Bieńkowski Marek - Zagłuszanie

Szczegóły
Tytuł Bieńkowski Marek - Zagłuszanie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Bieńkowski Marek - Zagłuszanie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Bieńkowski Marek - Zagłuszanie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Bieńkowski Marek - Zagłuszanie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MAREK BIEŃKOWSKI ZAGŁUSZANIE Zejście w moim pokoju nie ma wspomnień spaliłem je którejś drżącej nocy w małym piecyku węglowym wyparłem się ich wtedy myślałem że tylko na kilka dni może tygodni nie wiedziałem że będzie to ostateczne pożegnanie a mimo to mój pokój jest choć okna są starannie zasłonięte a drzwi zostały wyjęte z zawiasów odkąd powiedziano mi że za nimi czai się strach nie chciałem jednak on pozostał przychodzi nieraz i opiera się na owdowiałych framugach chowam się wtedy pod łóżko lub słucham ogłupiającej muzyki czasem zaś idę wyrzygać się do łazienki znajomego poety lecz przedtem szeroko otwieram okna bo przecież zapach można go wysłać do ekspertyzy wyciągnąć wnioski może być dowodem kiedyś w męczącym śnie ujrzałem mój pokój na sali operacyjnej był pełen krwi i leżał nieruchomo pod narkozą a faceci o nieodgadnionych wyrazach masek w skupieniu grzebali w jego wnętrzu i wtedy bardzo się bałem o niego choć przecież przeklinaliśmy się nieraz a następnego dnia gdy tylko wstałem z łóżka pogładziłem z czułością jego szorstkie policzki i długo siedziałem na podłodze uśmiechając się do niego przyjaźnie wiedziałem już jednak wtedy że on mnie też kiedyś opuści Z cyklu "Zagłuszanie" I ulice miasta o tej porze są już z reguły puste więc skąd się tu wziąłeś z tą trwogą poprzedzającą każdy twój krok skąd ten bieg jakby ucieczka a może to tylko pogoń za tramwajem w którym nagle ty i ta dziewczyna myślisz to może być każdy z nich lub każda a jednak wy jacyś tam o tej porze jednakowo dla siebie piękni i być może nienawidzący się wysiadacie na różnych przystankach w różnych domach kładziecie się do łóżek w których nie czekają wasze kobiety wasi mężczyźni zmęczeni tą nocą tym biegiem odpływacie już od siebie w sny które dla innych są jawą nad ranem zaś nigdy nie wiesz co było snem a co jawą tej nocy i to już jesteś tylko ty II może już spałeś a może właśnie wyszedłeś z domu i powiedziałeś tam na rogu ulicy gdy oni przychodzą do mojego pokoju czuję się tak jak .gdyby ktoś czytał moje listy a przecież nie ma tutaj nic twojego zamykając drzwi tej koperty nie zostawiasz nawet podpisu i czasem podglądasz tę pustkę którą rozbija tylko maszyna do pisania błąkająca się po biurku jak jesienna mucha rozrzucając ukradkiem pozbawione już wartości słowa jak to się stało pytasz wracając że nie wyszedłem nigdy poza te ściany które są ulicami i drzewami wierszem i miłością jak to się stało progiem możliwości III gdy zapomniałeś bać się nieobecności tych którzy cię rozumieli czy pozostało w tobie puste miejsce po tym strachu czy też zacząłeś bać się tych którym już tylko się podobasz a może nie oczekując żadnej z zapowiedzianych wizyt nagle zadajesz sobie pytanie dlaczego powoli i niezauważalnie zmieniły się ulice i domy o których myślałeś że są twoimi przyjaciółmi a teraz przechodząc obok nich uważasz by nie napotkać nienawistnego spojrzenia okien i czy chciałeś tego wszystkiego stojąc tak pośrodku pokoju oparty o lampę pochylającą głowę z wieczornym zmęczeniem jak to wytłumaczysz że obrastasz w słowa stające się twoją bezludną wyspą na której z trwogą oczekujesz nadchodzącego z każdej strony ratunku co cię tu tak trzyma więc tylko wiatr i deszcz nie pozwalają wyjść w tę noc a przecież niedawno u nieznanej poetki przeczytałeś cóż może być piękniejszego od złej pogody więc co IV wydarty nagle z ramion których ciepło znasz tylko z listów oślepiony dalekim błyskiem źrenic nie zrywasz się i nie krzyczysz napięty i opancerzony okrutną stalą poranka otwierasz szeroko aż do bólu okno by znaleźć za nim najprawdziwszą obecność to nic stanie się teraz jeszcze możesz zasunąć szarą kratę firanki spokojnie przeprowadzić inwentarz fundamentalnych zasad nienaruszonych nadziei jeszcze czysty i jakby niewinny wrócić do serdecznej matki snu przygarniającej cię tkliwie do piersi V nie potrzebujesz nawet zamykać oczu ani tłumaczyć się nadprzyrodzoną siłą to takie proste zmienia się tylko miejsca i twarze nie jest to przecież istotne znane gesty te same słowa (to jest najsmutniejsze) nawet łzy jeżeli będą spłyną po dawno wyżłobionych bruzdach dalej też nic nie zależy od ciebie możesz zostać przyjacielem lub wrogiem stajesz się jednym i drugim i już nie martwisz się o resztę zgarniasz ją do kosza na śmieci jak niedokończony list może tylko zdziwisz się że mimo wszystko wciąż jeszcze żyjesz i od nowa do melodii pisanej przez kroki unoszącego cię bezwiednie spaceru zanucisz zawsze tę samą piosenkę * * * dla A. twoja śmierć czyha na ciebie wszędzie czasem w nocy jak we śnie lub inaczej owinięta w zielone sukno ściśnięta skórzanym pasem niosąca ze sobą zapach słońca odzianego kawałkiem żelaza twoja śmierć niezgrabna jak apollinaire'owski cień układający się do snu na piętrowym łóżku ona przycicha gdy piszesz listy i nienawidzisz naszej beztroski czekającej na pociąg kuszący zapachem domów i wakacji tu też jest twoja śmierć składająca larwy gdy w cieniu pokojowej kanapy jak pod liśćmi rozłożystej palmy pęczniejemy jadem sytego popołudnia to twoja śmierć goszcząca pośród nas * * * życie tak naprawdę zaczyna się o zmierzchu ciemność jest klarowna i pełna drogowskazów ułatwiających szybki marsz nocne polowanie nie jest tylko przywilejem żywiących się mrokiem zwierząt ja też potrafię sprostać zdobyczy skrytej przed przyzwyczajonym do jasności dnia wzrokiem to nie jest żadne misterium nie odprawiam o tej porze tajemnych praktyk pozwalam rozwiewać się swoim włosom w rozpiętą kurtkę łapię uliczne śmieci i dym z dalekich kominów to są moi jedyni rozmówcy przynoszą najskrytsze tajemnice zamkniętych przede mną domów * * * po latach jesteś ty i pokój który nigdy nie stanie się tobą więc obydwaj równie śmieszni postawicie się być może kiedyś w szeregu rozstrzeliwanych za nieudane zamachy na własne złudzenia jednak na razie w tym pokoju pośród dłoni nieustannie ścierających wciskający się wszędzie pył godzin jesteś zbyt zmęczony by podjąć próbę bohaterskich gestów mogących oznaczać że chcesz zacząć coś od nowa choćby na tak krótki moment jak dwa kroki między drzwiami a nieznanym * * * nie wiadomo dlaczego chcieliśmy już mieć poza sobą to miasto w którym urodziliśmy siebie przy kawiarnianym stoliku stającym się nagle naszym dworcem i pociągiem to wszystko jest poza nami a teraz nic więc po cóż listy mieliśmy je palić jakby ich w ogóle nie było lecz gdy naprawdę nie przychodzą siadamy nad pustymi kartkami nie mając odwagi rzucić się razem z nimi w ogień i rysujemy plany odległych miast po których chodzimy bez celu a potem z butelką wina wchodzimy do nieznanych domów by pijąc podawać sobie usta jak przy pocałunkach są to w istocie nasze ostatnie pocałunki * * * wieczór i trzy papierosy to krajobraz mojej samotności sen długim językiem oblizuje ostatnie kartki książki a cienie nieznajomych kobiet przelewają się wokół nucąc zasłyszaną piosenkę to dym włóczy się leniwie posłuchajcie jego kroków tak stąpa deszcz gdy się nudzi lub przypadkowy przechodzień poszukujący jasnego okna na zagubionej w ciemności ulicy * * * nie martw się gdy nie przychodzę na umówione spotkania przecież nie zapomniałem lecz czasem gdy śpimy noc przechadzająca się w skrzypiących butach przeszukuje kieszenie naszych ubrań z okruchów przypadkowych skrawków skleja życie przebijające się z trudem przez mgłę poranka w .której my sami nie potrafimy się już odnaleźć i nic tu nie pomoże wyglądanie z największego nawet okna przecież to znasz dlatego nie martw się gdy oboje nie przychodzimy na umówione spotkania * * * gdy ulica zamyka z ulgą przekrwione oczy okien waląc się ciężko w nocne legowisko przychodzi cisza podając mi silną dłoń i rozpoczynamy wędrówkę w znane od dzieciństwa powietrze gdzie papieros smakuje lepiej niż kobieta a niepewne kroki łapczywych oddechów odbijają się od mojego ciała będącego wielkim bębnem przekazującym w świat urywane sygnały krwi której nie potrafię zacisnąć w dłoni Przekładnia czasem jest tak że długo mnie nie ma moje ciało wkręcone w tryby nieuleczalnej choroby przenosi się w godziny nie notowane na tarczach zegarów odmierzam wtedy czas linijką samotności głodny tropiąc nieuchwytną zwierzynę kroków sprzymierzam się ze zdradliwym drogowskazem cienia to tak jak gdybym pił w głębokiej jamie nocy a nad ranem odpierał mordercze ataki snu w takich chwilach przeszłość i przyszłość sprzedają się w podrzędnym burdelu a mój dom unosi się razem ze mną poszukując nowego miejsca ujawnienia * * * skrzętnie ukryte przed siatką szpiegujących wszystko południków i równoleżników lecz przecież tu na tym świecie jest państwo w którym podobno jeszcze nikt nie umarł choć mieszkańcy tej cudownej krainy wciąż słyszą dzwony wymawiające najwyraźniej znane aż nadto dobrze słowo śmierć w tej sytuacji jedynie wtajemniczeni i wykolejeńcy (bo ci zdarzają się wszędzie) widzą nieustające kondukty próbnych pogrzebów przeciągające przez ulice nieśmiertelnych miast i wsi a czasem przy wódce uda im się posłyszeć gorzkie słowa grabarzy wyrzekających na ciężar swych niespełnionych obowiązków nikomu jednak nie udało się zobaczyć prezydenta rzucającego z absolutnie czystym sumieniem grudę ziemi w otwartą źrenicę trumny pierwszego który zwątpił * * * w tym mieście nazwanym od pewnego czasu umownym zobaczyłem jak stary portier przed szacownym gmachem szamerował liśćmi swoją liberię mrucząc pod nosem jesteś poetą nierzeczywistego świata który skrył się gdzieś w łóżku lub pod fotelem nie mając odwagi zbliżyć się do okna za którym ot choćby zmieniają się pory roku i właśnie wtedy objawił mi się pokój pełen pająków wyłażących z gniazd elektrycznej sieci oplatających głowę mężczyzny rozpływającego się w bieli ściany a jednak tak realnego jak łóżko które nagle uniosło się by zrzucić mnie ze swego grzbietu w rzeczywistą scenerię miasta w którym portier alfabetem okulawionej nogi ogłaszał jesień * * * może w barze kategorii czwartej pośród beczek i twarzy z których każda może być twoją na brudnej ladzie w kałuży krwi lub piwa w ostatnim błysku mętniejących źrenic z własnych słów które w końcu przerwie czkawka uporczywa jak twoje nieśmiałe SOS wystukiwane pośród doskonale tłumiących ścian zmroku z ruchów rąk świadczących że jeszcze nie utonąłeś że próbujesz wypłynąć w dowolnym stylu i czasie z tej walki którą staczasz na dno pamięci dowiesz się że jeszcze możesz się upić lub założyć sobie żonę i dzieci możesz być kimś innym lub tylko śnić o tym * * * tu gdzie mnie znalazłaś jest daleko i obco jak na ulicy na której kiedyś zagubiła się łkająca z bólu karetka tutaj śmierć jest szybsza niż słowa uciekające z pułapki krtani kiedyś listonosz zapomniał mojego adresu i odtąd wiadomości próbują przedzierać się same wykorzystując bogato rozgałęzioną sieć wiadomych tylko sobie kanałów przychodzą zmęczone i niewyspane padają ciężko na próg tutaj noc jest prawdziwie ciemna pełna majaczeń i dramatów oczekujących niecierpliwie na wybawienie dnia pot jest drażniący jego zapach nie daje się oszukać porannej toalecie nieraz chciałbym stąd wyjść może uciec oderwać się od siebie stającego się swoim powszednim snem * * * nie musisz wcale wychodzić z ciepłego prądu opływających cię dni otwierać lub zamykać osaczających zewsząd klamek pozwalać się unosić myślom lub pierwszemu lepszemu tramwajowi mimo to dotrzesz do tego miejsca skąd powrót jest równie trudny jak z bieguna czy też dna najgłębszej przepaści i zobaczysz tę twarz twarz złodzieja skradającego się powoli by z ogniotrwałej klatki chwytającego znienacka przerażenia wydrzeć ci twoje własne serce szukające schronienia do długiej spokojnej pracy pamiętaj o nim w każdej chwili nawet teraz gdy prowadzisz długie rozmowy trwoniąc z przypadkowymi gośćmi kredyt życia którym wielkodusznie pozwolono ci dysponować * * * po nocy która jak zwykle wdarła się przemocą w nasze życie odurzeni kacem i czymś co od biedy można by nazwać miłością odnajdujemy się wreszcie okryci szczelnie szarym płaszczem poranka obserwując słońce które biega po ulicach z nożem w zębach ścigając pierwszych przechodniów a my w przeciwnym kierunku lecz przecież nie pod prąd z ciężarem wczorajszego dnia ukrytym za skórą skradamy się w blasku karcących spojrzeń swych czujnych oczu by nagle stanąć bez tchu ten krajobraz dusi nas od lat więc zanim zalepią nam się usta paraliżującym gazem codzienności pomyślmy czasem o sobie gdy umiemy już spokojnie zasnąć * * * w poczekalni w bezsenności która staje się bólem na ramieniu ukochanej dziewczyny lub w najbanalniejszej rozmowie na którejkolwiek z tras przypomnisz sobie o niej dla której dzień urodzin nie jest kolejną hucznie obchodzoną rocznicą zwycięstwa nie noszącej nigdy krótkich spódniczek nie mającej już szans by dowiedzieć się czy młodość jest właśnie t y m cudownym wspomnieniem nie kochającej się nigdy w żadnym z tych chłopców których włosy przykrywały litościwie bruk w znanych nam tylko z telewizji miastach myślącej perspektywicznie (i mającej w związku z tym już około pięćdziesięciu lat) niezbyt pilnej czytelniczce gazet której stawiano skwapliwie piątki z wychowania nie zauważającej tego co inni z rozmysłem omijali nie będącej żadnym pokoleniem nie mającej nic do stracenia i nie chcącej niczego zyskać nie dowiesz się nigdy kim ona jest a przecież może to być twoja wiecznie starsza siostra którą ostatnio widziałeś jak modliła się przed snem przesuwając w palcach różaniec z wierszy napisanych przez jej młodszego brata * * * są takie popołudnia potem wieczory i noce gdy znajduję tylko niepokój w najbardziej nawet ukrytych przed sobą miejscach wtedy w łóżku przykryty płachtą gazety lub listem od przyjaciela zaczynam wątpić czy jeszcze tam jesteś i zechcesz mnie kiedyś szukać lub też czy dowiem się gdzie cię znaleźć więc zrób coś zrób by niepotrzebny był ten sen któremu sprzedałem się w zamian za ciebie * * * albo starym samochodem też mógłbym być takim w którym na zakręcie nagle zgasły światła a ludzie przychodzą i zaglądają albo też latarnią pod którą już zawsze najciemniej a ludzie przechodzą i omijają tylko czymś takim tylko tym * * * ściany mojego pokoju noszą ślady licznych samookaleczeń była to ostatnia próba wyjścia w otwarty świat a przedtem jeszcze była wielka wojna o której opowiada moja lampa zginęło wtedy wielu poetów ona sama odebrała życie jednemu z nich na razie jej to wystarcza od czasu do czasu posługuje się nią pewien znajomy mi fotograf mój pokój od wielu miesięcy cierpi na zaburzenia jaźni w męczących snach wydaje mu się że lampa dusi go kładąc swój zmęczony biust na jego pokrwawionych ścianach * * * umieramy między czwartą a dziesiątą gdy śnią się nam pocałunki jak tresowane koty rzucające się do gardła a potem w fałdach skóry po której rozłażą się nasze kobiety polujemy na słowa mogące nas zadowolić w chwilach gdy odpoczywamy po cichej i spokojnej miłości znanej nam tylko z lichych przekładów * * * to nie my już jesteśmy nasze twarze bez nas wymieniają dobrą monetę uśmiechów i dalej choć spotykamy się po tej samej stronie goryczy nie wiemy jeszcze nic o naszej nieobecności a przecież nasze rozstanie ma już wyrzuty sumienia oszukało nas kiedyś nieświadomie teraz pisze długi przymilny list że nie chce zostać samotne więc czeka na skinienie by przybiec i łasić się przy nogach lecz my go nie dostrzegamy patrzymy już w inny świat choć nie wierzymy na razie w jego istnienie * * * biegnąc ponaglany syreną alarmową zapowiadającą decydujący nalot własnych myśli tylko ty chyba we wzburzonym tłumie przechodniów nie szukasz schronienia jedynie przed deszczem nie tobie pierwszemu się to zdarza i nie będzie to chyba najkrwawsza z bitew których tyle pamięta ten kontynent lecz przecież jak każda wymaga ofiar wzmagając się ciągle cierpliwie pochłania spiskujące przeciwko tobie armie szarych komórek może to przed nimi chciał cię ostrzec nerwowy dyszkant tramwaju brzmiący jeszcze w uszach jak dzwonek na ostatnią lekcję jak sygnał odwołujący alarm * * * tego dnia tylko spiker porannego dziennika radiowego nie zapomniał złożyć ci najserdeczniejszych życzeń imieninowych a ty już wiesz wasze usta pokrywają się szronem wasze ciała wymykają się spod rąk jak łąki które pragniemy pochwycić z okien pędzącego pociągu twoja dziewczyna odgraża się że złoży na ciebie doniesienie do którejś tam komisji badania zbrodni cóż jeszcze może się zdarzyć na początku było to jednak radosne postanowienie stworzyć świat o którym zapomniały gazety i politycy * * * czasem gdy już śpisz próbuję złapać twój oddech niespiesznie opuszczający bezpieczną kryjówkę ciała lecz on wymyka się moim niezręcznym dłoniom przykutym do biurka łańcuchem niecierpliwych słów oczekujących ostatecznego ujawnienia się z głową ukrytą w ramionach zmroku odchodzi przez uchylone okno w poszukiwaniu nowych nieznanych przestrzeni * * * a jednak przychodzisz przez okno pełne słów rozbitych od ulicy będących już tylko białym prześcieradłem wywieszonym pospiesznie w obliczu narastającego pokoju dlatego właśnie teraz chciałbym nierozważnie zapytać czy to ty byłaś tą kobietą zamieniającą mi dni i wieczory w niepozorną maszynę do pisania pełną rozsądnie poustawianych czcionek grożących donosem na wiersze nie dające spać po nocach * * * jeszcze mogliśmy wyjść poza te dni obmyślające jak zakończyć z honorem całą tę wielka wojnę wytoczoną nam przez osamotnione nagle godziny lecz daliśmy się przekonać że nie warto szukać czegokolwiek w antykwariacie naszych przeżyć wyprzedajmy więc to wszystko jak meble z niepotrzebnego już pokoju i pomyślmy znowu o życiu które przysiadło na naszych ramionach jak zmęczony ptak zbierający siły do dalszego lotu * * * to już chyba nie ma znaczenia że tak naprawdę nie czekaliśmy tu na siebie bo gdy tak siedzimy w tym pokoju a mimo to całkiem poza jego ścianami myślę że na swój sposób jesteśmy nieśmiertelni i choć śmiejemy się z tego to przecież czujemy jak utrwalamy się w tym przytłumionym nocną lampą krajobrazie by pozostać tu dłużej niż potrafi nam to wskazać zegarek niż chwila w której twoje włosy skrzypią w moich palcach jak śnieg w mroźny słoneczny dzień * * * nie czujesz się dobrze w tej skórze w domu jakaś obca kobieta mówi że jesteś jej mężem siostra mija cię na ulicy szepcząc do ucha że nie poznaje już od dawna że z bliska widzi tylko włosy i kurtkę szare spodnie i to wszystko mijasz ją uśmiechając się do twarzy którą także widzisz po raz pierwszy nie czujesz się dobrze zarastają ci usta nie widzisz swoich oczu twarz już od kilku lat twardnieje i lśni przypominając żelazną obręcz wojskowych butów między palcami rośnie błona stajesz się powoli olbrzymim przyrządem do pływania w tym świecie meduzą i przedpotopowym ptakiem przystosowanym i ginącym równocześnie twoje ręce skrzydła nietoperza unoszą cię powoli pośród rozmazujących się konturów Pobyt tymczasowy otwierając te drzwi przekraczając próg zawsze coś zostawiam to nie jest ważne z której strony także i potem gdy pijemy najtańsze wino (po którym skóra upodabnia się do wysp wulkanicznych a ranek raz na zawsze odstręcza od myśli o rajskich ogrodach) i grasz mi na skrzypcach później krzyczysz lecz to przecież nic ja także wiem jak to jest gdy one przechodzą obok jędrne i podniecające aż do obrzydzenia wypchanymi szczelnie fartuchami a ty ty jesteś tylko unoszącym się i opadającym wykresem temperatury i żadna z nich z tych cholernych bab nie widziała ciebie unoszącego się i opadającego lecz teraz już wiesz że wszystkie kobiety są nasze jak nie napisane powieści przechadzające się w naszych myślach więc napiszesz je by móc dotykać ich ciała i już po pierwszej nocy mówić ze wstrętem że to pewnie kurwy na razie jednak boisz się ich bo przecież one wszędzie tu są i patrzą beznamiętnie jak powleczone bielmem żarówki zaglądają w nocy do łóżka sprawdzając czy śpisz spokojnie więc nie rozumiesz dlaczego uśmiecham się z takim spokojem może nie jestem jeszcze dostatecznie pijany ale ty też chyba nie bo pijemy a kiedy już mamy dosyć pytasz czy jesteś gorszy i dlaczego przecież twój ojciec twoją matkę z siekierą i w ogóle to nie było duże miasto wieś prawie no dlaczego i już tylko na ucho że to może tylko rok lub dwa a potem lecz co znaczy to p o t e m gdy było już tyle lat tyle tych szybkich ruchów dłonią jak obrona przed ciosem wszystko to już mamy za sobą więc choć nigdy się nie zwierzamy zapytaj mnie co teraz gdy siedzimy i pijemy a ty nie potrafisz grać na skrzypcach gdy te drzwi i próg zostawiamy za sobą nieważne z której strony * * * a może na to życie rzeczywiście wystarczyłaby nam fotografia z jedynym prawdziwym bieńkowskim (rocznik pięćdziesiąt dwa) gdyby nie to że zszarzali od poranków doszliśmy tylko do czwartego piętra marzeń a jednak dostatecznie wysoko by nie obawiać się że nas ktoś na niej rozpozna pod grubą warstwą retuszu nie kryjącą już prawie niczego jesteś I jesteś chorym człowiekiem twój pot niesie z sobą zapach rozkładających się bakterii jesteś odciskiem swego ciała na łonie kobiety jej wieczorną porcją nasienia rozmową w której nie uczestniczysz spotkaniem z którego wychodzisz w połowie mijając się w drzwiach ze swoim psem wymieniacie porozumiewawcze spojrzenia być może nie minie dużo czasu a będziecie mogli zamienić się rolami II jesteś starym człowiekiem nie myślącym o śmierci choć ta mija obok świecąc w oczy zapalonymi reflektorami pojazdu którym objeżdża świat jesteś zbiegiem pod zmienionym nazwiskiem i w masce karnawałowej śpiewającym pośród ogólnej radości świat jest tym co nas nie dotyczy (lecz to tylko parafraza ze śmierci innego poety) gdy próbujesz w nią uwierzyć w śnie co nie kończy się szczęśliwym przebudzeniem czeka na ciebie przedpotopowy potwór pożerający własne dzieci III jesteś swoim pięknym odbiciem gdy nie patrzysz ono wstydliwie dobiera barwy ochronne byś mógł wedrzeć się w nie z drapieżnością żołnierza nie potrafiącego podnieść się do ataku pod celnymi strzałami wroga twoje odbicie ma do ciebie żal mówi jesteś tylko moim odświętnym garniturem do którego przypną ci kiedyś medal za odwagę IV jesteś snem własnym jesteś tylko jeszcze snem wymykasz się zegarom śledzącym każdy krok gubisz swój ślad brodzisz nieprzytomny w strumieniu wód płodowych rodzącego się świtu który jest otwieraniem niestrzeżonych bram świata przechytrzaniem strażników gdy próbujesz niezauważony wymknąć się spoconej kołdrze nocy w biegu parzysz język łykanymi w pośpiechu komunikatami dziennika radiowego stajesz się gorącą lawą wyciekającą przez próg na ulice miasta coraz bardziej się w nim roztapiasz zamieniasz powoli w asfaltową drogę swych codziennych wędrówek V jesteś ostrym narzędziem powoli tracącym pewność swojego przeznaczenia jeszcze tnącym zimną kratę strachu pępowinę łączącą z ciałem dotychczasowej matki naczyniem parującym krwią z przebitych piersi nazbyt odległych przyjaciół nagle przeżywającym szok gdy ich rozdzierający krzyk okazuje się tylko pękaniem karnawałowych baloników pełnych świątecznej miłości kojącej tylko młodzieńcze pragnienia serdecznych jak radosna bieganina wśród której zatrzymujesz się szukając wyjaśnienia niepokojącego stanu odzierającego cię ze szczelnej zasłony pewności gubiącego na wielkim śmiertelnym wysypisku gdzie następnego sezonu przypadkowi poszukiwacze znajdą twój szkielet pośród wielu innych przedmiotów niewiadomego pochodzenia VI jesteś transparentem na którym nie napisałeś jeszcze żadnej litery choć przeciągasz wieczną demonstracją pod swoim zamkniętym oknem i często myślisz w jaki sposób przeciąć węzeł w który splatają się twoje ręce w który zaciskają się twoje usta VII gdy jesteś zmęczony czytasz książkę lub gazetę zamykasz się w ciasnej trumnie druku i w swym ostatnim słowie prosisz nie budźcie mnie teraz śpię snem śmiertelnym nie dochodzą mnie żadne odgłosy świata * * * gdy pytamy o nią w wielkich sklepach przy głównych arteriach życia żegna nas wzruszenie sprzedawczyń podpowiadających trwożnym szeptem prawda jest artykułem pozarynkowym można ją nabyć (co najwyżej) u szatniarzy emerytowanych tajnych radców trzymających ją zawsze pod ladą razem z czarnymi parasolami tak jakby i ona czekała na duży deszcz * * * stańmy pod rozłożystym drzewem wystawy pyszniącym się dojrzałym brązem późnej jesieni i w jego cieniu skryjmy się przed niebieską siecią pajęczyny czającej się ponad naszymi głowami gotowej schwytać nas i ukarać za to że nie potrafimy już odpowiedzieć na wyzwanie świata który kiedyś odkupiliśmy za cenę kilku prostych ruchów rąk niemożliwych nigdy do powtórzenia że odmówiły nam posłuszeństwa oczy i usta a nienawistne dotknięcia innych ciał zagubiły nasze sylwetki wystające ze sterty tłumu i patrz tylko sprzęty tak niegdyś obojętne dzisiaj podobnie samotne jak my wyszły również na długą wędrówkę próbując znaleźć odpowiedź na to samo pytanie * * * wracającym nad ranem do domu stare kobiety wymiatają spod nóg błoto i przeczuwamy że jeszcze dziś potrafią nas one powieść przez życie ustami miękkimi od słów których nie zamienisz w wiersz choć są jak ostatnia złotówka znaleziona w zdrętwiałej dłoni a potem gdy leżymy obok nich pełni teraźniejszości wyłażącej spod zamkniętych powiek stare kobiety okrywają nas starymi pieluchami nie wierząc własnym słowom o czekającej nas za progiem męskości która o tej porze wygląda jak nieświeży papier śniadaniowy * * * masters najintratniejsze zlecenie w życiu otrzymał od kilkunastu umarłych ze spoon river w których imieniu oskarżył cały świat a potem stoczył się na dno i już nie powrócił nigdy do swojej znienawidzonej adwokatury * * * przed snem odbywam dalekie podróże wiem jak wygląda floryda i puszcza amazońska choć tak naprawdę mieszkam w małym miasteczku z którym nienawidzimy się od lat to zresztą jest bez znaczenia w dużym mieście też pewnie nie czułbym się najlepiej nieraz próbowałem śnić o dalekich kontynentach lecz nic z tego nie wyszło sen mam twardy i pusty gdy zasypiam czuję się tak jakbym się wciskał w wydrążony kamień dlatego zasypiam późno w nocy i budzę się rankiem nieraz dziwię się dlaczego jeszcze nie zwariowałem może wtedy mógłbym na stałe przenieść się do ciepłych krajów * * * nie dotrą już do ciebie depesze ani nagłe listy urzędowe sumienie listonosza nie wciśnie się w to miejsce gdzie ukrył się miniony dzień a łza to tylko natarczywy dym po niedopalonym papierosie wdzierający się do oka gdy wszyscy są daleko rodzą się najprawdziwsze prawa życia powracają do istnienia najbardziej zapomniane godziny nikt już cię nie znajdzie wyruszyłeś w podróż z której wracamy okaleczeni i rozbici jak pierwsi śmiałkowie poszukujący złota na niegościnnej ziemi Listy dla K. tam skąd przychodzą domy pokazują przechodniom wątłe i brudne ciała wystające spod podartej koszuli tynku (przypomina mi to ciągle fotografia która leży na półce w moim pokoju) one są uśmiechem i chłodnym dotknięciem ust niespodziewanego powitania przychodząc po długim milczeniu obejmują mnie lekko za szyję i proszą bym się nie martwił tym że wszystko od tak dawna układa się coraz gorzej * * * ten wiersz to kilometry ulic i ludzie mijani w przelotnych bramach z butelką w ręku ten wiersz to tramwaj i antoni to twój niepokój że mógłbym wpaść w objęcia któregoś z nich * * * spokojny jestem o małe dzieci które całymi dniami prowadzą wyczerpujące walki pozycyjne na wszystkich frontach świata tylko one rozstrzeliwując pod ścianami naszych domów pomniki bohaterów znają jedyną prawdę o wszechświecie nie dając wcale wiary w bałamutne oświadczenia polityków i dziennikarzy o panującym powszechnie pokoju * * * kryzys wydawał się być przejściowy nie było jednak dobrych wierszy i nikt nie potrafił tego ukryć przed rozhisteryzowanymi poetami powszechnie podejrzewano ich o produkcję etykietek zastępczych na niezawodnych do tej pory maszynach do pisania pod ich oknami czatowały czujne straże wsłuchując się w uparty przemarsz czcionek które nadal wierzyły że mają do spełnienia ważne zadanie * * * na jej głowie ciężka korona z cierni nocy to wojny które przeżyła choć nie wspominają o nich podręczniki historii małżeństwo odchodzące dzieci i wreszcie pewność że to co wydawało się niemożliwe może się stać każdego dnia * * * nie wyjechałem jeszcze nigdzie dalekie kraje i najbliższe ulice znam tylko z podróżniczych książek których kartki zwracają w moją stronę martwe źrenice z przerażeniem błagając o przebaczenie Strach nie mówcie źle o strachu zgoda jest ciemną stroną naszej księżycowo codziennej egzystencji lecz przecież pozwala nam żyć sącząc się z butelki lub ust przyjaciela otwiera rajskie ogrody drżących rąk i ostrego bólu żołądka gdy wychodzę z nim na spacer długo rozmawiamy o przyszłym życiu pełnym nieznanych i niepokojących wydarzeń rozważamy warianty kolejnych ucieczek i zdrad nie mówcie źle o strachu jest szkieletem naszych myśli utrzymuje je we właściwej postawie Dom gdy wychodzę on na pożegnanie uśmiecha się do mnie troskliwie ukazując spróchniałe zęby okien drżącymi rękami okrywa mi szyję szalikiem dymu mówi: nie wracaj późno jestem już ślepy i bezradny moje ramiona są bezsilne a piersi nie pomogą w niczym więc uważaj na siebie w twoich żyłach płynie krew którą zapisałem ci w testamencie razem z resztkami ciepła ze swojego brzucha * * * mężczyzna budzący się nad ranem z nieruchomym kikutem sparaliżowanego języka uświadamia sobie nagle przerażające odnalezienie się w trumnie wypełnionej zwłokami poprzednich dni więc błądzi po wysterylizowanych ulicach nieznanego pomieszczenia ogląda monotonny krajobraz ściany przełamany tektonicznym pęknięciem tynku kuli się z lękiem pod sufitem z którego nieruchomych rysów nie potrafi wyczytać żadnego przeznaczenia powoli i systematycznie zapoznając się z mapą własnej twarzy zamkniętą za szklaną gablotą szyby odkrywa białe plamy kłamstwa wodzi wzrokiem po nieznanych brzegach myśli przypomina sobie drobne wydarzenia z poprzednich kilkunastu przebudzeń otwiera wieko trumny ale nie potrafi przewidzieć dokąd ono prowadzi * * * jeżeli w końcu złożysz spokojnie swój krzyż a nikt nie złoży na nim ciebie co można porównać z trzęsieniem ziemi lub wybuchem wulkanu (przecież w naszym klimacie to się nie zdarza) będziesz mógł wreszcie spocząć w cichym i opustoszałym domu gdzie pali się słaby płomień twoje wieczne szczęście i nazwać się jedynym odkupicielem jeśli przedtem nie sprzedałeś się po najniższej cenie Jeszcze czasem rozmawiamy jeszcze czasem rozmawiamy lecz już nie mamy odwagi pytać się siebie czy w innych miastach nie spotkaliśmy ulic skradających się na palcach pod okna by świdrować nas przekrwionymi oczami samochodowych reflektorów nie chcemy wiedzieć co stało się z nami pragnącymi jak najszybciej zapomnieć o strachu prowadzącym w wielkich nieustannie płonących domach poufne rozmowy z naszymi maszynami do pisania jeszcze spotykamy się czasem z okazji odjazdu któregoś z nas lecz wracając do domu zdejmujemy wraz z płaszczem t a m t e rozmowy i spojrzenia i choć pełni jesteśmy jeszcze t a m t y c h miast to już oddalamy się odmawiając im uparcie prawa powrotu wreszcie ukryci w ramionach przyjaznego półmroku leniwie przeglądamy życiorysy w poszukiwaniu zdarzeń mogących zapewnić nam spokojne noce z dziewczynami które pewnie nie dowiedzą się o życiu żegnającym się z nami na stopniach pospiesznych pociągów piszemy o nim już tylko wiersze nie rozumiane przez nikogo oprócz nas