14920

Szczegóły
Tytuł 14920
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14920 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14920 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14920 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janet Dailey ALASKA Przełożyła Zuzanna Maj Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1994 Tytuł oryginału THE GREAT ALONE Copyright © 1986 by Janbill, Ltd. Redaktor Danuta Mieszkowska-Mirska Ilustracja na okładce Agencja EAST NEWS Projekt okładki, skład i łamanie ЕШШШШ] Grafik: Mariusz Gładysz For the Polish translation Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-86133-44-9 Czy byłeś kiedyś w Wielkiej Samotni Oświetlonej białym blaskiem księżyca, Gdzie oblodzone chmwy otaczały cię Krzycząca^ ciszą... I tylko wycie północnych wilków Towarzyszyło biwakowi na mrozie... Półżywy kształt w umarłym świecie Gorączki złota The Shooting ofDan McGrex Robert Service уч Wstęp г odczas gdy Ameryka zasiedlała nowe tereny kierując swą ekspansję na zachód, Rosja rozszerzała terytorium posuwając się na wschód. Od najdawniejszych czasów jedynym towarem, którego Rosja miała nadmiar i mogła nim handlować, zarówno z Europą, jak i Chinami, były futra - sobole, gronostaje, lisy, skóry niedźwiedzie, z wilków i rosomaków. Wszystko przeliczano wówczas na futra: podatki, pensje, grzywny i nagrody w ten sposób właśnie wypłacano. To promyszlennik lub raczej promyszłennicy - plemię coureurs des bois - których porównać można do amerykańskich traperów, zajmowali się eksploatacją tych naturalnych bogactw. Mimo że w kraju panowało wówczas poddaństwo, a chłopi zmuszeni byli do pańszczyźnianej uprawy ziemi dla swoich panów, owi wybrańcy mogli swobodnie poruszać się podróżując w grupach, wybierając własnych przywódców, dzieląc pomiędzy siebie zyski z polowań, a ich wyprawy finansowane były przez kupców. Opanowywali kolejno nowe tereny łowieckie, aż dotarli do najbogatszej w futra, niezmierzonej, prawie bezludnej Syberii. Promyszłennicy, jak zwiadowcy, przeprowadzali rekonesans; za nimi szli Kozacy. Ci wojownicy ze stepów nad Morzem Czarnym najwyżej cenili sobie wolność, rabowali równie często, jak handlowali, stanowiąc raczej klasę społeczną niż grupę etniczną. Dotarli do Pacyfiku w XVII wieku i usłyszeli pogłoski o wielkiej ziemi za wodą, na wschodzie. W tym samym czasie naukowcy w Europie głosili pogląd, że Azja i Ameryka stykają się w jakimś punkcie na północy. Piotr Wielki wysłał na nie znane wówczas wody północnego Pacyfiku 8 Janet Dailey i Oceanu (Morza) Arktycznego pierwszą ekspedycję, która miała zbadać, czy kontynenty te są połączone. W lipcu 1728 roku Duńczyk Vitus Bering - służący w rosyjskiej flocie - wyruszył statkiem o nazwie Światy Gabriel na morze, które w przyszłości nosić miało jego imię. Podróż rozpoczął ze zbudowanej przez siebie stoczni u ujścia rzeki Kamczatki. Powrócił już po dwóch miesiącach przekonany, że żaden ląd nie łączy obu kontynentów. Nie miał jednak na to dowodów. Znacznie większą, bardziej wszechstronną wyprawę zarządziła caryca Elżbieta. Przetransportowanie wszystkich ludzi, wyposażenia i zapasów żywności przez Syberię zajęło osiem lat. Trzeba też było wybudować dwa rejowce Święty Piotr, później pod komendą Vitusa Beringa, i Święty Paweł, którym dowodził Rosjanin, Aleksiej Czirikow. W czerwcu 1741 roku oba statki wypłynęły z Zatoki Awaczyńskiej na półwyspie Kamczatka. Po dwóch tygodniach żeglugi Święty Piotr i Święty Paweł zostały rozdzielone przez deszcze i mgły. Przypuszcza się, że załoga Świętego Pawła pierwsza dostrzegła na dalekim południu Alaski wyspę, zwaną dzisiaj Wyspą Księcia Walii. Zawróciwszy na północ, płynęli wzdłuż poszarpanej linii brzegowej, w labiryncie kanałów, zatok, przesmyków, okrążając większe i mniejsze wyspy Archipelagu Aleksandra. Dwa dni po tym, kiedy po raz pierwszy dostrzegli stały ląd, rzucili kotwicę przy wejściu do wielkiej zatoki, prawdopodobnie w miejscu obecnego portu Sitka. Czirikow kazał spuścić jedną z dwóch dużych szalup - barkasów i wysłał nią oficera pokładowego oraz dziesięciu ludzi, by dokładniej zbadać wody zatoki. Nigdy już tej łodzi nie zobaczono. Upłynęło kilka dni, zanim Czirikow wysłał bosmana i sześciu ludzi w drogiej łodzi na poszukiwania zaginionych. Ta łódź także zniknęła. Święty Paweł pozostał w tym rejonie jeszcze kilka dni, ale wobec braku szalup i kończącego się zapasu wody pitnej, Czirikow, po konsultacji ze swoimi oficerami, zdecydował się na jak najszybszy powrót na Kamczatkę. Święty Paweł dopłynął do macierzystego Pietropawłowska w październiku 1741 roku. Powracający żeglarze opowiadali o bogactwie zwierzyny, którą oglądali podczas wyprawy - o wydrach morskich, fokach i morsach, widocznych na skalistych brzegach. Bliźniaczy statek Święty Piotr, gdy stracono z oczu Świętego Pawła, przyjął kurs północno-wschodni. Jego załoga również dostrzegła ląd - wysokie szczyty Gór Świętego Eliasza na Alasce. Alaska 9 Podczas drogi powrotnej na Kamczatkę cierpiąca na szkorbut załoga musiała walczyć z mgłą i deszczem, huraganowymi wiatrami i gwałtownym sztormem, który zniósł statek setki mil na Pacyfik. Dopiero pierwszego listopada dotarli wreszcie do lądu, jak się okazało do jednej z Wysp Komandorskich przy syberyjskim brzegu Kamczatki. Kapitan Bering umarł i został pochowany na wyspie, której nadano jego imię. Reszta załogi ocalała i odzyskawszy siły zbudowała łódź ze szczątków statku strzaskanego podczas przybijania do brzegu. W sierpniu 1742 roku czterdziestu sześciu członków siedemdziesięciosiedmioosobowej załogi pożeglowało do Pietropawłowska z cennym ładunkiem futer z wyspy. Było to oczywistym dowodem dla promyszlenników i Kozaków, że ląd na wschodzie obfitował w zwierzęta. Wydra morska, tak rzadko widywana na brzegu syberyjskim, występowała tam w ogromnych ilościach. Nie zrażeni odległością - w końcu przebyli już dotychczas około pięciu tysięcy mil - odczuwali magnetyczną siłę przyciągania tego dalekiego lądu. Przemożna była ciekawość poznania, co rzeczywiście znajduje się za nieznanymi wodami, ciekawość tak silna jak pragnienie podbicia nowego lądu i zaanektowania go dla Imperium. Rosja obejmowała już swym obszarem Europę i Azję. Dlaczegóż by nie pomyśleć o Ameryce? Do 1742 roku Anglia miała blisko tuzin kolonii wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Ameryki Północnej. Francja uzurpowała sobie prawa do terytorium nad rzeką Missisipi, od jej źródeł do ujścia. Hiszpania podbiła Meksyk i wybrzeże Kalifornii. Rosja szykowała się do sięgnięcia po swój udział w terytorialnych zyskach na bogatym kontynencie północnoamerykańskim. GENEALOGIA й Łuka Karakow (1717-1746) Zimowy Łabędź (1726-1768) Tasza Tarakanowa (1746-1818) _____________________ I_____________________ ------------------- zp ------------------- ► Andriej Tołstych (1722-1769) I Zachar Tarakanow (1762-1808) 1 bezimienny Rosjanin I Michał Tarakanow (1776-1843) zm------------------ Katia (1767-1792) I Larissa (1790-1821) zm CalebStone (1775-1836?) I Matthew Stone (1811-1885) zp bezimienna Eskimoska córka Matty (1874-1945) zm Billy Townsend (1868-1945) ■ zp Córka Kruka (1786-1836) I Wilk Tarakanow (1802-1877) zm Maria (1805-1867) Anastazja (1834-1890) zm Nikołaj Politowski (1827-1886) Lew (1827-1870) zm Aila (1830-1869) I Nadia (1851-1889) zm Gabe Blackwood (1842-1900) Marisza/Glory St. Clair (1878-1974) zm Deacon Cole (1870-1915) I Асе Cole (1901- zm Trudy Hannighan (1906- I Wylie Cole (1921- zm Anita Lockwood (1924- córka Dana (1945- Ewa (1860-1915) Stanisław (1829-1875) zm Dominika (1832-1873) I Dymitr (1849-1907) zp - związek pozamałżeński zm - związek małżeński Prolog Pietropawłowsk na Kamczatce, Syberia Sierpień 1742 roku Przytłumione krzyki z zewnątrz wyrwały ze snu Łukę Iwanowicza Karakowa. Wygrzebał się z pryczy i sięgnął po strzelbę, którą poprzedniego dnia położył obok. Twarz przecięta postrzępioną raną, która nikła dopiero w gęstej brodzie i powodowała, że lewe oko było zawsze półprzymknięte, drgała nerwowo. W pełni już rozbudzony i czujny znieruchomiał na moment, by ustalić kierunek nadchodzącego ataku, lecz w dobiegających z zewnątrz odgłosach nie było nic alarmującego. Jednocześnie uświadomił sobie, że znajduje się za bezpieczną palisadą ostrogu w Pietropawłowsku, a nie w zimnej, odludnej chacie na dzikiej Syberii. Kiedy twarz przestała drgać, Łuka poczuł silne łomotanie w głowie, niewątpliwy skutek nocy spędzonej na piciu raki z innymi promydziennikami. Podniecone okrzyki i szczekanie psów nadal dochodziły z zewnątrz. Wciągnął przez głowę opończę obramowaną skórą, nie ściągając jej nawet pasem. Na rozczochrane włosy nasunął zgrzebny kaptur i wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Dokuczliwy, przenikający mgliste powietrze deszcz padał z ołowianych chmur, zawieszonych nad zielonymi w sierpniu pagórkami otaczającymi Pietropawłowsk. Nie bacząc na okropną pogodę, mieszkańcy pospieszyli w stronę portu położonego u wlotu Zatoki Awaczyńskiej. Łuka podążył za nimi. Statki wyjątkowo rzadko przybijały do tego najbardziej na wschód wysuniętego południowego krańca rosyjskiego imperium Romanowów. Ukazanie się statku było prawdziwym wydarzeniem. Dopiero kilka tygodni temu Łuka dowiedział się o wyprawie Czirikowa z tego właśnie portu w kierunku Ochocka. Stacjonujący w ostrogu Kozacy zrelacjonowali mu zasłyszane od załogi Świętego Pawła opowieści o podróży 12 Janet Dailey na północne wybrzeże kontynentu amerykańskiego. Potwierdzili lokalne pogłoski o bolszoj ziemli - wielkim lądzie za ciemnymi wodami, a także o podróży, z której ich bliźniaczy statek Święty Piotr nigdy nie powrócił. Może silny sztorm zmusił załogę Świętego Pawła do zawrócenia z rejsu? Łuka bardzo chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tych niezliczonych wyspach, gdzie -jak mu mówiono - wydra morska, tak rzadka na Kamczatce, oraz inne zwierzęta futerkowe występują w wielkiej obfitości. Promyszlennik -łowca futer - on znał ich wartość, a już szczególnie wartość skóry wydry morskiej. Może ona osiągnąć cenę dziewięćdziesięciu rubli, a nawet -jak twierdzono - na chińskiej granicy o wiele więcej. Zbliżając się do nabrzeża, Łuka nie dostrzegł żadnego większego statku zakotwiczonego w zatoce, prócz zacumowanej w doku topornej jednostki, długości najwyżej trzydziestu stóp. Skrzeczące mewy krążyły nad głowami, powiększając hałaśliwe zamieszanie spowodowane przybyciem obcego statku. Wszędzie dookoła ludzie obejmowali dziko wyglądających mężczyzn, ubranych w skóry. Łuka rozpoznał spieszącego z powrotem do ostrogu Kozaka, z którym pił zeszłej nocy, i zatrzymał go. - Skąd to zamieszanie? Kim są ci mężczyźni? - To Święty Piotń Oni nie zginęli! Łuka wpatrywał się w obdartą gromadę czterdziestu mężczyzn, z długimi, niechlujnymi brodami, odzianych w zwierzęce skóry; wielu z nich uśmiechało się bezzębnymi ustami. Statek nie zaginął na morzu wraz z załogą, jak powszechnie uważano. Niektórzy przeżyli. Mogli teraz opowiedzieć historię wielkiego lądu, którą Łuka tak pragnął usłyszeć. Zmieszał się z ocalałymi, wyłapując strzępy rozmów i wpatrując się w ich futrzane okrycia ze skór wydry morskiej, lisa i foki. - Liny nam zerwało i statek uderzył o skały... - ...myśleliśmy, że to Kamczatka... - Nie. Bering nie żyje. Również Łagunow. My... - Okazało się, że to była wyspa... Przystając Łuka zwrócił się do mówiącego. Nie miał on połowy zębów, a te, które zostały, były czarne od szkorbutu. Nie zważając na przykrą woń bijącą od mężczyzny, Łuka wpatrywał się w jego lisie futro. - Gdzie jest ta wyspa? - dopytywał się. - Na wschód stąd, nie wiem, jak daleko - odpowiedział zagadnięty, z widoczną przyjemnością kontynuując opowieść o niefortunnych przygodach, które szczęśliwie miał już za sobą. Alaska 13 - Wypłynęliśmy dziesięć dni temu, ale już na trzeci dzień nasza łódź zaczęła przeciekać. Musieliśmy wyrzucić za burtę większość obciążenia i amunicji, żeby nie nabierać wody. To cud, żeśmy tu dotarli. - Przeżegnał się pospiesznie, z prawej strony na lewą zwyczajem prawosławnych. - Sami zbudowaliśmy ten statek ze szczątków Świętego Piotra. Wszyscy cieśle okrętowi zginęli i... Łuka Iwanowicz Karakow to promyszlennik, a nie żeglarz, interesowało go futro, jakie nosił ten człowiek, i skąd pochodziło, a nie sposób, w jaki dotarł on tutaj. - Czy były lisy na tej wyspie? - Wszędzie. - Nieprzyjemny grymas twarzy rozmówcy odkrył bezzębne dziąsła. - Kiedy po raz pierwszy wyszliśmy na brzeg wyspy, jedynym zwierzęciem, jakie zobaczyliśmy, był lis arktyczny. Były odważne, aż bezczelne - stwierdził, klnąc je siarczyście. - Gdy któryś z nas umierał, nie mieliśmy szans go pochować, bo lisy rzucały się na zwłoki. Nie można ich było odpędzić, a nie mieliśmy dość prochu, żeby do nich strzelać. Byliśmy też słabi. Na początku tylko kilku z nas miało dość siły, by polować. - A co z wydrą morską? - Łuka wskazywał na jednego z ocalonych, ubranego w długi strój zszyty ze skór wydry. - Czy ich też było dużo? - Było ich pełno w wodach otaczających wyspę. - Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie, złapał Łukę za ramię szponiastymi palcami i poprowadził do nabrzeża. - Patrz! Na ziemi leżały stosy futer, rosnące w miarę opróżniania ładowni. Pomiędzy belami skór lisa i foki Łuka rozpoznał ciemne, połyskliwe futra wydry morskiej. Przyklęknął przy jednym ze stosów. Przeciął nożem skórzane sznury i uwolnione futra rozsypały się na ziemię. Podniósł jedno z nich przeciągając dłonią po prawie czarnej sierści i obserwując jej opalizujący, migotliwy blask. Zagłębił palce w miękkiej gęstwinie włosów prawie na cal głęboko, zanim dotknął skóry. Pięć stóp długości i dwie stopy szerokości - była prawie trzy razy większa od skóry sobola. To było futro pierwszej jakości, warte swojej wagi w złocie. Prawdziwe „miękkie złoto". Wszędzie dookoła leżały bele, każda po czterdzieści skór. Rok, może dwa lata temu sam zabił dziesięć wydr morskich na ogromnej krze, która dotarła do wybrzeża Kamczatki. Wtedy Łuka uważał się za szczęściarza. Teraz patrzył na setki skór chciwie i z podziwem. - ...jakieś dziewięćset skórek. Nie licząc lisa i uchatek - dosłyszał Łuka przechwałki mężczyzny. Poczuł ucisk w gardle ze złości i oburzenia. To on był myśliwym. Czy ci żeglarze doceniają fortunę, jaką stanowią te futra? To 14 Janet Dailey on każdej zimy zagłębiał się w dzikie tereny, łapiąc sobole w pułapki, ryzykując życie w bezlitosnym zimnie Syberii, pomiędzy nieucywilizowanymi szczepami wrogich tubylców; to od Czukczów właśnie otrzymał pamiątkę w postaci szramy na twarzy. Powracał z tych wypraw, przywożąc coraz mniej skór, ledwo wiążąc koniec z końcem. - Czy zabiliście wszystkie wydry morskie na tej wyspie, zanim odpłynęliście? Czy jeszcze jakieś zostały? - Wpatrywał się ze złością w mężczyznę, który aż cofnął się pod przenikliwym spojrzeniem ciemnych, głęboko osadzonych oczu i przykrym widokiem bladej, poszarpanej szramy, biegnącej od brwi do brody. - Tak. Powiedziałem ci, że są na całej wyspie. - Mężczyzna w pośpiechu związał belę na nowo. Szybko oddalił się, by znaleźć innego rozmówcę, łaknącego wieści o ocaleniu. Łuka wciąż czuł miękkie, grube futro pod palcami, mimo że jego ręce były już puste. Chciał zadać więcej pytań, ale nie zdobył się na żaden gest, by powstrzymać odchodzącego. Stosy bezcennych futer piętrzyły się przed nim, a szum rozmów wokół wciąż trwał. Jednak uwagę jego zaprzątało już coś zgoła innego. Oczy utkwione miał w dalekim horyzoncie, gdzieś poza krótkim cyplem Zatoki Awaczyńskiej, usiłując dojrzeć, co się kryje poza nim. To dawała znać o sobie krew promyszlennika, burząca się w pragnieniu poznania nieznanego, tam dalej, za jeszcze jedną górą. Ale Łuka Iwanowicz Karakow nie miał żadnej góry przed sobą. Otaczało go morze. Dziś uświadomił sobie, że za szarą, wzburzoną wodą leżał „wielki ląd" nie kończących się gór i rzek, kraina nieocenionych bogactw. Kiedy wpatrywał się w to nieznane, poczuł dojmującą, głęboką - typowo rosyjską- tęsknotę za miejscem, które go wołało. Jego przodkowie przemierzali niziny Syberii i Góry Stanowe, by w pogoni za sobolem dotrzeć do Kamczatki. Stare tereny łowieckie były już prawie wyeksploatowane, ale przed nim rozpościerały się nowe. Nie było powodu bać się odległości. Wrogiem był czas. Miał dwadzieścia pięć lat i młodość poza sobą. Bogactwo, którego szukał, dopiero na niego czekało. Skrzeczące mewy krążyły nad głową, podrywane silnym wiatrem, który owiewał mu twarz morską mgłą. Niskie chmury pędziły w głąb lądu. Wpatrywał się -jak w transie - w miejsce, gdzie ciemnoszare niebo stapiało się z ciemnoszarym morzem. To niewątpliwie dobra wróżba, że znalazł się tutaj w dniu, w którym mógł na własne oczy zobaczyć dowody istnienia wyspy obfitującej w wydry morskie. Alaska 15 Jeszcze wczoraj był zdecydowany nie spędzać nocy w Pietropawłowsku, lecz udać się na miejsce zbiórki członków tegorocznego artelu myśliwskiego. Zamierzał zatrzymać się tutaj tylko po to, by otrzymać błogosławieństwo batiuszki na pomyślne polowanie. Poprzedniego roku zaniedbał tę sprawę i upolował niewiele soboli. Łuka Iwanowicz Karakow nie zastanawiał się nad motywami nagłego impulsu religijnego, który niewątpliwie miał swoje źródło w przesądach, a do pewnego stopnia nawet w chciwości. Podobnie nie czuł nic niewłaściwego w pójściu na popijawę z Kozakami po pobożnej modlitwie w pietropawłows-kiej cerkwi. i ■ ■ г owrót marynarzy ocalałych z rozbitego statku Vitusa Beringa zachęcił Łukę do pozostania w wiosce jeszcze jeden dzień i do uczestniczenia w uroczystości. Ten prazdnik był jednym z najlepszych, wjakich kiedykolwiek brał udział. Jeszcze wczoraj wydawało się, że nie ma tu w nadmiarze mięsa, wódki i tytoniu, a na uroczystości było tego w bród. Gęśle grały do tańca, a opite alkoholem kobiety i dziewczęta z tubylczych chat chętnie towarzyszyły mężczyznom. Podczas zabawy Łuce udało się nawiązać kontakt z wieloma członkami pechowej załogi. Wszyscy, choć w różnym stopniu, potwierdzali opowieści jego pierwszego rozmówcy. Dowiedział się wiele nowego o skalistych, bezdrzewnych wyspach, wyrastających z morza jak gigantyczna zapora i o otaczających je wodach obfitujących w morskie zwierzęta futerkowe. I ej zimy polował na sobole na jałowych, suchych nizinach Syberii i w niektóre pogodne dni obserwował zjawisko trzech pozornych słońc, tworzących łuk ponad słońcem prawdziwym. Miał czas, żeby rozmyślać nad zasłyszanymi opowieściami i przywoływać widok stosów skór złożonych na nabrzeżu. Daleki ląd wzywał go. W czasach swojej młodości przewędrował Kamczatkę wzdłuż i wszerz, a teraz jego dusza wyrywała się na wezwanie lądu poza horyzontem. Poprzysiągł sobie, że tam dotrze - to było jego przeznaczenie. Bogactwo futer, które wymknęło mu się tutaj, na Kamczatce, odnajdzie na tamtych wyspach koło Ameryki. ■ Vi - Cześć pierwsza Aleuci V Wrzesień 1745 roku Wydęte przez wiatr rejowe żagle z nie wyprawionych skór renifera naciągały mocujące je rzemienie. Pozatykane mchem szpary zbudowanego z zielonkawego drewna żaglowca prawie nie przepuszczały wody, gdy jego dziób, prując fale, najpierw unosił się ku niebu, a potem znikał w ich zagłębieniu. Płaskodenna łódź, skonstruowana na wzór statków przeznaczonych do przewożenia towarów na Wołdze, była prawie pozbawiona kilu, dzięki czemu zachowując stabilność na wodzie łatwo dawała się wyciągnąć na brzeg. Z powodu stałego braku żelaza na gwoździe jej zielone deski były umocowane lub raczej „zszyte" skórzanymi rzemieniami, co nadało jej nazwę szytik, od rosyjskiego czasownika szyt', co znaczy szyć. Z zatłoczonego pokładu widać było jedynie wzburzone i posępne Morze Beringa. Stojący w lekkim rozkroku, co pomagało mu utrzymać równowagę przy bocznym kołysaniu szytika, Łuka Iwanowicz Karakow obserwował płaski horyzont na południowym wschodzie. Nie obchodziło go, że szytik nigdy nie był przeznaczony do żeglowania po oceanie. Podobny statek, pod komendą sierżanta kozackiego z garnizonu na Kamczatce, wyruszył przed dwoma laty z ekspedycją na Wyspy Komandorskie, tam gdzie zmarł Bering. Powrócił szczęśliwie ubiegłego lata z bogatym ładunkiem futer, udowadniając wątpiącym swoją przydatność do żeglugi morskiej. Łuka nie należał wtedy do sceptyków. Odmówiono mu szansy dołączenia do załogi szytika Kapiton, dając ją ocalałym marynarzom z załogi Beringa. Nie przeszkadzało mu również, że jego szytik zbudowali ludzie nie mający 20 Janet Dailey wiedzy o budowie statków. Jego własne doświadczenie w tej dziedzinie ograniczało się do konstruowania małych łodzi pływających po rzekach Syberii lub wykorzystywanych do przepraw przez jeziora. Jedynym, który miał do czynienia z morzem, był nawigator i dowódca szytika. Złotnik z zawodu, Michaił Niewodczikow, przybył na Syberię w poszukiwaniu bogactw. Na Kamczatce okazało się, że nie miał paszportu, został więc zmuszony do służby dla rządu jako członek załogi na Świętym Piotrze - statku Beringa. Niektórzy twierdzili - chociaż nie było to całkiem pewne - że Niewodczikow odkrył grupę wysp w pobliżu Ameryki. W kierunku tych właśnie wysp płynął szytik przyjmując południowo--wschodni kurs. Sześć dni wcześniej opuścili ujście rzeki Kamczatki i minęli Wyspy Komandorskie, te same, które już poprzednio były celem wyprawy szytika Kapiton pod wodzą garnizonowego sierżanta. Przychylne wiatry niosły statek w kierunku jego przeznaczenia, ku dziewiczym terenom myśliwskim, czekającym wyłącznie na nich. Belki statku trzeszczały pokonując wysokie fale. Po następnych sześciu dniach te złowrogie odgłosy stały się czymś zwyczajnym i nie wzbudzały niepokoju. Początkowo Łuka wyobrażał sobie, że przepastne wąwozy pomiędzy falami pochłoną statek, ale to on pokonywał ich strome ściany, a następnie w przyprawiający o mdłości sposób sięgał dna wodnej doliny i wynurzał się z niej cało. Łuka czuł lekkie nudności, ale z czasem kołysanie statku przestało mu przeszkadzać. Inni uczestnicy wyprawy nie byli tak odporni. Odór wymiotów mieszał się z cuchnącym zapachem nie mytych ciał. Podczas któregoś z silniejszych przechyłów szytika ktoś jęknął głośno. Łuka spojrzał obojętnie na mężczyznę na wpół opartego o reling. Podtrzymywał on brzuch omdlałymi rękami, głowę miał przechyloną na bok, a z półotwartych ust mazista ciecz sączyła się na brodę i ubranie. Bez specjalnego zainteresowania obserwował Łuka Kozaka, Władimira Szekurdina, przechodzącego między chorymi i zwilżającego im wargi mokrą szmatką. Łuka rozejrzał się po swych towarzyszach łowieckiej wyprawy. Byli to wszystko brutalni, nieokrzesani mężczyźni - w sumie około pięćdziesięciu - zawodowi myśliwi, lecz o różnym pochodzeniu. Niektórzy z nich byli kryminalistami: złodziejami, mordercami, ściganymi przez prawo przestępcami podatkowymi. Inni to zesłańcy lub chłopi pańszczyźniani, uciekający przed Alaska 21 tyranią swych panów. Jeszcze inni, tacy jak on, synowie promyszlenników opanowani żądzą przygody. Przeszłość tych ludzi nie miała dla niego znaczenia. Jego własne życie, pełne brutalności i przemocy, też miało swe ciemne strony. Spojrzenie Łuki padło na wyraziste rysy Kamczadala - oczy pod ciężkimi powiekami i uwydatnione kości policzkowe typowe dla rasy mongolskiej. Dotknął ręką szramy na policzku i poczuł, jak opanowuje go zimna nienawiść do tego pobratymca Czukczy. To właśnie Czukcza zaszlachtował jego ojca i trwale oszpecił jego samego. Garstka Kamczadali należała do wyprawy łowieckiej; przyjęli oni chrzest w cerkwi i tym sposobem stali się równi każdemu mieszkańcowi guberni moskiewskiej. Ale nie dla Łuki - nigdy dla Łuki. Niespodziewanie potrącony z tyłu Łuka obrócił się ze złością, lecz pohamował się widząc Jakowa Pietrewicza Czuprowa, który właśnie próbował odzyskać równowagę na rozkołysanym pokładzie. Wytrzymał długie spojrzenie jego mądrych oczu i krótko skinął mu głową. Reputacja Czuprowa jako myśliwego była mu dobrze znana i Łuka wolał nie zadzierać z mężczyzną o płowej brodzie, który mógł być wybrany na dowodzącego polowaniem. Chwilę przedtem widział, jak Czuprow rozmawiał z nawigatorem. - Kiedy dotrzemy do wyspy? Czy Niewodczikow powiedział? - spytał Łuka. Od czasu minięcia Wysp Komandorskich nie widzieli żadnego lądu, wciąż tylko ciemnoszare morze i niebo, z chwilowymi przebłyskami słońca przez chmury. - Myśli, że nastąpi to szybko. - Mewa przemknęła nisko nad dziobem statku. - Według niego ptaki morskie wskazują bliskość lądu. - Łuka zauważył ptaki w powietrzu, ale rozpoznawał tylko niektóre. Znał się przecież na zwierzętach lądowych, a nie mieszkańcach powietrza i wód. Bliska perspektywa ujrzenia lądu, o którym tak uporczywie myślał przez ostatnie lata, potęgowała emocje. - Czy ty wierzysz temu, co mówi? - Wiatry są stałe i pogoda jest ładna. - Promyszlennik wzruszył ramionami. - On był tutaj przedtem. Ja nie. Na prawej burcie jeden z Kamczadali cierpiących na morską chorobę wołał o wodę. Wyprostowana, wysoka postać Kozaka Szekurdina torowała sobie 22 Janet Dailey drogę przez zatłoczony pokład. Łuka popatrzył lekceważąco na dumną, szczupłą twarz Kozaka i jego porządnie przystrzyżoną brodę. - Czy masz zamiar marnować naszą wodę dla niego Władimirze And-rejewiczu? - zaatakował go Łuka, używając dwóch imion zgodnie z rosyjskim zwyczajem. - Ten człowiek ma pragnienie. - Szekurdin spokojnie szedł dalej. Drogę zablokował mu jednak inny promyszlennik, wielki, mocno zbudowany mężczyzna. - Możesz ją równie dobrze wylać za burtę. I tak się tam w końcu znajdzie. Uśmiech Bielajewa odsłaniał szeroką szparę między przednimi zębami, co nadawało mu głupi wygląd, mimo że małe i przebiegłe czarne oczy nakazywały ostrożność. Szekurdin bezskutecznie próbował przejść obok. - On nie dostanie wody. - Widziałem niejeden raz, jak rzygałeś za burtę. - Kozak nie dał się zastraszyć. - Ale sam chodziłem po wodę, kiedy chciało mi się pić. - Bielajew wciąż się uśmiechał, co wraz z wyglądem jego niechlujnej czarnej brody i okalających usta wąsów przyciągało uwagę do ciemnej szpary między zębami. - Jeżeli ten Kamczadal nie może obsługiwać się sam, wyrzuć go za burtę. Będziemy mieli więcej skór do podziału. Łuka zgadzał się z tym. Wszyscy mężczyźni zaangażowani do tej wyprawy mieli odnieść korzyści wynikające z podziału łupów. Połowa uzysku z polowania należeć miała do dwóch kupców, którzy sfinansowali podróż. Drugą połowę postanowiono podzielić między załogę w równych częściach, z wyjątkiem nawigatora, któremu należeć się miała trzykrotna część, i pieriedowifa - czyli przywódcy - pobierającego dwukrotny przydział; jedną część przeznaczono dla kościoła. Jeśli polowanie będzie pomyślne, część każdego promyszlennika stanowiłaby małą fortunę, wystarczającą na kupienie farmy czy założenie przedsiębiorstwa - lub też, gdy taka byłaby jego wola, na upijanie się przez okrągły rok. - Patrzcie! - ktoś krzyknął. - Co to za czarny kształt na horyzoncie? Zapowiadająca się kłótnia na pokładzie nagle przestała być ważna. Łuka obrócił się gwałtownie, by zbadać horyzont to ukazujący się, to znikający za falującym dziobem szytika. Ktoś wdrapał się po olinowaniu na maszt. Wszyscy czekali w napięciu, słysząc na razie tylko trzeszczenie kołyszącego się statku. Alaska 23 - Czy widzisz coś? - Łuka przepchnął się w kierunku relingu na dziobie. Nieskończenie długie sekundy upłynęły, zanim wyciągnięta ręka wskazała kierunek za prawą burtą - ląd! Wszyscy stłoczyli się po jednej stronie pokładu. Minutę później wybuchły radosne okrzyki na widok górzystego przylądka. Nawet najsłabsi z chorych znaleźli w sobie dość siły, aby przywlec się na dziób i popatrzeć na błogosławiony ląd. Wolno, lecz pewnie, żaglowiec zbliżył się do wyspy. Łuka, jak zwykle przy wkraczaniu na nowe terytorium, czuł wzrastające podniecenie, rodzaj wyostrzonego postrzegania zarówno zmysłowego, jak i umysłowego. Znajdowali się wystarczająco blisko lądu, aby usłyszeć, jak ogromne fale rozbijają się o skalisty brzeg wyspy. Płynąc wzdłuż jej północnej strony Łuka obserwował bezdrzewny teren, gęsto pokryty niską roślinnością. Nawet spomiędzy skał wyrastały trawiaste warkocze. W głębi lądu poszarpane góry układały się w przedziwne kształty, wskazujące na wulkaniczne pochodzenie wyspy. Wyłaniały się ponure i nagie, kontrastujące z dolinami o soczystej zieleni, gdzie wiatr poruszał wysokimi pędami życicy. Wysłano człowieka, aby wysondował dno, podczas gdy nawigator, Niewod-czikow, starając się uniknąć ukrytych od strony północnego brzegu mielizn, opływał na wpół pogrążone w wodzie skały. Skierowali się na południe przepływając obok najdalej na wschód wysuniętego cypla, osłaniającego rozległą zatokę. Pomiędzy wodorostami przy skalistym brzegu widać było bogactwo fauny morskiej. Wiedziony niecierpliwością, by przyjrzeć się wydrom morskim wychylającym głowy ponad wodę, Łuka tłoczył się wraz z innymi mężczyznami przy relingu. To był widok przyprawiający o dreszcz podniecenia każdego łowcę futer. Chmury przesłoniły słońce; Łuka zauważył niewielką zmianę temperatury. Jakby to miejsce, gdzie zimne wody Morza Beringa łączyły się z cieplejszymi prądami Pacyfiku, promieniowało dodatkowym ciepłem. Piskom ptaków towarzyszyły odgłosy łopotania żagli na wietrze i rytmiczne uderzenia fal o kadłub statku. Poszarpane skalne urwiska bieliły się od ptasich odchodów. Obserwując osłoniętą zatokę i jej brzegi Łuka nie zauważał żadnych śladów obecności człowieka, mimo że miał w pamięci opowieści nawigatora o dzikich mieszkańcach tych wysp. 24 Janet Dailey - Sądziłem, że tutaj żyją krajowcy - Łuka podzielił się swoimi wątpliwościami ze stojącym obok Szekurdinem. - Może nie na wszystkich wyspach - odpowiedział Kozak. - Wyspa Beringa nie była zamieszkana, ta również może być bezludna. - To jest duża wyspa-jakieś siedemdziesiąt wiorst długości. Wioski mogą • być z innej strony. - Łuka nie tracił czujności. Nie podobała mu się pewność siebie Szekurdina. Ten mężczyzna miał wszelkie cechy przywódcy. Był inteligentny i doświadczony, jego wysoki wzrost i szczupła budowa ciała wcale nie wskazywały na to, że w rzeczywistości był bardzo silny. Bezsporną odwagę wykazał reagując na wyzwania Bielajewa. Jednak sposób, w jaki traktował Kamczadali na pokładzie, nie dawał Łuce spokoju. Miękkie, skórzane żagle wydęły się na wietrze i statek zaczął oddalać się od wyspy. - Dlaczego się oddalamy? - zabrzmiał szorstki głos Bielajewa. - Tu są wydry. Powinniśmy się zatrzymać. - To typowe dla ciebie, Bielajew - kpił Łuka. - Gdy czegoś chcesz, łapiesz to nie zastanawiając się, czy obok nie ma czegoś lepszego. Komentarz ten powitały wybuchy śmiechu, lecz zaraz przycichły w obawie, że wojowniczy Bielajew może się obrazić. Ale jego brodata twarz przybrała swój zwykły pogodny wyraz. - Jeśli będzie coś lepszego, też to wezmę! - stwierdził. - Przynajmniej to pierwsze nie przeleci mi między palcami, kiedy będę czekał na coś więcej. Szytik oddalał się od mijanej wyspy w poszukiwaniu następnej z łańcucha. Łuka obserwował znikający ląd, pierwszy, jaki widział od wielu dni. Morze nie było jego żywiołem, więc z niecierpliwością, podobnie jak reszta załogi, oczekiwał momentu, gdy wysiądzie z tego zatłoczonego statku i postawi stopę na stałym lądzie. Mitygował jednak swą niecierpliwość, zainteresowany wszystkim co nowe wokół niego. - Tym razem zgadzam się z Bielajewem - powiedział Szekurdin, kiedy Łuka znów wpatrywał się usilnie w morze, by dostrzec kawałek lądu. - Ja rzuciłbym kotwicę w jednej z tych zatok. Łuka spojrzał na dumny profil Szekurdina, cienki, prosty nos, tak smukły jak cała postać właściciela. - Jest rano. Mamy mnóstwo czasu, aby poszukać następnej wyspy. - Zakładając oczywiście, że taka istnieje. Mamy na to tylko słowa Alaska 25 Niewodczikowa - wieśniaka, złotnika, którego jedynym doświadczeniem była żegluga z tym Duńczykiem Beringiem. - Szekurdin mówił półgłosem, rzeczowo. - Musimy uzupełnić zapasy wody pitnej. Ta wyspa stwarzała do tego okazję, zanim popłynęliśmy dalej. Mogliśmy też zaopatrzyć się na niej w świeże mięso. Nie mamy tak wiele zapasów. Jego rozumowanie było trafne i Łuka nie zamierzał otwarcie się z nim kłócić. Zawsze można było znaleźć argumenty popierające ten czy inny punkt widzenia. Wyruszyli w tę podróż z niewielkim zapasem żywności: trochę szynek, zjełczałego masła, żytniej i pszennej mąki, by upiec z niej chleb - na prosforę, suszony łosoś i - co najważniejsze - duży zapas zakwasu do wypieku chleba chroniącego przed szkorbutem. Upolowane zwierzęta i złowione ryby miały uzupełniać ich jadłospis. - Jeśli o mnie chodzi, to chcę zobaczyć więcej tych wysp - stwierdził Łuka. - Dobry myśliwy wybiera najlepsze tereny łowieckie, zamiast zatrzymywać się w pierwszym lepszym miejscu. Szekurdin, ociągając się jeszcze parę minut, opuścił swoje miejsce przy relingu i wmieszał się pomiędzy innych członków załogi. Szytik nadal trzymał się południowo-wschodniego kursu, mewy krążyły nad nim, a kormorany nurkowały w ołowianym morzu łowiąc ryby. Niedługo potem Łuka usłyszał niezadowolone pomruki promyszlenników. Jedną wyspę minęli, a następnej nie było widać. Pochwycił urywki zdań o zmniejszającym się zapasie wody i zrozumiał źródło niezadowolenia. Gdzieś w południe dostrzeżono drugą wyspę. Tym razem - w miarę zbliżania się do niej - załoga obserwowała nie tylko ląd, ale i nawigatora. Łuka czuł napięcie wiszące w powietrzu - mężczyźni czekali, jaka zapadnie decyzja. Ta wyspa wydawała się mniejsza od pierwszej, ale statek zbliżał się w ten sam sposób, płynąc równolegle do poszarpanego brzegu. Kiedy znaleźli się u wejścia do podkowiastej zatoczki, z łachą białego piasku w środku jej łukowatego brzegu, Łuka zobaczył Czuprowa rozmawiającego z nawigatorem. Kilka sekund później wydano rozkaz opuszczenia jednego z grotżagli. Napięcie wśród załogi wyraźnie zmalało, gdy szytik skierował się ku zielonemu urwisku za białą plażą, słychać było śmiechy i pomruki zadowolenia. Posłano człowieka na dziób, by doglądał sondowania dna i baczył na podwodne skały. 26 Janet Dailey - Tu rzucimy kotwicę na noc - powiedział Niewodczikow podnosząc głos, by wszyscy mogli go usłyszeć. - Czy zejdziemy na brzeg? - zakrzyknął jeden z mężczyzn. - Dopiero rano. Czuprow weźmie ludzi, żeby poszukać wody. Wykorzystamy dzień, aby zbadać okolicę i wybrać dogodne miejsce do rzucenia kotwicy na noc. Potem poszukamy najlepszej lokalizacji na przezimowanie. Łuka dostrzegł, że twarz Szekurdina tężeje z gniewu - nie został wybrany do prowadzenia grupy penetrującej brzeg. Łuka aprobował jednak zarówno ostatnią decyzję, jak i wybór przywódców; bardziej szanował doświadczenie i osąd Czuprowa niż tego Kozaka. Kiedy szytik wprowadzono do zatoczki, żagle zostały zwinięte, a drewniana kotwica, obciążona kamieniami, rzucona za burtę. Na gościnnie wyglądającym kawałku plaży nie było śladów obecności tubylców. Popołudniowe godziny nie zostały przeznaczone na leniwy odpoczynek ani na oglądanie lądu. Pamiętając o wyprawie najbliższego ranka, robiono przegląd łodzi, czyszczono strzelby i przygotowywano zbiorniki na wodę. Statek kołysał się na kotwicy pod gromadzącymi się chmurami, fale uderzały o jego boki, by następnie sunąc ku plaży rozbić się o skaliste wybrzeże. Zj nadejściem świtu zaczął się ruch na pokładzie. Łuka przyłączył się do krótkiej kolejki czekających na swoją dzienną rację wody, chcąc jak najszybciej pozbyć się obezwładniającego uczucia senności. Wśród ziewających, przeciągających się, drapiących po brodach mężczyzn słychać było tylko ściszone rozmowy zagłuszane przez fale i wiatr. Kiedy przyszła jego kolej, zanurzył kubek w zbiorniku i podniósł go do ust. Po pierwszym łyku nieświeżej wody spojrzał leniwie w kierunku brzegu, na którym miał już niedługo wyruszyć z poranną ekspedycją Czuprowa. Plaża nie była pusta. - Gdzie jest Czuprow? - krzyknął, cały czas wpatrując się w plażę. - A bo co? - burknął ktoś. - Znajdź go. Mamy gości. - Łuka wskazał ręką trzymającą kubek na dużą grupę tubylców zgromadzonych na plaży. Zapominając, że wciąż czuje suchość w ustach, wetknął ria pół opróżniony kubek w rękę następnego w kolejce mężczyzny i przesunął się do relingu. Alaska 27 Reszta zaskoczonej załogi znieruchomiała wpatrując się w ląd, ktoś krzyknął, by zaalarmować promyszlenników. - Ilu ich tam jest? - spytał jeden z nich. - Wygląda na to, że około setki - zgadywał inny. Tubylcy mieli na sobie przedziwne płaszcze i jeszcze dziwniejsze kapelusze na głowach. Z tej odległości wydawało się, że długie do kostek płaszcze były zrobione z piór i ukazywały tylko bose nogi. Kapelusze miały kształt asymetrycznych stożków, z wysuniętą przednią częścią osłaniającą oczy. Widząc obserwujących ich z pokładu mężczyzn, tubylcy zaczęli wołać w jakimś niezrozumiałym języku, wymachiwać włóczniami, łukami i strzałami. W tym samym momencie Łuka usłyszał bicie w bębny. Dźwięk ten przeleciał mu dreszczem po plecach i zjeżył włosy na karku. - Skąd oni się wzięli? - mężczyzna obok Łuki zastanawiał się głośno. Nikt nie próbował zgadywać. Czuprow wyszedł na pokład, wszyscy rozstąpili się, umożliwiając mu dojście do relingu. Przez małą lunetę obserwował dużą grupę tubylców tańczących na plaży i przebijających powietrze dzidami. Bielajew wepchnął się obok Łuki. - Myślę, że będą atakować. Powinniśmy być przygotowani... Czuprow obniżył lunetę ogarniając teraz wzrokiem całą scenę. - Rozdać strzelby i proch - rozkazał nie odwracając się. Bielajew uśmiechnął się i odszedł od relingu, żeby wykonać rozkaz. Lubił rzeczy i sytuacje, które rozpalają ciało - kobiety, wódkę i walkę. Łuka odczuwał podobną żądzę krwi, ale miała ona swe korzenie w głębokiej, zapiekłej nienawiści. Szekurdin szybko zajął miejsce przy relingu. - Według Niewodczikowa ci tubylcy mieli być przyjacielsko nastawieni, Michaile Aleksandrowiczu - zawołał do nawigatora stojącego za promyszlen-nikami. - Czy nie mówiłeś, że tubylcy na tych wyspach pomogli ci w powrotnej podróży? Łuka obrócił się, żeby usłyszeć odpowiedź nawigatora, chociaż Czuprow nie wykazał zainteresowania. - Tak - potwierdził Niewodczikow. - Zabrakło nam wody do picia. Zdołaliśmy wytłumaczyć nasze położenie jakimś krajowcom w łodzi i oni przywieźli nam dwa pojemniki z foczych pęcherzy. 28 Janet Dailey Patrząc znów na plażę Szekurdin obserwował taneczne ruchy tubylców w kolorowych kostiumach. - Wydaje mi się, że chcą, żebyśmy zeszli na ląd. Patrzcie, w jaki sposób do nas machają. W żadnym wypadku nie są to groźby. - Odwrócił głowę w stronę Czuprowa, lecz było coś wyzywającego w tym geście. - Gdyby nasza grupa zeszła na brzeg z pustymi pojemnikami, mogliby zaprowadzić nas do wody. - Oni są uzbrojeni i mają przewagę liczebną. - Łuka odrzucił tę sugestię. - Kozacy zawsze byli w mniejszości w stosunku do swoich wrogów, ale to nie powstrzymało ich przed marszem przez Syberię i zajęciem jej dla cara. Nasza broń ma ogromną wyższość nad ich uzbrojeniem. Strzelby zawsze zwyciężą włócznie. Każdy promyszlennik na pokładzie walczył kiedyś z wrogimi tubylcami i zawsze był tym, który miał niniejsze szanse. Ale Łuka uważał, że co innego jest znaleźć się w takiej sytuacji, a co innego jej szukać. - Zaczekamy - odpowiedział niewzruszony Czuprow. - Starczy czasu na walkę, jeśli będzie ona konieczna. Nadal słychać było bicie w bębny, ich łomotanie towarzyszyło dzikim tańcom. Wyglądały na spontaniczne, jeden rozbawiony tubylec rozpoczynał taniec, a inni przyłączali się do niego. Kiedy ci byli już zmęczeni, natychmiast zaczynało kilku innych. Cały czas słychać było śpiew, sprawiający raczej wrażenie przekrzykiwania się podniesionych głosów. Wydawało się, że tubylcy celowo doprowadzają się do szaleństwa. - Czy ktokolwiek może ich zrozumieć? - Łuka spytał Czuprowa. - To nie jest język Kamczadali. A może koriacki? - zasugerował, myśląc o innym syberyjskim plemieniu. - Nie. Ja rozumiem koriacki, Czukczów też - odpowiedział ktoś z grupy. - Może to są Aleuci. - Ktoś inny wspomniał plemię tubylców z Syberii, które mieszkało na wybrzeżu i zdecydowanie opierało się płaceniu Rosji daniny. Uwaga ta wywołała odgłosy trwogi w całej kompanii. Wszyscy pospiesznie odbierali strzelby, naboje i proch, które rozdzielał Bielajew. Łuka zaczął ładować i przygotowywać swą skałkową strzelbę, a Czuprow skierował się do ładowni, skąd szybko wrócił niosąc kilka paczek. Z niewielkiej liczby towarów, jakie wiózł statek, na handel przeznaczone były tanie szklane paciorki, materiały na ubrania, narzędzia cynowe i miedziane, marnej jakości noże i igły. Paczki Czuprowa zawierały te dwa ostatnie. Alaska 29 - Co masz zamiar z nimi zrobić? - spytał Łuka. - Dać im w podarunku i może w ten sposób odwieść ich od wrogich zamiarów. - Uśmiech wykrzywił usta Czuprowa, chociaż - jak zwykle - nie odbił się w jego oczach. - Smak ołowiu prędzej zmieni ich zamiary. - Bielajew uniósł z lekka swoją strzelbę, jego grube palce silnie obejmowały lufę. - Jesteś bardziej żądny krwi niż te dzikusy, Nikołaju Dimitrowiczu - pogardliwie skonstatował Szekurdin. - Oni pewnie tu przyszli, żeby handlować. A jeśli mają skóry wydr? Argument ten nie zrobił wrażenia na Bielajewie. Tym razem jego usta wykrzywił paskudny grymas. Uważał, że zabicie krajowców będzie najłatwiejszym i najtańszym sposobem odebrania im skór wydr morskich - jeżeli w ogóle je mają. Takie okrucieństwo ani nie szokowało, ani nie oburzało Łuki. Wystarczająco długo przebywał w dzikich ostępach Syberii, by wiedzieć, że jedyną drogą ocalenia we wrogim środowisku jest zastraszenie tubylców. Łuka uważał to za konieczne. Poza tym nie ufał żadnemu z nich. Wszyscy oni byli podstępni, Aleuci bardziej niż inni. Handlował z nimi, bo musiał, ale wolał, aby żaden z nich nie stał nigdy za jego plecami. Czuprow pozdrawiał tubylców na plaży i wymachiwał paczkami nad głową, aby zwrócić ich uwagę. Wysiłki te odnosiły zamierzony skutek i podniecenie rosło. Bębnienie towarzyszące dzikim skokom stawało się coraz głośniejsze, a przyjazne gesty zapraszające na brzeg coraz wyraźniejsze. Ignorując zaproszenie Czuprow rzucił paczki w kierunku plaży. Kiedy fale wyniosły je na piasek, kilku bosonogich tubylców rzuciło się w ich kierunku. Tworzyli dziwnie ukształtowane skupisko bogato zdobionych kapeluszy. Zawartość paczek wzbudziła podziw grupy - poszczególne przedmioty podawano z ręki do ręki, aby każdy mógł je obejrzeć i wypróbować. Już po chwili krajowcy odwzajemnili się, rzucając na pokład szytika świeżo zabite ptaki. - Oni chcą handlować! - Szekurdin natychmiast próbował przekonać swoich rosyjskich towarzyszy, że od początku właściwie ocenił przyjacielskie intencje tubylców. Krajowcy nadal wykonywali gesty zapraszające do zejścia na ląd. Kołysząc swoją strzelbą Łuka spojrzał z ukosa na Czuprowa. Promyszlennik nadal sceptycznie przyglądał się dzikim harcom tubylców. 30 Janet Dailey - My naprawdę potrzebujemy wody - powiedział cicho. - Tak - ponuro przytaknął Łuka. Czuprow odszedł od relingu. - Opuścić szalupę - rozkazał. Łuka znalazł się w grupie pięciu mężczyzn mających towarzyszyć Czuprowowi na brzeg. Uzbrojeni w strzelby wzięli jeden pojemnik na wodę i weszli do drewnianej łodzi wiosłowej. Czekali na dowódcę. Czuprow wkrótce wskoczył do łodzi zabierając ze sobą większą ilość artykułów handlowych - tytoń i fajki. Łuka i inni chwycili za wiosła: wyruszyli w kierunku plaży. Kilka jardów od brzegu, już na płytkiej wodzie, wciągnęli wiosła i płynęli na grzbietach fal. Ze strzelbą w ręku Łuka przerzucił nogi przez burtę i brnął dalej w wodzie po pas, aby wyciągnąć łódź na piasek. Kilku tubylców ruszyło ku niemu. Łuka znieruchomiał na moment, ale szybko okazało się, że krajowcy chcieli mu pomóc. Przyjrzał się dokładnie ich broni, składającej się z prymitywnych włóczni zakończonych kamiennymi ostrzami i strzał. Szybko podszedł do Czuprowa, gdy ten stanął na piasku. Aleuci, mimo przewagi liczebnej, pojedynczo nie byli groźni, ale w grupie mogli stać się niebezpieczni. Było chłodno. Łuka czuł jednak pot oblewający ciało, kiedy pełni podniecenia, rozgadani w swym dziwnym języku, krajowcy tłoczyli się wokół nich. Oblizał suche wargi i silniej ścisnął strzelbę trzymając palec blisko spustu. Napięta uwaga powodowała pulsowanie krwi w skroniach. Długie płaszcze tubylców zrobione były z ptasich skór - głównie kormoranów, maskonurów i nurzyków - noszonych piórami na wierzch i obramowane futrem morsa. Ich dziwne kapelusze skonstruowane z cienkich pasków drewna, wygiętych i połączonych ze sobą, były jaskrawo pomalowane w pokrętne wzory geometryczne, niektóre nawet przystrojone piórami albo rzeźbionymi figurkami z kłów morsa. Łukę bardziej interesowały jednak twarze przesłonięte kapeluszami. Miały te same co u wielu szczepów syberyjskich mongolskie rysy - grube fałdy oczne, lekko spłaszczone nosy i brązowe oczy. Wielu tubylców nosiło cienkie wąsy i rzadkie brody, ale żaden nie miał gęstej, dużej brody wyróżniającej Rosjan. Tłoczyli się dokoła Łuki i jego towarzyszy jak podniecone dzieci. Tubylcy byli ciekawi wszystkiego. Trajkocząc niezrozumiale wskazywali na jego Alaska 31 ubranie, nóż i buty. Stojąc ramię w ramię w grupie z promyszlennikami Łuka cały czas bacznie obserwował krajowców, uważając na każdą zmianę ich zachowania. Kątem oka zauważył, że Czuprow oferuje gromadzie tytoń i fajki. Oglądali je uważnie, mimo że - co było oczywiste - nie wiedzieli, do czego służą. Jeden z tubylców dał Czuprowowi laskę z głową foki wyrzeźbioną w kości i wykonał gest w stronę jego strzelby. - Nie - odmówił chłodno Czuprow. Łuka dostrzegł gasnące uśmiechy i wyczuł zmianę atmosfery. Twarze Aleutów pociemniały z gniewu. Zobaczył z daleka kilku tubylców gromadzących się przy łodzi na plaży. - Szalupa! - ostrzegawczo krzyknął Łuka do towarzyszy. Stanęli wokół łodzi, zabezpieczając w ten sposób swój jedyny środek transportu zapewniający odwrót. Część krajowców natychmiast zaczęła obrzucać włóczniami drewniane boki łodzi, reszta skierowała zaostrzone kamienne groty ku otoczonym promyszlennifam. Łuka wiedział, że są pozostawieni sami sobie, a ludzie na pokładzie szynka nie mogą im pomóc. Statek zakotwiczono w dużej odległości od brzegu, a jedyna łódź wiosłowa była w ich posiadaniu. Oczywiste, że chcąc dostać się z powrotem na szytik będą musieli utorować sobie drogę siłą. Łuka słyszał złowrogi dźwięk włóczni uderzających o drewniane boki lodzi i zastanawiał się, jak długo wytrzyma ona ten atak. - Ognia! - krzyknął Czuprow. Nie trzeba było szukać celu. Tubylców było wielu i stali blisko. Łuka nacisnął spust i zielone pagórki przy zatoce odbi�