9927
Szczegóły |
Tytuł |
9927 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9927 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9927 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9927 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Grady
Sze�� dni Kondora
Prze�o�y� STEFAN WILKOSZ
Tytu� orygina�u SIX DAYS OF THE CONDOR
Autor ilustracji KLAUDIUSZ MAJKOWSKI
Opracowanie graficzne IMI design studio/prepress
Redaktor ANDRZEJ LESZCZY�SKI
Redaktor techniczny ANNA WARDZA�A
Copyright � 1974 by W. W. Norton & Company, Inc.
For the Polish edition Copyright � 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-329-7
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1994. Wydanie I Druk: ��dzka Drukarnia Dzie�owa
Dla wielu ludzi, w tym r�wnie� dla Shirley,
kt�ra pomaga�a i Ricka, kt�ry przez to cierpia�.
PRZEDMOWA
Wydarzenia opisane w tej powie�ci s� zmy�lone. Tak przynajmniej uwa�a autor. Ale
w rzeczywisto�ci mog�y
si� niew�tpliwie wydarzy�, poniewa� organizacja i dzia�alno�� opisanych tu
instytucji wywiadu oparta jest na
faktach. Wydzia� CIA, do kt�rego nale�a� Malcolm, jak te� Grupa Operacyjna 54/12
istniej� po dzie�
dzisiejszy, by� mo�e ju� pod innymi nazwami.
Powie�� ta oparta jest na nast�puj�cych �r�d�ach: Jack Anderson �Karuzela
waszyngto�ska�, Alfred W. McCoy
� �Polityka a heroina w po�udniowo�wschodniej Azji� (1972), Andrew Tully � �CIA
� spojrzenie od
wewn�trz� (1962), David Wise i Thomas B. Ross � �Niewidzialny rz�d� (1964) i
�Organizacja szpiegowska�
(1967).
...Najwa�niejsze osi�gni�cia nie s� skutkiem przekazywanych po cichu tajnych
informacji, ale wynikaj� z cierpliwego, wielogodzinnego
studiowania specjalistycznej prasy. Ci ludzie (patriotyczni i oddani analitycy
CIA) to zawodowi ameryka�scy naukowcy. Nikt nie opiewa
ich pracy, ale jest ona bezcenna.
Prezydent L. B. Johnson przy zaprzysi�eniu Richarda M. Helmsa jako dyrektora
CIA, 30 czerwca, 1966 roku
�RODA
Niedaleko Biblioteki Kongresu, przy zbiegu ulic Po�udniowo-wschodniej A i
Czwartej, stoi bia�o otynkowany
dwupi�trowy dom. Tylko nieskazitelna biel odr�nia go od s�siednich gmach�w o
sp�owia�ych tynkach, kt�re
by�y niegdy� czerwone, zielone lub szare. Niewysoki parkan z czarnych �elaznych
pr�t�w i r�wno strzy�ony
trawnik nadaj� mu urok spokojnej godno�ci, jakiego brak otaczaj�cym go budynkom.
Ale niewiele os�b zwraca
na� uwag�. Mieszka�cy tej dzielnicy dawno przyzwyczaili si� do niego. Urz�dnicy
Biblioteki Kongresowej i
funkcjonariusze Kapitolu spiesz�c do pracy nie maj� czasu ani specjalnego
powodu, aby mu si� przygl�da�.
Tury�ci zwiedzaj�cy wzg�rze Kongresu tutaj nie docieraj�, chyba �e szukaj�
policjanta, kt�ry wskaza�by im
drog� do dzielnicy, gdzie mieszcz� si� ciekawsze obiekty. Jest ona znacznie
bezpieczniejsza i lepiej strze�ona.
Je�eli jednak znajdzie si� przechodzie�, kt�ry z jakiego� powodu zainteresowany
tym budynkiem przyjrzy mu
si� z bliska, nie zobaczy niczego nadzwyczajnego. Kiedy stanie przed
ogrodzeniem, zauwa�y przede
wszystkim du��, br�zow� tablic� informacyjn�, �e w domu tym mie�ci si� g��wna
siedziba Ameryka�skiego
Towarzystwa Historii Literatury. Poniewa� w Waszyngtonie znajduj� si� centrale
mn�stwa organizacji i
stowarzysze�, informacja taka nie jest niczym nadzwyczajnym. Turysta o
zainteresowaniach architek-
tonicznych zwr�ci�by mo�e uwag� na ozdobne, czarne, drewniane drzwi, oszpecone
niezwykle du�ym
judaszem. Gdyby ciekawy przybysz opanowa� nie�mia�o�� i otworzy� furtk�
ogrodzenia, nie us�ysza�by nawet
cichego trzasku elektromagnesu zamykaj�cego obw�d alarmowy. Wystarczy�oby
jeszcze kilka krok�w, aby
doj�� do metalowych stopni i zadzwoni� do drzwi.
Je�eli Walter � jak to si� najcz�ciej zdarza � pije w�a�nie kaw� w kuchni lub
te� przesuwa skrzynie z
ksi��kami albo zamiata pod�og�, trudno spostrzec jakie� specjalne �rodki
bezpiecze�stwa w tym domu.
Przybysz zapewne us�yszy zachrypni�ty g�os pani Russell, kt�ra zawo�a: �Prosz�
wej��!� i naci�nie guzik
elektrycznego mechanizmu otwieraj�cego drzwi.
Pierwsza rzecz, kt�ra si� rzuca w oczy po wej�ciu na schody, to panuj�ca tu
niezwyk�a czysto�� i �ad. Na
biurku Waltera zagradzaj�cym dalsz� drog� do hallu nigdy nie ma ani jednego
papierka. Stalowa p�yta
wzmacniaj�ca prz�d biurka wskazuje, �e ma ono szczeg�lne znaczenie. W prawo, na
p�pi�trze, stoi biurko
pani Russell, stale zawalone papierami, kt�re pokrywaj� blat, wystaj� z szuflad,
zas�aniaj� starodawn� maszyn�
do pisania i sam� pani� Russell. Jej siwe i zwykle nie uczesane w�osy s� zbyt
rzadkie i kr�tkie, by przyda�
nieco wdzi�ku pomarszczonej twarzy. Obwis�y biust ozdabia broszka w kszta�cie
podkowy z dat� 1932. Pani
Russell pali bez przerwy.
Poza listonoszem i mleczarzem niewiele postronnych os�b dociera do �rodka
siedziby Towarzystwa. W razie
nieobecno�ci Waltera natrafiaj� od razu na pani� Russell. Je�eli maj� jak��
spraw� do za�atwienia, to po
okazaniu przepustki s� przez ni� kierowani do w�a�ciwego urz�dnika. Je�eli
przybysz jest po prostu ciekawym i
odwa�nym turyst�, to us�yszy pi�ciominutowy nudny wyk�ad o finansowych
podstawach Towarzystwa, jego
zadaniach polegaj�cych na analizie literackiej, o jego post�pach i
osi�gni�ciach, otrzyma broszur�
propagandow�, dowie si�, �e nie ma akurat w budynku nikogo, kto m�g�by udzieli�
mu odpowiedzi na
szczeg�owsze pytania, a nast�pnie us�yszy suche: �Do widzenia�, poprzedzone
propozycj�, aby zwr�ci� si� na
pi�mie po dalsze informacje. Odchodz�cy pos�usznie turysta nie zauwa�y
zamaskowanego na biurku Waltera
aparatu fotograficznego, kt�ry uwieczni� jego podobizn�, ani nie zwr�ci uwagi na
czerwone �wiat�o
sygnalizacyjne nad wyj�ciem i warczenie mechanizmu otwieraj�cego furtk�.
Znudzenie wychodz�cego turysty
zamieni�oby si� zapewne w podniecenie, gdyby wiedzia�, �e by� w�a�nie w jednej z
sekcji wydzia�u informacji
CIA � Centralnej Agencji Wywiadowczej.
Ustaw� o bezpiecze�stwie narodowym z 1947 roku, kt�ra powo�a�a do �ycia
Centraln� Agencj� Wywiadowcz�,
uchwalono po smutnych do�wiadczeniach II wojny �wiatowej, kiedy Stany
Zjednoczone zosta�y ca�kowicie
zaskoczone atakiem na Pearl Harbour. Agencja � albo �Firma�, jak j� nazywaj�
pracownicy � jest
najwi�ksz� i najaktywniejsz� organizacj� w ramach rozbudowanej szeroko sieci
instytucji wywiadowczych
USA. Sk�ada si� na ni� jedena�cie wi�kszych agencji zatrudniaj�cych oko�o dwustu
tysi�cy pracownik�w i
finansowanych z wielomiliardowego bud�etu. Dzia�alno�� CIA � podobnie jak
odpowiednich agencji innych
wielkich mocarstw: Wydzia�u MI6 w Wielkiej Brytanii, rosyjskiego KGB czy
Departamentu Spraw Socjalnych
w Chinach � obejmuje szeroki wachlarz dzia�a�, od szpiegostwa poprzez badania
techniczne, finansowanie
wybranych partii politycznych, pomoc dla niekt�rych rz�d�w, a� po bezpo�rednie
operacje zbrojne. Ten bogaty
zakres dzia�a� i og�lnikowa misja ochrony bezpiecze�stwa narodowego w
dzisiejszym niespokojnym �wiecie
umocni�y pozycj� CIA, czyni�c z niej jedn� z najwa�niejszych instytucji
rz�dowych. Jej by�y dyrektor, Allen
Dulles, powiedzia� kiedy�: �Ustawa o bezpiecze�stwie z 1947 r. da�a wywiadowi
mocniejsz� pozycj� w rz�dzie
ameryka�skim, ni� ma on w jakimkolwiek innym rz�dzie �wiata�.
G��wna aktywno�� CIA to codzienna, drobiazgowa praca badawcza. Setki pracownik�w
czytaj� od deski do
deski pras� techniczn�, ameryka�skie i zagraniczne pisma z r�nych dziedzin,
studiuj� przem�wienia i audycje
radiowe. Prac� t� zajmuj� si� dwa spo�r�d czterech departament�w CIA.
Departament Bada� (DB) zajmuje si�
gromadzeniem informacji technicznych, a jego eksperci opracowuj� szczeg�owe
raporty o post�pie naukowym
we wszystkich krajach �wiata, nie wy��czaj�c USA i ich sprzymierze�c�w.
Departament Wywiadu (DW)
poch�oni�ty jest zdobywaniem informacji z bardzo licznych dziedzin. Oko�o 80%
tych wiadomo�ci pochodzi ze
�r�de� jawnych � pism, ksi��ek i audycji. DW przetrawia te informacje i
przygotowuje trzy zasadnicze typy
raport�w: jeden zawiera d�ugofalowe przewidywania rozwoju poszczeg�lnych
dziedzin, drugi jest codziennym
przegl�dem sytuacji na �wiecie, trzeci za� przedstawia luki w dzia�alno�ci CIA.
Ca�y materia� zebrany zar�wno
przez DB, jak i DW, wykorzystywany jest przez dwa pozosta�e departamenty:
Techniczny, kt�remu podlegaj�
sprawy ��czno�ci, wyposa�enia, strategii i ochrony, oraz Planowania. Ten ostatni
zajmuje si� wszystkimi
tajnymi akcjami i dzia�alno�ci� szpiegowsk�.
Ameryka�skie Towarzystwo Historii Literatury, z g��wn� siedzib� w Waszyngtonie i
ma�ym biurem
pomocniczym w Seattle, jest sekcj� jednego z pomniejszych wydzia��w CIA. Niezbyt
wyra�nie sprecyzowane
zadania tego wydzia�u tylko lu�no wi��� go z DW i z ca�� Agencj�, a jego
sprawozdania w�druj� zupe�nie
innymi drogami ni� raporty dotycz�ce kt�regokolwiek z trzech g��wnych obszar�w
dzia�alno�ci, ale nosi on
oficjaln� nazw� Wydzia�u 17 CIADW. Na czele Towarzystwa, okre�lanego wewn�trznie
jako �Sekcja 9
Wydzia�u 17 CIADW�, stoi doktor Lappe, cz�owiek bardzo powa�ny i r�wnie nerwowy.
Codzienne,
cotygodniowe, miesi�czne i roczne raporty, opracowywane w pocie czo�a przez
pracownik�w Towarzystwa,
bardzo rzadko znajduj� odbicie w sprawozdaniach nadrz�dnego Wydzia�u 17. Ale
prace Wydzia�u tak�e nie
maj� wiele zrozumienia w�r�d szef�w na szczeblu departamentu i nie wp�ywaj� na
tre�� ich sprawozda�. C�est
la vie.
Zadaniem Towarzystwa i Wydzia�u 17 jest �ledzenie w literaturze problematyki
szpiegostwa i zwi�zanej z nim
dzia�alno�ci. Jednym s�owem, Wydzia� czyta powie�ci kryminalne i ksi��ki
dotycz�ce wywiadu. Pomys�y i
sytuacje zawarte w tysi�cach takich tom�w poddawane s� szczeg�owej analizie.
Bierze si� tak�e pod uwag�
literatur� dawniejsz�, na przyk�ad ksi��ki Fenimore�a Coopera. Wi�kszo��
ksi�gozbioru nale��cego do firmy
mie�ci si� w kompleksie centrali w Langley, niedaleko Waszyngtonu, a w budynku
Towarzystwa znajduje si�
tylko oko�o trzech tysi�cy tom�w. Przez jaki� czas Wydzia� ulokowany by� w
dawnym browarze Heuricha,
niedaleko Departamentu Stanu, ale kiedy jesieni� 1961 roku CIA wprowadzi�a si�
do swych nowych budynk�w
w Langley, Wydzia� przeni�s� si� na przedmie�cie Waszyngtonu. W 1970 roku wielki
wzrost liczby
wydawnictw szpiegowskich sta� si� przyczyn� trudno�ci finansowych i ciasnoty
lokalowej. Wicedyrektor DW
zakwestionowa� jednocze�nie warunek zatrudniania w Wydziale wy��cznie
pracownik�w mog�cych uzyska�
�wiadectwo pe�nego zaufania, a tym samym wysoko p�atnych. Wtedy Wydzia�
zorganizowa� sekcj� w samym
Waszyngtonie i to usytuowan� wygodnie, w pobli�u Biblioteki Kongresu. Poniewa�
zatrudnieni tam
pracownicy nie mieli wst�pu do budynk�w centrali, nie musieli podlega� wysokim
wymaganiom
bezpiecze�stwa stawianym urz�dnikom zatrudnionym w Langley. P�acono im
oczywi�cie odpowiednio mniej.
Pracownicy Wydzia�u �ledz� pilnie wszystkie nowe wydawnictwa i dziel� si� prac�
wed�ug w�asnego uznania.
Ka�dy z nich zajmuje si� jak�� jedn� dziedzin�, zwykle ksi��kami tego samego
autora. Maj� oni streszcza�
akcj� powie�ci i analizowa� metody stosowane w akcji. Ponadto otrzymuj�
codziennie z Centrali specjalnie
przygotowane i spreparowane raporty. Zawieraj� one opisy prawdziwych akcji
szpiegowskich, pozbawione
nazwisk i nieistotnych szczeg��w. W ten spos�b mo�na konfrontowa� fantazj� z
rzeczywisto�ci� i zajmowa�
si� bardziej szczeg�owym dochodzeniem w razie zastanawiaj�cej zbie�no�ci fikcji
literackiej z prawdziwym
wydarzeniem. Czasami przekazuje si� spraw� na wy�szy szczebel. Tam nast�puje
ocena tego, czy autor tylko
trafnie zgadywa� i mia� wyj�tkowe szcz�cie, czy te� wiedzia� za du�o. W tym
drugim wypadku szcz�cie
opuszcza autora, gdy� spraw� przekazuje si� do za�atwienia Departamentowi
Planowania. Dodatkowym
zadaniem pracownik�w Wydzia�u jest spisywanie oryginalnych pomys��w i sztuczek
stosowanych w
powie�ciach przez szpieg�w. Tak� list� przesy�a si� instruktorom Departamentu
Planowania, kt�rzy zawsze
poszukuj� nowych chwyt�w.
Tego poranka Ronald Malcolm mia� w�a�nie pracowa� nad tak� list�. Tymczasem
siedzia� jednak bezczynnie
okrakiem na krze�le, opieraj�c podbr�dek na por�czy. Tkwi� tak od chwili, kiedy
o godzinie �smej trzydzie�ci
wdrapa� si� po kr�conych schodach do swego pokoju, rozlewaj�c po drodze gor�c�
kaw� i kln�c g�o�no.
Kawa zosta�a ju� dawno wypita, a teraz Malcolm marzy� o drugim kubku, ale by�a
godzina 8.46, a on nie chcia�
odrywa� wzroku od okna.
Ka�dego ranka, mi�dzy godzin� �sm� czterdzie�ci a dziewi�t�, wyj�tkowo pi�kna
dziewczyna przechodzi�a
ulic� A przed oknem Malcolma i gin�a za drzwiami Biblioteki Kongresu. I ka�dego
ranka � je�eli nie liczy�
dni, kiedy by� chory lub mia� wyj�tkowo piln� prac� � Malcolm obserwowa� j� w
czasie tego kr�tkiego czasu,
dop�ki nie znikn�a mu z oczu. Czynno�� ta sta�a si� rytua�em, kt�ry umo�liwia�
Malcolmowi pokonywanie
wewn�trznych opor�w przeciw wstawaniu z wygodnego ��ka, goleniu si� i
wychodzeniu do pracy. Z pocz�tku
jego zachowanie spowodowane by�o po prostu po��daniem tej dziewczyny, ale z
czasem zast�pi� je podziw dla
jej urody. Ju� w lutym zaprzesta� nawet ocenia� swoje uczucia, a teraz, w dwa
miesi�ce p�niej, po prostu
siada� i patrzy�.
By� pierwszy prawdziwy dzie� wiosny. Po okresie, w kt�rym s�o�ce z rzadka tylko
przebija�o przez deszczowe
chmury, tego dnia poranek by� promienny i ciep�y. Poprzez smog przebija� ju�
zapach rozwijaj�cych si�
kwiat�w wi�ni. K�tem oka Malcolm dostrzeg� nadchodz�c� posta� i przysun��
krzes�o bli�ej okna.
Dziewczyna nie sz�a ulic�, ale p�yn�a. W ka�dym jej ruchu wida� by�o dum� i
�wiadomo�� w�asnej urody.
Kasztanowe w�osy opadaj�ce nisko na plecy po�yskiwa�y w s�o�cu. Nie by�a
umalowana, a kiedy nie nosi�a
ciemnych okular�w, jej du�e oczy pi�knie harmonizowa�y z prostym nosem, pe�nymi
wargami, okr�g�� twarz�
i podbr�dkiem. Obcis�y be�owy sweter uwydatnia� pe�ne, kszta�tne piersi, nie
wymagaj�ce stanika. Kraciasta
sp�dniczka ukazywa�a zarys j�drnych ud. Jeszcze trzy kroki i dziewczyna znikn�a
w drzwiach Biblioteki.
Malcolm westchn�� i odwr�ci� si� wraz z krzes�em do maszyny, w kt�rej tkwi�
arkusz do po�owy zapisanego
papieru. Doszed� do wniosku, �e jak na wczesn� godzin� jest to dostateczne
osi�gni�cie w pracy. Ziewn��
g�o�no, wzi�� pusty kubek i wyszed� ze swojego ma�ego pokoju o pomalowanych na
czerwono i niebiesko
�cianach.
Przystan�� na pode�cie schod�w. W budynku znajdowa�y si� dwa dzbanki z kaw�. Na
parterze, w ma�ej
kuchence za biurkiem pani Russell, i na drugim pi�trze, obok rega��w z
ksi��kami, na stole u�ywanym do
pakowania. Ka�dy z nich mia� swoje wady i zalety. Ten na parterze by�
pojemniejszy i u�ywa�a go wi�kszo��
personelu. Poza pani� Russell i by�ym instruktorem musztry Walterem Jenningsem
(�Prosz� do mnie m�wi�
panie sier�ancie Jennings!�) korzystali z niego doktor Lappe i ksi�gowy-
bibliotekarz Heidegger, maj�cy ten
przywilej z racji urz�dowania na parterze. Kaw� przyrz�dza�a oczywi�cie pani
Russell, kt�ra mia�a wprawdzie
liczne wady, ale t� umiej�tno�� opanowa�a bezb��dnie. Parterowy dzbanek mia�
jednak dwie s�abe strony.
Pierwsz� by�a mo�liwo�� natkni�cia si� na doktora Lappe, co nie nale�a�o do
przyjemno�ci. Drug� by�a sama
pani Russell, a raczej jej zapach. Ray Thomas, kolega Malcolma urz�duj�cy na tym
samym pi�trze, nazywa� go
�perfum�� Polly.
Dzbanek na drugim pi�trze u�ywany by� w zasadzie tylko przez Harolda Martina i
Tamath� Reynolds, kt�rzy
mieli tam swoje pokoje. Od czasu do czasu korzystali z niego Malcolm i Ray, a
zdarza�o si� nawet, �e na g�r�
przychodzi� znudzony Walter, jakby szuka� odmiany czy te� chcia� popatrze� na
smuk�� sylwetk� Tamathy.
By�a to mi�a dziewczyna, ale parzenie kawy nie nale�a�o do jej zalet. Opr�cz
niebezpiecze�stwa nara�enia si�
na przykro�ci smakowe, Malcolm ryzykowa� te� spotkanie Harolda Martina, kt�ry
mia� w zwyczaju chwyta�
go pod rami� i bombardowa� wynikami ostatnich rozgrywek ligowych, danymi
statystycznymi oraz w�asnymi
opiniami na temat poszczeg�lnych dru�yn, przeplatanymi wspomnieniami swoich
wyczyn�w z czas�w
szkolnych. Malcolm postanowi� p�j�� na d�.
Pani Russell powita�a go jak zwykle lekcewa��cym chrz�kni�ciem. Czasami Malcolm
zatrzymywa� si� przy jej
biurku na pogaw�dk�, aby sprawdzi�, czy nie zasz�a w jej zachowaniu jaka�
zmiana. Ale niezale�nie od tego,
jaki temat porusza�, pani Russell niezmiennie przewraca�a papiery na biurku i
zaczyna�a monolog o swoich
chorobach i ci�kiej pracy, kt�rej nikt nie docenia. Tego ranka Malcolm
ograniczy� si� do kpi�cego u�miechu i
przesadnego uk�onu.
W chwili kiedy rusza� ze swoim kubkiem kawy na pi�tro, us�ysza� zgrzyt klamki i
j�� przygotowywa� si� do
wyk�adu doktora Lappe.
� O, to ty, Malcolm... czy mog� z tob� pom�wi�?...
Odetchn��. Nie by� to doktor Lappe, a tylko Heidegger. Odwr�ci� si� wi�c z
u�miechem i spojrza� na drobnego
cz�owieka o b�yszcz�cej �ysinie na czubku wielkiej g�owy, oddzielonej w�sk�,
czarn� muszk� od gorsu bia�ej
koszuli.
� Cze��, Rich! � powiedzia� Malcolm. � Jak si� masz?
� Doskonale, Ron... doskonale... � zachichota� Heidegger. Po sze�ciu miesi�cach
ca�kowitej abstynencji i
ci�kiej pracy mia� jeszcze napi�te nerwy. Dyskretne badanie jego przesz�o�ci
wykaza�oby, �e jeszcze
niedawno zamyka� si� w toalecie gmachu CIA, �eby poci�gn�� z piersi�wki i
nast�pnie za pomoc� gumy do
�ucia stara� si� ukry� zdradliwy zapach z ust. Kiedy ju� przeszed� przez piek�o
odwyk�wki i usi�owa� powr�ci�
do normalnego trybu �ycia, dowiedzia� si� od lekarzy, �e skierowa�a go do nich
sekcja bezpiecze�stwa,
zajmuj�ca si� mi�dzy innymi zak�adaniem nas�uch�w w toaletach.
� W takim razie... czy m�g�by� wst�pi� do mnie na chwil�...
� Ale� oczywi�cie, Rich. � Ka�da okazja oderwania si� od maszyny by�a dobra.
Weszli do ma�ego pokoju i usiedli: Heidegger za biurkiem, Malcolm na mi�kkim
fotelu, pozostawionym przez
poprzedniego lokatora budynku. Milczeli przez chwil�.
Biedaczysko, pomy�la� Malcolm. Jest potwornie przestraszony, wci�� si� �udzi, �e
powr�ci do �ask i zostanie w
ko�cu zaliczony do os�b zajmuj�cych si� sprawami sklasyfikowanymi jako ��ci�le
tajne�, innymi s�owy, �e
zamieni ten zakurzony, pomalowany na zielono pok�j na inny, r�wnie zakurzony,
ale �tajny�. Je�eli mu si� to
uda, dadz� mu wkr�tce pok�j wymalowany na jeden z trzech kolor�w, kt�re ostatnio
uznano za �stwarzaj�ce
�rodowiskowe warunki wzmagaj�ce wydajno�� pracy�. Mo�e wi�c b�dzie siedzia� w
otoczeniu sympatycznych
niebieskich �cian, takich jak te trzy �ciany w moim pokoju i w setkach innych
biur rz�dowych.
� S�uchaj! � Okrzyk Heideggera a� zahucza� w pokoju. Zda� sobie spraw� z
nat�enia swojego g�osu,
skurczy� si�, osun�� na krze�le i zacz�� od pocz�tku: � Przykro mi, �e zabieram
ci czas...
� Ale� nie ma o czym m�wi�...
� Dobrze. S�uchaj, Ron... Nie masz mi za z�e, �e m�wi� ci Ron? A wi�c widzisz...
jak wiesz, jestem nowy w
tej sekcji... Postanowi�em wi�c przejrze� akta z ostatnich kilku lat, �eby
zapozna� si� z jej dzia�alno�ci�. �
Za�mia� si� nerwowo. � Informacje, jakie otrzyma�em od doktora Lappe, by�y co
najmniej niewystarczaj�ce...
Malcolm r�wnie� si� u�miechn��. Wt�rowa� ka�demu, kto kpi� z doktora Lappe.
Heidegger zaczyna� mu si�
podoba�.
� Wi�c dobrze � m�wi� dalej ksi�gowy. � Ty jeste� tutaj ju� dwa lata, prawda? Od
czasu, kiedy przenios�e�
si� z Langley?
Malcolm skin�� g�ow�. Dwa lata, dwa miesi�ce i kilka dni.
� Dobrze. Widzisz, natkn��em si� na pewne nie�cis�o�ci, kt�re moim zdaniem
wymagaj� wyja�nienia. Mo�e
b�dziesz m�g� mi pom�c. � Heidegger przerwa�, bo Malcolm lekcewa��co wzruszy�
ramionami. � Pos�uchaj,
znalaz�em dwa dziwne fakty albo raczej dziwne fakty dotycz�ce dw�ch spraw.
Pierwsza dotyczy rozrachunk�w
w dziedzinie p�ac i najrozmaitszych innych wydatk�w. Nie znasz si� na tym, ten
problem musz� rozwik�a�
sam. Ale druga w�tpliwo�� dotyczy ksi��ek. Zanim napisz� w tej sprawie raport do
doktora Lappe, chcia�bym
sprawdzi�, czy ty, wzgl�dnie inni nasi koledzy, nie wiecie czego� na ten temat.
Odczeka�, a� Malcolm zach�ci go skinieniem g�owy, i ci�gn�� dalej:
� Czy zauwa�y�e� kiedykolwiek brak pewnych ksi��ek? Zaraz ci wyt�umacz� � doda�
pospiesznie widz�c
zdziwienie na twarzy Malcolma. � Czy znasz taki wypadek, �eby�my nie otrzymali
ksi��ek, kt�re by�y
zam�wione, kt�re powinny znajdowa� si� na p�kach?
� Nie, nic o tym nie wiem � odpar� Malcolm. Rozmowa zaczyna�a go nudzi�. �
Gdyby� mi powiedzia�
konkretnie, o jakie ksi��ki chodzi...
Nie doko�czy� zdania, a Heidegger znowu zacz�� m�wi�:
� W�a�nie chodzi o to, �e i ja nie wiem. W og�le nie jestem pewny, czy brakuje
jakich� ksi��ek. Ca�a sprawa
jest bardzo dziwna.
Malcolm nie zaprzecza�.
� S�uchaj � ci�gn�� dalej Heidegger. � W 1968 roku otrzymali�my z naszej filii w
Seattle transport ksi��ek.
By�y tam wszystkie tomy, kt�re zosta�y wys�ane, ale przypadkowo zauwa�y�em, �e
pokwitowanie urz�dnika
odbieraj�cego przesy�k� potwierdza�o odbi�r pi�ciu skrzy�. Natomiast faktura, na
kt�rej znajduj� si� podpisy
zar�wno nadawcy w Seattle, jak i urz�dnika firmy spedycyjnej, stwierdza, �e
skrzy� by�o siedem. To oznacza,
�e dwie skrzynie z ksi��kami zagin�y, mimo �e nie brakuje nam �adnej ksi��ki.
Czy teraz rozumiesz, o co mi
chodzi?
� Tak � odpar� nieszczerze Malcolm � rozumiem, co m�wisz, ale my�l�, �e to by�a
pomy�ka. Po prostu kto�
tam nie umie liczy�. Pewnie kt�ry� z naszych urz�dnik�w. Wa�ne jest, �e nie
brakuje ksi��ek! Daj sobie z tym
spok�j!
� Ty nic nie rozumiesz! � krzykn�� Heidegger nerwowo i pochyli� si� w stron�
swego rozm�wcy. � Ja
jestem odpowiedzialny za te dokumenty! Kiedy je odebra�em, stwierdzi�em na
pi�mie, �e otrzyma�em
wszystko. Ta pomy�ka rujnuje mi ca�� ksi�gowo��. Je�eli zostanie kiedykolwiek
wykryta, to ja b�d� za to
odpowiada�! Ja! � krzycza� coraz g�o�niej opieraj�c si� ci�ko r�koma o biurko.
Malcolm by� znudzony. Dalsze wys�uchiwanie narzeka� Heideggera na nie�cis�o�ci w
inwentarzu stanowi�o
niezbyt ciekaw� perspektyw�. A poza tym nie podoba�o mu si� podniecenie, kt�re
dostrzega� w ukrytych za
grubymi szk�ami okular�w oczach Heideggera. Mia� zupe�nie do�� tej rozmowy.
� S�uchaj, Rick � powiedzia� nachylaj�c si� do kolegi. � Rozumiem, �e martwi ci�
ten ba�agan, ale niestety
nie mog� ci w niczym pom�c. W�tpi�, czy kt�ry� z koleg�w b�dzie umia� wyja�ni�
te nie�cis�o�ci. Je�eli
chcesz mojej rady, to zapomnij o ca�ej sprawie. Chyba domy�lasz si�, �e tak
w�a�nie post�pi� Johnson, tw�j
poprzednik. Nie radz� ci jednak zwraca� si� do doktora Lappe. Zdenerwuje si�
tylko i narobi mn�stwo
niepotrzebnego krzyku.
Malcolm wsta� i podszed� do drzwi. Obejrza� si� jeszcze na ma�ego,
roztrz�sionego cz�owieka, pochylonego
samotnie nad otwart� ksi�g� rachunkow�.
Dopiero kiedy zbli�y� si� do biurka pani Russell, odetchn�� z ulg�. Wyla�
resztk� zimnej kawy do zlewu, wr�ci�
na g�r� do swego pokoju, usiad� wygodnie, po�o�y� nogi na biurku i przymkn��
oczy.
Kiedy je znowu otworzy�, zobaczy� przed sob� kopi� szkicu Picassa,
przedstawiaj�cego Don Kichota. Obraz
wisia� na �cianie do polowy pomalowanej na czerwono. To w�a�nie za spraw� Don
Kichota Malcolm otrzyma�
przed dwoma laty podniecaj�c� propozycj� zostania agentem CIA.
We wrze�niu 1970 roku Malcolm zasiad� z op�nieniem do ko�cowego egzaminu na
swojej uczelni. Przez
pierwsze dwie godziny sz�o mu g�adko. Wyja�ni� interesuj�co alegori� pieczary w
dzie�ach Platona,
przeanalizowa� postaw� dw�ch podr�nych w �Opowie�ciach Kanterberyjskich�
Chaucera, om�wi� znaczenie
szczur�w w �D�umie� Camusa i zr�cznie przebi� si� przez zmagania Holdena
Caulfielda z instynktami
homoseksualnymi w �Buszuj�cym w zbo�u�. Kiedy jednak doszed� do ostatniej kartki
arkusza egzaminacyj-
nego, natkn�� si� na �lepy mur. �Przeanalizuj szczeg�owo co najmniej trzy wa�ne
wydarzenia w �Don
Kichocie� Cervantesa. Przedstaw symboliczne znaczenie ka�dego z tych wydarze�,
ich wzajemne powi�zania i
rol� w akcji powie�ci oraz wyja�nij, w jaki spos�b autor wykorzysta� je do
ukazania cech charakteru Don
Kichota i Sancho Pansy�.
Malcolm w �yciu nie czyta� �Don Kichota�. Przez pe�ne pi�� minut wpatrywa� si� w
tekst zadania, po czym
wyj�� czyst� kartk� papieru i zacz�� pisa�:
�Nigdy nie czyta�em �Don Kichota�, ale wydaje mi si�, �e zosta� on zniszczony
przez wiatrak. Nie jestem
pewien los�w Sancho Pansy.
Don Kichot i Sancho Pansa uwa�ani s� powszechnie za par� poszukuj�c�
sprawiedliwo�ci. Przygody ich mo�na
por�wna� do wyczyn�w dw�ch s�ynnych bohater�w powie�ci Rexa Stouta � Nero Wolfa
i Archie Goodwina.
Na przyk�ad w klasycznej powie�ci sensacyjnej pt. �Czarna G�ra�...�
Po szczeg�owym scharakteryzowaniu postaci Nero Wolfa na podstawie �Czarnej
G�ry� Malcolm odda� prac�,
wr�ci� do domu, po�o�y� si� na ��ku i zaj�� obserwacj� swoich bosych st�p.
Po dw�ch dniach wezwano go do gabinetu profesora literatury hiszpa�skiej. Ku
jego zdumieniu wcale nie
zosta� zwymy�lany za sw�j referat. Profesor spyta� natomiast, czy bardzo
interesuj� go �krymina�y�. Z pewnym
wahaniem Malcolm przyzna�, �e lektura ksi��ek tego typu u�atwia mu utrzymywanie
r�wnowagi psychicznej.
Profesor u�miechn�� si� i zapyta�, czy Malcolm nie chcia�by zachowywa� tej
r�wnowagi za godziw� op�at�. �
Oczywi�cie! � odpar� Malcolm. Profesor podni�s� s�uchawk� telefoniczn� i jeszcze
tego samego dnia
Malcolm po raz pierwszy w �yciu spotka� si� w restauracji z agentem CIA.
Profesorowie uniwersytet�w, a nawet dziekani, bardzo cz�sto zajmuj� si�
rekrutowaniem student�w do pracy w
CIA. Na pocz�tku lat pi��dziesi�tych trener dru�yny pi�karskiej Yale zwerbowa�
studenta, kt�rego p�niej
przy�apano na terenie Chin.
W dwa miesi�ce po tym obiedzie Malcolm zosta� formalnie przyj�ty jako �pracownik
o ograniczonych
kwalifikacjach� � taki status otrzymywa�o 17% nowego personelu CIA. Nast�pnie,
po sko�czeniu
dwumiesi�cznego kursu przygotowawczego, wszed� pewnego poranka po �elaznych
schodach do budynku
Ameryka�skiego Towarzystwa Historii Literatury i zosta� przyj�ty przez doktora
Lappe oraz pani� Russell jako
pe�noprawny pracownik wywiadu.
Teraz wpatrywa� si� w �cian�, kt�ra symbolizowa�a jego zwyci�stwo nad doktorem
Lappe. Ju� trzeciego dnia
swojej pracy w Towarzystwie Malcolm zrezygnowa� z noszenia krawata i marynarki.
Dopiero jednak po
tygodniu doktor Lappe wezwa� go do siebie na rozmow� w sprawie etykiety.
Przyzna� �askawie, �e biurokracja
ma tendencj� do pewnej sztywno�ci, ale wskaza� jednocze�nie, �e nale�y znale��
inne sposoby o�ywienia
swego �rodowiska ni� zbyt niekonwencjonalne ubieranie si� na co dzie�. Malcolm
nie oponowa� i nast�pnego
dnia zjawi� si� wcze�nie rano, w garniturze i z krawatem, trzymaj�c pod pach�
du�e pud�o. Zanim Walter
zd��y� poinformowa� doktora Lappe o sytuacji, Malcolm pomalowa� ju� wi�ksz�
cz�� jednej �ciany swojego
pokoju na kolor wozu stra�ackiego. Szef biura siedzia� w milczeniu, podczas
kiedy Malcolm t�umaczy� mu
swoj� koncepcj� o�ywienia codziennego �ycia. Kiedy dwaj koledzy zajrzeli do jego
pokoju i wyrazili swoje
poparcie dla tej tw�rczo�ci, doktor cicho zaproponowa�, �eby Malcolm poprzesta�
raczej na pewnej fantazji we
w�asnym ubiorze, zostawiaj�c w spokoju �ciany instytucji. Ten przysta� na to z
rado�ci�. Pud�o z czerwon�
farb� i p�dzlami pow�drowa�o do sk�adu na drugim pi�trze, a ciemny garnitur i
krawat zosta�y zapomniane.
Doktor Lappe wola� pogodzi� si� z indywidualnym protestem, aby zapobiec masowemu
buntowi
zagra�aj�cemu pa�stwowej instytucji.
Patrz�c na �cian� Malcolm westchn�� nostalgicznie i zabra� si� do opisywania
klasycznej metody u�ywanej
przez Johna Dicksona Carra w celu stworzenia sytuacji znanej jako �zbrodnia w
pokoju zamkni�tym na klucz
od wewn�trz�.
Tymczasem Heidegger nie pr�nowa�. Przyj�� rad� Malcolma, aby nie informowa�
doktora Lappe, ale by� zbyt
przestraszony, �eby zatai� swoje odkrycie przed Firm�. Ba� si� po prostu, �e
zostanie przy�apany, jak to ju� raz
mia�o miejsce. Spodziewa� si� r�wnie�, �e je�li wyka�e dba�o�� o interes Firmy,
zdob�dzie szans� powrotu do
�ask i zaj�cia wy�szego stanowiska. Tak wi�c niebezpieczna kombinacja strachu i
ambicji popchn�a Richarda
Heideg-gera na drog�, kt�ra wkr�tce doprowadzi�a do tragedii.
Napisa� kr�tk� notatk� do szefa Wydzia�u 17. Ostro�nie, ale dok�adnie opisa� w
niej spraw�, kt�r� przedstawi�
poprzednio Malcolmowi. W zasadzie wszystkie biurowe notatki przechodzi�y przez
r�ce doktora Lappe, ale
zdarza�y si� wyj�tki. Gdyby Heidegger poszed� drog� s�u�bow�, wszystko
sko�czy�oby si� dobrze, gdy� doktor
Lappe nie odwa�y�by si� na wys�anie do kierownictwa raportu godz�cego w jego
w�asn� instytucj�. Poniewa�
Heidegger nie mia� co do tego w�tpliwo�ci, wi�c w�asnor�cznie w�o�y� kopert� do
pocztowego worka.
Codziennie rano i wieczorem dwa samochody z uzbrojonymi wartownikami przywo�� i
zabieraj� wewn�trzn�
poczt� kursuj�c� mi�dzy wydzia�ami CIA na obszarze Waszyngtonu. Worki przewo�one
s� dwana�cie
kilometr�w do Langley, gdzie odbywa si� sortowanie korespondencji. List
Heideggera trafi� do poczty popo�u-
dniowej.
Notatk� t� spotka� los sprzeczny z normalnym trybem urz�dowania. Tak jak ca�a
korespondencja pochodz�ca z
Towarzystwa, znikn�a ona z pokoju pocztowego, zanim jeszcze rozpocz�o si�
formalne sortowanie przesy�ek.
Notatka zjawi�a si� wkr�tce na biurku pewnego astmatycznego osobnika,
zajmuj�cego du�y pok�j we
wschodnim skrzydle budynku. Cz�owiek ten przebieg� j� szybko wzrokiem, po czym
przeczyta� ponownie z
uwag� i bardzo wolno. Nast�pnie wyszed� szybko z pokoju i zarz�dzi� usuni�cie z
kancelarii wszystkich akt
dotycz�cych Towarzystwa oraz przekazanie ich do pewnego biura w centrum miasta.
Po powrocie do swego
gabinetu um�wi� si� telefonicznie na spotkanie w jednej z galerii malarstwa.
Nast�pnie o�wiadczy�, �e jest
chory, i pojecha� autobusem do Waszyngtonu. Ju� po godzinie spotka� si� z
wytwornym panem
o wygl�dzie bankiera. Prowadz�c o�ywion� rozmow� spacerowali po Pennsylvania
Avenue.
P�nym wieczorem wytworny pan spotka� si� w ha�a�liwym barze u Clyde�a niedaleko
Kapitolu z innym
m�czyzn�. Poszli tak�e na spacer, zatrzymuj�c si� od czasu do czasu przed
witrynami sklep�w. Drugi
m�czyzna by� r�wnie� wytwornie ubrany. W jego powierzchowno�ci by�o jednak co�
niezwyk�ego, a wyraz
oczu nie upodabnia� go do bankiera. S�ucha� uwa�nie relacji swego towarzysza.
� Obawiam si�, �e mamy problem.
� Doprawdy?
� Tak, Weatherby przechwyci� dzisiaj ten list. Poda� rozm�wcy notatk�
Heideggera.
� Teraz rozumiem, o co ci chodzi � powiedzia� m�czyzna po przeczytaniu
dokumentu.
� No widzisz... Musimy si� tym zaj��. I to natychmiast.
� Bior� to na siebie.
� Oczywi�cie.
� Chyba zdajesz sobie spraw�, �e mog� nast�pi� pewne komplikacje, kt�re trzeba
uwzgl�dni�? � powiedzia�
pierwszy m�czyzna wskazuj�c na notatk�.
� Rozumiem. C� robi�, b�dzie to niestety nieuniknione. Musimy zdoby� absolutn�
pewno��, �e nie przytrafi�
si� dalsze k�opoty. � Jego rozm�wca s�ucha� uwa�nie i potakuj�c czeka� na dalsze
polecenia. � Poza tym
pami�taj, �e najwa�niejsza jest szybko�� dzia�ania. Czas ma zasadnicze
znaczenie. Zr�b wszystko, �eby jak
najszybciej za�atwi� t� spraw�.
Tamten zastanowi� si� przez chwil�.
� Zbytni po�piech mo�e by� przyczyn� niezr�cznej i nieudolnej akcji.
� Zr�b wszystko, co si� da � powiedzia� kr�tko pierwszy m�czyzna i poda�
drugiemu teczk� z aktami, kt�re
w�a�nie �zagin�y� w Langley.
Dwaj panowie rozeszli si� po kr�tkim po�egnaniu. Pierwszy min�� trzy ulice,
skr�ci� i za rogiem wsiad� do
taks�wki. By� zadowolony, �e ma to ju� za sob�. Drugi m�czyzna patrzy� za nim
przez chwil�, nast�pnie
rozejrza� si� uwa�nie i wszed� do najbli�szego baru, by zatelefonowa�.
Tej samej nocy o godzinie 3.15 do mieszkania Heideggera zastuka�a policja. Kiedy
otworzy� drzwi, zobaczy�
dw�ch u�miechni�tych osobnik�w w cywilnych ubraniach. Jeden z nich by� bardzo
wysoki i chorobliwie
chudy. Drugi wygl�da� do�� wytwornie, ale z jego oczu mo�na by�o wywnioskowa�,
�e na pewno nie jest
bankierem.
Weszli i zamkn�li za sob� drzwi.
Dzia�alno�� ta kieruje si� w�asnymi prawami i u�ywa metod tajno�ci, kt�rej celem
jest mylenie i gmatwanie.
Prezydent D. Eisenhower, 1960
CZWARTEK
RANO I WCZESNYM POPO�UDNIEM
W czwartek znowu zacz�o pada�. Malcolm obudzi� si� z oznakami przezi�bienia �
mia� obola�e, spuchni�te
gard�o i czu� si� rozbity. Przez kilka minut si� waha�, czy i�� do pracy. Ale w
ko�cu postanowi�, �e z powodu
kataru nie warto bra� zwolnienia. Zaci�� si� przy goleniu, mia� k�opoty z
zaczesaniem w�os�w za uszy, m�czy�
si� d�ugo z za�o�eniem szkie� kontaktowych, wreszcie stwierdzi�, �e znikn�� mu
gdzie� p�aszcz
przeciwdeszczowy. A kiedy ju� bieg� do biura, pomy�la� nagle, �e si� sp�ni i
nie zd��y zobaczy� dziewczyny.
Kiedy dopad� do ulicy A, w�a�nie znika�a w drzwiach Biblioteki. Tak si� na ni�
zapatrzy�, �e wdepn�� w
g��bok� ka�u��. Zawstydzi� si� swego gapiostwa, ale uspokoi� si�, kiedy
zobaczy�, �e cz�owiek, siedz�cy w
niebieskim samochodzie zaparkowanym tu� obok budynku Towarzystwa, niczego nie
zauwa�y�. Pani Russell
powita�a go lakoniczn� uwag�: �Nareszcie!� Po drodze do swego pokoju wychlapa�
kaw� z kubka i sparzy�
sobie r�k�. Zdarzaj� si� takie dni. Tu� po dziesi�tej rozleg�o si� delikatne
pukanie do drzwi
i wesz�a Tamatha. Przez chwil� patrzy�a z nie�mia�ym u�miechem na Malcolma przez
grube szk�a okular�w.
W�osy mia�a tak rzadkie, �e wida� by�o ka�de oddzielne pasmo.
� Ron � szepn�a � nie wiesz, czy Rick jest chory?
� Nie wiem! � krzykn�� Malcolm i ha�a�liwie wytar� nos.
� Po co tak krzyczysz? Niepokoj� si� o niego. Nie przyszed� do pracy i nawet nie
zadzwoni�.
� Cholera, to niedobrze � wykrztusi� z siebie Malcolm. Wiedzia� doskonale, �e
dziewczyna nie znosi takich
wyraz�w.
� Co ci jest, na mi�o�� bosk�? � spyta�a.
� Mam katar.
� Dam ci aspiryn�.
� Nie wysilaj si� � mrukn�� niegrzecznie. � I tak nic mi nie pomo�e.
� Jeste� niemo�liwy. Do widzenia. Wysz�a ostro�nie zamykaj�c drzwi.
Malcolm wzruszy� ramionami i powr�ci� do lektury Agaty Christie.
O godzinie 11.15 zadzwoni� telefon. Malcolm us�ysza� w s�uchawce ch�odny g�os
doktora Lappe.
� Mam dla ciebie polecenie, a poza tym, to twoja kolej na przyniesienie kanapek.
Dzi� nikomu nie b�dzie si�
chcia�o wychodzi� z biura. � Malcolm spojrza� przez okno na smugi deszczu i
doszed� do tego samego
wniosku. � Mo�esz wi�c za�atwi� dwie sprawy za jednym zamachem � m�wi� dalej
doktor � i w drodze
powrotnej przynie�� jedzenie. Walter ju� zbiera zam�wienia. Chcia�bym, �eby�
zani�s� paczk� ksi��ek do
starego budynku Senatu, a wracaj�c wst�p do baru Jimmy�ego po kanapki. Mo�esz
si� ju� zbiera�.
W pi�� minut p�niej Malcolm przemyka� si� w�skim korytarzem w podziemiu budynku
do tylnego wyj�cia.
By�o przeznaczone dla dostawc�w opa�u i nikt w Towarzystwie o nim nie wiedzia�,
gdy� nie zosta�o
zaznaczone na planach. Dopiero kiedy Walter poluj�c na szczura przesun�� star�
szaf�, znalaz� niewielkie
drzwi, za kt�rymi r�s� wielki krzak bzu i dlatego by�y niewidoczne od zewn�trz.
Nikomu si� nie chcia�o
przeciska� mi�dzy murem a krzakami, w dodatku drzwi mo�na by�o otworzy� tylko od
wewn�trz.
Przez ca�� drog� do starego budynku Senatu Malcolm cicho kl�� i g�o�no kicha�.
Ci�gle pada�o. Jego zamszowa
kurtka nabra�a ciemnobr�zowego koloru. Blondynka z sekretariatu biura senatora
u�miechn�a si� do Malcolma
ze wsp�czuciem i pocz�stowa�a go fili�ank� kawy. Pozwoli�a mu posiedzie� i
troch� wyschn��, a przez ten
czas bez po�piechu policzy�a ksi��ki i pokwitowa�a ich odbi�r. By�a tak mi�a, �e
Malcolm uzna� dor�czenie
senatorowi krymina��w za ca�kiem mi�e zaj�cie.
W normalnych warunkach droga ze starego budynku Senatu do baru Jimmy�ego przy
Pennsylvania Avenue
zajmuje pi�� minut. Ale deszcz przeszed� w�a�nie w ulew�, wi�c Malcolm przebieg�
j� w trzy minuty. �U
Jimmy�ego� to jeden z bar�w cz�sto odwiedzanych przez urz�dnik�w ze wzg�rza
Kapitolu z uwagi na szybk�
obs�ug� oraz smaczne jedzenie, chocia� przypomina skrzy�owanie �ydowskiego
sklepiku z podrz�dn� knajp� w
Montanie. Malcolm poda� kelnerce kartk� z zam�wieniami swych koleg�w z biura, a
sam poprosi� o kanapk� z
pieczenia i szklank� mleka.
W czasie kiedy Malcolm s�czy� z wolna kaw� w senatorskim biurze, jaki� cz�owiek
w przeciwdeszczowym
p�aszczu i kapeluszu zas�aniaj�cym wi�ksz� cz�� twarzy skr�ci� w ulic� A z
ulicy Pierwszej i podszed� do
niebieskiego samochodu. Wygl�da� do�� osobliwie w p�aszczu niezwyk�ego kroju,
lecz na opustosza�ej ulicy
nie zwr�ci� na siebie niczyjej uwagi. Rozejrzawszy si� podejrzliwie, szybko
otworzy� drzwi i wsun�� si� na
przednie siedzenie samochodu. Spojrza� na kierowc� i zapyta�:
� No i jak?
Ten, nie odwracaj�c oczu od budynku Towarzystwa, odpowiedzia�:
� Wszyscy obecni i policzeni, prosz� pana.
� Doskonale. Ja b�d� pilnowa�, a ty zatelefonuj. Powiedz, �eby odczekali
dziesi�� minut, a potem ruszyli.
� Tak jest.
Kierowca zacz�� si� ju� gramoli� z wozu, kiedy znowu us�ysza� ostry g�os.
� Weatherby! � Nast�pi�a chwila pauzy. � Nie mo�e by� �adnych pomy�ek.
Weatherby prze�kn�� �lin�.
� Oczywi�cie, prosz� pana � powiedzia�.
Poszed� do budki telefonicznej na rogu ulicy A i Sz�stej, obok sklepu
spo�ywczego. Kiedy w barze Henry�ego,
znajduj�cym si� kilkaset metr�w dalej przy Pennsylvania Avenue, zadzwoni�
telefon, barman zawo�a� pana
Wazburna. Od stolika podni�s� si� niezwykle szczup�y cz�owiek, s�ucha� przez
chwil� p�yn�cych z telefonu
instrukcji i przytakiwa� do s�uchawki. Wr�ci� do stolika, przy kt�rym siedzia�o
jeszcze dw�ch m�czyzn.
Zap�aci� rachunek za trzy kawy z koniakiem, po czym wszyscy wyszli i skierowali
si� ulic� Pierwsz� na ty�y
ulicy A. Na skrzy�owaniu min�li si� z m�odym d�ugow�osym cz�owiekiem w
przemoczonej kurtce zamszowej,
pod��aj�cym w przeciwnym kierunku. Wsiedli nast�pnie do ��tej furgonetki,
ustawionej przy kraw�niku, i
zacz�li przygotowywa� si� do wykonania swego porannego zadania.
W czasie kiedy Malcolm zamawia� kanapk� z pieczenia, na ulic� A skr�ci� zza rogu
listonosz z wypchan�
torb�. O kilka krok�w za nim szed� kr�py osobnik w lu�nym p�aszczu
przeciwdeszczowym. Z przeciwnej
strony nadchodzi� ulic� A inny, wysoki i chudy cz�owiek, r�wnie� w lu�nym, ale
kr�tkim p�aszczu, si�gaj�cym
mu tylko do kolan.
Kiedy Weatherby dostrzeg� zbli�aj�cego si� listonosza, uruchomi� silnik i
odjecha�. Ani ludzie z ulicy, ani
pasa�erowie samochodu nie dali znaku, �e si� znaj�. Weatherby odetchn�� z ulg�.
Cieszy� si�, �e wykona�
swoj� cz�� zadania. By� cz�owiekiem twardym, jednak ze wzgl�du na obecno��
siedz�cego przy nim
m�czyzny poczu� zadowolenie, �e nie pope�ni� �adnej omy�ki.
Myli� si� jednak. Pope�ni� bowiem jeden ma�y, prosty b��d, kt�rego �atwo m�g�
unikn��. Nawet powinien by�
go unikn��.
Gdyby ktokolwiek przygl�da� si� w tej chwili budynkowi Towarzystwa, m�g�by
zauwa�y�, �e przypadkowo
trzy osoby zbli�y�y si� jednocze�nie do drzwi wej�ciowych. Dwaj osobnicy
wygl�daj�cy na urz�dnik�w
przepu�cili uprzejmie listonosza i zaczekali, a� naci�nie dzwonek. Waltera nie
by�o jak zwykle przy wej�ciu,
cho� w tym wypadku i tak nie mia�o to �adnego znaczenia. Malcolm ko�czy� w�a�nie
swoj� kanapk� w barze
�U Jimmy�ego�, kiedy pani Russell us�ysza�a brz�czenie i zawo�a�a: � Prosz�
wej��!
Listonosz i dwaj m�czy�ni weszli do �rodka.
Malcolm zako�czy� sw�j lunch deserem w postaci biszkoptowego i z rumem i
czekolad�, kt�re by�o
specjalno�ci� zak�adu.
Wypi� jeszcze jedn� fili�ank� kawy, zanim sumienie nakaza�o mu wyj�� na deszcz.
Ulewa zmieni�a si�
tymczasem w drobny kapu�niaczek. Posi�ek wyra�nie poprawi� samopoczucie i stan
zdrowia Malcolma. Ruszy�
wi�c bez po�piechu, gdy� lubi� spacerowa�, a poza tym nie chcia� upu�ci� �adnej
z trzech paczek z kanapkami
koleg�w. Aby urozmaici� sobie drog�, poszed� ulic� A stron� przeciwn� do tej, po
kt�rej sta� dom
Towarzystwa. W ten spos�b lepiej widzia� budynek, do kt�rego si� zbli�a�, i
dlatego m�g� zorientowa� si�
wcze�niej, �e co� tam jest nie w porz�dku.
Zaniepokoi� go pewien drobiazg, co� tak ma�o istotnego, �e kto� inny raczej by
nie zwr�ci� na to uwagi.
Malcolm dostrzeg� jednak uchylone okno na drugim pi�trze. W budynku Towarzystwa
okna otwiera�y si� w
g�r�, ale na zewn�trz, przez co z daleka mo�na by�o zauwa�y�, czy s� otwarte.
Malcolm w pierwszej chwili
zlekcewa�y� to, ale kiedy uszed� jeszcze kilkadziesi�t metr�w, przystan�� i
zacz�� si� zastanawia�.
Na poz�r nie ma nic szczeg�lnego w tym, �e okno sto�ecznego domu jest otwarte
nawet w deszczowy dzie�.
Wiosna w Waszyngtonie bywa zazwyczaj ciep�a. Poniewa� jednak budynek Towarzystwa
wyposa�ono w
klimatyzacj�, jedynym celem otwarcia okna mog�o by� przewietrzenie pokoju. Ale
Malcolm wiedzia�, �e w
tym wypadku takie wyja�nienie graniczy�o z absurdem. Albowiem okno by�o otwarte
na o�cie� w pokoju
Tamathy.
Wszyscy w Towarzystwie wiedzieli doskonale, �e Tamatha niczego na �wiecie tak
si� nie obawia, jak
otwartego okna. Kiedy mia�a a dziewi�� lat, w rodzinie zdarzy�a si� tragedia.
Jej dwaj starsi pobili si� o jaki�
obrazek, kt�ry znale�li na strychu. Starszy po�lizgn�� si� i wypad� z okna
poddasza na ulic�. Skr�ci� kark i
pozosta� na ca�e �ycie sparali�owanym kalek�. Tamatha wyzna�a Malcolmowi, �e
tylko po�ar, gro�ba gwa�tu
albo morderstwa mog�aby j� zmusi� do zbli�enia si� do otwartego okna. A jednak
okna jej biurowego pokoju
by�o teraz szeroko otwarte.
Malcolm usi�owa� zag�uszy� niepok�j i okie�zna� wybuja�� wyobra�ni�. Mo�e jest
jakie� racjonalne
wyt�umaczenie, my�la�. Mo�e kto� za�artowa� sobie z dziewczyny. Ale nie zna�
w�r�d personelu Towarzystwa
nikogo, kto pozwoli�by sobie na taki �art.
Zatem przeszed� z wolna ulic�, min�� budynek biura i dotar� do skrzy�owania.
Wszystko wygl�da�o normalnie.
Ze �rodka nie dochodzi� �aden d�wi�k. Chyba wszyscy byli zaj�ci czytaniem.
Bzdura, pomy�la�. Przeszed� przez ulic�, szybko zbli�y� si� do furtki, wbieg� na
schodki i po chwili wahania
zadzwoni�. S�ysza� d�wi�k dzwonka, ale nie by�o �adnej reakcji. Pani Russell si�
nie odezwa�a. Znowu nacisn��
dzwonek. Cisza. Malcolm poczu�, �e mu ciarki przechodz� po plecach.
Mo�e Walter przenosi ksi��ki, a stara Polly siedzi w klozecie, rozumowa�. Tak,
na pewno.
Powoli si�gn�� do kieszeni po klucz. Wiedzia�, �e je�eli w ci�gu dnia
jakikolwiek przedmiot zostanie wsuni�ty
do dziurki od klucza, w ca�ym budynku odzywa si� alarm. W nocy dzwonki alarmowe
rozlegaj� si� r�wnie� w
centrali waszyngto�skiej policji, w Langley i w siedzibie s�u�b bezpiecze�stwa w
centrum miasta. Przekr�caj�c
klucz w zamku Malcolm us�ysza� brz�czenie alarm�w. Pchn�� drzwi i szybko wszed�
do �rodka.
Stan�� u st�p schod�w. Widzia� tylko, �e pierwszy pok�j jest pusty. Pani Russell
nie by�o przy biurku. K�tem
oka zauwa�y�, �e drzwi pokoju doktora Lappe s� uchylone. Poczu� jaki� dziwny
zapach. Rzuci� torby z
kanapkami na biurko Waltera i wszed� na schody.
Wtedy zrozumia�, sk�d ten zapach. Pani Russell jak zwykle musia�a sta� za swoim
biurkiem, kiedy weszli
zab�jcy. Seria z automatu ukrytego w torbie listonosza odrzuci�a j� daleko do
ty�u, a� pod stolik z ekspresem
do kawy. Zapalony papieros spad� jej na szyj� i wypali� si� do ko�ca na sk�rze.
Dziwna apatia opanowa�a
Malcolma, kiedy patrzy� na cia�o le��ce u jego st�p w ka�u�y krwi. Odwr�ci� si�
sztywno i poszed� do gabinetu
doktora Lappe.
Walter i doktor Lappe przegl�dali w�a�nie faktury, kiedy us�yszeli dziwne
odg�osy podobne do kaszlu, a potem
huk cia�a padaj�cego na pod�og�. Walter otworzy� drzwi, �eby pom�c pani Russell
w odbiorze poczty, gdy�
s�ysza� dzwonek, a potem jej pytanie: �Co pan nam dzisiaj przyni�s�?� Zd��y�
jeszcze zobaczy� -wysokiego,
chudego m�czyzn�, trzymaj�cego w r�ku przedmiot w kszta�cie litery L. Sekcja
zw�ok wykaza�a, �e Walter
otrzyma� kr�tk� seri� pi�ciu pocisk�w w brzuch. Doktor Lappe widzia� to
wszystko, ale nie mia� dok�d
ucieka�. Jego cia�o run�o pod �cian�, poni�ej rz�du dziur po skrwawionych
kulach.
Dwaj m�czy�ni poszli na pi�tro, pozostawiaj�c listonosza do pilnowania drzwi.
�aden z urz�dnik�w niczego
nie s�ysza�. W swoim czasie Otto Skorzeny, dow�dca komandos�w Hitlera,
demonstrowa� brytyjski r�czny
karabin maszynowy z t�umikiem, oddaj�c znienacka seri� za plecami niemieckich
genera��w. Nie us�yszeli nic,
ale odm�wili skopiowania brytyjskiego automatu, bo Trzecia Rzesza musia�a
oczywi�cie mie� lepsz� bro� . Ci
ludzie byli jednak zadowoleni ze swoich Sten�w. Wysoki m�czyzna otworzy� z
rozmachem drzwi gabinetu
Malcolma, ale zasta� pok�j pusty. Ray Thomas kl�cza� w�a�nie przy swoim biurku
poszukuj�c o��wka. Zd��y�
jeszcze zawo�a�: �Nie, na Boga...�, kiedy seria puszczona przez kr�pego
napastnika rozwali�a mu czaszk�.
Tamatha i Harold Martin us�yszeli krzyk Raya, ale nie mieli poj�cia, o co
chodzi. Niemal jednocze�nie
otworzyli drzwi swoich pokoi i pobiegli w stron� schod�w. Przez chwil� by�o
cicho, potem rozleg�y si� kroki
powoli wchodz�cych na g�r� ludzi. Potem znowu cisza, a po chwili metaliczne
d�wi�ki, kt�re wyrwa�y oboje z
os�upienia. Nie mogli wiedzie�, �e by�y to odg�osy �adowania nowych magazynk�w
do karabin�w, ale poczuli
instynktownie, �e dzieje si� co� niedobrego. Rzucili si� wi�c z powrotem do
swoich pokoi i zatrzasn�li drzwi.
Harold wykaza� najwi�cej przytomno�ci umys�u. Zamkn�� drzwi na klucz i zd��y�
ju� nakr�ci� trzy cyfry w
aparacie telefonicznym, zanim kr�py cz�owiek wywali� drzwi kopniakiem i po�o�y�
go seri� z automatu.
Instynkt Tamathy zaprowadzi� j� do okna. Od lat wiedzia�a, �e tylko skrajne
niebezpiecze�stwo mo�e j� zmusi�
do jego otwarcia. Teraz zrozumia�a, �e chwila taka nadesz�a. Gor�czkowym ruchem
otworzy�a je szukaj�c
ucieczki, pomocy, zbawienia. Aby nie widzie� wysoko�ci, zdj�a okulary i
po�o�y�a je na biurku. Us�yszawszy
krzyk Harolda, trzask wywa�anych drzwi i g�uchy terkot karabinu, rzuci�a si�
znowu do okna. Wtedy drzwi jej
pokoju otworzy�y si� powoli.
Przez jaki� czas nic si� nie dzia�o, wi�c Tamatha odwr�ci�a si� i zobaczy�a
chudego m�czyzn�. Nie strzela� w
obawie, �e kule polec� przez okno i zwr�c� czyj�� uwag�. Zdecydowa�by si� na
takie ryzyko, gdyby
dziewczyna krzycza�a. Ale Tamatha oniemia�a. Dostrzeg�a niewyra�ny ruch r�ki
napastnika i zrozumia�a, �e
by� to rozkaz odej�cia od okna. Przesun�a si� wi�c powoli w stron� biurka.
Je�eli mam umiera�, pomy�la�a, to
wol� wszystko widzie�. Chwyci�a okulary i podnios�a je do oczu. Chudy zaczeka�,
a� osadzi je na nosie i
spojrzy na niego ze zrozumieniem. Wtedy nacisn�� spust i trzyma� go tak d�ugo,
a� opr�ni� magazynek i
ostatnia �uska wyskoczy�a z komory. Seria rzuci�a Tamath� w r�g pokoju, obok
szafki z aktami, a jej okulary
zlecia�y na pod�og�. Chudy patrzy�, jak podziurawione cia�o z wolna osuwa si� po
�cianie, a potem do��czy� do
swego kr�pego towarzysza, kt�ry sko�czy� w�a�nie sprawdza� pozosta�e
pomieszczenia na drugim pi�trze.
Obaj bez po�piechu zeszli na parter. Listonosz nadal pilnowa� wyj�cia, a kr�py
obszed� podziemie. Znalaz�
wprawdzie tylne drzwi, ale nie zwr�ci� na nie uwagi. Za ten b��d cz�ciowo
odpowiedzialny by� zreszt�
Weatherby. Kr�py zniszczy� centralk� telefoniczn�, gdy� uwa�a�, �e zepsuty
telefon budzi mniej podejrze� ni�
brak odpowiedzi na sygna�. Chudy przeszuka� tymczasem biurko Heideggera.
Wiedzia�, �e to, po co przyszli,
ma si� znajdowa� w trzeciej szufladzie od g�ry po lewej stronie. Zgadza�o si�.
Wzi�� potem z biurka du��
kopert�, w�o�y� do niej gar�� �usek po nabojach i wyj�t� z kieszeni kartk�
papieru. Zaklei� kopert� i wypisa� na
niej adres: �Lockenvar, Sztab G��wny w Langley�. Trudno mu by�o pisa� w
r�kawiczkach, ale i tak chcia�
zmieni� charakter pisma. Kr�py m�czyzna otworzy� aparat fotograficzny ukryty na
biurku Waltera i
prze�wietli� film. Chudy rzuci� niedbale kopert� na biurko pani Russell. Potem
ukryli automaty pod p�aszczami,
otworzyli drzwi i wyszli r�wnie niepostrze�enie, jak weszli. W tym momencie
Malcolm w�a�nie ko�czy� deser.
Malcolm przechodzi� z wolna z pi�tra na pi�tro, z pokoju do pokoju. Patrzy�, ale
w�a�ciwie nie widzia� niczego.
Dopiero widok podziurawionego cia�a Tamathy podzia�a� na niego jak cios. Sta�
nad nim dygoc�c przez kilka
minut. Strach chwyci� go za gard�o. Musz� st�d ucieka�, pomy�la�. Zbieg� na
parter; tam dopiero oprzytomnia� i
stan��.
Musieli odej��, bo przecie� by�bym ju� trupem, pomy�la�. Nie umia� sobie nawet
wyobrazi�, kto m�g� dokona�
tego mordu. Zrozumia� nagle, �e jest bezbronny. M�j Bo�e, pomy�la�, nie mam
nawet rewolweru, nie m�g�bym
si� broni�, gdyby wr�cili. Spojrza� na cia�o Waltera i na ci�ki pistolet
przytroczony do jego paska. By� ca�y we
krwi i Malcolm nie m�g� si� zmusi� do tego, �eby go dotkn��. Podbieg� wi�c do
biurka Waltera, kt�ry mia� tam
zawsze schowan� pod blatem strzelb� kalibru 20 z odpi�owan� luf�. By�a to bro�
jednostrza�owa, ale Walter
opowiada� cz�sto, jak uratowa�a mu kiedy� �ycie. Malcolm chwyci� za kolb�,
wycelowa� w zamkni�te drzwi i
zacz�� przesuwa� si� bokiem w stron� biurka pani Russell. Wiedzia�, �e Walter
trzyma� tam �na wszelki
wypadek� rewolwer w szufladzie. Pani Russell, kt�ra by�a wdow�, twierdzi�a, �e
jest to bro� �na wypadek
gwa�tu�. � Nie �eby ich odstraszy� � m�wi�a � ale zach�ci�... � Malcolm wsun��
rewolwer za pasek spodni
i podni�s� s�uchawk� telefonu.
By� g�uch