3064
Szczegóły |
Tytuł |
3064 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3064 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3064 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3064 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner G�os homara
Nie wyjmuj�c cygara z z�b�w, lecz trzymaj�c je odchylone pod
bezpiecznym k�tem, Terence Lao-t'se Macduff przy�o�y� oko do szpary w
kurtynie i zlustrowa� audytorium czujnym spojrzeniem.
- Szafa gra - mrukn�� pod nosem. - A mo�e i nie? Mam dziwne wra�enie,
�e mokra mysz pe�za mi tam i z powrotem po krzy�u. Szkoda, �e nie mog�
wys�a� do nich tej dziewczyny z Mniejszej Wegi, by wyst�pi�a zamiast mnie.
No dobrze - id�.
Gdy kurtyna zacz�a si� wolno podnosi�, wyprostowa� sw� kr�g�� posta�.
- Dobry wiecz�r wszystkim - zacz�� jowialnie. - Jestem szcz�liwy,
widz�c tak wiele ��dnych wiedzy istot zebranych dzi� tu, na najziele�szym
ze �wiat�w aldebara�skich.
W�r�d zgromadzonych rozleg�y si� st�umione okrzyki zmieszane z odorem
pi�ma charakterystycznym dla Aldebara�czyk�w oraz zapachami wielu innych
ras i rodzaj�w. Na Tau Aldebarana nasta�a w�a�nie Pora Loterii i s�ynna
uroczysto��, polegaj�ca na liczeniu nasion w pierwszym owocu sphyghi
sezonu, jak zwykle zwabi�a czcicieli fortuny z ca�ej galaktyki. Na sali
by� nawet Ziemianin ze zmierzwion� grzyw� rudych w�os�w, siedz�cy w
pierwszym rz�dzie i z gro�nym grymasem na twarzy wpatruj�cy si� w
Macduffa. Z trudem unikaj�c tego spojrzenia, Macduff zacz�� z pewnym
po�piechem:
- Panie, panowie i Aldebara�czycy! Proponuj� pa�stwu m�j Uniwersalny
Radioizotopowy Hormonalny Eliksir Odm�adzaj�cy - bezcenne odkrycie, kt�re
przywr�ci wam utracon� m�odo�� za niewyg�rowan� cen�, nie przekraczaj�c�
finansowych mo�liwo�ci ka�dego.
Jaki� przedmiot �wisn�� Macduffowi nad g�ow�. Wy�wiczonym uchem
wy�owi� z gwaru mi�dzygwiezdnych j�zyk�w kilka znajomych s��w i zrozumia�,
�e uczucia zebranych s� dalekie od aprobaty.
- Ten facet to oszust! Jak nic! - rycza� rudow�osy Ziemianin.
Odruchowo uchylaj�c si�. przed przejrza�ym owocem, Macduff spojrza� na
niego ze zrozumieniem.
- Oho - pomy�la�. - Ciekawe, jak si� zorientowa�, �e te karty by�y
znaczone na podczerwie�?
Uni�s� ramiona teatralnym gestem, prosz�c o cisz�, zrobi� krok w ty�,
kopn�� d�wigni� zapadni i w mgnieniu oka znikn�� pod pod�og�. Widzowie
wydali straszliwy krzyk rozczarowania i w�ciek�o�ci. Macudff, przemykaj�c
szybko w�r�d starych dekoracji, s�ysza� nad g�ow� tupot licznych n�g i
odn�y.
- Chlorofil si� dzi� poleje - mrucza�, p�dz�c ile si� w nogach. - Ca�y
k�opot z Aldebara�czykami polega na tym, �e w g��bi duszy pozostali nadal
jarzynami. �adnej etyki - tylko odruchy.
Biegn�c potkn�� si� o na wp� opr�nion� puszk� progesteronu, hormonu
niezb�dnego, gdy jele�, to znaczy klient zalicza� si� do ptak�w lub
ssak�w.
- To na pewno nie wina hormon�w - rozwa�a� g�o�no Macduff, kopniakiem
odrzucaj�c puszk� na bok. - To z pewno�ci� przez ten izotop. Napisz�
skarg� do tej firmy w Chicago. Nieodpowiedzialni partacze! Powinienem si�
spodziewa�, �e ich produkt jest n�dznej jako�ci - przy tak niskiej cenie.
Trzy miesi�ce, akurat! Przecie� nawet dwa tygodnie nie min�y, od kiedy
sprzeda�em pierwsz� butelk� - i dopiero co op�aci�em wszystkich i zacz��em
mie� nadziej� na jaki� zysk!
Ostatnie s�owa m�wi� serio. Tego wieczoru Uniwersalny Radioizotopowy
Hormonalny Eliksir Odm�adzaj�cy mia� przynie�� pierwsze pieni�dze
Macduffowi. Chciwo�� aldebara�skich urz�dnik�w mia�a rozmiary nie
przypisywane na og� istotom wywodz�cym si� z warzywnika. I jak teraz
szybko zdoby� do�� pieni�dzy, by zapewni� sobie miejsce na statku?
Wszystko przemawia�o za tym, �e d�u�szy pobyt na planecie by�by
niewskazany.
- Same k�opoty - mrucza� pod nosem Macduff, umykaj�c korytarzem.
Wypad� na zewn�trz i przewiduj�co wywr�ci� stert� pustych skrzy�,
tarasuj�c drog�. Zza powsta�ej barykady dobieg�y go w�ciek�e wrzaski.
- Istna wie�a Babel - powiedzia� do siebie, biegn�c ci�kim k�usem. -
To w�a�nie ca�y k�opot z podr�ami galaktycznymi. Zbyt wiele
nadpobudliwych ras.
Nisko pochylony pospiesznie oddali� si� z miejsca wydarze�, wci��
komentuj�c je pod nosem, poniewa� mia� zwyczaj stale m�wi� do siebie,
najcz�ciej zreszt� wyg�aszaj�c poufne i pochlebne opinie o w�asnej osobie
i post�powaniu.
Stwierdziwszy po chwili, �e znalaz� si� w bezpiecznej odleg�o�ci od
dysz�cego zemst� t�umu, zwolni� kroku, wszed� do n�dznego lombardu i wyda�
kilka monet ze swych skromnych zasob�w. W zamian otrzyma� ma��, odrapan�
walizk�, zawieraj�c� wszystko, co potrzebne do pospiesznego opuszczenia
planety - to znaczy wszystko, pr�cz najistotniejszej rzeczy. Macduff nie
mia� biletu.
Gdyby przewidzia�, jakie rozmiary osi�gn�y na Tau Aldebarana korupcja
i przekupstwo, z pewno�ci� wzi��by ze sob� wi�cej pieni�dzy na �ap�wki.
Chcia� jednak, aby jego przyjazd zbieg� si� z wielkim festiwalem sphyghi i
zabrak�o mu czasu na zgromadzenie znaczniejszych fundusz�w. Mimo wszystko
nie traci� ducha. Kapitan Masterson z "Suttera" by� mu winien grzeczno��,
a jego statek mia� odlecie� rano.
- Mo�e co� da si� jeszcze zrobi� - prze�uwa� nieweso�e my�li Macduff,
maszeruj�c z wysi�kiem przed siebie. Niech pomy�l�. Numer jeden - Ao.
Ao, dziewczyna z Mniejszej Wegi o wybitnych zdolno�ciach hipnotycznych
mog�aby by� wspania�� fasad� - oczywi�cie m�wi�c w przeno�ni - dla
poczyna� Macduffa.
- Po�yczenie pieni�dzy nie rozwi��e problemu numer jeden. Nawet je�eli
uda mi si� nam�wi� Ao, b�d� jeszcze za�atwia� spraw� z jej opiekunem -
problem numer dwa.
Problem numer dwa stanowi� Algolianin zwany Ess Pu. Macduff zada�
sobie trud sta�ego dowiadywania si� o jego poczynaniach i st�d mia�
pewno��, �e Algolianin od dwu dni gra w ko�ci niedaleko od centrum miasta,
w M�ynie Szcz�cia Pod Ultrafioletow� Latarni�. Prawdopodobnie jego
przeciwnikiem by� wci�� burmistrz Aldebaran City.
- Co wi�cej - zastanawia� si� Macduff - zar�wno Ess Pu, jak i Ao maj�
bilety na "Suttera". Bardzo dobrze. Rozwi�zanie jest proste. Pozostaje mi
tylko przy��czy� si� do gry, wygra� Ao i oba bilety, po czym strz�sn��
kurz tej piekielnej planety ze swych st�p.
Niedbale ko�ysz�c walizeczk�, szybkim krokiem przemierza� boczne
uliczki, wci�� s�ysz�c w oddali narastaj�cy zgie�k, a� stan�� u drzwi
M�yna Szcz�cia Pod Ultrafioletow� Latarni�. Niskie, �ukowate wej�cie
zas�oni�to sk�rzanymi kotarami. Macduff zatrzyma� si� w progu i spojrza�
za siebie, ze zdziwieniem stwierdzaj�c, �e w mie�cie panuje straszliwe
zamieszanie. Pod�wiadome poczucie winy oraz mi�o�� w�asna sprawi�y, �e
przez moment zastanawia� si� czy to nie z jego powodu. Poniewa� jednak w
swojej d�ugiej karierze tylko raz skierowa� przeciwko sobie gniew
mieszka�c�w ca�ej planety, zdecydowa�, �e najprawdopodobniej gdzie� si�
pali.
Tak wi�c rozchyli� zas�ony i wszed� pod Ultrafioletow� Latarni�,
rozgl�daj�c si� pilnie, czy nie ujrzy gdzie� Angusa Ramsaya. Ramsay, jak
czytelnik �atwo zgadnie, to rudow�osy m�czyzna niecnie znies�awiaj�cy
Macduffa w teatrze.
- A przecie� sam nalega� na kupno butelki eliksiru rozmy�la�
niefortunny wynalazca. - No, nie ma go tu, ale jest Ess Pu. Da�em mu
tysi�c okazji, ale nie skorzysta� z mojej wspania�omy�lno�ci i nie
sprzeda� mi Ao. Teraz poniesie konsekwencje swego uporu.
Napinaj�c mi�nie swych w�skich ramion (bo nie mo�na zaprzecza�, �e
Macduff przypomina� nieco gruszk�) przedar� si� w k�t sali, gdzie Ess Pu
pochyla� si� nad zielonym stolikiem razem ze swym towarzyszem,
burmistrzem. Nieobytemu w kosmosie obserwatorowi mog�o si� wydawa�, �e to
tylko niewinna partyjka ko�ci rozgrywana mi�dzy jednym z lokalnych
badylarzy, a homarem. Jednak Macduff by� prawdziwym kosmopolit�. Ju�
podczas pierwszego spotkania z Ess Pu, kilka tygodni wcze�niej, dostrzeg�
w nim godnego uwagi, gro�nego przeciwnika.
Wszyscy Algolianie s� niebezpieczni i powszechnie znani ze sk�onno�ci
do wa�ni, gwa�townych wybuch�w w�ciek�o�ci oraz odwr�conej skali uczu�.
- To nadzwyczajne - rozmy�la� Macduff, wpatruj�c si� intensywnie w Ess
Pu. - Oni czuj� si� dobrze tylko wtedy, gdy kogo� nienawidz�. Uczucia
przyjemno�ci i b�lu zamieni�y si� u nich miejscami. Algolianie kultywuj�
w�ciek�o��, nienawi�� i okrucie�stwo. Po�a�owania godny stan rzeczy. Ess
Pu z chrz�stem opar� pokryty �usk� �okie� na stole i potrz�sn�� kubkiem
przed nosem kul�cego si� przeciwnika. Poniewa� posta� aldebara�skiego
badylarza jest ka�demu dobrze znana dzi�ki popularno�ci ich program�w
wideo, nie musz� bli�ej opisywa� burmistrza.
Macduff opad� na najbli�szy fotel i trzymaj�c walizeczk� na kolanach,
otworzy� j�, po czym pospiesznie przejrza� r�norodn� zawarto��, na kt�r�
sk�ada�y si� mi�dzy innymi: komplet kart do taroka, kilka grawerowanych
sztabek plutonu (bezwarto�ciowych) i wiele buteleczek z pr�bkami hormon�w
i izotop�w. Mia� tam r�wnie� ma�� kapsu�k� letejskiego py�u, tego
nieprzyjemnego narkotyku dzia�aj�cego na psychokinetyczne sprz�enie
zwrotne. Tak, jak uszkodzenie m�d�ku powoduje niezdolno�� podj�cia
jakiejkolwiek decyzji, tak py� letejski narusza mechanizm psychokinezy.
Macduff czu�, �e nieco zamieszania w psychice Ess Pu mo�e okaza� si�
korzystne. Z t� my�l� uwa�nie �ledzi� gr�.
Algolianin powi�d� po stole spojrzeniem swych osadzonych na ruchomych
s�upkach oczu. Pofa�dowane b�ony wok� jego pyska przybra�y bladosin�
barw�. Ko�ci potoczy�y si� z grzechotem. Wypad�o siedem. Membrany Ess Pu
sta�y si� zielone. Jedna z ko�ci zadr�a�a jeszcze, zako�ysa�a si� i
przetoczy�a, daj�c jedynk�. Zadowolony Algolianin trzasn�� szczypcami,
burmistrz za�ama� r�ce, a Macduff, wydaj�c okrzyki podziwu, pochyli� si�,
by poklepa� spadzisty grzbiet Ess Pu, jednocze�nie zr�cznie wsypuj�c
zawarto�� kapsu�ki do jego kieliszka.
- Kolego - rzek� z zachwytem do homara. - Przemierzy�em galaktyk� od
ko�ca do ko�ca i nigdy jeszcze...
- Phe! - odpar� kwa�no Ess Pu, zagarniaj�c wygran�. Doda� te�, �e nie
sprzeda�by Ao, nawet gdyby m�g�. Wi�c zje�d�aj st�d! - zako�czy�,
trzaskaj�c pogardliwie kleszczami przed nosem Macduffa.
- Czemu nie mo�esz jej sprzeda�? - dopytywa� si� ten ostatni. -
Chocia� "sprzeda�" to w tym wypadku zupe�nie niew�a�ciwe s�owo. Mam na
my�li...
Zrozumia�, �e Algolianin odst�pi� Ao burmistrzowi. Macduff zwr�ci�
zdziwiony wzrok na t� wybitn� osobisto��, kt�ra wyra�nie czu�a si�
nieswojo.
- Nie pozna�em Waszej Dostojno�ci - powiedzia� Macduff. - Z trudno�ci�
rozr�niam przedstawicieli niehumanoidalnych ras. Czy�bym dobrze zrozumia�
- m�wi�e�, �e sprzeda�e� j� burmistrzowi, Ess Pu? O ile pami�tam, Zarz�d
Mniejszej Wegi tylko oddaje w dzier�aw� odpowiednim opiekunom...
- Ess Pu zrzek� si� opieki na moj� rzecz - wtr�ci� pospiesznie
burmistrz, ���c w �ywe oczy.
- Wyno� si� - warkn�� Algolianin. - Nic ci po Ao. Ona jest objet
d'art.
- Twoja znajomo�� francuskiego jest wspania�a rzek� taktownie Macduff
- jak na homara. A je�li chodzi o t� prze�liczn� istot�, to w moich
badaniach naukowych zamierzam si� niebawem zaj�� prognozowaniem nastroj�w
du�ych zbiorowisk. Jak wszyscy wiemy, mieszka�cy Mniejszej Wegi maj�
dziwn� zdolno�� wprowadzania s�uchaczy w stan oszo�omienia. Maj�c na
podium tak� dziewczyn� jak Ao, m�g�bym by� pewny zainteresowania
audytorium.
Przerwa� mu przera�liwy pisk wideoodbiornika. Wszyscy spojrzeli na
ekrany. Dodatkowe aparaty na podczerwie� i ultrafiolet zainstalowane dla
go�ci o zr�nicowanych systemach postrzegania, mrucza�y cicho. Na
wszystkich wida� by�o wyba�uszone oczy spikera odczytuj�cego komunikat.
- Liga Ochrony Moralno�ci zwo�a�a ju� walne zebranie cz�onk�w.
Wygl�daj�cy na przestraszonego burmistrz zacz�� si� podnosi�, ale
najwidoczniej uzna�, �e lepiej da� temu spok�j. Wszystko wskazywa�o na to,
�e ma co� na sumieniu. Zapytany o to Ess Pu w wulgarny spos�b doradzi�
Macduffowi opu�ci� lokal i nad�� si� przy tym obra�liwie.
- Phi - odpar� nieustraszony Macduff wiedz�c, �e biega szybciej od
niego. - Ka� si� wypcha�!
B�ony Algolianina sta�y si� szkar�atne z w�ciek�o�ci. Nim zdo�a� co�
powiedzie�, Macduff zaproponowa� szybko, �e odkupi bilet Ao, czego nie
m�g�, a nawet nie mia� zamiaru zrobi�.
- Nie mam jej biletu - rykn�� homar. - Ona go ma! A teraz wyno� si�
zanim...
Zakrztusi� si� z w�ciek�o�ci, zakaszla� i wychyli� sw�j kielich.
Ignoruj�c Macduffa wyrzuci� sz�stk� i popchn�� stos �eton�w na �rodek
stohz. Burmistrz z nerwowym zainteresowaniem zerkn�� na wideoekran i
postawi� r�wnie�. W tym momencie odbiornik zawy� przera�liwie g�osem
sprawozdawcy:
- ...t�umy demonstrant�w maszeruj�cych na siedzib� rz�du! Rozgniewana
ludno�� domaga si� usuni�cia obecnej administracji, oskar�aj�c j� o
korupcj� i nieudolno��! Bezpo�redni� przyczyn� rozruch�w by�o
prawdopodobnie ujawnienie machinacji niejakiego Macduffa...
Burmistrz Aldebaran City podskoczy� i rzuci� si� do ucieczki, lecz Ess
Pu chwyci� go szczypcami za po�y surduta. Wideo wci�� piszcza�o okrutnie,
podaj�c a� nazbyt dok�adny opis wynalazcy Eliksiru Odm�adzaj�cego i tylko
mglista atmosfera chroni�a Macduffa przed natychmiastowym rozpoznaniem.
Sta� miotany w�tpliwo�ciami; rozs�dek m�wi� mu, �e powinien jak najpr�dzej
opu�ci� lokal, ale instynktownie czu�, �e przy stole wydarzy si� co�
ciekawego.
- Musz� i�� do domu! - j�cza� burmistrz. - Sprawy niezwyk�ej wagi...
- Stawiasz Ao? - dopytywa� si� skorupiak, znacz�co potrz�saj�c
kleszczami. - Stawiasz, co? Prawda? No, powiedz!
- Tak! - krzykn�� udr�czony burmistrz. - Och tak, tak, tak! Co chcesz!
- Mia�em sz�stk� - przypomnia� Ess Pu grzechocz�c kubkiem. Membrany
przy jego pysku pokry�y si� dziwnymi c�tkami, a oczy porusza�y si�
niepokoj�co na ruchomych s�upkach. Przypomniawszy sobie o pyle letejskim,
Macduff zacz�� powoli przesuwa� si� do wyj�cia.
Rozleg� si� ryk zdumienia i w�ciek�o�ci, gdy Algolianin ujrza�, jak
niepos�uszne jego woli ko�ci upad�y, daj�c siedem. Chwyci� si� za gard�o,
porwa� sw�j kielich i podejrzliwie zerkn�� do �rodka. By�o po zawodach.
M�yn Szcz�cia zatrz�s� si� od dzikich wrzask�w homara, ale Macduff ju�
wy�lizn�� si� na zewn�trz i podrepta� szybko ulic�, nikn�c w ch�odnych,
przesyconych zapachem pi�ma, mrokach aldebara�skiej nocy.
- Mimo wszystko, nadal musz� zdoby� bilet - rozmy�la�. - A tak�e Ao,
je�eli to mo�liwe. P�jd� do pa�acu burmistrza. Chyba, �e rozedr� mnie na
strz�py - doda�, skr�caj�c w bok, by unikn�� wymachuj�cych pochodniami
t�um�w przewalaj�cych si� bez�adnie ulicami miasta.
- Jakie to zabawne. W takich chwilach jestem dumny, �e nale�� do
cywilizowanej rasy. Nie ma to jak nasz Uk�ad S�oneczny - podsumowa� i na
widok nadci�gaj�cej ci�by przeczo�ga� si� pospiesznie pod ogrodzeniem.
Przedostawszy si� na drug� stron�, przeci�� zau�ek i dotar� do tylnych
drzwi luksusowej siedziby z r�owego porfiru. Mocno zastuka� ko�atk� do
hebanowych drzwi. Z cichym szmerem odsuni�to otw�r judasza. Macduff wbi�
stanowcze spojrzenie w niewidocznego od�wiernego.
- Wiadomo�� od burmistrza - oznajmi� rze�kim g�osem. - Ma k�opoty.
Wys�a� mnie, �ebym niezw�ocznie przyprowadzi� mu t� dziewczyn� z Mniejszej
Wegi. To kwestia �ycia i �mierci. Pospiesz si�!
Zza furty dolecia� cichy okrzyk zdumienia i odg�os oddalaj�cych si�
krok�w. Po chwili drzwi otwar�y si�, ukazuj�c burmistrza we w�asnej
osobie.
- Tu! - krzykn�� oszala�y ze strachu urz�dnik. - Jest twoja. Tylko
zabierz j� st�d natychmiast. Nigdy w �yciu nie widzia�em Ess Pu. Nie
widzia�em ciebie. Jej te� nie widzia�em na oczy. Nikogo nie widzia�em.
Och, ci zwariowani reformatorzy! Wystarczy cie� podejrzenia i b�d�
zgubiony, zgubiony!
Troch� zdziwiony niespodziewanym u�miechem losu, Macduff w pe�ni
dor�s� do sytuacji.
- Mo�e pan na mnie polega� - rzek� nieszcz�liwej jarzynie, gdy smuk��
i pi�kn� dziewczyn� wypchni�to za pr�g. - Opu�ci Tau Aldebarana jutro o
�wicie. Niezw�ocznie zabior� j� na pok�ad "Suttera".
- Tak, tak, dobrze! - odpar� burmistrz, bezskutecznie pr�buj�c zamkn��
drzwi, co uniemo�liwia�a stopa Macduffa.
- Ma sw�j bilet na statek?
- Bilet? Jaki bilet? A tak, ma. Przypi�ty do opaski na przegubie. Och!
Nadchodz�! Patrzcie!
Przera�ony burmistrz zatrzasn�� drzwi. Macduff chwyci� Ao za r�k� i
pomkn�� z ni� w g�szcz krzew�w otaczaj�cych plac. W chwil� p�niej
poch�on�a ich g�sta mg�a i labirynt uliczek Aldebaran City.
W pierwszej napotkanej sieni Macduff przystan�� i spojrza� na Ao.
Warto by�o na ni� popatrze�. Sta�a, nie my�l�c kompletnie o niczym. Nie
musia�a w og�le my�le�. By�a zbyt pi�kna.
Nikomu jeszcze nie uda�o si� opisa� istot z Mniejszej Wegi i
prawdopodobnie nikomu si� to nie uda. M�zgi elektronowe psuj� si� i rt��
�cina si� w ich kom�rkach pami�ci przy pr�bach zanalizowania tego
nieuchwytnego czynnika, zamieniaj�cego ka�dego w s�up soli. Niestety, ca�a
ta rasa, a wi�c i Ao, nie grzeszy nadmiarem intelektu. Macduff spogl�da�
na dziewczyn� z czysto platonicznym zachwytem.
Idealnie nadawa�a si� na przyn�t�. Najwidoczniej m�zg ka�dego
mieszka�ca Mniejszej Wegi emanuje jakie� nieznane fale dzia�aj�ce
hipnotycznie. Macduff wiedzia�, �e gdyby mia� przy sobie Ao godzin�
wcze�niej, to niemal na pewno zdo�a�by uspokoi� niesforne audytorium i
zapobiec rozruchom. Magiczny urok Ao m�g�by uspokoi� nawet Angusa Ramsaya.
Dziwne, ale wszelkie kontakty Ao z p�ci� odmienn� mia�y wy��cznie
platoniczny charakter, naturalnie z wyj�tkiem przedstawicieli brzydszej
po�owy populacji Mniejszej Wegi. Wszystkim pozosta�ym wystarczy�o jedynie
spogl�danie na Ao. Prawd� m�wi�c, wzrok nie mia� z tym nic wsp�lnego, bo
przecie� ka�da rasa uznaje inne kanony pi�kna. A jednak wszystkie �ywe
organizmy podobnie reaguj� na obecno�� mieszka�c�w Mniejszej Wegi.
- Tu si� co� szykuje, moja droga - rzek� Macduff, ruszaj�c dalej. -
Czemu burmistrz tak bardzo chcia� si� ciebie pozby�? Oczywi�cie nie ma
sensu pyta� o to ciebie. Lepiej dosta�my si� na pok�ad "Suttera". Jestem
pewny, �e kapitan Masterson po�yczy mi na bilet. Gdybym pomy�la� o tym
wcze�niej, z pewno�ci� nam�wi�bym burmistrza na ma�� po�yczk�... a mo�e i
nawet na du�� - doda�, przypominaj�c sobie wyra�ne objawy poczucia winy u
tego zacnego obywatela. - Chyba straci�em okazj�.
Ao z wdzi�kiem przeskoczy�a przez b�otnist� ka�u��. Rozmy�la�a o
przyjemniejszych i mniej przyziemnych sprawach.
Dochodzili ju� do kosmodromu, gdy dolatuj�ce z oddali d�wi�ki i
rosn�ca �una zdradzi�y Macduffowi, �e t�um podpali� porfirowy pa�ac
burmistrza.
- To przecie� tylko jarzyna - powiedzia� sobie - ale jednak czuj� w
sercu... Wielkie nieba!
Przerwa� wyra�nie wstrz��ni�ty. Przed sob� mieli zamglony kosmodrom,
na kt�rym opas�e cielsko "Suttera" tryska�o blaskiem. Pos�ysza� odleg�y
grzmi�cy pomruk - statek grza� silniki. Faluj�cy t�um pasa�er�w k��bi� si�
na pomo�cie.
- Rany boskie, odlatuj�! - wykrzykn�� Macduff. To wo�a o pomst� do
nieba. Nawet nie powiadomili pasa�er�w - a mo�e og�osili komunikat przez
wideo. Tak, chyba tak zrobili. To mo�e spowodowa� szereg k�opot�w. Kapitan
Masterson b�dzie w sterowni, w pokoju z napisem "Nie przeszkadza�" na
drzwiach. Start statku to skomplikowana sprawa. Jak na Tau Aldebarana
dosta� si� we dwoje na pok�ad, maj�c tylko jeden bilet?
Silniki mrucza�y ponuro. Ci�kie pasma mg�y snu�y si� po czarnobia�ych
p�ytach l�dowiska. Macduff ruszy� p�dem, ci�gn�c za sob� Ao, jakby by�a
pi�rkiem.
- Mam pomys� - sapa�. - Po pierwsze, trzeba si� dosta� na statek.
P�niej, oczywi�cie, sprowadz� wszystkich pasa�er�w, ale kapitan... hm...
Uwa�nie przyjrza� si� bystrookiemu oficerowi, stoj�cemu na ko�cu
pomostu i sprawdzaj�cemu bilety oraz nazwiska pasa�er�w na trzymanej w
r�ku li�cie. Podr�ni, chocia� nieco zdenerwowani, przesuwali si� we
wzorowym porz�dku, najwidoczniej uspokojeni sugestywnym g�osem stoj�cego
przy luku pierwszego oficera. Macduff wpad� na pomost jak bomba, wlok�c za
sob� Ao i wrzeszcz�c ile si� w p�ucach.
- Nadchodz�! - rycza�, przedzieraj�c si� przez t�um i przewracaj�c
masywnego mieszka�ca Saturna. - To drugie powstanie bokser�w! Mo�na by
s�dzi�, �e to inwazja Xerian! Wszyscy biegaj� wko�o, krzycz�c "Aldebaran
dla Aldebara�czyk�w!"
Holuj�c Ao i m��c�c w�ciekle walizk�, wpad� w g�sty t�um pasa�er�w.
Natychmiast zacz�� biega� tam i z powrotem po pomo�cie, roztr�caj�c
stoj�cych w kolejce i wrzeszcz�c wniebog�osy. Oficer stoj�cy przy luku
pr�bowa� go przekrzycze� - bez wi�kszych sukces�w. Usi�uj�c trzyma� si�
otrzymanych rozkaz�w, zapewni�, �e chocia� kapitan zosta� ranny, to nie ma
powodu do niepokoju...
- Za p�no! - zawy� Macduff, pakuj�c si� w �rodek szybko rosn�cej
grupki poddaj�cych si� panice. - S�yszycie, co krzycz�? �mier�
cudzoziemcom! Krwio�ercze dzikusy. Za p�no, za p�no - doda�,
przedzieraj�c si� z Ao przez ci�b�. - Zamknijcie luk! Do broni! Ju� tu s�!
W tym momencie kolejka rozsypa�a si� i przera�eni pasa�erowie r�nych
ras, niczym Lekka Brygada, zaszar�owali po pomo�cie. Kurczowo �ciskaj�c
walizk� i Ao, Macduff poprowadzi� atak i w chwil� p�niej znalaz� si�
razem z wszystkimi na statku, pozostawiaj�c za sob� le��cych plackiem
oficer�w. Pospiesznie sprawdzi� sw�j stan posiadania i ruszy� na
poszukiwanie kryj�wki. Nisko pochylony mkn�� korytarzem, a� wreszcie
zwolni�, ale dalej szed� szybko. Je�li nie liczy� Ao, wok� nie by�o
nikogo. Z oddali dobiega�y czyje� przekle�stwa.
- Panika ma swoje dobre strony - mrucza� Macduff. - Nie mia�em innego
sposobu. Co ten g�upiec m�wi� o kapitanie? Ranny? Mam nadziej�, �e to nic
powa�nego. Musz� go naci�gn�� na po�yczk�. No, moja droga, kt�r� masz
kabin�? A - jest. Przedzia� R. Lepiej ukryjmy si�, a� do chwili, gdy
b�dziemy w przestrzeni. S�yszysz ten sygna�? To oznacza, �e startujemy, co
odroczy kontrol� pasa�er�w. Do siatki, Ao!
Szarpni�ciem otworzy� drzwi kabiny R i popchn�� dziewczyn� w kierunku
sieci; paj�czej pl�taniny w��kien, zwieszaj�cej si� z sufitu jak hamak.
- Wejd� tam i czekaj na mnie - nakaza�. - Musz� znale�� drugi hamak
przeciwwstrz�sowy.
Delikatna siatka wabi�a Ao niczym piana morskiej fali syren�. W jednej
chwili dziewczyna wtuli�a si� w mi�kkie wn�trze, spogl�daj�c w dal
rozmarzonym spojrzeniem. Nie my�la�a o niczym szczeg�lnym.
- Bardzo dobrze - powiedzia� do siebie Macduff. Wyszed�, zamkn�� za
sob� drzwi i ruszy� do przedzia�u X, kt�ry na szcz�cie nie by� zamkni�ty,
a ponadto nikt nie zajmowa� jedynego hamaka.
- No - zacz�� Macduff.
- To ty! - rozleg� si� nazbyt znajomy g�os.
Macduff odwr�ci� si� szybko na progu. Po drugiej stronie korytarza, w
drzwiach przylegaj�cych do kabiny Ao sta� znany ju� czytelnikom skorupiak.
- Co za niespodzianka - rzek� serdecznie Macduff. M�j stary przyjaciel
Ess Pu. Jedyny... ehm... Algolianin, kt�rego chcia�em...
Nie dano mu doko�czy�. Wykrzykuj�c co�, w czym mo�na by z trudem
rozr�ni� s�owa "py�" i "letejski", Ess Pu run�� naprz�d, tocz�c (no mo�e
nie dos�ownie) spojrzeniem. Macduff pospiesznie zatrzasn�� drzwi i
przekr�ci� klucz. Us�ysza� g�uchy �oskot i czyje� zawzi�te skrobanie.
- Bezczelne zak��cenie porz�dku publicznego - mamrota� do siebie.
�omotanie do drzwi przybiera�o na sile. Nagle zag�uszy� je d�wi�kowy i
podd�wi�kowy sugestywny sygna� ostrzegaj�cy o natychmiastowym starcie.
Nap�r na drzwi usta�. Klekot szczypiec ucich� w oddali. Macduff skoczy� do
siatki przeciwwstrz�sowej. Chowaj�c si� w jej mi�kkich w��knach mia�
nadziej�, �e k�opotliwy Algolianin nie zd��y na czas do swego hamaka i
przyspieszenie rozgniecie go na pod�odze. Silniki trysn�y ogniem,
"Sutter" opu�ci� niespokojn� planet� oraz jej wzburzonych mieszka�c�w, a
k�opoty Macduffa dopiero si� zacz�y.
Chyba ju� czas wyja�ni� pewne sprawy, w kt�re bezwiednie wmiesza� si�
Macduff. Wspomnia�em ju� mimochodem o takich, wydawa� by si� mog�o, nie
powi�zanych ze sob� rzeczach, jak nasiona sphyghi i Xerianie.
W najdro�szych perfumeriach, na najbardziej ekskluzywnych planetach
mo�na spotka� malutkie buteleczki zawieraj�ce kilka kropli p�ynu s�omkowej
barwy i nosz�ce s�ynn� etykiet� "Sphyghi No. 00 ". Te perfumy nad
perfumami kosztuj� tyle samo bez wzgl�du na to, czy sprzedawane s� w
zwyk�ej buteleczce, czy te� w platynowym flakoniku wysadzanym klejnotami,
a s� tak drogie, �e w por�wnaniu z nimi Kassandra, Rado�� Patou i
Marsja�ska Potyczka to taniocha.
Sphyghi to ro�lina endemiczna dla Tau Aldebarana. Jej nasiona
strze�one s� tak troskliwie, �e nawet najwi�kszym rywalom Aldebara�czyk�w
- Xerianom nie uda�o si� ani si��, ani podst�pem, ani nawet w drodze
uczciwego handlu zdoby� najmniejsze pestki. Powszechnie wiadomo, �e
Xerianie przehandlowaliby swoje dusze, a raczej swoj� dusz� za kilka
nasion. Ze wzgl�du na podobie�stwo do termit�w zawsze istnia�y
w�tpliwo�ci, czy pojedynczy Xerianin dysponuje w�asnym umys�em i wol�, czy
te� wszyscy przedstawiciele tej rasy s� kom�rkami jednego wsp�lnego m�zgu,
wype�niaj�cymi rozkazy zbiorowo�ci.
Najwi�kszy k�opot ze sphyghi to fakt, �e cykl rozwojowy musi
przebiega� w spos�b niemal ci�g�y. Nasiona trac� zdolno�� kie�kowania po
30 godzinach od chwili zerwania owocu...
- �agodny start - rozmy�la� Macduff, gramol�c si� z hamaka
przeciwwstrz�sowego. - Raczej nie nale�y si� spodziewa�, by Ess Pu dozna�
cho�by nieskomplikowanego p�kni�cia pancerza.
Wyjrza� na zewn�trz i w tej�e chwili drzwi po drugiej stronie
otworzy�y si� z impetem, ukazuj�c gotowego do ataku Algolianina. Macduff
skoczy� z powrotem do swej kabiny z szybko�ci� przestraszonej gazeli.
- Jak szczur w pu�apce - mamrota�, szybko przemierzaj�c pomieszczenie.
- Gdzie ten interkom? To wo�a o pomst� do nieba! No, tu jest. Prosz�
natychmiast po��czy� mnie z kapitanem. M�wi Macduff, Terence Laot'se
Macduff. Kapitan Masterson? Pan pozwoli, �e pogratuluj� udanego startu.
Wspania�a robota. S�ysza�em, �e mia� pan wypadek - mam nadziej�, �e to nic
powa�nego?
Interkom zarz�zi� chrapliwie, nabra� tchu i rzek�:
- Macduff.
- Rana gard�a? - zaryzykowa� Macduff. - Ale do rzeczy, kapitanie. Ma
pan niebezpiecznego maniaka na pok�adzie "Suttera". Ten algolia�ski homar
zupe�nie zwariowa� i czyha pod moimi drzwiami - kabina X - got�w zabi�
mnie, je�li wyjd�. Prosz� uprzejmie przys�a� tu paru uzbrojonych ludzi.
Z interkomu wydoby�y si� dziwne d�wi�ki, kt�re Macduff przyj�� za
potwierdzenie.
- Dzi�kuj�, kapitanie - rzek� uprzejmie. - jest jeszcze tylko jedna
drobna sprawa. Zmuszony okoliczno�ciami przyby�em na pok�ad w ostatniej
chwili i nie mia�em mo�liwo�ci wykupi� biletu. Czas nagli�, co wi�cej,
musia�em zatroszczy� si� o dziewczyn� z Mniejszej Wegi, by uchroni� j�
przed niecnymi machinacjami Ess Pu i by�oby lepiej, gdyby wiadomo�� o jej
obecno�ci w kabinie R nie dotar�a do tego homara.
Odetchn�� g��boko i rzek� poufnie do interkomu:
- Mia�y miejsce przera�aj�ce wydarzenia, kapitanie Masterson.
Prze�ladowa�a mnie ��dna krwi t�uszcza, Ess Pu pr�bowa� mnie oszuka� przy
grze w ko�ci, a Angus Ramsay grozi� mi...
- Ramsay?
- By� mo�e s�ysza� pan to nazwisko, chocia� pewnie jest fa�szywe.
Wyrzucono go z trzaskiem ze s�u�by za przemyt opium. Jestem przekonany...
Kto� zastuka� do drzwi kabiny i Macduff przerwa� na chwil�.
- Szybka robota, kapitanie - powiedzia�. - S�dz�, �e to pa�scy ludzie?
Odpowiedzia� mu potwierdzaj�cy pomruk i stuk odk�adanej s�uchawki.
- Au revoir - rzek� Macduff i otworzy� drzwi. Na zewn�trz sta�o dw�ch
umundurowanych cz�onk�w za�ogi, spogl�daj�c wyczekuj�co. Po drugiej
stronie korytarza, w otwartych drzwiach sta� Ess Pu, ci�ko oddychaj�c.
- Macie bro�? - zapyta� Macduff. - Ten zdradziecki skorupiak got�w was
zaatakowa�.
- Kabina X - powiedzia� jeden z m�czyzn. - Pana nazwisko Macduff?
Kapitan chce pana widzie�.
- Naturalnie - odpar� Macduff, wyj�� cygaro i odwa�nie wyszed� na
korytarz, upewniwszy si� jednak, �e jeden ze stra�nik�w znajdzie si�
mi�dzy nim a Ess Pu. Nonszalancko przycinaj�c cygaro, zatrzyma� si� nagle
i nozdrza mu zadrga�y.
- Chod�my - powiedzia� stra�nik.
Macduff nie poruszy� si�. Z otwartej kabiny Algolianina dolecia�
s�aby, rozkoszny zapach - jak tchnienie raju. Macduff nagle sko�czy�
zapala� cygaro i pospiesznie ruszaj�c korytarzem, wydmuchn�� wielki k��b
dymu.
- Chod�cie, chod�cie. Do kapitana. Musz� z nim si� zobaczy�.
- To ci nowina - powiedzia� stra�nik, wysuwaj�c si� naprz�d, podczas
gdy drugi szed� za Macduffem. Ten pozwoli� si� doprowadzi� do kwater
oficerskich, z upodobaniem przygl�daj�c si� swemu odbiciu w lustrzanych
grodziach.
- Imponuj�cy - mrucza� do siebie, wydmuchuj�c chmur� wonnego dymu. -
Oczywi�cie, �aden tam gigant, ale bezsprzecznie imponuj�cy na sw�j spos�b.
Nieco zbyt obfity brzuch �wiadczy jedynie o dobrym od�ywianiu. A, kapitan
Masterson! Bardzo dobrze, moi drodzy, mo�ecie nas teraz zostawi� samych.
Zamknijcie drzwi wychodz�c. No, kapitanie...
Urwa� nagle. M�czyzna za biurkiem powoli podni�s� g�ow�. Jak ka�dy,
opr�cz najg�upszych czytelnik�w, zgad�, by� to Angus Ramsay.
- Przemyt opium, co!? - powiedzia�, wyszczerzaj�c z�by do przera�onego
Macduffa. - Wyrzucony ze s�u�by! Ty n�dzny wyrzutku, oszczerco! Wiesz, co
z tob� zrobi�?!
- Bunt! - zakrzykn�� Macduff. - Co pan tu robi'? Zbuntowa� pan za�og�
i opanowa� "Suttera"? Ostrzegam, to nie ujdzie p�azem! Gdzie kapitan
Masterson'?
- Kapitan Masterson - odpar� Ramsay z widocznym wysi�kiem opanowuj�c
gniew i zapominaj�c na moment o brzydkim przyzwyczajeniu do pos�ugiwania
si� slangiem - le�y w szpitalu na Tau Aldebarana. Najwidoczniej biedak
wpad� w r�ce oszala�ego t�umu. W rezultacie to JA jestem kapitanem
"Suttera". Nie proponuj mi cygar, ty przekl�ty �obuzie. Interesuje mnie
tylko jedno. Nie masz biletu.
- Musia� mnie pan �le zrozumie� - powiedzia� Macduff. - Oczywi�cie, �e
mam bilet. Wchodz�c na pok�ad, odda�em go oficerowi. Tym interkomom
zupe�nie nie mo�na wierzy�.
- Tak jak twojemu Eliksirowi Nie�miertelno�ci, albo niekt�rym graczom
pos�uguj�cym si� kartami znaczonymi na podczerwie� - wytkn�� kapitan
Ramsay, znacz�co zaciskaj�c wielkie pi�ci.
- Odpowie pan za naruszenie nietykalno�ci osobistej - powiedzia�
Macduff z lekkim przestrachem. - Mam obywatelskie prawo...
- A, tak - zgodzi� si� Ramsay - ale nie masz praw pasa�era na tym
statku. Tak wi�c, ty mikry bufonie, b�dziesz tyra� na sw�j bilet a� do
pierwszego postoju na Xerii, a tam wykopiemy ci� na �eb na szyj�.
- Kupi� bilet - zaproponowa� Macduff. - W tej chwili, przypadkowo jest
to dla mnie nieco k�opotliwe... - Je�eli przy�api� ci� na naci�ganiu
pasa�er�w, albo uprawianiu jakiegokolwiek hazardu z kimkolwiek, znajdziesz
si� w pace - powiedzia� kr�tko kapitan. - Wylany, co? Za szmugiel opium!
Ha!
Macduff gor�czkowo powo�ywa� si� na swoje prawa, na co Ramsay
roze�mia� si� drwi�co:
- Gdybym ci� dorwa� na Aldebaranie - rzek� z wielk� przyjemno�ci�
rozdar�bym twoje t�uste cielsko na strz�py. Tera b�d� mie� wi�cej
zadowolenia wiedz�c, �e tyrasz ci�ko ze smoluchami. Na tym statku
b�dziesz uczciwy, cho�by� mia� pa��. A je�li my�lisz o tej dziewczynie z
Mniejszej Wegi, to sprawdzi�em wszystko dok�adnie i w �aden spos�b nie uda
ci si� podw�dzi� jej biletu.
- Nie mo�e pan pozbawi� jej opieki! To nieludzkie! krzycza� Macduff.
- Wynocha st�d! - przerwa� gniewnie Ramsay wstaj�c. - Do roboty!
- Chwileczk� - powiedzia� Macduff. - Po�a�uje pan, je�li mnie nie
wys�ucha. Na tym statku pope�niono przest�pstwo.
- Tak - odpar� kapitan - i nawet wiem, kto je pope�ni�, gapowiczu.
Wyno� si�!
Rzuci� kilka s��w do interkomu i w drzwiach pojawili si� stra�nicy,
patrz�c wyczekuj�co.
- Nie, nie! - wrzasn�� Macduff, czuj�c zbli�aj�c� si� nieuchronnie
konieczno�� ci�kiej pracy. - To Ess Pu! Algolianin! On...
- Je�eli oszuka�e� go, tak jak mnie... - zacz�� kapitan Ramsay.
- To przemytnik! - krzykn�� Macduff, szamocz�c si� w r�kach stra�nik�w
wynosz�cych go z pokoju. - Przemyca sphyghi z Tau Aldebarana! M�wi� wam,
czu�em ten zapach! Ma pan kontraband� na pok�adzie, kapitanie Ramsay!
- Sta�! - rozkaza� Ramsay. - Postawcie go. Czy to nowa sztuczka?
- Czu�em wyra�nie - upiera� si� Macduff. - Wiecie jak pachnie sphyghi.
Nie mo�na si� pomyli�. On musi mie� ro�liny w kabinie.
- Ro�liny? - zastanowi� si� Ramsay. - A to ci dopiero. Mhm. W
porz�dku. Popro�cie tutaj Ess Pu.
Opad� na fotel, przygl�daj�c si� Macduffowi. Ten ra�nie zatar� r�ce.
- Mo�e pan nic nie m�wi�, kapitanie. Nie ma potrzeby przeprasza� za
nadgorliwo��. Zdemaskowawszy tego niebezpiecznego Algolianina, wezm� go w
krzy�owy ogie� pyta�, a� przyzna si� do wszystkiego. Oczywi�cie, aresztuje
go pan i jego kabina b�dzie pusta. Apeluj� do pa�skiego poczucia
sprawiedliwo�ci.
- Tss-powiedzia� kapitan Ramsay. - Zamknij dzi�b. Gro�nie zmarszczony
wpatrywa� si� w drzwi. Otworzy�y si� po chwili i wszed� Ess Pu. Cz�apa�
niezgrabnie w kierunku biurka, gdy nagle dostrzeg� znienawidzonego wroga.
Natychmiast membrany przy pysku homara zaczerwieni�y si� gwa�townie, a
zaciskaj�ce si� kurczowo szczypce z�owr�bnie unios�y do ciosu.
- No, no, kole�! - ostrzeg� Ramsay.
- Pewnie - zawt�rowa� Macduff. - Pami�taj, gdzie jeste�. Wszystko si�
wyda�o, Ess Pu. K�amstwa nic ci nie pomog�. Krok po kroku kapitan i ja
odkryli�my prawd�. Op�acili ci� Xerianie. Jako ich najemny szpieg
wykrad�e� nasiona sphyghi, milcz�ce �wiadectwo twej winy masz w swojej
kabinie.
Ramsay spogl�da� na Algolianina w zadumie.
- Noo? - zapyta�.
- Niech pan zaczeka - rzek� Macudff. - Kiedy Ess Pu przekona si�, �e
wiemy wszystko, zrozumie bezsens swego uporu. Prosz� mi pozwoli� dzia�a�.
Poniewa� Macduffa najwidoczniej nie mo�na by�o powstrzyma�, kapitan
mrukn�� co� niewyra�nie i wzi�wszy gruby tom "Poradnika prawa
mi�dzygwiezdnego", zacz�� z pow�tpiewaniem przerzuca� kartki. Ess Pu
gwa�townie zacisn�� szczypce.
- Kiepski plan - rzek� Macduff. - Od samego pocz�tku nawet dla mnie,
go�cia na Tau Aldebarana, nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e administracja
planety prze�arta jest korupcj�. Czy musimy daleko szuka� odpowiedzi?
Chyba nie. Obecnie zbli�amy si� prosto do Xerii, kt�rej mieszka�cy od lat
na wszystkie sposoby pr�buj� z�ama� monopol sphyghi. Bardzo dobrze.
Oskar�ycielskim gestem wycelowa� cygaro w Algolianina.
- Op�acany przez Xerian, Ess Pu - ci�gn�� dalej przyby�e� na Tau
Aldebarana i przekupi�e� kilku najwy�szych urz�dnik�w, zdoby�e� kilka
nasion sphyghi i przechytrzy�e� celnik�w. Ciche poparcie burmistrza
uzyska�e�, ofiarowuj�c mu Ao. Nie musisz na razie odpowiada� doda�
pospiesznie, nie maj�c zamiaru streszcza� si� w godzinie triumfu.
Ess Pu przypomnia� sobie co� nagle i wyda� z gardzieli odra�aj�cy
odg�os:
- Py� letejski! Aaa! - zabulgota�, ruszaj�c na Macduffa.
Ten pospiesznie umkn�� za biurko.
- Prosz� zawo�a� swoich ludzi, kapitanie - poradzi�. - Wpad� w sza�.
Trzeba go rozbroi�.
- Nie da si� rozbroi� Algolianina, nie rozcz�onkowuj�c go - odpar� z
niejakim roztargnieniem Ramsay znad paragraf�w. - Aaa - Ess Pu. Rozumiem,
�e nie zaprzeczasz?
- A jak ma zaprzecza�? - zapyta� Macduff. - Ten kr�tkowzroczny �obuz
zasadzi� nasiona w swojej kabinie i nawet nie umie�ci� tam neutralizatora
zapach�w. Nie zas�uguje na lito��, g�upiec.
- Noo? - zapyta� kapitan z dziwnym pow�tpiewaniem.
Ess Pu potrz�sn�� w�skimi ramionami, znacz�co trzasn�� ogonem o
pod�og� i rozchyli� pysk w imitacji u�miechu.
- Sphyghi? - zapyta�. - Pewnie. I co?
- Sam si� przyzna� - podchwyci� Macduff. - Niczego wi�cej nie trzeba.
Bierzcie go. Podzielimy si� nagrod�, kapitanie, je�eli b�dzie jaka�.
- Nie - rzek� zdecydowanie Ramsay, odk�adaj�c po~ radnik. - Znowu
wpad�e�, Macduff. Nie znasz si� na prawie mi�dzygwiezdnym. Znajdujemy si�
poza zasi�giem jonizacji Tau Aldebarana - a wi�c poza ich jurysdykcj� -
reszta to sama prawnicza paplanina. Jednak znaczenie tego paragrafu jest
jasne. Aldebara�czycy mieli si� troszczy�, bo nikt nie wykrad� im nasion
sphyghi, a skoro nie potrafili to ja nie b�d� si� miesza�. Po prawdzie,
nie mog�. To wbrew przepisom.
- W�a�nie - rzek� Ess Pu z nieukrywanym zadowoleniem.
Macduff sapn��.
- Popiera pan przemyt?
- Jestem kryty - powiedzia� Algolianin, robi�c ordynarny gest do
Macduffa.
- No - przyzna� Ramsay - ma racje.. Prawo m�wi o tym wyra�nie. O ile o
mnie idzie, to Ess Pu mo�e sobie trzyma� sphyghi, stokrotki, a nawet
zaraz� - doda� w zadumie.
Homar parskn�� i odwr�ci� si� do drzwi. Macduff po�o�y� �a�o�nie r�k�
na ramieniu kapitana.
- Ale on mi grozi�! Moje �ycie jest w niebezpiecze�stwie! Niech pan
spojrzy na te szczypce.
- Tak - powiedzia� niech�tnie Ramsay. - Wiesz, co grozi za zab�jstwo,
Ess Pu? Dobra. Rozkazuj� ci nie mordowa� tego n�dznego �ajdaka. Jestem
zmuszony trzyma� si� regulaminu, wi�c uwa�aj, �ebym ja, albo kto� z
za�ogi, nie z�apa� ci� na gor�cym uczynku. Chwytasz?
Ess Pu wydawa� si� chwyta�. Za�mia� si� chrapliwie, trzasn��
szczypcami i wymaszerowa� z pokoju, kolebi�c si� z boku na bok.
Obaj stra�nicy stali przed drzwiami.
- Tutaj - rozkaza� Ramsay. - Mam dla was robot�. We�cie tego gapowicza
do smoluch�w i niech szef si� nim zajmie.
- Nie, nie! - wrzeszcza� Macduff, cofaj�c si�. - Ruszcie mnie tylko!
Postawcie mnie! Bezczelno��! Nie p�jd�! Pu�cie mnie! Kapitanie Ramsay,
��dam... Kapitanie Ramsay!
Na pok�adzie "Suttera" min�o kilka dni, oczywi�cie relatywnych. Ao
le�a�a zwini�ta w swoim przeciwwstrz�sowym hamaku, pogr��ona w sennych
marzeniach, zapatrzona w dal. Gdzie� wysoko w �cianie rozleg�o si�
posapywanie, odg�osy szurania i czyje� chrz�kni�cie. Za kratk� otworu
wentylacyjnego pojawi�a si� twarz Macduffa.
- Ach, moja ma�a przyjaci�ka - przywita� si� uprzejmie. - Wi�c tutaj
jeste�. Ostatnio musz� pe�za� przewodami wentylacyjnymi jak jaki� fagocyt.
Dok�adnie zbada� g�st� krat�.
- Przyspawana, tak jak wszystkie - stwierdzi�. W ka�dym razie widz�,
�e dobrze ci� traktuj�, moja droga.
Spojrza� po��dliwie na obficie zastawion� tac� ze �niadaniem. Ao
marzycielsko spogl�da�a w przestrze�.
- Wys�a�em depesz� - oznajmi� g�os z g��bi �ciany. Przehandlowa�em
kilka cennych klejnot�w rodowych, jakie przypadkiem mia�em przy sobie i
zebra�em do�� got�wki, by wys�a� telegram po zni�kowej taryfie. Na
szcz�cie wci�� jeszcze mam swoj� legitymacj� prasow�.
W�r�d obfitej kolekcji dokument�w Macduffa najprawdopodobniej
znajdowa�a si� r�wnie� legitymacja cz�onkowska Klubu Niskich Mi�o�nik�w
Owsianki i Marsz�w, �eby poda� najbardziej jaskrawy przyk�ad.
- Co wi�cej, w�a�nie otrzyma�em odpowied�. Teraz musz� podj�� ogromne
ryzyko, moja droga, naprawd� ogromne. Dzisiaj w mesie og�osz� warunki
loterii; to takie losowanie, wiesz? Musz� tam by�, nawet nara�aj�c si� na
areszt lub poturbowanie przez Ess Pu. To nie b�dzie �atwe. Mog� rzec, �e
pad�em tu ofiar� wszelkich wyobra�alnych zniewag, moja droga, oczywi�cie z
wyj�tkiem... co za bezczelno��! - przerwa� nagle, gdy sznur owi�zany wok�
jego kostki napr�y� si� i poci�gn�� go w g��b szybu. Krzyki Macduffa
cich�y w oddali. S�abn�cym g�osem oznajmi�, �e ma w kieszeni butelk� kwasu
dwa-cztery-pi��-tr�jchlorofenoksyoctowego, kt�ra mo�e si� zbi� i zagrozi�
jego �yciu. Po tych s�owach jego g�os przesta� by� s�yszalny. Ao pozosta�a
niewzruszona, poniewa� niezupe�nie u�wiadomi�a sobie kr�tkotrwa�� obecno��
Macduffa.
- No tak - filozoficznie stwierdzi� ten ostatni, umykaj�c korytarzem
przed twardym czubkiem buta inspektora kontroli powietrza - sprawiedliwo��
jest �lepa. Oto podzi�kowanie za prac� w nadgodzinach - no, przynajmniej
trzy minuty po fajrancie. Teraz jestem ju� wolny i mog� przyst�pi� do
dzia�ania.
Pi�� minut p�niej, umkn�wszy inspektorowi i wyg�adziwszy co nieco
zmierzwione pi�rka, �mia�o ruszy� do mesy.
- Jeden punkt na moj� korzy�� - rozmy�la�. - Ess Pu najwidoczniej nie
wie, �e Ao jest na pok�adzie. Gdy mnie goni� ostatnim razem, wci��
narzeka�, �e przeze mnie musia� zostawi� j� na Aldebaranie. Niestety, jak
do tej pory to jedyna moja przewaga. Teraz powinienem wmiesza� si� mi�dzy
pasa�er�w i nie da� si� wykry� Ess Pu, kapitanowi Ramsayowi i reszcie
za�ogi. Chcia�bym mie� zdolno�ci mieszka�ca Ceres. No dobrze.
Ostro�nie zmierzaj�c w stron� mesy, Macduff a� nazbyt intensywnie
rozmy�la� o serii prze�laduj�cych go ostatnio pechowych przypadk�w.
B�yskawiczne tempo, w jakim stacza� si� po drabinie spo�ecznej hierarchii
na statku, mia�o w sobie co� niezwyk�ego.
- Chcecie zagoni� Archimedesa do szuflowania? zapyta�. - To tak, jak
wa�y� s�onia na wadze analitycznej.
Kazali mu przesta� gada� i zabra� si� za �opat�. Natychmiast zacz��
obmy�la� najlepszy spos�b wykorzystania zasady d�wigni. Troch� czasu
zabra�o mu dok�adne wyliczenie wsp�czynnika wp�ywu podprogowej
radioaktywno�ci na fale alfa m�zgu.
- Inaczej wszystko mo�e si� zdarzy� - wyja�ni� demonstruj�c.
�opata z�ama�a si� z trzaskiem.
Na pro�b� szefa smoluch�w, Macduffa przeniesiono do innej pracy.
Jednak, co ze znacznym nak�adem si� udowodniono, zakres posiadanej przez
niego wiedzy nie obejmowa� wiadomo�ci o prasowaniu �mieci, smarowaniu
homeostatyczno-symbiotycznego mechanizmu kontrolnego zapewniaj�cego wygod�
pasa�erom, czy te� umiej�tno�ci sprawdzenia wska�nika refrakcji
termostat�w bimetalicznych. Udowodni� to empirycznie. Tak wi�c,
przeniesiono go do Dzia�u Hydroponiki, gdzie spowodowa� wypadek z
promieniotw�rczym izotopem w�gla. Macduff m�wi� potem, �e to nie by�a wina
izotopu, tylko gammeksenu, a raczej rezultat niedba�ego zastosowania tego
insektycydu bez mezo-inozytolu...
W ka�dym razie, kiedy trzydzie�ci st�p kwadratowych szklarniowego
rabarbaru zacz�o wydycha� tlenek w�gla w wyniku nag�ej mutacji
spowodowanej gammeksenem, Macduffa wys�ano prosto do kuchni, gdzie uda�o
mu si� dosypa� hormonu wzrostu do zupy, doprowadzaj�c niemal�e do
katastrofy.
Obecnie by� raczej niezbyt cenionym pracownikiem Dzia�u Kontroli
Powietrza i wykonywa� prac�, kt�rej nikt inny nie chcia� robi�. Coraz
cz�ciej wyczuwa� rozchodz�cy si� zapach sphyghi. Nic nie mog�o zamaskowa�
tej charakterystycznej woni, przechodz�cej drog� osmozy przez b�ony
kom�rkowe, s�cz�cej si� w ka�dy k�t statku i nozdrza wszystkich pasa�er�w.
Skradaj�c si� do mesy, Macduff stwierdzi�, �e s�owo sphyghi by�o na
ustach wszystkich - tak jak przewidzia�.
Ostro�nie zatrzyma� si� na progu sali otaczaj�cej ca�y statek niczym
pas - a raczej krawat - tak, �e pod�oga wznosi�a si� stale w dwu
kierunkach. Kiedy sz�o si� w kt�r�� stron�, mia�o si� wra�enie, jakiego
doznaje wiewi�rka zamkni�ta w b�bnie wiruj�cym tak szybko, jak zwierz�
porusza �apkami.
- Co za luksus! - pomy�la� Macduff.
Jego dusza sybaryty wyrywa�a si� do kusz�cych stolik�w zastawionych
najr�niejszymi zimnymi zak�skami. Jak pa�ac z lodu ozdobny ruchomy bar
przejecha� obok po swej szynie. Orkiestra gra�a "Gwie�dziste Dni i
S�oneczne Noce", utw�r naprawd� stosowny na statku lec�cym w przestrzeni,
a powietrze przesyca� wspania�y zapach sphyghi.
Przez kilka minut Macduff sta� z nierzucaj�c� si� w oczy godno�ci�
przy drzwiach, spogl�daj�c na t�um pasa�er�w. Oczekiwa� na pojawienie si�
kapitana Ramsaya. W ko�cu us�ysza� g�o�ny szmer zainteresowania i t�um
pasa�er�w zbieg� po pochy�ej pod�odze salonu, skupiaj�c si� w jednym
miejscu. Przyby� kapitan. Macduff wtopi� si� w t�um i znikn�� z szybko�ci�
meteorytu.
Z niezwyk�ym u�miechem na poznaczonej bliznami twarzy Ramsay sta� na
�rodku mesy. Nigdzie nie dostrzega� �ladu Macduffa, chocia� od czasu do
czasu zza szerokiego cielska przedstawiciela �uskoskrzyd�ych z Plutom
dochodzi�y czyje� cichcem mamrotane komentarze.
Kapitan zabra� g�os:
- Jak pewno wiecie - powiedzia� - mamy tu se ustali� zasady loterii.
Niekt�rzy z was s� by� mo�e pirszy raz w kosmosie, wi�c m�j zast�pca
wyja�ni, jak to si� robi. Panie French, prosz�.
Pan French, powa�ny m�ody cz�owiek, odchrz�kn��, zastanowi� si� i
spojrza� uwa�nie na zebranych, gdy za plecami �uskoskrzyd�ego pasa�era
wybuch�a kr�tkotrwa�a owacja.
- Dzi�kuj� - powiedzia�. - Eee... wiele os�b prawdopodobnie zna zasady
starej loterii okr�towej, kiedy to pasa�erowie zgadywali czas przybycia do
portu. W kosmosie oczywi�cie spr�one uk�ady wyr�wnawcze, efektory i
subtraktory kontroluj� nasz statek tak dok�adnie, �e mo�emy by� pewni, co
do punktualnego przybycia na Xeri�...
- Do rzeczy, cz�owieku, do rzeczy - rozleg� si� jaki� g�os i kapitan
Ramsay nerwowo spojrza� w stron� pasa�era Plutom.
- Ee... tak - ci�gn�� pan French. - Czy kto� ma jaki� pomys�?
- Odgadni�cie daty na monecie - powiedzia� kto� skwapliwie, ale zosta�
zag�uszony przez ch�r g�os�w wymieniaj�cych s�owo sphyghi.
- Sphyghi? -