2988

Szczegóły
Tytuł 2988
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2988 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2988 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2988 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KONRAD FIA�KOWSKI CZ�OWIEK Z AUREOL� ...Tak, to ciekawe... Uwa�a wi�c pan, profesorze, �e pana z�ota klatka jest tyle warta co dziurawy garnek, �e po ogrodzie przy pana laboratorium, po ogrodzie, przeznaczonym do rozmy�la� o przestrzeni zakrzywionej, w t� lub tamt� stron� snuj� si� podejrzani osobnicy. - Pu�kownik przerwa� sw�j spacer po gabinecie i stan�� przy oknie. - Powiedzia�em nieznani. - Zza swego biurka profesor widzia� jego sylwetk� na tle dalekich, fioletowych, o�wietlonych wieczornym s�o�cem g�r. - Oboj�tne, nieznani znaczy podejrzani. - Pu�kownik chwil� jeszcze sta� nieruchomo, a potem podszed� do kontaktu i zapali� �wiat�o. Dopiero teraz profesor spostrzeg� rozpi�ty guzik munduru pod szyj� pu�kownika. - W pierwszej chwili pomy�la�em sobie, �e to nowy pomocnik ogrodnika. - Wykluczone. Moi pracownicy s� zdyscyplinowani. Pilnuj� pana w spos�b niedostrzegalny i nigdy nie pozwoliliby sobie na tego rodzaju nietakt, by swoim widokiem zak��ca� pana tw�rcze rozwa�ania. W tej chwili znowu profesor Trot zda� sobie spraw�, jak bardzo nie cierpi pu�kownika. Odpowiedzia� jednak spokojnie: - Jak zwykle ma pan racj�, pu�kowniku. To nie by� pomocnik ogrodnika ani ogrodnik, ani �aden z pana korpulentnych sprz�taczy. Nikt z personelu mego laboratorium. - Przepraszam, profesorze - Trot spostrzeg�, �e pu�kownik przygl�da mu si� badawczo: - Je�eli dobrze pami�tam, by� wtedy �wit, szarawy �wit. Wyszed� pan na taras, a on sta� w odleg�o�ci oko�o pi�tnastu metr�w pod krzakiem r�y "Ramzes". - Podziwiam pana pami��, pu�kowniku Hogan. - W ka�dym razie nie m�g� pan widzie� jego twarzy. Personel laboratorium jest stale zmieniany, nie zna wi�c pan tych ludzi. - Chce pan wiedzie�, dlaczego twierdz�, �e to by� cz�owiek z zewn�trz? Czy tak? - To by mnie interesowa�o - pu�kownik u�miechn�� si�. Powiem mu, powiem mu, chocia� i tak zapewne mi nie uwierzy, ale wreszcie p�jdzie do diab�a i b�d� mia� spok�j - pomy�la� Trot i zrobi�o mu si� weselej, gdy wyobrazi� sobie min� pu�kownika. - Widzi pan - Trot m�wi� teraz cicho, tak cicho, �e s�ycha� by�o szmer wentylatora wiruj�cego na biurku. - Ot� ani moi asystenci, ani pana ludzie nie maj� aureoli. - Przepraszam, czego ? - Aureoli. - Nie rozumiem. - Pu�kownik by� ca�kowicie zdezorientowany. - Mo�na to okre�li� jako �wietlisty kr�g wok� g�owy. Subtelna �wietlista otoczka. - Pan �artuje, profesorze. A teraz jest z�y, naprawd� z�y - pomy�la� Trot i sprawi�o mu to wyra�n� satysfakcj�. - Ja, pu�kowniku, nie �artuj� nigdy, prawie nigdy. - Nie patrzy� ju� na pu�kownika, lecz w okno na g�ry, kt�re szarza�y w przedwieczornym zmierzchu. - To niemo�liwe, profesorze. Ludzie nie maj� aureoli. - Przynajmniej wi�kszo�� ludzi - poprawi� Trot i pomy�la�, �e teraz w�a�nie pu�kownik wreszcie wyjdzie z gabinetu. Jednak Hogan nie wyszed�. Sta� chwil� milcz�c, a potem podszed� do biurka i patrz�c z g�ry na profesora zapyta�: - I co pan wtedy zrobi�? Trot zawaha� si� przez moment. - Krzykn��em: "Niech pan chwil� zaczeka", i wszed�em do laboratorium, by wzi�� ze sto�u aparat fotograficzny. - Tak. Rzeczywi�cie. Us�ysza� to jeden z moich... powiedzmy, z naszych pracownik�w. I co dalej ? - Niestety, nic. Gdy wr�ci�em z aparatem, w ogrodzie nikogo ju� nie by�o. Dopiero teraz Trot spostrzeg�, �e Hogan poczerwienia�. - Tam w og�le nikogo nie by�o, profesorze. Pan sobie �artuje. Zamieszanie, raport do w�adz. - G�os jego stawa� si� coraz bardziej zduszony. - Laboratorium jest tak strze�one, �e to, co pan m�wi, jest wykluczone, absolutnie niemo�liwe. Tam nie mog�o by� nikogo ! I jeszcze ta aureola... - Pr�buje mnie pan przekona�, pu�kowniku?- Jeszcze troch� i b�d� go m�g� wyrzuci� z gabinetu - pomy�la� Trot. - Ale�, profesorze. Niech pan pomy�li: aureola! To przecie� dziecinne. - Hogan siad� w fotelu i uj�� g�ow� w d�onie. Gladiator, gladiator, kt�remu kazano my�le�. Trot spojrza� na Hogana beznami�tnie jak na aktora w ekranie telewizora. - To typowe - powiedzia�. - Pan jest typowym dwudziestowiecznym racjonalist�, pu�kowniku Hogan. Jest pan przekonany, �e wszystko, co na tym �wiecie by�o do wyja�nienia, zosta�o wyja�nione, a reszta to bajki. - Ale�, profesorze. - Tak. Dok�adnie tak. Ale na takich ludziach jak pan opiera si� nasza cywilizacja - doda� ciszej Trot, a potem siedzia� jeszcze nieruchomo za biurkiem, gdy kroki Hogana ucich�y ju� na korytarzu. I wtedy zauwa�y� �e w rogu pokoju, tu� ko�o biblioteki, stoi cz�owiek z aureol�. Lizi przysz�a jak zwykle w po�udnie. Trot czeka� na ni� zawsze ze �ladem niepewno�ci. Wiedzia�, �e kiedy� nie przyjdzie, przypuszcza� jednak, �e prawdopodobie�stwo tego jest jeszcze znikomo ma�e. Pracowa� troch� rano i jego biurko zarzucone by�o papierami. Lizi pozbiera�a fragmenty oblicze� rozrzucone po dywanie i wtedy dopiero siad�a naprzeciw niego. Nacisn�a klawisz radia, a gdy g�o�nik przekazywa� ju� d�wi�ki skrzypiec z pe�nym nat�eniem, powiedzia�a cicho: - Porwano Topsa i Minera. - Sk�d wiesz? - zapyta� po chwili r�wnie cicho. - Od cz�owieka Hogana. - S�dzisz, �e teraz na mnie kolej ? - Niewykluczone - powiedzia�a zupe�nie spokojnie i Trot mia� jej to za z�e. D�wi�ki skrzypiec stawa�y si� coraz g�o�niejsze, nie do wytrzymania. S�ucha� ich bawi�c si� bezmy�lnie o��wkiem. - Zastanawiasz si�, czy by� sens zaczyna� to wszystko? zapyta�a. - Nie, ta decyzja jest ju� poza mn�. Podj��em j� wtedy, gdy pierwszy raz rozmawia�em z tob�. Pami�tasz... - Tak, tak s�dz�. A co do nowej partii wzor�w w�o�y�am je, jak zwykle, w drugi tom "Dzie� zebranych" Einsteina. B�dziesz pami�ta� ? - Tak, oczywi�cie. - Musisz zd��y�. To najwa�niejsze. Te wzory prowadz� ju� bezpo�rednio do syntezy antymaterii. S�yszysz? - Tak. - No, to �wietnie - u�miechn�a si�. - Gdy je opracujesz, nasze dzie�o zostanie zako�czone. - Nasze dzie�o... Czy jeste� pewna, Lizi, �e to jest w�a�nie... �e o to nam chodzi�o? - Nie rozumiem ci�. Sk�d nagle te w�tpliwo�ci? Przecie� wiesz, m�wi�am ci wielokrotnie, �e antymateria to klucz do prawdziwie nowoczesnej techniki. - Oczywi�cie, ale na przyk�ad Hogan... - Co Hogan ? - On i antymateria. Wyobra�asz to sobie? - Niezupe�nie ciebie rozumiem. Dobrze, niech b�dzie Hogan. W ko�cu taki jak wielu innych. Nawet do�� przystojny. - Och, Lizi. �yjesz tu ju� tyle lat, a mimo to mam niekiedy wra�enie, jakby� przyjecha�a dzisiaj... - przerwa� i zacz�� s�ucha� uwa�nie komunikatu, kt�ry zast�pi� w radiu skrzypce. ... a teraz podajemy komentarze prasy. Przekazana dzisiaj rano przez agencj� wiadomo�� o znikni�ciu w ci�gu ostatniej doby pi�ciu fizyk�w atomowych wzbudzi�a niepok�j opinii publicznej. Joachim Reed omawiaj�c t� spraw� na �amach "Up and Down" stwierdza, �e mimo starannych poszukiwa� nie natrafiono na najmniejszy �lad zaginionych. Szczeg�lnie sensacyjna wydaje si� sprawa doktora Topsa. Tops znikn�� w czasie pracy ze swego strze�onego gabinetu. Funkcjonariusz Dowel, kt�ry pierwszy zauwa�y� nieobecno�� doktora i przeszuka� gabinet, twierdzi, �e spostrzeg� na biurku dymi�c� jeszcze fajk� oraz rozrzucone notatki. Gdy wr�ci� do gabinetu z wezwanym szefem ochrony, fajki ani papieros�w ju� nie by�o... - Wy��cz� to - powiedzia�a Lizi i nacisn�a klawisz wy��cznika. - Pi�ciu, i to jednego dnia, to du�o. Musieli zdoby� jakie� nowe informacje. - Spojrza�a na Trota. - Nie przejmuj si� tym a� tak bardzo. W najgorszym wypadku na dorocznym zje�dzie atomist�w w Toropa bra� b�d� udzia� sami emeryci. Pojad� tam jako... hm... wdowa po tobie. - Bez g�upich kawa��w, Lizi. - Nie lubisz prawdy w formie bezpo�redniej. To dla twego wieku charakterystyczne. - Nie �artuj. Wiesz o tym, �e teraz ju� moja kolej. - Dopiero gdy przeka�esz wzory. Pami�taj o tym. - A reszta niewa�na. Co dalej b�dzie, to ci� nie interesuje? - zapyta� i wiedzia�, �e to jej rzeczywi�cie nie interesuje. Wzruszy�a ramionami. - C� chcesz, m�j drogi. W ci�gu dwu lat sta�e� si� jednym z najwybitniejszych uczonych na tym kontynencie. To chyba warte jest tej ceny. Nie s�dzisz? - Przesta� ! - W ka�dym razie znasz spakowan� walizeczk� w swoim gabinecie. Kilka koszul, sweter, skarpetki. Ostatnio do�o�y�am ci spinki do mankiet�w. Staram si� by� dobr� �on�, a ty tego nie zauwa�asz. Nie wiem tylko, czy pozwol� ci to wszystko zabra�. Chocia� je�li Topsowi pozwolili zabra� fajk�... Trot patrzy� w jej twarz, wielkie szarawe oczy i wystaj�ce ko�ci policzkowe. "Musz� by� spokojny - powtarza� sobie. - Teraz i tak niczego ju� nie zmieni�" - i w pewnej chwili poczu�, �e jest ju� spokojny. - Obawiam si� - powiedzia� - �e Tops b�dzie mia� k�opot z tytoniem. Przepada� za dobrym tytoniem. A gdy spostrzeg�, �e Lizi patrzy na� badawczo, doda�: - Wiesz, poprosz� tu Hogana. Porozmawiamy sobie troch� na interesuj�ce go tematy. - Czy nie s�dzisz, �e by�oby lepiej, gdyby te wzory... - Daj mi spok�j ze wzorami. Na to te� przyjdzie czas. Jeste� niecierpliwa jak... zwyczajna kobieta. Trot wcisn�� klawisz wizofonu. - Z pu�kownikiem Hoganem... - powiedzia�. - Jestem, profesorze - twarz Hogana wype�ni�a ca�y ekran. - I co pan na to? - Jest pan zaniepokojony, profesorze? - Zaniepokojony? Sk�d�e. Chcia�bym jednak zobaczy� si� z panem, tu u mnie. - Dobrze, profesorze. Ju� id�. - Ekran zszarza�. - Zaraz tu b�dzie. Porozmawiamy sobie. - Trot powiedzia� to z pewn� satysfakcj�. - Mo�e przeka� przez niego wzory. To mo�e by� ostatnia szansa. - Przesadzasz, Lizi. Oni nie s� wszechwiedz�cy. - Ale s� systematyczni, �miertelnie systematyczni. To chyba ich najbardziej charakterystyczna cecha. W drzwiach stan�� Hogan. - Jestem, profesorze. O, pani Lizi?! - Od kiedy odizolowali�cie go w spos�b niemal absolutny, musz� go tutaj odwiedza�. - Przykro nam, lecz to konieczne dla bezpiecze�stwa profesora. - Tak, oczywi�cie. Obawiam si� tylko, �e za kilka dni przestaniecie mnie tu wpuszcza�. Czy nigdy nie wydawa�am si� panu podejrzana? Hogan u�miechn�� si� i by� to u�miech przeznaczony dla Lizi. "Ma atawistycznie rozwini�te k�y" - pomy�la� profesor. - Szczerze m�wi�c - Hogan u�miecha� si� dalej - pani przesz�o�� nie jest przejrzysta. - Ale�, pu�kowniku... - Oczywi�cie. �le si� wyrazi�em. Pani przesz�o�� jest po prostu nie do udokumentowania. Od urodzenia towarzyszy pani mniej dokument�w ni� statystycznemu obywatelowi tego kraju. Ale w naszym demokratycznym pa�stwie jest to dopuszczalne. - Widzisz, m�wi�am. Pewnego dnia nie wpuszcz� mnie do ciebie. - Oczywi�cie �artuj�. Pozna�a pani profesora, zanim sta� si� dla nas tak niezwykle cenny. To w pewnym sensie stawia pani� poza sfer� naszych zainteresowa�. - A mo�e - Lizi spojrza�a na Trota - mo�e dzi�ki mnie znalaz� si� on w tej pana sferze? "Patrzy na mnie jak na tresowan� ma�p�" - pomy�la� Trot i wtedy odczu� satysfakcj� z tego, co si� zdarzy�o wieczorem, z drugiego spotkania z cz�owiekiem z aureol�. - Oczywi�cie, by�a pani profesorowi natchnieniem w jego tw�rczo�ci. - W pewnym sensie. Prawda, profesorze? Teraz wiedzia� ju�, �e post�pi� s�usznie. "Ona nigdy, nigdy nie traktowa�a mnie powa�nie. By�em zawsze dla niej... zabytkiem" pomy�la�. - Lizi - powiedzia� - mamy z pu�kownikiem powa�ne sprawy do om�wienia. - Nie przeszkadzam. Mam nadziej�, �e zobaczymy si� jutro. Ja przyjd� na pewno. - Ostatnie zdanie zaakcentowa�a i Trot zrozumia�, �e Lizi nie spodziewa si� ju� jutro ujrze� go w tym gabinecie. Obejrza�a si� jeszcze przez rami� i wysz�a. - Zainteresowa�em si� aureolami - powiedzia� Hogan. - Pan? hartuje pan, pu�kowniku. - M�wi� powa�nie. Nie tylko pan, profesorze, widzia� cz�owieka z aureol�. - A wi�c wierzy mi pan teraz ? - Czy to istotne? Ma pan racj�. Mia�em w�tpliwo�ci. Ale to ju� u mnie w pewnym stopniu skrzywienie zawodowe. - I pozby� si� pan tych w�tpliwo�ci ? - Tak. - No i... ? - C�, przestudiowa�em zagadnienie. O aureoli nie napisano zbyt wiele. W sztuce chrze�cija�skiej pojawi�a si� gdzie� w czwartym wieku. Sam pomys� pochodzi z buddyzmu. To chyba wszystko. - Ma pan zadziwiaj�ce wiadomo�ci. - Staramy si� by� wszechstronni. - Tak, ja te� si� nad tym zastanawia�em. Oczywi�cie po amatorsku, bez wiadomo�ci �r�d�owych. Nad panem mam mo�e t� przewag�, �e ja widzia�em cz�owieka z aureol�. - I jakie pana wnioski? - Na najstarszych obrazach aureola wyst�puje w postaci kr��ka, bez wzgl�du na po�o�enie g�owy, oboj�tne, czy twarz jest z profilu, czy en face. Wniosek jest oczywisty. Teraz Hogan spojrza� na profesora badawczo. "Ten gladiator nie jest taki g�upi" - pomy�la� Trot. - Ciekawe - Hogan m�wi� teraz powoli. - To fakt, �e aureol� miewali ludzie co najmniej niezwykli, dlatego p�niej kojarzono j� ze �wi�tymi. - Pan sprawnie my�li, Hogan - pochwali� go profesor. Specjalnie pana w to wszystko wprowadzi�em, �eby si� pan m�g� osobi�cie o wszystkim przekona�. - Nie rozumiem. Czy chce pan przez to powiedzie�, �e pan, profesorze, wie... - Hogan cofn�� si� ku drzwiom. - Teraz przepad�o. Pan wie i oni wiedz� o tym. Nie wyjdzie pan ju� st�d. Wci�gn��em w to pana i z tego nie ma wyj�cia. - Wolne �arty, profesorze - Hogan odwr�ci� si� w kierunku drzwi, lecz w drzwiach sta� cz�owiek, niski ma�y cz�owiek w szarym kombinezonie i z g�ow�, kt�ra wygl�da�a na nieco zdeformowan�. - Kto... kto pan jest? - Hogan wyszarpn�� z kieszeni ma�y, czarny rewolwer. Wyszarpni�te z rewolwerem przedmioty: jaki� kalendarz i du�a bia�a chustka, upad�y na dywan. - Schowaj, Hogan, t� spluw� - powiedzia� cz�owieczek. B�d� j� musia� rozwali� i przypadkiem mog� ci r�k� uci��. No! - R�ce na kark, bo strzelam! - Hogan powiedzia� to spokojnie i Trot pomy�la� o nim, �e ma zdrowe nerwy. Ma�y cz�owieczek wysun�� z r�kawa bluzy co�, co nie by�o r�k�. Jego ruch by� szybki, zbyt szybki jak na cz�owieka. Hogan nie zd��y� nawet nacisn�� spustu, gdy niewidoczna si�a wytr�ci�a mu rewolwer z d�oni. Cios by� tak silny, �e Hogan zachwia� si�. - Spokojnie, Hogan. Tylko bez wyg�up�w. Widzisz, �e s� lepsi od ciebie. - Ma pan �wietnie opanowany j�zyk wsp�czesny - powiedzia� Trot. - Uczy�em si� go z waszych ksi��ek. Powiedz temu Hoganowi, �e nag�y skok do drzwi nic mu nie da, tak samo jak pr�ba zwalenia mnie z n�g. Niech zrozumie, �e wsi�k�. - On ma racj�, pu�kowniku - spojrza� na Hogana, kt�ry spokojnie masowa� swoj� praw� d�o�. - Jeste� w�ciekle przedsi�biorczy facet - cz�owieczek m�wi� teraz do Hogana - ale nie masz si� po co gimnastykowa�. Kapujesz? - Jak ten kryminalista si� tu dosta�? Jak pan my�li, profesorze? - Normalnie. Przez pi�ty wymiar - cz�owieczek odpowiedzia� natychmiast. - O czym on m�wi ? - S�uchaj, Trot, ten facet jest zupe�nie zielony. - On jest, pu�kowniku, z przysz�o�ci. Rzeczywi�cie nie przypuszczam, �eby m�g� pan co� na to wszystko poradzi�. - Zawo�am ludzi ! - Ta przestrze� jest w po�lizgu czasowym i st�d nie wypry�niesz - cz�owieczek m�wi� to z wyra�n� satysfakcj�. - Przypuszczam, pu�kowniku, �e on m�wi prawd�. Jednak�e zastanawia mnie brak aureoli u tego osobnika. - Nie ma pan wi�kszych zmartwie�, profesorze? - W ka�dym razie to zastanawiaj�ce. - No, sp�ywamy st�d - cz�owieczek przerwa� profesorowi w p� zdania. - Uwaga, rozpinam pole. Nie rusza� si�. Co� brz�kn�o jak t�uczona szklanka i wtedy Trot zobaczy� Lizi. Sta�a przy drzwiach. - Android, stop ! Wymazuj pami�� - powiedzia�a Lizi i cz�owieczek znieruchomia�. - Zg�aszam sta�y program zamkni�ty. Jestem specjalizowany. - Polecam: wymazuj ! - powt�rzy�a. - Wykonuj� - odpowiedzia� cz�owieczek i Trot us�ysza� delikatny szum, szum podobny do szumu mrowiska. - Co� ty mu zrobi�a? - zapyta�. - Nic wielkiego. Wymaza�am mu pami��. To tylko automat. - Jak.., jak pani to zrobi�a...? Pani... pani jest stamt�d... - Teraz ju� pan wie, pu�kowniku. - Zaraz... ja... - Hogan podszed� do drzwi. - Nie wyjdzie pan st�d. Jeste�my dalej w po�lizgu czasu. Nie przekaza�e� mu jeszcze wzor�w? - spojrza�a na Trota uwa�nie. - Nie - odpowiedzia� Trot po sekundzie wahania. - To �wietnie. Wy�l� go w przysz�o�� za ciebie. - Nie rozumiem. - Przeprogramuj� automat i on zabierze Hogana. Musisz zinterpretowa� te wzory. - Nie... ja protestuj�, nie chc�. Nie dam si� st�d zabra�! - Przeniesie si� pan w przysz�o��, bez wzgl�du na to, czy chce pan, czy nie. W dwudziesty pi�ty wiek. To zreszt� pana obowi�zek broni� profesora z nara�eniem �ycia. A pan nie zginie, pan b�dzie �y�. W przysz�o�ci s� specjalne rezerwaty dla ludzi z wcze�niejszych epok. Polowanie, jazda konna. radnych trosk. Te rezerwaty s� wsp�lne dla ludzi z pierwszych dwudziestu wiek�w. - Ja z jaskiniowcami z pierwszych wiek�w?! - Pochodzi pan z okresu, w kt�rym ludzie atakowali sw�j gatunek. Nic na to nie poradz�. Zreszt� tam nie jest tak �le. Automaty likwiduj� wi�kszo�� konflikt�w. Pozostawia si� ich tylko tyle, by nie zatraci� atmosfery i kolorytu tamtych czas�w. - Lizi u�miechn�a si� pogodnie. Wtedy Hogan skoczy�. Skoczy� ku Lizi, ale android by� szybszy. Uderzenie zbi�o go z n�g i zwali� si� twarz� w puszysty dywan. - S�uchaj, Lizi, czy to wszystko ma sens ? Przecie� oni i tak w ko�cu mnie znajd�. - Nie znajd�. Zrezygnujesz z wszelkiej dzia�alno�ci. A je�li nawet... Wtedy antymateria b�dzie ju� w�asno�ci� ludzko�ci. No i ja... ja zostan� z tob� w tych czasach. Trot chcia� co� powiedzie�, lecz Lizi przerwa�a mu: - Potem. Teraz musz� przeprogramowa� androida - podesz�a do automatu i mocnym szarpni�ciem ods�oni�a jego szarawy pancerz. Android jednym ruchem r�k usun�� pancerz i zamar� w nienaturalnej pozie. - In-struk-cja sie-dem-dzie-si�t pi�� - wysylabizowa�. ,w Trans-tem-po-ry-za.cja cz�o-wie-ka dwu-dzies-to-wlecz-ne-go... Trot patrzy� na Lizi i androida. Nagle poczu� cios w g�ow�. - Uwa�aj, Liz! - krzykn��, ale Hogan by� szybszy. Znieruchomia�y automat z otwartym pancerzem potoczy� si� pod �cian�... - Nie rusza� si� ! - Hogan celowa� do nich ze swego ma�ego rewolweru. Trot podni�s� si� wolno. "Dzia�aj�c pod wp�ywem strachu ten gladiator got�w jest nas zastrzeli�" - pomy�la� i nagle zda� sobie spraw� z tego, �e jest mu to oboj�tne. - Pod �cian�. Ty te�, profesorze. S�uchaj, dziewczyno, ja nie �artuj�. Nie mam nic do stracenia. Lizi podesz�a do Trota. - jak si� nazywa ten andro... - Milcz ! - Hogan krzycza� prawie histerycznie. Le��cy pod �cian� android monotonnie sylabizowa�: - I-den-ty-fi-kac-ja o-sob-ni-ka w pa-mi�-ci do-dat-ko-wej. Lo-ka-li-zac-ja prze-strzen-na we-d�ug roz-po-zna-nia ko-or-dy-na-to-ra. Mo-je has-�o... Wtedy Hogan strzeli� do androida mierz�c w czarny otw�r wyj�tego pancerza. Trot zauwa�y� jeszcze ma�e b�yszcz�ce kryszta�ki wypadaj�ce na zewn�trz, od�upane uderzeniem kul. Android zacz�� be�kota�. - Uszkodzi�e� automat! - Chcia� poda� swoje has�o, a to by�o ci potrzebne do czego�, nieprawda� ? Nie ruszaj si� ! - Prymityw - powiedzia�a Lizi. Hogan, patrz�c na ni� uwa�nie, zacz�� si� wycofywa� ku drzwiom. Nagle Trat spostrzeg�, �e noga Hogana zosta�a spr�y�cie odrzucona niewidzialn� si��. Hogan zachwia� si�. - Co to jest?! - zawo�a� i Trot zrozumia�, �e Hogan boi si� coraz bardziej. - Po�lizg czasowy, i co ty na to, pu�kowniku? - Zlikwiduj to ! - Ani my�l�. - Nie �artuj, bo... - Zastrzelisz mnie? Hogan zastanowi� si� przez moment. - Nie, zabij� profesora. "Zabije mnie" - pomy�la� Trot. - Licz� do pi�ciu. Raz... dwa... - Czekaj, musz� zobaczy�, co z automatem - Lizi zrobi�a krok naprz�d. - St�j ! Sam zobacz�. Powiedz, co mam robi�. Lizi chcia�a odpowiedzie� i wtedy Trot us�ysza� wysoki d�wi�k podobny do d�wi�ku p�kaj�cej szklanki. Hogan krzykn�� i zacz�� znika� w bia�ym, owijaj�cym go kokonie. Po chwili widoczne by�y je tylko jego nogi, potem i one znikn�y. Kokon drgn�� dwa razy podrzucany skurczami swego wn�trza i znieruchomia�. - I widzisz, Lizjocjo, do czego zdolni s� ci osobnicy. Cz�owiek, kt�ry wypowiedzia� te s�owa, sta� po�rodku gabinetu. By� wysoki, w szarym opi�tym kombinezonie, a przezroczysty subtelny he�m wok� jego g�owy �wieci� aureol�. Lizi milcza�a chwil�, a potem zapyta�a: - Co zrobisz z nami? - Odpowiedz najpierw: dlaczego nie nosisz he�mu? Wiesz, �e to niedozwolone. Chcesz umrze� na jedn� z chor�b tych wiek�w? - Nie martw si�, nie umr�. Chcesz nas zabra� w XXV wiek? - Tak. To nie b�dzie dla ciebie mi�e. - Przypuszczam, ale to niewa�ne. I tak ja mam racj�. - Twierdzisz to nadal, nawet po do�wiadczeniach z Hoganem? - To jest jednostka. Zreszt� przyspieszenie rozwoju cywilizacji zmieni�oby ich. - W�tpi�. Przekazanie im technologii wytwarzania antymaterii spowodowa�oby znaczne komplikacje. Jeste� historykiem-utopist�. - Chcia�am spr�bowa� w rezerwatach. Nie pozwolili�cie mi prowadzi� tam eksperyment�w. - Ale to jeszcze nie pow�d, by przenosi� si� w przesz�o�� i podpowiada� dwudziestowiecznym fizykom wzory prowadz�ce do syntezy antymaterii. Trudno to nazwa� g�upot�. To zbrodnia, Lizjocjo! Na szcz�cie ci si� to nie uda�o. - Nieprawda. Wzory s� ju� w tych czasach! - Nie, Lizjocjo. Mam je tutaj. - Cz�owiek z aureol� wyj�� z fa�d�w kombinezonu kilka kartek papieru i pokaza� je Lizi. Trot wiedzia�, �e to s� te w�a�nie kartki. - Sk�d je masz? Sk�d wiedzia�e�, gdzie ich szuka�? - Po prostu niekt�rzy ludzie dwudziestowieczni podzielaj� nasz pogl�d w sprawie antymaterii. - Trot? Niemo�liwe - Lizi spojrza�a na profesora. - Tak, Trot. Mo�e bez ciebie nie by�by geniuszem, ale to prawdziwy naukowiec, odpowiedzialny za swoje odkrycia. - Jak mog�e�? - teraz Lizi zwr�ci�a si� wprost do profesora. - Przekona� mnie. Wierz mi, Lizi, to nie jest bezpieczne. Poda� prosty spos�b konstruowania pocisk�w zawieraj�cych antymateri�. Ty m�wi�a�, �e to nie jest mo�liwe. - Nikt ich nigdy nie konstruowa�. Trot chcia� odpowiedzie�, lecz cz�owiek z aureol� przerwa� mu: - Na szcz�cie my wiemy, �e mog�oby si� zdarzy� inaczej. - Nieprawda. Nie wierz� w to. Nie doceniacie ludzi. - Nie masz racji, Lizjocjo. Doceniamy ich prac� i mo�liwo�ci. Wiemy, �e za sto lat uzyskaj� antymateri� sami. Aha... a co do Hogana, zmieni�em decyzj�. Zostanie umieszczony w rezerwacie ludzi przedhistorycznych. My�l�, �e s� tam warunki, w kt�rych z �atwo�ci� si� zaaklimatyzuje.