14961

Szczegóły
Tytuł 14961
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14961 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14961 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14961 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zdzisław Nowak Grota Króla Łokietka Ilustrował Zbigniew Rychlicki EX?. с Nasza Księgarnia Warszawa 1991 Książę Władysław galopował na gniadoszku ile sił w końskich nogach, co i raz oglądając się z niepokojem za siebie, w las. Co i raz też poganiał wierzchowca ostrogą oraz serdecznym słowem: — Szybciej, koniku! Szybciej! Jeśli zwolnisz choć trochę, źli rycerze dopędzą nas i wezmą do niewoli! Jednym mieczem nie obronię przecież ani siebie, ani ciebie przed tak wielką zgrają! Rzeczywiście, po tętencie końskich kopyt grzmiącym z tyłu coraz głośniej można było się domyślić, że pogoń jest niedaleko. Nagle pech. Trach! Książęcy gniadosz potknął się o jakiś kamień czy korzeń wyrastający ponad ziemię. Co prawda zaraz poderwał się, ale dalej pobiegł już odrobinę kulejąc. — Biada mi!—jęknął książę. — Na chromym ko-nisku wrogowi nie umknę. W tej samej chwili ze szczytu wzgórza usłyszał wołanie: — Panie, puść konia dalej samego, a ty biegnij do mnie! Kryjówkę znam w skałkach! Książę w lot pojął, że nadarza się wyśmienita okazja, by z niebezpiecznej przygody unieść cało głowę. W pełnym biegu zsunął się z siodła i spadł między kępy jałowca. Rumak pozbawiony ciężaru dostał skrzydeł. Przyspieszył i jakby nawet mniej utykając popędził wzdłuż białego wapiennego jaru. — Do mnie, panie! Tędy! Książę poderwał się z ziemi, przecisnął przez niezbyt gęsto rosnące tu zarośla i co tchu wdrapał się na górkę, skąd chłopak o jasnych włosach, wychylony zza pnia wielgachnej sosny, ponaglał go gwałtownymi gestami do pośpiechu. — W tę dziurę wleźmy, panie! Grota tamci jest. Obszerna, ciemna i bezpieczna. Przeczekamy w niej tyle czasu, ile będzie trzeba. Niby spłoszone przez myśliwych niedźwiedzie obydwaj skryli się w pieczarze. — Ocalenie zawdzięczam ci, chłopcze — książę w kolczudze z żelaznej siatki, dobrze widocznej spod rozdartego szeroko kaftana, oparł się na mieczu i odetchnął z ulgą. — Kim jesteś, robaczku? Jakże się nazywasz? ц* Ч ?5s Л Młodzik pochylił głowę i ukłonił się głęboko. — Nazywam się Gostko, mości książę. — Oooo, znasz mnie, widzę. A skąd? — zdumiał się książę Władysław Łokietek, dziedzic Królestwa Polskiego powracający cichaczem z węgierskiego wygnania do kraju, zajętego przemocą przez króla Wacława i jego czeskie oddziały. Gostko wyprostował się. — Z Krakowa, mości książę — powiedział śmiało. — Dzieciuchem będąc widziałem cię przecie nieraz. Tatulo mój siano zwoził furka do zamkowych stajen i często brał mnie ze sobą na Wawel. — Dawne to czasy, robaczku. Wacławowej potęgi jeszcześmy wtedy nie znali. Nie przypuszczałem, że po latach będę się musiał kryć przed nią w ciemnej dziurze niczym jakaś sowa — odpowiedział książę Władysław głosem pełnym goryczy i stanął bliżej wyjścia, tak aby widzieć, co dzieje się w dolinie. — Już jadą, mości książę — Gostko wolał się cofnąć pod ścianę pieczary, gdzie wszystko tonęło w mroku. — Uważajmy, aby nas nie dostrzegli. / — Szkoda, że wierną drużynę rycerską musiałem pozostawić w borze — Władysław Łokietek sposępniał, nadaremnie próbując zrachować jeźdźców galopem mijających grotę. Wreszcie machnął na to ręką. — Zbyt wielu ich. Zbyt wielu. O, znowu jadą. Z pięćdziesięciu ciężkozbrojnych rycerzy mamy na karku. Boję się, robaczku, że bez konia wrogowi nie ucieknę. — Nie żałuj zwierzęcia, mości książę — Gostko pokręcił głową. — Na owym gniadoszku i tak byś daleko nie zbieżał. Zobaczysz, kulawą mizerotę źli rycerze zaraz dogonią. Tak się stało. Po niedługiej chwili gdzieś w przo-dzie najpierw rozległ się radosny wrzask, a wnet potem jęk zawodu i wściekły ryk, od którego zatrzęsły się skały. — Słyszysz, mości książę? — chłopak wyciągnął rękę w tamtym kierunku. — Dobrze mówiłem. Właśnie dopędzili twojego gniadoszka. Hi, hi, hi! — Uhu — przytaknął książę Władysław i dodał: — Straciłem wiernego konia. Z czego więc się cieszysz? — A z tego, że niedobrym rycerzom spłataliśmy psikusa, mości książę — Gostko radować się nie przestawał! — Gniadoszka co prawda pochwycili, ale z pustym siodłem. — Hm, a nie boisz się, robaczku, że rycerze króla Wacława powrócą tutaj, aby wyciągnąć mnie z jaskini niczym szczupaka z rybackiej sieci? — Hi, hi, hi! — Gostko roześmiał się raz jeszcze. — Wpierw musieliby odgadnąć, gdzie się ukryłeś. A jaskiń i dziur rozmaitych tutaj mnóstwo. Nie odnajdą nas tak łatwo. — Tsss, ciszej... — książę wyjrzał ostrożnie z groty. — W jarze na dole stoi kilkunastu złych rycerzy. Oho, teraz coś do siebie gadają i rozglądają się na wszystkie strony. — Tu patrzą? — Tu także. Pewnie zastanawiają się, gdzie mnie szukać. Gostko pociągnął księcia za kaftan. — Wleźmy do najciemniejszego kąta. Tam nas może nie znajdą. А w •і /#- '»<* к*і * \ Ш \ / •*к. \М шьъ Ж f.. Й -£^< о W* :> — A jak zapalą pochodnie? — Władysław Łokietek cofnął się nieco, po czym sprawdził palcem ostrze miecza. — Trzeba się będzie bronić. Ejże, a ty czegoś się tak raptem zaczął wiercić? Gęsiej skórki ze strachu dostałeś czy co? — Kiedy jakiś obrzydliwy pająk po nosie mi łazi i łaskocze! Drugi zagląda do ucha, a trzeci za koszulę lezie. Kichnę zaraz! Aj, aj, nie wytrzymam i kichnę, mości książę! — Ani się waż, robaczku! Wróg mógłby cię usłyszeć. Lepiej złap się mocno za nos i stój spokojnie. I nie krzywdź pająków, bo to stworzonka boże. Szczęście człowiekowi podobno przynoszą. — Ładne byłoby mi szczęście, gdybym przez nie kichnął. — Nie gadaj tyle. W milczeniu spróbujmy dotrwać do wieczora. A wieczorem, po ciemku, już jakoś się stąd wydostaniemy. — Czekajmy więc do zmierzchu, książę. Niestety, wieczora w spokoju nie doczekali. W pewnej chwili usłyszeli kroki ludzi zbrojnych, po- • brzęki wanie żelaza i czeskie gadanie. Do ich uszu dotarł obcy głos: — Tamte pieczary już przetrząsnęliśmy. Teraz zajrzymy do tej dziury. Jeśli i tu nie znajdziemy polskiego księcia, poleziemy w prawo, za tamte trzy choja-ry. Kroki zbliżyły się i umilkły. Najwidoczniej pogoń zatrzymała się tuż przed wejściem do jaskini. Gostko i książę Władysław wstrzymali oddechy. W nagłej ciszy słyszeli jedynie bicie własnych serc. — Josefe, do tej jaskini nie mamy po co włazić — odezwał się znowu obcy głos. — Nikogo w niej nie ma. Popatrz, caluśkie wejście zasłonięte jest pajęczyną. Gdyby Łokietek schronił się tutaj, musiałby ją przecież zerwać. Jeśli nie całą, to przynajmniej do połowy. A ta jest nie tknięta. — Słusznie mówisz, Martine. Pająki zaoszczędziły nam trochę roboty. Szukajmy Łokietka gdzie indziej. Szczęk żelaza i odgłosy kroków poczęły się oddalać. Jeszcze trochę i ucichły zupełnie. — Poszli sobie, robaczku — Władysław Łokietek Hf щ § ьш ш ні JT-', 1 1 — 1 Т "« ■iV^ ^*іЙ^г* opuścił miecz i odetchnął z ulgą. — Jesteśmy uratowani. — Dzięki pająkom, mości książę. Hi, hi, hi! — uradował się Gostko. — Dobre te nasze pajączki. Bardzo dobre. A jakie miluśkie. I jakie pracowite. Taką wielgachną sieć uprzędły. I to jak szybko. W nagrodę przez caluśką wiosnę, caluśkie lato i caluśką jesień będę łapać dla nich muchy. Ale nie byle chude muszki, lecz muszyska największe i najtłustsze. — Słusznie postąpisz, chłopcze — książę Władysław uśmiechnął się pod płowym wąsem. — Musimy być wdzięczni pająkom, a także i tej grocie za ojcowską opiekę. — A co teraz zrobimy, wasza miłość? Będziemy dalej siedzieć w jaskini niby te nietoperze? — Dopóki ciemności nocne nie zapadną, lepiej się z groty nie ruszać. Potem musze wracać do moich rycerzy czekających w puszczy. Tylko jakże ja się tam dostanę na piechotę? — Na piechotę? A niby dlaczego, mości książę? Konno wygodniej. Niedaleko stąd leży wieś, w której ~^f ч flSN > d W drogę do wujowej wioski obaj uciekinierzy wyruszyli dopiero po zmierzchu, gdy noc pochmurna pozwalała bezpiecznie przekraść się pomiędzy czeskimi strażami czekającymi świtu przy ogniskach. / Kiedy dotarli na skraj boru, książę Władysław wskazał ręką za siebie i powiedział do Gostka: — Za dobre uczynki godzi się płacić taką samą monetą. Dlatego to miejsce za prawdziwie ojcowską opiekę każę nazwać Ojcowem, zaś wieś, którą cię nagrodzę, nazwiesz Pająka- ґ І і І ■ yj \ J7 її * У1 mi. Nie, nie dziękuj mi przed czasem, robaczku. Wieś dostaniesz dopiero wtenczas, gdy czeskiego króla Wacława wypędzimy z Polski. Długo trwało, zanim księciu Władysławowi udało się wygnać wojska króla Wacława z polskiej ziemi. Dopiero w roku 1320 na Wawelu arcybiskup gnieźnieński Jan włożył na głowę Łokietka koronę królewską. Król Władysław Łokietek o dawnych obietnicach nie zapomniał. Swojemu ulubionemu dworzaninowi Gostkowi, który przez te wszystkie lata przebywał u jego boku, dał w Małopolsce wieś Pająki, natomiast ów jar pełny grot wapiennych nazwał Ojcowem. Dziś do przepięknie położonego Ojcowa przyjeżdżają mieszkańcy podwawelskiego grodu na krótkie wycieczki, przybywają też wyprawy z miast bliskich i dalekich, także z zagranicy. I choć wiele tu jest do oglądania, przede wszystkim stare zamki, nikt nie wyjedzie stąd, dopóki nie zwiedzi słynnej groty króla Łokietka. § mm. В^ш И^^ ^^ ifcb J KZi I тц^дгй 1*4 ШШШї; Гі Ml ■■■ЯР1"1 ' ,Щ:: ■ L* і W © Copyright by I.W. „Nasza Księgarnia", Warszawa 1991 Redaktor Halina Ostaszewska Redaktor techniczny Janina Sciechowska ISBN 83-10-09470- PRINTED IN POLAND Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia Warszawa 1991. Wydanie pierwsze. Ark. wyd. 1,6. Ark. drak. Al-1,33. Oddano do produkcji w lutym 1989 r. Zakłady Graficzne w Gdańsku. Zam. nr