Stare Krolestwo 01_ Sabriel - NIX GARTH

Szczegóły
Tytuł Stare Krolestwo 01_ Sabriel - NIX GARTH
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Stare Krolestwo 01_ Sabriel - NIX GARTH PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Stare Krolestwo 01_ Sabriel - NIX GARTH PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Stare Krolestwo 01_ Sabriel - NIX GARTH - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GARTH NIX Stare Krolestwo 01: Sabriel tlumaczyla Ewa Elzbieta Nowakowska prolog Dzialo sie to nieco ponad trzy mile od Muru, co jednak w zupelnosci wystarczalo. Widac bylo, ze po drugiej stronie, w Ancelstierre, swieci poludniowe slonce, a na horyzoncie nie ma ani jednej chmurki. Tutaj slonce krylo sie juz za chmury, ktore zasnuly niebo i wlasnie zaczal padac miarowy deszcz, ktory nadciagnal szybciej, niz dalo sie rozbic namioty. Akuszerka, wzruszajac ramionami, podciagnela sobie plaszcz pod szyje i ponownie pochylila sie nad kobieta. Na zwrocona w gore twarz rodzacej kapaly krople deszczu. Oddech akuszerki unosil sie biala chmurka, z ust kobiety jednak nie wydobywala sie juz para. Akuszerka westchnela i z wolna sie wyprostowala, a ruch ten byl na tyle wymowny, ze patrzacy zrozumieli wszystko. Kobieta, ktora slaniajac sie, trafila do ich obozowiska w lesie, umarla. Pozostawala przy zyciu tak dlugo, jak dlugo bylo to konieczne, by przekazac je dziecku. Przy martwej kobiecie lezalo male zalosne zawiniatko, ale gdy akuszerka uniosla je w gore, zadygotalo i zastyglo w bezruchu. -Dziecko tez? - spytal jeden z przygladajacych sie, mezczyzna ze znakiem Kodeksu na czole, swiezo wyrysowanym popiolem drzewnym. - Nie bedzie wiec trzeba chrztu. Jego reka powedrowala w gore, by zetrzec znak z czola, lecz wtem zatrzymala sie, chwycila ja bowiem mocno czyjas blada, biala dlon i mocno sciagnela w dol jednym predkim ruchem. -Spokoj! - zabrzmial opanowany glos. - Nie zycze wam niczego zlego. Biala dlon zwolnila uscisk i mowca stanal w kregu ogniska. Inni obserwowali go nieprzychylnie, a dlonie, ktore na wpol naszkicowaly znaki Kodeksu lub spoczely na kuszach i rekojesciach, nie rozluznialy sie. -Zwa mnie Abhorsen - powiedzial, a na dzwiek jego slow tlum zafalowal, jakby ktos wrzucil ogromny masywny kamien w stojacy zbiornik wody. - A dzis wieczor odbedzie sie chrzest. Mag Kodeksu spuscil wzrok na zawiniatko, ktore trzymala akuszerka i rzekl: -Dziecko nie zyje, Abhorsenie. Jestesmy wedrowcami, cale zycie spedzamy bez dachu nad glowa, a bywa ono ciezkie. Znamy smierc, panie. -Nie tak jak ja - odparl Abhorsen, a jego blada jak papier twarz zmarszczyla sie w usmiechu i ukazaly sie rownie biale zeby. - Mowie wam, dziecko jeszcze nie umarlo. Mezczyzna usilowal spojrzec Abhorsenowi w oczy, ale zawahal sie i popatrzyl na swych towarzyszy. Zaden z nich sie nie poruszyl, ani nie dal jakiegos znaku, az ktoras kobieta powiedziala: -Wiec dobrze. To przeciez nietrudne. Nadaj dziecku znak, Arrenilu. Rozbijemy nowy oboz przy Brodzie Leovi. Dolaczysz do nas, kiedy skonczysz. Mag Kodeksu pochylil glowe na znak zgody, a wowczas pozostali rozproszyli sie, by spakowac rzeczy z na wpol rozbitego obozowiska. Czynili to powoli, gdyz niechetnie ruszali dalej, jednak obawa przed pozostaniem w poblizu Abhorsena okazala sie silniejsza, poniewaz jego imie wiazalo sie z tajemnicami i niewyslowionym strachem. Kiedy akuszerka miala juz polozyc dziecko i odejsc, Abhorsen odezwal sie: -Poczekaj, bedziesz potrzebna. Kobieta spojrzala na dziecko i zauwazyla, ze jest to dziewczynka. Gdyby nie jej bezruch, mozna by sadzic, ze spi. Akuszerka slyszala wczesniej o Abhorsenie, a jesli dziewczynka moglaby przezyc... Podniosla znow dziecko i z najwieksza ostroznoscia wreczyla je Magowi Kodeksu. -Jezeli Kodeks by nie... - zaczal mezczyzna, lecz Abhorsen wzniosl przerazliwie biala dlon i przerwal mu: -Zobaczmy, jaka jest wola Kodeksu. Mezczyzna znowu popatrzyl na dziecko i westchnal. Nastepnie wyjal z sakiewki niewielka buteleczke i podniosl ja wysoko, intonujac formule rozpoczynajaca Kodeks: wymieniala ona wszelkie rzeczy, ktore obecnie zyja lub wzrastaja, oraz takie, ktore niegdys zyly albo beda zyly na nowo, a takze nazywala wiezy laczace je w calosc. Kiedy przemawial, do wnetrza buteleczki wniknelo swiatlo, pulsujac w rytm recytowanej formuly. Wtedy zamilkl. Dotknal buteleczka ziemi, potem znaku z popiolu drzewnego, nakreslonego na swym czole, a na koncu odwrocil ja denkiem do gory ponad dzieckiem. Gdy rozsiewajaca blask ciecz rozprysla sie na glowce dziecka, otaczajace ich lasy oswietlila potezna blyskawica, i kaplan zawolal: -Moca Kodeksu, ktory wiaze wszelkie rzeczy, nadajemy ci imie... Zwykle w tym momencie rodzice dziecka wymawiali imie. Teraz odezwal sie jedynie Abhorsen: -Sabriel. Kiedy wymowil to slowo, popiol drzewny znikl z czola kaplana i powoli nabieral ksztaltu na czole dziecka. Kodeks przyjal chrzest. -Ale... ale ona nie zyje! - wykrzyknal Mag Kodeksu, dotykajac ostroznie swego czola, by upewnic sie, czy popiol naprawde znikl. Nie uzyskal jednak odpowiedzi, akuszerka wpatrywala sie bowiem w Abhorsena, ten zas nie patrzyl na nic. W jego oczach odbijaly sie tanczace plomienie, lecz on ich nie widzial. Z jego ciala zaczela sie z wolna unosic lodowata mgielka, ogarniajac maga i akuszerke, ktorzy czmychneli na druga strone ogniska - chcieli uciec, lecz nie mieli odwagi. Slyszal placz dziecka, a to dobry znak. Jesli Sabriel trafilaby za Pierwsza Brame, nie zdolalby jej odzyskac bez bardziej skrupulatnych przygotowan i bez nastepujacego po nich oslabienia ducha niemowlecia. Prad byl wartki, lecz on znal to odgalezienie rzeki, brnal wiec, mijajac rozlewiska i wiry, ktore czyhaly, by go wciagnac. Czul juz, jak przysysaja sie do jego ducha, jednak swej silnej woli zawdzieczal, ze udalo sie im tylko dotknac powierzchni, nie docierajac do samej istoty. Zatrzymal sie i nasluchiwal, a gdy dobiegl go cichnacy placz, rzucil sie naprzod. Moze Sabriel dotarla juz do Bramy i wlasnie miala ja przekroczyc? Pierwsza Brama zdawala sie byc utkana z mgly, a przez jej ciemny otwor wlewala sie rzeka do panujacej za nia ciszy. Abhorsen pomknal w strone Bramy i zatrzymal sie przy niej. Dziecko jeszcze przez nia nie przeszlo, lecz tylko dlatego, ze cos je schwytalo i unioslo w gore. Z czarnych wod wylanial sie jakis stojacy tam cien, ciemniejszy niz Brama. Byl wyzszy od Abhorsena o jakies kilka stop, tam zas, gdzie nalezalo sie spodziewac oczu, plonely blade, bledne ogniki. Roztaczal wokol siebie odrazajacy cieply odor padliny, ktory lagodzil przenikliwe zimno rzeki. Abhorsen zblizal sie do niego powoli, wpatrzony w Sabriel, ktora cien trzymal niedbale w zgieciu widmowej reki. Niemowle spalo niespokojnym snem i wiercilo sie, szukajac piersi matki, lecz stworzenie odsuwalo je od siebie, tak jakby dziecko parzylo lub bylo pokryte zraca substancja. Z pasa przewieszonego przez piers Abhorsen wyciagnal powoli maly srebrny dzwoneczek i uniosl dlon w gore, by zadzwonic. Jednak mglista postac uniosla dziewczynke i przemowila syczacym, gadzim glosem: -Duch z twego ducha, Abhorsenie. Nie rzucisz na mnie czaru, dopoki trzymam ja w objeciach. I byc moze zabiore ja za Brame, gdzie udala sie juz jej matka. Abhorsen zmarszczyl brwi, przyznajac mu racje, i odlozyl dzwonek na miejsce. -Przybrales nowy ksztalt, Kerrigorze. Teraz znajdujesz sie po tej stronie Pierwszej Bramy. Kto sie okazal na tyle glupi, by cie wspomoc? Kerrigor usmiechnal sie szeroko i Abhorsen katem oka dostrzegl ognie, plonace w glebokich czelusciach jego ust. -Zwyczajne przywolanie - rzekl chrapliwie - ale niezbyt wprawne. Ten, kto mnie wezwal, nie zdawal sobie sprawy, co lezy w samej naturze wymiany. Niestety, jego zycie nie wystarczylo mi, zeby przedostac sie za ostatnie wrota. Za to teraz ty nadszedles mi z pomoca. -Ja, ktory spetalem cie za Siodma Brama? -Tak - wyszeptal Kerrigor. - Jak widze, nie opuszcza cie ironia. Jesli jednak pragniesz dziecka... Uczynil gest, jakby mial wrzucic niemowle do strumienia. Tym gwaltownym szarpnieciem zbudzil dziewczynke, ktora natychmiast zaczela plakac i wyciagnela malenkie raczki, chwytajac, jak faldy szaty, widmowa substancje, z ktorej skladal sie Kerrigor. Ten krzyknal, probujac ja od siebie oderwac, poniewaz jednak nie chciala puscic, musial wiec uzyc sily i rzucil ja. Gdy znalazla sie w wodzie, zanoszac sie od placzu, momentalnie porwal ja prad rzeki, lecz Abhorsen skoczyl do przodu, wyrywajac ja zarowno wodzie, jak i zachlannym dloniom Kerrigora. Robiac krok w tyl, wyciagnal jedna reka srebrny dzwonek i potrzasnal nim, az wydal podwojny dzwiek. Byl on przedziwnie przytlumiony, lecz prawdziwy i w powietrzu zabrzmialo czyste dzwonienie, swieze, przenikliwe, zywe. Slyszac je, Kerrigor wzdrygnal sie i wycofal w ciemnosc, ktora stanowila Brama. -Wkrotce jakis glupiec znowu mnie przywola, a wtedy... - wykrzyknal, kiedy rzeka wciagala go pod powierzchnie. Wody zawirowaly i zabulgotaly, po czym uspokoily sie, wracajac do normalnego biegu. Abhorsen wpatrywal sie jakis czas w Brame, potem westchnal i mocujac z powrotem dzwonek do swego pasa, popatrzyl na dziewczynke. Odwzajemnila jego uwazne spojrzenie, spogladajac ciemnymi oczami, podobnymi do jego. Jej skora zdazyla juz poblednac. Abhorsen polozyl nerwowo dlon na znamieniu na czole dziewczynki i poczul, jak tli sie w niej duch. Znak Kodeksu pozwolil utrzymac ja przy zyciu, podczas gdy wody rzeki wlasciwie powinny ja byly tego zycia pozbawic. To plonacy duch jej zycia tak parzyl Kerrigora. Usmiechnela sie do niego i zakwilila, a Abhorsen poczul, jak kaciki ust drgaja mu w usmiechu. Obrocil sie i nadal usmiechajac sie, zaczal dluga powrotna przeprawe pod prad rzeki, do Bramy, ktora pozwoli im obojgu znowu zamieszkac w zywym ciele. Zanim Abhorsen otworzyl oczy, niemowle jeszcze kwililo, a akuszerka juz podbiegla, omijajac gasnace ognisko, by wziac dziecko w objecia. Pod stopami trzeszczal mroz, a z nosa Abhorsena zwisaly sople. Starl je rekawem i pochylil sie nad mala, tak jak kazdy troskliwy ojciec nad wlasnym dzieckiem. -Co z malenstwem? - zapytal, a akuszerka gapila sie na niego z niedowierzaniem, bo dziecko, ktore wydawalo sie umarle, bylo teraz zywe i halasliwe, ale rownoczesnie smiertelnie blade, tak jak on sam. -Jak slyszysz, panie - odparla - ma sie swietnie. Moze jest jej nieco zimno... Wskazal gestem dogasajace ognisko i wypowiedzial jakies slowo, a plomien zahuczal od nowa, natychmiast stapiajac szron, az zasyczaly krople, zmieniajac sie w pare. -To wystarczy do rana - rzekl Abhorsen. - Wtedy zabiore ja do swego domu. Bede tam potrzebowac opiekunki. Przyjdziesz? Akuszerka zawahala sie i poprosila wzrokiem o pomoc Maga Kodeksu, ktory dalej tkwil na swym miejscu po drugiej stronie ogniska. Kiedy odwrocil wzrok, spojrzala ponownie na mala dziewczynke, ktora wrzeszczala wnieboglosy w jej ramionach. -Jestes... Ty jestes... - szepnela akuszerka. -Nekromanta? - dokonczyl Abhorsen. - Tylko w pewnym sensie. Kochalem kobiete, ktora tu lezy. Zylaby nadal, gdyby pokochala kogos innego. Ale tak sie nie stalo. Sabriel to nasze dziecko. Nie zauwazylas podobienstwa? Akuszerka patrzyla, jak ojciec pochyla sie i zabiera od niej Sabriel, kolyszac ja na swej piersi. Niemowle ucichlo i w przeciagu zaledwie paru minut usnelo. -Dobrze - rzekla akuszerka. - Pojde z wami i zaopiekuje sie Sabriel. Musze jednak znalezc mamke. -I, jak mniemam, jeszcze wiele innych rzeczy - zamyslil sie Abhorsen. - Ale moj dom nie jest najlepszym miejscem dla... Mag Kodeksu odchrzaknal i przysunal sie do ogniska. -Jezeli szukasz kogos, kto zna sie troche na Kodeksie - odezwal sie z ociaganiem - to pozostaje do twych uslug, panie, mimo ze z ciezkim sercem zostawilbym mych wspoltowarzyszy wedrowki, widzialem bowiem, jak Kodeks dziala poprzez ciebie. -Moze nie bedziesz musial tego czynic - odparl Abhorsen, usmiechajac sie do mysli, ktora nagle przemknela mu przez glowe. - Zastanawiam sie, czy wasz przywodca mialby cos przeciwko temu, gdyby do jego grupy dolaczyly jeszcze dwie osoby. Ze wzgledu na prace musze wedrowac i nie ma takiego miejsca w Krolestwie, w ktorym nie zostawilbym sladu swych stop. -Twoja prace? - zapytal mezczyzna, drzac lekko, choc juz wcale nie bylo zimno. -Tak - odpowiedzial Abhorsen. - Jestem nekromanta, ale nie zwyczajnym. Podczas gdy inni wskrzeszaja umarlych, ja sprawiam, ze udaja sie ponownie na spoczynek. A na tych, ktorzy nie chca spoczac, nakladam wiezy lub probuje to robic. Jestem Abhorsen... Spojrzal znow na dziecko i dodal niemal z nuta zdziwienia w glosie: -...ojciec Sabriel. rozdzial pierwszy Krolik zostal przejechany przez samochod kilka minut wczesniej. Jego rozowe oczka zaszklily sie, a krew powalala biale futerko, nienaturalnie czyste, bo wlasnie uciekl z kapieli. Jeszcze pachnial leciutko woda lawendowa. Nad krolikiem stala wysoka, zadziwiajaco blada dziewczyna. Jej kruczoczarne wlosy, modnie przystrzyzone na pazia, spadaly jej troche na czolo. Nie miala makijazu ani bizuterii, z wyjatkiem emaliowanej tarczy szkolnej, przypietej do przepisowego granatowego mundurka. To, w polaczeniu z dluga spodnica, ponczochami i sznurowanymi bucikami, pozwalalo rozpoznac w niej uczennice. Na plakietce pod tarcza widnial napis "Sabriel", a rzymska liczba "VI" i pozlacana korona oznaczaly, ze jest w szostej klasie oraz ze jako starsza uczennica opiekuje sie mlodszymi. Krolik bez watpienia nie zyl. Sabriel podniosla wzrok i spojrzala na ceglany podjazd, ktory skrecal od szosy i prowadzil do imponujacej podwojnej bramy z kutego zelaza. Umieszczony nad brama napis z pozlacanych, nasladujacych gotyckie, liter informowal, ze jest to wejscie do Wyverley College. Mniejszymi literami dodano, ze szkole "Zalozono w 1652 roku dla mlodych dam z wyzszych sfer". Na zamknieta brame pospiesznie wdrapywala sie jakas drobna postac, zwinnie unikajac szpikulcow, ktore mialy to uniemozliwic. Opuscila sie w dol i zaczela biec. W powietrzu fruwaly jej warkoczyki, a buciki stukaly o cegly. Biegla z pochylona glowa, byle szybciej, a gdy dobiegla do Sabriel stojacej nad martwym krolikiem, zawolala: -Kroliczku! Slyszac jej przerazliwy krzyk, Sabriel az sie wzdrygnela. Po chwili wahania przykucnela przy zwierzatku i siegnela blada dlonia, by dotknac lebka miedzy dlugimi uszami. Przymknela oczy, a jej twarz zastygla, jakby nagle zmienila sie w kamien. Z lekko rozchylonych warg wydobyl sie ledwo slyszalny gwizd, niby wiejacego z bardzo daleka wiatru. Na koniuszkach palcow pojawil sie szron, bielac takze asfalt pod jej kolanami i stopami. Dziewczynka ujrzala, jak Sabriel znienacka zachwiala sie nad krolikiem i omal nie przewrocila na jezdnie, ale w ostatniej chwili wyciagnela reke i opanowala sie. Wkrotce zlapala rownowage i musiala nawet przytrzymac oburacz zwierzatko, ktore na powrot stalo sie ruchliwe i niesforne. Jego oczka blyszczaly, zdradzajac, ze jest skory do ucieczki, tak samo jak wowczas, gdy czmychnal z kapieli. -Kroliczku! - zapiszczala znowu mlodsza dziewczynka. Sabriel wstala, trzymajac krolika za kark. - Ach, dziekuje, Sabriel! Kiedy uslyszalam, jak samochod wpada w poslizg, to pomyslalam... Glos uwiazl jej w gardle, kiedy wziela od Sabriel zwierzatko, a krew zaplamila jej wyciagniete rece. -Nic mu nie bedzie, Jacinth - powiedziala z pewnym znuzeniem Sabriel. - Zwykle zadrapanie. Juz sie zagoilo. Jacinth dokladnie obejrzala kroliczka, a potem przeniosla wzrok na Sabriel. W jej oczach pojawil sie obezwladniajacy strach. -Pod krwia nic nie ma - powiedziala, zacinajac sie. - Co ty zro... -Nic - rzucila krotko Sabriel. - Lepiej mi powiedz, co ty robisz w niedozwolonym miejscu. -Gonilam kroliczka - odpowiedziala Jacinth, a jej oczy rozjasnily sie. Zycie wracalo na swe normalne tory. - Bo... -Zadnych wykretow - powiedziala surowo Sabriel. - Pamietasz, co mowila pani Umbrade na apelu w poniedzialek? -To nie wykret - upierala sie Jacinth. - To powod. -W takim razie wytlumacz to pani Umbrade. -Och, Sabriel! Przeciez bys nie mogla! Wiesz, ze tylko bieglam za kroliczkiem. Nigdy bym nie wyszla na zewnatrz, gdyby nie... Sabriel podniosla rece w udawanym gescie obrony i wskazala na brame. -Jesli w ciagu trzech minut znajdziesz sie tam z powrotem, umawiamy sie, ze cie tu nie widzialam. Tym razem otworz brame. Nie bedzie zamknieta na klucz, zanim sama nie wejde do srodka. Jacinth usmiechnela sie, cala rozpromieniona, obrocila na piecie i pedem puscila sie po podjezdzie, przyciskajac do szyi kroliczka. Sabriel odprowadzila ja wzrokiem do bramy. Wtedy pozwolila, by jej cialem wstrzasnely dreszcze, az zgiela sie wpol, drzac z zimna. Chwila slabosci i zlamala obietnice dana ojcu. To tylko krolik, a Jacinth tak go kocha - ale do czego to moze doprowadzic? Nie ma zbyt wielkiej roznicy miedzy przywroceniem do zycia krolika a przywrocenia do zycia czlowieka. Co gorsza, bylo to takie latwe. Zdolala zlapac ducha zwierzecia, ktory dotarl do zrodla rzeki, i zawrocila go, poslugujac sie zaledwie jednym gestem mocy. Kiedy wkraczali juz ze smierci do zycia, opatrzyla cialo krolika paroma znakami Kodeksu. Nawet nie potrzebowala dzwonkow ani innych rekwizytow nekromanty. Tylko gwizdniecie i sile woli. Smierc i to, co po niej nastepuje, nie stanowily dla Sabriel wielkiej tajemnicy. Choc miala o to zal. Byl to jej ostatni semestr nauki w Wyverley - a dokladniej ostatnie trzy tygodnie. Zostala juz absolwentka, zajela pierwsze miejsce w szkole z angielskiego, muzyki, trzecie z matematyki, siodme z nauk scislych, drugie ze sztuk walki i czwarte z etykiety. Odnosila tez blyskawiczne sukcesy w magii, ale tego nie uwzgledniono na swiadectwie. Magia dzialala jedynie na tych obszarach Ancestierre, ktore znajdowaly sie blisko Muru wyznaczajacego granice ze Starym Krolestwem. W dalszych regionach uwazano ja za cos niestosownego (o ile w ogole tam istniala), a przyzwoici obywatele nawet o niej nie wspominali. Wyverley College lezal tylko czterdziesci mil od Muru i cieszyl sie powszechnym szacunkiem. Nauczano tu takze magii, lecz jej tajniki mogly zglebic tylko te dziewczeta, ktore uzyskaly specjalne zezwolenie od rodzicow. Wlasnie z tego wzgledu ojciec Sabriel wybral to miejsce, gdy zjawil sie tu ze Starego Krolestwa wraz z piecioletnia coreczka, by szukac szkoly z internatem. Zaplacil z gory za pierwszy rok srebrnymi denarami ze Starego Krolestwa. Odwiedzal pozniej dziewczynke dwa razy do roku, podczas przesilenia letniego i zimowego, zatrzymujac sie na pare dni i przywozac ze soba wiecej srebra. Nic dziwnego, ze dyrektorka przepadala za Sabriel, ktora w odroznieniu od wiekszosci uczennic nigdy nie wydawala sie zmartwiona rzadkimi odwiedzinami ojca. Pewnego razu pani Umbrade spytala Sabriel, czy jej to nie przeszkadza. Zaniepokoila ja odpowiedz uczennicy, ktora wyjasnila, ze widuje ojca o wiele czesciej, niz w czasie jego rzeczywistych wizyt. Pani Umbrade nie prowadzila zajec z magii i nie chciala nic o tym wiedziec, wystarczalo jej, ze niektorzy rodzice placili slono za wprowadzenie ich corek w podstawowe tajniki czarow i czarno ksiestwa. Pani Umbrade na pewno nie miala ochoty poznac szczegolow nieoficjalnych spotkan Sabriel z ojcem, za to ona zawsze czekala na nie z utesknieniem. Obserwowala ksiezyc, sledzac jego zmiany w oprawnym w skore almanachu: podawal fazy ksiezyca w obu Krolestwach i udzielal pozytecznych informacji o porach roku, przyplywach i innych ulotnych zjawiskach, ktore nigdy nie pokrywaly sie po obu stronach Muru. Abhorsen pojawial sie w postaci zjawy, ktora nawiedzala ja, gdy ksiezyc byl w nowiu. W takie noce Sabriel zwykle zamykala sie na klucz w swym gabinecie (ten przywilej nalezal sie uczennicom szostej klasy - przedtem musiala wslizgiwac sie do biblioteki), stawiala wode na ogniu, pila herbate i czytala ksiazke, az wzmagal sie charakterystyczny wiatr, ktory gasil ogien, wylaczal swiatlo elektryczne i stukal okiennicami. Wszystkie te przygotowania wydawaly sie niezbedne, zeby w wolnym fotelu zasiadla fosforyzujaca zjawa ojca. Owego listopada Sabriel wyjatkowo sie cieszyla na jego odwiedziny. Mialy byc juz ostatnie, poniewaz konczyla szkole i zamierzala omowic plany na przyszlosc. Pani Umbrade chciala, by poszla na uniwersytet, to jednak oznaczalo, ze musialaby sie przeniesc jeszcze dalej od Starego Krolestwa. Jej magia stracilaby moc, a ojcowskie wizyty ograniczylyby sie do rzeczywistych odwiedzin, ktore byc moze stalyby sie rzadsze. Z drugiej strony studia uniwersyteckie oznaczalyby pielegnowanie przyjazni z osobami, ktore znala prawie cale swoje zycie, z dziewczetami, ktore razem z nia zaczynaly nauke, kiedy mialy piec lat. Laczyloby sie to rowniez z bogatszymi kontaktami towarzyskimi, szczegolnie z mlodymi mezczyznami, ktorych brak doskwieral w okolicach Wyverley College. A utrate umiejetnosci magicznych oslodziloby jej rozluznienie zazylych zwiazkow ze smiercia i zmarlymi... Sabriel czekala, rozmyslajac o tym wszystkim. W rece trzymala ksiazke, a do polowy oprozniona filizanka z herbata chwiala sie niebezpiecznie na poreczy krzesla. Dochodzila polnoc, a Abhorsen sie nie zjawial. Sabriel dwukrotnie sprawdzila dane w almanachu, a nawet otworzyla okiennice, by przez szybe obserwowac niebo. Bez watpienia byl now, lecz ani sladu ojca. Zdarzylo sie to po raz pierwszy i dziewczyna nagle poczula sie nieswojo. Rzadko zastanawiala sie nad tym, jak wyglada zycie w Starym Krolestwie, ale teraz przypomnialy sie jej opowiesci i zatarte wspomnienia z okresu, kiedy mieszkala tam z Wedrowcami. Abhorsen byl poteznym czarnoksieznikiem, lecz nawet wtedy... -Sabriel! Sabriel! Z rozmyslan wyrwal ja piskliwy glos, ktoremu towarzyszylo gwaltowne pukanie i szarpanie za galke u drzwi. Westchnela, zmusila sie, by wstac z krzesla, zlapala filizanke i otworzyla. Za drzwiami stala mlodsza dziewczynka o zbielalej ze strachu twarzy, ktora drzacymi rekami przekrecala z boku na bok swoj nocny czepek. -Olwyn! - krzyknela Sabriel. - Co sie dzieje? Sussen znowu zle sie czuje? -Nie - wyszlochala dziewczynka. - Slyszalam jakies odglosy za drzwiami Wiezy i myslalam, ze to Rebeka i Ila urzadzily sobie nocna uczte beze mnie, wiec zajrzalam... -Co takiego? - zawolala Sabriel, nie na zarty przestraszona. Nikt nie otwieral zewnetrznych drzwi w srodku nocy, do Starego Krolestwa bylo przeciez tak niedaleko. -Przepraszam - zalkala Olwyn. - Nie chcialam. Nie wiem, dlaczego to zrobilam. To nie byla ani Rebeka, ani Ila, tylko jakas ciemna postac, ktora probowala wedrzec sie do srodka. Zatrzasnelam drzwi... Sabriel rzucila filizanke i odepchnela Olwyn. Byla juz w polowie korytarza i dopiero wtedy uslyszala halas rozbijanej filizanki i glosne sapniecie Olwyn, przerazonej tak nonszalanckim traktowaniem dobrej porcelany. Zignorowala to i puscila sie biegiem w strone otwartych drzwi zachodniej sypialni, uderzajac po drodze dlonmi w kontakty. Kiedy juz tam dotarla, z wnetrza dobiegly ja krzyki, ktore zamienily sie w rozhisteryzowany chor. Przebywalo tam czterdziesci dziewczynek, glownie z pierwszej klasy, wszystkie mialy mniej niz jedenascie lat. Sabriel wziela gleboki oddech i stanela w drzwiach, zaginajac palce tak, by rzucic czar. Nawet zanim spojrzala, poczula obecnosc smierci. Sypialnia byla bardzo dluga i waska, miala niski strop i male okna. Po obu stronach ciagnely sie lozka i szafki. Na koncu znajdowaly sie drzwi prowadzace do schodow Wiezy Zachodniej. Choc nalezalo je zamykac i od zewnatrz, i od wewnatrz, zamki rzadko mogly stawic opor mocom Starego Krolestwa. Drzwi byly otwarte. Stala w nich postac tak czarna, jak gdyby ktos wycial ludzka sylwetke z samej nocy, starannie wybierajac przestrzen bez gwiazd. Nie miala rysow twarzy, ale glowa obracala sie z boku na bok, czegos poszukujac, jakby posiadane przez te istote zmysly - jakiekolwiek one byly - dzialaly w ograniczonym zakresie. Co dziwne, w czteropalczastej dloni trzymala calkiem zwykly worek z wytartego materialu, ktory kontrastowal z jej nierealnym cialem. Dlonie Sabriel poruszyly sie w zawilym gescie, kreslac znaki Kodeksu, ktore przywolywaly sen, spokoj i odpoczynek. Wskazala nimi zamaszyscie obie strony sypialni i wyrysowala jeden z nadrzednych symboli, ktory laczyl wszystkie razem. Dziewczynki natychmiast przestaly krzyczec i niespiesznie wrocily do lozek. Glowa przybysza przestala sie poruszac i Sabriel pojela, ze zwrocil uwage wlasnie na jej osobe. Przemieszczal sie z wolna po pokoju, podnoszac niezgrabnie jedna noge i przesuwajac ja nieco w przod. Odpoczywal chwile, a nastepnie stawial druga, odrobine dalej niz pierwsza. Toczyl sie jak kloc, a po sali rozchodzil sie niesamowity odglos szurania po cienkim dywanie. Kiedy kolejno mijal lozka, palace sie nad nimi lampki elektryczne mrugaly i gasly. Sabriel opuscila rece wzdluz ciala i wbila wzrok w srodek tulowia postaci, wyczuwajac materie, z ktorej zostala stworzona. Dziewczyna przyszla tu bez swych rekwizytow i narzedzi, lecz zawahala sie tylko przez chwile, po czym przemknela przez granice ze Smiercia, nie odrywajac oczu od nieproszonego goscia. Wokol jej nog plynela rzeka, jak zwykle zimna. Nad zupelnie plaskim horyzontem unosilo sie nadal szarawe i nie dajace ciepla swiatlo. Z oddali dobiegal huk Pierwszej Bramy. Teraz wyraznie widziala, jak przybysz wyglada naprawde, bez spowijajacej go aury smierci, ktora towarzyszyla mu w swiecie zywych. Byl to tubylec ze Starego Krolestwa, czlekoksztaltny, choc przypominal raczej malpe. Z cala pewnoscia nie grzeszyl tez nadmiarem inteligencji. Krylo sie w tym jednak cos wiecej, i Sabriel poczula, jak przejmuje ja lek na widok czarnej nici, ktora wychodzila z plecow istoty i biegla do rzeki. Gdzies za Pierwsza Brama, lub nawet dalej, ta pepowina spoczywala w dloniach Wtajemniczonego. Dopoki ta nic istnieje, stworzenie bedzie w pelni podlegac swemu panu, ktory moze w dowolny sposob posluzyc sie jego zmyslami i duchem. Cos szarpnelo cialem Sabriel, wiec chociaz niechetnie, wrocila wszystkimi zmyslami do swiata zywych. Przez jej skostniale cialo przeplynela fala ciepla i poczula, jak narasta w niej uczucie mdlosci. -Co to jest? - odezwal sie spokojny glos tuz przy jej uchu. Stary glos, zabarwiony moca Magii Kodeksu, nalezal do panny Greenwood, Magistrix Magii. -To Zmarly sluga, duch - odparla Sabriel, znowu kierujac uwage na postac. Doszla ona juz do polowy sypialni, calkowicie skupiona na posuwaniu nogi za noga. - Nie ma wolnej woli. Ktos przyslal go z powrotem do swiata zywych i kontroluje zza Pierwszej Bramy. -Dlaczego tu jest? - spytala Magistrix. W jej glosie brzmialo opanowanie, lecz Sabriel czula, ze wzbieraja w nim znaki Kodeksu, ktore formowaly sie na jezyku - symbole rozpetujace blyskawice i plomienie, niszczycielskie moce ziemi. -Wyglada na to, ze nie ma zlych zamiarow, nie probowal tez nikomu zrobic krzywdy... - odparla wolno Sabriel, a jej umysl rozwazal rozne mozliwosci. Przywykla do objasniania pannie Greenwood czysto nekromanckich aspektow magii. Magistrix uczyla ja Magii Kodeksu, lecz nekromancja zdecydowanie nie wchodzila w zakres szkolnego programu. Sabriel nauczyla sie o niej o wiele wiecej, niz pragnela, od ojca... i od samych Zmarlych. - Prosze przez chwile nic nie robic. Sprobuje z nim porozmawiac. Znow poznala szczypiace zimno, gdyz u jej stop trysnela rzeka, czyhajac, by ja wciagnac i porwac ze soba. Sabriel wytezyla sile woli, az zimno stalo sie lekkim niegroznym odczuciem, wartki nurt zas zmienil sie w przyjemne wibracje wokol stop. Stworzenie bylo teraz blisko, jak w swiecie zywych. Sabriel wyciagnela obie dlonie i klasnela. Przeszywajacy dzwiek odbil sie o wiele dluzszym echem niz w normalnym swiecie. Zanim ucichlo, zagwizdala kilka nut, ktore rowniez wrocily, a na tle przenikliwego odglosu klasniecia zdawaly sie przyjemne dla ucha. Slyszac to, istota wzdrygnela sie i zrobila krok do tylu, przykladajac rece do uszu. Wtedy upuscila worek. Sabriel az podskoczyla ze zdumienia. Nie zauwazyla go wczesniej, byc moze dlatego, ze wcale sie go nie spodziewala. W obu Krolestwach, Zywych i Zmarlych, istnialo niewiele rzeczy nieozywionych. Zdziwila sie jeszcze bardziej, gdy stworzenie znienacka schylilo sie i zanurzylo w wodzie, szukajac rekami worka. Znalazlo go prawie od razu, lecz nie udalo mu sie utrzymac rownowagi. Kiedy worek wyplynal na powierzchnie, silny prad wciagnal je w glebiny. Widzac, jak Zmarly odplywa wraz z nurtem, Sabriel wydala z siebie westchnienie ulgi, gdy wtem az jej dech zaparlo: glowa wynurzyla sie spod wody, krzyczac: -Sabriel! Moj poslaniec! Wez worek! Byl to glos Abhorsena. Sabriel rzucila sie do przodu, a w jej strone wyciagnelo sie ramie sciskajace kurczowo worek. Usilowala go zlapac, chybila, sprobowala jeszcze raz. Kiedy juz pewnie trzymala worek, nurt rzeki wciagnal istote pod powierzchnie. Sabriel patrzyla za nia, slyszac narastajacy huk wod Pierwszej Bramy. Dzialo sie tak zawsze, gdy ktos przeplywal przez jej progi. Obrocila sie i z wysilkiem zaczela isc pod prad, pragnac dotrzec w miejsce, z ktorego z latwoscia moglaby powrocic do zycia. W rece ciazyl jej worek, i cos jakby olow dlawilo ja w zoladku. Jesli byl to naprawde poslaniec Abhorsena, to on sam nie byl w stanie powrocic do swiata zywych. A to oznaczalo, ze albo nie zyl, albo tkwil w pulapce zastawionej przez cos, co powinno bylo przejsc przez Ostatnia Brame. Ogarnela ja znowu fala mdlosci i padla na kolana, trzesac sie na calym ciele. Choc czula na ramieniu dlon Magistrix, jej uwage przykuwal worek, ktory trzymala w rece. Nie musiala nawet patrzec i tak wiedziala, ze stworzenie zniknelo. Wystarczylo, ze jego duch przeniknal przez Pierwsza Brame, a forma, w ktorej objawilo sie swiatu zyjacych, przestala istniec. Zostala tylko kupka zaplesnialej ziemi z grobu, ktora rano trzeba bedzie uprzatnac. -Co zrobilas? - spytala Magistrix, kiedy Sabriel gladzila rekami wlosy, z ktorych osypywaly sie krysztalki lodu, spadajac na polozony na kolanach worek. -Mial dla mnie wiadomosc - odparla Sabriel - wiec ja odebralam. Otworzyla worek i siegnela do srodka. Natrafila na rekojesc miecza, wyjela go wiec, choc nadal tkwil w pochwie, i odlozyla na bok. Nie musiala go wyciagac, by zobaczyc wyryte wzdluz ostrza symbole Kodeksu - zmatowialy szmaragd wprawiony w galke rekojesci oraz zuzyty, powlekany brazem jelec byly jej tak dobrze znane, jak zwykle szkolne sztucce. Byl to miecz Abhorsena. Nastepnie wydobyla z worka stary, brazowy, skorzany pas, szeroki na dlon, ktory zawsze lekko pachnial pszczelim woskiem. Zwisalo z niego kilka podluznych skorzanych mieszkow, ulozonych wedlug wielkosci: poczynajac od wygladajacego jak niewielka buteleczka na pigulki, a konczac na siodmym, rozmiaru niemal sloika. Pas tak przewieszalo sie przez ramie, by mieszki zwisaly w dol. Sabriel otworzyla najmniejszy i wyjela malenki srebrny dzwoneczek z ciemna wypolerowana raczka z mahoniu. Trzymala go delikatnie, a mimo to serce dzwoneczka lekko sie kolysalo, wydajac wysoki, pelen slodyczy dzwiek, ktory na dlugo pozostawal w uszach, nawet gdy dzwoneczek juz zamilkl. -Przybory ojca - szepnela Sabriel. - Narzedzia nekromanty. -Ale na dzwonku wygrawerowano znaki Kodeksu, na raczce tez! - przerwala Magistrix, patrzac zafascynowana. - Nekromancja to Wolna Magia, nie regulowana Kodeksem... -Ale nie nekromancja ojca - odparla Sabriel nieco roztargniona, wciaz wpatrujac sie w trzymany w dloni dzwoneczek i rozmyslajac o pomarszczonej, brazowej dloni ojca, ktora trzymal dzwonki - chodzi o nakladanie wiezow, nie wskrzeszanie. Byl wiernym sluga Kodeksu. -Zamierzasz nas opuscic, prawda? - zapytala znienacka Magistrix, gdy Sabriel odlozyla dzwoneczek na miejsce i wstala, w jednej dloni dzierzac miecz, a w drugiej pas. - Zobaczylam to po prostu w odbiciu dzwoneczka. Przekraczalas Mur... -Tak. Udam sie do Starego Krolestwa - powiedziala Sabriel, ktora nagle uzmyslowila sobie wage tych slow. - Cos stalo sie ojcu, ale go odnajde... Przysiegam na znak Kodeksu, ktory nosze. Dotknela znaku na czole, rozblysnal krotko i zbladl, jakby go tam nigdy nie bylo. Magistrix kiwnela glowa i dotknela wlasnego czola, na ktorym rowniez rozjarzyl sie znak, przycmiewajac chwilowo wszelkie wzory, jakie zostawil na jej skorze czas. Kiedy zgasl, po obu stronach sypialni rozlegly sie szmery i ciche piski. -Zamkne drzwi i wyjasnie wszystko dziewczynkom - rzekla stanowczo Magistrix. - Lepiej idz, przygotuj sie na jutro. Sabriel przytaknela i wyszla, probujac skupic sie na przyziemnych szczegolach podrozy, a nie zastanawiac sie nad tym, co spotkalo jej ojca. Jak najwczesniej rano wezmie taksowke do Bain, najblizszego miasta, potem przesiadzie sie na autobus do Strefy Granicznej przy Murze. Jak dobrze pojdzie, dotrze tam wczesnym popoludniem... Ale odbiegla mysla od tych planow, wracajac do Abhorsena. Co takiego moglo go zatrzymac i uwiezic w Smierci? I jaka nadzieje moze miec ona sama, ze potrafi temu zaradzic, nawet jesli dojedzie do Starego Krolestwa? rozdzial drugi Strefa Graniczna w Ancelstierre ciagnela sie od wybrzeza do wybrzeza, rownolegle do Muru, oddalona od niego mniej wiecej o mile. Na rdzewiejace pale ze stali nadziano, jak robaki, zwoje najezonych drutow. Sluzyly one za przednie umocnienia zwartego systemu okopow i betonowych bunkrow. Wiele z tych zabezpieczen zbudowano po to, by mozna bylo kontrolowac zarowno teren, ktory znajdowal sie przed nimi, jak i obszar za nimi. Taki sam drut kolczasty strzegl rowniez terenu polozonego za okopami. Tak naprawde Strefa Graniczna znacznie lepiej sprawdzala sie jako zapora wstrzymujaca przeplyw ludzi z Ancelstierre do Starego Krolestwa, niz stworzen i zjawisk ze Starego Krolestwa, przedostajacych sie na zewnatrz. Jesli jakas istota miala wystarczajaca sile, by przekroczyc Mur, zazwyczaj posiadala jeszcze dosyc magicznych mocy, by przybrac postac zolnierza, albo stac sie niewidzialna i udac sie tam, gdzie tylko chciala, nie zwazajac na druty kolczaste, kule, granaty reczne i pociski mozdzierzowe - ktore zreszta czesto okazywaly sie nieskuteczne, zwlaszcza gdy wial wiatr z polnocy, od strony Starego Krolestwa. Skoro nie mozna bylo polegac na osiagnieciach techniki, ancelstierscy zolnierze z garnizonu Strefy Granicznej na mundury khaki nakladali zbroje, nosili helmy zaopatrzone w elementy chroniace nos i szyje, a w sfatygowanych pochwach trzymali bardzo staroswieckie dlugie miecze. Na plecach nosili tarcze, czy tez dokladniej, male paweze, przeznaczone wylacznie do uzytku garnizonu Strefy Granicznej. Fabryczny odcien khaki dawno zanikl pod jaskrawo wymalowanymi oznakowaniami pulku. Na tym posterunku nie ceniono zbytnio sztuki kamuflazu. Sabriel czekala, az turysci z przodu rzuca sie ku przednim drzwiom i przygladala sie plutonowi mlodych zolnierzy, ktorzy maszerujac, mijali autokar. Zastanawiala sie, co sadza o swych dziwacznych obowiazkach. Musieli to byc w wiekszosci poborowi z odleglych obszarow na poludniu, gdzie przez Mur nie przeslizgiwala sie zadna magia zdolna poszerzyc szczeliny w tym, co brali za rzeczywistosc. Tutaj wyczuwalo sie za to, jak w naelektryzowanym niczym przed burza powietrzu czai sie i kotluje potega magii. Sam Mur, ktory stal za nieuzytkami pokrytymi okopami i drutem kolczastym, wygladal dosc zwyczajnie. Tak samo jak inne pozostalosci sredniowiecza. Kamienny, prastary, wysoki na jakies czterdziesci stop, z blankami. Nie bylo tam niczego, co mogloby kogos zainteresowac, dopoki patrzacy nie zwrocil uwagi na to, ze Mur zachowal sie w idealnym stanie. Ci zas, ktorzy posiadali dar widzenia, dostrzegali, ze na jego kamieniach roi sie od znakow Kodeksu - byly w ciaglym ruchu, wijac sie, obracajac i tworzac wciaz nowe konstelacje tuz pod kamienna powierzchnia. Dziwnosc tego miejsca ostatecznie potwierdzalo to, co bylo widac za Murem. Po stronie Ancelstierre panowal chlod, a na czystym niebie swiecilo slonce - lecz Sabriel zauwazyla, ze za Murem pada nieprzerwanie snieg. Przynoszace go ciezkie chmury klebily sie, zatrzymujac sie wzdluz linii Muru, jak gdyby niebo zostalo rozciete jakimis nozycami, ktore regulowaly pogode. Sabriel patrzyla, jak pada snieg i dziekowala w mysli za swoj almanach. Byl on drukowany w taki sposob, ze czcionki tworzyly wypuklosci na grubym plotnowanym papierze, przez co liczne, sporzadzone recznie dopiski i komentarze chwialy sie niepewnie miedzy wersami. Jeden z nich, pisany reka, ktora z pewnoscia nie nalezala do jej ojca (malo czytelne litery skladaly sie z cienkich, pajeczych kreseczek), podawal w osobnych dla kazdego kraju kalendarzach, jakiej pogody nalezy sie spodziewac. Dla Ancelstierre informacja brzmiala:,Jesien, zazwyczaj chlodna". Do Starego Krolestwa odnosila sie notatka: "Zima. Spodziewane opady sniegu. Narty lub obuwie przeciwsniegowe". Ostatni z turystow wysiadl juz i wszyscy podazali ochoczo w strone tarasu widokowego. Choc Armia i Rzad staraly sie zniechecic wycieczkowiczow - a do tego w promieniu dwudziestu mil od Muru nie bylo zadnych miejsc noclegowych - wyrazono zgode, by raz na dzien przyjezdzal tu jeden autokar pelen zwiedzajacych, ktorzy mogli ogladac Mur z wiezy znajdujacej sie w sporej odleglosci od Strefy Granicznej. Niekiedy trzeba bylo uchylac nawet to zezwolenie, bowiem jesli wiatr wial od polnocy, autokar potrafil zepsuc sie w niewytlumaczalny sposob zaledwie kilka mil od wiezy i turysci musieli pomagac w popychaniu go w kierunku Bain - wowczas silnik z powodow rownie tajemniczych jak stawal, zaczynal ponownie dzialac. Wladze poszly rowniez na pewne ustepstwa w stosunku do osob, ktore mialy zezwolenie na podroz z Ancelstierre do Starego Krolestwa. Sabriel przekonala sie o tym, gdy juz sie jej udalo z trudem pokonac stopnie autokaru. Schodzila po nich objuczona plecakiem, nartami biegowymi, niezbednymi zapasami i mieczem, a wszystko to sterczalo w rozne strony. Ustawiony obok przystanku pokazny szkarlatny znak obwieszczal: DOWODZTWO STREFY GRANICZNEJ GRUPA ARMII POLNOCNEJ Wyjscie poza Strefe Graniczna bez zezwolenia surowo wzbronione.Kazdy, kto sprobuje przekroczyc Strefe Graniczna, zostanie zastrzelony bez ostrzezenia. Podrozni posiadajacy specjalne zezwolenie musza zameldowac sie w Kwaterze Glownej Dowodztwa Strefy Granicznej. PAMIETAJCIE - BEZ OSTRZEZENIA! Sabriel przeczytala informacje i poczula narastajace napiecie. Choc jej dzieciecewspomnienia ze Starego Krolestwa zatarly sie i zamazaly, czula, jak wokol niej iskrzy sie cos sekretnego i cudownego, jak unosi sie moc Magii Kodeksu - odnosila wrazenie obecnosci czegos o wiele zywszego niz wyasfaltowany plac apelowy i znak z ostrzezeniem. I wiecej swobody, niz w Wyverley College. Uczucie tajemnicy i podniecenia jednak podszyte bylo lekiem, z ktorego nie mogla sie otrzasnac, potwornym strachem o to, co sie dzieje z jej ojcem, co juz sie moglo z nim stac... Strzalka na znaku, wskazujaca, dokad maja sie udac podrozni z zezwoleniem, zdawala sie zwracac w kierunku wyasfaltowanego placu apelowego, wzdluz ktorego staly pomalowane na bialo glazy i nie wygladajace zachecajaco drewniane budynki. Poza tym zaczynaly sie tu zwykle okopy lacznosci, ktore biegly zygzakiem do podwojnej linii rowow, bunkrow i fortyfikacji otaczajacych Mur. Sabriel przez chwile przygladala sie im uwaznie, gdy zobaczyla, ze mignelo tam cos barwnego - to grupka zolnierzy wyskoczyla z okopu i rzucila sie w strone drutow. Poniewaz byli uzbrojeni, jak jej sie zdawalo, we wlocznie, a nie karabiny, zastanawiala sie, dlaczego Strefe Graniczna zbudowano z mysla o nowoczesnej wojnie, skoro umieszczono tu ludzi uzbrojonych raczej do sredniowiecznych bojow. Przypomniala sobie wtedy rozmowe z ojcem, ktory zauwazyl, ze Strefe Graniczna zaprojektowano gdzies daleko na poludniu, gdzie wcale nie chciano przyznac, ze rozni sie ona czymkolwiek od innych spornych granic. Jeszcze okolo stu lat temu istnial Mur rowniez po stronie Ancelstierre. Niezbyt wysoki, z ubitej ziemi i torfu, za to dobrze spelniajacy swa role. Gdy przywolywala w pamieci te rozmowe, spostrzegla posrod zdewastowanych drutow niskie wypietrzenie pokrytej bruzdami ziemi i uzmyslowila sobie, ze tu wlasnie stal poludniowy Mur. Nie spuszczajac wzroku z tego miejsca, zdala sobie nagle sprawe, ze to, co wczesniej uznala za pale, stojace luzno miedzy zasiekami z najezonego drutu, musi byc czyms innym - rozpoznala wysokie konstrukcje przypominajace pnie malych drzew pozbawionych galezi. Wydaly sie jej znajome, lecz nie mogla sobie uzmyslowic, skad. Gdy Sabriel nadal nie odrywala od nich oczu, z prawej strony, tuz za jej uchem huknal donosny i niezbyt przyjemny glos: -A panienka to niby co robi? Nie mozna sie tu walesac. Do autokaru albo na Wieze! Sabriel skrzywila sie i obrocila tak szybko, jak tylko potrafila. Narty zsunely sie jej na bok, a zabrane na droge zapasy przechylily sie w druga strone, tworzac za jej glowa ksztalt litery iks. Glos nalezal do tegiego, dosyc mlodego zolnierza, ktorego zjezone wasy stanowily bardziej dowod jego ambicji niz rzeczywistych zaslug wojennych. Na rekawie mial dwie pozlacane belki, nie nosil jednak kolczugi ani helmu, ktore Sabriel widziala u innych zolnierzy. Pachnial kremem do golenia i talkiem. Byl tak czysty, wypielegnowany i zadufany w sobie, ze Sabriel od razu zaszufladkowala go jako biurokrate, ktory chwilowo ukryl sie pod przebraniem zolnierza. -Jestem obywatelka Starego Krolestwa - odparla spokojnie, odpierajac jego spojrzenie. Wpatrywala sie w jego rumiana twarz i swinskie oczka w taki sposob, jakiego nauczyla swe dziewczeta panna Prionte: zgodnie z wymogami etykiety dla kl. IV nalezalo go uzywac do pouczania najnizszej sluzby domowej. - I tam wracam. -Dokumenty! - zazadal wojskowy po chwili wahania, ktora nastapila przy slowach "Stare Krolestwo". Sabriel obdarzyla go lodowatym usmiechem (to rowniez wchodzilo w program zajec z panna Prionte) i wykonala rytualny ruch koniuszkami palcow - symbol odkrywania, odslaniania, znak spraw ukrytych, ktore staja sie jawne. Podczas gdy jej palce zarysowywaly znak w powietrzu, utworzyla rowniez ten symbol w myslach, laczac go z papierami, ktore nosila w wewnetrznej kieszeni skorzanej bluzy. Szkicowany palcami symbol zlal sie w jedno z narysowanym w myslach i juz trzymala w rece dokumenty. Paszport ancelstierski oraz znacznie rzadszy dokument, wydawany przez Dowodztwo Strefy Granicznej Ancelstierre osobom, ktore prowadzily interesy w obu panstwach: recznie zszywany i oprawiany, drukowany na czerpanym papierze, opatrzony wykonanym przez artyste szkicem, ktory zastepowal fotografie, oraz odciskami kciukow i palcow u nog we wrzosowym atramencie. Zolnierz zamrugal, ale nic nie powiedzial. Byc moze, pomyslala Sabriel, gdy wzial podane mu papiery, sadzil, ze to jakas gra salonowa. Albo moze w ogole niczego nie zauwazyl. Niewykluczone, ze tu, w bliskim sasiedztwie Muru, Magia Kodeksu byla czyms powszechnym. Mezczyzna przejrzal dokumenty, lecz bez zbytniego zainteresowania. Po sposobie, w jaki szperal w jej specjalnym paszporcie, Sabriel nabrala pewnosci, ze nie jest nikim waznym. Najwyrazniej nigdy wczesniej niczego takiego nie widzial. Dla zartow zaczela kreslic znak, uzywany w Kodeksie dla wyrwania lub zlapania. Zamierzala wytracic zolnierzowi papiery z rak, tak by trafily z powrotem do jej kieszeni, zanim jego swinskie oczka zdolalyby zorientowac sie, co sie dzieje. Ale juz przy pierwszym ruchu poczula po bokach i z tylu rozblysk jakichs innych praktyk Magii Kodeksu i uslyszala stukot podbitych cwiekami butow, uderzajacych o asfalt. Jej pochylona nad papierami glowa odskoczyla do tylu, a gdy rozejrzala sie na boki, poczula, jak jej wlosy zwichrzaja sie, muskajac czolo. Z zabudowan i okopow wylewali sie zolnierze z karabinami na ramionach, dzierzac w dloniach sztylety. Niektorzy mieli odznaki, ktore, jak sobie uzmyslowila, wyroznialy Magow Kodeksu. Ich palce zarysowywaly w powietrzu misterne linie symboli ochronnych i barier, ktore moglyby przykuc Sabriel do miejsca, przywiazac ja do wlasnego cienia. Byla to malo wyrafinowana magia, za to czar rzucono z wielka sila. Umysl i dlonie Sabriel zaczely instynktownie ukladac sie w ciagi symboli, ktore uniewaznilyby te okowy, ale wtedy zsunely jej sie narty, spadajac w zagiecie lokcia, az skrzywila sie z bolu. W tym momencie z grupy wybiegl jakis zolnierz. Po srebrnych gwiazdkach na jego helmie slizgaly sie promienie slonca. -Zatrzymac sie! - krzyknal. - Kapralu, prosze sie od niej odsunac! Kapral, gluchy na szum Magii Kodeksu, slepy na rozblyski na wpol utworzonych znakow, podniosl wzrok znad papierow i gapil sie przez chwile z rozdziawionymi ustami, a na jego twarzy malowal sie przestrach. Upuscil paszporty i cofnal sie. Po jego rozmazanych rysach Sabriel zorientowala sie, co oznacza uprawianie magii tu, w Strefie Granicznej, starala sie wiec wytrwac teraz w bezruchu, pospiesznie usuwajac z mysli niedokonczone znaki. Narty zsunely sie jej jeszcze nizej po rece, ich zapiecie puscilo, po czym rozsunely sie i zaklekotaly w zderzeniu z ziemia. Zolnierze rzucili sie do przodu i w przeciagu paru sekund utworzyli wokol niej pierscien, kierujac miecze w strone jej gardla. Dostrzegla, ze ostrza pokryto wzorami ze srebra z niezgrabnie wypisanymi symbolami Kodeksu, i nagle pojela. Ta bron miala sluzyc do zabijania tego, co juz nie zylo - mniej doskonala wersja miecza, ktory tkwil u jej boku. Mezczyzna, ktory krzyknal - oficer, jak uswiadomila sobie Sabriel - schylil sie i podniosl jej paszport. Przez chwile wnikliwie go ogladal, po czym przeniosl uwage na dziewczyne. Jego wyblakle, blekitne oczy wyrazaly zarowno oschlosc, jak i wspolczucie. Sabriel znala taka mieszanine uczuc, nie mogla tylko ustalic, skad - az przypomniala sobie oczy ojca. Oczy Abhorsena, tak ciemnobrazowe, ze az niemal czarne, wyrazaly cos podobnego. Oficer zamknal paszport, zatknal go sobie za pas i dwoma palcami odsunal helm z czola, odslaniajac znak Kodeksu, ktory jeszcze jarzyl sie na jego czole resztka ochronnego czaru. Sabriel uniosla reke i nie napotykajac na sprzeciw wojskowego, siegnela, by dotknac znaku dwoma palcami. Kiedy to uczynila, oficer odwzajemnil ten gest, dotykajac jej znaku na czole - Sabriel poczula znajome wibrowanie energii i wrazenie, jakby zapadala sie w nieskonczona gwiezdna galaktyke. Ale te gwiazdy byly symbolami Kodeksu, zlaczonymi w poteznym tancu, ktory nie mial poczatku ani konca, zawieral za to i opisywal swiat w ruchu. Sabriel znala zaledwie malenka czastke symboli, wiedziala jednak, co wyraza ich taniec, i poczula, jak ogarnia ja niezmacona czystosc Kodeksu. -Nieskazitelny znak Kodeksu - oznajmil glosno oficer, kiedy ich palce wrocily na swoje miejsce. - Ta dziewczyna nie jest stworem ani zjawa. Zolnierze odsuneli sie i schowali miecze do pochew. Tylko kapral o czerwonej twarzy nie poruszyl sie, wlepiajac nadal wzrok w Sabriel, jakby niepewny tego, na co patrzy. -Przedstawienie skonczone, kapralu - powiedzial oficer, a jego oczy i ton glosu staly sie znow surowe. - Wracajcie do swych obowiazkow. W czasie sluzby zobaczycie jeszcze dziwniejsze zdarzenia - trzymajcie sie od nich z daleka, a byc moze ujdziecie z zyciem! -Tak wiec - ciagnal, wyjmujac dokumenty zza pasa i wreczajac je Sabriel - jestes corka Abhorsena. Przedstawie sie, jestem pulkownik Horyse, dowodca niewielkiej czesci tutejszego garnizonu - jednostki, ktora Armia nazywa z upodobaniem Jednostka Zwiadowcza Polnocnej Strefy Granicznej, wszyscy zas inni Zwiadowcami Przejscia Granicznego - to taka zbieranina Ancelstierranczykow, ktorym udalo sie zdobyc znak Kodeksu i zaznajomic nieco z magia. -Milo pana poznac - wyrwalo sie bedacej swiezo po szkole Sabriel, zanim zdazyla sie powstrzymac. Wiedziala, ze zabrzmialo to jak odpowiedz grzecznej uczennicy i czula, jak jej blade policzki pokrywa rumieniec. -Mnie rowniez - rzekl pulkownik, pochylajac sie. - Czy moglbym poniesc narty? -Jesli bylby pan tak uprzejmy - odparla Sabriel, uciekajac sie do kolejnych grzecznosciowych zwrotow. Pulkownik z latwoscia podniosl narty, starannie przymocowal do nich zapasy, spial na nowo wiazania, ktore sie otworzyly, i wetknal wszystko pod umiesnione ramie. -Zamierzasz, jak sadze, udac sie do Starego Krolestwa? - spytal Horyse, kiedy juz znalazl srodek ciezkosci swego bagazu, po czym wskazal na szkarlatny znak, ktory stal przy odleglym koncu placu apelowego. - Musimy zameldowac sie w Kwaterze Glownej Strefy Granicznej. Czeka nas tam pare formalnosci, ale nie powinny potrwac dlugo. Czy ktos... czy Abhorsen wyjdzie ci na spotkanie? Kiedy wypowiedzial imie Abhorsena, jego glos odrobine zadrzal, co wydalo sie dosc dziwne w przypadku tak pewnego siebie mezczyzny. Sabriel zerknela na niego i zauwazyla, ze przesuwa predko wzrok po przytroczonym do jej pasa mieczu i przewieszonym przez jej piers pasie z dzwonkami. Rozpoznal z pewnoscia miecz Abhorsena, musial tez wiedziec, do czego sluza dzwonki. Bardzo niewielu osobom zdarza sie spotkac nekromante, ale ci, ktorzy go po