowaty. - Nie w�tpi�, �e doskonale si� zrozumiecie. - Komisarzu, ja, Gallo i Galluzzo wyjdziemy, �eby zapali�. Tutaj tylko przeszkadzamy tym z s�d�wki. Montalbano nawet nie odpowiedzia�, tak by� pogr��ony w my�lach. Wsta� i wyszed� z salonu. Na parterze zd��y� si� ju� rozejrze� i nie znalaz� nic, co by go zainteresowa�o. Na wszelki wypadek wr�ci� na chwil� do spl�drowanej przez s�d�wk� sypialni i sprawdzi� ponownie co�, co zastanowi�o go poprzednim razem. Przed will� do��czy� do pal�cych. Fazio w�a�nie sko�czy� rozmawia� przez telefon kom�rkowy. - Kaza�em sobie poda� numer telefonu i bolo�ski adres jej m�a - wyja�ni�. - Komisarzu - powiedzia� Galluzzo. - Rozmawiali�my tu tak we trzech o czym� dziwnym... - Szafa w sypialni jest jeszcze spakowana. Zajrza�em nawet pod ��ko - doda� Gallo. - A ja do wszystkich pokoi. Ale... Fazio, kt�ry mia� w�a�nie wyci�gn�� wniosek, na widok wyci�gni�tej r�ki prze�o�onego ugryz� si� w j�zyk. - ...ale nigdzie nie wida� ubra� tej kobiety - doko�czy� Montalbano. 3 Przyjecha�a karetka, a za ni� samoch�d doktora Pasquano, patomorfologa. - Id� sprawdzi�, czy s�d�wka ju� wysz�a z sypialni - poleci� Montalbano Galluzzowi. - Dzi�kuj� - powiedzia� doktor Pasquano. Jego dewiz� by�o �oni albo ja�, gdzie �oni� oznacza�o s�d�wk�. Nie znosi� ju� Jacomuzziego i jego bandy partaczy, lecz do doktora Arqua i jego nader skrupulatnych wsp�pracownik�w �ywi� niech�� zgo�a nieopisan�. - Du�o pracy? - zapyta� komisarz. - Drobnostka. Pi�� trup�w w ci�gu ca�ego tygodnia. Tak �le to jeszcze nigdy nie by�o. Jak kryzys, to kryzys. Wr�ci� Galluzzo i poinformowa�, �e s�d�wka przemie�ci�a si� do �azienki i ubikacji, wi�c droga jest wolna. - Zaprowad� doktora i przyjd� tu z powrotem. - Montalbano zwr�ci� si� tym razem do Galla. Pasquano rzuci� mu wdzi�czne spojrzenie; podczas pracy naprawd� lubi� by� sam. Po up�ywie p� godziny nadjecha�o pokiereszowane auto s�dziego, kt�ry zdecydowa� si� wcisn�� hamulec dopiero w chwili, gdy zd��y� potr�ci� jeden z samochod�w s�d�wki. Nicolo Tommaseo wysiad� ca�y spocony. Szyj� mia� nabrzmia�� jak wisielec i czerwon� jak kogut. - Co za potworna droga! Mia�em dwa wypadki! - obwie�ci� urbi et orbi. Wszyscy wiedzieli, �e prowadzi jak na�pany pies. Montalbano postanowi� nie od razu dopu�ci� go do Pasquana. - Panie s�dzio, chc� panu opowiedzie� ciekawe zdarzenie. I opowiedzia� mu fragment wydarze� z dnia poprzedniego, pokaza� efekt uderzenia w twingo, podetkn�� pod nos strz�pek pozosta�y z karteczki, na kt�rej zapisa� numer telefonu i kt�r� wsun�� pod wycieraczk�. Wyzna� te�, �e od razu zacz�� si� czego� domy�la�. Anonimowy telefon do kwestury dola� tylko oliwy do i tak ju� �ywego ognia jego podejrze�. - C� za ciekawy splot okoliczno�ci! - zawo�a� s�dzia Tommaseo, jednak bez wielkiego entuzjazmu. Kiedy tylko zobaczy� nagie cia�o zamordowanej, stan�� jak wryty. Widok zrobi� wra�enie r�wnie� na Montalbanie. Doktorowi Pasquano uda�o si� przekr�ci� g�ow� kobiety tak, �e mo�na by�o zobaczy� jej twarz, dotychczas wci�ni�t� w prze�cierad�o. Oczy wr�cz wychodzi�y z orbit, wyra�aj�c potworny b�l i przera�enie. W �miertelnych spazmach musia�a przygry�� sobie j�zyk, bo z ust �cieka�a stru�ka krwi. Doktor Pasquano wyprzedzi� znienawidzone pytanie. - Umar�a w nocy ze �rody na czwartek. Po autopsji b�d� m�g� poda� bardziej szczeg�owe informacje. - A jak umar�a? - spyta� Tommaseo. - Nie wida�? Morderca przycisn�� jej twarz do materaca i trzyma�, a� si� udusi�a. - Musia� by� bardzo silny. - To wcale nie jest takie pewne. - Czy mia�a stosunek przed �mierci� lub po niej? - Jeszcze nie ustali�em. W g�osie s�dziego zabrzmia�o co�, co kaza�o komisarzowi skierowa� na niego wzrok. By� ca�y zlany potem. - Niewykluczone, �e dopuszczono si� wr�cz aktu sodomii - docieka� z rozognionymi oczami. S�dzia Tommaseo najwyra�niej czerpa� z takich opowie�ci jak�� skryt� przyjemno��. Montalbanowi przysz�o nagle do g�owy zdanie, jakie Alessandro Manzoni napisa� o innym, znacznie bardziej s�ynnym Nicolo Tommaseo: �Ten Tommaseo stoi jedn� nog� w zakrystii, a drug� w burdelu�. C�, widocznie ta obsesja mia�a charakter dziedziczny. - O wszystkim poinformuj�, do widzenia. - Doktor Pasquano szybko si� po�egna�, �eby unikn�� kolejnych pyta�. - Wed�ug mnie morderstwo pope�ni� maniak, kt�ry zaskoczy� ofiar� w chwili, gdy ta udawa�a si� do ��ka - orzek� stanowczo s�dzia Tommaseo, nie odrywaj�c oczu od zw�ok. - Prosz� zwa�y�, panie s�dzio, �e nie ma �lad�w w�amania. By�oby dziwne, gdyby naga kobieta podesz�a do drzwi, �eby otworzy� maniakowi i przyj�� go nast�pnie w sypialni. - Co to za rozumowanie! Mog�a si� zorientowa�, �e ten cz�owiek jest maniakiem, dopiero w chwili, gdy... Rozumie pan? - Ja stawia�bym raczej na dramat nami�tno�ci - powiedzia� Montalbano, kt�ry wyra�nie zaczyna� si� dobrze bawi�. - Czemu nie, czemu nie? - podchwyci� Tommaseo i podrapa� si� po brodzie. - Musimy pami�ta�, �e anonimowy telefon pochodzi� od kobiety. Mo�e to zdradzana �ona? A propos, czy wie pan, jak mo�na si� skontaktowa� z m�em ofiary? - Tak, Fazio ma numer telefonu - odpowiedzia� komisarz, kt�rzy od razu poczu� ucisk w sercu. Nie cierpia� by� zwiastunem z�ych wiadomo�ci. - Prosz� mi poda�, zawiadomi� go osobi�cie - powiedzia� s�dzia. Nicolo Tommaseo mia� wi�c w zapasie ca�� gam� perwersji. Lubi� r�wnie� wciela� si� w kruka. - Czy mo�emy j� zabra�? - spyta� kto� z za�ogi ambulansu, wchodz�c do sypialni. Min�a jeszcze godzina, zanim ci z s�d�wki sko�czyli si� uwija� i odjechali. - I co teraz? - spyta� Gallo, kt�ry wyra�nie pozostawa� po urokiem tego pytania. - Zamknij drzwi i wracamy do Vigaty. Jestem g�odny �e nie wiem - odpar� komisarz. Adelina zostawi�a mu w lod�wce cud nad cudy: sos koralowy, przyrz�dzony z jajeczek langusty, i je�owce, kt�rymi mia� doprawi� spaghetti. Postawi� wod� na gazie i czekaj�c, a� si� zagotuje, zadzwoni� do Nicolo Zito, zaprzyja�nionego dziennikarza Retelibery, jednej z dw�ch prywatnych stacji telewizyjnych z siedzib� w Montelusie. Druga, Televigata, kt�rej serwis informacyjny prowadzi� szwagier Galluzza, wykazywa�a sympatie prorz�dowe bez wzgl�du na to, kto w rz�dzie zasiada�. Retelibera od zawsze by�a zorientowana na lewo, wi�c przy lewicowym rz�dzie, kt�ry teraz sprawowa� w�adz�, stacje niczym by si� nie r�ni�y, gdyby nie przenikliwa, ironiczna inteligencja Nicolo, dziennikarza o w�osach r�wnie czerwonych jak jego pogl�dy. - Nicolo? M�wi Montalbano. Zosta�o pope�nione morderstwo, ale... - ...ale nie mog� powiedzie�, �e to ty je odkry�e�. - Anonimowy telefon. Jaka� kobieta zadzwoni�a dzi� rano do kwestury w Montelusie i powiedzia�a, �e w domu w dzielnicy Tre Fontane pope�niono morderstwo. Okaza�o si�, �e to prawda. Ofiar� by�a m�oda, �adna i naga kobieta. - O w mord�! - Nazywa�a si� Michela Licalzi. - Masz zdj�cie? - Nie. Morderca zabra� ze sob� torb� i ubrania. - A po co? - Nie wiem. - A wi�c sk�d wiecie, �e zamordowana to Michela Licalzi? Kto� j� zidentyfikowa�? - Nie. Szukamy m�a, kt�ry mieszka w Bolonii. Zito zacz�� wypytywa� o jeszcze inne szczeg�y i Montalbano je poda�. Kiedy woda zacz�a wrze�, Montalbano wrzuci� makaron. Us�yszawszy dzwonek telefonu, komisarz przez chwil� si� waha�, czy powinien odebra�, czy nie. Ba� si�, �e wywi��e si� d�uga rozmowa, kt�r� trudno mu b�dzie uci��, a w tym czasie makaron si� rozgotuje. Zmarnowa� sos koralowy rozgotowanym spaghetti to by�aby katastrofa. Machn�� r�k�. Nie chc�c, by kolejne dzwonki zak��ca�y mu spok�j ducha, niezb�dny do kontemplacji najsubtelniejszych prze�y� smakowych, wy��czy� telefon. Po godzinie, zadowolony z siebie i gotowy na podb�j �wiata, zn�w w��czy� telefon. I natychmiast musia� podnie�� s�uchawk�. - Halo? - Halo, czy to pan komisarz we w�asnej pana komisarza osobie? - W osobistej, Catarella. Co jest? - To jest, panie komisarzu, �e dzwoni� s�dzia Tolomeo. - Tommaseo, Catarella, ale to niewa�ne. Czego chcia�? - Rozmawia� osobi�cie z osob� pana komisarza. Dzwoni� przynajmniej cztery razy. I powiedzia�, �eby pan zadzwoni� do niego we w�asnej osobie. - Dobrze. - Aha, panie komisarzu, musz� pana powiadomi� o rzeczy najwy�szej wagi. Zadzwoni� do mnie z kwestury w Montelusie pan komisarz, kt�ry z nazwiska si� nazywa Tontona. - Tortona. - Jak go zwal, tak go zwal, ale to musi by� ten. M�wi, �e musz� chodzi� na konkurs informatyczno�ci. Co pan na to? - Mi�o mi, Catarella. Chod� na ten kurs, wyspecjalizujesz si�. Do informatyczno�ci wydajesz mi si� wr�cz wymarzony. - Dzi�kuj�, panie komisarzu. - S�dzia Tommaseo? M�wi Montalbano. - Szuka�em pana wsz�dzie. - Prosz� wybaczy�, by�em bardzo zaj�ty. Pami�ta pan dochodzenie w sprawie zw�ok znalezionych tydzie� temu w wodzie? Wydaje mi si�, �e stosownie powiadomi�em o nim pana s�dziego. - I co, s� jakie� nowo�ci? - Absolutnie �adnych. Montalbano us�ysza� martw� cisz�. Dopiero co zako�czona wymiana zda� by�a zupe�nie bez sensu. Jednak, zgodnie z przewidywaniami, s�dzia nie zastanawia� si� nad tym zbyt d�ugo. - Chcia�em panu powiedzie�, �e uda�o mi si� skontaktowa� z Boloni�, z m�em ofiary, doktorem Licalzim, i powiadomi�em go, oczywi�cie z nale�ytym taktem, o feralnym zdarzeniu. - Jak zareagowa�? - Jak by to panu powiedzie�...? Dziwnie. Nawet nie spyta�, jak umar�a �ona, kt�ra by�a przecie� m�od� osob�. Musi by� zimnym typem, nie wywar�o to na nim prawie �adnego wra�enia. Doktor Licalzi podebra� krukowi padlin�. Rozczarowanie s�dziego, �e nie m�g� si� nacieszy�, przynajmniej przez telefon, dramatycznym potokiem lament�w i krzyk�w, wyczuwa�o si� wr�cz namacalnie. - W ka�dym razie powiedzia� mi, �e dzisiaj nie b�dzie m�g� absolutnie opu�ci� szpitala. Ma zaplanowane operacje, a jego zast�pca jest chory. Jutro rano o si�dmej pi�� wyleci samolotem do Palermo. Zak�adam wi�c, �e b�dzie w pa�skim komisariacie ko�o po�udnia. To wszystko, o czym chcia�em pana poinformowa�, komisarzu. - Dzi�kuj�, panie s�dzio. W samochodzie, w drodze do komisariatu, Gallo powiedzia� mu, �e Fazio wys�a� Germana po potr�cone twingo i postawi� je w naszym gara�u. - �wietnie. Pierwszy do jego gabinetu wszed� Mimi Augello. - Nie przychodz� do ciebie w sprawach s�u�bowych. Pojutrze, czyli w niedziel�, z samego rana, jad� do siostry. Mo�e masz ochot� zabra� si� ze mn� do Francois? Wr�ciliby�my wieczorem. - Mam nadziej�, �e mi si� uda. - Postaraj si�. Siostra da�a mi do zrozumienia, �e chce z tob� porozmawia�. - O Francois? - Tak. Montalbano zas�pi� si�. Gdyby siostra Augella i jej m�� poinformowali go, �e nie mog� ju� zajmowa� si� ma�ym, mia�by nie lada problem. - Postaram si�, Mimi. Dzi�kuj�. - Komisarz Montalbano? M�wi Clementina Vasile Cozzo. - Bardzo mi mi�o. - Prosz� odpowiedzie� kr�tkim �tak� albo kr�tkim �nie�: czy dobrze si� spisa�am? - Doskonale. Czyli tak. - Prosz� odpowiada� tylko �tak� albo �nie�. Czy przyjdzie pan dzisiaj do mnie na kolacj� ko�o dziewi�tej? - Tak. Fazio wszed� do komisariatu z min� zwyci�zcy. - Wie pan co, komisarzu? Dr�czy�o mnie jedno pytanie: je�eli dom Licalzich nie by� jeszcze gotowy i pani Michela korzysta�a z niego tylko sporadycznie, to gdzie nocowa�a, kiedy przyje�d�a�a z Bolonii do Vigaty? Zadzwoni�em wi�c do kwestury w Montelusie, do kolegi, kt�ry sprawdza meldunki w hotelach, i otrzyma�em odpowied�. Pani Michela Licalzi zatrzymywa�a si� zawsze w hotelu �Jolly� w Montelusie. Ostatnio zameldowa�a si� tam siedem dni temu. Fazio wyrwa� go z odr�twienia. Montalbano obiecywa� sobie, �e zadzwoni do Bolonii, do doktora Licalziego, kiedy tylko znajdzie si� w komisariacie, ale zapomnia� - to, co Mimi Augello wspomnia� o Francois, troch� go zaniepokoi�o. - Pojedziemy od razu? - spyta� Fazio. - Chwila. Zupe�nie nieuzasadniona my�l przelecia�a mu b�yskawicznie przez g�ow�, pozostawiaj�c za sob� leciutki zapach diabelskich perfum - sw�d siarki. Wzi�� od Fazia numer telefonu Licalziego, zapisa� go na karteczce, kt�r� od razu schowa� do kieszeni, i zadzwoni�. - Szpital? M�wi Montalbano, jestem komisarzem policji w Vigacie. Chcia�bym rozmawia� z doktorem Emanuele Licalzim. - Prosz� zaczeka�. Czeka� pos�usznie i cierpliwie. I kiedy ju� cierpliwo�� prawie go opu�ci�a, odezwa�a si� recepcjonistka. - Profesor Licalzi jest na sali operacyjnej. Prosz� spr�bowa� za p� godziny. - Zadzwoni� do niego po drodze - powiedzia� do Fazia. - We� ze sob� kom�rk�. Zadzwoni� do s�dziego Tommaseo, poinformowa� go o odkryciu Fazia. - Ach, zapomnia�em panu powiedzie�! - zawo�a� Tommaseo. - Spyta�em doktora o adres, pod kt�rym jego �ona zatrzymywa�a si� tutaj. Powiedzia�, �e go nie zna, �e to zawsze ona do niego dzwoni�a. Montalbano poprosi�, �eby s�dzia przygotowa� nakaz rewizji, po kt�ry natychmiast mia� pos�a� Galla. - Fazio, wiesz, jak� specjalizacj� ma doktor Licalzi? - Tak. Chirurg ortopeda. W po�owie drogi pomi�dzy Vigat� a Montelus� komisarz ponownie zadzwoni� do szpitala w Bolonii. Po nied�ugim oczekiwaniu us�ysza� g�os stanowczy, lecz ludzki. - Licalzi, s�ucham. - Przepraszam, �e przeszkadzam, profesorze. Nazywam si� Salvo Montalbano, jestem komisarzem policji w Vigacie. Zajmuj� si� zab�jstwem pa�skiej �ony. Przede wszystkim prosz� przyj�� szczere wyrazy wsp�czucia. - Dzi�kuj�. Ani s�owa wi�cej, ani s�owa mniej. Komisarz poj��, �e inicjatywa nale�y wy��cznie do niego. - Powiedzia� pan dzi� s�dziemu, �e nie zna adresu, pod kt�rym �ona si� tu zatrzymywa�a. - To prawda. - Nie mo�emy go znale��. - Pomi�dzy Montelus� a Vigat� jest chyba ograniczona liczba hoteli, prawda? Profesor Licalzi n