Silverberg Robert - Majipoor 06 - Lord Prestimion
Szczegóły |
Tytuł |
Silverberg Robert - Majipoor 06 - Lord Prestimion |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Silverberg Robert - Majipoor 06 - Lord Prestimion PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Silverberg Robert - Majipoor 06 - Lord Prestimion PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Silverberg Robert - Majipoor 06 - Lord Prestimion - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
R
Robert Silverberg
Lord
Prestimion
Lord Prestimion
Przełożyli
Agnieszka Modzelewska
Krzysztof Sokołowski
SOLARIS
Stawiguda 2010
Strona 2
Dla Jima Burnsa, który pokazał mi, jak wygląda prawdziwy
Majipoor.
Najdrobniejszy postępek władcy, choćby tylko kaszlnął, wywołuje
skutek gdzieś w świecie, zaś poważne jego dzieła wypełniają kosmos
echem. Na zawsze.
Aithin Furvain Księga zmian
Strona 3
Cześć Pierwsza
Księga Powstania
Strona 4
1
Koronacyjna ceremonia, prastary rytuał, śpiewy i uroczyste
przejęcie władzy, i grzmiący dźwięk trąb, i formalny strój, i korona na
głowie... to wszystko skończyło się przed pięćdziesięciu minutami, a
koronacyjna uczta miała się zacząć za kilka godzin. Przygotowania,
krzątanina, szum i hałas, dzieło tysięcy zaproszonych na wieczorne
przyjęcie gości i tysięcy służby, zawładnęły ogromnym gmachem,
który od dziś i na długo miał przyjąć imię Zamku Lorda Prestimiona.
Tylko nowy Koronal pozostał na uboczu, samotny, otoczony sferą
krzyczącej ciszy.
Po walkach i nieszczęściach wojny domowej, po uzurpacji tronu,
po bitwach, klęskach, po dniach zawodu i rozpaczy, nadeszła chwila
zwycięstwa. Prestimion namaszczony został na Koronala Majipooru.
Był gotów podjąć obowiązki. Z radością.
Lecz ku jego wielkiemu zdumieniu o tej wspaniałej godzinie w
jego duszy zakiełkował i rozkwitł wielki niepokój. Poczucie ulgi i,
tak, triumfu, na myśl o tym, że wreszcie rozpoczyna rządy, stłumił
niezwykły niepokój. Skąd się wziął? Co go niepokoiło? Dlaczego?
Doczekał przecież chwili triumfu, powinien się radować. A jednak...
W gorączce tego wspaniałego dnia, pod koniec uroczystości
Prestimion zamarzył o jednej wolnej chwili, a kiedy ceremonia
wreszcie się zakończyła odszedł i skrył się w ogromnej Wielkiej Sali
Lorda Hendighaila, gdzie wreszcie mógł być sam. Tu, w długich,
Strona 5
wysokich, mieniących się jak tęcza rzędach składano koronacyjne
dary, tu przybywały one od miesiąca; prawdziwa rzeka cudowności
niezmordowanie wpływająca na Zamek, niosąca bogactwa wszystkich
prowincji Majipooru.
Prestimion wiedział tylko, kiedy mniej więcej Lord Hendighail żył
- siedemset, osiemset, a może dziewięćset lat temu. O jego czynach
nie wiedział nic, ale należało wnioskować, że jeśli już coś robił, to na
naprawdę wielką skalę. Sala nazwana jego imieniem należała do
największych w ogromnym Zamku, ogromna komnata
dziesięciokrotnie dłuższa niż szersza, wysoka odpowiednio do
wymiarów, przykryta stropem z bali czerwonego drewna ghakka,
wspartym na jęczących pod jego ciężarem kolumnach z czarnego
kamienia, pokrytych skomplikowanym maswerkiem o wzorze
ginącym w mroku wysoko, nad głową.
Lecz Zamek był przecież miastem samym w sobie: zatłoczone
centrum i stare, zapomniane przedmieścia, a Lord Hendighail
wybudował hol nazwany jego imieniem po północnej stronie Góry
Zamkowej, a była to ta zła strona, nieodwiedzana i zapomniana.
Prestimion, który niemal całe życie przeżył na Zamku, nie pamiętał
sali Hendighaila, być może jego noga wcześniej w niej nie postała,
dopiero dziś. W czasach bardziej współczesnych służyła za magazyn
na towary, dla których nie znaleziono jeszcze właściwego miejsca. I
taką też rolę pełniła dziś. Magazynu na dowody hołdu, składane
wstępującemu na tron Koronalowi.
Wypełniały ją rzeczy wręcz zdumiewające, fantastyczne w
Strona 6
kształcie i barwie cuda Majipooru. Zwyczaj nakazywał niezliczonej
liczbie miast, miasteczek i osad konkurować między sobą na
wspaniałość daru, złożonego rozpoczynającemu rządy Koronalowi.
Jednak zdaniem starszych ludzi, pamiętających ostatnią koronację, tę
sprzed czterdziestu lat, takiej manifestacji hojności jeszcze nie
widziano. Na miejsce dotarło już pięć, dziesięć, piętnaście razy więcej
dóbr, niż można się było spodziewać. Oszałamiały Prestimiona swą
wspaniałością, ogłuszały i oślepiały. Miał nadzieję, że widok tego
bogactwa, pochodzącego z najdalszych krańców planety, podniesie go
na duchu i pocieszy w tej nieoczekiwanie ponurej chwili. Koronacyjne
dary miały być przecież dowodem na to, że świat z radością wita go u
progu rządów.
A jednak, ku niemal bolesnemu rozczarowaniu stwierdził, że
działają na niego wręcz odwrotnie. W tym nadmiarze bogactwa było
coś niepokojącego. Niezdrowego. Prestimion pragnął, by świat
powiedział mu, że z radością wita młodego, energicznego Koronala,
zajmującego na Zamkowej Górze miejsce przynależne do tej pory
staremu, zmęczonemu Lordowi Confalume, ale ta fala kosztownych
darów była doprawdy przesadnym dowodem wdzięczności.
Przekraczała akceptowalne granice, zakłócała proporcje, zdawała się
wskazywać, że świat opanowała gorączka dzikiej radości z jego
wyniesienia, gorączki nieproporcjonalnej do wagi wydarzenia.
Zdumiewała taka skala. Przecież z całą pewnością nikt aż tak nie
pragnął odejścia Lorda Confalume’a. Confalume był w swoim czasie
wielkim Koronalem, choć oczywiście wszyscy wiedzieli, że jego czas
Strona 7
się skończył i przyszła pora na kogoś nowego, dynamiczniejszego, że
tron należy się komuś takiemu jak on. Mimo wszystko taka liczba
darów wydawała się świadczyć, że zmianę władcy przyjęto z ulgą
równą radości.
Skąd ta ulga? - dziwił się Prestimion. Jaki jest powód takiego
nadmiaru radości, graniczącego z ogólnoświatową histerią?
Tak niedawno skończyła się gwałtowna wojna domowa. Czy to
dlatego?
Nie. Obywatele Majipooru nie mieli prawa wiedzieć niczego o
ciągu przedziwnych zdarzeń: konspiracji, uzurpacji i strasznej wojnie,
będącej ich konsekwencją, o nader okrężnej drodze, która
zaprowadziła na tron, Prestimiona. Osobiście wydał rozkaz,
wymazujący je z pamięci świata. Miliardy mieszkańców Majipooru
nic nie wiedziały o wojnie. Krótkie, bezprawne rządy samozwańczego
Koronala Lorda Korsibara nigdy się nie zdarzyły. Tak jak widział to
świat, po śmierci Pontifexa Prankipina jego tytuł przejął Lord
Confalume, zaś do tytułu, który przez tak wiele lata należał do
Confalume’a, wyniesiono jego, Prestimiona, spokojnie i bez żadnych
nadzwyczajnych wydarzeń.
Więc skąd to szaleństwo? Skąd?
Przy wszystkich ścianach rozległej sali piętrzyły się wysokie stosy
darów, większość nadal w pudłach; ich oszałamiające ogromem góry
sięgały niemal sufitu. Salę po sali niemal nieużywanego północnego
skrzydła Zamku wypełniały skrzynie, przybyłe tu z najdalszych
krańców planety, krain i okręgów, których nazwy niewiele
Strona 8
Prestimionowi mówiły. Niektóre znał jako kropki na mapie, innych w
ogóle nie znał. A nowe przybywały przez cały czas, nawet teraz, w tej
chwili. Próby opanowania tego potopu przyprawiały ochmistrzów
Zamku o utratę zmysłów.
A przecież to, co widział, stanowiło zaledwie drobną cząstkę tego,
co otrzymał. Bo były i żywe dary. Prowincje wysłały mu także
zwierzęta, takie mnóstwo przeróżnych, najdziwniejszych, najbardziej
niesamowitych zwierząt, że wystarczyłoby ich na wielki ogród
zoologiczny. Dzięki niech będą Bogini za to, że trzymano je gdzieś
daleko stąd. Roślin też przyszło mnóstwo, do ogrodów Koronala.
Niektóre z nich Prestimion oglądał wczoraj: potężne drzewa o liściach
jak lśniące srebrem miecze, groteskowe gruboszowate z liśćmi niczym
skręcone igły, kilka drapieżnych paszczowatych z Zimroelu,
trzaskających centralnymi szczękami, w ten straszny sposób
demonstrujących wszem i wobec jakie są głodne. W pojemniku z
ciemnego porfiru dotarły na Zamek przezroczyste gambeliavy z
północnego wybrzeża Stoienzaru, wyglądające tak, jakby je zrobiono
z dmuchanego szkła, dźwięczące cicho i smutnie, gdy przesuwało się
nad nimi dłonie. Było tych cudów więcej, o wiele więcej, ale i je
przechowywano gdzie indziej.
Oszałamiała sama obfitość darów, ich fizyczny rozmiar. Umysł nie
był w stanie jej ogarnąć. Prestimion miał nieodparte wrażenie, że ta
potężna, spiętrzona masa jest Majipoorem, że sam Majipoor w całej
swej wielkości i rozmaitości, największa planeta galaktyki, wtłoczył
się do tej sali. Pośrodku górskiego pasma jego darów czuł się
Strona 9
pomniejszony ich ekstrawagancką wręcz wspaniałością, obfitością,
różnorodnością. Wiedział, że powinien się nimi radować, ale wśród
wszystkich tych dowodów własnej wielkości doświadczał wyłącznie
czegoś, co można określić jako tępy strach. Nieoczekiwana,
zaskakująca pustka zakiełkowała w jego duszy podczas długiej,
formalnej, zrytualizowanej uroczystości czyniącej z niego Koronala,
pana Majipooru, przyniosła smutek i powagę w godzinie, mającej być
godziną triumfu, a teraz gotowa była ją ogarnąć i zatopić.
*
Niczym we śnie Prestimion przemierzał ogromną salę, zaglądając
do skrzyń, które służba zdążyła już otworzyć.
Widział zatopiony w bryle skrzącego się kryształu wspaniale
szczegółowy wiejski pejzaż: zielony dywan mchu, drzewa o
jaskrawożółtych liściach, fioletowe dachy ślicznego, nieznanego mu
miasteczka, a wszystko tak prawdziwe, tak żywe, jakby rzeczywiście
istniejące miejsce jakimś cudem zaklęto w kamień. Dołączony do tego
daru zwój informował, że jest to dar obywateli Glau, miasteczka w
prowincji Thelk Sammminon, będącej częścią zachodniego Zimroelu.
Towarzyszyła mu szkarłatna kapa starannie utkana wypukłym
wzorem z, głosił zwój, najcenniejszej wełny wodnych robaków.
Widział kosz najrzadszych wielobarwnych gemm, pulsujących
złotem, brązem, purpurą i szkarłatem niczym miniatura zachodu
słońca tak wspaniałego, że trudno go sobie wyobrazić. Widział lśniący
płaszcz kobaltowobłękitnej barwy z piór, według dołączonej noty,
słynnych ognistych żuków z Gamarkaim, olbrzymich owadów
Strona 10
przypominających ptaki, odpornych na dotyk płomienia, którą to
odpornością miał się odznaczać także sam dar. Widział pięćdziesiąt
lasek cennego czerwonego węgla z Hyanng; jego dym miał ponoć
moc uleczenia każdej cielesnej dolegliwości władcy.
Widział wykwintny zestaw figurynek, kunsztownie wyrzeźbionych
z jakiegoś lśniącego, zielonego przezroczystego kamienia. Według
opisu przedstawiać miały stworzenia typowe dla okręgu Karpash;
tuzin nieznanych a niezwykłych stworów przedstawionych w
najdrobniejszych szczegółach futer, kłów i szponów. Ogrzane
oddechem Prestimiona zaczęły prychać, poruszać się, gonić jedna
drugą w więzieniu skrzyni.
Widział...
Zgrzytnęły otwierające się drzwi sali, wpuszczając do środka...
kogo? Nawet tu nie zazna samotności!
Prestimion usłyszał dyskretne kaszlnięcie i lekkie kroki. Wytężył
wzrok, starając się przebić nim mrok, w którym pogrążona była
przeciwległa ściana.
Zbliżał się do niego człowiek szczupły, wręcz kruchy.
- Ach, więc tu jesteś, Prestimionie. Akbalik powiedział mi, gdzie
cię szukać. Uciekłeś od tego całego zamieszania?
Septach Melayn, kuzyn w drugiej linii diuka Tidias, był mężczyzną
długonogim, eleganckim, niezwyciężonym szermierzem i wzorem
dandysa, a także starym, wypróbowanym przyjacielem Prestimiona.
Nadal miał na sobie bogaty strój, który przywdział na ceremonię
koronacyjną: szafirową tunikę wyszywaną złotym naprzemiennym
Strona 11
wzorem kwiatów i liści oraz sznurowane złote koturny. Złote włosy,
opadające na ramiona w starannie kształtowanych lokach, ujmowały
trzy spinki zdobne szmaragdami. Krótka, spiczasta, rudoblond bródka
wyglądała na przystrzyżoną przed zaledwie kilku minutami.
Melayn zatrzymał się o dobre dziewięć stóp od przyjaciela.
Podparty pod boki, rozglądał się wokół, nie kryjąc zdumienia.
- No, no - powiedział, odzyskawszy głos. - No i jesteś w końcu
Koronalem, mój Prestimionie. Koniec z całym tym wściekłym
szaleństwem. Jeśli potrzebne ci na to dowody, masz ich wokół siebie
aż za wiele.
- Owszem, jestem Koronalem - przyznał Prestimion głosem iście
grobowym.
Przyjaciel spojrzał na niego spod ściągniętych brwi, wyraźnie
zdziwiony.
- Strasznie jesteś ponury - zauważył. - Zostałeś królem, władcą
świata... czy cię to nie cieszy, panie? Po tym, przez co przeszliśmy,
żebyś mógł nim zostać?
- Cieszy? - Prestimion wydobył z siebie coś, co miało udawać
chichot. - A cóż to za powód do radości, Septachu Melaynie? Byłbyś
łaskaw mi objaśnić? - Poczuł nagły ból głowy między oczami. Coś się
w nim rodziło, czuł to, coś mrocznego, coś gwałtownego, wściekłego,
wrogiego, coś, czego istnienia nie czuł nigdy wcześniej. W jednej
chwili pękła tama i nic nie powstrzymywało już zaskakująco wielkiej
fali zaskakującej, przejmującej goryczy. - Mówisz „władca świata"?
Można wiedzieć, co to właściwie znaczy? Jeśli nie wiesz, to ci
Strona 12
powiem, przyjacielu: czekają mnie teraz długie lata ciężkiej pracy, od
której wyschnę jak stary sztywny rzemień, a potem, kiedy stary
Confalume w końcu umrze, przeniosę się do ciemnego, posępnego
Labiryntu, by już nigdy nie zobaczyć światła dnia. Więc pytam: gdzie
tu widzisz radość? W czym?
Melayn gapił się na niego, zdumiony. Zabrakło mu słów. Jeszcze
nigdy nie widział takim przyjaciela.
- Ach - powiedział po chwili. - Ach, w jaki nastrój wpadłeś w dzień
koronacji.
Samego Prestimiona też zdumiał ten wybuch gniewu i goryczy.
Przecież to nie tak - pomyślał, nagle zawstydzony. Przemawia przeze
mnie szaleństwo. Muszę coś zrobić, nadać lżejszy ton tej rozmowie.
Udało mu się, choć z trudem, oddalić od siebie smutne myśli. Znów
był sobą; zupełnie innym tonem, swobodnym choć ciągle nieco
sztucznym powiedział:
- Nie mów do mnie „panie", Septachu Melaynie, przynajmniej
kiedy jesteśmy sami. Brzmi to strasznie sztywno i formalnie. I
służalczo.
- Przecież jesteś moim panem, panie. Walczyłem o to dzielnie,
czego mogę dowieść bliznami.
- Nie przestałem przez to być Prestimionem.
- Nie przestałeś, Prestimionie. Doskonale. Jesteś więc
Prestimionem. Jak sobie życzysz, panie.
- Na litość Bogini, Septachu Melaynie...! - Prestimion musiał się
uśmiechnąć, choć kwaśno, bo to z niego przecież zakpiono. Ale czego
Strona 13
mógł się spodziewać po tym człowieku, jeśli nie frywolnych żartów i
kpin?
Przyjaciel odpowiedział mu uśmiechem. Obaj robili, co mogli, by
jak najbardziej przekonywująco udawać, że Koronal nie stracił
panowania nad sobą, nie wybuchł i w ogóle nic się nie stało.
- Co takiego ściskasz właśnie w dłoni, Prestimionie?
- O to pytasz? No właśnie... cóż to takiego... - Rzut oka na kawałek
złotobrązowej skóry wyjaśnił wszystko. - Różdżka z rogu
gampeliparna, wyobraź sobie. Zmieni kolor ze złotawego na
fioletowo-czarny, kiedy Koronal przesunie nić nad półmiskiem z
zatrutym jedzeniem.
- Wierzysz w to, prawda?
- W każdym razie mieszkańcy Bailemoony wierzą. A tu... popatrz,
Septachu, mamy opończe z futra z brzucha lodowego kuprei, żyjącego
powyżej granicy wiecznego śniegu na szczytach gór Ginghar.
Podobno.
- Zdaje mi się, że lodowy kuprei to gatunek wymarły, panie.
- Wielka szkoda, jeśli dobrze ci się zdaje. - Prestimion pogładził
aksamitne, grube futro. - Jakie miękkie. A tu... - poklepał belę, bardzo
ozdobnie opieczętowaną - ...tu mamy coś pochodzącego z bardzo
dalekiego południa. Pasy niezwykle aromatycznej kory bardzo
rzadkiego drzewa quinocha. Ten oto piękny kubek wyrzeźbiono z
jadeitu z Vyoringmong, tak twardego, że pół życia zmarnujesz
próbując wypolerować kawałek wielkości pięści. Zaś to... - Prestimion
rozpoczął beznadziejną walkę z uchylonym wiekiem skrzyni, z której
Strona 14
wystawał jakiś cud lśniący srebrem i krwawnikiem. Walkę tak
gorączkową, jakby każda kolejna niezwykłość miała pomóc mu
pokonać jakoś pomieszane z przygnębieniem zdenerwowanie, które
było przecież winne jego obecności w sali. Nie udało mu się jednak
oszukać Septacha Melayna. Poza tym Melayn nie miał zamiaru
udawać, że zapomniał już o niedawnej manifestacji prawdziwego
cierpienia przyjaciela.
- Prestimionie...
- Tak?
Podszedł do Koronala. Górował nad nim, bo jego władca był
mężczyzną niezbyt wysokim. Bary miał wprawdzie szerokie, ale nogi
krótkie, niezwyciężony szermierz był zaś długonogi i długoręki w
stopniu, przez który wydawał się kruchy, choć to akurat wrażenie było
dalekie od prawdy.
- Nie musisz pokazywać mi wszystkiego, przyjacielu - powiedział
cicho.
- Sądziłem, że cię to zainteresuje.
- I zainteresowało... do pewnego stopnia. Ale tylko do pewnego
stopnia. - Melayn jeszcze bardziej ściszył głos. - Prestimionie,
powiedz mi proszę, dlaczego uciekłeś, dlaczego szukasz samotności
właśnie teraz i właśnie w tej wielkiej sali? Z pewnością nie
przyszedłeś rozkoszować się bogactwem swych nowych skarbów. Nie
leży w twojej naturze rozkoszowanie się zwykłymi przedmiotami.
- To bardzo piękne i bardzo dziwne przedmioty - zaprotestował
Prestimion.
Strona 15
- Ależ bez wątpienia, bez wątpienia. Ale w tej chwili powinieneś
raczej stroić się na ucztę, a nie czaić się nie wiadomo na co w tym
magazynie kuriozów. No i te dziwne słowa, wypowiedziane przed
kilkoma zaledwie minutami, ten krzyk bólu, gorzki płacz.
Próbowałem zignorować je, uznać za jakieś chwilowe dziwactwo, ale
ciągle słyszę ich echo. Co to wszystko znaczy? Czyżbyś szczerze
buntował się przeciw ciężarowi korony? Nie tego się po tobie
spodziewałem. Jesteś Koronalem, Prestimionie. Osiągnąłeś wszystko,
o czym może zamarzyć mężczyzna. Będziesz rządzić naszym światem
w chwale. Przecież to najwspanialszy dzień w twym życiu.
- Powinien być najwspanialszym, owszem.
- A jednak uciekasz do tej przygnębiającej sali, pogrążasz się w
samotnych medytacjach, w chwili spełnienia najwyższych ambicji
próbujesz rozerwać się tymi wszystkimi błyskotkami, krzykiem
protestujesz przeciw własnemu panowaniu, jakby był to ciężar, który
ktoś zrzucił ci na barki...
- Przelotna chwila gorszego humoru.
- ...więc nie zatrzymuj jej, niech przeleci. Dość tego! Dziś
świętujemy! Zaledwie dwie godziny temu, niespełna dwie godziny,
stałeś przed tronem Confalume’a, na głowie miałeś koronę rozbłysku
gwiazd, a teraz... teraz... szkoda, że nie możesz zobaczyć swej twarzy,
panie... jest taka smutna, taka ponura... i to tragiczne spojrzenie...
Na użytek przyjaciela Prestimion zaprezentował karykaturę
wesołego uśmiechu: wyszczerzone zęby, wybałuszone oczy.
- I co? Teraz lepiej?
Strona 16
- Nie. Mnie tak łatwo nie oszukasz, przyjacielu. Cóż mogło aż tak
cię przygnębić i to akurat w ten wspaniały dzień? - A kiedy przyjaciel
nie odpowiedział, dodał: - A jeśli wiem?
- Jak mógłbyś nie wiedzieć? - Prestimion przerwał, ale była to
przerwa tak krótka, że Melayn nie miał szansy nic powiedzieć. -
Myślałem o wojnie, Septachu. O wojnie.
Mistrz szermierki wydawał się zaskoczony, ale w mgnieniu oka
odzyskał panowanie nad sobą.
- Ach! Wojna! No tak, oczywiście. Naznaczyła nas wszystkich, ale
przecież już się skończyła. I została nawet zapomniana. Nie wie o niej
nikt oprócz ciebie, Gialaurysa i mnie. Goście, wszyscy goście,
zgromadzeni na Zamku z okazji uroczystości twej koronacji, nie mają
pojęcia o tym, że tak niedawno odbyła się ta druga, zapomniana.
- Ale my pamiętamy. My trzej. Wojna zostanie w nas na zawsze. I
spowodowane nią straty. I jej żałosny bezsens. Zniszczenie. Śmierć.
Tylu zginęło: Svor, Kanteverel, mój brat Taradath, książę Kamba z
Mazadone; to on uczył mnie strzelania z łuku. Iram. Mandrykarn.
Sibellor. I setki innych. Nawet tysiące. - Prestimion przymknął na
chwilę oczy, odwrócił głowę. - Żałuję... żałuję ich wszystkich. Nawet
Korsibara, biednego, oszukanego durnia.
- Nie wymieniłeś jednego imienia, a jest ono ważne. - I Septach
Melayn wypowiedział to imię delikatnie, jakby nacinał jątrzącą się
ranę. - Imienia jego siostry. Lady Thismet.
- Tak, oczywiście. Thismet.
Nie można było o niej nie wspominać, choćby nie wiem jak chciało
Strona 17
się o niej zapomnieć. Prestimion nie potrafił mówić o dziewczynie, ale
nie znikała ona z jego myśli.
- Wiem, jak bardzo cię to boli - powiedział cicho Septach Melayn.
- Rozumiem. Czas cię uleczy, Prestimionie.
- Uleczy? A czy potrafi?
Umilkli obaj. Prestimion samym spojrzeniem dał do zrozumienia,
że nie życzy sobie rozmawiać na ten temat, więc przez długą chwilę
milczeli.
- Przecież wiesz jak bardzo się cieszę, że zostałem Koronalem. -
Prestimion przerwał ciszę, gdy stała się tak ciężka, że aż nie do
zniesienia. - Oczywiście, że tak. Moim przeznaczeniem było zasiąść
na tronie. Do tego ukształtowała mnie Bogini. Tylko... czy to
naprawdę musiało kosztować tyle krwi? Musiało być właśnie tak?
Tyle krwi plami tron, na który wstępuję.
- Kto wie, co musi być i jak? Stało się to, co się stało, nic więcej.
Bogini zdecydowała o biegu zdarzeń, a my stawiliśmy mu czoło: ty i
ja, i Gialaurys, i Svor. Świat znów jest całością. Wojna minęła, nikt jej
nie pamięta i to jest nasze dzieło. Oprócz nas nikt żyjący nie wie, że w
ogóle była. Dlaczego mamy grzebać w tym, co nie istnieje i to właśnie
dziś? Właśnie dziś?
- Może to kwestia poczucia winy? Może należy czuć się winnym
wstąpienia na tron po trupach tak wielu wspaniałych ludzi?
- Winy? O jakiej winie mówisz? Winę za wojnę ponosi ten dureń
Korsibar! Zbuntował się przeciw prawu, przeciw obyczajowi!
Zawłaszczył władzę i tron! Jak możesz mówić o winie, skoro on i
Strona 18
tylko on...
- Nie. Nie wiem jak to możliwe, ale wszyscy musimy być winni
przekleństwu, które spadło na świat...
Zdumienie znów rozszerzyło bladoniebieskie oczy Septacha
Melayna.
- Co to za jakieś mistyczne nonsensy? Tak poważnie mówisz o
przekleństwach, przyjmujesz na siebie winę za wojnę... choćby
odrobinę winy! A przecież zaledwie wczoraj Prestimion, którego
znam, był racjonalnym człowiekiem! Nie mówiłby takich bredni,
nawet gdyby uważał je za żart. Nie postałyby mu w głowie! Posłuchaj
mnie bardzo uważnie. To Korsibar wywołał wojnę, rozumiesz?
Korsibar, Korsibar, Korsibar! Wina leży po jego stronie. Jego i nikogo
innego. A co się stało, to się nie odstanie, zostałeś nowym królem
Majipooru, na świecie wreszcie wszystko jest w porządku.
- Rzeczywiście. Wreszcie wszystko jest w porządku. - Prestimion
uśmiechnął się. - Wybacz mi ten nagły atak niewytłumaczalnej
melancholii, stary przyjacielu. Na uczcie zobaczysz mnie znacznie
szczęśliwszym, mogę ci to obiecać. - Przespacerował się po sali,
poklepując zamknięte jeszcze skrzynie. - Ale w tej chwili, Septachu...
te mnóstwo darów, ten magazyn wszystkiego... nie masz pojęcia, jak
mnie to przygniata. Dary, Septachu, przygniatają mnie niczym ciężar
całego świata. - Skrzywił się przeraźliwie. - Powinienem kazać
wynieść je stąd wszystkie i spalić.
- Prestimionie... - Melayn nie dokończył, ale w jego głosie brzmiał
wyraźny ton ostrzeżenia.
Strona 19
- No właśnie. Jeszcze raz przepraszam. Jakoś za łatwo popadam
dziś w płaczliwy ton.
- Trudno się z tobą nie zgodzić, panie.
- Chyba powinienem być wdzięczny za prezenty, bo co to za
powód do niepokoju? Dobrze, sprawdźmy teraz, czy są w stanie mnie
rozerwać. Bo w tej chwili najbardziej brakuje mi odrobiny rozrywki.
Z tymi słowy Prestimion odwrócił się i odszedł. Znów wędrował
korytarzami wśród pudeł, skrzyń i pakunków, zaglądając do tych,
które zdążono otworzyć. Piękna kula. Wielobarwna szarfa o
bezustannie zmieniających się odcieniach. Kwiat z cennego brązu;
spomiędzy jego płatków dobywała się cicha, przepiękna muzyka. Ptak
wyrzeźbiony w cynobrowym kamieniu, obracający główkę,
przyglądający mu się z oburzeniem. Kocioł kształtu muszli z
czerwonego jadeitu, gładki jak aksamit, ciepły w dotknięciu.
- Popatrz - powiedział, odkrywając berło z kości smoka morskiego,
zdobione nieprawdopodobnie precyzyjnym filigranem - dar z Piliplok.
Widzisz, jak sprytnie otoczyli wzór linią...
- Powinniśmy już iść - przerwał mu bezceremonialnie Septach
Melayn. - Te wszystkie cuda mogą czekać, Prestimionie. Musisz
przebrać się na ucztę.
Rzeczywiście. Co racja, to racja. Izolowanie się, zniknięcie,
samotność, to nie był najlepszy pomysł. Prestimion doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że powinien otrząsnąć się z jakże nietypowego
dla siebie ataku smutku i poczucia samotności, rządzącego nim przez
kilka ostatnich godzin. Pozbyć się ich, tak jak zsuwa się z ramion
Strona 20
płaszcz. Musi przecież pokazać dziś ucztującym twarz
rozpromienioną satysfakcją, twarz człowieka spełnionego, jak przystoi
nowemu Koronalowi.
Tak. Musi to zrobić i zrobi.