Bieńkowski Marek - Zagłuszanie
Szczegóły |
Tytuł |
Bieńkowski Marek - Zagłuszanie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bieńkowski Marek - Zagłuszanie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bieńkowski Marek - Zagłuszanie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bieńkowski Marek - Zagłuszanie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MAREK BIEŃKOWSKI
ZAGŁUSZANIE
Zejście
w moim pokoju nie ma wspomnień
spaliłem je którejś drżącej nocy w małym piecyku węglowym
wyparłem się ich wtedy
myślałem że tylko na kilka dni może tygodni
nie wiedziałem że będzie to ostateczne pożegnanie
a mimo to mój pokój jest
choć okna są starannie zasłonięte
a drzwi zostały wyjęte z zawiasów
odkąd powiedziano mi
że za nimi czai się strach
nie chciałem
jednak on pozostał
przychodzi nieraz i opiera się na owdowiałych framugach
chowam się wtedy pod łóżko lub słucham ogłupiającej muzyki
czasem zaś idę wyrzygać się do łazienki znajomego poety
lecz przedtem szeroko otwieram okna
bo przecież zapach
można go wysłać do ekspertyzy wyciągnąć wnioski
może być dowodem
kiedyś w męczącym śnie ujrzałem mój pokój na sali operacyjnej
był pełen krwi i leżał nieruchomo pod narkozą
a faceci o nieodgadnionych wyrazach masek
w skupieniu grzebali w jego wnętrzu
i wtedy bardzo się bałem o niego choć przecież
przeklinaliśmy się nieraz
a następnego dnia gdy tylko wstałem z łóżka
pogładziłem z czułością jego szorstkie policzki i długo
siedziałem na podłodze uśmiechając się do niego przyjaźnie
wiedziałem już jednak wtedy że on mnie też kiedyś opuści
Z cyklu "Zagłuszanie"
I
ulice miasta o tej porze są już z reguły puste
więc skąd się tu wziąłeś z tą trwogą poprzedzającą każdy twój krok
skąd ten bieg jakby ucieczka
a może to tylko pogoń za tramwajem
w którym nagle ty i ta dziewczyna
myślisz to może być każdy z nich lub każda
a jednak wy jacyś tam o tej porze
jednakowo dla siebie piękni i być może nienawidzący się
wysiadacie na różnych przystankach w różnych domach
kładziecie się do łóżek w których nie czekają
wasze kobiety wasi mężczyźni
zmęczeni tą nocą tym biegiem odpływacie już od siebie
w sny które dla innych są jawą
nad ranem zaś nigdy nie wiesz
co było snem a co jawą tej nocy
i to już jesteś tylko ty
II
może już spałeś a może właśnie wyszedłeś z domu i
powiedziałeś tam na rogu ulicy
gdy oni przychodzą do mojego pokoju czuję się tak
jak .gdyby ktoś czytał moje listy
a przecież nie ma tutaj nic twojego
zamykając drzwi tej koperty nie zostawiasz nawet podpisu
i czasem podglądasz tę pustkę
którą rozbija tylko maszyna do pisania
błąkająca się po biurku jak jesienna mucha
rozrzucając ukradkiem pozbawione już wartości słowa
jak to się stało pytasz wracając
że nie wyszedłem nigdy poza te ściany które są ulicami i drzewami
wierszem i miłością
jak to się stało progiem możliwości
III
gdy zapomniałeś bać się nieobecności tych którzy cię rozumieli
czy pozostało w tobie puste miejsce po tym strachu
czy też zacząłeś bać się tych którym już tylko się podobasz
a może nie oczekując żadnej z zapowiedzianych wizyt
nagle zadajesz sobie pytanie
dlaczego powoli i niezauważalnie zmieniły się ulice i domy
o których myślałeś że są twoimi przyjaciółmi
a teraz przechodząc obok nich uważasz by nie napotkać
nienawistnego spojrzenia okien
i czy chciałeś tego wszystkiego stojąc tak pośrodku pokoju
oparty o lampę pochylającą głowę z wieczornym zmęczeniem
jak to wytłumaczysz że obrastasz w słowa stające się twoją
bezludną wyspą na której z trwogą oczekujesz nadchodzącego
z każdej strony ratunku
co cię tu tak trzyma
więc tylko wiatr i deszcz nie pozwalają wyjść w tę noc
a przecież niedawno u nieznanej poetki przeczytałeś
cóż może być piękniejszego od złej pogody
więc co
IV
wydarty nagle z ramion
których ciepło znasz tylko z listów
oślepiony dalekim błyskiem źrenic
nie zrywasz się i nie krzyczysz
napięty i opancerzony okrutną stalą poranka
otwierasz szeroko aż do bólu okno
by znaleźć za nim najprawdziwszą obecność
to nic stanie się teraz
jeszcze możesz zasunąć szarą kratę firanki
spokojnie przeprowadzić inwentarz fundamentalnych
zasad nienaruszonych nadziei
jeszcze czysty i jakby niewinny wrócić
do serdecznej matki snu przygarniającej cię
tkliwie do piersi
V
nie potrzebujesz nawet zamykać oczu
ani tłumaczyć się nadprzyrodzoną siłą
to takie proste
zmienia się tylko miejsca i twarze
nie jest to przecież istotne
znane gesty te same słowa (to jest najsmutniejsze)
nawet łzy jeżeli będą
spłyną po dawno wyżłobionych bruzdach
dalej też nic nie zależy od ciebie
możesz zostać przyjacielem lub wrogiem
stajesz się jednym i drugim
i już nie martwisz się o resztę
zgarniasz ją do kosza na śmieci
jak niedokończony list
może tylko zdziwisz się że
mimo wszystko wciąż jeszcze żyjesz
i od nowa do melodii pisanej przez kroki
unoszącego cię bezwiednie spaceru zanucisz
zawsze tę samą piosenkę
* * *
dla A.
twoja śmierć czyha na ciebie wszędzie
czasem w nocy jak we śnie
lub inaczej
owinięta w zielone sukno
ściśnięta skórzanym pasem
niosąca ze sobą zapach słońca
odzianego kawałkiem żelaza
twoja śmierć niezgrabna jak apollinaire'owski
cień układający się do snu na piętrowym łóżku
ona przycicha gdy piszesz listy
i nienawidzisz naszej beztroski czekającej
na pociąg kuszący zapachem domów i wakacji
tu też jest twoja śmierć
składająca larwy
gdy w cieniu pokojowej kanapy
jak pod liśćmi rozłożystej palmy pęczniejemy
jadem sytego popołudnia
to twoja śmierć goszcząca pośród nas
* * *
życie tak naprawdę zaczyna się o zmierzchu
ciemność jest klarowna i pełna drogowskazów
ułatwiających szybki marsz
nocne polowanie nie jest tylko przywilejem
żywiących się mrokiem zwierząt
ja też potrafię sprostać zdobyczy skrytej
przed przyzwyczajonym do jasności dnia wzrokiem
to nie jest żadne misterium
nie odprawiam o tej porze tajemnych praktyk
pozwalam rozwiewać się swoim włosom
w rozpiętą kurtkę łapię uliczne śmieci i dym
z dalekich kominów
to są moi jedyni rozmówcy
przynoszą najskrytsze tajemnice
zamkniętych przede mną domów
* * *
po latach jesteś ty i pokój
który nigdy nie stanie się tobą
więc obydwaj równie śmieszni
postawicie się być może kiedyś
w szeregu rozstrzeliwanych
za nieudane zamachy na własne złudzenia
jednak na razie w tym pokoju
pośród dłoni nieustannie ścierających
wciskający się wszędzie pył godzin
jesteś zbyt zmęczony
by podjąć próbę bohaterskich gestów
mogących oznaczać że chcesz zacząć coś od nowa
choćby na tak krótki moment
jak dwa kroki między drzwiami a nieznanym
* * *
nie wiadomo dlaczego chcieliśmy już mieć poza sobą
to miasto
w którym urodziliśmy siebie przy kawiarnianym stoliku
stającym się nagle naszym dworcem i pociągiem
to wszystko jest poza nami
a teraz nic
więc po cóż listy
mieliśmy je palić jakby ich w ogóle nie było
lecz gdy naprawdę nie przychodzą
siadamy nad pustymi kartkami
nie mając odwagi rzucić się razem z nimi w ogień
i rysujemy plany odległych miast
po których chodzimy bez celu
a potem z butelką wina wchodzimy do nieznanych domów
by pijąc podawać sobie usta jak przy pocałunkach
są to w istocie nasze ostatnie pocałunki
* * *
wieczór i trzy papierosy
to krajobraz mojej samotności
sen długim językiem oblizuje
ostatnie kartki książki a cienie
nieznajomych kobiet przelewają się wokół
nucąc zasłyszaną piosenkę
to dym włóczy się leniwie
posłuchajcie jego kroków
tak stąpa deszcz gdy się nudzi
lub przypadkowy przechodzień
poszukujący jasnego okna
na zagubionej w ciemności ulicy
* * *
nie martw się gdy nie przychodzę
na umówione spotkania
przecież nie zapomniałem
lecz czasem gdy śpimy
noc przechadzająca się w skrzypiących butach
przeszukuje kieszenie naszych ubrań
z okruchów
przypadkowych skrawków
skleja życie przebijające się z trudem
przez mgłę poranka w .której my sami
nie potrafimy się już odnaleźć
i nic tu nie pomoże
wyglądanie z największego nawet okna
przecież to znasz
dlatego nie martw się gdy oboje
nie przychodzimy na umówione spotkania
* * *
gdy ulica zamyka z ulgą przekrwione oczy okien
waląc się ciężko w nocne legowisko
przychodzi cisza podając mi silną dłoń
i rozpoczynamy wędrówkę w znane
od dzieciństwa powietrze gdzie papieros
smakuje lepiej niż kobieta a niepewne
kroki łapczywych oddechów odbijają się
od mojego ciała będącego wielkim bębnem
przekazującym w świat urywane sygnały krwi
której nie potrafię zacisnąć w dłoni
Przekładnia
czasem jest tak że długo
mnie nie ma
moje ciało wkręcone w tryby
nieuleczalnej choroby przenosi się
w godziny nie notowane na tarczach zegarów
odmierzam wtedy czas linijką samotności
głodny
tropiąc nieuchwytną zwierzynę kroków
sprzymierzam się ze zdradliwym drogowskazem cienia
to tak jak gdybym pił w głębokiej jamie nocy
a nad ranem odpierał mordercze ataki snu
w takich chwilach przeszłość i przyszłość
sprzedają się w podrzędnym burdelu
a mój dom unosi się razem ze mną
poszukując nowego miejsca ujawnienia
* * *
skrzętnie ukryte przed siatką
szpiegujących wszystko południków i równoleżników
lecz przecież tu na tym świecie
jest państwo w którym podobno jeszcze nikt nie umarł
choć mieszkańcy tej cudownej krainy
wciąż słyszą dzwony wymawiające najwyraźniej
znane aż nadto dobrze słowo
śmierć
w tej sytuacji jedynie wtajemniczeni i wykolejeńcy
(bo ci zdarzają się wszędzie)
widzą nieustające kondukty próbnych pogrzebów
przeciągające przez ulice nieśmiertelnych miast i wsi
a czasem przy wódce uda im się posłyszeć
gorzkie słowa grabarzy wyrzekających na ciężar
swych niespełnionych obowiązków
nikomu jednak nie udało się zobaczyć prezydenta
rzucającego z absolutnie czystym sumieniem
grudę ziemi w otwartą źrenicę trumny
pierwszego który zwątpił
* * *
w tym mieście nazwanym od pewnego czasu umownym
zobaczyłem jak stary portier przed szacownym gmachem
szamerował liśćmi swoją liberię mrucząc pod nosem
jesteś poetą nierzeczywistego świata który skrył się gdzieś
w łóżku lub pod fotelem nie mając odwagi zbliżyć się do okna
za którym ot choćby zmieniają się pory roku
i właśnie wtedy objawił mi się pokój
pełen pająków wyłażących z gniazd elektrycznej sieci
oplatających głowę mężczyzny
rozpływającego się w bieli ściany
a jednak tak realnego
jak łóżko które nagle uniosło się by zrzucić mnie ze swego
grzbietu w rzeczywistą scenerię miasta w którym
portier alfabetem okulawionej nogi ogłaszał jesień
* * *
może w barze kategorii czwartej pośród
beczek i twarzy z których każda może być twoją
na brudnej ladzie w kałuży krwi lub piwa
w ostatnim błysku mętniejących źrenic z
własnych słów które w końcu przerwie czkawka
uporczywa jak twoje nieśmiałe SOS wystukiwane
pośród doskonale tłumiących ścian zmroku
z ruchów rąk świadczących że jeszcze nie
utonąłeś że próbujesz wypłynąć w dowolnym stylu
i czasie z tej walki którą staczasz na dno pamięci
dowiesz się że jeszcze możesz się upić
lub założyć sobie żonę i
dzieci
możesz być kimś innym lub
tylko śnić o tym
* * *
tu gdzie mnie znalazłaś jest daleko i obco
jak na ulicy na której kiedyś
zagubiła się łkająca z bólu karetka
tutaj śmierć jest szybsza niż słowa
uciekające z pułapki krtani
kiedyś listonosz zapomniał mojego adresu
i odtąd wiadomości próbują przedzierać
się same wykorzystując bogato rozgałęzioną
sieć wiadomych tylko sobie kanałów
przychodzą zmęczone i niewyspane
padają ciężko na próg
tutaj noc jest prawdziwie ciemna
pełna majaczeń i dramatów oczekujących niecierpliwie
na wybawienie dnia
pot jest drażniący
jego zapach nie daje się oszukać porannej toalecie
nieraz chciałbym stąd wyjść
może uciec
oderwać się od siebie
stającego się swoim powszednim snem
* * *
nie musisz wcale wychodzić z ciepłego
prądu opływających cię dni
otwierać lub zamykać osaczających zewsząd
klamek pozwalać się unosić myślom lub
pierwszemu lepszemu tramwajowi
mimo to dotrzesz do tego miejsca
skąd powrót jest równie trudny jak
z bieguna czy też dna najgłębszej przepaści
i zobaczysz tę twarz
twarz złodzieja skradającego się powoli
by z ogniotrwałej klatki chwytającego
znienacka przerażenia wydrzeć ci
twoje własne serce szukające schronienia
do długiej spokojnej pracy
pamiętaj o nim w każdej chwili
nawet teraz gdy prowadzisz długie rozmowy
trwoniąc z przypadkowymi gośćmi kredyt życia
którym wielkodusznie pozwolono ci dysponować
* * *
po nocy która jak zwykle wdarła się
przemocą w nasze życie odurzeni kacem i czymś
co od biedy można by nazwać miłością odnajdujemy się
wreszcie okryci szczelnie szarym płaszczem poranka
obserwując słońce które biega po ulicach
z nożem w zębach ścigając pierwszych przechodniów
a my w przeciwnym kierunku lecz przecież nie pod prąd
z ciężarem wczorajszego dnia ukrytym za skórą
skradamy się w blasku karcących spojrzeń swych czujnych oczu
by nagle stanąć bez tchu
ten krajobraz dusi nas od lat
więc zanim zalepią nam się usta paraliżującym gazem codzienności
pomyślmy czasem o sobie
gdy umiemy już spokojnie zasnąć
* * *
w poczekalni w bezsenności która staje się bólem
na ramieniu ukochanej dziewczyny
lub w najbanalniejszej rozmowie na którejkolwiek z tras
przypomnisz sobie o niej
dla której dzień urodzin nie jest kolejną
hucznie obchodzoną rocznicą zwycięstwa
nie noszącej nigdy krótkich spódniczek
nie mającej już szans by dowiedzieć się czy młodość
jest właśnie t y m cudownym wspomnieniem
nie kochającej się nigdy w żadnym z tych chłopców
których włosy przykrywały litościwie bruk
w znanych nam tylko z telewizji miastach
myślącej perspektywicznie (i mającej w związku z tym
już około pięćdziesięciu lat)
niezbyt pilnej czytelniczce gazet
której stawiano skwapliwie piątki z wychowania
nie zauważającej tego co inni z rozmysłem omijali
nie będącej żadnym pokoleniem
nie mającej nic do stracenia i
nie chcącej niczego zyskać
nie dowiesz się nigdy kim ona jest
a przecież może to być twoja wiecznie starsza siostra
którą ostatnio widziałeś jak modliła się przed snem
przesuwając w palcach różaniec z wierszy
napisanych przez jej młodszego brata
* * *
są takie popołudnia potem wieczory i noce
gdy znajduję tylko niepokój w najbardziej
nawet ukrytych przed sobą miejscach
wtedy w łóżku przykryty płachtą
gazety lub listem od przyjaciela zaczynam
wątpić czy jeszcze tam jesteś
i zechcesz mnie kiedyś szukać lub też
czy dowiem się gdzie cię znaleźć
więc zrób coś
zrób by niepotrzebny był ten sen
któremu sprzedałem się w zamian za ciebie
* * *
albo
starym samochodem też mógłbym być
takim w którym na zakręcie nagle zgasły
światła
a ludzie przychodzą i zaglądają
albo
też latarnią pod którą już zawsze
najciemniej
a ludzie przechodzą i omijają
tylko czymś takim
tylko tym
* * *
ściany mojego pokoju noszą ślady licznych
samookaleczeń była to ostatnia próba wyjścia
w otwarty świat
a przedtem jeszcze była wielka wojna o której
opowiada moja lampa zginęło wtedy wielu poetów
ona sama odebrała życie jednemu z nich
na razie jej to wystarcza
od czasu do czasu posługuje się nią pewien
znajomy mi fotograf
mój pokój od wielu miesięcy cierpi na zaburzenia
jaźni w męczących snach wydaje mu się że
lampa dusi go kładąc swój zmęczony biust na
jego pokrwawionych ścianach
* * *
umieramy między czwartą a dziesiątą
gdy śnią się nam pocałunki jak tresowane koty
rzucające się do gardła a potem
w fałdach skóry po której rozłażą się nasze
kobiety polujemy na słowa mogące nas
zadowolić w chwilach gdy odpoczywamy po
cichej i spokojnej miłości znanej nam tylko
z lichych przekładów
* * *
to nie my już jesteśmy
nasze twarze bez nas
wymieniają dobrą monetę uśmiechów
i dalej
choć spotykamy się po tej samej stronie goryczy
nie wiemy jeszcze nic o naszej nieobecności
a przecież nasze rozstanie ma już wyrzuty sumienia
oszukało nas kiedyś nieświadomie
teraz pisze długi przymilny list
że nie chce zostać samotne
więc czeka na skinienie by przybiec
i łasić się przy nogach
lecz my go nie dostrzegamy
patrzymy już w inny świat
choć nie wierzymy na razie w jego istnienie
* * *
biegnąc ponaglany syreną alarmową
zapowiadającą decydujący nalot własnych myśli
tylko ty chyba we wzburzonym tłumie przechodniów
nie szukasz schronienia jedynie przed deszczem
nie tobie pierwszemu się to zdarza
i nie będzie to chyba najkrwawsza z bitew
których tyle pamięta ten kontynent
lecz przecież jak każda wymaga ofiar
wzmagając się ciągle
cierpliwie pochłania spiskujące
przeciwko tobie armie szarych komórek
może to przed nimi chciał cię ostrzec
nerwowy dyszkant tramwaju
brzmiący jeszcze w uszach
jak dzwonek na ostatnią lekcję
jak sygnał odwołujący alarm
* * *
tego dnia
tylko spiker porannego dziennika radiowego
nie zapomniał złożyć ci najserdeczniejszych
życzeń imieninowych
a ty już wiesz
wasze usta pokrywają się szronem
wasze ciała wymykają się spod rąk
jak łąki które pragniemy pochwycić
z okien pędzącego pociągu
twoja dziewczyna odgraża się że
złoży na ciebie doniesienie do
którejś tam komisji badania zbrodni
cóż jeszcze może się zdarzyć
na początku było to jednak radosne postanowienie
stworzyć świat o którym zapomniały gazety i politycy
* * *
czasem gdy już śpisz próbuję złapać
twój oddech niespiesznie opuszczający
bezpieczną kryjówkę ciała lecz on
wymyka się moim niezręcznym dłoniom
przykutym do biurka łańcuchem niecierpliwych
słów oczekujących ostatecznego ujawnienia się
z głową ukrytą w ramionach zmroku
odchodzi przez uchylone okno
w poszukiwaniu nowych nieznanych przestrzeni
* * *
a jednak przychodzisz
przez okno pełne słów rozbitych od ulicy
będących już tylko białym prześcieradłem
wywieszonym pospiesznie w obliczu
narastającego pokoju
dlatego właśnie teraz chciałbym nierozważnie
zapytać
czy to ty byłaś tą kobietą zamieniającą mi
dni i wieczory w niepozorną maszynę do pisania
pełną rozsądnie poustawianych czcionek
grożących donosem na wiersze nie dające spać po nocach
* * *
jeszcze mogliśmy wyjść poza te dni
obmyślające jak zakończyć z honorem
całą tę wielka wojnę wytoczoną nam
przez osamotnione nagle godziny
lecz daliśmy się przekonać
że nie warto szukać czegokolwiek
w antykwariacie naszych przeżyć
wyprzedajmy więc to wszystko jak meble
z niepotrzebnego już pokoju
i pomyślmy znowu o życiu
które przysiadło na naszych ramionach
jak zmęczony ptak zbierający siły
do dalszego lotu
* * *
to już chyba nie ma znaczenia że tak naprawdę
nie czekaliśmy tu na siebie bo gdy tak siedzimy
w tym pokoju a mimo to całkiem poza jego ścianami
myślę że na swój sposób jesteśmy nieśmiertelni
i choć śmiejemy się z tego to przecież czujemy
jak utrwalamy się w tym przytłumionym nocną
lampą krajobrazie by pozostać tu dłużej niż potrafi
nam to wskazać zegarek niż chwila w której twoje włosy
skrzypią w moich palcach jak śnieg w mroźny słoneczny dzień
* * *
nie czujesz się dobrze w tej skórze
w domu jakaś obca kobieta mówi że
jesteś jej mężem siostra mija cię na
ulicy szepcząc do ucha że nie poznaje
już od dawna że z bliska widzi tylko
włosy i kurtkę szare spodnie i to wszystko
mijasz ją uśmiechając się do
twarzy którą także widzisz po raz pierwszy
nie czujesz się dobrze
zarastają ci usta nie widzisz swoich oczu
twarz już od kilku lat twardnieje i lśni
przypominając żelazną obręcz wojskowych butów
między palcami rośnie błona
stajesz się powoli olbrzymim przyrządem do
pływania w tym świecie meduzą i przedpotopowym
ptakiem przystosowanym i ginącym równocześnie
twoje ręce skrzydła nietoperza unoszą cię powoli
pośród rozmazujących się konturów
Pobyt tymczasowy
otwierając te drzwi
przekraczając próg
zawsze coś zostawiam
to nie jest ważne z której strony
także i potem gdy pijemy najtańsze wino
(po którym skóra upodabnia się do wysp wulkanicznych
a ranek raz na zawsze odstręcza od myśli o rajskich ogrodach)
i grasz mi na skrzypcach
później krzyczysz
lecz to przecież nic
ja także wiem jak to jest
gdy one przechodzą obok
jędrne i podniecające aż do obrzydzenia
wypchanymi szczelnie fartuchami
a ty
ty jesteś tylko unoszącym się i opadającym
wykresem temperatury
i żadna z nich
z tych cholernych bab
nie widziała ciebie unoszącego się i opadającego
lecz teraz już wiesz
że wszystkie kobiety są nasze
jak nie napisane powieści przechadzające się
w naszych myślach
więc napiszesz je by móc dotykać ich ciała
i już po pierwszej nocy mówić ze wstrętem
że to pewnie kurwy
na razie jednak boisz się ich
bo przecież one wszędzie tu są i patrzą beznamiętnie
jak powleczone bielmem żarówki
zaglądają w nocy do łóżka sprawdzając czy śpisz spokojnie
więc nie rozumiesz
dlaczego uśmiecham się z takim spokojem
może nie jestem jeszcze dostatecznie pijany
ale ty też chyba nie
bo pijemy
a kiedy już mamy dosyć
pytasz czy jesteś gorszy i dlaczego
przecież twój ojciec twoją matkę
z siekierą
i w ogóle to nie było duże miasto
wieś prawie
no dlaczego
i już tylko na ucho
że to może tylko rok lub dwa
a potem
lecz co znaczy to p o t e m
gdy było już tyle lat
tyle tych szybkich ruchów dłonią
jak obrona przed ciosem
wszystko to już mamy za sobą
więc choć nigdy się nie zwierzamy
zapytaj mnie co teraz
gdy siedzimy i pijemy
a ty nie potrafisz grać na skrzypcach
gdy te drzwi i próg zostawiamy za sobą
nieważne z której strony
* * *
a może na to życie rzeczywiście wystarczyłaby
nam fotografia z jedynym prawdziwym bieńkowskim
(rocznik pięćdziesiąt dwa) gdyby nie to że zszarzali
od poranków doszliśmy tylko do czwartego piętra
marzeń a jednak dostatecznie wysoko by nie
obawiać się że nas ktoś na niej rozpozna pod
grubą warstwą retuszu nie kryjącą już prawie niczego
jesteś
I
jesteś chorym człowiekiem
twój pot niesie z sobą zapach
rozkładających się bakterii
jesteś odciskiem swego ciała
na łonie kobiety jej wieczorną
porcją nasienia rozmową w której
nie uczestniczysz spotkaniem z
którego wychodzisz w połowie
mijając się w drzwiach ze swoim psem
wymieniacie porozumiewawcze spojrzenia
być może nie minie dużo czasu a będziecie
mogli zamienić się rolami
II
jesteś starym człowiekiem nie
myślącym o śmierci choć ta mija
obok świecąc w oczy zapalonymi reflektorami
pojazdu którym objeżdża świat
jesteś zbiegiem pod zmienionym
nazwiskiem i w masce karnawałowej
śpiewającym pośród ogólnej radości
świat jest tym co nas nie dotyczy
(lecz to tylko parafraza ze śmierci innego poety)
gdy próbujesz w nią uwierzyć
w śnie co nie kończy się
szczęśliwym przebudzeniem czeka na
ciebie przedpotopowy potwór
pożerający własne dzieci
III
jesteś swoim pięknym odbiciem
gdy nie patrzysz ono wstydliwie
dobiera barwy ochronne byś mógł
wedrzeć się w nie z drapieżnością
żołnierza nie potrafiącego podnieść się
do ataku pod celnymi strzałami wroga
twoje odbicie ma do ciebie żal
mówi
jesteś tylko moim odświętnym garniturem do
którego przypną ci kiedyś medal za odwagę
IV
jesteś snem własnym
jesteś tylko jeszcze snem
wymykasz się zegarom śledzącym
każdy krok gubisz swój ślad brodzisz
nieprzytomny w strumieniu wód płodowych
rodzącego się świtu który jest
otwieraniem niestrzeżonych bram świata
przechytrzaniem strażników gdy próbujesz
niezauważony wymknąć się spoconej kołdrze nocy
w biegu parzysz język łykanymi w pośpiechu
komunikatami dziennika radiowego stajesz
się gorącą lawą wyciekającą przez próg
na ulice miasta coraz bardziej się w nim
roztapiasz zamieniasz powoli w
asfaltową drogę swych codziennych wędrówek
V
jesteś ostrym narzędziem
powoli tracącym pewność swojego przeznaczenia
jeszcze tnącym zimną kratę strachu
pępowinę łączącą z ciałem dotychczasowej
matki naczyniem parującym krwią z
przebitych piersi nazbyt odległych
przyjaciół nagle przeżywającym szok
gdy ich rozdzierający krzyk okazuje
się tylko pękaniem karnawałowych baloników
pełnych świątecznej miłości kojącej tylko
młodzieńcze pragnienia serdecznych jak
radosna bieganina wśród której zatrzymujesz się
szukając wyjaśnienia niepokojącego stanu
odzierającego cię ze szczelnej zasłony pewności
gubiącego na wielkim śmiertelnym wysypisku
gdzie następnego sezonu przypadkowi poszukiwacze
znajdą twój szkielet pośród wielu
innych przedmiotów niewiadomego pochodzenia
VI
jesteś transparentem na którym nie
napisałeś jeszcze żadnej litery choć
przeciągasz wieczną demonstracją pod
swoim zamkniętym oknem i często myślisz
w jaki sposób przeciąć węzeł
w który splatają się twoje ręce
w który zaciskają się twoje usta
VII
gdy jesteś zmęczony czytasz
książkę lub gazetę
zamykasz się w ciasnej trumnie druku
i w swym ostatnim słowie prosisz
nie budźcie mnie teraz śpię
snem śmiertelnym nie dochodzą mnie
żadne odgłosy świata
* * *
gdy pytamy o nią w wielkich sklepach
przy głównych arteriach życia
żegna nas wzruszenie sprzedawczyń
podpowiadających trwożnym szeptem
prawda jest artykułem pozarynkowym
można ją nabyć (co najwyżej) u szatniarzy
emerytowanych tajnych radców
trzymających ją zawsze pod ladą
razem z czarnymi parasolami
tak jakby i ona czekała na duży deszcz
* * *
stańmy pod rozłożystym drzewem wystawy
pyszniącym się dojrzałym brązem późnej jesieni
i w jego cieniu skryjmy się przed niebieską siecią
pajęczyny czającej się ponad naszymi głowami
gotowej schwytać nas i ukarać
za to
że nie potrafimy już odpowiedzieć
na wyzwanie świata który kiedyś odkupiliśmy
za cenę kilku prostych ruchów rąk
niemożliwych nigdy do powtórzenia
że odmówiły nam posłuszeństwa oczy i usta
a nienawistne dotknięcia innych ciał
zagubiły nasze sylwetki wystające ze sterty tłumu
i patrz
tylko sprzęty tak niegdyś obojętne
dzisiaj podobnie samotne jak my
wyszły również na długą wędrówkę
próbując znaleźć odpowiedź na to samo pytanie
* * *
wracającym nad ranem do domu stare kobiety wymiatają
spod nóg błoto i przeczuwamy że jeszcze dziś
potrafią nas one powieść przez życie ustami miękkimi
od słów których nie zamienisz w wiersz choć są jak
ostatnia złotówka znaleziona w zdrętwiałej dłoni
a potem gdy leżymy obok nich pełni teraźniejszości
wyłażącej spod zamkniętych powiek stare kobiety okrywają
nas starymi pieluchami nie wierząc własnym słowom
o czekającej nas za progiem męskości która o tej
porze wygląda jak nieświeży papier śniadaniowy
* * *
masters
najintratniejsze zlecenie w życiu otrzymał od
kilkunastu umarłych ze spoon river
w których imieniu oskarżył cały świat
a potem stoczył się na dno
i już nie powrócił nigdy do swojej znienawidzonej
adwokatury
* * *
przed snem odbywam dalekie podróże
wiem jak wygląda floryda i puszcza amazońska
choć tak naprawdę mieszkam w małym miasteczku
z którym nienawidzimy się od lat
to zresztą jest bez znaczenia
w dużym mieście też pewnie nie czułbym
się najlepiej
nieraz próbowałem śnić o dalekich kontynentach
lecz nic z tego nie wyszło
sen mam twardy i pusty
gdy zasypiam czuję się tak
jakbym się wciskał w wydrążony kamień
dlatego zasypiam późno w nocy i budzę się rankiem
nieraz dziwię się
dlaczego jeszcze nie zwariowałem
może wtedy mógłbym na stałe
przenieść się do ciepłych krajów
* * *
nie dotrą już do ciebie depesze
ani nagłe listy
urzędowe sumienie listonosza nie wciśnie się
w to miejsce gdzie ukrył się miniony dzień
a łza to tylko natarczywy dym po niedopalonym
papierosie wdzierający się do oka
gdy wszyscy są daleko rodzą się najprawdziwsze
prawa życia powracają do istnienia
najbardziej zapomniane godziny
nikt już cię nie znajdzie
wyruszyłeś w podróż z której wracamy
okaleczeni i rozbici jak pierwsi śmiałkowie
poszukujący złota na niegościnnej ziemi
Listy
dla K.
tam skąd przychodzą
domy pokazują przechodniom wątłe
i brudne ciała wystające spod podartej
koszuli tynku (przypomina mi to ciągle fotografia
która leży na półce w moim pokoju)
one są uśmiechem
i chłodnym dotknięciem ust niespodziewanego powitania
przychodząc po długim milczeniu
obejmują mnie lekko za szyję
i proszą bym się nie martwił
tym
że wszystko od tak dawna
układa się coraz gorzej
* * *
ten wiersz to kilometry ulic
i ludzie mijani w przelotnych bramach
z butelką w ręku
ten wiersz to tramwaj i antoni
to twój niepokój że mógłbym wpaść w objęcia
któregoś z nich
* * *
spokojny jestem o małe dzieci które
całymi dniami prowadzą wyczerpujące walki
pozycyjne na wszystkich frontach świata
tylko one rozstrzeliwując pod ścianami
naszych domów pomniki bohaterów znają
jedyną prawdę o wszechświecie nie dając
wcale wiary w bałamutne oświadczenia polityków
i dziennikarzy o panującym powszechnie pokoju
* * *
kryzys wydawał się być przejściowy nie było
jednak dobrych wierszy i nikt nie potrafił
tego ukryć przed rozhisteryzowanymi poetami
powszechnie podejrzewano ich o produkcję
etykietek zastępczych na niezawodnych do tej pory
maszynach do pisania
pod ich oknami czatowały czujne straże wsłuchując się
w uparty przemarsz czcionek które
nadal wierzyły że mają do spełnienia ważne zadanie
* * *
na jej głowie
ciężka korona z cierni nocy
to wojny które przeżyła
choć nie wspominają o nich
podręczniki historii
małżeństwo
odchodzące dzieci
i wreszcie pewność
że to co wydawało się niemożliwe
może się stać każdego dnia
* * *
nie wyjechałem jeszcze nigdzie
dalekie kraje i najbliższe ulice
znam tylko z podróżniczych książek
których kartki zwracają w moją stronę
martwe źrenice z przerażeniem błagając
o przebaczenie
Strach
nie mówcie źle o strachu
zgoda jest ciemną stroną naszej
księżycowo codziennej egzystencji
lecz przecież pozwala nam żyć
sącząc się z butelki lub
ust przyjaciela otwiera
rajskie ogrody drżących rąk i ostrego
bólu żołądka
gdy wychodzę z nim na spacer długo
rozmawiamy o przyszłym życiu pełnym
nieznanych i niepokojących wydarzeń
rozważamy warianty kolejnych ucieczek i zdrad
nie mówcie źle o strachu
jest szkieletem naszych myśli
utrzymuje je we właściwej postawie
Dom
gdy wychodzę
on na pożegnanie uśmiecha się do mnie troskliwie
ukazując spróchniałe zęby okien
drżącymi rękami okrywa mi szyję szalikiem dymu
mówi:
nie wracaj późno
jestem już ślepy i bezradny
moje ramiona są bezsilne
a piersi nie pomogą w niczym
więc uważaj na siebie
w twoich żyłach płynie krew
którą zapisałem ci w testamencie
razem z resztkami ciepła ze swojego brzucha
* * *
mężczyzna budzący się nad ranem
z nieruchomym kikutem sparaliżowanego języka
uświadamia sobie nagle
przerażające odnalezienie się w trumnie
wypełnionej zwłokami poprzednich dni
więc błądzi po wysterylizowanych ulicach
nieznanego pomieszczenia
ogląda monotonny krajobraz ściany przełamany
tektonicznym pęknięciem tynku kuli się z lękiem
pod sufitem z którego nieruchomych rysów
nie potrafi wyczytać żadnego przeznaczenia
powoli i systematycznie zapoznając się
z mapą własnej twarzy zamkniętą za szklaną
gablotą szyby odkrywa białe plamy kłamstwa
wodzi wzrokiem po nieznanych brzegach myśli
przypomina sobie drobne wydarzenia z poprzednich
kilkunastu przebudzeń
otwiera wieko trumny
ale nie potrafi przewidzieć
dokąd ono prowadzi
* * *
jeżeli w końcu złożysz spokojnie
swój krzyż a nikt nie złoży na
nim ciebie co można porównać
z trzęsieniem ziemi lub wybuchem
wulkanu (przecież w naszym klimacie
to się nie zdarza) będziesz mógł
wreszcie spocząć w cichym i opustoszałym
domu gdzie pali się słaby płomień twoje
wieczne szczęście i nazwać się jedynym
odkupicielem jeśli przedtem
nie sprzedałeś się po najniższej cenie
Jeszcze czasem rozmawiamy
jeszcze czasem rozmawiamy
lecz już nie mamy odwagi pytać się siebie
czy w innych miastach nie spotkaliśmy ulic
skradających się na palcach pod okna
by świdrować nas przekrwionymi oczami samochodowych reflektorów
nie chcemy wiedzieć co stało się z nami
pragnącymi jak najszybciej zapomnieć o strachu
prowadzącym w wielkich nieustannie płonących domach
poufne rozmowy z naszymi maszynami do pisania
jeszcze spotykamy się czasem z okazji odjazdu któregoś z nas
lecz wracając do domu zdejmujemy wraz z płaszczem
t a m t e rozmowy i spojrzenia
i choć pełni jesteśmy jeszcze t a m t y c h miast
to już oddalamy się odmawiając im uparcie prawa powrotu
wreszcie ukryci w ramionach przyjaznego półmroku
leniwie przeglądamy życiorysy w poszukiwaniu zdarzeń
mogących zapewnić nam spokojne noce z dziewczynami
które pewnie nie dowiedzą się o życiu
żegnającym się z nami na stopniach pospiesznych pociągów
piszemy o nim już tylko wiersze
nie rozumiane przez nikogo oprócz nas