3003
Szczegóły |
Tytuł |
3003 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3003 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3003 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3003 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen King
Tratwa
(The Raft)
Prze�. Paulina Braiter
Jezioro Cascade dzieli�o od Uniwersytetu Horlicksa w Pittsburghu czterdzie�ci mil. I cho� w tej cz�ci �wiata w pa�dzierniku zmrok zapada szybko, a oni wyruszyli dopiero o sz�stej, gdy dotarli na miejsce, niebo wci�� jeszcze ca�kiem nie pociemnia�o. Przyjechali camaro Deke'a. Deke nawet na trze�wo nie lubi� traci� czasu, a po paru piwach sprawia�, �e w�z o�ywa�.
Ledwie zd��y� zatrzyma� samoch�d przy ogrodzeniu, oddzielaj�cym parking od pla�y, gdy ju� wyprysn�� na zewn�trz, jednocze�nie �ci�gaj�c koszul�. Jego wzrok pow�drowa� ku wodzie w poszukiwaniu tratwy. Randy z lekkim wahaniem wysiad� po drugiej stronie. Prawda, to by� jego pomys�, ale nigdy nie przypuszcza�, �e Deke potraktuje go powa�nie. Dziewcz�ta wierci�y si� na tylnym siedzeniu.
Oczy Deke'a uparcie bada�y wod�, w�druj�c z boku na bok. (Oczy snajpera, pomy�la� Randy i my�l ta zaniepokoi�a go.) W ko�cu skupi�y si� na jednym punkcie.
- Jest! - krzykn�� wal�c d�oni� w mask� camaro. - Tak jak m�wi�e�, Randy. A niech mnie! To dopiero!
- Deke... - zacz�� Randy, poprawiaj�c na nosie okulary, ale nawet nie pr�bowa� m�wi� dalej, bo tamten zd��y� ju� przeskoczy� ogrodzenie i bieg� teraz pla��, nie ogl�daj�c si� na Randy'ego, Rachel czy LaVerne. Ani na moment nie spuszcza� wzroku z tratwy, zakotwiczonej jakie� pi��dziesi�t jard�w od brzegu.
Randy odwr�ci� g�ow�, jakby zamierza� przeprosi� dziewczyny za to, �e je w to wci�gn��, one jednak obserwowa�y Deke'a. Rachel mia�a do tego prawo, Rachel by�a jego dziewczyn�, ale LaVerne te� na niego patrzy�a i przez u�amek sekundy Randy poczu� pal�ce uk�ucie zazdro�ci, kt�re pchn�o go do czynu. Zdj�� bluz�, rzuci� j� obok okrycia Deke'a i przeskoczy� przez p�ot.
- Randy! - zawo�a�a LaVerne, on jednak uni�s� tylko r�k� w szarym pa�dziernikowym powietrzu zach�caj�c, by posz�y w jego �lady. Przez moment niemal znienawidzi� si� za to - dziewczyna waha�a si�, mo�e nawet by�a gotowa wszystko odwo�a�. Pomys� pa�dziernikowej k�pieli w pustym jeziorze dalece wykracza� poza ramy zwyczajnych przytulnych przechwa�ek w mieszkaniu, kt�re dzielili z Deke'em. Lubi� LaVerne, ale Deke by� silniejszy, a ona wyra�nie na niego lecia�a, co potwornie dra�ni�o Randy'ego.
Deke nie zwalniaj�c kroku, rozpi�� d�insy i zsun�� je z w�skich bioder. Jakim� cudem uda�o mu si� �ci�gn�� je w biegu; Randy nie zdo�a�by tego dokona� nawet za tysi�c lat. Deke p�dzi� dalej, ubrany jedynie w sk�pe slipki. Mi�nie na jego plecach i po�ladkach gra�y popisowo. Randy, bole�nie �wiadom w�asnej chudo�ci, zrzuci� levisy i niezgrabnie wyskoczy� z nogawek - u Deke'a przypomina�o to balet, u niego burlesk�.
Deke wpad� do wody i rykn��:
- Ale zimna! Matko Boska!
Randy zawaha� si�, lecz tylko w my�lach, tam bowiem wszystko trwa�o d�u�ej - Ta woda ma jakie� siedem, najwy�ej dziesi�� stopni, podpowiada� mu umys�. Taki wstrz�s mo�e zatrzyma� ci serce. Studiowa� medycyn�, wiedzia�, �e to prawda... ale w �wiecie rzeczywistym nie by�o czasu na wahania. Wskoczy� do jeziora i na u�amek sekundy jego serce rzeczywi�cie zamar�o, albo tak mu si� przynajmniej zdawa�o. Oddech ugrz�z� mu w gardle i musia� zmusi� p�uca do nabrania powietrza. Zanurzona w wodzie sk�ra natychmiast straci�a czucie. Wariactwo, pomy�la�, ale to tw�j pomys�, Pancho. Zacz�� p�yn�� za Deke'em.
Dziewczyny spojrza�y po sobie. W ko�cu LaVerne u�miechn�a si� i wzruszy�a ramionami.
- Je�li oni mog�, to my te� - oznajmi�a zdejmuj�c koszulk� Lacoste, spod kt�rej wy�oni� si� niemal przezroczysty stanik. - Podobno dziewczyny maj� dodatkow� warstewk� t�uszczu.
Z tymi s�owy przeskoczy�a przez p�ot i pop�dzi�a do jeziora, rozpinaj�c spodnie. Po chwili Rachel ruszy�a w jej �lady, tak jak Randy pobieg� w �lady Deke'a.
Dziewczyny zjawi�y si� u nich wczesnym popo�udniem - we wtorki �adne z nich nie mia�o zaj�� p�niej ni� o pierwszej. Deke dosta� w�a�nie miesi�czne stypendium - jeden z absolwent�w maj�cych hysia na punkcie futbolu (gracze nazywali ich "anio�ami") zadba� o to, by co miesi�c dostawa� dwie setki w got�wce - w lod�wce zi�bi�a si� skrzynka piwa, a na wys�u�onym gramofonie Randy'ego gra�a nowa p�yta Night Rangera. Ca�a czw�rka zacz�a popija� i wkr�tce przyjemnie zaszumia�o im w g�owach. Po jakim� czasie rozmowa zesz�a na temat ko�ca d�ugiego babiego lata. W radio zapowiadano, �e we �rod� spadnie pierwszy �nieg. LaVerne by�a zdania, i� meteorolodzy przepowiadaj�cy �nie�yc� w pa�dzierniku powinni zosta� rozstrzelani i wszyscy zgodzili si� z jej opini�.
Rachel zauwa�y�a, �e kiedy by�a ma�a, lato zdawa�o si� trwa� wiecznie, teraz jednak, gdy doros�a ("siwa, zgrzybia�a, dziewi�tnastoletnia staruszka" za�artowa� Deke, a ona kopn�a go w kostk�) co rok wydaje si� kr�tsze.
- Mam wra�enie, �e ca�e �ycie sp�dzi�am nad jeziorem Cascade - oznajmi�a wstaj�c i maszeruj�c po zniszczonym kuchennym linoleum w stron� lod�wki. Zajrza�a do �rodka, znalaz�a puszk� niskokalorycznego piwa, ukryt� za stosem niebieskich pojemnik�w na �ywno�� (w �rodkowym pozosta�y jeszcze resztki prehistorycznego chili, obecnie pokrytego grub� warstw� ple�ni - Randy by� dobrym studentem, a Deke �wietnym graczem, ale obaj wyr�niali si� wybitnym antytalentem w dziedzinie gospodarstwa domowego) i przyw�aszczy�a j� sobie. - Wci�� pami�tam ten dzie�, gdy pierwszy raz zdo�a�am dop�yn�� na tratw�. Siedzia�am tam dwie godziny, bo ba�am si� wr�ci�.
Usiad�a obok Deke'a, kt�ry obj�� j� lekko. U�miechn�a si� na to wspomnienie i Randy pomy�la� nagle, �e Rachel wygl�da jak kto� s�awny, gwiazda czy gwiazdeczka, nie potrafi� okre�li� kto. Potem mia� sobie przypomnie� w znacznie mniej mi�ych okoliczno�ciach.
- W ko�cu m�j brat musia� podp�yn�� i odholowa� mnie do brzegu na d�tce. Jezu, jaki by� w�ciek�y. A ja spiek�am si� tak, �e by�cie nie uwierzyli.
- Tratwa wci�� tam jest - mrukn�� Randy wy��cznie po to, by co� powiedzie�. Zdawa� sobie spraw�, �e LaVerne zn�w patrzy na Deke'a. Ostatnio cz�sto na niego patrzy�a.
Teraz jednak zerkn�a na niego.
- Ju� prawie Halloween, Randy. Pla�a w Cascade jest zamkni�te od po�owy wrze�nia.
- Ale tratwa pewnie wci�� tam stoi - upiera� si� Randy. - Jakie� trzy tygodnie temu na zaj�ciach z geologii poszli�my na drugi brzeg jeziora i widzia�em j�. Wygl�da�a jak... - wzruszy� ramionami - ...skrawek lata, kt�ry kto� zapomnia� sprz�tn�� i schowa� w szafie do nast�pnego roku.
S�dzi�, �e go wy�miej�, ale nikt si� nie roze�mia� - nawet Deke.
- To �e by�a tam trzy tygodnie temu, nie znaczy, �e jest te� dzisiaj - nie ust�powa�a LaVerne.
- Wspomnia�em o niej jednemu go�ciowi. - Randy dopi� piwo - Billy'emu DeLoisowi; pami�tasz go, Deke?
Deke przytakn��.
- Gra� w drugiej linii, p�ki nie odni�s� kontuzji.
- Chyba tak. W ka�dym razie on stamt�d pochodzi i twierdzi, �e go�cie, do kt�rych nale�y pla�a, nigdy nie �ci�gaj� tratwy a� do samych mroz�w. To lenie, tak przynajmniej m�wi�. �mia� si�, �e kiedy� w ko�cu si� sp�ni� i tratwa utkwi w lodzie.
Umilk� wspominaj�c widok tratwy zakotwiczonej na jeziorze - kwadrat bia�ego drewna na jaskrawym b��kicie jesiennej wody. Przypomnia� sobie dobiegaj�cy uszu stukot umieszczonych pod ni� beczek - g�uche puk-puk. D�wi�k by� cichy, lecz w nieruchomym powietrzu jego echo nios�o si� daleko. S�ycha� by�o tylko �w odg�os oraz krakanie wron, wyk��caj�cych si� o resztki pozosta�e na nieuprz�tni�tych grz�dkach czyjego� ogrodu.
- Jutro ma by� �nieg. - Rachel wsta�a w chwili, gdy d�o� Deke'a niemal mimo woli pow�drowa�a ku wzniesieniu jej piersi. Podesz�a do okna i wyjrza�a. - Niech to szlag.
- Powiem wam co� - rzuci� Randy. - Jed�my nad jezioro. Pop�yniemy na tratw�, po�egnamy si� z latem i wr�cimy.
Gdyby nie by� zdrowo podchmielony, nigdy by o tym nie wspomnia�. Z ca�� pewno�ci� nie oczekiwa� te�, �e kto� we�mie to sobie do serca. Ale Deke natychmiast podchwyci� pomys�.
- �wietnie! Ekstra, Pancho! Naprawd� ekstra! - LaVerne podskoczy�a i rozla�a piwo. U�miechn�a si� jednak i u�miech ten zaniepokoi� Randy'ego. - Zr�bmy to!
- Deke, odbi�o ci. - Rachel tak�e si� u�miecha�a, lecz w jej u�miechu kry�o si� wahanie, lekka obawa.
- Nie, naprawd� zamierzam to zrobi�. - Deke chwyci� p�aszcz i Randy z mieszanin� podniecenia i rezygnacji dostrzeg� jego min� - pe�n� zapa�u, nieco szalon�. Od trzech lat mieszkali razem - Mi�niak i M�zg, Cisco i Pancho, Batman i Robin - i Randy dobrze wiedzia�, co to znaczy. Deke nie �artowa�, zamierza� to zrobi�. Decyzja zapad�a.
Zapomnij, stary - ja nie id�. S�owa same cisn�y mu si� na usta, zanim jednak zd��y� cokolwiek powiedzie�, LaVerne zerwa�a si� z miejsca. Jej oczy l�ni�y tym samym weso�ym szalonym blaskiem (a mo�e to tylko efekt zbyt du�ych ilo�ci wypitego piwa?).
- Ja w to wchodz�!
- Zatem ruszajmy. - Deke zerkn�� na Randy'ego. - Co ty na to, Pancho?
Randy popatrzy� na Rachel i dostrzeg� w jej oczach b�ysk rozpaczy. Je�li o niego chodzi�o, Deke i LaVerne mogli pojecha� razem nad jezioro i ca�� noc uprawia� p�ywanie synchroniczne. Nie by�by zachwycony wiedz�, �e r�n�li si� jak stado drwali, lecz wcale by go to nie zdziwi�o, ale oczy tej dziewczyny, przera�one, niespokojne oczy...
- Och, Ciiiisco! - krzykn�� Randy.
- Och, Pancho! - zawo�a� z zachwytem Deke.
Przybili pi�tk�.
Randy pokona� ju� po�ow� drogi, gdy dostrzeg� czarn� plam�. Unosi�a si� na wodzie za tratw� po lewej stronie, bli�ej �rodka jeziora. Pi�� minut p�niej �wiat�o by�oby ju� tak s�abe, �e wzi��by j� najwy�ej za cie� - je�li w og�le by j� dostrzeg�. Plama ropy?, pomy�la�, wci�� pr�c naprz�d w lodowatej wodzie, bezmy�lnie rejestruj�c pluski dziewcz�t za plecami. Ale sk�d ropa na jeziorze w pa�dzierniku? W dodatku plama by�a dziwnie okr�g�a i ma�a; z pewno�ci� nie mia�a wi�cej ni� pi�� st�p �rednicy.
- Juhuuu! - krzykn�� ponownie Deke i Randy uni�s� wzrok. Jego przyjaciel wspina� si� po drabince z boku tratwy, otrz�saj�c si� z wody jak pies. - Jak ci idzie, Pacho?
- W porz�dku! - odkrzykn��, zwi�kszaj�c tempo. W sumie nie by�o nawet tak �le, kiedy cz�owiek ju� raz wszed� do wody i zacz�� si� rusza�. Jego cia�o rozgrzewa�o si�, silnik pracowa� pe�n� par�. Czu�, jak serce przyspiesza biegu, pulsuje ciep�em. Jego rodzice mieli dom na Cape Cod, a tamtejsza woda w �rodku lipca by�a zimniejsza ni� ta tutaj.
- Wydaje ci si�, �e teraz jest �le, Pancho? To zaczekaj a� wyjdziesz! - wrzasn�� rado�nie Deke. Ca�y czas podskakiwa�, ko�ysz�c tratw�, i rozciera� sk�r�.
Randy przypomnia� sobie o plamie ropy dopiero w chwili, gdy jego d�onie pochwyci�y szorstkie, pokryte bia�� farb� drewno drabinki. W�wczas zn�w j� ujrza�. By�a nieco bli�ej. Okr�g�a, ciemna skaza na wodzie, niczym wielki pieprzyk unosz�cy si� i opadaj�cy wraz z drobnymi falami. Gdy dostrzeg� j� po raz pierwszy, plam� od tratwy dzieli�o jakie� czterdzie�ci jard�w, teraz zaledwie dwadzie�cia.
Jak to mo�liwe? Jak...
W tym momencie wynurzy� si� z wody i zimne powietrze zaatakowa�o jego sk�r�, k�saj�c j� jeszcze mocniej ni� woda, kiedy do niej wskoczy�.
- Cholera! - wrzasn�� za�miewaj�c si� i dygocz�c w swych bokserkach.
- Pancho, z ciebie mucho dupek - oznajmi� weso�o Deke i podci�gn�� go na deski. - Do�� zimno dla ciebie? Wytrze�wia�e�?
- O tak, wytrze�wia�em. - Zacz�� podskakiwa�, tak jak wcze�niej Deke, zabijaj�c r�ce. Odwr�cili si�, aby sprawdzi� co z dziewczynami.
Rachel wyprzedzi�a LaVerne, kt�rej styl p�ywacki przypomina� pieska pozbawionego wszelkich instynkt�w.
- Wszystko w porz�dku? - rykn�� Deke.
- Id�cie do diab�a, przekl�ci macho! - odkrzykn�a LaVerne i Deke wybuchn�� �miechem.
Randy zerkn�� na bok i przekona� si�, �e dziwna okr�g�a plama jeszcze si� zbli�y�a - od tratwy dzieli�o j� dziesi�� jard�w i odleg�o�� ta wci�� mala�a. Plama unosi�a si� na wodzie, okr�g�a, symetryczna niczym pokrywa stalowej beczki, lecz p�ynny spos�b w jaki pokonywa�a fale wyra�nie dowodzi�, �e nie jest sztywna. Nagle ogarn�� go strach, pot�ny, cho� nieokre�lony.
- P�y�cie! - krzykn�� do dziewcz�t i schyli� si�, aby chwyci� d�o� Rachel, kt�ra w�a�nie si�ga�a ku drabince. Gwa�townie szarpn�� j� w g�r�. Jej kolano r�bn�o o deski - wyra�nie us�ysza� �upni�cie.
- Auu! Hej! Co si�...
LaVerne wci�� dzieli�o od tratwy dziesi�� st�p. Randy zn�w obejrza� si� na bok; okr�g�a plama dotyka�a w�a�nie desek. Ciemna jak ropa z ca�� pewno�ci� ni� nie by�a - zbyt czarna, zbyt g�sta, zbyt r�wna.
- Randy, to bola�o! Co ty wyprawiasz? Nie wyg�upiaj si�...
- LaVerne, p�y�! - zwyk�y strach ust�pi� miejsca przejmuj�cej grozie.
LaVerne unios�a g�ow�. Mo�e nie dostrzeg�a jego przera�enia, lecz z pewno�ci� dos�ysza�a nagl�cy ton w g�osie. Wyra�nie nic nie rozumia�a, ale zacz�a szybciej uderza� w wod�, zbli�aj�c si� do drabinki.
- Randy, co si� z tob� dzieje? - spyta� Deke.
Randy zn�w si� obejrza�; ta rzecz op�ywa�a akurat r�g tratwy. Przez moment wygl�da�a niczym Pacman otwieraj�cy paszcz�, by po�kn�� elektroniczne ciasteczka. Potem prze�lizn�a si� po kraw�dzi i zacz�a sun�� wzd�u� tratwy, sp�aszczona po jednej stronie.
- Pom� mi j� wyci�gn�� - warkn�� Randy, si�gaj�c po d�o� dziewczyny. - Szybko!
Deke z dobrotliw� min� wzruszy� ramionami i chwyci� drug� d�o� LaVerne. Podci�gn�li j� w g�r� na tratw� zaledwie sekund� przedtem, nim to czarne co� prze�lizn�o si� obok drabinki. Jego boki zafalowa�y, op�ywaj�c dr��ki.
- Randy, zwariowa�e�? - LaVerne by�a zdyszana i lekko przestraszona. Pod stanikiem wyra�nie rysowa�y si� sutki, dwa twarde punkciki, stercz�ce w zimnym powietrzu.
- To co�. - Randy wskaza� r�k�. - Deke, co to jest?
Deke zauwa�y� plam�, kt�ra dotar�a w�a�nie do lewego naro�nika. Odp�yn�a nieco na bok przybieraj�c poprzedni kolisty kszta�t i zatrzyma�a si�.
- Chyba ropa - mrukn��.
- St�uk�e� mi kolano - wtr�ci�a Rachel, patrz�c na czarny kr�g na wodzie i z powrotem na Randy'ego. - Ty...
- To nie jest ropa - przerwa� jej Randy. - Widzia�e� kiedy� okr�g�� plam� z ropy? Wygl�da zupe�nie jak pionek w warcabach.
- W og�le nigdy nie widzia�em plamy z ropy. - Deke m�wi� do Randy'ego, ale patrzy� na LaVerne. Jej figi by�y niemal tak przezroczyste jak stanik, tr�jk�t mi�dzy nogami odcina� si� wyra�nie, po�ladki przypomina�y kr�g�e p�ksi�yce. - Nawet w nie nie wierz�. Jestem z Missouri.
- B�d� mia�a si�ca - oznajmi�a Rachel, lecz z jej g�osu znikn�� gniew. Ona te� dostrzeg�a, jak Deke patrzy na LaVerne.
- Bo�e, zimno mi. - LaVerne zadr�a�a wdzi�cznie.
- Chcia�o dorwa� dziewczyny - powiedzia� Randy.
- Daj spok�j, Pancho. Podobno wytrze�wia�e�.
- Chcia�o dorwa� dziewczyny - powt�rzy� z uporem i pomy�la�: nikt nie wie, �e tu jeste�my. Absolutnie nikt.
- A ty widzia�e� kiedy� plam� z ropy, Pancho? - Deke obj�� nagie ramiona LaVerne z tym samy roztargnieniem, z jakim wcze�niej dotkn�� piersi Rachel. Nie dotyka� piersi LaVerne - przynajmniej jeszcze nie - lecz jego palce by�y bardzo blisko. Randy odkry�, �e zupe�nie go to nie obchodzi. Ca�� jego uwag� zaprz�ta�a okr�g�a czarna plama na wodzie.
- Owszem, widzia�em na przyl�dku, cztery lata temu - odpar�. - Wszyscy wyci�gali�my z niej ptaki i pr�bowali�my je oczy�ci�...
- Ecologico, Pancho - rzek� z aprobat� Deke. - Mucho ecologico.
- To by�a wielka lepka masa, pokrywaj�ca wod�. Nier�wna i nieregularna, zupe�nie nie przypomina�a tej tutaj. Nie by�a taka zwarta.
Wygl�da�a przypadkowo, chcia� powiedzie�. To co� nie wygl�da przypadkowo. Wyra�nie ma jaki� cel.
- Chc� ju� wraca� - oznajmi�a Rachel. Wci�� patrzy�a na Deke'a i LaVerne. Randy dostrzeg� w jej oczach t�py b�l. W�tpi�, czy zdawa�a sobie spraw�, �e a� tak go wida�.
- To wracaj - odpar�a LaVerne. Jej twarz mia�a wyraz - absolutnego triumfu, pomy�la� Randy i cho� zabrzmia�o to pretensjonalnie, to przecie� odpowiada�o prawdzie. A chocia� triumf �w nie by� adresowany do Rachel, LaVerne raczej nie stara�a si� go przed ni� ukry�.
Podesz�a bli�ej Deke'a; wystarczy� tylko jeden krok. Teraz ich biodra styka�y si� lekko. Przez u�amek sekundy Randy zapomnia� o plamie, koncentruj�c si� na LaVerne niemal z rozkoszn� nienawi�ci�. Cho� nigdy nie uderzy� dziewczyny, w tej jednej chwili zrobi�by to z prawdziw� przyjemno�ci�. Nie dlatego, �e j� kocha� (troch� si� w niej durzy�, owszem, bardziej ni� troch� na ni� lecia�, o tak, i by� zdecydowanie zazdrosny, gdy wtedy w mieszkaniu zacz�a podrywa� Deke'a, ale w �yciu nie sprowadzi�by dziewczyny, kt�r� naprawd� by kocha�, bli�ej ni� pi�tna�cie mil od swego kumpla), lecz poniewa� wiedzia�, co oznacza mina Rachel - jak bardzo boli.
- Boj� si� - westchn�a Rachel.
- Plamy ropy? - spyta�a z niedowierzaniem LaVerne i roze�mia�a si�. Randy ponownie zapragn�� j� uderzy�, zamachn�� si� otwart� d�oni�, zetrze� jej z twarzy wyraz zadufanej wy�szo�ci i pozostawi� na policzku �lad, kt�ry zmieni si� w siniec o kszta�cie m�skiej r�ki.
- W takim razie sama pop�y� do brzegu - rzek�.
LaVerne u�miechn�a si� z politowaniem.
- Jeszcze nie mam ochoty - oznajmi�a powoli, jakby t�umaczy�a co� dziecku. Spojrza�a w niebo i przenios�a wzrok na Deke'a. - Chc� obejrze� wsch�d gwiazd.
Rachel by�a niska i �adna, na sw�j p�ochliwy, lekko niepewny spos�b. Randy'emu kojarzy�a si� z dziewcz�tami z Nowego Jorku - dziewcz�tami spiesz�cymi rano do pracy, ubranymi w gustownie skrojone sp�dnice z rozci�ciami z przodu i z boku; dziewcz�tami o identycznej, nieco neurotycznej urodzie. Oczy Rachel zawsze b�yszcza�y, nie potrafi� jednak orzec, czy o�ywia�a je wrodzona weso�o��, czy sta�y niepok�j.
Deke zazwyczaj preferowa� wy�sze dziewczyny o ciemnych w�osach i sennych rozmarzonych oczach i Randy ujrza� wyra�nie, �e to koniec. Cokolwiek ��czy�o Deke'a i Rachel - proste pragnienie po��czone by� mo�e z lekk� nud� z jego strony, co� g��bszego, z�o�onego i zapewne bolesnego z jej - sko�czy�o si�, tak nagle i wyra�nie, i� niemal us�ysza� trzask: odg�os suchego drewna, �amanego na kolanie.
Randy by� nie�mia�ym ch�opcem, teraz jednak podszed� do Rachel i obj�� j�. Dziewczyna zerkn�a na niego i na jej nieszcz�liwej twarzy dostrzeg� wdzi�czno�� za ten gest; ucieszy� si�, �e cho� troch� poprawi� jej sytuacj�. Nagle zn�w ujrza� w niej co� znajomego, co� w jej twarzy, wygl�dzie.
Najpierw kojarzy�a mu si� z teleturniejami, potem z reklamami krakers�w, wafli czy co� w tym stylu. I nagle przypomnia� sobie. Wygl�da�a zupe�nie jak Sandy Duncan, aktorka, kt�ra gra�a w nowej wersji Piotrusia Pana na Broadwayu.
- Co to jest? - spyta�a. - Randy, co to jest?
- Nie wiem.
Zerkn�� na Deke'a i dostrzeg�, �e tamten patrzy na niego ze znajomym u�miechem, bardziej czu�ym i przyjacielskim ni� pogardliwym - lecz jednak by�o w nim nieco pogardy. Mo�e Deke nie zdawa� sobie nawet z tego sprawy, ale nie zmienia�o to faktu. U�miech �w m�wi� wyra�nie: poczciwy m�ko�a Randy zn�w robi w gacie. Wiedzia�, �e powinien mrukn�� pocieszaj�co: To pewnie nic, nie martw si�. Wkr�tce zniknie. Co� w tym stylu. Ale nie zrobi� tego. Niech Deke si� u�miecha. Czarna plama na wodzie przera�a�a go. Taka by�a prawda.
Rachel cofn�a si� o krok i kl�kn�a wdzi�cznie w najbli�szym plamy naro�niku tratwy. W jego pami�ci pojawi�o si� kolejne skojarzenie: dziewczyna na etykietkach napoj�w White Rock. Sundy Duncan na etykietkach White Rock, poprawi� w my�lach. W�osy Rachel - kr�tko przyci�te, lekko kr�cone jasne w�osy - oblepia�y kszta�tn� czaszk�. Na �opatkach nad bia�ym paskiem stanika dostrzeg� g�si� sk�rk�.
- Tylko nie wpadnij, Rache - rzuci�a LaVerne z�o�liwie.
- Daj spok�j, LaVerne - uci�� Deke, wci�� si� u�miechaj�c.
Randy odwr�ci� wzrok od pary stoj�cej po�rodku tratwy. Deke i LaVerne obejmowali si� lu�no w pasie, ich biodra styka�y si� lekko. Zn�w spojrza� na Rachel i poczu� dreszcz l�ku, sp�ywaj�cy po plecach i rozchodz�cy si� a� po czubki nerw�w. Czarna plama do po�owy zmniejszy�a dystans do naro�nika, w kt�rym kl�cza�a zapatrzona w ni� Rachel. Przedtem by�a jakie� sze��, osiem st�p od nich, teraz nieca�e trzy stopy. W oczach dziewczyny dostrzeg� dziwn� pustk�. Przypomina�y okr�g�e puste plamy, jak ta na wodzie.
Teraz to Sandy Duncan siedz�ca na etykietce White Rock i udaj�ca zahipnotyzowan� cudownym smakiem Miodowych Grahamek Nabisco, pomy�la� idiotycznie. Jego serce zacz�o bi� szybciej, jak wcze�niej w wodzie.
- Odejd� stamt�d, Rachel! - krzykn��.
A potem wydarzenia zacz�y si� toczy� z pr�dko�ci� odpalanych fajerwerk�w. Mimo to Randy widzia� i s�ysza� wszystko z idealn�, piekieln� ostro�ci�, jakby kolejne obrazy zastyga�y w swych w�asnych kapsu�ach czasowych.
LaVerne za�mia�a si�. Na brzegu, w jasnym popo�udniowym s�o�cu mog�oby to zabrzmie� jak zwyk�y �miech przeci�tnej studentki. Lecz tu, w g�stniej�cej ciemno�ci, przypomina� suchy rechot wied�my, warz�cej w kotle magiczn� mikstur�.
- Rachel, lepiej ju� wra... - zacz�� Deke, ona jednak przerwa�a mu, najpewniej po raz pierwszy w �yciu i z ca�� pewno�ci� po raz ostatni.
- Co za barwy! - wykrzykn�a g�osem dr��cym od niewys�owionego zachwytu. Jej oczy z bezrozumn� fascynacj� wpatrywa�y si� w czarn� plam� i przez sekund� Randy'emu wyda�o si�, �e dostrzega to, o czym m�wi�a - barwy, tak, barwy; wiruj�ce kolorowe spirale. A potem znikn�y i zn�w pozosta�a tylko martwa, pozbawiona po�ysku czer�.
- Takie pi�kne barwy!
- Rachel!
Si�gn�a ku niej, przed siebie, naprz�d. Jej bia�a pokryta g�si� sk�rk� r�ka wyci�gn�a si�, zamierzaj�c dotkn�� plamy. Dostrzeg� nier�wn� lini� obgryzionych paznokci.
- Ra....
Wyczu�, �e tratwa przechyla si�. to Deke skoczy� ku nim. Jednocze�nie Randy si�gn�� ku Rachel zamierzaj�c j� odci�gn��; m�tnie czu�, �e nie chce, by Deke go wyprzedzi�.
I wtedy d�o� dziewczyny dotkn�a wody; sam palec wskazuj�cy, kt�ry musn�� powierzchni� wzbudzaj�c delikatne kr�gi - i czarna plama zala�a j�. Randy us�ysza� jak Rachel zach�ystuje si� nagle, z jej oczu znikn�a pustka. Zast�pi�o j� cierpienie.
Czarna, lepka substancja pokry�a jej r�k� jak b�oto... i Randy ujrza�, jak pod jej warstw� rozpuszcza si� sk�ra. Rachel otworzy�a usta i krzykn�a. W tej samej chwili zacz�a przechyla� si� naprz�d. Machn�a na o�lep drug� r�k� w stron� Randy'ego, kt�ry spr�bowa� j� pochwyci�. Ich palce zetkn�y si� przelotnie, a oczy spotka�y, i wci�� diabelnie przypomina�a Sandy Duncan. A potem run�a naprz�d i z pluskiem wyl�dowa�a w wodzie.
Czer� zala�a miejsce, w kt�rym znikn�a.
- Co si� sta�o? - wrzeszcza�a za nimi LaVerne. - Co si� sta�o? Czy ona wpad�a? Co si� z ni� sta�o?
Randy zerwa� si�, jakby chcia� skoczy� za Rachel, lecz Deke odepchn�� go - spokojnie acz mocno.
- Nie - powiedzia� przera�onym g�osem, zupe�nie nie przypominaj�cym zwyk�ego tonu Deke'a. Ca�a tr�jka patrzy�a, jak dziewczyna szarpie si�, usi�uj�c wyp�yn��. Nagle pojawi�y si� wymachuj�ce r�ce - nie, nie r�ce, r�ka. Drug� pokrywa�a czarna b�ona, zwisaj�ca w lu�nych fa�dach z czego� czerwonego, pokrytego w��knami �ci�gien, nieco przypominaj�cego kawa�ek surowej pieczeni.
- Ratunku! - krzykn�a Rachel. Jej p�on�ce oczy spojrza�y na nich i zn�w umkn�y w bok, po czym wr�ci�y niczym latarnie kr���ce w mroku. Wzburzona woda pieni�a si� wok� niej. - Ratunku, to boli, prosz�, ratunku. To BOLI, TO BOLI, BOLI...
Odepchni�ty Randy upad�. Teraz wsta� z desek i potykaj�c si� zn�w ruszy� naprz�d, nie potrafi�c zag�uszy� tego g�osu. Pr�bowa� skoczy�; Deke pochwyci� go, oplataj�c pot�nymi r�kami w�t�� klatk� piersiow� kolegi.
- Nie, ona nie �yje - szepn�� szorstko.- Chryste, nie widzisz? Ona nie �yje, Pancho.
G�sta czer� zala�a nag�e twarz Rachel, przes�aniaj�c j� niczym kotara i t�umi�c krzyki, kt�re zreszt� po chwili umilk�y. Teraz czarna ma� zdawa�a si� kr�powa� j� krzy�uj�cymi si� wi�zami. Randy widzia�, jak zag��bia si� w cia�o, �r�ca niczym kwas, a kiedy t�tnica szyjna dziewczyny p�k�a w mroku i trysn�a z niej krew, czarna plama pos�a�a za ni� wypustk�. Nie wierzy� w�asnym oczom, nie rozumia� tego, ale nie w�tpi�, �e to dzieje si� naprawd�. Wiedzia�, �e nie straci� rozumu, nie �ni, nie ma halucynacji.
LaVerne krzycza�a. Randy odwr�ci� si� akurat w chwili, gdy melodramatycznie przys�oni�a oczy d�oni� niczym heroina z niemych film�w. Mia� ochot� roze�mia� si� i powiedzie� jej to, ale odkry�, �e nie jest w stanie wyda� z siebie �adnego d�wi�ku.
Spojrza� zn�w na Rachel. Ju� jej prawie nie by�o.
Praktycznie przesta�a si� ju� szamota� i jej poruszenia przypomina�y raczej kr�tkie rozpaczliwe spazmy. Czer� zalewa�a j� - jej wi�ksza, pomy�la� Randy, wi�ksza, bez dw�ch zda� - z niem� przyt�aczaj�c� moc�. Ujrza� d�o�, kt�ra uderzy�a w plam�, przywar�a do niej, jakby ugrz�z�a w syropie, trafi�a na lep - a potem zosta�a po�arta. Teraz pozosta� jedynie �lad postaci - nie w wodzie, lecz w owej czarnej rzeczy, nie obracaj�cej si�, lecz obracanej, coraz mniej wyra�nej. Bia�y b�ysk - ko��, pomy�la� z obrzydzeniem i odwr�ci� si�, wymiotuj�c bezradnie do wody.
LaVerne wci�� krzycza�a. Nagle rozleg�o si� t�pe kla�ni�cie i umilk�a, chwiej�c si� na nogach.
Uderzy� j�, pomy�la� Randy. Ja zamierza�em to zrobi�, prawda?
Cofn�� si� o krok, ocieraj�c usta. Czu� si� s�aby i chory. A tak�e przera�ony - do tego stopnia. �e jego umys� niemal ju� nie funkcjonowa�. Wkr�tce sam zacznie krzycze�. W�wczas Deke b�dzie musia� uderzy� i jego. Sam Deke z pewno�ci� nie wpadnie w panik�. O nie, to �wietny materia� na bohatera. �eby poderwa� pi�kn� dziewczyn�, by� bohaterem, musisz gra� w dru�ynie, za�piewa� rado�nie jego umys�. S�ysza�, jak Deke m�wi co� do niego i uni�s� wzrok ku niebu w nadziei, �e rozja�ni mu si� w g�owie. Rozpaczliwie pragn�� uwolni� si� od obrazu cia�a Rachel rozp�ywaj�cego si� w nieludzk� ma� w miar�, jak ta czarna rzecz j� po�era�a. Nie chcia�, by Deke uderzy� go jak LaVerne.
Spojrza� w niebo i dostrzeg� pierwsze gwiazdy - ostatnia zorza na zachodzie zgas�a. Na firmamencie wida� by�o wyra�ny kszta�t Nied�wiedzicy.
- Och, Ciiisco - wykrztusi� w ko�cu. - Tym razem wpadli�my w wielkie k�opoty.
- Co to jest? - D�o� Deke'a opad�a na rami� Randy'ego, �ciskaj�c je bole�nie. - To j� ze�ar�o, widzia�e�? Ze�ar�o j�, do kurwy n�dzy, ze�ar�o! Co to jest?
- Nie wiem! Nie s�ysza�e�?
- Powiniene� wiedzie�. Jeste� pieprzonym m�zgowcem. Przerabiasz wszystkie cholerne kursy naukowe. - Deke tak�e prawie krzycza� i to pomog�o Randy'emu nieco zapanowa� nad sob�. .
- W �adnym znanym mi podr�czniku nie widzia�em czego� takiego - oznajmi�. - Ostatnio podobn� rzecz zdarzy�o mi si� ogl�da� na Halloweenowym pokazie specjalnym w Rialto, kiedy mia�em dwana�cie lat.
Plama odzyska�a poprzedni okr�g�y kszta�t. Unosi�a si� na wodzie dziesi�� st�p od tratwy.
- Jest wi�ksza - j�kn�a LaVerne.
Kiedy Randy dostrzeg� j� po raz pierwszy oszacowa�, �e ma jakie� pi�� st�p �rednicy. Teraz mia�a co najmniej osiem.
- Jest wi�ksza, bo po�ar�a Rachel! - wrzasn�a LaVerne i zn�w zacz�a zawodzi�.
- Przesta�, albo z�ami� ci szcz�k�! - zagrozi� Deke i umilk�a. Nie nagle, lecz stopniowo, niczym p�yta, kiedy wy��czy si� pr�d nie zdejmuj�c ig�y z kr��ka. Jej oczy by�y okr�g�e niczym spodki.
Deke spojrza� na Randy'ego.
- Nic ci nie jest, Pancho?
- Nie wiem. Chyba nie.
- Dobry ch�opiec. - Deke pr�bowa� si� u�miechn�� i Randy z pewnym niepokojem ujrza�, �e mu si� uda�o. Czy�by w g��bi ducha Deke zaczyna� si� bawi� tym wszystkim? - Nie masz bladego poj�cia, co to mo�e by�?
Jego przyjaciel potrz�sn�� g�ow�.
- Mo�e to jednak plama ropy - albo przynajmniej ni� by�a, p�ki co� si� nie sta�o. Mo�e odmieni�y j� promienie kosmiczne, albo Arthur Godfrey pokropi� j� sokiem atomowym, kto wie? Kto m�g�by wiedzie�?
- Jak my�lisz, daliby�my rad� przep�yn�� obok tego? - naciska� Deke potrz�saj�c Randym.
- Nie! - wrzasn�a LaVerne.
- Przesta�, albo ci do�o�� - Deke zn�w podni�s� g�os. - Nie �artuj�.
- Widzia�e�, jak szybko zaatakowa�o Rachel - odpar� Randy.
- Mo�e wtedy by�o g�odne - podsun�� Deke. - A teraz ju� si� na�ar�o.
Randy pomy�la� o Rachel kl�cz�cej w naro�niku tratwy, nieruchomej i �licznej w staniku i figach, i ��� znowu nap�yn�a mu do gard�a.
- Je�li chcesz, spr�buj - rzek�.
Deke u�miechn�� si� bez �ladu rozbawienia.
- Och, Pancho.
- Och, Ciiisco.
- Chc� wraca� do domu - szepn�a cichutko LaVerne. - Zgoda?
Nie odpowiedzieli.
- Wi�c musimy zaczeka�, a� sobie p�jdzie - orzek� wreszcie Deke. - Przyp�yn�o, to i odp�ynie.
- Mo�e - odpar� Randy.
Deke spojrza� na niego. Jego widoczna w p�mroku twarz by�a napi�ta, skupiona.
- Mo�e? Co znaczy to g�wniane "mo�e"?
- Zjawi�o si�, kiedy tu przybyli�my. Widzia�em jak nadp�ywa - zupe�nie jakby nas wyw�szy�o. Je�li jest na�arte, jak m�wisz, odejdzie. Tak s�dz�. Je�li wci�� chce co� przek�si�... - Wzruszy� ramionami.
Deke sta� chwil� w zamy�leniu, przechylaj�c g�ow�. Z jego kr�tkich w�os�w wci�� skapywa�y krople wody.
- Zaczekamy - zadecydowa�. - Niech �re ryby.
Min�o pi�tna�cie minut. Nie rozmawiali. Robi�o si� coraz zimniej. Temperatura spad�a do najwy�ej dziesi�ciu stopni, a ca�a tr�jka mia�a na sobie jedynie bielizn�. Po pierwszych dziesi�ciu minutach Randy us�ysza� ostre rytmiczne szcz�kanie w�asnych z�b�w. LaVerne pr�bowa�a przysun�� si� do Deke'a, on jednak odepchn�� j� - �agodnie, lecz stanowczo.
- Na razie mnie zostaw - rzuci�.
Tote� usiad�a, splataj�c ramiona na piersiach i dygocz�c. Popatrzy�a na Randy'ego. Jej oczy m�wi�y, �e mo�e wr�ci� i obj�� j�, �e wszystko b�dzie w porz�dku.
Zamiast tego odwr�ci� wzrok, �ledz�c czarny kr�g na wodzie. Plama unosi�a si� w miejscu, nie zbli�aj�c si�, ani nie odp�ywaj�c. Spojrza� ku brzegowi i ujrza� pla��, widmowy bia�y p�ksi�yc, kt�ry zdawa� si� wisie� w powietrzu. Drzewa za ni� ogranicza�y widoczno�� ciemn� poszarpan� lini�. Wyda�o mu si�, �e dostrzega camaro Deke'a, ale nie by� pewien.
- Po prostu zebrali�my si� i pojechali�my - powiedzia� Deke.
- Owszem - przytakn�� Randy.
- Nic nikomu nie m�wi�c.
- Nie.
- Wi�c nikt nie wie, �e tu jeste�my.
- Nie.
- Przesta�cie! - krzykn�a LaVerne. - Przesta�cie, przera�acie mnie!
- Zamknij jadaczk� - rzuci� z roztargnieniem Deke i Randy roze�mia� si� mimo woli - niewa�ne, jak wiele razy Deke to powtarza�, zawsze go to bawi�o. - Je�li b�dziemy musieli sp�dzi� tu noc, to sp�dzimy. Jutro kto� us�yszy nasze krzyki. Nie jeste�my w ko�cu po�rodku australijskiej pustyni, prawda, Randy?
Randy milcza�.
- Wiesz, gdzie jeste�my. Tak samo dobrze jak ja. Zjechali�my z drogi 41, przejechali�my osiem mil boczn� tras�...
- Co krok stoj� tu domki.
- Letnie domki. Jest pa�dziernik. Stoj� puste, wszystkie, co do jednego. Ju� na miejscu musia�e� objecha� pieprzon� bramk�. Co krok napisy "Teren prywatny".
- I co z tego? Jaki� dozorca... - w g�osie Deke'a zabrzmia�a lekka irytacja, cie� niepokoju. Czy�by si� ba�? Po raz pierwszy tego wieczoru, tego miesi�ca, roku, mo�e po raz pierwszy w ca�ym �yciu? To dopiero odlotowa my�l. Deke straci� dziedzictwo strachu. Randy nie mia� pewno�ci, ale uzna�, �e to mo�liwe - i sprawi�o mu to perwersyjn� przyjemno��.
- Nie ma co kra��, nie ma co niszczy� - rzek�. - Je�li nawet jest tu dozorca, zapewne wpada co dwa miesi�ce.
- My�liwi...
- Za miesi�c, owszem. - Randy w ko�cu tak�e si� zamkn��, bo zdo�a� przestraszy� samego siebie.
- Mo�e to co� da nam spok�j? - wtr�ci�a LaVerne. Jej usta wygi�y si� w �a�osnym u�mieszku. - Mo�e po prostu... no wiecie... zostawi nas.
- A �winie zaczn�... - odpar� Deke.
- Rusza si� - przerwa� mu Randy.
LaVerne zerwa�a si� z miejsca. Deke podszed� do Randy'ego i przez sekund� tratwa przechyli�a si�. Serce Randy'ego zabi�o gwa�townie, dziewczyna zn�w krzykn�a. Potem Deke cofn�� si� o krok i deski pod nimi znieruchomia�y. Jedynie przedni lewy naro�nik od strony brzegu zanurza� si� nieco g��biej.
Podp�yn�o z g�adk�, oleist�, przera�aj�c� szybko�ci�, i nagle Randy ujrza� barwy, kt�re widzia�a Rachel - fantastyczne czerwienie, ��cie i b��kity, wiruj�ce spirale kolor�w na hebanowej powierzchni, matowej jak plastik, ciemnej i gi�tkiej niczym skaj. Plama unosi�a si� i opada�a wraz z falami, a ka�de uniesienie sprawia�o, �e kolory ta�czy�y i miesza�y si�. Randy u�wiadomi� sobie, �e zaraz upadnie, runie w sam �rodek plamy; czu�, jak si� nachyla...
Resztk� si� uderzy� si� w nos praw� pi�ci�, zupe�nie jakby t�umi� kaszel, tyle �e nieco wy�ej i znacznie mocniej. W jego nosie zap�on�� b�l. Poczu�, jak krew sp�ywa ciep�� stru�k� po twarzy i na szcz�cie m�g� cofn�� si�, krzycz�c:
- Nie patrz na to, Deke! Nie patrz na to! Od tych kolor�w zakr�ci ci si� w g�owie!
- To pr�buje wepchn�� si� pod tratw� - oznajmi� ponuro Deke. - Co to za cholerstwo, Pancho?
Randy spojrza� - bardzo ostro�nie. Plama ociera�a si� o kraw�d� tratwy, przyp�aszczona tak, �e przypomina�a po��wk� pizzy. Przez moment zdawa�o si�, �e si� podnosi, g�stnieje i przed oczami Randy'ego przemkn�a koszmarna wizja czerni wznosz�cej si� dostatecznie wysoko, by wp�yn�� na powierzchni� desek.
A potem wcisn�a si� pod sp�d. Wyda�o mu si�, �e us�ysza� kr�tki d�wi�k, szorstki szelest jakby zwoju p��tna, przeci�ganego przez w�skie okienko - mo�liwe jednak, i� tylko to sobie wyobrazi�.
- Czy to jest pod spodem? - spyta�a LaVerne. W jej g�osie by�o co� nonszalanckiego, jakby z ca�ych si� pr�bowa�a zachowa� spok�j, lecz jednocze�nie krzycza�a w duchu. - Czy wesz�o pod tratw�? Jest pod nami?
- Tak - odpar� Deke. Spojrza� na Randy'ego. - Zamierzam pop�yn��. Je�li jest pod nami, mam spor� szans�.
- Nie! - krzykn�a LaVerne. - Nie zostawiaj nas tu, nie...
- Jestem szybki - ci�gn�� Deke patrz�c na Randy'ego, ca�kowicie ignoruj�c dziewczyn�. - Ale musz� rusza�, p�ki jest pod nami.
My�li Randy'ego zastartowa�y osi�gaj�c dwa Macha - na sw�j szczeg�lny, mdl�cy, o�lizg�y spos�b by�o to podniecaj�ce, niczym ostatnich kilka sekund przed tym, nim cz�owiek zacznie rzyga� tu� za �ciank� taniej lunaparkowej kolejki. S�ysza� beczki pod tratw� uderzaj�ce g�ucho o siebie, i suchy szelest li�ci na drzewach przy pla�y, poruszanych lekkimi powiewami wiatru. Czemu to co� wp�yn�o pod nich?
- Tak - powiedzia� g�o�no. - Ale nie s�dz�, by ci si� uda�o.
- Uda mi si� - odpar� Deke i ruszy� ku kraw�dzi.
Po dw�ch krokach zatrzyma� si�.
Jego oddech przyspiesza�, m�zg zmusza� serce i p�uca do mobilizacji przed przep�yni�ciem najszybszych pi��dziesi�ciu jard�w w jego �yciu. Teraz jednak oddech zamar� mu w piersiach, podobnie jak ca�e cia�o. Po prostu zastyg� w p� wdechu. Deke odwr�ci� g�ow� i Randy ujrza�, jak �ci�gna szyi napinaj� si� gwa�townie.
- Panch... - wykrztusi� zdumionym, zduszonym g�osem, a potem zacz�� krzycze�.
Wrzeszcza� ze zdumiewaj�c� si��. Og�uszaj�cy barytonowe krzyki wznosi�y si� i za�amywa�y w wysokich sopranowych piskach, do�� g�o�nych, by odbija� si� od brzegu i powraca� widmowym echem. Z pocz�tku Randy uzna�, �e to zwyk�y krzyk, potem jednak u�wiadomi� sobie, �e to s�owo - nie, dwa s�owa, powtarzane raz po raz.
- Moja stopa! - wrzeszcza� Deke.- Moja stopa! Moja stopa! Moja stopa!
Randy spu�ci� wzrok. Stopa Deke'a wygl�da�a dziwnie, jakby zapad�a si� w �rodku. Pow�d by� oczywisty, lecz umys� Randy'ego odm�wi� przyj�cia go do wiadomo�ci - to by�o zbyt niewiarygodne, zbyt szale�czo groteskowe. Na jego oczach stopa Deke'a znika�a, wci�gana pomi�dzy dwie deski, z kt�rych zbudowano pok�ad tratwy.
A potem ujrza� ciemny b�ysk czarnej plamy przed palcami i za pi�t�. Ciemny b�ysk, w kt�rym wirowa�y �ywe z�owieszcze kolory.
Plama chwyci�a jego stop�. (Moja stopa, wrzeszcza� Deke, jakby potwierdzaj�c t� banaln� dedukcj�. Moja stopa, och moja stopa, moja STOOOOOPA.) Deke nadepn�� na jedn� ze szpar pomi�dzy deskami ( "Wdepnij na szpar�, a zarobisz kar�", podpowiedzia�a us�u�nie pami�� Randy'ego), a to co� ju� tam by�o. To co�...
- Ci�gnij! - krzykn�� nagle. - Ci�gnij, na mi�o�� bosk�, Deke, ci�gnij!
- Co si� dzieje? - rykn�a LaVerne i Randy zorientowa� si� t�po, �e nie tylko potrz�sa�a jego rami�; zatopi�a w nim szpiczaste paznokcie, ostre niczym szpony. Na nic mu si� nie przyda. R�bn�� j� �okciem w brzuch. Wyda�a z siebie charcz�ce kaszlni�cie i usiad�a gwa�townie na ty�ku, on za� przyskoczy� do Deke'a i chwyci� go za r�k�.
Cia�o Deke'a by�o twarde jak karraryjski marmur, ka�dy mi�sie� odcina� si� ostro niczym �ebro wyrze�bionego z kamienia szkieletu dinozaura. R�wnie dobrze m�g� pr�bowa� wyrwa� z korzeniami ros�e drzewo. Oczy Deke'a spogl�da�y w fioletowe wieczorne niebo, zamglone i pe�ne niewiary, a on wci�� krzycza�, krzycza�, krzycza�.
Randy spojrza� w d�. Stopa Deke'a a� po kostk� znikn�a w szparze pomi�dzy deskami. Szczelina mia�a mo�e p� centymetra, najwy�ej centymetr szeroko�ci, lecz jego noga zag��bi�a si� w ni�. Krew sp�ywa�a po bia�ych deskach ciemnymi strugami. Czarna plama pulsowa�a w szczelinie niczym wrz�cy plastyk, w g�r� i w d�, jak bij�ce serce.
Musz� go wyci�gn��. Musz� go szybko wyci�gn��, albo nigdy nam si� nie uda... Trzymaj si�, Cisco, b�agam ci�, trzymaj si�...
LaVerne wsta�a i cofn�a si�, byle dalej od przygarbionego, wrzeszcz�cego drzewa, kt�re by�o Deke'em, rosn�cego po�rodku tratwy, stoj�cej na kotwicy pod pa�dziernikowymi gwiazdami na jeziorze Cascade. Dziewczyna t�po potrz�sa�a g�ow�, obejmuj�c r�kami brzuch w miejscu, w kt�re trafi� �okie� Randy'ego.
Deke opiera� si� o niego ci�ko, bezmy�lnie wymachuj�c r�kami. Randy zn�w spojrza� w d� i ujrza� krew tryskaj�c� z �ydki przyjaciela, kt�ra obecnie zw�a�a si� ostro jak �wie�o zatemperowany o��wek - tyle, �e jej czubek by� bia�y, nie czarny; to by� ko��, ledwie widzialna ko��.
Czarna masa wyd�a si� wsysaj�c, poch�aniaj�c.
Deke zawodzi�.
Ju� nigdy nie zagrasz w pi�k� t� stop� - JAK� stop�, cha-cha-cha, pomy�la� Randy. Ze wszystkich si� poci�gn�� Deke'a, i nadal przypomina�o to wyrywanie drzewa.
Deke zako�ysa� si�, wydaj�c z siebie d�ugi �widruj�cy wrzask, kt�ry sprawi�, �e Randy odskoczy�, tak�e krzycz�c, zas�aniaj�c r�kami uszy. Krew trysn�a z por�w ca�ej �ydki Deke'a i jego napuchni�te fioletowe kolano napi�o si�, jakby pr�buj�c zabsorbowa� niewiarygodny nacisk czarnej plamy, kt�ra wci�ga�a nog� cal za calem przez w�sk� szczelin�.
Nie mog� mu pom�c. Rany, jakie to silne! Teraz nie mog� ju� mu pom�c. Tak mi przykro, Deke, tak przykro...
- Obejmij mnie, Randy - krzykn�a LaVerne, przywieraj�c do niego ca�ym cia�em, wbijaj�c mu twarz w pier�. Jej sk�ra by�a tak gor�ca, �e zdawa�a si� parzy�. - Przytul mnie, prosz�, przytul.
Tym razem to zrobi�.
Dopiero p�niej Randy u�wiadomi� sobie straszliw� prawd�. W czasie, gdy czarna plama by�a zaj�ta Deke'em, obydwoje mogli prawie na pewno pop�yn�� do brzegu - a gdyby LaVerne odm�wi�a, m�g� zrobi� to sam. Kluczyki do camaro tkwi�y w kieszeni d�ins�w Deke'a, le��cych na pla�y. M�g� to zrobi�... ale u�wiadomi� to sobie, gdy by�o ju� za p�no.
Deke umar� w chwili, kiedy jego udo zacz�o znika� w g��bi w�skiej szczeliny pomi�dzy deskami. Przesta� wrzeszcze� kilka minut wcze�niej i wydawa� z siebie jedynie niskie, lepkie pomruki. Potem i one ucich�y. Gdy zemdla�, padaj�c na brzuch, Randy us�ysza� jak to, co zosta�o z jego prawej ko�ci udowej p�ka, rozszczepiaj�c si� niczym zielona ga��zka.
W sekund� p�niej Deke uni�s� g�ow�, rozejrza� si� sennie i otworzy� usta. Randy my�la�, �e zn�w zacznie krzycze�, tymczasem on wyrzuci� z siebie pot�ny strumie� krwi, tak g�stej, �e niemal zakrzep�ej. Ciep�y p�yn obryzga� Randy'ego i LaVerne, kt�ra zn�w zacz�a wrzeszcze�, piskliwie, ochryple.
- B�eeee! - krzycza�a, a jej twarz wykrzywia� szale�czy grymas obrzydzenia. - B�eeee! Krew! B�eeee, krew! Krew! - Rozpaczliwie tar�a sk�r� d�o�mi, rozmazuj�c jedynie krwawe smugi.
Krew wylewa�a si� z oczy Deke'a z tak� si��, �e wypychane krwotokiem ga�ki oczne wyba�uszy�y si� niemal komicznie. To dopiero �ywotno��, pomy�la� Randy. Chryste, sp�jrzcie tylko, wygl�da jak pieprzony cz�owiek hydrant. Bo�e! Bo�e! Bo�e!
Strumienie krwi wylewa�y si� z obu uszu Deke'a, jego twarz przypomina�a potworn� fioletow� rzep�, napuchni�t� i bezkszta�tn� pod wp�ywem niewiarygodnego ci�nienia nap�ywaj�cych do czaszki p�yn�w; twarz cz�owieka mia�d�onego w u�cisku przez potworn�, obc� si��.
A potem, na szcz�cie, nadszed� koniec.
Deke zn�w run�� naprz�d, jego w�osy opad�y na zakrwawione deski i Randy z niezdrow� fascynacj� dostrzeg�, �e nawet ze sk�ry g�owy pop�yn�a krew.
Odg�osy spod tratwy. Mlaski. Ssanie.
Wtedy w�a�nie w jego oszo�omionym, balansuj�cym na kraw�dzi ob��du umy�le pojawi�a si� my�l, �e m�g�by pop�yn�� i mia�by spore szanse dotarcia do brzegu. Lecz LaVerne ci��y�a mu w ramionach z�owieszczo. Gdy spojrza� w jej st�a�� twarz i uni�s�szy powiek� ujrza� wy��cznie biel, wiedzia�, �e nie tyle zemdla�a, co osun�a si� w stan g��bokiej, wywo�anej szokiem nie�wiadomo�ci.
Randy przyjrza� si� powierzchni tratwy. Oczywi�cie m�g�by j� po�o�y�, lecz deski mia�y tylko stop� szeroko�ci. Latem przytwierdzano do nich trampolin�, t� jednak w�a�ciciele ju� zdj�li i gdzie� schowali na zim�. Pozosta�a jedynie sama tratwa, czterna�cie desek, ka�da szeroka na stop� i d�uga na dwadzie�cia. W �aden spos�b nie zdo�a�by u�o�y� LaVerne tak, by jej nieprzytomne cia�o nie znalaz�o si� na jednej ze szpar.
Wdepnij na szpar�, a zarobisz kar�.
Zamknij si�.
A potem umys� podpowiedzia� mu ob��ka�cz� my�l. Niewa�ne, zr�b to. Po�� j� i p�y�.
Ale nie, nie m�g� tego zrobi�. Z nag�ym poczuciem winy odrzuci� pokus�. Trzyma� j�, czuj�c mi�kki sta�y nacisk na r�ce i plecy. LaVerne by�a ros�� dziewczyn�.
Deke znika�.
Randy trzyma� LaVerne w obola�ych ramionach i patrzy�. W istocie nie chcia� tego ogl�da� i na d�ugie sekundy, mo�e nawet minuty, odwraca� twarz; jednak�e jego wzrok zawsze powraca� ku temu miejscu.
Po �mierci Deke'a proces sta� si� szybszy.
Reszta jego prawej nogi znikn�a. Lewa prostowa�a si�, si�gaj�c coraz dalej i dalej, a� wreszcie Deke zacz�� przypomina� jednonog� tancerk� klasyczn�, rozci�gni�t� w niewiarygodnym szpagacie. Miednica rozszczepi�a si� na dwoje, a kiedy brzuch ch�opaka napuch� z�owieszczo, poddany gwa�townemu naciskowi, Randy na d�ugo odwr�ci� g�ow�, staraj�c si� nie s�ysze� wilgotnych mla�ni��, pr�buj�c ca�kowicie skupi� si� na b�lu r�k. Mo�e zdo�a�by j� ocuci�, pomy�la�, na razie jednak lepiej by�o czu� pulsuj�cy b�l ramion i plec�w. Dzi�ki temu mia� o czym my�le�.
Z ty�u dobieg� go chrz�st, jakby silne z�by mia�d�y�y gar�� landrynek. Gdy si� obejrza�, �ebra Deke'a zapada�y si� w g��b szczeliny. Jego r�ce unosi�y si� szeroko. Wygl�da� jak potworna parodia Richarda Nixona, unosz�cego ramiona w ge�cie zwyci�stwa, kt�ry doprowadza� do euforii demonstracje w latach sze��dziesi�tych i siedemdziesi�tych.
Jego oczy by�y otwarte. J�zyk wysuwa� si� wprost ku Randy'emu.
Randy zn�w odwr�ci� g�ow�, patrz�c przez jezioro. Szukaj �wiate�, powiedzia� do siebie. Wiedzia�, �e �adnych nie zobaczy, ale i tak powtarza�, �e musi ich szuka�. Wypatruj �wiate�, kto� musi sp�dza� tydzie� w domku nad jeziorem. Jesienne widoki, nie wolno ich przegapi�. Zabierz Nikona, twoje slajdy wzbudz� zachwyt u znajomych i rodziny.
Gdy si� obejrza�, r�ce Deke'a celowa�y w niebo. Nie by� ju� Nixonem, lecz s�dzi�, sygnalizuj�cym, �e zawodnik zarobi� dodatkowy punkt.
Jego broda opiera�a si� na deskach.
Oczy mia� wci�� otwarte.
Z ust nadal stercza� j�zyk.
- Och, Cisco - mrukn�� Randy i odwr�ci� wzrok. Jego r�ce i ramiona dr�a�y, lecz nada� trzyma� j� mocno. Spojrza� na dalszy brzeg, pogr��ony w ciemno�ci. Gwiazdy rozb�yskiwa�y na czarnym niebie - struga zimnego mleka, zawieszona wysoko w powietrzu.
Mija�y minuty. Pewnie ju� znikn��, Mo�esz spojrze�. No dobra, w porz�dku. Ale nie patrz. Na wszelki wypadek nie patrz jeszcze. Zgoda? Zgoda. Jak najbardziej. Przyklepane jednog�o�nie.
Ale i tak spojrza�. Akurat na czas, by ujrze� znikaj�ce palce Deke'a. Palce te porusza�y si� - prawdopodobnie ruch wody pod tratw� ko�ysa� owym obcym, nieznanym czym�, co chwyci�o Deke'a, a ono z kolei porusza�o jego palcami. Najprawdopodobniej. Jednak�e Randy odni�s� wra�enie, jakby Deke macha� do niego. Cisco Kid �egna� si�. Adios. Po raz pierwszy poczu�, jak jego umys� ko�ysze si� gwa�townie - niczym tratwa, kt�ra zachwia�a si�, gdy we czw�rk� stan�li po tej samej stronie. Po chwili wr�ci� do normy, lecz Randy nagle poj��, i� ob��d - prawdziwe szale�stwo - jest bardzo blisko.
Pier�cie� footballowy Deke'a - mistrzostwa 1981 roku - zsun�� si� powoli z trzeciego palca lewej d�oni. Z�ota obr�czka rozb�ys�a w �wietle gwiazd. Blask zata�czy� na ma�ych zag��bieniach pomi�dzy wygrawerowanymi cyframi, 19 po jednej stronie czerwonego kamienia, 81 po drugiej. Pier�cie� zsun�� si� ca�kiem. By� nieco zbyt du�y, by zmie�ci� si� mi�dzy deskami i oczywi�cie nie da� si� wci�gn��.
Le�a� tam. Teraz ju� tylko on pozosta� z Deke'a. Deke znikn��. Koniec z ciemnow�osymi dziewczynami o sennych oczach, koniec ze strzelaniem z mokrego r�cznika w go�y ty�ek Randy'ego, gdy ten wychodzi� spod prysznica, koniec z szalonymi biegami z pi�k� ze �rodkowego pola, gdy fani zrywali si� z miejsc, a majoretki wywijaj� zwyci�skie fiko�ki po bokach schroniska. Koniec z przeja�d�kami camaro po zmroku i z Thin Lizzy, rycz�cym og�uszaj�co "The Boys Are Back In Town" z g�o�nika magnetofonu. Cisco Kid odszed�.
I w�wczas zn�w rozleg� si� �w cichy szorstki szelest - k��b p��tna przeci�gany powoli przez w�skie okienko.
Randy sta� boso okrakiem na dw�ch deskach. Kiedy spojrza� w d�, odkry�, �e szpary po obu stronach jego n�g wype�ni�a nagle l�ni�ca ciemno��. Wytrzeszczy� oczy, przypominaj�c sobie strug� krwi wystrzeliwuj�c� z ust Deke'a i ga�ki oczne wypchni�te jak na spr�ynach, gdy krwotoki zamienia�y jego m�zg w krwaw� miazg�.
To mnie czuje. Wie, �e tu jestem. Czy mo�e wej�� na g�r�? Czy przedostanie si� przez szpary? Potrafi to? Potrafi?
Patrzy� w d�, zapominaj�c o wci�� trzymanym w r�kach bezw�adnym ci�arze, zafascynowany przera�liw� wag� pytania. Zastanawia� si�, co by poczu�, gdyby to co� zala�o jego stopy i wczepi�o si� w nie.
Czarna l�ni�ca masa d�wign�a si� niemal do kraw�dzi desek (Randy, nie zdaj�c sobie nawet sprawy, uni�s� si� na palcach), a potem zn�w opad�a. Ponownie rozleg� si� szmer mokrego p��tna i nagle Randy ujrza� j� na wodzie, wielk� czarn� plam�, ciemny pieprzyk o �rednicy pi�tnastu st�p. Plama unosi�a si� i opada�a, wraz z �agodnymi falkami, wznosi�a si� i opada�a, wznosi�a i opada�a, a gdy Randy dostrzeg� na jej powierzchni pulsuj�ce kolory, natychmiast odwr�ci� wzrok.
Ostro�nie po�o�y� LaVerne i gdy tylko jego mi�nie odpr�y�y si� lekko, r�ce zacz�y gwa�townie dygota�. Pozwoli� im. Ukl�k� obok niej; rozrzucone w�osy dziewczyny tworzy�y na bia�ych deskach asymetryczny ciemny wachlarz. Kl�cza� i obserwowa� ciemny pieprzyk na wodzie, got�w zn�w j� d�wign��, gdyby tamten cho� drgn��.
Zacz�� lekko klepa� j� po twarzy, najpierw jeden policzek, potem drugi, tam i z powrotem, niczym sekundant, pr�buj�cy ocuci� boksera. LaVerne nie chcia�a si� ockn��. LaVerne nie chcia�a przej�� linii startu i odebra� dwustu dolar�w, albo wybra� pytania za czterysta. LaVerne zobaczy�a ju� dosy�. Lecz Randy nie m�g� pilnowa� jej ca�� noc, podnosz�c niczym �eglarski worek za ka�dym razem, gdy ta rzecz si� ruszy�a (a nie zapominajmy, �e nie m�g� przygl�da� si� plamie zbyt d�ugo). Zna� jednak pewn� sztuczk�. Nie nauczy� si� jej w college'u, lecz od przyjaciela starszego brata. Przyjaciel �w by� sanitariuszem w Wietnamie i zna� mn�stwo u�ytecznych sztuczek - jak wy�apywa� wszy z ludzkiej g�owy i urz�dza� im wy�cigi w pude�ku zapa�ek, jak rozdziela� kokain� pigu�k� przeczyszczaj�c� albo zaszywa� g��bokie skaleczenia zwyk�� ig�� i nitk�. Pewnego dnia rozmawiali o sposobach cucenia pijanych w trupa ludzi, tak by owi pijani w trupa ludzie nie zadusili si� w�asnymi wymiocinami, jak zrobi� to Bon Scott, wokalista AC/DC.
- Chcesz szybko kogo� ocuci�? - spyta� przyjaciel dysponuj�cy katalogiem u�ytecznych sztuczek. - Spr�buj tego. - I opowiedzia� Randy'emu o sposobie, kt�rego ten obecnie u�y�.
Nachyli� si� i z ca�ych si� ugryz� LaVerne w ucho.
Do jego ust sikn�a gor�ca gorzka krew. Powieki LaVerne unios�y si� gwa�townie niczym rolety. Krzykn�a ochryp�ym szorstkim g�osem i uderzy�a go. Randy uni�s� wzrok. Dostrzeg� jedynie kawa�ek plamy, reszta by�a ju� pod tratw�. To co� porusza�o si� z niesamowit�, przera�aj�c�, bezszelestn� pr�dko�ci�.
Ponownie d�wign�� LaVerne i jego mi�nie zaprotestowa�y gwa�townie, skr�caj�c si� w twarde sup�y. Dziewczyna t�uk�a go w twarz. Jeden cios trafi� w obola�y nos i Randy ujrza� przed oczami czerwone gwiazdy.
- Przesta�! - wrzasn�� szuraj�c stopami po deskach. - Przesta�, dziwko, to zn�w jest pod nami. Przesta�, do kurwy n�dzy, albo ci� upuszcz�, przysi�gam na Boga!
Natychmiast przesta�a wymachiwa� r�kami, oplataj�c nimi jego szyj� w rozpaczliwym uchwycie ton�cego. W migotliwym blasku gwiazd jej oczy l�ni�y biel�.
- Przesta�! - Nie pos�ucha�a. - Daj spok�j, LaVerne, dusisz mnie!
Ucisk wzm�g� si�. W jego umy�le zap�on�a panika. G�uchy stukot beczek sta� si� mi�kszy, st�umiony - zapewne sprawi�a to plama.
- Nie mog� oddycha�.
Lekko zwolni�a u�cisk.
- Pos�uchaj. Zamierzam ci� postawi�. Nic ci nie b�dzie, je�li tylko...
Ale ona us�ysza�a tylko "ci� postawi�" i r�ce ponownie zacisn�y si� niczym �miertelna obr�cz wok� jego szyi. Prawa d�o� Randy'ego podtrzymywa�a plecy dziewczyny. Zakrzywi� szponiasto palce i zadrapa� j� z ca�ej si�y. LaVerne machn�a nogami, zawodz�c piskliwie i przez sekund� niemal straci� r�wnowag�. Poczu�a to. Strach, bardziej ni� b�l sprawi�, �e przesta�a si� szarpa�.
- Staniesz na deskach.
- Nie! - Jego policzek owia�o powietrze, gor�ce niczym pustynny wiatr.
- Nie mo�e ci� dopa��, je�li staniesz na deskach.
- Nie, nie puszczaj mnie, to mnie z�apie. Wiem, �e to zrobi, wiem...
Zn�w rozdar� paznokciami jej plecy. Wrzasn�a z w�ciek�o�ci, b�lu i strachu.
- Sta� albo ci� rzuc�, LaVerne.
Opu�ci� j� powoli, ostro�nie. W ciszy s�ycha� by�o tylko ich kr�tkie ostre oddechy - ob�j i flet. Stopy dziewczyny dotkn�y desek. Natychmiast poderwa�a nogi, jakby drewno j� oparzy�o.
- Opu�� je - sykn��. - Nie jestem Deke'em, nie utrzymam ci� ca�� noc.
- Deke...
- Nie �yje.
Jej stopy dotkn�y tratwy. Powoli wypuszcza� j�. Stali naprzeciw siebie jak tancerze. Widzia�, �e czeka na pierwsze dotkni�cie plamy. Jej usta otwar�y si� szeroko niczym pyszczek z�otej rybki.
- Randy - szepn�a. - Gdzie to jest?
- Pod nami. Sp�jrz.
Spojrza�a. On tak�e. Ujrzeli czer�, wype�niaj�c� szczeliny teraz ju� niemal na ca�ej powierzchni tratwy. Randy wyczu� jej