3590
Szczegóły |
Tytuł |
3590 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3590 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3590 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3590 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lech Galicki
SENNIK LUNATYKA
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Wielkiemu Siewcy Gwiezdnego Py�u,
Kt�rego ziemskie snu poletka
S�onecznikami porastaj�
5
WST�P
Pozwoli � Mu m�wi �, by poczu � Jego b�l...
Nie jest �atwo by� cz�owiekiem. Takim, na podobie�stwo Boga stworzonym. Gdzie� po drodze zgubili�my
nasze dusze. Mo�e je nam ukradziono? A je�li umar�y, pozostawiaj�c nas niczym puste odwl�ki?
Nie ma miejsca na mi�o��, empati�, altruizm. Spolegliwy, mi�osierny cz�owiek nie brzmi
dumnie. Nie jest na topie. Wr�cz przeciwnie, kojarzy si� �le. Ze s�abo�ci�, nieudacznictwem,
nieznajomo�ci� obowi�zuj�cych trend�w.
Nowy (?) �wiat jest dla silnych jednostek. Tylko one maj� prawo do �ycia. Te s�abe musz�
im ust�pi� pola. Niech gnij� gdzie� po cichu, nie deprymuj�c swoim widokiem szcz�liwych
twarzy ludzi new age.
I odchodz�. Umieraj� bezg�o�nie. Czasem z wielkim hukiem... Id� do �wiat�a, bez �alu zostawiaj�c
pusty odw�ok w eleganckim pasa�u handlowym. �ebracza papierowa torba uwalnia
si� od agonalnego u�cisku rozsypuj�c na ziemi odrobiny chleba. Zniesmaczeni �porz�dni ludzie�
rozchodz� si� poirytowani.
Nie s� potrzebne wielodzietne rodziny. Nie s� potrzebne samotne matki. Nie s� potrzebne
sieroty. Nie s� potrzebni starcy. Nie s� potrzebni ob�o�nie chorzy. Nie s� potrzebni bezdomni.
Czasami niepotrzebnych si� po prostu zabija...
Odrzucasz ich Cz�owieku. Odrzucasz Boga, chocia� w niedziel� ��esz, sk�adaj�c do Niego r�ce.
Sonka � bohaterka jednego z opowiada� tego tomu � przysz�a, gdy odeszli inni. Jej szara rzeczywisto��
postrzega�a to, co dla pozosta�ych nie istnia�o. By�a wiatykiem na drog� cz�owieka, kt�ry funkcjonowa�
w wirtualnym �wiecie. Dzi�ki Sonce jego droga ku �wiat�u posypana by�a p�atkami gest�w...
Ca�a tw�rczo�� Lecha Galickiego to symbole. Przes�anie wyra�one w znakach. Autorowi
�Sennika lunatyka� niejako �atwiej epatowa�. Pozwolono, bowiem Jemu zobaczy� to, co dla
innych nie istnieje, a czego b�d� musieli kiedy� ze zdziwieniem dotkn��.
Lech Galicki ma po prostu obowi�zek szuka� Boga w ludziach �niepotrzebnych�, a tym
�potrzebnym� m�wi� o drogach prowadz�cych do �wiat�a. O tym, �e �cz�owiek w biegu zapomina
o najpi�kniejszych snach...� Galicki to robi. Z kunsztem. Troch� kuchennymi
drzwiami. Zaczynaj�c czyta� Jego teksty nie do��, �e chce si� czyta� dalej to jeszcze ich lektura
zmusza do retrospekcji. Wystarczy zamkn�� oczy, by ujrze� kadry ze swego �ycia. Takie
same, jakie b�yskawicznie s� nam przywo�ywane, gdy nagle ulatujemy ku �wiat�u...
�Je�eli us�yszysz, �e umar�em nie wierz, ja �yj�... ja Jestem� � panie Lechu.
Krzysztof P. Orszagh
6
(Prezes Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej, dziennikarz. Kilkakrotnie cudem
unikn�� �mierci, dwukrotnie prze�y� �mier� kliniczn�. Zab�jstwo Joli by�o prze�omem w Jego �yciu....)
7
L�KI LESIA
Lesia zmorzy� sen niespokojny. Wyraziste obrazy przesuwa�y si� przed oczami jego rozbudzonej
duszy i doskonale wiedzia�, �e dane jest mu prze�ywa� to, co zdarzy�o si� przed
laty. Z niewiadomego powodu przesz�o�� splot�a si� w�z�em z tera�niejszo�ci�.
Oto pocz�tek lat sze��dziesi�tych. Jest kilkuletnim ch�opcem. Ojciec prowadzi go na wystaw�
zatytu�owan�: �To jest wojna�. Nie chce tam i��, boi si� i zaczyna p�aka�, a jego tata,
kt�ry II wojn� �wiatow� prze�y� w sowieckiej i niemieckiej niewoli, w katowniach i obozach
koncentracyjnych, upiera si�: �P�jdziemy, zobaczysz, tobie nic nie grozi�.
Poszli. W podziemiach kina znajdowa�y si� umieszczone w gablotach zdj�cia przedstawiaj�ce
miny, wychudzonych ludzi w pasiakach, rozstrzelanych. Co kilka metr�w ustawiono
bomby lotnicze, karabiny maszynowe, a w studiu wy�wietlano bez przerwy film dokumentalny.
Wy�y syreny, rycza�y silniki pikuj�cych samolot�w, s�ycha� by�o �wisty, wybuchy, a
ogarni�ci panik� przechodnie biegli p�on�cymi ulicami, w�r�d wal�cych si� dom�w.
Lesio zaciska powieki, palcami zatyka uszy i czerwieniej�c na twarzy, rozpaczliwie krzyczy.
Przera�ony ojciec wynosi go na r�kach, lecz on jeszcze d�ugo �ka.
� Ja si� boj�, nie chc� � ju� nigdy!
� Dlaczego on tak mocno to prze�y�? � pyta matka Lesia � Ja podczas bombardowania, a
mia�am w�wczas chyba ju� osiemna�cie lat, dosta�am ataku histerii. On nie wie, co to prawdziwa
wojna. To tylko film. Mo�e w genach przekaza�am mu sw�j strach? � pyta sama siebie.
Kilka miesi�cy p�niej umar� dziadek Lesia. Rodzice zastanawiaj� si�, jak synowi o tym
powiedzie�. Nigdy nie m�wili dziecku, �e kiedy� si� umiera. Wr�cz chronili go przed poznaniem
tej strasznej prawdy. Niech dowie si�, gdy dojrzeje.
�Jak to, umar�? � pyta Lesio. � Czy to znaczy, �e nigdy go nie zobacz�? � powtarza zdezorientowany
kilka razy.
� Na tym �wiecie nie zobaczysz � odpowiada matka.
� A gdzie on b�dzie?
�Jego cia�o w grobie, dusza w niebie.
� W grobie?
� No, w takim specjalnym miejscu wykopanym w ziemi, na cmentarzu.
� Przecie� nie b�dzie m�g� oddycha�, widzie� nieba, s�ysze� ptak�w i rozmawia� z nami!
� krzyczy zal�kniony ch�opiec.
8
Potem Lesio nic nie m�wi. Nie mo�e spa�. A gdy za�nie, sypie si� zaraz na niego piach. I
oddycha� nie mo�e. I nic nie widzi. Zmarkotnia�, a cho� p�niej zapomnia� o wszystkim, jednak
�ycie co pewien czas przypomina�o mu o istnieniu �mierci.
Ulic� przemkn�� sznur wojskowych samochod�w.
� Dlaczego ich tak du�o?
� Bo wybuch�a wojna � za�artowa�a du�o starsza kuzynka Lilka.
�Jak to, wojna?
Oczy mia� ze strachu du�e jak talerze.
� No, wiesz, my b�dziemy si� broni�, bo oni nas b�d� atakowa�.
� I bomby b�d� lecia�y i wybuchy b�d�? �wykrztusi� ch�opiec.
� O, pewnie � odpowiedzia�a Lilka i wysz�a.
Nikogo nie by�o w domu. Lesio schowa� si� do szafy, narzuci� na siebie koce, p�aszcze i
poduszki. Nie m�g� oddycha�, widzie� nieba i s�ysze� ptak�w. Ach, to taka jest �mier� � pomy�la�.
Taki strach. I zaraz wybuchn� bomby i zawyj� syreny.
Zm�g� go sen niespokojny. Wyraziste obrazy przesuwa�y si� przed oczami jego rozbudzonej
duszy. Doskonale wiedzia�, �e dane jest mu prze�ywa� to, co zdarzy�o si� przed laty.
Przesz�o�� splot�a w�z�ami tera�niejszo�� z przysz�o�ci�. Przez szpar� w drzwiach starej szafy
wnikn�� promie� o�ywczego �wiat�a.
9
KR�TKA ULICA
Ta ulica jest kr�tka. Ot, dziewi�� dom�w, niegdy� przed II wojn� �wiatow� wspania�ych
niemieckich willi. Gdy nasta� pok�j zamieszkiwali w nich osadnicy z r�nych rejon�w Polski
i zapewne ma�o kogo frapowa�y pytania; kto tu przede mn� �y�? Jak �y�? Gdzie jest teraz...?
Albo: czyje imi� nosi�a ulica? Tu, zwykle w domach przychodzi�o na �wiat i dorasta�o pokolenie
wy�u demograficznego lat pi��dziesi�tych. Razem bawili�my si� w chowanego, grali�my
w pi�k� no�n�, staczali�my boje z r�wie�nikami z ulicy za p�otem. Stawali�my si�, cho�
nawet nie b�d�c �wiadomi tego, wielk� rodzin� z kr�tkiej ulicy.
Zapominanie zacz�o si�, gdy jedni ko�czyli studia, drudzy zak�adali w�asne rodziny, a
kolejni emigrowali daleko � na inne kontynenty. W ci�gu kilku lat rozpad�y si� najlepsze
przyja�nie, ba, wygas�o nawet zainteresowanie tym, co dobrego lub bardzo z�ego dotkn�o
s�siad�w za miedz�. A na kr�tkiej ulicy wida� wszystko dok�adnie i przera�liwie ostro. Zacz�li
umiera� ludzie starsi. Odchodzili tak�e ci, kt�rzy zgodnie z kalendarzem biologicznym
mieli wybiec daleko � poza granic� drugiego tysi�clecia. Wszystko zacz�o si� zdarza� jakby
wbrew ludzkiemu rozs�dkowi i logice. Pe�ni �ycia nagle je utracili. Pewnym, najlepszym dot�d
przyjacio�om zza m�rz i ocean�w nie starczy�o czasu, a mo�e pieni�dzy, aby przyjecha� i
ich po�egna�. Bali si� wspomnie�?
W filmie Stevena Spielberga Hook doros�y Piotru� Pan, kt�ry kiedy�, gdy by� dzieckiem,
potrafi� lata� i robi� wiele niezwyk�ych rzeczy, jest zabieganym biznesmenem, z pot�niej�cym
brzuchem i notorycznie rozko�atanymi my�lami. Nie potrafi ju� wzbija� si� (cho�by my�lami)
ponad poziomy, w przestworza, wspomina�, pami�ta�... �Jaka szkoda, �e nie ma w nas
ju� natury dziecka� � m�wi z �alem jeden z bohater�w filmu Przed sklepem Jubilera, zrealizowanego
wed�ug sztuki ks. Karola Wojty�y, obecnego Wielkiego Papie�a. W biuletynie
Ameryka�skiego Towarzystwa Wydawc�w Gazet napisano: �Aby dobrze pisa�, trzeba (...)
stworzy� sw�j Strych Babuni: trzeba kolekcjonowa� s�owa, wyra�enia, obrazy; zbiera� kolory;
zapachy, d�wi�ki, gesty, faktur� materia��w, trzeba kultywowa� w sobie odbi�r tego, co
powszednie: d�tek ze spuszczonym powietrzem, spalonych �ar�wek, zerwanych sznurowade�,
opuszczonych nut (...). Gromadzimy takie drobiny i okruchy, wiedz�c, �e kiedy� mog� si�
przyda�.
Aby �y�, trzeba stworzy� sw�j Strych Babuni. Wszystko mija, ale je�eli pami�ci w nas nie
b�dzie i je�li zabraknie w nas duszy dziecka, to gdy na nasze kr�tkie ulice przyjd� nowi osadnicy,
nikt im nie powie, kto tu przed nimi �y�, jak �y� i kiedy odszed�. A przynajmniej, jakie
nosi� imi�, gdy kr�tka ulica by�a jego �wiatem.
10
WINDA
Zadzwoni� telefon. Alarmuj�ca informacja. Z pobliskiego wie�owca chce wyskoczy� starszy
m�czyzna. Szybko biegn� do windy. W �rodku tylko jedna osoba � Staruszek. Te� zje�d�a
na parter. Nagle, na sz�stym pi�trze, winda zatrzymuje si� gwa�townie. Ga�nie �wiat�o.
Drzwi zablokowane, cisza... Wszystko dzieje si� tak b�yska-wi�nie. Nie ulega w�tpliwo�ci,
�e jeste�my w d�wigowym pude�ku sami, alarm nie dzia�a. Wyobra�nia podpowiada, i� za
chwil� stanie si� co� z�ego. Strach tak bardzo nas parali�uje, �e wykrztuszamy z siebie niezborne
zdania i po omacku szukamy jakich� przycisk�w. Tak minuta po minucie. �Aniele
Bo�y, Str�u m�j...�. Niespodziewanie zapala si� �wiat�o, zaczynaj� dzia�a� mechanizmy.
Szcz�liwie zje�d�amy na parter. Wychodzimy z windy szybko, prawie wybiegamy, �ycie
jest pi�kne. Czujemy si� jak na ziemi obiecanej.
Docieram na miejsce zdarzenia. Na szcz�cie nie dosz�o do tragedii. M�czyzna nie �wyskoczy�
z �smego pi�tra. Siedzia� tylko w oknie swojej kawalerki, z nogami zwisaj�cymi na
zewn�trz, ubrany w od�wi�tny garnitur, na g�owie mia� beret i krzycza�, �e skoczy z wysoko�ci,
�e rozbije o ziemi� swoj� samotno�� i wszystkie plagi, kt�re na niego spad�y i nie chc�
odej��. Pragnie, �eby nast�pi� koniec jego �wiata, bo sam wie, czego mu trzeba. S�siedzi znieruchomieli
ze zdumienia, gdy� przez trzydzie�ci lat nikt nie s�ysza�, aby ten cz�owiek, samotnik
i odludek, wypowiedzia� tyle s��w. Po stra�y po�arnej i policji nie by�o ju� �ladu, a
mieszka�cy niech�tnie m�wili o zdarzeniu.
� Negocjator, psycholog zmusi� dziadka do zej�cia z parapetu, a potem wywa�yli drzwi i
ju� go nie pu�cili. Teraz pewnie jest w szpitalu psychiatrycznym. On zawsze by� sam i mo�e
dobrze si� sta�o, bo gdyby umar� w mieszkaniu, nikt by o tym przez d�ugi czas nie wiedzia� �
m�wi s�siadka.
Kto� inny dodaje:
� Nie pi� w�dki, chodzi� schludnie ubrany i ci�gle si� skrada�. Tak d�ugo czeka�, a� winda
by�a pusta. Wszyscy wiedzieli, �e on wind� je�dzi sam.
� Jak si� nazywa?
� Na imi� ma Jan... Nie, Jerzy, przepraszam � Janusz chyba. Kiedy� by� listonoszem... Nazwisko?
Jako� tak na A. Cz�owiek �yje prawie trzydzie�ci lat w jednym bloku, no, domu i nie
pami�ta � zaduma� si� s�siad.
Po chwili dodaje:
� Wi�cej powie o nim wdowa, kt�ra mieszka pi�tro wy�ej. Nazwisko? Nazywa si� chyba
jako� na K. Nie pami�tam.
11
* * *
Pilna informacja. Na ogr�dkach dzia�kowych w jednej z altan �yje samotnie, bez �wiat�a,
ogrzewania, w pod�ych warunkach Jan Kowalski, kiedy� dyrektor du�ego przedsi�biorstwa,
potem str�. Biegn� do windy. Rozsuwaj� si� drzwi. Kto� szybko wychodzi. M�czyzna w
od�wi�tnym garniturze i �miesznym berecie. Biegnie. Ju� go nie wida�. Wind� pojad� sam.
12
DLACZEGO?!
Mordercy: siedemnastoletni Piotr, s�siad ofiary i dziewi�tnastoletni Krzysztof. Gdy zabijali,
byli uczniami O�rodka Szkolenia i Wychowania Ochotniczego Hufca Pracy w T. Dw�ch
nastolatk�w zaatakowa�o jad�cego rowerem sze��dziesi�cioletniego listonosza, zada�o mu
siekier� kilka �miertelnych cios�w w g�ow� i ze zrabowanymi pieni�dzmi oddali�o si� z miejsca
tragedii. M�odzi zab�jcy zostali szybko zatrzymani. Podczas przes�uchania wyznali, �e
napad skrupulatnie zaplanowali. S�d uzna� ich win� i skaza� ka�dego na kar� dwudziestu pi�ciu
lat pozbawienia wolno�ci.
Miejscowy psycholog m�wi:
� Niczym nie wyr�niali si� od innych wychowank�w i nie sprawiali �adnych problem�w.
Ich koledzy byli albo zaszokowani tym mrocznym zdarzeniem, albo nie zrobi�o to na nich
�adnego wra�enia. Agresji jest dooko�a tyle, �e strach bierze i r�ce opadaj�. Trudno poj��, dlaczego
tak si� dzieje. Najm�odsze dziecko, kt�re trafi�o do mnie z problemami wychowawczymi,
mia�o rok i kilka miesi�cy. Znam przypadki terroryzowania rodziny przez kilkuletnie dzieci.
Ochotniczy Hufiec Pracy w T. Dw�ch ch�opak�w rozmawia niech�tnie i rozgl�da si� na
boki. Boj� si�, �e wychowawca zauwa�y, i� rozmawiaj� z obcym.
�Jacy byli? � pytam.
� Piotrek by� satanist� � m�wi R. � Nosi� odwr�cony krzy�. Wierzy�, �e morderstwo da mu
�ywot wieczny.
� Pieni�dze czy �ywot wieczny? � nalegam.
�I to, i to dobre � s�ysz�. �A dostali niski wyrok. Bo za �mier�, �mier� si� nale�y. G�owa za g�ow�.
Teraz m�wi B.:
� Przyje�d�am do o�rodka i staj� si� innym cz�owiekiem. A to bez powodu chc� komu�
co� na z�o�� zrobi�, twarz obi�, na kim� si� wy�y�. Potem przychodzi my�l, aby zabi� wychowawc�,
bo on traktuje nas jak skaza�c�w w zak�adzie karnym. Takie tu noce i dni.
Po kilku miesi�cach czytam: �Dw�ch siedemnastolatk�w bestialsko zamordowa�o listonosza.
Podczas przes�uchania powiedzieli, �e bili go drewnianym ko�kiem, a potem poder�n�li
gard�o brzytw��. Kto� powie: To zbyt straszne, przygn�biaj�ce, po co o tym pisa�. Nie, nie,
nie! To tylko kropla w morzu statystyki, informuj�cej o narastaj�cej fali brutalnych zachowa�
przez dopiero wchodz�cych w �ycie m�odych ludzi. Tam, gdzie Piotr i Krzysztof zabili cz�owieka,
stoi teraz krzy�, a obok samotna jab�o�. Tylko ona wie, kt�ry z dw�ch skazanych uderza�
siekier�, bo s�d tego, nie b�dzie wiedzia�. Dlaczego zamordowali? � pyta jab�o�, pyta
krzy�, pytam ja.
13
PAMI�� W KROPLI �ZY
Ks. Kan. Czes�awowi Samp�awskiemu,
Piotrowi � kuzynowi, bratu od pierwszych
moich dni na tej Ziemi,
Jarkami, Wojtkowi, Bogdanowi, Robertowi... � moim
Przyjacio�om i r�wie�nikom, kt�rzy odeszli,
a �yj�, tak�e w mojej pami�ci
T� histori� opowiedzia�a mi Polka, mieszkaj�ca w Berlinie, wtedy jeszcze Zachodnim. Ja
tak�e przebywa�em tam kilka lat, ale nie dane nam by�o rozmawia� w cztery oczy. Nigdy si�
nie widzieli�my. Zapozna�a nas osoba trzecia. Nie mog�a ud�wign�� cierpie� Sonki i wiedzia�a,
�e trapiona rozterkami kobieta musi komu� opowiedzie� wszystko, o czym nie mo�e
zapomnie�, wyrzuci� z siebie ogrom b�lu, lawin� pami�ci w kropli �zy... Rozmawiali�my
przez telefon, ponad dwie godziny, a mo�e d�u�ej. Nigdy nie zapomn� tej rozmowy. Bo przecie�
to, co us�ysza�em, dotyczy l�ku i nieuchronno�ci przemijania. I cho� na ko�cu drogi czeka
�wiat�o, cz�owiek nie mo�e pogodzi� si� z zimnem �mierci.
Sonka nie mo�e da� sobie rady. Ze sob� w�a�nie. I to jest najgorsze. Cz�sto traci poczucie
rzeczywisto�ci a nastroje zmienia jak r�kawiczki. Czarne, bia�e, depresja, euforia. Jej sny, to
wielki koszmar i gdy budzi si� w po�owie nocy � nie wierzy, �e to co �ni nie jest prawd�. Te
oczy wpatrzone w jej �renice, te d�onie wiotkie i zimne, uparcie �ciskaj�ce sowi puch.
Sonka cz�sto p�acze, jest dra�liwa i nawet agresywna, za� m�� i c�rka s� coraz bardziej
przygn�bieni: � Nie chce si� nam ju� tak �y� � m�wi�.
Ach, Sonka, to przecie� ty powinna� im pokaza�, �e �ycie jest skarbem, do kt�rego ka�dy
cz�owiek lgnie, bo widzia�a� �ycia ga�ni�cie i by�a� tam, gdzie dociera niewielu.
Gdy Sonka mia�a dwa lata, rodzice oddali j� na kilka miesi�cy do dziadk�w. Tata przerabia�
strych na mieszkanie, zak�ada� ogrzewanie, gdy� by� uparty i postanowi�, �e sam stanie
na swoim, bez pomocy rodzic�w. Cierpia�a wtedy bardzo, bo brakowa�o jej matczynego ciep�a
i poczucia bezpiecze�stwa w ramionach ojca. Przyje�d�ali do niej co tydzie�, a ona i tak
codziennie wieczorem s�ucha�a, czy ju� id� po trzeszcz�cych schodach. Ba�a si� samotno�ci i
czu�a si� niepotrzebna. � Jestem sama, sama, sama � zawodzi�a pod puchow� ko�dr�.
Kt�rego� dnia dziadek krz�ta� si� przy ulach. Okadza� pszczo�y dymem, na g�owie mia�
kapelusz z siatk� i wygl�da� bardzo tajemniczo. Sonka sta�a nie opodal i nagle zobaczy�a lec�c�
wprost na ni� brz�cz�c� kul� owad�w. My�la�a, �e to muchy bawi� si� zapalczywie i
14
chwyci�a r�j pszcz� pe�nymi gar�ciami. Wiele ju� nie pami�ta, tylko uk�ucia bezlitosne,
krzyk dziadka i l�k, kt�ry rozmy� si� w utracie �wiadomo�ci.
Zaniesiono j� do domu, tam rozebrano i po�o�ono na stole. Wyjmowano jedno ��d�o za
drugim, a by�o ich mn�stwo. Powoli wr�ci�a do zdrowia i rodzice zabrali j� do domu, bo
uznali, �e to znak z g�ry.
� Ja zawsze by�am dzieckiem z kompleksami. P�niej ju� czu�am, �e jestem odrzucana
przez ka�de �rodowisko. I na podw�rku, i w szkole, i wsz�dzie. Mo�e to by�y urojenia, mo�e
g�upota. Wiedzia�am, �e ta niepotrzebna, odepchni�ta � to ja. Rozumiesz ten stan ducha?
Rozpocz�a nauk� w liceum. Mija� rok za rokiem, a ona by�a rozczarowana wszystkim i
zniech�cona, bo czas umyka�, za� Sonka tkwi�a w swoim szarym �wiatku inno�ci. I my�la�a,
�e tak b�dzie zawsze. I nie umia�a p�aka� nad swoim losem.
Ale zdarzy�o si� co�, co odmieni�o jej �ycie. By�o to w klasie maturalnej, zaraz po studni�wce.
Sonka dowiedzia�a si�, �e Adam, jej r�wie�nik, kt�ry mieszka� w tym samym, co ona, domu,
le�y w szpitalu. Do tej pory mijali si� tylko na korytarzu, gdy� byli sobie jako� obcy. On
cz�sto urz�dza� prywatki, na kt�re przychodzi�o mn�stwo znajomych i adapter hucza� wtedy
na ca�y regulator, a podchmielone g�osy burzy�y nocny spok�j.
Dom, w kt�rym Sonka mieszka�a, nie by� du�y � ot, taka ma�a kamienica. Pani doktor z
pierwszego pi�tra, gdy tylko kto� z s�siad�w zachorowa�, pierwsza spieszy�a z pomoc�. Do
niej wi�c uda�a si� z pytaniem o stan zdrowia Adama. Chcia�a go te� odwiedzi�. Us�ysza�a: �
Ale� dziewczynko, nie przesadzaj, on jest ju� w takim stanie, po operacji, on jak takie zwierz�tko
le�y i nie wiadomo, po�yje miesi�c albo dwa. Lepiej zaoszcz�d� sobie stres�w.
Sonka nie wiedzia�a, czy to �art, czy prawda, tylko ogarn�� j� tak dziwny parali�, �e s�owa
nie mog�a powiedzie�. Adam mia� raka m�zgu i jego czaszk� poddano trepanacji.
� Adam by� okazem zdrowia. Wysportowany, wysoki, �adnie umi�niony. Trenowa� podobno
judo i je�dzi� na obozy. Na jego widok ka�dej dziewczynie mog�o mocniej zabi� serce.
Od jego m�odszego brata us�ysza�a, �e wszystko zacz�o si�, gdy mama przygotowa�a
Adamowi �niadanie, a on za ka�dym razem wymiotowa�. Poszed� wi�c do lekarza, ale okaza�o
si�, �e to nie grypa. Potem neurolog natychmiast skierowa� go do szpitala. A tam � szybko
uwin�li si� z operacj�.
� Pami�tam, �e m�j tata pojecha� w niedziel� na oddzia� okulistyki Akademii Medycznej,
bo bardzo bola�o go oko. Pi�tro ni�ej mie�ci� si� oddzia� onkologii. Jej tata m�wi�: � �Akurat
przypomnia�em sobie, �e tam le�y Adam i poszed�em go odwiedzi�. Nie m�g� pozna� Adama,
bo pami�ta� m�odzie�ca, a zobaczy� starca. M�wi�: � �Ada�� a nigdy si� tak do niego nie
zwraca�, bo gani� go za to, �e na klatce schodowej ha�asowa� za stu. A wtedy powiedzia�: �
�Ada�, poznajesz mnie?� Nie us�ysza� odpowiedzi, tylko ch�opiec ledwo co uni�s� powieki.
Ojciec pr�bowa� z nim rozmawia�, ale �zy stan�y mu w oczach i g�os uwi�z� w gardle. A gdy
chcia� odchodzi� � zobaczy� uniesion� i dr��c� r�k� Adama.
Sonka postanowi�a p�j�� do szpitala. Nast�pnego dnia rano by�a ju� pewna, �e nie mo�e go
zostawi�, bo dowiedzia�a si� tak�e, �e wszyscy przyjaciele, kt�rzy t�umnie przychodzili do
zdrowego Adama, o Adamie chorym zapomnieli zupe�nie.
Przygotowa�a si� do tej wizyty, kupi�a soki, owoce i posz�a do szpitala. Wesz�a do izolatki:
Adam nie m�wi�, nie rusza� si�. Le�a� i oczy mia� wlepione w sufit.
Przychodzi�a do niego coraz cz�ciej. W ko�cu codziennie. Lekarze i piel�gniarki nie pytali
o nic, bo my�leli pewnie, �e jest jego dziewczyn�. A jej by�o oboj�tne, co o niej my�l�.
Czu�a, �e dla Adama jej wizyty s� szcz�ciem i pewnie nadziej�. Czu�a to. Czasem twarz
wytar�a mu mokrym r�cznikiem, czasem delikatnie poprawi�a poduszk�, ale nie mog�a znie��
tego, �e uporczywie wpatruje si� w jej oczy. Czu�a, i� rozmawia z ni� bez s��w, bez gest�w,
gdzie� w ciszy.
15
Jego stan si� pogarsza�, ale oczy mia�y w sobie blask �ycia. Pewnego dnia zauwa�y�a, �e
na jednym z z�b�w Adama zrobi�a si� plamka. � Bo�e, to ju� si� zaczyna � pomy�la�a. Chud�
straszliwie i kurczy� si�. Ju� tam same ko�ci le�a�y, a ju� na z�bach pojawi� si� r�j czarnych
plamek.
Kt�rego� dnia, gdy wychodzi�a do szpitala, pomy�la�a, i� skoro nic do picia, ani po�ywienia
zanie�� mu nie mo�e, to znajdzie co� takiego, �eby mia� tylko od niej. Rozejrza�a si� dooko�a.
Niedawno kupi�a maskotk� � ma��, puszyst� sow�. Takie pod�u�ne futerko, kt�re bez
trudu b�dzie m�g� trzyma� w d�oni i czu� jej � Sonki �obecno��.
Gdy wesz�a do szpitalnego pokoiku, stara�a si� by� szczeg�lnie pogodna. Zauwa�y�a, �e
Adam dziwnie si� uaktywni� i a� uszy nastroszy�. Rozchyli�a mu palce i w d�o� w�o�y�a futrzanego
maszkarona. Potem zacisn�a swoj� d�o� na jego d�oni i unios�a r�k� do g�ry, tak,
aby m�g� zobaczy�, co trzyma. Nie chcia� tej r�ki cofn��. Ju� nast�pnego dnia dowiedzia�a si�
od piel�gniarek, �e ordynator zrobi� im awantur�. Ale m�wi�y o tym z wyrzutem i u�miechem
zarazem. Chcia�y mu t� sow� odebra� na chwil� i umy� r�k�. Gdy t�umaczy�y, �eby otworzy�
d�o� � rzuca� si� na ��ku i wpad� w... histeri�. Wy�, bo inaczej nie umia� wykrzycze� swojego
protestu. Potem da�y mu spok�j. I tak zosta�o ju� do ko�ca.
� Zawsze, gdy sz�am do szpitala, wst�powa�am do ko�cio�a. I wiesz � modli�am si� bardzo.
Tak jak nigdy w �yciu. Nawet �luby sk�ada�am, z�by tylko on wyzdrowia�. �eby tylko wyzdrowia�.
Nadesz�a niedziela. W pokoju Adama by�o du�o ludzi. Przysz�a matka, przyszed� brat i
koledzy te� znale�li czas dla niego czas. Sonka si� przestraszy�a. Zawsze by�a tutaj sama,
wi�c teraz chcia�a uciec. Lecz przemog�a l�k i wesz�a mi�dzy nich.
Adam wygl�da� bardzo �le. By� przykryty tylko prze�cierad�em. Przysz�a piel�gniarka,
wyprosi�a wszystkich z pokoju i pod��czy�a kropl�wk�, a siostry zacz�y nosi� l�d i ok�ada�
nim Adama. Jedna z nich poprosi�a Sonk� o pomoc. I przez to pomaganie zosta�a w pokoju.
Widzia�a, jak ch�odz� biedne da�o, �ycia w nim jeszcze szukaj�c, a on oczy mia� zamkni�te,
tylko maskotk� �ciska� w d�oni � sow� puszyst�. Nagle wzdrygn�� si�, uni�s� powieki i spojrza�
w oczy Sonki tak g��boko, tak czytelnie, jakby wszystko, co si� w nim jeszcze tli�o,
chcia� jej zostawi�.
Wieczorem matka Adama przysz�a z wiadomo�ci�, �e jej syn umar�. I rozpacza�a. I m�wi�a,
�e sow� od pani Soni, to Ada� tak �ciska� w ostatnich minutach cierpienia, jakby ca�y b�l
w ni� chcia� przela� � i �zy mo�e te�.
Pochowano go z t� sow�, bo inaczej przecie� nie mo�na.
Min�o wiele lat. Sonka nie chce ju� o tym wszystkim pami�ta�, lecz pami�ta. Jej sny, to
koszmar. Gdy budzi si� � nie wierzy, �e to wszystko si� zdarzy�o: sen koszmarny, samotno��,
i r�j pszcz� k��liwy, cierpienie milcz�ce i sowa puszysta, w d�oni zamkni�ta. P�acze wi�c, bo
widzia�a �ycie gasn�ce i by�a tam, gdzie niewielu by� umie.
16
�WIAT�O NAD PRZEPA�CI�
Rozpoczyna si� wyk�ad dla student�w medycyny. Na stole, jeszcze przykryte bia�ym p��tnem
� zw�oki. Wchodzi profesor. Powoli bierze do r�ki skalpel, ods�ania cia�o zmar�ego
cz�owieka, rozgl�da si� dooko�a, patrzy studentom w oczy i g�o�no m�wi:
� Obserwuj�c uwa�nie. Oto przed wami le�y niezwyk�a budowla, kt�r� zaprojektowa� i
wzni�s� najwi�kszy Architekt i Budowniczy. Pami�taj�c, �e jeszcze niedawno mieszka� w
niej przedziwny lokator: my�l�cy, czuj�cy, kochaj�cy... �ycie.
Film Krzysztofa Zanussiego Iluminacja. Obraz, na kt�ry w latach siedemdziesi�tych
uczniowie lice�w chodzili do kin studyjnych i ogl�dali go z zapartym tchem. By�em i ja na
tym filmie, razem ze szkolnym koleg� Wojtkiem J�drzejcem. Wbici w fotele z przej�ciem
ogl�dali�my perypetie filmowego bohatera, Franciszka Retmana, m�odego intelektualisty,
kt�ry z uporem poszukiwa� sensu ludzkiego bytowania i �mierci. Szczeg�lnie mocno wstrz�sn�a
nami scena, gdy Franciszek przy �wietle zapa�ki z zaciekawieniem ogl�da� okaleczone
zw�oki taternika, kt�ry spad� w przepa��. Zapa�czany p�omyczek rzuca� tylko ksi�ycowe
blaski, cienie prawdy o tym, czym jest �ycie. Przyczyny wypadku nie spos�b by�o dociec.
Min�o kilka miesi�cy i Wojtek niespodziewanie zgin�� w g�rach. Spad� w przepa��. Dlaczego?
� pyta�em przera�ony. Potem przysz�a wiadomo�� o �mierci w g�rach odtw�rcy roli
Franciszka, Stanis�awa Lata��y. Dlaczego? Nawet gdyby zap�on�y tysi�ce zapa�ek i strzeli�y
p�omieniami zast�py �wiec � nie znajd� odpowiedzi.
Lata osiemdziesi�te. Szpital wojskowy w Grudzi�dzu. Odbywam s�u�b� w Szkole Podchor��ych
Rezerwy. Trafiam na oddzia� chirurgiczny. Podje�d�aj� karetki pogotowia, piel�gniarze
w bia�ych fartuchach nios� na noszach �o�nierzy w zalanych krwi� mundurach. Wypadek
samochodowy. Spogl�dam na szar� twarz ci�ko rannego kierowcy.
� Ratujcie, boli, ja chc� �y� � szepcze, a potem, ju� w izbie przyj�� krzyczy.
Nast�pnego dnia inni �o�nierze z wypiekami na twarzach odpowiadaj�, jak ogl�dali jego
cia�o przez otw�r w �cianie sporz�dzonej prowizorycznie kostnicy. Dlaczego?
Po �mierci Piotra prze�y�em szok. Wychowywali�my si� jak bracia � razem od ko�yski.
Dane mi by�o zobaczy� go le��cego bez �ycia na pod�odze (po zabiegach reanimacyjnych).
Piotr �ywy, rozmowny, oczytany, inteligentny, teraz � niemy i bezw�adny. Palce d�oni zaciskaj�
si� w pi�ci, co� rzuca cz�owieka na kolana i s�yszy sw�j g�os nabrzmia�y pretensjami i �alem:
� Bo�e, dlaczego?
W takiej chwili przypominaj� mi si� s�owa Starego Doktora:
17
� Patrzcie. Oto niezwyk�a budowla, kt�r� zaprojektowa� i wzni�s� Najwi�kszy Architekt i
Budowniczy. Jeszcze niedawno mieszka� w niej przedziwny lokator: my�l�cy, czuj�cy, kochaj�cy...
�ycie.
Za� Dobry Nauczyciel m�wi:
� Ten cz�owiek nie umar�, tylko �pi, a Syn Cz�owieczy oznajmi�, �e zostanie zabity, lecz
po trzech dniach zmartwychwstanie. Podobnie i my wstaniemy z martwych.
Zapewne w chwili naszego za�amania po odej�ciu najbli�szych szatan, anio� przepa�ci,
kt�rego �imi� po hebrajsku Abaddon, po grecku Apollyon, a po �acinie Externinans�, zechce
zabi� w nas nadziej�, zniszczy� wiar� w �ycie wieczne i sens istnienia. To oczywiste. Takie
jego smutne zadanie.
� Wierz mi, ci�ko jest umiera� � powiedzia� do mnie Jarek, m�j �miertelnie chory r�wie�nik.
Ju� �pi. Serce boli, strach ogarnia, �zy p�yn� jak grochy, lecz mimo wszystko przepa��
beznadziei gorsza jest od wszystkiego, bo wymiar cz�owiecze�stwa stanowi bezmiar nieba.
Tam czeka mu�ni�cie skrzyde� anio�a i �wiat�o, kt�re budzi z najg��bszego snu.
18
CEROWANIE �YCIA
M�czyzna idzie powoli, majestatycznie i z namaszczeniem ci�gnie w�zek wype�niony
stalowym i �eliwnym z�omem. W skupie surowc�w wt�rnych s�yszeli, jak opowiada�, �e jego
dom jest tam, dok�d on dojdzie. I tam te� �pi. Taki to polski kloszard, troch� z wyboru, a
jeszcze bardziej z powodu popl�tania nitki losu, kt�ra snuje si� cz�sto nie tak, jakby by�o
trzeba.
On m�wi, �e jest wolnym cz�owiekiem, gdy� kuchenk� elektryczn� mo�e pod��czy� do
ulicznej latarni, nie ograniczaj� go cztery �ciany domu, drzwi nie zamykaj� drogi. Ale je�eli
zapyta� w�drowca, czy kto� oczekuje jego powrotu albo gotuje obiad tylko dla niego � cisza
zawisa w powietrzu i �za kreci si� w oku tego zupe�nie wolnego, tak�e od najbli�szych, cz�owieka.
Najsmutniejsze s� �wi�ta Bo�ego Narodzenia. A to dlatego, �e kloszard samotnie wypatruje
pierwszej gwiazdki na niebie, a potem mruczy pod nosem fragmenty kol�d, kt�re zapami�ta�
z rodzinnego domu, bo przecie� mia� kiedy� rodzic�w i by� dzieckiem � cho� dzisiejsze
m�okosy cz�sto m�wi� o nim �dziad�, tak jakby ca�e jego �ycie dotkni�te by�o dziadowskim
tr�dem. Rodzice chcieli, �eby si� kszta�ci�, on za� mia� inne zdanie i nieoczekiwanie
min�o kilkadziesi�t lat, tak szybko jak mgnienie cienia.
Ma syna, pami�ta, �e z kwiatami odbiera� go ze szpitala. A prosz�, imienia dziecka nie
pami�ta, ale z g�owy nie usz�o, i� ch�opak urodzi� si� 24 grudnia i to zaraz po tym, jak jego
ojciec zobaczy� na niebie pierwsz� gwiazdk�. Wygl�da�o to jak nieoczekiwany cud i wszyscy
dooko�a m�wili, �e bobas b�dzie mia� w przysz�o�ci du�o szcz�cia. Jak potoczy�o si� jego
�ycie, stary cz�owiek nie wie, bo poszed� przed siebie i nie pami�ta nawet, dlaczego tak si�
sta�o.
Ewa jest rencistk�. Jej syn nie �yczy sobie, aby zbiera�a butelki i makulatur�, bo to wstyd
ogromny. Wychodzi wi�c tylko w nocy, latark� do pojemnik�w �wieci, nadziewa butelki na
haczyk, wrzuca do torby i w domu porz�dnie myje. W czasie okupacji by�a na robotach w
Niemczech. Po wojnie przyjecha�a do Szczecina. Razem z przyjacielem, bo jak m�wi, urodziwa
by�a i oczekiwa�a, �e on si� z ni� o�eni. Polski Urz�d Repatriacyjny mia� siedzib� przy
ulicy Jagiello�skiej. Tam przydzielono jej kwater�. ��ko z pluskwami, je�� nie by�o co, dawali
tylko gorzk� s�onin� i s�odk� zup� z �yta.
Zacz�a pracowa� w Miejskim Przedsi�biorstwie Komunikacyjnym. A przyjaciel jak poszed�
sobie pewnego dnia, tak ona do tej pory nie wie, gdzie jest. Tak nieoczekiwanie drogi
pogubili. A marzy�a o wsp�lnej wspania�ej przysz�o�ci. Nie by� dobry, bo w�dk� przedk�ada�
ponad wszystko. Zosta� jej po nim tylko syn, kt�ry przyszed� na �wiat w Wigili� Bo�ego Na-
19
rodzenia i Ewa wie, �e dzi�ki temu jest taki m�dry i tytu� magistra wa�nych nauk zdoby�.
Tamten cz�owiek, znaczy ojciec jej syna, odszed� nagle, ale mo�e jeszcze �yje, jest samotny
tak, jak ona i te� zbiera butelki, albo ci�gnie sw�j w�zek wype�niony z�omem. Bo przecie� w
�yciu wszystko zdarzy� si� mo�e.
20
GWIEZDNY PY�
Ile to ju� pierwszych gwiazdek zab�ys�o w kolejne wigilijne wieczory? Ile os�b uby�o, a ile
przyby�o przy �wi�tecznym stole i ile op�atk�w prze�amano, �ycz�c sobie nawzajem wszystkiego,
co dobre? Lata siedemdziesi�te, lata osiemdziesi�te, lata dziewi��dziesi�te. Zapach
choinki, �a�cuchy � najpierw te wykonywane w�asnor�cznie przez dzieci, potem cukierki
zwisaj�ce z zielonych ga��zek. I prezenty: ubogie, potem dro�sze i wyrafinowane, i znowu
ta�sze. Za oknami, opr�cz zimy, zago�ci�a demokracja, ale te� prawa wolnego rynku i cz�sto,
jak to drzewiej bywa�o, pomys�y rz�dowych ekonomist�w nie pozwoli�y spe�ni� marze� najbli�szych.
Trzeba �y� z kartk� i o��wkiem w r�ce. A przy wigilijnym stole, opr�cz urokliwych
kol�d, s�ycha� niezwyk�e opowie�ci.
Kto� opowiada, �e wiele lat temu w wigilijny wiecz�r pewien kilkunastoletni ch�opiec
czeka� na powr�t ojca, kt�ry przebywa� w obozie koncentracyjnym. Wojna si� sko�czy�a, o
wywiezionej na roboty do Niemiec matce s�uch zagin��. Ch�opiec przed wojn� mieszka� z
rodzicami w czterech ciep�ych i przytulnych pokojach. Teraz piwniczny zi�b i samotno��, a
on ka�dego dnia wierzy�, �e ojciec wr�ci w�a�nie dzi�.
Nagle na podw�rku pojawi� si� starszy cz�owiek przebrany za �wi�tego Miko�aja. �Wys�annik
niebios� mia� czerwony nos i zalatywa�o od niego alkoholem. Gdy dowiedzia� si� o
losie ch�opca, zaproponowa� mu gar�� gwiezdnego py�u. Jak m�wi�: �Prawdziwego, co nie
ulega w�tpliwo��, bo po wielkich nieszcz�ciach niebo daje ludziom wiele swoich skarb�w,
aby zapomnieli o z�ych chwilach�. Ch�opiec nie wierzy�. Co� jednak kaza�o mu zaufa� opowie�ciom
gwiezdnego wys�annika, bo wyci�gn�� d�o� i otrzyma� mieni�cy si� r�nokolorowymi
b�yskami proszek, rozsypa� go na progu piwnicy i czeka�.
Zab�ys�a pierwsza gwiazdka. Nagle kto� zapuka� do drzwi. Matka! Rzucili si� sobie w ramiona.
Ojciec nie wr�ci�. Podobno wyg�odzony zmar� na czerwonk�. W domu do tej pory
opowiadaj�, �e tamto zdarzenie to cud. Skoro ojciec wyruszy� w drog� do gwiazd, Kto� zes�a�
dziecku matk�, kt�ra przez g�ry, lasy i doliny dotar�a do domu wraz z wigilijn� gwiazdk�.
Ile to ju� pierwszych gwiazdek zab�ys�o w wigilijne wieczory? Ile os�b uby�o, a ile przyby�o
przy �wi�tecznym stole?
21
BY� SOB�
Zygmunt Kubiak ju� w dzieci�stwie zakocha� si� w greckim �wiecie. Nad Mitologi� Grek�w
i Rzymian ten znany pisarz, t�umacz literatury greckiej, rzymskiej i angielskiej, laureat
m.in. Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury � pracowa� przez dziesi�ciolecia. Gdy rozmawiamy
o jego niezwyk�ym dziele, stwierdza, �e badania kultury antycznej wzbudzi�y w nim tak� oto
refleksj�: na przestrzeni tysi�cy lat cz�owiek si� nie zmieni�, jest wci�� taki sam, mimo �e
historia chadza rozmaitymi drogami. Pisarz m�wi: �To optymistyczny wniosek i wielka nadzieja,
bo dyktatorzy, kt�rych na szcz�cie przetrwali�my, chcieli stworzy� nowego cz�owieka.
Zamierzali zmaza� wszystko, co by�o dotychczas i stworzy� wymy�lon� przez siebie
istot�. Nic z tego, bo cz�owiek jest zawsze taki sam, stoi wobec tych samych tajemnic, ma te
same podstawowe uczucia i nie poddaje si�. Jest sob� i to niezwyk�y charakter, a mo�e i bogactwo
cz�owiecze�stwa�.
Pytam Zygmunta Kubiaka, jak pogodzi� t� opini� z innym, cz�sto podkre�lanym przez pisarza
wnioskiem, �e cywilizacja w ko�cu XX wieku ulega degeneracji. Odpowiada, i� to, �e
tak m�wi, jest rodzajem ostrze�enia i zaniepokojenia. Tak jak w minionych dziesi�cioleciach
przeszli�my przez okrutne eksperymenty dotycz�ce struktury spo�ecznej w niekt�rych rejonach
�wiata, tak teraz nast�pi� czas eksperyment�w biologicznych: totalnej transplantacji i
klonowania. Smutny jest tak�e upadek obyczaj�w. Cho� mo�e to tylko wra�enie. Mo�na zauwa�y�
t�umy ludzi zachowuj�cych si� jak stado szympans�w, ale na spotkaniach z czytelnikami
pisarz z rado�ci� wys�uchuje wielu wspania�ych, m�drych pyta�. My�li w�wczas, �e
wyrasta nowe pokolenie Polak�w ko�ca XX wieku. Prawdziwa kultura jest zawsze elitarna,
ale w spos�b niezwykle pozytywny oddzia�uje na ca�e spo�ecze�stwo.
Dla Zygmunta Kubiaka wielk� rado�ci� jest fakt, �e jego Mitologia Grek�w i Rzymian tak
szybko znika z ksi�garskich p�ek. Czytelnik pozna, a mo�e i przyswoi sobie wielowiekowe
tradycje ludzko�ci. �adne tak zwane konieczno�ci historyczne, ani grymasy i humory dyktator�w
nie zdo�aj� go od tego odci�gn��.
22
ZDJ�CIE
Marka spotka�em zupe�nie niespodziewanie kilka dni temu. Nie widzieli�my si� kilkana�cie
lat. Kiedy� razem chodzili�my na religi� � jeszcze do ko�cio�a, do salek katechetycznych,
potem razem do liceum. Marek by� zawsze cichy, spokojny, wr�cz jakby ci�gle wystraszony.
Teraz emanowa�a z niego pewno�� siebie. Garnitur, �nie�nobia�a koszula, krawat, i buty
b�yszcz�ce jak lustra w s�o�cu. Okaza�o si�, �e za�o�y� firm�, a ta ros�a w sil� i maj�tno��, co
pozwoli�o jej w�a�cicielowi nazywa� siebie biznesmenem. Tak w�a�nie odpowiedzia�, gdy
zapyta�em go, co robi, kim jest.
� Biznesmenem jestem � odrzek� przeci�gle, jakby od niechcenia.
I potem m�wi� ju� tylko o tym, co sprzedaje, co kupuje, co si� op�aca. Kiedy� chodzili�my
razem na premiery film�w, rozmawiali�my o kinie moralnego niepokoju, wyruszali�my na
wyprawy do ksi�gar� w poszukiwaniu dobrej ksi��ki i za�arcie dyskutowali�my o premierach
teatru telewizji. Teraz Marek, jakby co� wyssano z jego wn�trza, unika rozmowy o kulturalnych
nowinkach. Do kina nie chodzi, ksi��ek nie czyta, polityk� si� nie interesuje, cho�
twierdzi, �e podczas wybor�w nie g�osuje z politycznego wyrachowania. W�a�ciwie zaczynam
�a�owa�, �e spotka�em Marka biznesmena, bo wola�em go jako cichego ucznia.
� Do ko�cio�a pewnie nie chodzisz, zm�drza�e�? � s�ysz� zdumiony i my�l�, �e to �art.
�Jak to, czy nie chodz� do ko�cio�a, czy zm�drza�em? � pytam pewnego siebie Marka.
� No, tak. Opium dla ludu, nie pami�tasz? � powtarza z uporem.
� Pami�tam, �e razem chodzili�my na religi� i razem przyst�powali�my do Pierwszej Komunii
�wi�tej � m�wi� poirytowany.
� Spokojnie, ale chyba dojrza�e� i wiesz, �e to wszystko jest teatrem, bo ludzie chc� w co�
wierzy�, zw�aszcza ci biedni, gdy jeszcze na dodatek m�wi si�, �e ostatni b�d� pierwszymi.
Dobrze pami�tam? Bez inicjatywy, pieni�dzy i oleju w g�owie � czy w niebie czy w piekle �
zawsze b�d� ich gryz�y psy. A najpewniejsze jest to, �e b�d� gry�li ziemi�.
� Marek, a ty?
� Mnie sta� na wszystko i nie trac� czasu na kl�kanie i klepanie �zdrowasiek�. �Time is
money� � czas to pieni�dz.
Stoimy niedaleko mojego domu, samoch�d biznesmena b�yszczy w s�o�cu. Prosz�, aby
poczeka� pi�� minut, przynios� pami�tk�, kt�ra mo�e by� dla niego czym� wa�nym � zdj�cie
z czas�w, gdy chodzili�my na lekcje religii do ko�cio�a przy ulicy Kr�lowej Korony Polskiej.
Ksi�dz zrobi� je naszej grupie. Na jednym z nich stoimy z Markiem przy brzozie, w kr�tkich
spodenkach, z jasnymi twarzami, u�miechni�ci od ucha do ucha. Przynosz� star� fotografi�,
23
pokazuj� koledze, a on dziwnie na mnie patrzy. Spogl�dam raz jeszcze i dreszcz przebiega mi
po plecach. Na zdj�ciu, gdzie sta� nie�mia�y Marek, nie ma ju� nikogo. Pozosta� wyblak�y
cie�.
� Zobacz � szepcz�. � To niemo�liwe.
W odpowiedzi s�ysz� tylko warkot silnika volvo i kr�tkie: do zobaczenia. Powiew wyszarpuje
mi zdj�cie z d�oni, a ono odfruwa, ko�uje w powietrzu, aby w ko�cu znikn�� za parkanem.
Tak jak m�odo��, tak jak przyjaciele z lekcji religii, z liceum. Byli i ju� ich nie ma, cho�
s�.
24
BARYKADY
Barykady. Przegrody, utworzone przez grup� ludzi ze znajduj�cych si� pod r�k� ci�kich
przedmiot�w, spi�trzonych w poprzek drogi, aby uniemo�liwi� przej�cie przeciwnikom, ale
tak�e wszystkim tym, kt�rzy pragn� akurat t� prost� tras� i�� przed siebie. Dlatego jestem im
przeciwny. Przecie� mam woln� wol� i ka�dy, kto zmusza mnie do zej�cia z wybranej drogi,
niekoniecznie u�ywaj�c do tego ci�kich k��d i p�on�cych opon, i p�j�cia inn� tras� lub podj�cia
pr�by obej�cia jej op�otkami, po omacku, dzia�a na moj� niekorzy��. Wojna � rozumiem.
Z�o zagra�a krajowi i trzeba wznosi� gasz�ce jego impet tamy, bez wzgl�du na w�asne
niedogodno�ci. Pok�j i wolno�� nie pasuj� do barykad. Z bohaterami barykad te� rozmaicie
bywa. Jak informuje W�adys�aw Kopali�ski w swym S�owniku mit�w i tradycji kultury �Julian
Konstanty Ordon, kapitan wojsk polskich, w czasie powstania listopadowego dowodzi�
bateri� (...) artylerii w forcie 54, (...) gdy Warszaw� oblega�y si�y rosyjskie pod dow�dztwem
Iwana Paskiewicza. Na wie��, �e Rz�d Narodowy postanowi� podda� miasto, Ordon rozkaza�
wysadzi� prochy na swojej reducie. Adam Mickiewicz, s�dz�c, �e �w kapitan w�wczas zgin��,
unie�miertelni� w znanym wierszu jego imi�. Prawda by�a inna: Julian Konstanty Ordon
wyemigrowa� z kraju, bra� udzia� w wojnach, a w 1887 r. we Florencji odebra� sobie �ycie�.
Pami�tam lekcje historii w liceum og�lnokszta�c�cym � kilkana�cie lat przed �Okr�g�ym
Sto�em�. Zadawane przez uczni�w trudne w�wczas pytania (Katy�, wojna polsko-sowiecka) i
w zale�no�ci od nauczyciela: proste odpowiedzi lub zabarykadowana prawda, czyli �uci�cie�
tematu lub odg�rnie nakazane k�amstwo. Rzeczywisto�� � zbrodnie przeciwko ludzko�ci,
mordy na polskich oficerach � zabarykadowano przed laty. A nawet dzi�, gdy wszystko wydaje
si� jasne, kto� ci�gle pr�buje wznosi� zapory. Pyta syn ofiary: �Czy konwojenci mogli
nie wiedzie�, co si� sta�o z je�cami?�. By�y miejscowy funkcjonariusz NKWD: Jak mi B�g
mi�y, ja nie s�ysza�em, nic nie widzia�em�. Dopiero teraz, po latach dowiadujemy si� o tej
tragedii. Wiadomo jednak, �e je�c�w Ostaszkowa wy�adowano w Twerze i zawieziono do
budynku NKWD, gdzie zamordowano ich strza�em w ty� omotanej p�aszczem g�owy, aby
krew nie tryska�a i nie brudzi�a r�k oprawcy. Potem ponad sze�� tysi�cy zw�ok zakopano w
oddalonym o trzydzie�ci kilometr�w Miednoje. Odpowied�: �Ja nie widzia�em, ja nie s�ysza�em�
� to jedna barykada. Obowi�zuj�ca przez wiele lat, jeszcze obecnie przez niekt�rych
propagowana wersja, wed�ug kt�rej tam zabijali Niemcy, to barykada druga. Strach, k�amstwo,
umys�y zniewolone...
Pami�tam, w jednej ze szczeci�skich rozg�o�ni radiowych go�ci� swego czasu Bardzo
Wa�ny Urz�dnik resortu do spraw kombatant�w. Polscy wi�niowie oboz�w koncentracyj-
25
nych, w odr�nieniu od innych nacji, do tej pory nie otrzymali nawet u�amka finansowej rekompensaty
za swe cierpienia. Przyczyny? Rz�d PRL zrzek� si� w ich imieniu (!) wobec by�ej
NRD wszelkich roszcze�, to znowu kto� rozkrad� lwi� cz�� zapomogi przyznanej przez fundacj�
�Pojednanie�. Kto, kiedy, jak? Nikt nic nie wie. W 2000 r. od chwili rozbicia bram
prowadz�cych do mrocznych oboz�w minie pi��dziesi�t pi�� lat. Ci, kt�rzy prze�yli, pozostawieni
sami sobie, bezradni, �udzeni s� co pewien czas, rozmaitymi obietnicami. Raz wierz�,
to znowu popadaj� w apati�. Maj� na karku sporo lat i kto� zza urz�dowej barykady skrupulatnie
je liczy. Problem sam przestanie istnie�. Prze�y�em prawdziwy szok, gdy po wys�uchaniu
w wywiadzie radiowym pokr�tnych odpowiedzi (teraz: by�ego) Bardzo Wa�nego
Urz�dnika do spraw kombatant�w odprowadza�em go do s�u�bowej limuzyny. Wr�czy� mi na
pami�tk� resortowy kalendarzyk i stwierdzi�, �e byli wi�niowie oboz�w koncentracyjnych
dostali ju� tyle, �e wi�cej rekompensat im nie trzeba. Sta�em, w�asnym uszom nie wierz�c, a
ko�a ministerialnego auta sypn�y piachem, tworz�c barykad� wy�sz� od Chi�skiego Muru.
� Boga nie ma � m�wi� w ostatnich czasach szkolnych m�j kolega.
� A dlaczego tak m�wisz? � pytali inni.
� Bo gdyby B�g by�, to nie by�oby wojen, zabijania, gwa�t�w. Prosty dow�d.
� Cz�owiek ma woln� wol� i to w nim rodz� si� wojny lub pok�j � odpowiadano.
� Eee! � zbywa� kolega.
Widocznie czu� si� bezpiecznie za tak� barykad�. Min�a matura. Ulecia�o wiele lat. Polski
(opr�cz stanu wojennego) nie dotkn�o nieszcz�cie wojny. Gdzie jest niewierny T. z II Liceum
Og�lnokszta�c�cego, co robi, jak �yje � to wie tylko sam Pan B�g. Mimo �e T. w Niego
nie wierzy. Chocia�, kto wie, mo�e ju� rozbi� w py� swoj� barykad� i swobodnie idzie przed
siebie.
26
NIC WI�CEJ
Dom jest szary, od lat nie remontowany. Drewniane schody skrzypi�, a �ciana tylko czeka,
aby sypn�� od�amkiem gruzu. Drzwi otwiera starszy m�czyzna. Jeden pok�j, stara komoda,
fotel przykryty wylenia�ym kocem, lustro i piec kaflowy. Za brudn� zas�on� wrak tapczanu,
dalej ma�a kuchenka gazowa i kilka garnk�w � to ca�y dobytek.
Siada na skraju legowiska, podci�ga nogawki spodni i ukazuje w�z�y �ylak�w.
� Pracowa� pan ponad czterdzie�ci lat i nawet na radio nie by�o z czego od�o�y�?
� Ma�o zarabia�em, o tym wtedy nie my�la�em, a teraz taka niska emerytura � odpowiada skruszony.
� Czy pan jest sam tutaj... na �wiecie?
M�wi, a z oczu p�yn� mu �zy jak groch. Prosto na le��ce na pod�odze, wybierane ze �mietnik�w
stare gazety, kt�re czyta, by wiedzie�, co si� dzieje na �wiecie.
* * *
Franciszek jest samotny. Twierdzi, �e dobrze mu w przytu�ku dla bezdomnych. Przeszed�
w �yciu bardzo wiele, a� nadto. Wspomnienia przelewaj� si� jak woda w rozko�ysanym
dzbanie. Opowiadaj�c, dr�y i kiwa si� na boki jak opuszczone dziecko. Ma dw�ch kompan�w.
Mieszkaj� razem. Jeden z nich, ca�y nakryty kocem, le�y w ciszy i bezruchu. Tylko
skurczone parali�em r�ce stercz� jak w wo�aniu o pomoc. Kaczk� poda, szklank� wody przyniesie,
a oni, gdy zajdzie potrzeba, te� mu us�u��. Franciszek m�wi, �e tu jest jego dom, jego
bracia, jego rodzina. Innej nie chce.
* * *
Starsza pani nie�mia�o stan�a w progu redakcyjnego pokoju. Poprosi�a o wybaczenie, ale
czuje si� opuszczona przez ca�y �wiat i chyba dlatego jest tak bardzo uczulona na krzywd�,
przemoc i wszelkie z�o, kt�rego wok� coraz wi�cej. Cho� uwa�a, �e przypad�a jej rola bycia
Wielkim Nikim: bez rodziny, wykszta�cenia i nadziei na lepsze czasy, chcia�aby wiedzie�,
dlaczego ludzie w Polsce stali si� sobie tak bardzo obcy. To tyle. �Tu redakcja, wielki �wiat,
m�drzy ludzie, wy wiecie... Dlaczego niekt�rzy musz�, a inni tak bardzo chc� by� samotni?
Koniec �wiata, koniec �wiata� � chlipa�a cicho.
Nagle cisza. Rozgl�dam si� dooko�a. Pytam o ni�. Nikt jej nie widzia�. Zjawa? Nie wiem.
P�niej na ulicy spotyka�em niejedne takie przera�one oczy.
27
J�K NIEDOSZ�EGO JUDASZA
Dziennikarstwo to zaw�d, ale tak�e powo�anie. Tak w�a�nie my�la� Krzysztof, gdy rozpoczyna�
prac� w regionalnym tygodniku. By�a po�owa lat osiemdziesi�tych. Od dziecka z zapa�em
czyta� ksi��ki, nami�tnie pisa� wiersze i opowiadania. Teraz zosta� zauwa�ony. Zaproponowano
mu etat w redakcji i kariera �urnalisty sta�a przed nim otworem. Najpierw rok
aplikacji. Na wizyt�wki z napisem �dziennikarz� d�ugo musia� czeka�, bo przecie� w rzeczywisto�ci
nim nie by�. Do pracy zabra� si� z wigorem: reporta�, wywiad, felieton, zn�w reporta�.
Zach�ysn�� si� rado�ci� pisania. Sam szuka� temat�w, nie czeka�, a� kto� je mu narzuci.
Pewnego dnia us�ysza� o lekarzu, wybitnym specjali�cie medycyny morskiej i tropikalnej, a
na dodatek znakomitym lotniku. Nikt o nim do tej pory nie pisa�. Gdy telefonicznie umawia�
si� na rozmow�, us�ysza� w g�osie doktora W. zdumienie: �Pan rzeczywi�cie chce przeprowadzi�
ze mn� wywiad?�. Gdy ju� przekroczy� pr�g jego mieszkania, wiele minut up�yn�o, nim
stopnia�y lody nieufno�ci i dziwnej podejrzliwo�ci gospodarza.
Krzysztof by� zak�opotany, lecz nagle jak rw�cy potok pop�yn�a barwna opowie�� doktora
W. o zdobywaniu kolejnych stopni wtajemniczenia pilota, o wyprawach do Afryki na akcje
agrotechniczne, a nawet o czasach, gdy pe�ni� funkcj� lekarza w Trypolisie i obs�ugiwa� mi�dzy
innymi pielgrzymki do Mekki. Dziwne, �e tak doskona�y specjalista by� tylko jednym z
wielu lekarzy na nabrze�u szczeci�skiego portu.
Dziennikarz wszystko zanotowa�, wypo�yczy� zdj�cia przedstawiaj�ce doktora W. w niezwyk�ych
sytuacjach i serdecznie �egnany poszed� do domu. By� wiecz�r. Nad ranem brutalnie
wyci�gni�to go z ��ka, a potem wystraszony i og�upia�y oczekiwa� na przes�uchanie w
lustrzanej poczekalni budynku przy ul. Ma�opolskiej. Oficer SB (�Zajmuj� si� dziennikarzami
i wszystko o was, a szczeg�lnie o panu, wiem,,) zapyta� na pocz�tku, dlaczego Krzysztof,
�urnalista ze �wietlan� przysz�o�ci�, przeprowadza wywiady i chce tym samym popularyzowa�
na �amach prasy tak szkodliwe spo�ecznie jednostki, jak doktor W. Potem: przes�uchanie,
przerwy, nak�anianie do wsp�pracy, przerwa, wypytywanie o nastroje w redakcji. �No przecie�
X i Y donosz� nam o wszystkim, o pa�skim naczelnym, pa�skich kolegach, panu... i
portierze te��. W hotelu, w specjalnym pokoju, zapewne naszpikowanym mikrofonami funkcjonariusz
poci� si� nad nak�anianiem Krzysztofa do donoszenia na koleg�w. �Oni nie s� warci
lojalno�ci� � m�wi�.
Na pr�no. Cho� sparali�owany strachem, nie wyrazi� jednak zgody. Po powrocie do redakcji
roztrz�siony m�ody dziennikarz opowiedzia� (mimo zakazu) o ca�ym zdarzeniu koledze,
a ten z kolei powiadomi� naczelnego. Szef doceni� lojalno�� swego pracownika i u�cisn��
28
mu d�o�. Tekst o doktorze W., � jak si� p�niej okaza�o � dzia�aczu opozycji, z powodu
sprzeciwu S�u�by Bezpiecze�stwa wydrukowano po kilkunastu miesi�cach.
Nadszed� rok 1989. �Okr�g�y St�. Wolno��. Krzysztof wyjecha� do innego miasta. Doktor
W., by�y opozycjonista, zosta� podsekretarzem stanu w Ministerstwie Zdrowia. Krzysztof
nie mia� pracy. Gdy wr�ci� do Szczecina, w redakcji jednej z gazet us�ysza�, �e mo�e bez
obawy �le pisa� o Ko�ciele i nie musi autoryzowa� wywiad�w. W drugiej brakowa�o etat�w,
w jeszcze innej pisano przede wszystkim o skandalach, a to nie by�o to, o co Krzysztofowi
chodzi�o. Wizyt�wk� z napisem �dziennikarz� mo�na zam�wi� w drukarni, chocia�by dla
kaprysu.
Doktor W. z wysoko�ci swojego urz�du nigdy nie dowiedzia� si� o perypetiach cz�owieka,
z kt�rym kiedy� w dramatycznych okoliczno�ciach spl�ta�y si� jego losy. Koledzy, kt�rzy
przed laty �ciskali d�o� Krzysztofa, dzi�kuj�c mu za lojalno�� � teraz Wa�ni Dziennikarze nie
maj� dla niego zbyt wiele czasu. Ot, tyle, aby co� obieca�. Oficer SB kusi�: �Tam zazdroszcz�,
to nie koledzy, warto o nich nam opowiada�.
J�kn�� dziennikarz na to wspomnienie i dzi�kowa� Bogu, �e w paskudnych czasach nie zosta�
Judaszem. �Wczoraj to dzisiaj, tyle �e wczoraj� � pisa� S�awomir Mro�ek, wi�c nie wiadomo.
By� mo�e to, co paskudne, jeszcze si� nie sko�czy�o.
29
SEN NOCY WIOSENNEJ
�B�ogos�awiony, kt�ry sen wynalaz�, ten p�aszcz,
kt�ry okrywa wszystkie my�li ludzkie, po�ywianie,
kt�re u�mierza g��d, wod�, kt�ra gasi pragnienie, ogie�,
kt�ry w zimnie zagrzewa, ch��d, kt�ry �agodzi upa�,
i na ostatek pieni�dz obiegowy, za kt�ry wszystko kupi�
mo�na, wag� i ci�arki, kt�re r�wnowa�� pasterza
i kr�la, prostaka i m�drca.�
(Don Kichot, Miguel de Cervantes Seavedra)
Zdarzy�o si� to w jednej z krain snu i wyobra�ni, danych cz�owiekowi przez Stw�rc�, aby
m�g� bez wielkiego trudu przenie�� si� w odleg�e rejony marze� i trudnych do wykonania w
szarej rzeczywisto�ci (z powodu dzia�ania praw fizyki) lot�w w �wiat kontemplacji.
2 kwietnia (Przysz�o��)
Tomasz de Betrayal g�adzi� l�ni�c� powierzchni� chronomobilu. Rzeczywi�cie � my�la� �
to jest dok�adnie to, co nazywa si� �rodkiem prowadz�cym do celu. Wehiku� czasu � maszyna
wyobra�ni. Nie m�g� ju� znale�� odpowiedniego stroju pozwalaj�cego na w miar� swobodne
wej�cie w t�um z odleg�ej epoki. Owin�� nagie cia�o bia�ym prze�cierad�em i oddycha� spokojnie,
przemierzaj�c niebotyczne odleg�o�ci czasoprzestrzeni. Zawsze intrygowa� go problem
zdrady, cho� sam by� zdrajc�. Odda� w r�ce kata swego mistrza, M�drca o niepokoj�co
przenikliwych, a jednocze�nie zadumanych oczach. Cz�sto spotyka� go w swym �nie i d�ugo
s�ucha� fascynuj�cych prawd i m�drych przypowie�ci. A jednak zdradzi�. Chocia� zdarzy�o
si� to w krainie snu i wyobra�ni, nie zmienia�o jego wielkiego i narastaj�cego poczucia winy.
Potem dowiedzia� si�, i� tak ju� by�o w historii �wiata snu. Wertowa� wiele ksi�g, a� w ko�cu
znalaz� ten pierwszy, dziewiczy przypadek zdrady Dobra Absolutnego. By�o to w roku trzydziestym
trzecim. Teraz Tomasz lecia� w g��bi� czasu na spotkanie z pra�r�d�em ludzkiej
nie