2807
Szczegóły |
Tytuł |
2807 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2807 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2807 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2807 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R.A. Salvatore
Kryszta�owy relikt
(T�umaczenie: Monika Klonowska, Grzegorz Borecki)
mojej �onie Dianie oraz Bryanowi, Geno i Caitlin
za ich pomoc i cierpliwo�� okazane przy tym do�wiadczeniu.
Tak�e mym rodzicom, Geno i Irenie
za to, �e zawsze we mnie wierzyli,
nawet wtedy gdy ja sam w siebie zw�tpi�em.
Gdy kto� podejmuje si� takiego dzie�a, jak to, szczeg�lnie za� wtedy, gdy jest to jego pierwsza powie��, niezmiennie znajduje si� przy nim szereg ludzi, kt�rzy pomagaj� mu w realizacji owego zamys�u. "Kryszta�owy relikt" nie byt pod tym wzgl�dem wyj�tkiem.
Na publikacj� powie�ci sk�adaj� si� trzy elementy: pewna doza talentu, spora ilo�� ci�kiej pracy i �ut szcz�cia. Pierwsze dwa elementy mog� podlega� kontroli autora, lecz ten trzeci wymaga znalezienia si� w stosownym czasie w odpowiednim miejscu i natrafienia na wydawc�, kt�ry uwierzy w zdolno�ci i po�wi�cenie niezb�dne przy realizacji danego zadania.
Dlatego najserdeczniej dzi�kuj� wydawnictwu TSR, a szczeg�lnie Mary Kirchoff, za to, �e dano mi, pocz�tkuj�cemu autorowi, szans� i przeprowadzono przez ca�y proces edytorski.
W latach 80. pisanie sta�o si� procesem wysoce skomplikowanym technologicznie, jak te� eksperymentem dla zdolno�ci tw�rczych. W przypadku "Kryszta�owego reliktu" szcz�cie wyj�tkowo mi sprzyja�o. Uwa�am si� za szcz�liwca, poniewa� mia�em takiego przyjaciela, jak Brian P. Savoy, kt�ry towarzyszy� mi w tej drodze wraz ze swym oprogramowaniem, nadaj�c ko�cowy kszta�t tekstowi.
Dzi�kuj� te� mym osobistym recenzentom, Dave'owi Duquette oraz Michaelowi LaVigueur, za wskazanie s�abych i mocnych punkt�w surowego szkicu, memu bratu, Gary'emu Salvatore, za jego prac� nad mapami Doliny Lodowego Wichru i pozosta�ym cz�onkom mej grupy gry AD&D: Tomowi Parkerowi, Danielowi Mallardowi i Rolandowi Lortie, za ich ci�g�e inspirowanie rozwoju dziwacznych postaci bohater�w powie�ci fantasy.
Na zako�czenie dzi�kuj� cz�owiekowi, kt�ry naprawd� wprowadzi� mnie w �wiat gier AD&D, Bobowi Brownowi. Poniewa� odszed� od nas (zabieraj�c ze sob� zapach fajkowego dymu), atmosfera wok� sto�u do gier nigdy ju� nie b�dzie taka sama.
Preludium
Demon siedzia� na krze�le wyci�tym z pnia gigantycznego grzyba. Szlam bulgota� i k��bi� si� wok� skalistej wyspy; wiecznie ociekaj�cy i przelewaj�cy si�, charakteryzowa� ten poziom Otch�ani.
Errtu b�bni� swymi szponiastymi palcami; rogata, ma�pia g�owa chwia�a mu si� na ramionach, gdy zagl�da� w ciemno��.
- Gdzie jeste�, Telshazzie? - zasycza� demon, spodziewaj�cy si� nowin o relikcie. Crenshinibon opanowa� jego wszystkie my�li. Maj�c w r�ku t� skorup�, Errtu m�g� zapanowa� nad ca�ym planem, a nawet mo�e nad kilkoma. A Errtu by� o krok od zdobycia jej.
Demon zna� moc tego artefaktu; Errtu s�u�y� siedmiu Liczom, gdy ci po��czyli sw� ca�� magi� i zrobili kryszta�owy relikt. Licz�, nieumarli pot�ni magowie, kt�rzy nie chcieli spocz��, gdy ich �miertelne cia�a opu�ci�y kr�lestwo �ywych, zebrali si�, aby stworzy� najbardziej nikczemn� rzecz, jaka kiedykolwiek powsta�a; z�o, kt�re rozwija�o si� i �ywi�o tym, co dawcy dobra uwa�ali za najcenniejsze - �wiat�em s�onecznym.
Zgin�li jednak mimo swej, znacznej przecie�, mocy. Wykuwanie poch�on�o wszystkich siedmiu. Aby nasyci� pierwsze iskierki swego �ycia Crenshinibon skrad� ow� magiczn� si��, kt�ra zachowywa�a truch�a w anty �ywym stanie. Owocem tego wszystkiego by� wybuch mocy, kt�ry wtr�ci� Errtu z powrotem w Otch�a�. Demon postanowi� zniszczy� relikt.
Lecz Crenshinibona nie mo�na by�o tak �atwo zniszczy�. Teraz, ca�e wieki p�niej, Errtu znowu natkn�� si� na �lad kryszta�owego reliktu - kryszta�ow� wie�� Cryshal-Tirith z pulsuj�cym sercem, przedstawiaj�cym dok�adne wyobra�enie Crenshinibona.
Errtu wyczuwa�, magi� nies�ychanie blisko; odbiera� sygna�y pot�nej obecno�ci reliktu. Gdyby tylko m�g� znale�� wcze�niej... gdyby tylko m�g� go pochwyci�... Niestety wtedy przyby� Al Dimeneira, anielec o przera�aj�cej mocy. Al Dimeneira jednym s�owem wygna� Errtu z powrotem ku Otch�ani.
Errtu, s�ysz�c mla�ni�cia krok�w, zajrza� w wiruj�cy dym i ciemno��.
- Telshazz? - zarycza�.
- Tak, m�j panie - odpowiedzia� mniejszy demon, zbli�aj�c si� skulony do tronu z grzyba.
- Dosta� to? - grzmia� Errtu. - Czy Al Dimeneira ma kryszta�ow� skorup�? Telshazz zadr�a� i j�kn��.
- Tak, m�j panie... uff, nie, m�j panie! Z�e, czerwone oczy Errtu zw�zi�y si�.
- Nie m�g� go zniszczy� - pospieszy� z wyja�nieniem ma�y demon. - Crenshinibon spali� mu r�ce.
- Ha! - parskn�� Errtu. - Przewy�sza nawet moc Al Dimeneiry! Gdzie wi�c jest? Przynios�e� go, czy pozosta� w drugiej kryszta�owej wie�y?
Telshazz j�kn�� ponownie. Najch�tniej nie powiedzia�by swemu okrutnemu panu prawdy, lecz nie odwa�y� si� na niepos�usze�stwo.
- Nie, panie, nie w wie�y - wyszepta�.
- Nie!? - rykn�� Errtu. - Gdzie jest?
- Al Dimeneira rzuci� nim.
- Rzuci� nim?
- Przez plany, mi�o�ciwy panie! - zap�aka� Telshazz. - Z ca�ej si�y!
- Przez plany istnienia! - rykn�� Errtu.
- Usi�owa�em go zatrzyma�, ale...
Rogata g�owa wystrzeli�a do przodu. S�owa Telshazza przesz�y w nieartyku�owany bulgot, gdy psie szcz�ki Errtu dar�y jego gard�o.
* * * * *
Z dala od mrok�w Otch�ani Crenshinibon spocz�� na �wiecie. Daleko, w p�nocnych g�rach Zapomnianych Kr�lestw kryszta�owy relikt, ostatecznie spaczony, spocz�� w zasypanej �niegiem dolinie.
I czeka.
Cz�� I
Dekapolis
1
Popychad�o
Gdy karawana mag�w z Wie�y Arkan�w zobaczy�a pokryty �niegiem szczyt Kelvin's Cairn, wznosz�cy si� nad p�askim horyzontem, dozna�a znacznej ulgi. Ci�ka podr� z �uskami do odleg�ych, nadgranicznych siedzib, powszechnie znanych jako Dekapolis, zabra�a im ponad trzy tygodnie.
Pierwszy tydzie� nie by� zbyt trudny. Grupa trzyma�a si� blisko Wybrze�a Mieczy i - mimo �e w�drowali do najdalej wysuni�tych na p�noc granic Kr�lestw - letnie wiatry, wiej�ce od Morza Bez Szlak�w, zapewni�y im wystarczaj�c� wygod�. Jednak, gdy okr��yli najbardziej na zach�d wysuni�t� ostrog� Grzbietu �wiata, �a�cucha g�rskiego uwa�anego przez wielu za p�nocn� granic� cywilizacji i zeszli w Dolin� Lodowego Wichru, magowie szybko zrozumieli dlaczego wszyscy odradzali im t� w�dr�wk�. Dolin� Lodowego Wichru, tysi�c mil kwadratowych nagiej tundry, opisywano im jako najbardziej nieprzyjemne tereny w ca�ych Kr�lestwach. W czasie jednego dnia podr�y po p�nocnym stoku Grzbietu �wiata, Eldeluc, Dendybar C�tkowany i pozostali magowie z �uskami stwierdzili, �e owa opinia w pe�ni odpowiada rzeczywisto�ci.
Od po�udnia ograniczona przez niemo�liwe do przebycia g�ry, przez lodowiec na wschodzie i niemo�liwe do przep�yni�cia morze, naje�one niezliczonymi g�rami lodowymi od p�nocy i wschodu, Dolina Lodowego Wichru by�a dost�pna tylko przez przej�cie mi�dzy Grzbietem �wiata, a wybrze�em - szlakiem rzadko u�ywanym przez kogokolwiek, z wyj�tkiem oczywi�cie najwytrwalszych kupc�w.
Do ko�ca �ycia dwa wspomnienia powraca� b�d� czyste i wyra�ne za ka�dym razem, gdy magowie pomy�l� o tej wyprawie; dwa fakty z �ycia Doliny Lodowego Wichru, kt�rych w�drowcy nigdy nie zapomn�. Pierwszym by� nieustaj�cy j�k wiatru, jakby to sama kraina j�cza�a w bezustannych m�czarniach, drugim by�a pustka doliny, linia szarego i br�zowego horyzontu ci�gn�ca si� mila za mil�.
Punktem docelowym karawany by�o dziesi�� ma�ych miasteczek, roz�o�onych wok� trzech jezior regionu, w cieniu jedynej g�ry - Kelvin's Cairn. Jak ka�dy, kto przybywa� do tego niemi�ego kraju, magowie szukali w Dekapolis doskona�ych rze�b w ko�ci, wyrabianych z czaszek pstr�g�w p�ywaj�cych w wodach jezior.
Niekt�rzy magowie mieli na uwadze te� inne korzy�ci, w niedalekiej perspektywie.
* * * * *
M�czyzn� zdziwi�a �atwo��, z jak� w�ski sztylet prze�lizgn�� si� przez fa�dy szat starca i wbi� si� g��boko w pomarszczone cia�o.
Morkai Czerwony spojrza� na swego ucznia; jego oczy, rozszerzone zdumieniem, patrzy�y na zdrad� cz�owieka, kt�rego od �wier� wieku wychowywa� jak w�asnego syna.
Akar Kessell pu�ci� sztylet i przera�ony tym, �e �miertelnie raniony cz�owiek ci�gle stoi, odskoczy� od swego mistrza, po czym wybieg� i opar� si� o tyln� �cian� ma�ego pomieszczenia, wynajmowanego magom z �uskami na czasowe kwatery przez go�cinne miasteczko Easthaven. Kessell dr�a� na ca�ym ciele, zastanawiaj�c si� nad op�akanymi konsekwencjami, jakie musia�by ponie�� w wypadku - coraz bardziej realnym - gdyby czarnoksi�skie do�wiadczenie starego maga pozwoli�o mu znale�� spos�b na pokonanie samej �mierci.
Jaki� straszliwy los m�g� zgotowa� mu jego pot�ny nauczyciel za t� zdrad�? Jakim magicznym m�czarniom m�g� go podda� prawdziwy i pot�ny mag, taki, jak Morkai; m�czarniom przewy�szaj�cym najstraszliwsze tortury znane na �wiecie?
Stary mag nie spuszcza� oczu z Akara Kessella nawet wtedy, gdy ostatnie �wiat�o pocz�o zanika� w jego umieraj�cych oczach. Nie pyta�, dlaczego. Nigdy otwarcie nie zapyta� Kessella. Wiedzia�, �e gdzie� zaanga�owana jest w to ch�� zyskania pot�gi - to zawsze bywa�o przyczyn� takiej zdrady, a zdumiewa�o go tylko narz�dzie, nie za� motyw. Kessell? Jak taki n�dzny ucze�, jak
Kessell, kt�rego wargi zdolne by�y wypowiedzie� tylko najprostsze z zakl��, m�g� mie� nadziej� na odniesienie jakiej� korzy�ci ze �mierci jedynego cz�owieka, kt�ry okaza� mu co� wi�cej, ni� tylko podstawowe, grzeczno�ciowe wzgl�dy?
Czerwony Morkai pad� martwy. To by�o jedno z pyta�, na kt�re nigdy nie znalaz� odpowiedzi.
Kessell pozosta� oparty o �cian�, potrzebuj�c jej twardego wsparcia i dr�a� tak jeszcze przez d�ugie minuty. Stopniowo pocz�a zn�w wzrasta� w nim pewno�� siebie, pewno��, kt�ra postawi�a go w tak niebezpiecznym po�o�eniu. Teraz by� panem - tak powiedzieli przecie� Eldeluc, Dendybar C�tkowany i inni magowie. Teraz, gdy nie ma ju� jego mistrza, on - Kessell, zostanie nagrodzony pokojem do medytacji i pracowni� alchemiczn� w Wie�y Arkan�w w �uskanie.
Eldeluc, Dendybar C�tkowany i inni tak w�a�nie powiedzieli.
* * * * *
- A wi�c zrobione? - zapyta� t�gi m�czyzna, gdy Kessell wszed� w ciemn� alej� wyznaczon� na miejsce spotkania. Kessell pokiwa� pospiesznie g�ow�.
- Odziany w czerwie� mag z Luskanu nie rzuci ju� �adnego zakl�cia l - oznajmi� zbyt g�o�no, jak na gust towarzyszy zmowy.
- M�w ciszej, g�upcze - za��da� kruchy m�czyzna, Dendybar C�tkowany, tym samym co zawsze, monotonnym g�osem, cofaj�c si� w cie� alei. Dendybar w og�le rzadko si� odzywa� i nigdy przy tym nie okazywa� nawet najmniejszego �ladu uczu�; zawsze kry� si� pod nisko naci�gni�tym kapturem swej szaty. Wok� Dendybara unosi�o si� co� bezlitosnego, co�, co wyprowadza�o z r�wnowagi wi�kszo�� ludzi, kt�rzy si� z nim spotykali. Mimo tego, �e mag fizycznie by� najmniejszym i najmniej imponuj�cym m�czyzn� w kupieckiej karawanie, kt�ra wyprawi�a si� do oddalonych o czterysta mil granicznych osad Dekapolis, Kessell obawia� si� go bardziej, ni� ka�dego innego.
- Czerwony Morkai, m�j poprzedni mistrz nie �yje - powtarza� sobie wi�c bohaterski Kessell, - Akar Kessell, znany odt�d jako Kessell Czerwony, jest teraz nominowany do Gildii Mag�w Luskanu.
- Spokojnie, przyjacielu - powiedzia� Eldeluc, k�ad�c uspokajaj�co r�k� na dr��cym nerwowo ramieniu Kessella. - B�dzie jeszcze czas na w�a�ciw� koronacj�. Gdy wr�cimy do miasta. - Tu u�miechn�� si� i mrugn�� do Dendybara tak, aby Kessell tego nie widzia�.
Pogr��ony w rojeniach umys� Kessella zawirowa� w poszukiwaniach wszystkich plus�w oczekiwanej nominacji. Nigdy ju� nie b�dzie wy�miewany przez innych uczni�w, ch�opc�w m�odszych od niego, kt�rzy �mudnie wspinali si� po stopniach Gildii nudnymi kroczkami. Powinni mu teraz okazywa� szacunek, gdy� przeskoczy� nawet tych, kt�rzy przeszli ju� w najwcze�niejszych dniach jego nauki na obdarzone szacunkiem stanowiska mag�w.
Delektowa� si� w my�lach ka�dym szczeg�em przysz�ych dni, jednak jego rozpromieniona twarz nagle poszarza�a. Zwr�ci� si� ostro do stoj�cego obok siebie cz�owieka, rysy st�a�y mu, jakby odkry� jaki� straszliwy b��d. Eldeluc i kilku innych w alei zaniepokoi�o si�; wszyscy w pe�ni zdawali sobie spraw� z konsekwencji odkrycia kiedykolwiek przez arcymaga Wie�y, dokonanego przez nich morderstwa.
- A szata? - zapyta� Kessell. - Czy powinienem nosi� czerwon� szat�?
Eldeluc nie m�g� powstrzyma� u�miechu ulgi, ale Kessell przyj�� to zaledwie jako uspokajaj�cy gest ze strony swego nowego przyjaciela.
- Powinienem wiedzie�, �e co� tak trywialnego powinno do niego pasowa� - mrukn�� do siebie Eldeluc, lecz do Kessella rzek� tylko: - Nie martw si� o to. W Wie�y jest mn�stwo szat. Nie uwa�asz, �e by�oby to troch� podejrzane, gdyby� stan�� na progu arcymaga, ��daj�c wakuj�cego krzes�a Morkaia Czerwonego, ubrany w szaty, kt�re mag nosi� w chwili morderstwa?
Kessell pomy�la� przez chwil�, a potem zgodzi� si�.
- Mo�e - kontynuowa� Eldeluc, - w og�le nie powiniene� nosi� czerwonej szaty?
Oczy Kessella w panice uciek�y w bok, jego stare w�tpliwo�ci, kt�re prze�ladowa�y go przez wszystkie dni, pocz�wszy od dzieci�stwa, ponownie zacz�y w nim bulgota�. Co Eldeluc powiedzia�? Czy�by zmienili zamiar i nie nagrodz� go krzes�em, kt�rego tak po��da�?
Eldeluc specjalnie u�y� dwuznacznego stwierdzenia, aby mu dokuczy�, nie chcia� jednak wtr�ca� Kessella w niebezpieczny stan zw�tpienia. Mrugn�wszy znowu do Dendybara, kt�rego ca�a ta gra gdzie� tam w duszy bardzo cieszy�a, odpowiedzia� na nieme pytanie nieszcz�nika:
- Mia�em na my�li tylko to, �e mo�e inny kolor by�by dla ciebie bardziej odpowiedni. Niebieski podkre�la�by znakomicie kolor twych oczu.
Kessell zachichota� z ulg�.
- Mo�e - zgodzi� si�, nerwowo wykr�caj�c palce.
Dendybar poczu� si� nagle zm�czony ca�� t� fars�, skin�� na swego grubego towarzysza, aby odprawi� tego maluczkiego, dokuczliwego szubrawca. Eldeluc pos�usznie odes�a� Kessella alej�.
- Wracaj teraz do stajni - poleci�. - Powiedz zarz�dcy, �e magowie wyje�d�aj� do �uskami dzi� wieczorem.
- A co z cia�em? - zapyta� Kessell. Eldeluc u�miechn�� si� z�o�liwie.
- Zostaw je. To pomieszczenie jest dla odwiedzaj�cych to miasto kupc�w i dygnitarzy z po�udnia. Pozostanie najprawdopodobniej puste a� do nast�pnej wiosny. Inny morderca w tej cz�ci �wiata wywo�a�by ma�e podniecenie, zapewniam ci�. A nawet, je�li dobry ludek Easthaven odkryje, co tu si� naprawd� wydarzy�o, to jest z pewno�ci� na tyle m�dry, aby zaj�� si� swoimi sprawami, a sprawy mag�w pozostawi� magom!
Grupa z Luskanu wysz�a na zalan� s�onecznym �wiat�em ulic�.
- Teraz id�! - poleci� Eldeluc. - Czekaj na nas o zachodzie s�o�ca. - Odprowadzi� wzrokiem Kessella, oddalaj�cego si� w podrygach jak podekscytowany ma�y ch�opiec.
- Jakie to szcz�cie znale�� tak u�yteczne narz�dzie - zauwa�y� Dendybar. - Jeden g�upi ucze� maga wybawi� nas od wielkich k�opot�w. W�tpi�, czy znale�liby�my inny spos�b, aby podej�� tak przebieg�ego starca. Jednak sami bogowie tylko wiedz� dlaczego Morkai mia� tak� s�abo�� dla tej nieszcz�snej kreatury!
- S�abo�� wystarczaj�c� ostrzu sztyletu! - roze�mia� si� drugi g�os.
- I jaka odpowiednia inscenizacja - zauwa�y� inny. - Tajemnicze truposze uwa�ane s� tylko za swego rodzaju niedogodno�� dla sprz�taczek w tym niecywilizowanym miejscu!
Gruby Eldeluc roze�mia� si� g�o�no. Makabryczne zadanie by�o w ko�cu wykonane; mogli wreszcie opu�ci� ten nagi kawa�ek zamarzni�tej pustyni i wr�ci� do domu.
* * * * *
Kessell �wawo spieszy� przez osad� Easthaven do stajni, w kt�rej sta�y konie mag�w. Czu� si� tak, jakby stanie si� magiem mia�o zmieni� ka�dy aspekt jego codziennego �ycia, jakby jaka� mistyczna si�a zosta�a w nieokre�lony spos�b wlana w jego pierwotnie nie ukszta�towane talenty.
Dr�a� w oczekiwaniu nadej�cia mocy, kt�ra powinna by� jego. W pewnym momencie drog� przebieg� mu uliczny kot, rzuciwszy na� uwa�ne spojrzenie.
Zmru�ywszy oczy Kessell rozejrza� si�, czy aby kto� tego nie widzi.
- Dlaczego nie? - mrukn��. Wyci�gn�wszy palec w stron� kota wypowiedzia� s�owo rozkazu, aby wywo�a� wybuch energii. Przera�ony kot b�yskawicznie jak strza�a opu�ci� miejsce spotkania, ale nie uderzy�a ani w niego, ani w jego pobli�u �adna magiczna b�yskawica.
Kessell spojrza� na osmalony koniec palca i zastanowi� si�, co zrobi� nie tak, jak trzeba. Nie by� jednak zaskoczony. Jego poczernia�y paznokie� by� najwyra�niejszym rezultatem, jaki uda�o mu si� kiedykolwiek uzyska� przy tym w�a�nie zakl�ciu.
2
Na Brzegach Maer Dualdon
Jedyny ze swej rasy w odleg�o�ci setek mil halfling Regis za�o�y� r�ce za g�ow� i opar� si� o pokrywaj�cy pie� drzewa koc z mchu. Z kr�conymi lokami na szczycie swej licz�cej trzy stopy wysoko�ci postaci, nawet jak na sw� niewysok� ras�, Regis by� niski, za to jego brzuch by� gruby z powodu zami�owania do dobrego jedzenia.
Nad Regisem wyrasta�, s�u��cy mu za w�dk� pop�kany kij - �ciskany dwoma futrzanymi butami, g�rowa� nad spokojnym jeziorem, doskonale odbijaj�c si� w szklistej powierzchni Maer Dualdon. Po wodzie przebiega�y delikatne zmarszczki i pomalowany na czerwono drewniany sp�awik zacz�� lekko ta�czy�. �y�ka pop�yn�a w stron� brzegu i opad�a bezsilnie na wod� tak, �e Regis nie czu� ryby szarpi�cej za przyn�t�. W ci�gu kilku sekund haczyk bez przytrzymywania go zosta� zr�cznie oczyszczony, ale halfling nie wiedzia� o tym i mog�yby min�� ca�e godziny, zanim zatroszczy�by si� o to, aby go sprawdzi�.
T� wycieczk� zrobi� sobie dla przyjemno�ci, nie dla pracy. Poniewa� zbli�a�a si� zima, Regis s�dzi�, �e mog�a to by� jego ostatnia wycieczka nad jezioro w tym roku; nie �owi� ryb w zimie, jak to fanatycznie czynili niekt�rzy zach�anni ludzie z Dekapolis. Abstrahuj�c od tego halfling ju� wcze�niej nazbiera� wystarczaj�c� ilo�� ko�ci z innych po�ow�w, aby mie� zaj�cie przez wszystkie siedem miesi�cy, w czasie kt�rych zalega� �nieg. Czu� si� doprawdy zaszczycony, w�r�d swej mniej ni� ambitnej rasy, mog�c wnie�� troch� cywilizacji do kraju, w kt�rym na setki mil od najbardziej odleg�ych osad nie by�o nic, co mo�na by�oby nazwa� miastem. Inne halflingi nigdy nie zapuszcza�y si� tak daleko na p�noc, nawet w miesi�cach letnich, preferuj�c raczej wygody po�udniowego klimatu. Regis tak�e by�by szcz�liwy mog�c spakowa� swoje rzeczy i wr�ci� na po�udnie, gdyby nie ma�y problem, jaki mia� z pewnym prze�o�onym znacz�cej gildii z�odziei.
Wraz z kilkoma delikatnymi narz�dziami rze�biarskimi, obok odpoczywaj�cego halflinga le�a� czterocalowy bloczek "bia�ego z�ota". Na p�aszczyznach bloku widoczne by�y zacz�tki ko�skiego pyska. Regis mia� zamiar popracowa� nad tym kawa�kiem w czasie w�dkowania.
Regis mia� zamiar zrobi� wiele rzeczy.
- Zbyt pi�kny dzie� - przekonywa� siebie. Wym�wka ta nigdy nie wydawa�a mu si� nie�wie�a, tym razem jednak, w przeciwie�stwie do wielu innych, nosi�a cechy co najmniej wiarygodno�ci.
Wydawa�o si�, �e demony pogody, kt�re sku�y ten surowy kraj w kajdany, maj� dzi� �wi�to lub, co bardziej prawdopodobne, mo�e zbieraj� si�y do okrutnej zimy - w rezultacie, ten jesienny dzie� bardziej pasowa� do cywilizowanych krain po�udnia. Naprawd� niecz�sto spotykany dzie� w kraju, kt�ry nazwano Dolin� Lodowego Wichru, a nazwa ta doskonale pasowa�a do wschodnich wiatr�w, kt�re wydawa�y si� bezustannie omiata� go, przynosz�c ze sob� ch�odne powietrze z Lodowca Regheda. Nawet tych niewiele dni, w ci�gu kt�rych wiatr zmienia� kierunek, nie przynosi�o ulgi, gdy� Dekapolis graniczy�o na p�nocy i zachodzie z setkami mil pustej tundry, a potem by� zn�w l�d, Morze Ruchomego Lodu. Tylko po�udniowy podmuch ni�s� obietnic� pewnej ulgi i ka�dy wiatr, kt�ry usi�owa� z jakiegokolwiek kierunku dosi�gn�� tych opustosza�ych teren�w zazwyczaj by� blokowany przez wysokie szczyty Grzbietu �wiata.
Regis przez chwil� zapatrzy� si� przez kr�te ga��zie drzew do g�ry, na k��biaste, bia�e chmury, pop�dzane �agodnym wiatrem �egluj�ce po niebie. S�o�ce s�a�o w d� z�ote ciep�o i halflinga raz po raz kusi�o, aby zdj�� kaftan. Gdy jednak chmury przys�ania�y oblicze s�o�ca, Regis przypomina� sobie, �e to jest jesie� w tundrze; za miesi�c b�dzie tu �nieg, za dwa - drogi na zach�d i na po�udnie do �uskami, najbli�szego Dekapolis miasta, b�d� nieprzejezdne dla ka�dego, z wyj�tkiem �mia�k�w czy g�upc�w.
Regis spojrza� wzd�u� d�ugiej zatoki, rozci�gaj�cej si� wok� jego ma�ego stanowiska w�dkowania: reszta Dekapolis tak�e korzysta�a z pi�knej pogody - obsadzone �odzie rybackie p�ywa�y wok� siebie w poszukiwaniu swych specjalnych "s�abych punkt�w". Nie chodzi�o nawet o to, ile razy by� tego �wiadkiem, po prostu zach�anno�� ludzka zawsze zdumiewa�a Regisa. W le��cym na po�udniu kraju Calimshan halfling wspina� si� szybko po drabinie wiod�cej do stanowiska Stowarzyszonego Mistrza Gildii, w jednej ze znanych gildii z�odziei w portowym mie�cie Calimporcie. Ale - i sam si� o tym przekona� - ludzka zach�anno�� szybko przerwa�a jego marsz ku karierze.
Jego mistrz w gildii, Pasha Pook, posiada� cudown� kolekcj� rubin�w - przynajmniej z tuzin - kt�rych fasetki by�y tak wynalazczo �ci�te, �e rzuca�y prawie hipnotyzuj�ce zakl�cie na ka�dego, kto na nie patrzy�. Regis podziwia� je ilekro� Pook je pokazywa� i, mimo wszystko, wzi�� tylko jeden. Od tego dnia halfling nie m�g� zrozumie�, dlaczego Pasha, kt�remu pozosta�o przecie� nie mniej ni� jedena�cie innych, jest na niego a� tak w�ciek�y.
Nale�y ubolewa� nad ludzk� zach�anno�ci� - mawia� Regis, gdy ludzie Pashy zjawiali si� w co i raz innych miastach, w kt�rych halfling zamieszkiwa�, zmuszaj�c go do przenoszenia si� z losem banity do coraz bardziej odleg�ych krain. Nie musia� jednak wypowiada� tego zdania ju� od p�tora roku - odk�d przyby� do Dekapolis. Macki Pooka by�y d�ugie, lecz te graniczne osady, po�o�one po�r�d najbardziej niego�cinnego i dzikiego kraju, jaki mo�na by�o sobie wyobrazi�, le�a�y najwidoczniej poza ich zasi�giem i Regis by� naprawd� zadowolony ze swego nowego sanktuarium bezpiecze�stwa. Wzbogaci� si� tutaj, a kto�, kto by� bystry i wystarczaj�co utalentowany, aby by� wytw�rc� ozd�b z ko�ci, kto�, kto potrafi� przekszta�ca� podobne do ko�ci s�oniowej ko�ci pstr�g�w w artystyczne rze�by, m�g� prowadzi� nawet wygodne �ycie przy minimalnym nak�adzie pracy. Poniewa� ozdoby z Dekapolis szybko wywo�a�y zachwyt na po�udniu, halfling zamierza� otrz�sn�� si� ze swego zwyczajowego letargu i rozwin�� swe zaj�cie w kwitn�cy interes.
Kiedy�.
* * * * *
Drizzt Do'Urden szed� cicho, jego mi�kkie, g��boko wci�te buty zaledwie unosi�y kurz. Kaptur br�zowego p�aszcza mia� nasuni�ty nisko na wij�ce si� fale bia�ych w�os�w. Porusza� si� bez wysi�ku z tak� gracj�, �e kto�, kto by go zobaczy�, m�g�by wzi�� go za z�udzenie, sztuczk� optyczn� br�zowego morza tundry.
Ciemny elf owin�� si� �ci�lej p�aszczem. Niedobrze czu� si� w s�onecznym �wietle, podobnie, jak czu�by si� cz�owiek w ciemno�ciach nocy. Dwie�cie lat �ycia sp�dzonych wiele mil pod powierzchni� ziemi nie mog�o ot tak zosta� wymazane przez pi�� lat �ycia na jej powierzchni, o�wietlanej przez s�o�ce. A� do dzi� - �wiat�o s�oneczne os�abia�o go i przyprawia�o o zawroty g�owy.
Drizzt w�drowa� noc� i by� zmuszony do kontynuowania w�dr�wki tak�e w dzie�; by� ju� sp�niony na spotkanie z Bruenorem w dolinie krasnolud�w, widzia� te� ju� znaki.
Renifery rozpocz�y sw� jesienn� w�dr�wk� na po�udniowy zach�d, ku morzu, ale �aden cz�owiek nie ruszy� ich �ladem. Jaskinie na p�noc od Dekapolis, miejsca obozowania barbarzy�skich nomad�w, gdy ci wracali do tundry, nie by�y zaopatrzone w zapasy dla szczep�w na ich d�ug� w�dr�wk�. Drizzt doskonale wiedzia� co z tego wyniknie. Normalnie u barbarzy�c�w prze�ycie szczep�w zale�a�o od tego, czy w�druj� za stadami renifer�w. Widoczna rezygnacja z tradycyjnego sposobu post�powania by�a czym� wi�cej, ni� ma�ym zak��ceniem tego rytmu.
Drizzt s�ysza� te� b�bny wojenne; w rytmie znanym tylko innym szczepom, jak odleg�y grzmot nios�o si� nad pust� r�wnin� ich subtelne dudnienie. Drizzt wiedzia� czego by�y zapowiedzi�. By� obserwatorem, kt�ry zna� warto�� znajomo�ci poczyna� przyjaci� czy wrog�w i cz�sto wykorzystywa� sw� "tajemn� waleczno��" przy obserwacji codziennych, rutynowych czynno�ci i tradycji dumnych lud�w Doliny Lodowego Wichru, barbarzy�c�w.
Drizzt przy�pieszy� kroku, zmuszaj�c si� do osi�gni�cia granicy wytrzyma�o�ci. W ci�gu tych pi�ciu kr�tkich lat zacz�� si� troszczy� o grupk� osiedli, znanych jako Dekapolis i o ludzi, kt�rzy tam mieszkali. Jak wielu innych wyrzutk�w, kt�rzy w ko�cu si� tu osiedlili, drow nie spotka� si� z mi�ym przyj�ciem nigdzie indziej w Kr�lestwach. Nawet tutaj by� przez wi�kszo�� zaledwie tolerowany, lecz w tym pokrewie�stwie dusz kilku ludzi martwi�o si� o niego. By� szcz�liwszy ni� wi�kszo��: znalaz� kilku przyjaci�, kt�rzy dostrzegali co� wi�cej, ni� tylko jego pochodzenie i znali jego prawdziwy charakter. Ciemny elf ze strachem zerkn�� na Kelvin's Cairn, samotn� g�r�, oznaczaj�c� wej�cie do kamienistej doliny krasnolud�w mi�dzy Maer Dualdon a Lac Dinneshere, lecz jego cudowne oczy - fioletowe, w kszta�cie migda��w, kt�re mog�y konkurowa� w nocy z oczami sowy - nie by�y w stanie na tyle wystarczaj�co spenetrowa� po�wiaty s�onecznego �wiat�a, aby m�c oceni� odleg�o��. Zn�w ukry� g�ow� pod kapturem, wol�c �lepot� od zawrot�w g�owy, wywo�anych d�u�szym wystawianiem si� na s�o�ce i ponownie zapad� w ciemne sny Menzoberranzanu, mrocznego, podziemnego miasta przodk�w.
Ciemne elfy chodzi�y kiedy� po powierzchni ziemi, wraz z kuzynami o pi�knej sk�rze ta�czy�y pod s�o�cem i gwiazdami. Jednak ciemne elfy by�y z�o�liwe, nieczu�e, by�y mordercami przekraczaj�cymi granice tolerancji nawet swego, normalnie nie zwracaj�cego zbyt wiele uwagi na prawo, rodu. W nieuniknionej wojnie elfich szczep�w drowy zosta�y wtr�cone w otch�a� wn�trzno�ci ziemi, tu te� pozna�y �wiat mrocznych tajemnic i ciemnej magii i postanowi�y pozosta�. W ci�gu stuleci rozwin�y si� i znowu wzros�y w si��, dostosowuj�c si� do �cie�ek tajemnej magii. Sta�y si� pot�niejsze od swych zamieszkuj�cych powierzchni� kuzyn�w, kt�rzy parali si� arkanami Sztuki w daj�cym �ycie cieple s�o�ca, traktuj�c to jako hobby, nie za� jako konieczno��.
Jako rasa, drowy utraci�y ch�� ogl�dania s�o�ca i gwiazd - zar�wno ich cia�a, jak i umys�y przyzwyczai�y si� do g��bin i na szcz�cie dla wszystkich, kt�rzy zamieszkiwali pod otwartym niebem, ciemne elfy by�y zadowolone z tego, �e pozosta�y tam, gdzie by�y, od czasu do czasu tylko wychodz�c na powierzchni�, aby rabowa� i pl�drowa�. O ile Drizzt si� orientowa�, to by� jedynym ze swego rodu �yj�cym na powierzchni. Nauczy� si� w pewnym stopniu tolerowa� �wiat�o, lecz ci�gle odczuwa� wrodzon� s�abo��, jak� wyzwala�o ono w jego rasie.
Rozmy�laj�cy nad ujemnymi cechami dnia Drizzt poczu� si� ura�ony w�asn� beztrosk�, gdy nagle wyros�y przed nim dwa yeti - w swych maskuj�cych okryciach z kosmatych futer ci�gle jeszcze w kolorze br�zu by�y podobne do nied�wiedzi tundry.
* * * * *
Czerwona flaga unios�a si� z pok�adu jednej z �odzi rybackich, sygnalizuj�c po��w. Regis patrzy� jak wznosi�a si� coraz wy�ej.
- Cztery stopy lub lepiej - mrukn�� z aprobat� halfling, gdy flaga zatrzepota�a tu� poni�ej poprzeczki masztu. - Tej nocy w jednym z dom�w b�d� �piewy!
Druga ��d� podp�yn�a do tej, kt�ra zasygnalizowa�a po��w, w po�piechu uderzaj�c w zakotwiczon� jednostk�. Obie za�ogi natychmiast wyci�gn�y bro� i stan�y na przeciw siebie, pozostaj�c jednak nadal na swych �odziach.
Maj�c mi�dzy sob�, a �odziami tylko g�adk� wod�, Regis wyra�nie s�ysza� krzyki kapitan�w.
- Hej, ukrad�e� m�j po�owi - rykn�� kapitan drugiego kutra.
- Chyba �e� wody si� o��opa�! - odpar� kapitan pierwszej �odzi. - Nic podobnego! Nasza ryba by�a dobrze zahaczona i dobrze holowana. Teraz znikn�a wraz z twoj� �mierdz�c� bali�, zanim wyci�gn�li�my j� z wody!
Jak by�o do przewidzenia, za�oga drugiej �odzi zgromadzi�a si� przy relingu i wymachiwa�a r�kami przed nosem kapitana pierwszego kutra.
Regis znowu zapatrzy� si� w chmury; dyskusja na �odziach zupe�nie go nie interesowa�a, cho� dochodz�ce go odg�osy walki by�y z pewno�ci� niepokoj�ce. Takie sprzeczki na jeziorach by�y czym� zwyczajnym, zawsze chodzi�o o ryby, szczeg�lnie za� wtedy, gdy kto� trafi� na nadzwyczaj wielk� �awic�. Og�lnie rzecz bior�c, nie by�y one zbyt powa�ne, wi�cej w nich by�o ha�asu i parady, ni� rzeczywistej walki, oczywi�cie bywa�o i tak, �e kto� zosta� ci�ko ranny, lub kogo� zabito - by�y to jednak wyj�tki. W pewnej utarczce, w kt�rej zaanga�owanych by�o nie mniej ni� siedemna�cie �odzi, poleg�y trzy pe�ne za�ogi i po�owa czwartej; ich cia�a unosi�y si� na zakrwawionej wodzie. Tego samego dnia jezioro, po�o�one najbardziej na po�udnie ze wszystkich trzech, przemianowane zosta�o z Dellonlune na Redwaters.
- Ach, ma�e rybki, jakie k�opoty sprowadzacie - mrukn�� cicho Regis, zastanawiaj�c si� nad spustoszeniem, jakie srebrne ryby czyni�y w �yciu zach�annych mieszka�c�w Dekapolis.
Te dziesi�� osiedli zawdzi�cza�o swe istnienie pstr�gom o przero�ni�tych, podobnych do pi�ci g�owach i ko�ciach o konsystencji najlepszej ko�ci s�oniowej. Trzy jeziora by�y jedynymi miejscami na �wiecie, o kt�rych wiedziano, �e p�ywaj� w nich te warto�ciowe ryby. Mimo tego, �e region ten by� biedny i dziki, opanowany przez humanoid�w i barbarzy�c�w, cz�sto te� szala�y tutaj burze, kt�re mog�y zetrze� z powierzchni ziemi najmocniejsze nawet budynki, pokusa szybkiego wzbogacenia gromadzi�a tutaj ludzi z najdalszych zak�tk�w Kr�lestw. Wielu r�wnie szybko, jak tu przyje�d�a�o, opuszcza�o to miejsce. Dolina Lodowego Wichru by�a pust�, bezbarwn� krain� bezlitosnej pogody i niezliczonych niebezpiecze�stw. �mier� by�a nieod��cznym towarzyszem mieszka�c�w tych osad, podkrada�a si� do ka�dego, kto nie umia� sprosta� surowej rzeczywisto�ci Doliny Lodowego Wichru.
W ci�gu kilku stuleci, kt�re min�y od chwili odkrycia pstr�g�w, miasta znacznie si� rozros�y. Pocz�tkowo dziewi�� osiedli znad jezior by�o niczym wi�cej, ni� skupiskami sza�as�w poszczeg�lnych pogranicznik�w nad szczeg�lnie dobrymi dziurami do �owienia ryb. Dziesi�ta osada, Bryn Shander - cho� teraz otoczona palisad�, pe�ne krz�taniny osiedle, zamieszkane przez kilka tysi�cy ludzi - by�a zaledwie pustym pag�rkiem, na kt�rym sta�a samotna hak, w kt�rej rybacy raz do roku zbierali si�, by wymieni� opowie�ci i dobra z kupcami z �uskami. Za dawnych czas�w Dekapolis widok nawet ma�ej jednomiejscowej �odzi wios�owej na jeziorach, kt�rych wody przez okr�g�y rok by�y tak zimne, �e mog�y w ci�gu kilku minut zabi� nieszcz�nika, kt�remu zdarzy�o si� wypa�� za burt�, by� nies�ychanie rzadki. Teraz ka�de miasto nad jeziorami posiada�o flotyll� �aglowc�w, z powiewaj�cymi na masztach jego flagami. Samo Targos, najwi�ksza z rybackich osad, mog�o wystawi� ponad sto kutr�w na Maer Dualdon, a w�r�d nich kilka dwumasztowych szkuner�w, z za�og� licz�c� ponad dziesi�ciu ludzi.
Dochodz�ce z uwik�anych w k��tni� �odzi okrzyki i szcz�k stali stawa�y si� coraz g�o�niejsze. Nie po raz pierwszy Regis zastanawia� si�, czy ludno�ci Dekapolis nie dzia�oby si� lepiej bez tych k�opotliwych ryb. Halfling przyznawa� jednak, �e Dekapolis sta�o si� dla niego przystani�. Jego wyrobione, zr�czne palce �atwo przyzwyczai�y si� do narz�dzi rze�biarskich i nawet zosta� wybrany burmistrzem jednej z osad. Osada ta - Lonelywood, by�a najmniejsz� i najbardziej wysuni�t� na p�noc z ca�ej dziesi�tki, �obuz siedzia� tutaj na �obuzie, lecz Regis ca�y czas traktowa� t� nominacj� jak zaszczyt. By�o to tak�e dogodne rozwi�zanie: jako jedyny prawdziwy rze�biarz w Lonelywood, Regis by� t� osob� w osadzie, kt�ra mia�a powody, lub ch�ci do regularnych w�dr�wek do Bryn Shander - g��wnej osady i centrum targowego Dekapolis. Dla halflinga by�o to rzeczywistym dobrodziejstwem. Zosta� g��wnym kurierem, kt�ry przynosi� po�owy rybak�w z Lonelywood na targ, dla komisji dziel�cej dobra na dziesi�� cz�ci. Wystarcza�o to do utrzymania go przy wyrobie pami�tek i czyni�o jego �ycie du�o �atwiejszym.
Raz na miesi�c w sezonie letnim i raz na trzy miesi�ce zim�, je�li oczywi�cie pogoda na to pozwala�a, aby wywi�za� si� ze swych obowi�zk�w burmistrza, Regis szed� na zebranie. Spotkania takie odbywa�y si� w Bryn Shander i, mimo �e ko�czy�y si� ma�o wa�nymi sugestiami, dotycz�cymi terytori�w po�owowych, zazwyczaj trwa�y kilka godzin. Obecno�� na nich by�a dla Regisa niewielk� cen�, jak� musia� p�aci� za sw�j monopol na w�dr�wki na po�udniowe targowisko.
Walka na �odziach wkr�tce si� sko�czy�a, zgin�� tylko jeden cz�owiek. Regis zn�w podda� si� spokojnej rado�ci obserwacji �egluj�cych po niebie chmur.
Halfling spojrza� przez rami� na tuziny sk�adaj�cych si� na Lonelywood niskich, drewnianych domk�w, skrytych w g�stych szeregach drzew. Nie zwa�aj�c na reputacj� mieszka�c�w, Regis uwa�a� to miasteczko za najlepsze w ca�ym regionie. Las zapewnia� pewn� ochron� przed wyj�cym wiatrem i dobry budulec na domy. Tylko odleg�o��, dziel�ca od Bryn Shander, powstrzymywa�a miasteczko zagubione w lesie od stania si� najbardziej znacz�cym cz�onkiem Dekapolis.
W pewnym momencie Regis wyci�gn�� spod kaftana rubinowy wisiorek i zapatrzy� si� na zachwycaj�cy urod� klejnot, kt�ry przyw�aszczy� sobie tysi�ce mil st�d na po�udnie, w Calimporcie od swego dawnego prze�o�onego.
- Ach, Pook - zaduma� si�, - gdyby� tylko m�g� mnie teraz zobaczy�.
* * * * *
Elf si�gn�� po dwa jatagany przywi�zane w pochwach ud, lecz yeti zbli�a�y si� zbyt szybko. Drizzt instynktownie obr�ci� si� w lewo, wystawiaj�c si� przeciwnym bokiem na przyj�cie uderzenia pierwszego potwora. Yeti, obejmuj�c go swymi wielkimi
ramionami, obezw�adni� jego prawe rami�, ale lewe uda�o si� mu utrzyma� wolne po to, by wyci�gn�� bro�. Ignoruj�c b�l, wywo�any u�ciskiem yeti, Drizzt przycisn�� pewnie r�koje�� swego jatagana do uda, pozwalaj�c, aby p�d drugiego atakuj�cego potwora wbi� go na zakrzywione ostrze. Targany �miertelnymi drgawkami drugi yeti odepchn�� si�, zabieraj�c jatagan ze sob�.
Potw�r, kt�ry pozosta�, zwali� Drizzta na ziemi� swym ci�arem. Drow wysila� si� jak m�g�, pracuj�c wolnym ramieniem, aby utrzyma� �mierciono�ne z�by z dala od swego gard�a, lecz wiedzia�, �e zwyci�stwo nad nim silniejszego przeciwnika jest tylko kwesti� czasu. Nagle Drizzt us�ysza� ostry trzask. Cielskiem Yeti szarpn�o, g�owa wykr�ci�a si� pod dziwacznym k�tem, gdzie� sponad czo�a sp�yn�a na pysk ohydna mieszanina krwi i m�zgu.
- Sp�ni�e� si�, elfie - us�ysza� szorstki, znajomy g�os. Bruenor Battlehammer stan�� na grzbiecie martwego przeciwnika, nie zwracaj�c przy tym w og�le uwagi na fakt, �e ci�ki potw�r le�y dok�adnie na jego przyjacielu, elfie. Bez wzgl�du na niewygody owej sytuacji, d�ugi, niejednokrotnie po�amany nos krasnoluda i jego poprzetykana pasemkami siwizny, a przy tym nadal jeszcze ogni�cie ruda broda, by�y szczeg�lnie mi�ym widokiem dla Drizzta. - W�a�nie, gdy wyszed�em rozejrze� si� za tob�, zobaczy�em, �e masz k�opoty.
Ulga, jak� poczu�, a tak�e maniery zawsze zdumiewaj�cego go krasnoluda, wywo�a�y u�miech na twarzy Drizzta. Podczas, gdy Bruenor pracowa� nad uwolnieniem swego topora z grubej czaszki, uda�o mu si� wydosta� spod potwora.
- �eb ma tak twardy, jak zamarzni�ty d�b - mrukn�� krasnolud. Zapar� si� nogami w ziemi� za uszami yeti i pot�nym szarpni�ciem wyci�gn�� top�r. - Tak przy okazji, gdzie jest tw�j kotek?
Drizzt pogrzeba� chwil� w swoim plecaku i wyci�gn�� ma��, onyksow� statuetk� pantery.
- Trudno nazwa� Guenhwyvar kotkiem - powiedzia� z pe�nym czu�o�ci uszanowaniem. Obraca� figurk� w r�kach, sprawdzaj�c jej skomplikowane szczeg�y, aby upewni� si�, �e w czasie upadku nie zosta�a uszkodzona ci�arem yeti.
- Ba, kot jest zawsze kotem - upiera� si� Bruenor. - Dlaczego jej tu nie by�o, gdy jej potrzebowa�e�?
- Ka�de zwierz�, nawet magiczne, potrzebuje odpoczynku - wyja�ni� Drizzt.
- Ba! - Bruenor siarczy�cie splun��. - To z pewno�ci� jest smutny dzie�, gdy drow, a co wi�cej: pograniczni, na otwartej r�wninie, w obliczu dwu parszywych yeti z tundry pozbywa si� swojej ochrony!
Bruenor obliza� zakrwawione ostrze swego topora i splun�� z obrzydzeniem.
- �mierdz�ce bestie - mrukn��. - Nie mo�na nawet zje�� tego �wi�stwa! - Wbi� top�r w ziemi�, aby oczy�ci� ostrze i ruszy� w kierunku Kelvin's Cairn.
Drizzt w�o�y� Guenhwyvar z powrotem do plecaka i poszed� wyci�gn�� sw�j jatagan z drugiego potwora.
- Chod��e elfie - z�aja� go krasnolud. - Mamy przed sob� pi�� mil, je�li nie wi�cej!
Drizzt potrz�sn�� g�ow� i wytar� zakrwawione ostrze o futro powalonego potwora.
- Tocz si�, Bruenorze Battlehammer - szepn�� z u�miechem, - i wiedz, ku swemu zadowoleniu, �e ka�dy potw�r na twojej drodze nieomylnie odnotuje twoj� obecno�� i z pewno�ci� b�dzie trzyma� g�ow� w bezpiecznym miejscu!
3
Miodowa Sala
Wiele mil przez pozbawion� szlak�w tundr�, na najbardziej wysuni�tych na p�noc granicach w ca�ych Kr�lestwach, na p�noc od Dekapolis zimowe mrozy �ci�y ju� ziemi� w bia�e szkliwo. Nie by�o tu g�r, czy drzew, aby zablokowa� zimne uk�szenia nieustaj�cego wschodniego wiatru i wiecznie mro�nego powietrza z lodowca Regheda. Wielkie g�ry lodowe Morza Ruchomego Lodu dryfowa�y powoli, a nad ich wysoko si�gaj�cymi wierzcho�kami wy� wiatr w ponurym przypomnieniu zbli�aj�cej si� pory roku. Szczepy nomad�w, kt�re sp�dzi�y tu z reniferami kto, nie pow�drowa�y tym razem za stadami migruj�cymi na po�udniowy zach�d wzd�u� wybrze�a, ku bardziej go�cinnemu morzu po po�udniowej stronie p�wyspu.
Monotoni� horyzontu, na kt�rym nic si� nie porusza�o, tylko w jednym miejscu zak��ca�o samotne obozowisko - najwi�ksze od wi�cej ni� stu lat zgromadzenie barbarzy�c�w tak daleko na p�nocy. Aby przyj�� wodz�w poszczeg�lnych szczep�w ustawiono w kr�g kilka namiot�w ze sk�ry renifer�w i ka�dy z nich otoczony zosta� w�asnym kr�giem obozowych ognisk. W �rodku kr�gu ze sk�r renifer�w zbudowano wielk� sal�, przeznaczon� na przyj�cie wszystkich wojownik�w z poszczeg�lnych szczep�w. Cz�onkowie szczep�w nazywali j� Hengorot, "Miodow� Sal�". Dla p�nocnych barbarzy�c�w by�o to miejsce honorowe, gdzie jedzono i pito na cze�� Temposa, boga bitwy.
Tej nocy ogniska na zewn�trz sali nie zosta�y rozpalone zbyt wysoko, gdy� kr�l Heafstaag i Klan �osia - ostatni, kt�rzy mieli przyby� - oczekiwani byli w obozowisku przed zachodem ksi�yca. Wszyscy barbarzy�cy, kt�rzy byli ju� w obozowisku, zgromadzili si� w Hengorot i zacz�li przedzgromadzeniowe �wi�towanie. Wielkie dzbany miodu sta�y g�sto ustawione na wszystkich sto�ach; co i raz ze wzrastaj�c� cz�stotliwo�ci� pobrzmiewa�y odg�osy zawod�w si�owych. Mimo �e szczepy cz�sto prowadzi�y ze sob� wojny, w Hengorot wszystkie r�nice schodzi�y na dalszy plan.
U szczytu sto�u sta� pewnie Kr�l Beorg, krzepki m�czyzna z potarganymi blond w�osami, siwiej�c� brod� i do�wiadczeniem, kt�re g��boko wyry�o si� w jego opalonej twarzy. Reprezentuj�c sw�j szczep sta� wysoki i wyprostowany, z dumnie roz�o�onymi szerokimi ramionami. Barbarzy�cy Doliny Lodowego Wichru ponad dwukrotnie przewy�szali sw� liczebno�ci� mieszka�c�w Dekapolis, rozrastaj�c si� tak, jakby chcieli zyska� przewag� na tej szerokiej, przestronnej i p�askiej tundrze. Byli lepiej dostosowani do �ycia w swym kraju, zupe�nie jak ziemia, po kt�rej si� poruszali. Ich brodate twarze by�y br�zowe od s�o�ca i pop�kane od smagni�� nieustaj�cego wiatru, co nadawa�o im czerstwego, zahartowanego wygl�du, zmieniaj�c je przy tym w pozbawione wyrazu maski, nie podobaj�ce si� ludziom z zewn�trz. Sami gardzili ludno�ci� Dekapolis, kt�ra wydawa�a si� im s�aba, wiecznie goni�ca za bogactwem i nie posiadaj�ca �adnych duchowych warto�ci.
Jednak jeden z tych goni�cych za bogactwem sta� teraz w�r�d nich, w ich powa�anej sali spotka�. U boku Beorga czai� si� deBernezan, ciemnow�osy po�udniowiec, jedyny cz�owiek w pomieszczeniu, kt�ry nie urodzi� si� i nie wychowa� w szczepie barbarzy�c�w. Nie�mia�y deBernezan, rozgl�daj�c si� nerwowo po sali, trzyma� ramiona skulone tak, jakby kuli� je w obronnym ge�cie. By� doskonale �wiadom, �e barbarzy�cy nie lubili obcych i ka�dy z nich, nawet najm�odszy z us�uguj�cych, m�g� przypadkowym machni�ciem r�ki z�ama� go wp�.
- Uspok�j si�! - pouczy� Beorg po�udniowca. - Tej nocy wychylisz dzban miodu ze Szczepem Wilka. Je�li poczuj�, �e si� boisz... - pozostawi� reszt� niedopowiedzian�, lecz deBernezan wiedzia� doskonale, jak barbarzy�cy post�puj� ze s�abeuszami. Ma�y cz�owieczek uspokoi� sw�j oddech i wyprostowa� ramiona.
Beorg, mimo to, by� tak�e zdenerwowany. Kr�l Heafstaag by� jego najgro�niejszym rywalem w tundrze, dowodz�cym si�ami tak samo oddanymi, zdyscyplinowanymi i licznymi, jak jego w�asne. W przeciwie�stwie do zwyk�ych barbarzy�skich wypad�w plan Beorga zak�ada� totalny podb�j Dekapolis, wzi�cie w niewol� pozosta�ych przy �yciu rybak�w i dostatnie �ycie dzi�ki bogactwom, kt�re zostan� zdobyte na jeziorach. Beorg zdawa� sobie spraw� z niech�ci tego ludu do porzucenia swego niepewnego �ycia nomad�w na rzecz znalezienia luksus�w, o kt�rych dot�d w og�le nie mieli poj�cia. Wszystko zale�a�o teraz od zgody Heafstaaga, okrutnego kr�la zainteresowanego tylko osobist� chwa�� i pe�nym tryumfu pl�drowaniem. Beorg wiedzia�, �e nawet gdy odnios� zwyci�stwo nad Dekapolis, b�dzie mia� do czynienia ze swym rywalem, kt�ry tak �atwo nie zapomnia� szalonego rozlewu krwi, kt�ry doprowadzi� go do pot�gi. To by� most, kt�ry kr�l Szczepu Wilka powinien przekroczy� p�niej - teraz najwa�niejszym zadaniem by�o zapocz�tkowa� podb�j, a gdyby Heafstaag wzbrania� si� przed tym, ostatnie ze szczep�w mog�yby si� od��czy� od ich sojuszu. Wojn� mo�na by�o rozpocz�� najwcze�niej nast�pnego ranka. To mog�o sprowadzi� nieszcz�cie na ca�y jego lud, nawet ci barbarzy�cy, kt�rzy prze�yj� pocz�tkowe walki, b�d� zmuszeni do brutalnych zmaga� z zim�. Renifery opu�ci�y ju� dawno te tereny, odchodz�c na po�udniowe pastwiska, za� jaskinie po drodze by�y zupe�nie nie przygotowane. Heafstaag by� sprytnym wodzem, wiedzia�, �e w tak p�nym czasie musieli post�powa� wed�ug pierwotnego planu, ale Beorg mimo to zastanawia� si�, jakie warunki przedstawi jego rywal.
Beorg by� zadowolony z tego, �e nie wybuch� �aden wi�kszy konflikt mi�dzy zgromadzonymi szczepami, i �e tej nocy, gdy wszyscy zgromadzili si� we wsp�lnej sali, atmosfera by�a braterska, a ka�da broda w Hengorot sp�ywa�a piwn� pian�. Ryzykiem, jakiego podj�� si� Beorg, by� plan zjednoczenia szczep�w przeciwko wsp�lnemu wrogowi i obietnica powodzenia. Wszystko sz�o dobrze... jak dot�d.
Brutalny Heafstaag niestety posiada� klucz do wszystkiego.
* * * * *
Ci�kie buty kolumny Heafstaaga swym zdecydowanym marszem wstrz�sn�y ziemi�. Olbrzymi, jednooki kr�l sam prowadzi� poch�d wielkimi, ko�ysz�cymi si� krokami, charakterystycznymi dla nomad�w tundry. Zaciekawiony propozycj� Beorga, zdaj�c sobie spraw� z wczesnego pocz�tku zimy, gruby kr�l wybra� marsz w zimn� noc, zatrzymuj�c si� tylko na kr�tko, aby co� zje�� i odpocz��. Mimo tego, �e by� znany g��wnie ze swej niezwyk�ej sprawno�ci w walce, Heafstaag by� wodzem, kt�ry starannie wa�y� ka�de swe posuni�cie. Pozostawiaj�cy g��bokie wra�enie marsz powinien doda� znaczenia uprzedniemu respektowi, okazywanemu jego ludowi przez wojownik�w innych szczep�w, a Heafstaag by� skory do rzucenia si� na ka�d� korzy��, jak� m�g� osi�gn��. Nie spodziewa� si� �adnych k�opot�w w Hengorot. Darzy� Beorga wielkim powa�aniem. Ju� dwukrotnie wcze�niej spotka� si� z wodzem Klanu Wilka na ubitej ziemi, nie pozwalaj�c na jego zwyci�stwo. Je�li plan Beorga by� tak obiecuj�cy, jak si� pierwotnie wydawa�o, Heafstaag post�pi�by wed�ug niego, ��daj�c tylko r�wnego udzia�u w dowodzeniu z kr�lem-blondynem. Nie mia� takich dylemat�w, jak ten, �e kiedy cz�onkowie szczep�w podbij� miasta, ko�cz�c ze swym starym stylem �ycia, to czy b�d� zadowoleni z nowego, handluj�c pstr�gami. By� jednak got�w zrealizowa� fantazje Beorga, je�li zapewni�oby mu to wstrz�s, jaki niesie ze sob� bitwa i �atwe zwyci�stwo. Niech pl�druj� i zapewni� sobie ciep�o na d�ug� zim�, zanim zmieni pierwotn� zgod� i po swojemu rozdzieli �upy.
Gdy ukaza�y si� �wiat�a obozowych ognisk, kolumna przyspieszy�a kroku.
- �piewajcie, moi dumni wojownicy! - rozkaza� Heafstaag. - �piewajcie mocno, z ca�ego serca! Niech ci, kt�rzy si� tutaj zgromadzili, zadr�� na wie�� o zbli�aniu si� Klanu �osia!
* * * * *
S�ysz�c nadej�cie Heafstaaga Beorg nastawi� uszu. Zna� doskonale taktyk� przeciwnika i nie by� zdziwiony tym, �e w ko�cu, w ciemno�ciach nocy, rozleg�y si� pierwsze d�wi�ki Pie�ni Temposa. Kr�l-blondyn zareagowa� natychmiast, wal�c pi�ci� w st� i wo�aj�c o cisz� do zgromadzenia.
- Harkenie, cz�owieku z p�nocy! - krzykn��. - Jeste� zobowi�zany do stawienia czo�a wyzwaniu pie�ni!
Hengorot wype�ni� si� natychmiast ruchem - wszyscy obecni rzucili si� do swych krzese� i gramolili si�, aby do��czy� do gromadz�cych si� grup swych szczep�w. G�os ka�dego wznosi� si� i ��czy�
we wsp�lnym refrenie do Boga Walki, s�awi�c czyny chwa�y i s�awy poleg�ych na polu bitwy. Tych wers�w uczono ka�dego ch�opca z barbarzy�skich szczep�w od chwili, gdy tylko wypowiada� swe pierwsze s�owa, gdy� Pie�� Temposa uwa�ana by�a aktualnie za miar� si�y szczepu. Jedyn� zmian� w s�owach refrenu mi�dzy szczepami, by�a zmiana identyfikuj�ca �piewaj�cych. Wojownicy �piewali crescendo, gdy� pie�� m�wi�a o tym, �e ten, kto wzywa� Boga Wojny, by� wyra�nie s�yszany przez Temposa.
Heafstaag prowadzi� swych ludzi prosto ku wej�ciu do Hengorot. Wewn�trz sali zawo�ania Klanu Wilka by�y zag�uszane przez innych, lecz wojownicy Heafstaaga dor�wnywali si�� ludziom Beorga.
Jeden po drugim mniejsze szczepy cich�y zdominowane przez klany Wilka i �osia. Wyzwanie nios�o si� mi�dzy dwoma pozosta�ymi szczepami jeszcze przez wiele minut i �aden z nich nie chcia� porzuci� pierwsze�stwa w obliczu swego b�stwa. Wewn�trz Miodowej Sali ludzie z wrogich szczep�w chwytali ju� nerwowo za bro�, niejedna wojna na r�wninach wybuch�a z takiego w�a�nie powodu - wyzwanie pie�ni nie mog�o wyra�nie okre�li� zwyci�zcy. W ko�cu po�a namiotu zosta�a podniesiona, pozwalaj�c wej�� chor��emu Heafstaaga, wysokiemu i dumnemu, o uwa�nych oczach, kt�re bacznie obserwowa�y wszystko to, co si� wok� nich dzia�o, zadaj�c k�am swemu wiekowi. Przytkn�� fiszbinowy r�g do swych warg i wydoby� z niego czysty d�wi�k i wtedy r�wnocze�nie, zgodnie z tradycj�, oba szczepy przesta�y �piewa�.
Chor��y przeszed� przez ca�e pomieszczenie w kierunku krok - gospodarza, jego oczy nawet nie mrugn�y, nie odwr�ci�y si� nawet na moment od pot�nego oblicza Beorga, cho� ten m�g� zobaczy�, �e twarz m�odzie�ca przybra�a wyraz, jakby ten g�rowa� nad nim.
Heafstaag dobrze wybra� swego herolda, pomy�la� Beorg.
- Dobry kr�lu Beorgu - zacz�� herold, gdy usta�o wszelkie poruszenie, - i wy pozostali zgromadzeni tu kr�lowie. Klan �osia pyta o pozwolenie wej�cia do Hengorotu i wypicia z wami miodu, aby�my mogli si� wszyscy po��czy� w toa�cie na cze�� Temposa.
Beorg przygl�da� si� heroldowi troch� d�u�ej, sprawdzaj�c czy t� nieoczekiwan� zw�ok� wyprowadzi m�odzie�ca z r�wnowagi. Lecz herold nawet nie mrugn��, nie odwr�ci� si� te� pod wp�ywem jego przenikliwego wzroku. Jego szcz�ki pozosta�y pewne i twarde.
- Witaj - odpar� Beorg z naciskiem. - Mi�o mi znowu was spotka�. - Potem mrukn�� pod nosem. - Szkoda, �e to Heafstaag nie posiada twojej cierpliwo�ci.
- Zapowiadam Heafstaaga, kr�la Klanu �osia - krzykn�� herold czystym g�osem. - Syna Hrothulfa Mocnego, syna Angaara Dzielnego, trzykrotnego zab�jc� wielkiego nied�wiedzia, dwukrotnego zdobywc� Termalaine na po�udniu; kt�ry zabi� w pojedynku Raaga Doninga, kr�la Klanu Nied�wiedzia, jednym uderzeniem...
S�owa te wywo�a�y niespokojne pomruki w�r�d cz�onk�w Klanu Nied�wiedzia, a szczeg�lnie ich kr�la, Haalfdane'a, syna Raaga Doninga. Herold niewzruszony jednak ci�gn�� tak przez wiele minut, wyliczaj�c ka�dy czyn, ka�dy zaszczyt, ka�dy tytu� zgromadzony przez Heafstaaga w ci�gu jego d�ugiej i b�yskotliwej kariery. Jak walka na pie�ni by�a wsp�zawodnictwem klan�w, tak wyliczanie tytu��w i bohaterskich czyn�w by�o osobistym wsp�zawodnictwem mi�dzy m�czyznami, a szczeg�lnie mi�dzy kr�lami, kt�rych chwa�a i si�a sp�ywa�a prosto na ich wojownik�w. Beorg ba� si� tej chwili, gdy� konto jego rywala przewy�sza�o nawet jego w�asne. Wiedzia�, �e jednym z powod�w, dla kt�rych Heafstaag przyby� ostatni by�o to, �eby lista zosta�a przedstawiona w obecno�ci wszystkich ludzi, kt�rzy s�yszeli herolda Beorga na prywatnej audiencji po swym przybyciu kilka dni wcze�niej. Korzy�ci� kr�la - gospodarza, by�o odczytanie listy w obecno�ci ka�dego szczepu, podczas gdy heroldowie kr�l�w odwiedzaj�cych mogli przemawia� tylko do szczep�w obecnych przed ich bezpo�rednim przybyciem. Przybywaj�c ostatni, w chwili, gdy wszystkie inne klany ju� si� zgromadzi�y, Heafstaag osi�gn�� t� przewag�.
W ko�cu herold sko�czy� i wr�ci� przez sal�, aby podtrzyma� po�� namiotu w chwili wej�cia swego kr�la. Heafstaag ruszy� pewnie przez Hengorot, aby stan�� przed Beorgiem. Je�li ludzie byli pod wra�eniem listy chwa�y Heafstaaga, to z pewno�ci� nie doznali zawodu na jego widok. Rudobrody kr�l mia� prawie siedem st�p wzrostu i beczkowaty obw�d klatki piersiowej, przy kt�rym nawet obw�d Beorga by� karli. Heafstaag dumnie nosi� blizny po ranach odniesionych w bitwach; jedno oko mia� wydarte przez rogi renifera, a lew� r�k� nosi� bezw�adn� od czasu walki z nied�wiedziem polarnym. Kr�l Klanu �osia widzia� wi�cej bitew, ni� kt�rykolwiek m�czyzna z tundry i wszystko wskazywa�o na to, �e got�w by� stoczy� ich jeszcze wiele.
Obaj kr�lowie patrzyli na siebie ponuro, �aden z nich nie mrugn��, ani nawet na chwil� nie odwr�ci� wzroku.
- Wilk czy �o�? - zapyta� w ko�cu Heafstaag, by�o to w�a�ciwe pytanie po nie rozstrzygni�tym wyzwaniu na pie�ni. Beorg stara� si� udzieli� stosownej odpowiedzi:
- Mi�o ci� powita� i milo z tob� walczy� - powiedzia�. - Niech decyduj� ostre uszy samego Temposa, gdy� sam tylko b�g mo�e by� zmuszony do dokonania takiego wyboru.
Po przeprowadzonych we w�a�ciwy spos�b formalno�ciach napi�cie z twarzy Heafstaaga znikn�o. U�miechn�� si� szeroko do swego rywala.
- Witaj, Beorgu, kr�lu Klanu Wilka. Ciesz� si�, �e ci� widz� i nie widz� mej w�asnej krwi, barwi�cej ostrze twojej �mierciono�nej broni.
Przyjazne s�owa Heafstaaga zaskoczy�y Beorga. Nie �yczy�by sobie lepszego rozpocz�cia narady wojennej. Odpar� na komplement z r�wnym zapa�em.
- Ani opadni�cia w niechybnym ci�ciu twego okrutnego topora!
U�miech nagle znik� z twarzy Heafstaaga, gdy zobaczy� ciemnow�osego m�czyzn� u boku B