3610

Szczegóły
Tytuł 3610
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3610 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3610 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3610 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henryk Wiatrowski RYCERZ �WIAT�O�CI Prolog Uj�li j� w chacie na bagnach. W bladym �wietle poranka twarzy napastnik�w by�y zimne, wr�cz odpychaj�ce. G�sta mg�a k��bi�a si� nad uroczyskiem, op�ywa�a p�wysep mlecznym wirem i wznosi�a si� ku niebu �cian� t�umi�c� wszelki g�os. Ale oni milczeli i milcz�c rozniecili ogie�. Potem rzucali p�on�cymi g�owniami. Z�gorycz� patrzy�a, jak p�omienie po�eraj� drewniane �ciany i szar� strzech�. Wraz z chat� dopala�y si� wspomnienia. Ca�y �ad i chronologia pami�ci zosta�y zburzone. Od wewn�trz stawa�a si� martwa. Jej my�li t�a�y, jak t�eje ciep�y wosk wylany na lodowat� wod�. Poddano j� pr�bie ostatecznej, odarto z wszelkiej nadziei, pozbawiono mizernych resztek celu istnienia w tym �wiecie. Nie stawia�a oporu. Zwi�zali jej r�ce, a na szyj� za�o�yli szorstki powr�z. By�o ich pi�ciu. Wsiedli na konie i powlekli j� do miasta. Nie skar�y�a si�, cho� powr�z odziera� sk�r� szyi, a ostre kamienie rani�y stopy. U bram do��czy�a silniejsza eskorta. Tutaj te� uwolnili j� od ha�bi�cej p�tli. Przedwiosenny zi�b przenika� cia�o. Sz�a wyprostowana, z dumnie uniesion� g�ow�, a wiatr rozwiewa� d�ugie w�osy upodabniaj�c je do czarnych skrzyde�. By�a tak pi�kna, �e w sercach m�odych ch�opc�w rodzi�a si� nieokre�lona trwoga i ze wsp�czuciem odprowadzali j� oczyma. Tylko niekt�rzy �egnali si� znakiem krzy�a i pluli po trzykro� przez lewe rami�. Na jej widok w oczach dozorcy lochu zap�on�y b�yski zwierz�cego po��dania. Gdyby nie l�k przed czarami, by�by si� na ni� rzuci�. Ten grubianin o twarzy rzezimieszka na znak dow�dcy stra�y uj�� w gar�� jej l�ni�ce w�osy i uci�� jednym ruchem no�a. A potem dok�adnie ogoli� g�ow�. Chcieli zniszczy� pi�kno - z zawi�ci, ze strachu, ze zwyk�ej g�upoty. Stanowili cz�� szarej masy i rozumowali jak ta masa. Jaka� by�a ich w�ciek�o��, gdy ujrzeli, �e zmianie uleg� tylko wizerunek. Pi�kno nie znikn�o. Przeciwnie, zdawa�o si� szydzi� z nich sw� nadludzk�, tryumfaln� si��. To ich rozsierdzi�o do reszty. Zmienili si� w bestie, w kt�rych nie ma ani krzty wsp�czucia. Gdyby tylko mogli, rozdarliby j� na strz�py. Jednak l�kali si� kary. Dlatego, z�ca�ym okrucie�stwem bezmy�lnych �o�dak�w, wrzucili j� do wielkiej beczki, aby nie mia�a kontaktu z ziemi�. Ziemia dawa�a Moc. Jeszcze splun�li w jej kierunku i wyszli zatrzaskuj�c ci�kie �elazne drzwi. Zapad�a ciemno��. Przemo�ny i wszechobecny smr�d zgnilizny atakowa� nozdrza. Uwa�nie nas�uchiwa�a cichn�cych krok�w. Wreszcie odetchn�a g��boko i zamkn�a oczy. W�ciszy s�ysza�a strwo�one bicie w�asnego serca. Pod powiekami, jakby spot�gowane b�lem, rodzi�y si� obrazy chwil minionych. Zn�w widzia�a strojnego pana, kt�ry zab��ka� si� w�r�d bagien i przyszed� do chaty prosi� o straw� oraz nocleg. Nakarmi�a go i u�o�y�a w swoim ��ku. Budzi� w niej lito��. Ale rankiem, kiedy niepewno��, zm�czenie i strach w nim wygas�y, chcia� si�gn�� po ni� jak po swoj� w�asno��. Wyrwa�a si� z jego obj�� i uciek�a. Kluczy�a niczym zwierz�, kt�re pragnie zgubi� pogo�. Przemyka�a tylko sobie znanymi przej�ciami, by wreszcie ukry� si� w�r�d zdradliwych trz�sawisk. By�a poraniona i krwawi�a. Jej p�nagie, oblepione b�otem cia�o przenika� ch��d. Z b�lu a� zaciska�a z�by. Ale nie to by�o powodem najgorszej udr�ki. Zadano jej stokro� gorsz� ran� - u�wiadomiono, �e na tym �wiecie za dobro p�aci si� monet� z�a, a�wdzi�czno�� jest poj�ciem pustym. Tego si� nie zapomina. Kiedy m�czyzna da� za wygran� i odjecha�, zrozumia�a, �e przeznaczenie przybra�o jego posta�. Wdar� si� na drog� jej �ycia i, tak czy inaczej, jego los musia� si� dope�ni�. Zwabi�a go czarami. Kl�cz�c przy ognisku, kt�re dymi�o woni� kadzide�, i ko�ysz�c si� sztywno jak w transie - wypowiada�a dziwne i tajemnicze s�owa. By�y to s�owa wzi�te wprost z odleg�ej otch�ani czasu i przestrzeni. �ci�ga�y nad bagna i okolice nieznane si�y, si�y tak obce i przera�aj�ce, �e wszystko milk�o w trwodze. Wezwaniu tych s��w nie m�g� si� oprze� �aden �ywy cz�owiek. Tym bardziej ten, z kt�rym zwi�za�o j� przeznaczenie. Przyby� wi�c bezwolny i bezbronny do jej chaty, a ona omota�a go, omami�a. Szepta�a pal�ce wyznania, przywo�ywa�a do siebie, kusi�a, by wymyka� si� w ostatniej chwili, gdy jego r�ce mia�y ju� otoczy� smag�e cia�o. Przez nie ko�cz�ce si� dni �y� jak w amoku, trawiony gor�czk� w�asnej ��dzy. Czasami wyrywa� si�, �eby uciec. Ale nie by�o dla� ratunku. Wraca� po chwili - bezsilny i zrezygnowany. Wszystko razem: obce si�y, niezrozumia�y powab dzikiego zak�tka i kobiecy urok jeszcze bardziej wzmaga�y jego po��danie. Z dnia na dzie� pogr��a� si� w szale�stwie. A� kt�rej� nocy, dusznej od wyziew�w bagiennych, milcz�cej w bezruchu i �miertelnej od opar�w zi� - otworzy�a si� przed nim naga. Dysz�c jak zwierz�, bliski najstraszliwszej rozpaczy, odebra� jej dziewictwo. Wraz z�dziewictwem zabi� w niej Moc. A rankiem, nieprzytomny, odszed� w kierunku topieli i ju� nigdy nie powr�ci� do �wiata ludzi. By�a brzemienna. Prze�ywa�a swoje ostatnie szcz�cie, jakie los jej przeznaczy�: oczekiwanie, a� rozwinie si� w niej owoc nowego �ycia. A gdy powi�a ch�opca, odczyta�a w�brzydkiej, pomarszczonej od w�d p�odowych twarzy, �e jej stracona Moc drzemie w tej bezradnej istocie. Odt�d, u�piona, mia�a przenosi� si� z potomka na potomka, by obudzi� si� w pi��dziesi�tym pokoleniu. A ona... By�a ju� tylko zwyk�� kobiet� i kocha�a ma�ego, ruchliwego cz�owieczka. Nie czu�a do� �alu o to, �e zrodzi� si� z jej kl�ski. On jeden jej pozosta� na tym �wiecie. Kocha�a go tym bardziej, im lepiej rozumia�a, �e r�wnie� z niego musi zrezygnowa�. Zna�a swoj� przysz�o�� i niczego ju� nie potrafi�a zmieni�. Pewnej burzliwej nocy zakrad�a si� do jednego z dwor�w i na schodach z�o�y�a bia�e zawini�tko. Ostatni raz uca�owa�a u�pione powieki, na drobnej szyi zawiesi�a rzemyk z�nanizanym na� pier�cieniem i uciek�a, z trudem t�umi�c w sobie szloch. Od tamtej pory wiedzia�a, �e r�wnie� jej los wype�ni� si� do ko�ca. Jak�e wi�c mia�a ba� si� czegokolwiek... Na wszelkie pytania odpowiada�a milczeniem. Nie mia�o to �adnego wp�ywu na bieg spraw, tak jak nie mia�oby, gdyby cokolwiek m�wi�a. Wyrok zosta� wydany, zanim jeszcze rozpocz�� si� proces. Bali si� jej i l�k ten wyzwala� w nich okrucie�stwo. Chcieli widzie�, �e cierpi, bo tylko to mog�o uspokoi� ich tch�rzliwe dusze. Bezwzgl�dnie wprowadzali w �ycie wszystkie punkty procedury s�dowej. Poddali j� pr�bie p�awienia. Praw� r�k� zwi�zali z lew� nog�, lew� r�k� z praw� nog� i tak unieruchomion� spu�cili na linie do rzeki. Nie posz�a na dno. Przez nast�pne dni stosowali dalsze tortury: rozci�ganie staw�w, palenie bok�w, lanie p�on�cej siarki na plecy, buty hiszpa�skie. Traci�a przytomno��, jednak nie wydobyli z niej ani s�owa. Trybuna� ustali�: by�a czarownic�. W gor�ce popo�udnie wywlekli j� na rynek, odarli z szat i zakuli w dyby na po�miewisko gawiedzi. Wiosenne s�o�ce j�trzy�o otwarte, ropiej�ce rany. Zakapturzeni mnisi modlili si� o zbawienie jej duszy. A ona popatrzy�a na niebo i na ziemi�, i na rozwydrzony t�um, co nie m�g� si� doczeka� ko�ca widowiska. W ko�cu jej wzrok zatrzyma� si� na krzy�u, kt�ry jeden z mnich�w dzier�y� w wysoko uniesionej d�oni. Zbola�e oblicze Chrystusa wzbudzi�o w niej odruch zrozumienia, Czarne oczy zap�on�y smutkiem. Pomy�la�a, �e cierpienie upodabnia ludzi do siebie. Tak jak i nienawi��... Wreszcie kat uwolni� j� od drewnianego jarzma, zaci�gn�� na stos i przywi�za� do stercz�cego po�rodku pala. Nie czu�a l�ku ni rozpaczy. Zbli�a� si� kres jej upokorze�. Natomiast t�um zako�ysa� si� i zawy� z uciechy. Ale nast�pny okrzyk, jaki wydoby� si� z wielu garde�, by� wrzaskiem trwogi. Niebo gwa�townie zasnu�y chmury i zrobi�o si� tak ciemno, jakby nagle zapad� zmierzch. T�um zn�w zafalowa�, a potem plac wype�ni�a cisza. Gdy oprawcy z pochodniami zbli�yli si� do stosu, chmury rozdar�y si� i lun�a z nich istna pow�d�. W ciasnych zau�kach miasta zawy� wicher. Egzekucja okaza�a si� niemo�liwa. Rynek gwa�townie opustosza�. Przera�eni gapie rozbiegli si� do swoich domostw. We wszystkim widzieli sprawk� szatana i woleli by� jak najdalej od miejsca ka�ni. Tylko nieliczni, najodwa�niejsi, schronili si� do pobliskich bram, by stamt�d obserwowa� rozw�j wydarze�. G�ste chmury zdawa�y si� opada� coraz ni�ej. Kat i jego pomocnicy stali z�wygaszonymi pochodniami i bezradnie rozgl�dali si� wok� siebie, najwyra�niej oczekuj�c nowych rozkaz�w. Mnisi nasilili swe mod�y. Tylko stra�nicy pozostali nieruchomi niczym pos�gi z kamienia. Ale i oni si� rozpierzchli, gdy ciemno�� przeora�y b�yskawice. Od grzmot�w zadr�a�y stare mury. Zakonnicy wznie�li r�ce. Wobec rozp�tanego �ywio�u wydawali si� �miesznie mali i bezradni. Z chmur sp�yn�a szeroka struga ognia. Z og�uszaj�cym hukiem uderzy�a w stercz�cy pal i roztrzaska�a go na drzazgi. Mnisi padli w b�oto i strachliwie okrywali r�koma zakapturzone g�owy. Przywi�zana do pala kobieta znik�a. Nawa�nica tak jak nagle wezbra�a, r�wnie nagle zgas�a. Wicher ucich�, deszcz usta� i�zn�w wyjrza�o s�o�ce. Tylko �wiadkowie wci�� sterczeli jak os�upiali. Dzie� 13 kwietnia Anno Domini 1685 pozosta� do zachodu s�oneczny i bezchmurny, tak jak i wiele dni nast�pnych. Jedynie wieczorem widziano mn�stwo kr���cych nad miastem kruk�w... I - Cholera! - wymamrota� zziajany Art. - Zdycham ze zm�czenia. Poczekaj! - Sapi�c wygramoli� si� z szybu tunelu inspekcyjnego. Kseon nadal wisia� uczepiony drabinki. Ostre �wiat�o latarek w ich kaskach rzuca�o d�ugie smugi, kt�re miota�y si� po betonowej studni w�takt porusze� g�owami. Art ukl�kn�� na obrze�u szybu i zaczerpn�� kilka g��bokich oddech�w. Jego umorusana twarz nie wyra�a�a niczego poza znu�eniem. By�a wyprana z�wszelkich uczu�. - A nie m�wi�em, �eby� nie laz� do bocznego chodnika? - zrz�dzi�. - Tam wszystko trzyma si� na s�owo honoru. I tak mia�e� szcz�cie, �e ci� nie przysypa�o. - Zamknij si�! - wysycza� Kseon. - Zamiast mle� j�zorem, pom� mi wyle�� z tej cholernej dziury. Jeszcze troch�, a sfrun� na d�. Wtedy dadz� ci do pomocy ca�kiem zielonego os�a i b�dziesz go musia� nia�czy� przez p� roku, zanim po�apie si� w tej piekielnej robocie. - Sam jeste� osio�, kt�ry nie umie uszanowa� w�asnego ty�ka. - Art uchwyci� si� lew� r�k� metalowej klamry, a praw� wyci�gn�� w kierunku Kseona. Nogami zaparty o kanciasty filar, zanurzy� si� w tunelu nieomal do po�owy. Ale i tego by�o za ma�o. Kseon musia� si� wspi�� o dwa szczeble wy�ej. Zrobi� to kln�c bezustannie. Jego wykrzywiona z wysi�ku twarz sta�a si� podobna do maski, jak� ongi� straszono ma�e dzieci. Wreszcie Art zdo�a� uchwyci� wyci�gni�t� d�o�. A� do b�lu napinaj�c mi�nie, wywindowa� Kseona do g�ry. - Utuczy�e� si� jak bydl� na darniowym wikcie - wycharcza�, kiedy Kseon ju� le�a� na pod�odze i tylko jego nogi zwisa�y w czelu�� szybu. - No, jeszcze troch� i b�dzie po krzyku. - Stan�� nad Kseonem, chwyci� go pod ramiona i odci�gn�� daleko od otworu. Potem przesun�� d�wigni� i �elazna klapa nakry�a w�az do tunelu. Kseon, pomagaj�c sobie r�kami, przetoczy� si� na wznak. Teraz le�a� spokojnie i ze �wistem �apa� powietrze. Art zapali� papierosa. Zapach dymu najwyra�niej dra�ni� Kseona. Kilka razy poci�gn�� nosem. - A to dra� - wymamrota�. - Cholerny, samolubny dra�. Art wzruszy� ramionami. - Biedaczek - zachichota�. A potem w�o�y� mu do ust papierosa i odczeka�, a� kilka razy si� zaci�gnie. Kseon robi� to tak zach�annie, �e w ko�cu si� zakrztusi�. Wtedy Art odebra� niedopa�ek i zadepta� opancerzonym butem. Jego twarz znowu niczego nie wyra�a�a. - Cz�owieku, ale mi smakowa�o - wydysza� Kseon, kiedy przesta� kaszle�. - G�wniana robota - oznajmi� Art. - Idiotyczne nadstawianie dupy - doda� i a� sapn�� ze z�o�ci. A potem spojrza� na Kseona: - Zaci�gn� ci� do szatni. Tam jest lepsze o�wietlenie. Obejrzymy twoje nogi. Zanim dotr� ci cholerni sanitariusze, cz�owiek m�g�by dziesi�� razy wyci�gn�� kopyta. - Splun�� �lin�, kt�ra by�a a� szara i g�sta od py�u skalnego. Kseon zamkn�� oczy. By�by najbardziej szcz�liwy, gdyby pozostawiono go w�spokoju; w�a�nie tutaj, w miejscu, gdzie le�a�. - Psiakrew - warkn�� Art - na spanie b�dziesz mia� czas gdzie indziej. Kseon leniwie rozchyli� powieki. Na tyle ot�pia� od b�lu i wysi�ku, �e by�o mu wszystko jedno. - Wypchaj si� - mrukn��. A potem doda�: - My�l� sobie, �e by�oby lepiej, gdyby mnie zasypa�o. Mia�bym ju� wszystko z g�owy. Kiedy cz�owiek wyobrazi sobie te siedem lat, kt�re mu jeszcze zosta�y, flaki skr�caj� si� z w�ciek�o�ci. Art parskn�� wzgardliwie. - Jeste� twardy ko�. Wytrzymasz dwa razy tyle. - No w�a�nie, wytrzymam - w�ciek� si� nagle Kseon. - Znalaz� si� filozof. Gdyby mi zosta�o tylko pi�� lat, te� by�bym cwaniak. Art skrzywi� si� z niesmakiem. Pewnych rzeczy na Przekl�tej si� nie wypomina. - Ano - odrzek� - zanim odharowa�em te pi�� lat, najpierw by� jeden rok, potem dwa, a�p�niej nast�pne lata. Nikt mi ich nie podarowa�. Przynajmniej wszyscy mamy r�wne szans�. - G�wno nie szans�! - zapia� Kseon. A potem nagle spu�ci� z tonu: - Tu nie ma niczego poza zdychaniem z dnia na dzie�. Art nie podj�� tematu. Zn�w chwyci� rannego pod ramiona i, nie zwa�aj�c na krzyki protestu, poci�gn�� sk�po o�wietlonym korytarzem. Krew nie przestawa�a ciekn�� z ran. Buty Kseona rozmazywa�y j� po pod�odze. W szatni wci�gn�� go na szerok� �aw� z plastiku. Z kieszeni wyj�� n�, z kt�rym si� nigdy nie rozstawa�. Otrzyma� go od swojego poprzednika w dniu, kiedy tamten pakowa� si� do odlotu. N� by� spr�ynowy i stanowi� doskona�� bro�. Za sam fakt jej posiadania grozi�a kara, jednak Art niewiele si� tym przejmowa�. Na Przekl�tej by�o wielu takich, co mieli �w zakaz gdzie�. Poprzedni w�a�ciciel no�a wpu�ci� go Artowi do kieszeni i powiedzia�: �Niech ci przyniesie szcz�cie!� Nazywa� si� Carlos Domingo i by� piekielnie twardym Latynosem. Zdo�a� przetrzyma� ca�e dziesi�� lat na Przekl�tej. Kiedy zostali sam na sam, powiedzia� szeptem, �e tam, na wolno�ci, kupi sobie co� lepszego. I jeszcze oznajmi�, �e prze�y� to piek�o tylko dlatego, i� dzie� po dniu obmy�la� sobie zemst� na ludziach, kt�rzy go tutaj wpakowali. Reszt� �ycia chcia� po�wieci� na to, �eby odnale�� sukinsyna, kt�ry podsun�� mu kontrakt do podpisu, a potem tych, kt�rzy temu facetowi wydawali rozkazy. Pomimo �e Carlos wygl�da� na cz�owieka zdolnego do wielu rzeczy, Artowi trudno by�o uwierzy� w to ostatnie. Szefowie Kompanii do Eksploracji Martwych Planet mieli na pewno doborow� obstaw�. A poza tym nikt nie widzia� ich na oczy, przynajmniej nikt z�przeci�tnych, szarych ludzi. Jednak �egnaj�c si� z nim, mimo �e nie wierzy� w realizacj� tych plan�w, �yczy� mu powodzenia. Zrobi� to co najmniej z jednego powodu - przypadek Carlosa Domingo doda� mu otuchy i pozwoli� uwierzy�, �e i z Przekl�tej mo�na si� wyrwa�... Ostro�nie nacisn�� i rozpru� nogawki kombinezonu Kseona. By�y ju� ca�e przesi�kni�te krwi� i schn�c sztywnia�y na skorup�. Skrzywi� si� jak od b�lu z�ba, widz�c uda poszarpane do �ywego mi�sa. - I jak tam? - spyta� Kseon, kt�ry nie mia� odwagi, aby unie�� g�ow� i zobaczy� samemu. Art lekcewa��co wzruszy� ramionami. - Zro�nie si� - wymamrota�. - B�dziesz mia� par� �adnych blizn. Akurat tyle, �eby robi� wra�enie na dziwkach. Dziwki lubi� mocne wra�enia. Musisz jeszcze do tego do�piewa� jak�� bohatersk� historyjk�. Bohaterskie historyjki r�wnie� robi� dobre wra�enie. Widzia�, �e twarz Kseona zblad�a. Da�o si� to nawet zauwa�y� pod warstw� brudu, kt�rym by�a pokryta. Art si� ow� blado�ci� specjalnie nie zdziwi�. Ju� od dawna zna� awersj� Kseona do widoku krwi. Pocz�apa� do umywalki, gdzie gruntownie umy� r�ce i wytar� je do sucha. Potem si�gn�� do apteczki po �rodki dezynfekcyjne i opatrunki. Z�o�y� to wszystko na ma�ym stoliku i rozdar� paczk� sterylnej gazy. Skropi� j� obficie ��tawym p�ynem i pocz�� ostro�nie przemywa� rany. Mia� prze�wiadczenie, �e robi to delikatnie, ale Kseon by� odmiennego zdania. Wypr�y� si� i zacz�� sycze�: - Masz �apy jaskiniowca! Uwa�aj! Prawdziwy rze�nik! Chryste Pa... Aj, aj! O Jezu... A potem os�ab� i nie mia� si�y krzycze� ani te� miota� przekle�stw, kt�rych w innej sytuacji nigdy mu nie brakowa�o. Art dokona� pobie�nej dezynfekcji i pod�o�y� wielkie p�aty gazy pod nogi Kseona. Identycznymi p�achtami okry� je z wierzchu. Banda�owanie n�g nale�a�o do obowi�zk�w lekarza i sanitariuszy. Nie mia� zamiaru ich wyr�cza�. Zreszt�, oni i�tak pozrywaliby opatrunki, �eby zobaczy� rany. Kiedy sko�czy�, odsapn�� z ulg�. Przypali� dwa papierosy i jednego z nich w�o�y� do ust Kseona. Kseon zaci�gn�� si� g��boko i z b�og� min� smakowa� aromat dymu. Art zbli�y� si� do wielkiego bulaja. G�sty opar za oknem stacji �cieli� si� ��tym ca�unem. Wydawa� si� lepki jak �nieg, kt�ry przylega do pancernych szyb. W tej upiornie ��tej mgle, nawet z odleg�o�ci kilkunastu centymetr�w nie mo�na by�o dojrze� w�asnej r�ki. Przekona� si� o tym zaraz po przybyciu na Przekl�t�. Wtedy wszystko jeszcze mia�o dla niego interesuj�cy blichtr nowo�ci. Teraz, po pi�ciu latach, by�o czym� odra�aj�cym, a� do poczucia przesytu. Czu� si� potwornie znu�ony. Przetar� d�oni� czo�o. By�o a� lepkie od kurzu i potu. - Gdyby cz�owiek mia� wi�cej oleju w g�owie - odezwa� si� Kseon - nigdy by nie da� si� nabra� na to dra�stwo. Art, zdziwiony, odwr�ci� si� w jego kierunku. Ale nic nie powiedzia�. - Osiem lat temu - kontynuowa� Kseon - by�em g�wniarzem. Cholernie g�upim szczeniakiem, kt�ry ma troch� nier�wno pod sufitem. Imponowali mi faceci, co podje�d�ali pod bar l�ni�cymi samochodami i szastali fors� na lewo i na prawo. To jest �ycie! - my�la�em. Dziwki by�y dla nich na jedno skiniecie palcem. - Urwa� i zastanowi� si� g��boko. - Ale przecie� - podj�� po chwili - nie ma w tym nic z�ego, �e cz�owiek chce si� wyzwoli� od szaro�ci, chce zab�ysn��, chce czym� si� wybi� z t�umu takich samych przeci�tniak�w. Nie mo�na by� stale t�em. To zabija. Kt�rego� dnia odkrywasz, �e przesta�e� by� rozpoznawalny, �e nie jeste� nawet oddzieln� cz�stk�, a tylko przed�u�eniem zlepionej w�ca�o�� masy. I wtedy zaczynasz umiera� od wewn�trz. Dni mijaj�, jeden podobny do drugiego, uciekaj� gdzie� w nudzie i wstr�tnej oboj�tno�ci. Z dni robi� si� miesi�ce, z�miesi�cy lata. A� w ko�cu nie masz nawet ochoty wraca� do mieszkania, bo wszystko jest w nim takie same. Te same nudne programy w holowizji, ta sama pustka k�t�w i brudne �ciany, kt�rych nie masz ochoty odnowi�. Dochodzi do tego, �e reszt� dnia sp�dzasz w barze, po�r�d takich samych jak ty, tak samo znudzonych i przegranych. Kiedy ju� odpowiednio znieczulisz si� alkoholem, wracasz do swojej nory, rzucasz si� w ubraniu na ��ko i �pisz do rana, �eby nazajutrz zwlec si� z potwornym kacem i powt�rzy� wszystko z dnia wczorajszego: praca - bar - mieszkanie. - Ze z�o�ci� odrzuci� niedopa�ek. - Ci cwaniacy z�Kompanii wiedz� o tym doskonale. Kiedy mi tamten gnojek za�piewa�, ile forsy dostan� tylko za to, �eby po pi�ciu latach zg�osi� si� u nich do pracy, poczu�em si� jak cz�owiek, kt�remu zaproponowano skrzyd�a. Nie interesowa�o mnie, co b�dzie p�niej. Przed oczyma mia�em ca�e rz�dy l�ni�cych woz�w, eleganckie bary i t�umy dziwek czekaj�cych na jeden ruch r�k�. Bez namys�u podpisa�em papierek, kt�ry mi dra� wci�� podsuwa� przed oczy. Powinienem by� wtedy pomy�le�, �e takiej kupy forsy nikt ci nie podaruje na pi�kne oczy; powinienem by� wtedy przewidzie�, �e zar�wno brak, jak i nadmiar nie maj� w sobie nic dobrego. Ale nie uczyni�em tego. Dziesi�� lat pracy by�o tak odleg�e, jak odleg�a wydaje si� nam �mier�, kiedy jeste�my przem�drza�ymi smarkaczami. - Westchn�� i zmarszczy� czo�o. - Co tu du�o gada�, te pi�� lat, kt�re mia�y by� cudowne, przelecia�y podobnie jak i poprzednie i by�y r�wnie g�upie, i kiedy cz�owiek sobie o nich pomy�li, chce mu si� wy�. Rzuca�em fors� gdzie si� da�o i widzia�em b�ysk podziwu w oczach tych, z kt�rych sam si� wywodzi�em. Jednak ani ich podziw, ani szastanie pieni�dzmi, ani nawet dziwki nie dawa�y mi zadowolenia. Nieraz zastanawia�em si�, ilu jeszcze da�o si� nabra� na to k�amstwo. Przekl�tych planet jest do diab�a, a Kompania to �ar�oczne i ci�gle nie nasycone zwierz�. - Znu�ony przerwa�. Potem zn�w zacz�� m�wi� tym beznami�tnym tonem cz�owieka przegranego: - Kiedy nadszed� wyznaczony w kontrakcie termin, poj��em, �e jak Judasz sprzeda�em samego siebie. W�a�nie wtedy, jak nigdy dot�d, zapragn��em ocali� swoj� wolno��. Uciek�em i zacz��em si� ukrywa�. Ale Kompania ma �wietne psy my�liwskie. Znale�li mnie bez trudu. A gdy znale�li, dali taki wycisk, �e nie mia�em si�y si� poruszy�. Wtedy zrozumia�em, jak mocno trzymaj� mnie w gar�ci. Kiedy znu�eni biciem od�o�yli te swoje kable, jeden z nich z�apa� mnie za w�osy, uni�s� g�ow� i powiedzia�: �Teraz na dziesi�� lat jeste� niczym. Radz� ci szczerze, wbij to sobie do t�pej pa�y�. Tak mi powiedzia�, a ja by�em ju� pewien, �e wcale nie �artuje. Zamilk�. Art zn�w odwr�ci� si� w kierunku bulaja. Teraz opar nabra� zielonkawej barwy. Pewnie chmury ust�pi�y i spoza nich wyjrza�a b��kitna Lambda. Tyle m�g� sobie wyobrazi�, bo za szyb� w dalszym ci�gu niczego nie by�o wida�. To przez ow� piekieln� mg��, kt�ra jak fatum wisia�a ka�dego dnia i wydawa�a si� wieczna w swoim trwaniu. Jedynie pot�ne tornada, kilka razy w roku, wch�ania�y j� do pasa burz. Wtedy ods�ania� si� kamienny krajobraz, jeszcze bardziej odra�aj�cy ani�eli mg�a. A ona sama po paru dniach opada�a, zn�w si� �cieli�a nieruchomo i zalepia�a szyby stacji. Ten mroczny widok, monotonia i trudy pracy zabija�y najsilniejszych. Trzydzie�ci procent z tych, kt�rych tu zwabiono, wraca�o do swoich dom�w. Ale i tak niewielu z nich mo�na by uzna� za normalnych. Art mia� �wiadomo��, �e przez te cztery lata zmieni� si� w zwierz�; zaharowane, prymitywne zwierz�, kt�re nie jest w stanie my�le� o czym� wi�cej ni� �arcie, picie, spanie i�zaspokajanie potrzeb seksualnych. A trzeba przyzna�, �e Kompania postara�a si�, aby tych czterech rzeczy nigdy im nie zabrak�o. To j� chroni�o od buntu zdesperowanych niewolnik�w. Ba, dla tych najtwardszych zorganizowano nawet kursy walk wschodnich. Co prawda Art nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, �e w ten spos�b przygotowuj� sobie narybek na inspektor�w i��apaczy naiwniak�w, kt�rych rozrastaj�ca si� machina nieustannie potrzebowa�a - ale fakt pozostaje faktem. Art ucz�szcza� na owe zaj�cia. Robi� to dla w�asnej przyjemno�ci i wcale nie mia� zamiaru sta� si� kiedy� jednym ze s�ugus�w Kompanii. �wiczenia wymaga�y absolutnej koncentracji i wysi�ku. Kompania mia�a naprawd� �wietnych instruktor�w i trzeba by�o dobrze si� napoci�, �eby ich zadowoli�. Ten wysoki stopie� trudno�ci pozwala� odsun�� na plan dalszy rozmy�lania o piekle, w kt�re sam si� wpakowa�, i liczenie dni, jakie mu jeszcze pozosta�y. A dni tych by�o sporo. Sta� w bezruchu, bezmy�lnie zapatrzony w zielono��ty tuman. I wtedy, ca�kiem niespodziewanie, co� w jego wn�trzu zaskowyta�o. Zna� doskonale odg�osy swojej duszy, t�umione z trudem, d�awione w gardle, aby czasami nie wydosta�y si� na zewn�trz. By�a w�nich rozpacz, beznadziejno�� albo bunt. Zna� je tak dobrze, jak swoj� twarz, kt�r� ogl�da� ka�dego dnia podczas mycia, rano i wieczorem. Ale ten skowyt nie by� podobny do �adnego z�nich. Tamte zawsze dotyczy�y jego �ycia - czy to z przesz�o�ci, czy z tera�niejszo�ci, czy te� z lat przysz�ych, kt�re pr�bowa� sobie wyobrazi�. By�y wspomnieniem, nostalgi� lub oczekiwaniem. Z nich zawsze rodzi� si� sprzeciw wobec �wiata albo te� gorzka rezygnacja. Co do tego skowytu, nie potrafi� okre�li�, sk�d si� bra� ani czego dotyczy�. Nie umia� go w��aden spos�b zlokalizowa�. Jedno by�o pewne, �e jest to zew, kt�remu nie potrafi si� oprze� - przenikaj�cy ka�dy nerw cia�a, obezw�adniaj�cy i tragiczny. Ale r�wnocze�nie, gdzie� na dnie, tli�a si� dziwna nadzieja, jakby obietnica dla skazanego, �e kara zostanie mu odpuszczona. - A ciebie - spyta� Kseon - jak ciebie tutaj zwabili? - W ciszy, kt�ra ju� trwa�a d�u�szy czas, jego s�owa zabrzmia�y jak cios strumienia zimnej wody. Art poruszy� si� gwa�townie, zupe�nie nie przygotowany na tego typu pytanie. Wytrzeszczy� na Kseona oczy. - Aaa - mrukn�� i oprzytomnia� nagle. - Nic specjalnego. - Ka�dy si� tu dostaje w spos�b niespecjalny, �e nie powiem idiotyczny - Kseon zezowa� w kierunku Arta. Wygl�da�o na to, i� nie da si� pozby� byle czym. Art wzruszy� lekcewa��co ramionami. - Zawdzi�czam to pewnej kobiecie, kt�ra by�a na tyle �adna i cwana, �eby mnie omota�. A kiedy ju� to zrobi�a... Sta�a si� nienasycona, wci�� ��da�a nowej forsy, nowych stroj�w, nowych wyg�d. Gdy mnie ju� obra�a do ostatniego grosza, jak dobry duszek zjawi� si� sukinsyn z papierkiem w r�ku. Podpisa�em, bo cz�owiek zapatrzony w babsk� sp�dniczk� jest g�upszy od ameby... Ilekro� powraca� do przesz�o�ci, nieodmiennie dochodzi� do wniosku, �e wszystko, co mu si� zdarzy�o, by�o nieuniknione. Zawsze go �mieszy� mit twardego faceta. On sam nigdy nie potrafi� by� twardy. Mitem twardych facet�w karmi� ludzi r�ni pisarze ksi��ek, kt�rzy w��yciu s� zazwyczaj �amagami, nierzadko gorszymi od tych, co wcale nie uwa�aj� si� za supermen�w. Prawd� m�wi�c, ka�dy, kto by si� dosta� w delikatne r�czki tej kobiety, by�by tak samo mi�kki i bezradny jak on. A kiedy ju� wpadnie si� w tak� niewol�, cz�owiek ma tylko dwa wyj�cia: albo by� uleg�ym, albo te� zbuntowa� si� i pope�ni� jakie� szale�stwo. Tego rodzaju kobiety potrafi� doprowadzi� do rozpaczy. Wydaj� si� proste do rozszyfrowania, tak �miesznie proste, �e mamy wra�enie, i� trzymamy je w gar�ci. Ale to tylko poz�r. Kt�rego� dnia, kiedy dojd� do wniosku, �e ju� wystarczaj�co nas usidli�y, zaczynaj� si� narzekania, rozkazy i stawianie warunk�w. I wtedy te �agodne i - wydawa�oby si� - ma�o rozumne laleczki zmieniaj� si� w pijawki. Wysysaj� z nas wszystko: rado��, pieni�dze, szcz�cie, si�y witalne, marzenia, przyjaci�, nawet czas, kt�ry dot�d mieli�my tylko dla siebie, i wspomnienia, kt�rymi si� karmili�my. Nie ust�puj� tak d�ugo, dop�ki nie poczujemy si� nadzy. Tak by�o ze mn� - stwierdzi� w duchu. Gdy ju� wszystko jej odda�, zjawi� si� facet z kontraktem. Art bez szemrania z�o�y� podpis i mia� ochot� uca�owa� swego zbawc�. Sta� si� w�a�cicielem wielkiej sterty forsy. Jak tryumfator powr�ci� do luksusowego mieszkania, wymachuj�c w d�oni ksi��eczk� czekow�. Wtedy to, jedyny raz, zyska� nad ni� przewag�. Wielkie bogactwo j� oszo�omi�o. Inny na jego miejscu stara�by si� zachowa� to, co zdoby�. Ale nie on. On nie by� na to wystarczaj�co cwany. Nie by� wystarczaj�co cwany, �eby po�o�y� na niej ci�k� r�k� i odegra� si� za przesz�o��. On chcia� jej wszystko odda�. By� w niej zakochany i nie obchodzi�o go nic wi�cej. Na kilka miesi�cy wr�ci�y ich uczucia, przynajmniej takie mia� wra�enie. By�a mi�a i�ch�tna do ��ka jak dawniej i zn�w mieli ze sob� wspania�y romans. Wspania�y a� do chwili, gdy na nowo zacz�a si� nudzi� i gdy go w ko�cu zostawi�a. Jego nast�pca by� bardzo bogaty. Co prawda i jemu zosta�o jeszcze wiele forsy, ale ona uwa�a�a, �e tamten jest o wiele zabawniejszy. Tak mu oznajmi�a na po�egnanie. I doda�a, �e bardzo �a�uje. Ale to i tak niczego nie mog�o zmieni�. Ona odesz�a, a on robi� wszystko to, co zazwyczaj robi� porzuceni: hotele, alkohol i przygodne znajomo�ci. - Ja bym tak� zabi� - powiedzia� Kseon patrz�c w sufit. - Jak mi B�g mi�y, udusi�bym albo rozszarpa� na kawa�eczki. Albo oszpeci� tak, �eby do ko�ca �ycia wszyscy si� od niej odwracali. Art milcz�co zaprzeczy� g�ow�. - Nic by� nie zrobi�. Cz�owiek, kt�rego omota�a kobieta, jest do niczego. Zachowuje si� jak abulik. Zawsze b�dzie czeka�, aby go przywo�a�a do siebie. Zupe�nie jakby po�ar�a jego Ja i sta�a si� uosobieniem jego woli. Zgadza si� nawet na rol� pajaca, aby tylko by�a zadowolona. Chyba �e jest furiatem... - Cholera tam - upiera� si� Kseon. - Wyr�n��bym jej taki kawa�, �e pami�ta�aby do ko�ca �ycia. Art nie pr�bowa� go przekonywa�. Powraca� w my�lach do wieczoru, kiedy spotka� j� w jednym z hoteli. By�a tam ze swoim zabawnym facetem, kt�ry biega� .przy niej jak piesek. Od samego patrzenia na tego niedorajd� robi�o mu si� niedobrze. Kiedy� przecie� wygl�da� tak samo. A jednak mia� w sobie t� pewno��, �e gdyby skin�a na� r�k�, natychmiast by do niej wr�ci�. Ale ona nie mia�a zamiaru tego robi�. Tylko za�mia�a si� szyderczo, gdy go zauwa�y�a. Widzia� wyra�nie, jak jej wzrok ucieka w kierunku nowej, trzeciej ju� ofiary. Jego nast�pca nie m�g� tego dostrzec, by� tak samo za�lepiony, jak kiedy� on. Wtedy Art pomy�la� sobie, �e jedyn� rzecz�, jak� jeszcze mo�e uczyni�, b�dzie uratowanie tamtego niedorajdy. Tyle m�g� dla niego zrobi�; dla niego i dla w�asnej satysfakcji. Spotka� go jeszcze tego samego wieczoru w barze. Niedorajda szuka� swej kobiety i�nawet domy�la� si�, �e przed kilkoma minutami wymkn�a si� z budynku, trzymaj�c pod r�k� nowego adoratora. Zagada� do niego, a potem opowiedzia� mu wszystko, od pocz�tku do ko�ca. Tamten najpierw nie chcia� wierzy�, nawet si� obrazi�. Ale kiedy ju� uwierzy�, nie okaza� si� takim niedorajd�, na jakiego wygl�da�. Zzielenia� na twarzy i zaczai zgrzyta� z�bami. Powiedzia�, �e j� zabije. Wygl�da�o na to, �e jest w stanie co� takiego zrobi�. Dlatego Art przestraszy� si� i�chcia� wszystko odwo�a�. Ale by�o ju� za p�no. Nast�pnego dnia dowiedzia� si� od portiera, �e noc� jaki� wariat zar�n�� swoj� kobiet� no�em i sam wyskoczy� z czterdziestego pi�tra... - Czuj� si� kiepskawo - mrukn�� Kseon. - Kiedy wreszcie te cholery przyjd�?! W tym samym momencie w korytarzu rozleg� si� ha�as. Drzwi do szatni otworzy�y si� z impetem i do �rodka wkroczyli dwaj sanitariusze z noszami. - Gdzie zdechlak? - spyta� ten z przodu, z nosem a� fioletowym od nadu�ywania alkoholu. Cuchn�o od niego na odleg�o��. W ich ruchach, twarzach i sposobie zachowania wida� by�o, �e uwa�aj� si� za co� lepszego od zwabionego na Przekl�t� byd�a roboczego. Fakt, �e nie byli tu na odrobku i zaliczali si� do klasy ludzi uprzywilejowanych, �e pe�nili s�ono op�acan� s�u�b� w Kompanii, �e jak wszyscy funkcyjni wyposa�eni byli w prerogatywy, o jakich nie mogli marzy� �kontraktowcy�. Ale w hierarchii swojej klasy stali najni�ej i to rodzi�o w nich kompleksy. Dlatego nieuniknione stresy rekompensowali ha�a�liwo�ci� i pozorn� pewno�ci� siebie. Byli niebezpieczni i temu, kto dosta� si� pod ich opiek�, mogli zaszkodzi�. Ale i tak �kontraktowcy� gardzili nimi serdecznie, tak jak serdecznie gardzili ca�� reszt�. Art wyprostowa� si� i spojrza� zaczepnie. - Mogliby�cie wreszcie wytrz�sn�� sobie to �elazo z dupy - warkn��. - Pr�dzej tu cz�owiek wykorkuje, ani�eli doczeka si� pomocy. - Stul pysk, g�wniarzu - wrzasn�� sanitariusz id�cy z ty�u i zamierzy� si� do klasycznego kuksa�ca w splot s�oneczny. Art, ca�kiem odruchowo, zareagowa� chwytem obrony. Ten rodzaj zachowania wydawa� si� ju� zakodowany w jego pod�wiadomo�ci. Odrzucona r�ka sanitariusza plasn�a w �cian�. Ale jeszcze zanim plasn�a, Art zd��y� ju� wyprowadzi� straszliwy cios w podbrzusze i wstrzyma� go w ostatniej chwili. Sanitariusz krzykn�� z b�lu, a potem jeszcze raz, ze strachu. Nie by�o �adnych w�tpliwo�ci, �e stoi przed nim potencjalny komandos �mierci. Zbyt cz�sto mia� okazj� ogl�da� facet�w, kt�rzy dostali si� w podobne r�ce. Lekarz m�g� dla nich zrobi� tylko jedno - z g�ry wype�ni� akt zgonu. Art wyprostowa� si� i spojrza� zimno. Na jego ustach pojawi� si� drwi�cy u�miech. By� rozlu�niony, jakby nic si� nie sta�o. Sanitariusz otar� pot z czo�a. - Teraz pom�dl si�, g�wniarzu, o to, �eby� nigdy nie wpad� w moje r�ce. Nigdy - powt�rzy� zd�awionym g�osem. Cho� nie zabrzmia�o to zbyt gro�nie, jednak wiadomo by�o, �e wcale nie �artuje. - Niedoczekanie twoje - odpar� A�. By� z�y, �e niepotrzebnie wywo�a� ca�e zaj�cie. Zbyt dobrze wiedzia�, �e wszystko odbij� sobie na Kseonie. I tak si� sta�o. Roz�o�yli na pod�odze nosze i zamiast po�o�y� tam rannego, nieomal go rzucili. Kseona a� zatka�o. Chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale oni porwali ju� nosze i ponie�li. Po drodze, niby przypadkiem, zawadzili barkiem pacjenta o wyst�p futryny drzwi. Art w�ciekle zakl�� pod nosem. Burzy�a si� w nim krew na my�l, �e nic im nie mo�e zrobi�. Pe�en odrazy do samego siebie wlaz� pod prysznic. Zazwyczaj lubi� tam przesiadywa� d�ugo i celebrowa� ulg�, jak� nios�y ostre uderzenia bie�y wodnych. Dzisiaj darowa� sobie t� przyjemno��. Pospiesznie si� osuszy� i przyodzia� w str�j wyj�ciowy. Jeszcze w trakcie ubierania doszed� do wniosku, �e dzisiejszy trening r�wnie� sobie podaruje. Nagle nabra� ch�ci na alkohol i nic go od tego nie mog�o odwie��. W pomieszczeniu kontrolnym stan�� przed kamer� i rzuci� w jej kierunku: - Artur Orsky, numer dziewi��dziesi�t trzy osiemdziesi�t jeden trzydzie�ci sze��. - Zidentyfikowany - odrzek� g�os niewidocznego st�d stra�nika. I doda�: - Punkt karny za niew�a�ciwy stosunek do obs�ugi sanitarnej. Punkt karny oznacza� dzie� pobytu d�u�ej na planecie. A g�wno! - powiedzia� sobie w�duchu. Na zewn�trz pozosta� niewzruszony. Stra�nik odblokowa� drzwi. Art przemierzy� cuchn�cy smarami korytarz. Mijaj�c szereg hermetycznych kom�r, raz po raz spogl�da� na sw�j pomi�ty kombinezon wyj�ciowy. Ju� od dawna wymaga� gruntownego prania. Ale Art wiedzia�, �e b�dzie tak jak zawsze i zawsze. Wypierze go dopiero wtedy, gdy z�apie kolejny karny punkt za wygl�d. Z drugiej jednak strony, ten niechlujny wygl�d stawia� go o kilka stopni wy�ej w hierarchii wsp� uci�nionych, jak� milcz�co ustalili i zaakceptowali. Nie by�o to a� tak godne wzgardy, jakby na poz�r wygl�da�o. Skoro st�umiono w nim i zabito ka�d� inn� mo�liwo�� udowodnienia swojej niepowtarzalno�ci, odpowiedniej ceny nabra�a opinia ludzi, kt�rzy z nim cierpieli. Pozwala�o to zachowa� jakie takie poczucie godno�ci. Wielka krata w ko�cowej cz�ci tunelu odsun�a si� ze zgrzytem. Wci�� wype�niony z�o�ci� wszed� na ta�m� eskalatora. Jeste� bydl�! - powtarza� w duchu - Bydl�! Bydl�! - I�w�ciekle uderzy� d�oni� w udo. W tej samej chwili zorientowa� si�, �e nie jest ju� sam i�przybra� oboj�tn� min�. Z mijanych poziom�w wynurza�y si� coraz to nowe grupy m�czyzn. Wszyscy wydawali si� jacy� szorstcy, kancia�ci, pozbawieni nawet cienia �agodno�ci. Pada�y s�one dowcipy, prymitywne docinki, chamskie p�s��wka. Sztuczn� weso�o�ci� chcieli zamaskowa� swoj� gorycz i zniech�cenie. Art nie bra� w tym udzia�u. W�pewnym momencie, zdegustowany, wzruszy� ramionami. Po co robi� z siebie b�azna? Ta�ma wywiod�a ich na poziom mieszkalny. Id�c za przyk�adem wielu, zeskoczy� z�niej i poszed� wzd�u� szarej �ciany barak�w. Z niesmakiem wch�ania� zat�ch�� wo� powietrza, kt�re kr��y�o leniwie, poruszane przez przedpotopowe wentylatory. Przez szereg wypuk�ych okien mi�dzy nimi pada� do �rodka md�y blask. To n�dzne o�wietlenie sprawia�o, �e ludzkie twarze wygl�da�y jak oblicza os�b chorych na ��taczk�. Art skr�ci� do d�ugiej szopy. Przez otwarte drzwi a� bucha�a para i gwar. Pomagaj�c sobie �okciami, przedar� si� do baru. Ale tutaj by�o jeszcze t�oczniej. T�sknie zaczai rozgl�da� si� za stolikiem. Wida� szcz�cie mu dopisywa�o, bo wypatrzy� jeden, kt�ry w�a�nie opuszcza�o czterech z nocnej zmiany. Mocno ju� zaprawieni alkoholem szli, aby odespa� te kilka godzin przed rozpocz�ciem pracy. Zaczepia�y ich dziwki, proponuj�c w�tpliwej jako�ci towar, jakim by�y ich podniszczone cia�a. Ale oni odpychali je r�koma i wida� by�o po ich oczach, �e obrzydzenie do �wiata oraz do samych siebie kszta�tuje si� w nich gdzie� w�granicach apogeum. Art po mistrzowsku wykorzysta� chwil� zamieszania. Z gracj� ekwilibrysty du�ego formatu omin�� stoj�ce na drodze przeszkody, nieomal z wyskoku siad� na krze�le i rozpar� si� �okciami na blacie sto�u. Trzej lekko wstawieni ju� go�cie, kt�rzy mieli nie mniejsz� chrapk� na wolne miejsca, sp�nili si� o u�amek sekundy. Art zachichota� im prosto w zaczerwienione twarze i pozwoli� jedynie zabra� dwa krzes�a. Czwarte pozostawi� dla siebie, tak na wszelki wypadek. Nie wszcz�li z nim burdy, mimo �e zachowywa� si� wyzywaj�co. W swoim podniszczonym stroju wygl�da� na weterana, kt�rym by� zreszt� w�istocie. A poza tym mordercza, pe�na zagro�e�-praca i r�wnie mordercze treningi nie pozosta�y w nim bez �ladu. W jego sposobie bycia kry�o si� co�, co nakazywa�o trzyma� si� na baczno��. Tamci mieli na sobie nowiutkie kombinezony i nietrudno by�o rozszyfrowa�, �e s� tu od niedawna. Art zam�wi� w�dk� i fili�ank� kawy. Znudzony kelner postawi� butelk�, a potem z�wyrazem obrzydzenia doda� do tego szklank� i naczynie z naparem. W�dka cuchn�a zajzajerem, od kawy zalatywa�o cykori� i zbo��wk�. Nape�ni� szklank� do po�owy i�dokonuj�c cud�w odwagi prze�kn�� alkohol jednym haustem. Zapiek�o go w gardle. Z�trudem powstrzyma� odruch wymiotny. Teraz nale�a�o tylko czeka�, a� alkohol zacznie dzia�a�. Potem ju� nie odczuwa�o si� jego smrodu i przez kilkana�cie godzin cz�owiek by� jakby lepszy a� do przebudzenia, gdy potworny kac zacznie si� wbija� �widrem w obola�y m�zg. Z namaszczeniem zapali� papierosa. I wtedy, po raz drugi, odezwa�o si� w nim wo�anie. Ca�y gwar wok� zdawa� si� opada�, zupe�nie jakby cichn�� i odp�ywa�, a przed oczyma wyobra�ni jawi�y si� projekcje tak nieprawdopodobne, i� got�w by� je uzna� za fantastyczny sen. Czy�by zacz�li podk�ada� nam narkotyki? - przemkn�o mu przez g�ow�. Ale to nie mog�o by� to. Kompania potrzebowa�a jako tako sprawnych r�k do pracy. Degeneraci nie wchodzili w rachub�. Dochodz�c do takiej konkluzji, jednocze�nie odepchn�� od siebie ca�y problem. Umys� odwraca� si� tam, sk�d nap�ywa�y wizje. Widzia� g�stwin� barwnych ro�lin, szerokie lustra wody. majestatyczne szczyty g�r, pomarszczone wiatrem twarze ocean�w i wyspy niczym sznury korali wszystko to rozpalone �wiat�em, jarz�ce si� odbiciami, s�cz�ce odwieczne zapachy i jakby zanurzone w niepoj�tym kosmosie spokoju. By� w tych obrazach czar odleg�ych wiek�w, nieodmienna uroda istnienia i�m�dro��, ku kt�rej wszystko powinno d��y�, aby zrozumie� sens w�asnego bytu. Zanim wizje zgas�y, w kr�tkim przeb�ysku my�li Art u�wiadomi� sobie, �e jest to �wiat, jakiego zawsze szuka�, a jakiego nie potrafi� dot�d nazwa� ani nawet sobie wyobrazi�... By�o to doznanie dziwne pod wieloma wzgl�dami. Otrz�sn�� si� i po raz drugi nape�ni� szklank�. Psiakrew! Co si� dzieje? - pytam sam siebie. - Mo�e jestem chory? Niekt�rzy opowiadali o dziwnej gor�czce, na jak� tutaj ludzie zapadaj�. Wtedy w�malignie pokazuj� si� im r�ne cuda, kt�re zostaj� w pami�ci ju� na trwa�e, i p�niej nie ma �adnego sposobu, �eby si� od nich uwolni�. W efekcie ludzie ci staj� si� niezno�ni dla otoczenia i wi�kszo�� l�duje w szpitalach dla wariat�w. Przestraszy� si� nie na �arty. Przez moment got�w by� nawet wsta�, by p�j�� i zam�wi� wizyt� u lekarza. Ale p�niej si� rozmy�li�. Doszed� do wniosku, �e przecie� i tak nie maj� �adnych �rodk�w na gor�czk�, a�poza tym... po dzisiejszych wyczynach nie mia� zamiaru pcha� si� w ich ��dne zemsty �apy. Przechyli� szklank� i teraz w�dka posz�a g�adko. Czu� jedynie jej rozgrzewaj�ce ciep�o, co w ko�cu nie by�o a� tak niemi�e. Poza tym do stolika dosiad�a si� jedna z dziwek i�to z tych, kt�re akurat lubi� na sw�j spos�b. Zastanawia� si� przez d�u�sz� chwil�, zanim przypomnia� sobie imi� dziewczyny. Dziwek by�o tu tyle, tych ca�kiem m�odych i tych troch� starszych, i tych ju� mocno podniszczonych przez �ycie, wypranych z wszelkich uczu�, oboj�tnych jak automaty przeznaczone do wykonywania powtarzaj�cych si� czynno� ci - �e dla zezwierz�conych m�czyzn sta�y si� ju� tylko cia�ami i twarzami, kt�re pojawiaj� si� i�znikaj�, by potem ka�dy z nich m�g� zachodzi� w g�ow�, czy rzeczywi�cie mia� je w swoim ��ku. Te ich imiona, te setki r�nych imion, kt�re w ko�cu zaczynaj� si� pl�ta� i myli�, zw�aszcza �e nie odgrywaj� �adnej roli w osobistym dramacie ka�dego z nich. A jednak jej imi� pami�ta� - Enea. Teraz siedzia�a naprzeciw i wpatruj�c si� w jego oczy, pr�bowa�a wykrzesa� u�miech na dr�twej, jakby skamienia�ej od znu�enia twarzy. Automatycznym gestem zaproponowa� papierosa. - Nie - odrzek�a. - Bierzesz sobie kogo� na dzisiejsz� noc? Milcz�co zaprzeczy� g�ow�. - To mo�e prze�pi� si� u ciebie? Obrzyd�o mi wszystko. A dobrze wiesz, jak to z nami jest: je�eli kt�ry� ze szpicli, co si� tutaj kr�c�, nie b�dzie mia� pewno�ci, �e posz�am z tob� odpracowa� swoje w ��ku, znowu zarobi� karny punkt. Ostatnio na�apa�am ich sporo. Chodzi tylko o to, �eby oszuka� tych drani. B�dziesz udawa�, �e jeste� na mnie napalony. - Znowu spojrza�a w jego oczy. - A mo�e chc� od ciebie zbyt wiele? No, powiedz. - Nie - odpar�. - My�l�, �e nie. Enea dosta�a si� tutaj w taki sam spos�b jak i reszta jej kole�anek. W odpowiednim momencie jej �ycia zjawi� si� facet z kontraktem. Ja, ni�ej podpisana, za tak� i tak� kwot� pieni�dzy, p�atn� z g�ry, zgadzam si� zg�osi� po pi�ciu latach od daty wystawienia dokumentu w biurze zatrudnienia Kompanii do Eksploracji Martwych Planet w celu odpracowania ww. sumy w okresie dziesi�ciu lat. R�wnocze�nie rezygnuj� z wszelkich roszcze� prawnych, kt�re mog�yby wynika� ze stosunku pracy i pobytu na odleg�ej planecie, z zastrze�eniem, �e pracodawca zobowi�zuje si� zapewni� mi mieszkanie, opiek� medyczn�, wy�ywienie, osobiste przedmioty i rzeczy codziennego u�ytku oraz rozrywki i dost�p do kultury, �e w�przedziale rocznym b�dzie mi przys�ugiwa� jeden miesi�c urlopu itd. itd... A potem przywo�ono je tutaj, by odrobi�y sw�j czas nie ziszczonych marze�. I�odrabia�y - w darmowym burdelu, jakim by�o dla nich ogromne miasto na Przekl�tej. Te, kt�re mia�y wi�cej szcz�cia i kt�re zaliczono do ekskluzywniejszej kategorii, zosta�y umieszczone na stacji orbitalnej. Tam obs�ugiwa�y wysoko p�atn� kadr� nadzoru oraz �kontraktowc�w� na urlopach. �y�y w o wiele lepszych warunkach, dwa dni w tygodniu mia�y wolne, mog�y otrzymywa� prezenty i ka�dego miesi�ca przys�ugiwa�a im premia. A�poniewa� z ich us�ug korzystali r�wnie� lekarze, nietrudno by�o uzyska� zwolnienie i�cho�by na tydzie� wymiga� si� od pracy. Enea nie mia�a tego szcz�cia, co w zestawieniu z�jej figur� i urod� wydawa�o si� dosy� dziwne. - No to co - spyta�a znowu - przenocujesz mnie, czy nie? Art pomy�la� sobie, �e powinien si� zgodzi�. Mia�a paskudn� har�wk�, by� mo�e jeszcze gorsz� od nich, a poza tym nie by�o powodu, by zra�a� j� do siebie. Co prawda nie mia�o to �adnego znaczenia w jego �yciu, ale przecie� ka�dy powinien zachowa� w sobie co� ludzkiego. Popatrzy� w du�e, ciemne oczy. - Okay - rzek�. - Id� sobie poplotkowa�. Jak b�d� mia� wychodzi�, dam ci znak. Po raz pierwszy u�miechn�a si� szczerze. - Porz�dny z ciebie gnojek - oznajmi�a. - Odwal si� - odpar�. W ich s�owach nie by�o nic obra�liwego. �yj�c jak bydl�ta, nauczyli porozumiewa� si� bydl�cym j�zykiem. Gdy odesz�a, zapatrzy� si� w pier�cie� na serdecznym palcu. By�a to rodowa pami�tka, dziedziczona z pokolenia na pokolenie. Lekko dotkn�� oczka z opalu. Pod opuszkami palc�w kamie� zdawa� si� nagrzewa� i wydziela� ciep�o. Zn�w dotar�o do� wo�anie. Co� tak bolesnego, �e wstrz�sa�o �wiadomo�ci� i budzi�o nostalgi�. Kiedy przymkn�� oczy, widzia� szare cienie. To mog�y by� cienie ludzi. Przyzywa�y go z wielkiej dali - poprzez otch�a� pustki, zimna i ciemno�ci. By�y podobne do wspomnie� z�dzieci�stwa, kt�re stanowi� domen� cz�owiecz�, budz�c� wzruszenie i pragnienie powrotu do chwil, kt�rych odzyska� ju� nie mo�na. Poddawa� si� melodii tych g�os�w, a one przenika�y go, wch�ania�y i zdawa�y si� unosi�. Coraz silniej czu�, �e mo�e odp�yn�� do krainy barwnych ro�lin, bez �alu pozostawiaj�c miejsca, rzeczy i ludzi, do kt�rych nie czu� �adnego przywi�zania, a raczej wstr�t granicz�cy z pogard�. Ca�y by� odr�twia�y jak umieraj�ce drzewo, z kt�rego wyciek�y wszystkie soki. Gdzie� blisko, coraz bli�ej znajdowa�a si� granica, spoza kt�rej dobiega�o go wo�anie. A to wo�anie... Potrz�sn�� g�ow�. Szlag by to trafi�! - zakl�� w my�lach. Potoczy� b��dnym wzrokiem po sali. Alkohol robi� swoje, a on nagle zacz�� si� obawia� tych pijackich zwid�w. Chc�c uchroni� si� od dalszych stadi�w upojenia, zam�wi� obiad. Zjad� go w po�owie i bez smaku. Potem wypi� jeszcze jedn� kaw�. Wszystkie te czynno�ci nie by�y w stanie przerwa� nieuchronnie post�puj�cego zamroczenia, podobnie jak nie by�y w stanie wyrwa� obs�uguj�cego stolik kelnera z transu totalnej oboj�tno�ci. Ostatni� desk� ratunku mog�o by� tylko opuszczenie speluny. Art skin�� r�k� na Ene�. Wyszli przytuleni do siebie w spos�b wyzywaj�cy, aby �aden ze szpicli nie mia� z�udze� co do tego, �e Enea jest dla Arta kobiet� wszystkich jego marze�, a Art jest m�czyzn�, o kt�rym �ni�a ju� od pi�tego roku �ycia. Na ulicy kontynuowali swoj� gr� i dalej tulili si� do siebie, co przecie� nie by�o a� takie z�e, bo w ko�cu robili to bezinteresownie. Tak przynajmniej on uwa�a�. Uwa�a� tak nawet wtedy, gdy doszed� do wniosku, �e nie jest pijany bardziej ni� zwykle. Za rogiem skr�cili i zanurzyli si� w mroczn� i �mierdz�c� m�skim potem otch�a� baraku. Pok�j Arta by� za ostatnimi drzwiami po lewej. Nie starali si� w nim zachowywa� cicho, wr�cz przeciwnie. Trzeba by�o stworzy� wszelkie pozory, �e weso�o baraszkuj�. Enea tak chichota�a, �e a� s�siad z boku zacz�� wali� w �cian� z dykty. Kl�� przy tym na czym �wiat stoi. Dopiero wtedy rozebrali si� i po�o�yli na szerokiej, lecz piekielnie niewygodnej pryczy. Art wychyli� si� do kontaktu i otoczy�a ich ciemno��. Le��c w milczeniu, czuli ciep�o swoich cia�, co wcale nie budzi�o w nich po��dania. Byli bardzo zm�czeni lud�mi. Art mia� g�ow� zaprz�tni�t� w�asnymi sprawami, Enea cieszy�a si� w duchu, �e unikn�a karnego punktu, maj�c przy tym szans� na solidny wypoczynek. Ale przecie� nie mo�na tak le�e� w niesko�czono�� bez jednego s�owa. Art z przyjemno�ci� wyci�gn�� nogi. - Chrapi� jak diabli - oznajmi�. Zachichota�a cicho. - Wiem o tym. - Zawsze si� zastanawia�em, dlaczego wys�ali ci� w�a�nie tutaj? Poruszy�a si� gniewnie. - To przez jednego z tych gnojkowatych szpicli. Kiedy nas wlekli tu w wielkim kr��owniku, czepia� si� mnie bez przerwy. By� wstr�tny, a we mnie tkwi�o jeszcze wiele dumy. Nie posz�am z nim do ��ka. Zem�ci� si� �ajdak. Zwyk�y pech i brak wyobra�ni z mojej strony. �aden dramat, a raczej typowa historia. - Aha - rzek� Art ze zrozumieniem. - Zdaje si�, �e nikogo z nas nie g�askali po g�owie. - W ciemno�ci dotkn�� blizn na ramionach. By�o ich wiele. Stanowi�y pami�tk� i jakby przepustk� do nowego �ycia, a raczej wegetacji na Przekl�tej. Tamci byli naprawd� sprawni i�wytrzymali. Dawali mu wycisk tak d�ugo, dop�ki nie straci� przytomno�ci. Potem ca�y tydzie� le�a� w szpitalu. Przez chwil� milcza�a. - Chyba powinnam ci podzi�kowa� - odezwa�a si� wreszcie tonem, kt�ry zdradza� wyra�nie, �e s�owa wdzi�czno�ci z trudem przechodz� przez gard�o nawyk�e do przekle�stw i�u�erania si� z pijanymi amatorami kobiecych wdzi�k�w. Gwa�townie odwr�ci� g�ow�. - Och, zamknij si� i nie nud�. Jestem takim samym chamem jak wszyscy. Ale to widocznie jej nie przekona�o. By� mo�e sprawi� nieopatrznie, �e obudzi�y si� w niej jakie� wspomnienia, co� trudnego do rozpoznania, co dot�d by�o w niej martwe i przysypane stert� codziennych brud�w. W ka�dym b�d� razie by� zdziwiony, gdy na swoim ramieniu poczu� lekki dotyk jej d�oni. - Wiesz - powiedzia�a cicho - je�liby� chcia�... Teraz jest inaczej. Zupe�nie inaczej. Naprawd� nic by mi to nie zaszkodzi�o. Niczego by nie popsu�o mi�dzy nami. Wi�c je�li chcesz... - przysun�a si� przymilnie. Szorstko przyg�adzi� jej rozsypane w�osy. - Przesta� wreszcie trajkota�. Le�y przy tobie bardzo zm�czony frajer. Wydarli nam wszystko, nawet serca. Sam ju� nie wiem, czy jeszcze zosta�o w nas cho�by troch� ciep�a. Czy zawsze i za wszystko musimy p�aci�? Nawet wtedy, gdy dwoje ludzi chce tylko pogada�, ogrza� si� blisko�ci� swoich cia�? Zn�w zamilk�a i nie odzywa�a si� bardzo d�ugo. Tak d�ugo, �e zapragn�� dowiedzie� si� dlaczego. Bardzo ostro�nie dotkn�� jej twarzy. Pe�en zdumienia odkry�, �e na palcach zosta�a mu ch�odna wilgo�. Skonsternowany stara� si� przypomnie�, kiedy ostatni raz kto� p�aka� w jego obecno�ci. Ale widocznie by�o to tak dawno, �e nie potrafi� sobie uzmys�owi� kto ani kiedy. Czu� t�py ucisk w gardle. Po raz drugi szorstko przyg�adzi� jej w�osy. Zwin�a si� w bezbronny k��bek i twarz wtuli�a w jego piersi. Jego rami�, zanim si� zd��y� nad tym zastanowi�, otoczy�o szczup�e plecy Enei. - Czemu nie mo�e by� tak zawsze? - spyta�a g�osem zduszonym od wzruszenia. W�a�nie, czemu? - powt�rzy� w my�lach. Wyra�nie czu� pod d�oni�, jak t�ucze si� jej serce. - Menhiry - powiedzia�. - Co? - Menhiry. D�ugie, ustawione w wielkim okr�gu kamienie. W zamierzch�ych czasach ludzie zbierali si� przy nich i odprawiali mod�y. Do wschodz�cego s�o�ca, kt�re nios�o im �ycie; do bog�w, kt�rych nigdy nie widzieli; do ksi�yca czy gwiazd, kt�re przyci�ga�y ich tajemnic� nieznanego. Wierzyli, �e w ten spos�b przeb�agaj� i odmienia sw�j los. Mieli w�sobie wiar� w si�� wy�szej, wszechw�adnej instancji, kt�ra przyniesie im pomoc. My zdetronizowali�my b�stwa, a r�wnocze�nie z nimi zniszczyli�my swoj� wiar�. I co z tego mamy? Tylko s�abo��.