Ellroy James - Underworld USA (2) - Sześć tysięcy gotówką

Szczegóły
Tytuł Ellroy James - Underworld USA (2) - Sześć tysięcy gotówką
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Ellroy James - Underworld USA (2) - Sześć tysięcy gotówką PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Ellroy James - Underworld USA (2) - Sześć tysięcy gotówką PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Ellroy James - Underworld USA (2) - Sześć tysięcy gotówką - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginalu: The Cold Six Thousand Copyright © 2001, James Ellroy All rights reserved Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2017 for the Polish translation by Violetta Dobosz under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Mariusz Kulan Korekta: Izabela Sieranc ISBN: 978-83-8110-760-0 Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba Książki Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2018 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl Strona 4 Spis treści Część I. Ekstradycja 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 Część II. Wyłudzenie 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 Strona 5 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 Strona 6 57 58 59 Część III. Dywersja 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 Część IV. Przymuszenie 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 Strona 7 88 89 90 91 92 Część V. Ingerencja 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 Część VI. Odsunięcie 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 Strona 8 119 120 121 122 Przypisy Strona 9 Billowi Stonerowi Strona 10 CZĘŚĆ I EKSTRADYCJA 22–25 LISTOPADA 1963 Strona 11 1 Wayne Tedrow Jr. (Dallas, 22 listopada 1963) Wysłali go do Dallas, żeby zabił czarnego alfonsa o nazwisku Wendell Durfee. Nie był pewien, czy da radę. Wysłała go Rada Zarządców Kasyn. Opłacili mu bilet lotniczy w pierwszej klasie. Nadszarpnęli swój fundusz łapówkowy. Posmarowali mu. Podsypali sześć kawałków gotówką. Nikt nie powiedział: Zabij tego smolucha. Załatw to, jak należy. Weź honorarium. Lot przebiegał gładko. Stewardesa serwowała drinki. Dostrzegła pistolet. Stała się upierdliwa. Zaczęła zadawać głupie pytania. Powiedział, że pracuje w Wydziale Policji Las Vegas. Dowodzi sekcją wywiadowczą. Kompletuje akta i zdobywa informacje. Spodobało się jej. O mało co nie zemdlała. – Kotku, a co będziesz robił w Dallas? Powiedział jej. Pewien Murzyn dźgnął nożem rozdającego przy grze w oczko. Rozdający stracił oko. Murzyn prysnął do Wielkiego D. Spodobało się jej. Przyniosła mu whisky z wodą sodową. Pewne szczegóły pominął. To rozdający sprowokował napaść. Rada wydała wyrok – śmierć za napad drugiego stopnia, z bronią. Odprawa przed podróżą. Porucznik Buddy Fritsch: „Nie muszę ci mówić, czego oczekujemy, synu. I nie muszę dodawać, że twój ojciec też tego chce”. Stewardesa zaczęła odgrywać gejszę. Nastroszyła swoje wysoko upięte włosy. – Jak się nazywasz? – Wayne Tedrow. Zapiała z zachwytu. – No to musisz być Junior! Strona 12 Spojrzał na nią obojętnie. Zaczął pitolić byle co. Ziewnął. Nie przestawała się do niego łasić. Wprost uwielbiaaaała jego tatusia. Latał z nią mnóstwo razy. Wiedziała, że jest szychą wśród mormonów. Tak baaaardzo chciałaby się dowiedzieć więcej. Wayne opowiedział o Waynie Seniorze. Był przewodniczącym związku zawodowego pomocy kuchennych. Zaniżał swoje dochody. Miał szmal. Miał wpływy. Kolportował prawicowe ulotki. Zadawał się z grubymi rybami. Znał J. Edgara Hoovera. Pilot włączył interkom. Lądowanie w Dallas – o czasie. Stewardesa nastroszyła fryzurę. – Założę się, że masz rezerwację w Adolphusie. Wayne zapiął pas. – Czemu tak sądzisz? – Cóż, twój tatuś mówił mi, że zawsze się tam zatrzymuje. – Ja też mam się tam zatrzymać. Nikt mnie nie pytał o zdanie, ale tam właśnie zaklepali mi pokój. Stewardesa przykucnęła. Podciągnęła jej się spódnica. Wyszła podwiązka. – Twój tatuś mówił, że mają tam, w hotelu, milutką restauracyjkę, i… no, cóż… Samolot wpadł w turbulencję. Wayne kiepsko to zniósł. Spocił się. Zamknął oczy. Ujrzał Wendella Durfee’ego. Stewardesa dotknęła go. Wayne otworzył oczy. Zobaczył jej pryszcze. Zobaczył popsute zęby. Poczuł zapach jej szamponu. – Chyba się troszkę wystraszyłeś, Waynie Juniorze. „Junior” przepełnił miarę. – Daj mi święty spokój. Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz, i nie zamierzam zdradzać żony. 13.50. Wylądowali. Wayne wysiadł pierwszy. I tupnął parę razy, by przywrócić krążenie w nogach. Ruszył do terminalu. Jakieś uczennice blokowały przejście. Jedna płakała. Jedna certoliła się z paciorkami różańca. Ominął je. Kierując się znakami, ruszył po bagaż. Dokoła snuli się ludzie. Wyglądali jak rozmemłani frajerzy. Strona 13 Czerwone oczy. Buuu. Baby z chusteczkami przy nosach. Wayne zatrzymał się przy odbiorze bagażu. Obok przemknęły jakieś dzieciaki. Strzeliły z kapiszonowców. Ryknęły śmiechem. Podszedł jakiś facet – południowy wsiok – wysoki i tłusty. Na głowie miał stetsona. Na nogach wielkie kowbojki. Przy pasie czterdziestkę piątkę inkrustowaną masą perłową. – Jeśli pan to sierżant Tedrow, to ja jestem Maynard D. Moore z Wydziału Policji Dallas. Podali sobie ręce. Moore żuł tytoń. Moore cuchnął tanią wodą kolońską. Jakaś kobieta minęła ich – buuu-uuu-uuu – jeden wielki czerwony nos. Wayne spytał: – Co się dzieje? Moore się uśmiechnął. – Jakiś ćwok stuknął prezydenta. Większość sklepów była zamknięta. Flagi państwowe powiewały w połowie masztów. Jacyś kolesie na samą górę powciągali flagi konfederackie. Moore wiózł Wayne’a. Moore miał plan: wpadnijmy do hotelu/ zameldujmy cię/ znajdźmy tego czarnucha. John F. Kennedy – nie żyje. Obiekt miłości jego żony. Przedmiot obsesji macochy. JFK sprawiał, że Janice miała mokre majtki. Janice powiedziała o tym Wayne’owi Seniorowi. I Janice zapłaciła za to. Przez to Janice utykała. I pokazywała siniaki na udach. Nie żyje znaczyło, że nie żyje. Ale Wayne nie chwytał. Docierało to do niego jak przez mgłę. Moore żuł tytoń. Potem splunął przez okno. Słychać było wystrzały. Radość na zadupiu. Moore powiedział: – Niektórzy wcale się nie smucą. Wayne wzruszył ramionami. Minęli billboard – JFK i ONZ. – Nie jesteś rozmowny. Muszę powiedzieć, że jak na razie to nie jest z ciebie najweselszy partner od ekstradycji, jakiego miałem. Wystrzelił jakiś pistolet. Blisko. Wayne sięgnął do kabury. – Hej! Aleś się spietrał, chłopcze! Wayne zaczął grzebać przy krawacie. – Chcę to już mieć z głowy. Strona 14 Moore przejechał na czerwonym świetle. – Wszystko w swoim czasie. Jestem pewien, że już niedługo pan Durfee przywita się z naszym upadłym bohaterem. Wayne zamknął okno. Pochwycił zapach kolońskiej Moore’a. Moore powiedział: – Byłem ostatnio w Vegas. Prawdę mówiąc, wiszę na dziś całkiem sporo markierowi w Dunes. Wayne wzruszył ramionami. Minęli przystanek autobusowy. Jakaś kolorowa dziewczyna szlochała. – Słyszałem o twoim tatusiu. Słyszałem, że niezła z niego szyszka w Nevadzie. Jakaś ciężarówka przejechała na czerwonym świetle. Kierowca pomachał piwem i rewolwerem. – Mnóstwo ludzi gada o moim ojcu. Wszyscy powtarzają, że go znają, to już brzmi jak zdarta płyta. Moore się uśmiechnął. – Hejże, chyba wyczuwam tu lekkie spięcie. Pozostałości po przejeździe kawalkady. Transparent w oknie: „Dallas kocha Jacka i Jackie”. – O tobie też słyszałem. Że masz skłonności, które nie za bardzo podobają się twojemu tatusiowi. – Na przykład? – Powiedzmy, że lubisz czarnuchów. Powiedzmy, że niańczysz Sonny’ego Listona, jak przyjeżdża do Vegas, bo Wydział Policji boi się, że koleś wpakuje się w jakieś szambo z gorzałą i białymi babkami, a ty go lubisz, za to nie lubisz tych miłych makaroniarzy, którzy dbają o czystość w twoim małym mieście… Wóz wpadł w dziurę. Wayne rąbnął o deskę rozdzielczą. Moore gapił się na Wayne’a. Wayne gapił się na Moore’a. Mocowali się na spojrzenia. Moore przejechał na czerwonym. Wayne mrugnął pierwszy. Moore puścił oko. – Nieźle się w ten weekend zabawimy. Hotelowy hol był elegancki. Grube dywany. Faceci zahaczali o nie obcasami kowbojek. Ludzie pokazywali na ulicę – patrz, patrz, patrz – ta kawalkada Strona 15 przejeżdżała obok hotelu. JFK tu machał. JFK dostał tu w pobliżu. Ludzie gadali. Nieznajomi wspierali nieznajomych. Faceci w teksańskich garniturach. Kobiety wystrojone à la Jackie. Recepcję oblepili goście, którzy chcieli się zameldować. Moore coś ściemnił. I zaprowadził Wayne’a do baru. Tylko miejsca stojące – w barze tłumy. Na stoliku grał telewizor. Barman podkręcił dźwięk. Moore przepchnął się do budki telefonicznej. Wayne ruszył w stronę odbiornika. Ludzie jazgotali. Faceci w kapeluszach. Wszyscy w kowbojkach na wysokich obcasach. Wayne stanął na palcach. I wyciągał szyję ponad rondami kapeluszy. Obraz podskoczył i znieruchomiał. Zakłócenia głosu i harmider na ekranie. Gliny. Jakiś chudy cieć. Słowa: „Oswald”/ „broń”/ „zwolennik komu…”. Jakiś koleś wymachiwał karabinem. Pchali się dziennikarze. Ujęcie panoramiczne. I znów ten chudy cieć. Zestrachany i posiniaczony. Hałas w barze był okropny. Dym gęsty. Wayne zachwiał się na palcach. Jakiś gość wzniósł toast: – Za Oswalda. Powinni mu dać… Wayne stanął na całych stopach. Popchnęła go jakaś kobieta – miała mokre policzki i rozmazany tusz do rzęs. Wayne podszedł do budki telefonicznej. Moore rozmawiał przy uchylonych drzwiach. Powiedział: – Słuchaj, facet… Powiedział: – Niańczę jakiegoś smarkacza przy okazji jednej bzdurnej ekstradycji. „Bzdurnej” przesądziło. Wayne dźgnął Moore’a. Moore się obrócił. Nogawki jego spodni podjechały do góry. Kurwa – noże w cholewkach. Kastet w skarpecie. Wayne powiedział: – Wendell Durfee, pamiętasz? Moore się wyprostował. Moore’a sparaliżowało. Wayne podążył za jego spojrzeniem. Zobaczył telewizor. Zobaczył ujęcie. Zobaczył obrazek: „Zastrzelony policjant J.D. Tippit”. Strona 16 Moore się gapił. Moore drżał. Moore dygotał. Wayne powiedział: – Wendell Durf… Moore popchnął go. I wybiegł na zewnątrz. Rada zarezerwowała mu duuuży apartament. Boy hotelowy snuł opowieści. JFK uwielbiał ten apartament. Posuwał tutaj babki. Ava Gardner obciągnęła mu na tarasie. Dwa salony. Dwie sypialnie. Trzy telewizory. Fundusz łapówkowy. Sześć kawałków gotówką. Załatw tego czarnucha, chłopcze. Wayne przechadzał się po apartamencie. Żywa historia. JFK uwielbiał Dallas i tutejsze cipki. Włączył telewizory. Nastawił na trzy różne kanały. Oglądał przedstawienie w trzech inscenizacjach. Chodził między odbiornikami. Poznawał historię. Chudym cieciem był Lee Harvey Oswald. Cieć zastrzelił JFK i Tippita. Tippit pracował w Wydziale Policji Dallas. Tutejsze gliny były bardzo ze sobą zżyte. Moore pewnie go znał. Oswald był za czerwonymi. Oswald kochał Fidela. Oswald pracował w magazynie podręczników. Sprzątnął prezydenta w przerwie na lunch. Policja z Dallas go miała. W tutejszej kwaterze wrzało. Gliny. Pismaki. Fotografowie i cała reszta. Wayne rzucił się na kanapę. Zamknął oczy. Ujrzał Wendella Durfee’ego. Otworzył oczy. Ujrzał Lee Oswalda. Wyłączył dźwięk. Wyciągnął z portfela zdjęcia. Oto jego matka – jeszcze w Peru w Indianie. Rzuciła Wayne’a Seniora. Pod koniec 1947. Wayne Senior ją bił. Nieraz pogruchotał jej kości. Spytała raz Wayne’a, kogo kocha najbardziej. Odpowiedział: „Tatusia”. Uderzyła go w twarz. Płakała. Przepraszała. Ten cios przesądził. Został z Wayne’em Seniorem. Odwiedził matkę – w maju 1954 – wpadł do niej po drodze do wojska. Powiedziała: „Nie bierz udziału w głupich wojnach”. I jeszcze: „Nie ziej nienawiścią jak Wayne Senior”. Zerwał z nią. Zdecydowanie/ permanentnie/ na zawsze. A oto i jego macocha. Wayne Senior puścił kantem mamę Wayne’a. I ruszył w konkury do Strona 17 Janice. I zabrał ze sobą Wayne’a. Wayne miał wtedy trzynaście lat. Wayne był napalony. Wayne ślinił się na widok Janice. Janice Lukens Tedrow sprawiała, że na salonach wrzało. Grała znudzoną żonę. Grała dobrze w golfa. Grała w tenisa. Wayne Senior bał się jej ognia. Patrzyła, jak Wayne dorasta. Jego żar rozpalał żar w niej samej. Zostawiała otwarte drzwi. Lubiła, kiedy patrzył. Wayne Senior to wiedział. I wcale o to nie dbał. No i teraz jego żona. Lynette Sproul Tedrow. Siedząca na jego kolanie. Zakończenie studiów w Brigham Young. On jest oszołomiony. Właśnie zdobył dyplom z chemii – Uniwersytet Brighama Younga, rocznik 1959 – z wyróżnieniem. Rwał się do działania. Wstąpił do Wydziału Policji Las Vegas. Pieprzyć wyróżnienie. Poznał Lynette w Little Rock. Jesienią 1957. W liceum Central High zniesiono segregację. Wsioki z Południa. Kolorowe szczeniaki. Osiemdziesiąta Druga Dywizja Powietrznodesantowa. Włóczą się jacyś biali chłoptasie. Biali chłoptasie wyrywają kanapkę kolorowemu. Lynette daje mu swoją. Chłoptasie atakują. Kapral Wayne Tedrow Jr. odpiera atak. Pokonuje ich. Dźga jednego dupka. Dupek drze się: „Mamusiu!”. Lynette leci na Wayne’a. Ma siedemnaście lat. On dwadzieścia trzy. Skończył jakiś college. Pieprzyli się na polu golfowym. Zmoczyły ich zraszacze. Opowiedział o wszystkim Janice. Ona powiedziała: – Szybko wam poszło z Lynette. I pewnie walka podobała wam się tak samo jak seks. Janice go znała. Janice była jego prywatną wyrocznią. Wayne wyjrzał przez okno. W dole snuły się ekipy telewizyjne. Ich furgonetki parkowały w dwóch rzędach wzdłuż krawężnika. Przeszedł przez apartament. Wyłączył telewizory. Trzej Oswaldowie znikli. Wyciągnął swoje akta. Same kopie: WPLV/ Biuro Szeryfa Dallas. Durfee, Wendell. Mężczyzna/ czarny/ ur. 6.06.1927/ okręg Clark, Nevada. 190 cm/80 kg. „Często gra w kości”. Niezatrzymywany poza Vegas i Dallas. „Jeździ cadillacami”. „Nosi krzykliwe stroje”. Strona 18 „Spłodził trzynaścioro nieślubnych dzieci”. „Stręczy Murzynki, białe, homoseksualistów i meksykańskich transwestytów”. Dwadzieścia dwa aresztowania za stręczycielstwo. Czternaście wyroków. Dziewięć odsiadek za niepłacone alimenty. Pięć przypadków niestawienia się na rozprawę po zwolnieniu za kaucją. Uwagi gliniarzy: Wendell jest bystry/ Wendell jest tępy/ Wendell pociachał gościa w Binion’s. Gość był opłacony. Gość przypieprzył się do Wendella pierwszy. Taka była polityka Rady. Wydział Policji Las Vegas ją egzekwował. „Znane kontakty w okręgu Dallas”: Marvin Duquesne Settle/ czarny mężczyzna/ areszt stanu Teksas. Fenton „Duke” Price/ czarny mężczyzna/ areszt stanu Teksas. Alfonzo John Jefferson/ czarny mężczyzna/ Wilmington Road 4219, Dallas 8, Teksas. „Partner do hazardu Wendella Durfee’ego”. Na zwolnieniu warunkowym z więzienia okręgowego (nr 92.04 w rejestrze stanu Teksas): 14.09.1960–14.09.1965. Zatrudniony: rozlewnia napoju Dr Pepper. Uwaga: „Zobowiązany do spłacania grzywny przez okres zwolnienia warunkowego w każdy trzeci piątek (wypłata w Dr. Pepper) na ręce kuratora okręgowego”. Donnell George Lundy/ czarny mężczyzna/ areszt stanu Teksas. Manuel „Bobo” Herrara/ mężczyzna pochodzenia meksykańskiego/ areszt stanu Tek… Zadzwonił telefon. Wayne chwycił słuchawkę. – Tak? – To ja, synu. Twój nowy serdeczny kumpel. Wayne sięgnął do kabury. – Gdzie jesteś? – Teraz akurat w żadnym szczególnym miejscu. Ale spotkajmy się o ósmej. – Gdzie? – W klubie Carousel. Przyjedź tam i znajdziemy tego palanta. Wayne się rozłączył. I poczuł, że go skręca. Wendell, nie chcę cię zabić… Strona 19 2 Ward J. Littell (Dallas, 22 listopada 1963) Jest limuzyna. Czeka na pasie startowym. Najnowszy model czarnego wozu FBI. Samolot podkołował do auta. Minął stojącego Air Force One. Żołnierze piechoty morskiej pełnili wartę w szeregach po obu stronach wyjścia. Pilot wyłączył silnik. Samolot zarzucił ogonem. Ze stukotem opadły schodki. Littell wysiadł. Uszy mu się odetkały. Skurcze w nogach ustąpiły. Działali błyskawicznie. Poprzestawiali dla niego plan lotów. Wsadzili go w mało luksusową awionetkę dla dwóch osób. Zadzwonił do niego pan Hoover – DC do LA. Powiedział: „Zastrzelono prezydenta. Chcę, żeby pan tam poleciał i monitorował śledztwo”. Zamach nastąpił o 12.30. Teraz była 16.10. Pan Hoover zadzwonił o 12.40. Pan Hoover otrzymał wiadomość i zadzwonił natychmiast. Littell podbiegł. Kierowca limuzyny otworzył drzwi. Miękka tylna kanapa. Przyciemniane szyby. Lotnisko Love Field widoczne w odcieniach szarości. Niewyraźne sylwetki ludzi. Bagażowi. Dziennikarze i czarterowe samoloty. Kierowca ruszył. Littell spostrzegł pudełko na kanapie. Otworzył. Opróżnił. Odznaka agenta specjalnego – sztuk jedna. Legitymacja FBI ze zdjęciem – sztuk jedna. Standardowa trzydziestka ósemka w kaburze – sztuk jedna. Jego stare zdjęcie. Jego stara broń. Zdał ją w sześćdziesiątym. Pan Hoover go wtedy wyeliminował. Miał teraz swoje narzędzia – nowe i stare – i gładko wrócił na dawne stanowisko. Pan Hoover przechował rzeczone narzędzia. W Dallas. Pan Hoover przewidział zamach. Znał lokalizację. Przeczuwał ramy czasowe. Był biernie współwinny. Wyczuwał zaangażowanie Littella. Wyczuwał potrzebę Littella, by sprawę Strona 20 wyciszyć. Littell wyjrzał przez okno. Ciemne szyby zniekształcały widok jak krzywe lustra odbicia. Chmury implodowały. Budynki się chwiały. Ludzie pulsowali. Przywiózł ze sobą radio. Słuchał podczas lotu. Znał podstawowe fakty: Zatrzymany jeden podejrzany – jakiś pajac – urobiony lewicowiec. Guy Banister go podstawił. Pajac zabił gliniarza. Jednego z dwóch podstawionych, by zabić jego. Etap numer dwa się nie powiódł. Drugi gliniarz spieprzył zadanie. Littell przypiął kaburę. Littell przyglądał się swej legitymacji. Gliniarz/prawnik wtedy. Prawnik mafii teraz. Od Hoovera-wroga do Hoovera-sojusznika. Jednoosobowa firma prawnicza z trzema klientami: Howard Hughes/ Jimmy Hoffa/ Carlos Marcello. Zadzwonił do Carlosa. O dziesiątej rano czasu LA. Carlos był szczęśliwy. Bo wygrał sprawę o unieważnienie nakazu deportacji wydanego przez Bobby’ego K. Bobby procesował się z Carlosem w Nowym Orleanie. Carlos miał Nowy Orlean w kieszeni. Carlos był tam nietykalny dla ławy przysięgłych. Klan Kennedych i ta ich nieposkromiona pycha… Ława przysięgłych uniewinnia Carlosa. Bobby się wścieka. Jack ginie godzinę później. Wymarłe ulice. Migające okna budynków. Tysiące włączonych telewizorów. To był jego show. To on sporządził plan. Pete Bondurant mu pomógł. Carlos wszystko zatwierdził i podstawił ekipę Guya Banistera. Guy udoskonalił jego plan. Guy go zmienił. Guy wszystko spieprzył. Pete też był w Dallas. Pete się ożenił. Pete był w hotelu Adolphus. Guy B. też tu był. Guy B. był gdzieś w pobliżu. Littell liczył okna. Wszystkie zniekształcone przez ciemne szyby. Smugi i zygzaki. Jego myśli się rozbiegały. A potem się zbiegły: Pogadać z Pete’em. Zabić Oswalda. Postarać się, by śledztwo wskazało na sprawstwo samotnego strzelca. Limuzyna wjechała do centrum Dallas. Littell przypiął odznakę. Oto i Dealey Plaza. Niedaleko jest budynek Wydziału Policji. Rozejrzeć się za: magazynem podręczników/ szyldem Hertza/ greckimi kolumnami. Są…