Panika - Jeffery Deaver
Panika - Jeffery Deaver
Szczegóły |
Tytuł |
Panika - Jeffery Deaver |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Panika - Jeffery Deaver PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Panika - Jeffery Deaver PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Panika - Jeffery Deaver - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
JEFFERY
DEAVER
PANIKA
Strona 3
Tytuł oryginału SOLITUDE CREEK
Copyright © 2015 by Gunner Publications LLC
Zdjęcie na okładce © Hanka Steidle/Arcangel Images
Redaktor prowadzący Monika Kalinowska
Redakcja
Lucyna Łuczyńska Korekta
Katarzyna Kusojć Grażyna Nawrocka
Łamanie Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-449-1 Warszawa 2016 Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego
28 www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o. 88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
Strona 4
Dla bibliotek i bibliotekarzy, wszędzie...
Strona 5
Strach zabija duszę. Frank Herbert, Diuna
Strona 6
Spis treści
Okładka
Tytułowa
SZAŁ
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
PUNKI ODNIESIENIA
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
PŁÓD
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
Strona 7
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ŚRODKI OSTROŻNOŚCI
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
FLASH MOB
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
KLUB SEKRETÓW
Strona 8
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
ROZDZIAŁ 56
ROZDZIAŁ 57
ROZDZIAŁ 58
ROZDZIAŁ 59
ROZDZIAŁ 60
ROZDZIAŁ 61
ROZDZIAŁ 62
ROZDZIAŁ G3
ROZDZIAŁ 84
ROZDZIAŁ 65
ROZDZIAŁ 66
ROZDZIAŁ 67
ROZDZIAŁ 68
ROZDZIAŁ 69
ROZDZIAŁ 70
ROZDZIAŁ 71
ROZDZIAŁ 72
KREW WSZYSTKICH
ROZDZIAŁ 73
ROZDZIAŁ 74
ROZDZIAŁ 75
ROZDZIAŁ 76
ROZDZIAŁ 77
ROZDZIAŁ 78
ROZDZIAŁ 79
ROZDZIAŁ 80
ROZDZIAŁ 81
ROZDZIAŁ 82
ROZDZIAŁ 83
ROZDZIAŁ 84
Strona 9
ROZDZIAŁ 85
OSTATNIE WYZWANIE
ROZDZIAŁ 86
ROZDZIAŁ 87
ROZDZIAŁ 88
ROZDZIAŁ 89
ROZDZIAŁ 90
ROZDZIAŁ 91
ROZDZIAŁ 92
PODZIĘKOWANIA
Strona 10
SZAŁ
WTOREK, 4 KWIETNIA
Strona 11
ROZDZIAŁ 1
W przydrożnym klubie było wygodnie, przyjemnie, niedrogo. To dobrze.
I bezpiecznie. Jeszcze lepiej.
Zawsze należało robić rozeznanie, kiedy zabierało się nastoletnią córkę na
wieczorny koncert.
Michelle Cooper w każdym razie brała to pod uwagę. Przede wszystkim
bezpieczeństwo, jeśli chodziło o zespół i jego muzykę, klientów oraz personel.
Ważny był także sam klub, parking - dobrze oświetlony - wyjście ewakuacyjne
i instalacja przeciwpożarowa z systemem gaśniczym.
Zawsze to wszystko sprawdzała. Też ze względu na nastoletnią córkę.
Solitude Creek przyciągał rozmaitą klientelę - mężczyzn i kobiety, młodszych
i starszych, białych, Latynosów i Azjatów, od czasu do czasu paru Afroamerykanów
- odzwierciedlającą różnorodność mieszkańców wybrzeża zatoki Monterey. W tej
chwili, tuż po wpół do ósmej, rozglądając się po sali, patrzyła na setki klientów,
którzy przyjechali z tego oraz sąsiednich okręgów i wszyscy byli w świetnych
nastrojach, niecierpliwie czekając na grupę, która zdobywała coraz większą
popularność. Jeśli nawet dręczyły ich jakieś troski, dziś ukryli je głęboko, mieli
w perspektywie piwo, wymyślne koktajle, skrzydełka z kurczaka i muzykę.
Zespół, który przyleciał z Los Angeles, był kiedyś grupą garażową, potem grał
jako support, by dzięki Twitterowi, YouTube’owi i Vidsterowi stać się gwiazdą
koncertów w przydrożnych klubach. Dzisiaj miejsce na rynku zdobywało się dzięki
wiadomościom przekazywanym z ust do ust oraz talentowi, a szóstka chłopaków
z Lizard Annie tak samo ciężko jak na scenie pracowała przy telefonach. Nie byli
O.A.R. ani Linkin Park, ale, być może, przy odrobinie szczęścia niebawem osiągną
podobny format.
Z pewnością mogli liczyć na wsparcie ze strony Michelle i Trish. Sądząc po
składzie widowni, uroczy boysband miał dość liczną grupę stałych fanów, złożoną
z matek i córek - najbardziej nieprzyzwoite teksty zaliczano do kategorii „za
pozwoleniem rodziców”. Na koncert przyszła publiczność w wieku mniej więcej od
szesnastu do czterdziestu lat. No dobrze, przyznała Michelle, może czterdziestu
kilku.
Strona 12
Dostrzegła samsunga w dłoni córki i powiedziała:
- Później będziesz esemesować. Nie teraz.
- Mamo.
- Do kogo piszesz?
- Do Cho.
Sympatyczna dziewczyna, z którą Trish chodziła na muzykę.
- Dwie minuty.
Klub powoli się wypełniał. Solitude Creek był czterdziestoletnim parterowym
budynkiem, wyposażonym w prostokątny parkiet taneczny z porysowanych desek
dębowych, otoczony wysokimi stolikami ze stołkami barowymi. Scena wysokości
metra znajdowała się na północnym końcu sali; bar naprzeciwko niej. W kuchni po
wschodniej stronie przygotowywano regularne dania, co eliminowało ograniczenie
wieku widowni: dzieci miały wstęp do lokali sprzedających alkohol, pod warunkiem
że w menu było także jedzenie. W zachodniej ścianie znajdowały się trzy wyjścia
ewakuacyjne.
Na boazerii z ciemnego drewna wisiały plakaty i zdjęcia z koncertów oraz
prawdziwe i fałszywe autografy wielu wykonawców, którzy wystąpili na
legendarnym festiwalu w Monterey w czerwcu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego
siódmego roku: Jefferson Airplane, Jimiego Hendriksa, Janis Joplin, Raviego
Shankara, Ala Koopera, Country Joego. I kilkudziesięciu innych. W gablotce za
przybrudzonym pleksiglasem umieszczono szczątek gitary elektrycznej, podobno tej
samej, którą Pete Townshend z The Who zniszczył na festiwalowej scenie po
występie zespołu.
Stoliki w Solitude Creek, zajmowane zgodnie z zasadą, kto pierwszy, ten lepszy,
były już okupowane - koncert zaczynał się za dwadzieścia minut. Kelnerki z tacami
uniesionymi wysoko na nieruchomych, płasko rozłożonych dłoniach krążyły po sali,
roznosząc ostatnie zamówienia, wielkie hamburgery, skrzydełka i drinki. Zza sceny
dobiegały miaukliwe dźwięki strojonej gitary, arpeggio saksofonu, mięsiste A na
basie. Panował nastrój oczekiwania. Podniecające chwile, jakie przeżywa
publiczność, zanim da się zaczarować i uwieść muzyce.
Rozlegały się donośne głosy wypowiadające niewyraźne słowa, gdy goście,
którym nie udało się dopaść stolika, walczyli o jak najlepsze miejsca stojące.
Strona 13
Estrada nie była wysoka, a parkiet płaski, nie wszystkim udało się znaleźć punkt
z dobrym widokiem na scenę. Doszło do drobnych przepychanek, ale padło
niewiele ostrych słów.
To był klub Solitude Creek. Żadnej agresji.
Bezpiecznie...
Jedno tylko nie podobało się Michelle Cooper. Klaustrofobia. Niski sufit
w klubie pogłębiał wrażenie ciasnoty. Ciemna sala niezbyt przestronna i niezbyt
przewiewna, mieszanina zapachu potu, płynów po goleniu i perfum, jeszcze
silniejsza od aromatów grilla i oleju z frytkownic, potęgowały poczucie zamknięcia,
poczucie, że ludzie są stłoczeni jak sardynki w puszce. Nie, za tym Michelle
Cooper nigdy nie przepadała.
Musnęła z roztargnieniem blond włosy przetykane jaśniejszymi pasemkami,
jeszcze raz spojrzała na wyjścia ewakuacyjne - całkiem niedaleko - i to ją trochę
uspokoiło.
Wypiła łyk wina.
Zauważyła, że Trish zerka na chłopaka przy stoliku obok. Miał włosy opadające
na oczy, pociągłą twarz, szczupłe biodra. Zabójczo przystojny. Pił piwo, więc matka
milcząco, ale bez namysłu sprzeciwiła się zainteresowaniu córki. Nie chodziło
o alkohol, lecz o wiek: skoro pił, znaczyło, że ma ponad dwadzieścia jeden lat, był
zatem osobą absolutnie nieodpowiednią dla jej siedemnastoletniej córki.
Po chwili pomyślała z ironią: przynajmniej ja mogę spróbować.
Zerknęła na roleksa z brylantami. Pięć minut.
- Escape było nominowane do Grammy? - spytała Michel le.
- Aha.
- Skup się na tym, co mówię, dziecko.
Dziewczyna skrzywiła twarz.
- Mamo. - Oderwała wzrok od Chłopaka z Piwem.
Michelle miała nadzieję, że Lizard Annie to dzisiaj zagra. Piosenka Escape nie
tylko wpadała w ucho, ale przywoływała miłe wspomnienia. Słuchała jej niedawno
po pierwszej randce z adwokatem z Salinas. W ciągu sześciu lat, jakie upłynęły od
koszmarnego rozwodu, spędziła wiele krępujących wieczorów na kolacjach i w
kinie, ale spotkanie z Rossem było naprawdę przyjemne. Śmiali się. Spierali się
Strona 14
o najlepszy odcinek Homeland i Figurantki. I nie czuła żadnej presji - nic nie
musiała. To rzadkie na pierwszej randce.
Matka i córka zjadły jeszcze trochę dipu z karczochów, Michelle wypiła odrobinę
wina. Kiedy prowadziła, pozwalała sobie najwyżej na dwa kieliszki.
Dziewczyna poprawiła kwiecistą opaskę na włosach i pociągnęła łyk coli light.
Miała na sobie czarne dżinsy, niezbyt opięte - hura! - i biały sweter. Michelle
włożyła niebieskie dżinsy, bardziej obcisłe niż córka, choć był to objaw nieudanych
prób uprawiania gimnastyki, i czerwoną jedwabną bluzkę.
- Mamo. Pojedziemy w weekend do San Francisco? Muszę mieć tę kurtkę.
- Pojedziemy do Carmel. - Sporą część prowizji z handlu nieruchomościami
wydawała na zakupy w luksusowych sklepach tego malowniczego i wyjątkowo
uroczego miasteczka.
- Jeju, mamo, nie mam trzydziestu lat. - Czyli nie jestem staruszką. Trish
stwierdzała po prostu, całkiem trafnie, że kupno superciuchów dla nastolatek nie
jest łatwym zadaniem na półwyspie, który z niewielką dozą przesady nazywano
miejscem dla osób w wieku poślubnym albo przedpogrzebowym.
- Zgoda. Jeszcze to ustalimy.
Trish objęła ją, a świat Michelle pojaśniał.
Przeżyły już z córką ciężkie chwile. Na pozór udane małżeństwo rozpadło się
z powodu niewierności. Wszystko przewróciło się do góry nogami. Frederick (nigdy
Fred) wyprowadził się, gdy dziewczynka miała jedenaście lat - trudny moment na
rozstanie. Michelle ciężko jednak pracowała, żeby stworzyć córce dobre życie, dać
to, co wydarła jej zdrada, a potem rozwód.
I jej starania przynosiły efekty. Dziewczyna wyglądała na szczęśliwą. Zauważyła,
że Michelle patrzy na nią maślanymi oczami.
- Co, mamo?
- Nic.
Światła przygasły.
Komunikaty o wyłączeniu telefonów, wyjściach ewakuacyjnych i tak dalej
osobiście podał przez głośniki właściciel klubu, czcigodny Sam Cohen, ikona okolic
zatoki Monterey. Wszyscy znali Sama. Wszyscy go uwielbiali.
- A teraz, panie i panowie - ciągnął głos Sama - Solitude Creek, najlepszy
Strona 15
i najważniejszy klub na Zachodnim Wybrzeżu...
Brawa.
- ...z radością wita przybyłych do nas z Miasta Aniołów... Lizani Annie!
Zerwała się burza oklasków. Rozległy się radosne gwizdy.
Chłopcy wyszli na scenę. Gitary zostały podłączone. Miejsce za perkusją zajęte.
Za keyboardem też.
Wokalista odrzucił na bok gęstą grzywę i wyciągnął do publiczności otwartą
dłoń. Gest rozpoznawczy zespołu.
- Chcemy się bawić? Jesteśmy gotowi?
Wycie.
- Jesteśmy?
Zabrzmiał gitarowy riff. Tak! To był Escape. Michelle i jej córka klaskały wraz
z dwiema setkami osób stłoczonych na niewielkiej przestrzeni. Zrobiło się bardziej
gorąco i wilgotno, zgęstniał wszechogarniający zapach potu. Znów odezwała się
klaustrofobia, trochę mocniej niż dotąd. Mimo to Michelle cieszyła się i śmiała.
Pulsował rytm wybijany przez bas, perkusję i ludzkie ręce.
Nagle jednak Michelle przestała klaskać. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się,
przechylając głowę. Co to? W klubie, jak w całej Kalifornii, miał obowiązywać
zakaz palenia. Ale była pewna, że ktoś zapalił. Wyraźnie poczuła dym.
Rozejrzała się, lecz nie zauważyła nikogo z papierosem w ustach.
- Co? - krzyknęła Trish na widok zaniepokojonej miny matki.
- Nic - odparła Michelle i znów zaczęła klaskać do rytmu.
Strona 16
ROZDZIAŁ 2
Przy trzecim słowie drugiego utworu - akurat była nim „miłość” - Michelle
Cooper wiedziała, że coś jest nie tak.
Coraz wyraźniej czuła woń dymu. I nie był to dym z papierosa, ale dym palącego
się drewna albo papieru.
Albo starych suchych ścian, albo podłogi bardzo zatłoczonego klubu.
- Mamo? - Trish z niepokojem rozglądała się po sali. Zmarszczyła perkaty nos. -
Czy to nie...
- Też to czuję - szepnęła Michelle. Nie widziała żadnej chmury dymu, lecz swąd
nie pozostawiał żadnych wątpliwości i był coraz silniejszy. - Wychodzimy. Już. -
Michelle zerwała się na nogi.
- Ej, proszę pani! - zawołał jakiś mężczyzna; złapał stołek i postawił go
z powrotem. - Nic pani nie jest? - Po chwili zmarszczył czoło. - Jezu, to dym?
Inni rozglądali się niepewnie, czując to samo.
Wszyscy w sali przestali istnieć; nie było żadnej z około dwustu osób -
pracowników klubu, klientów i muzyków. Michelle Cooper chciała zabrać stąd
tylko swoją córkę. Skierowała Trish w stronę najbliższego wyjścia ewakuacyjnego.
- Moja torebka! - zawołała dziewczyna, przekrzykując muzykę. Torebka Brighton
z wytłoczonymi serduszkami, prezent od Michelle,
stała ukryta pod stolikiem - dla bezpieczeństwa. Dziewczyna pobiegła po nią.
- Daj spokój, idziemy! - zakomenderowała matka.
- Zaraz wró... - Pochyliła się pod stolik.
- Trish! Nie! Zostaw ją!
Już kilkanaście osób obok nich, widząc, że Michelle gwałtownie zrywa się ze
stołka i rusza w stronę wyjścia, przestało zwracać uwagę na muzykę; coraz więcej
ludzi wstawało, rozglądając się po sali. Na ich twarzach było widać zaciekawienie
i niepokój. Uśmiechy zniknęły. Oczy się zwęziły. W spojrzeniu pojawiło się coś
zwierzęcego i drapieżnego.
Pięć czy sześć osób wcisnęło się między Michelle i Trish, która wciąż szukała
pod stołem torebki. Matka szybko zrobiła krok w jej stronę i chwyciła dziewczynę
za ramię. Jej dłoń wczepiła się w sweter. Materiał napiął się jak guma.
Strona 17
- Mamo! - Trish się wyrwała.
W tym momencie wyjścia ewakuacyjne oświetlił jasny reflektor.
Muzyka raptownie umilkła. Wokalista powiedział do mikrofonu:
- Hm, słuchajcie, nie wiem, co jest grane... Tylko bez paniki.
- Jezu, co się... - krzyknął ktoś obok Michelle.
Rozległy się wrzaski. Salę wypełniło przeraźliwe wycie, które niemal rozrywało
bębenki.
Michelle usiłowała dostać się do córki, ale rozdzielało je coraz więcej ludzi;
zostały odepchnięte przez tłum w przeciwne strony.
Komunikat w głośnikach:
- Panie i panowie, wybuchł pożar. Proszę opuścić klub! Natychmiast! Nie
wychodzić przez kuchnię ani przez scenę - tam właśnie jest ogień. Proszę skorzystać
z wyjść ewakuacyjnych.
Krzyki przeszły w nieartykułowany ryk.
Zrywano się z miejsc, przewracały się stołki i rozlewały drinki. Dwa wysokie
stoły zachwiały się i z hukiem runęły na podłogę. Ludzie ruszyli w stronę drzwi
wyjściowych - czerwone napisy nad nimi wciąż się jarzyły; mimo silnego zapachu
dymu w sali ciągle była dobra widoczność.
- Trish! Tutaj! - krzyknęła Michelle. Między nimi kłębiło się już ponad
dwadzieścia osób. Po co, u diabła, wracała po tę cholerną torebkę? - Wychodzimy!
Córka zaczęła się przepychać przez tłum, ale ludzka fala płynąca w stronę wyjść
ewakuacyjnych uniosła Michelle w powietrze i pociągnęła ze sobą, podczas gdy
Trish utknęła, otoczona inną grupą.
- Kochanie!
- Mamo!
Porwana w stronę drzwi Michelle napięła wszystkie mięśnie, żeby wrócić po
córkę, była jednak bezradna, wtłoczona między krępego mężczyznę w T-shircie, już
poszarpanym na strzępy, ze śladami paznokci na zaczerwienionej skórze, oraz
kobietę, której sztuczny biust boleśnie wciskał się w bok Michelle.
- Trish, Trish, Trish!
Tak samo mogłaby być niemową. Krzyki ludzi - wyli ze strachu i z bólu -
działały paraliżująco. Widziała tylko głowę mężczyzny przed sobą i czerwony napis
Strona 18
nad wyjściem, w którego stronę sunął tłum. Michelle waliła pięściami w ramiona,
ręce, szyje, twarze, sama też zbierała ciosy od innych.
- Muszę iść po córkę! Cofnijcie się, cofnijcie!
Ale nic nie mogło zatrzymać fali, która sunęła w stronę drzwi. Michelle
oddychała, nabierając tylko mililitry powietrza. I ten ból - w piersi, w boku,
w brzuchu. Straszny! Miała unieruchomione ręce, stopy zawieszone nad podłogą.
W sali paliły się wszystkie światła. Obróciła się odrobinę - nie z własnej woli -
i zobaczyła twarze ludzi obok siebie: oczy wielkie jak monety, czerwone strużki
płynące z ust. W panice przegryzali sobie języki? A może pęknięte żebra przebijały
im płuca? Jakiś czterdziestokilkuletni mężczyzna o szarej cerze stracił przytomność.
Zemdlał? Zmarł na atak serca? Wciąż jednak utrzymywał się w pionowej pozycji,
zaklinowany w falującym tłumie.
Zapach dymu się nasilał i trudno było oddychać - może ogień zasysał tlen z sali,
choć nadal nie widziała żadnego ognia. Może to przerażeni ludzie zużywali więcej
powietrza. I jeszcze nacisk ciał na jej klatkę piersiową.
- Trish! Kochanie! - zawołała, ale z jej ust wydobył się tylko szept. W płucach
brakowało powietrza.
Gdzie jej córeczka? Ktoś pomagał jej uciekać? Mało prawdopodobne.
Wyglądało, że nikt, zupełnie nikt nikomu nie pomagał. Wszystkich opętał zwierzęcy
szał. Każdy myślał tylko o sobie. Żeby przeżyć.
Błagam...
Ludzie, do których była przyklejona, nagle się o coś potknęli.
Boże...
Spoglądając w dół, Michelle zdążyła dostrzec leżącą na boku szczupłą, młodą
Latynoskę w czerwono-czarnej sukience, z twarzą stężałą w wyrazie cierpienia
i grozy. Prawą rękę miała złamaną i wygiętą do tyłu, drugą wyciągała do góry,
usiłując chwycić się kieszeni spodni jakiegoś mężczyzny.
Bezradna. Nie potrafiła się podnieść; nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi,
chociaż krzyczała, kiedy deptały po niej kolejne osoby.
Michelle patrzyła prosto w jej oczy, gdy stopa w ciężkim bucie stanęła na gardle
kobiety. Mężczyzna próbował tego uniknąć, wołając do ludzi wokół niego:
- Nie, do tyłu, do tyłu!
Strona 19
Ale podobnie jak reszta zupełnie nie panował nad tym, dokąd idzie, jak się
porusza, po czym stąpa.
Pod naciskiem jego ciężaru kobieta obróciła głowę jeszcze bardziej na bok
i zaczęła gwałtownie dygotać. Kiedy Michelle przepchnięto dalej, oczy Latynoski
stały się już szkliste, a spomiędzy jasnoczerwonych warg wysuwał się koniuszek
języka.
Michelle Cooper właśnie zobaczyła śmierć człowieka.
Rozległy się nowe komunikaty. Michelle nie słyszała ani słowa. Zresztą one i tak
nie miały żadnego znaczenia. Absolutnie nad niczym nie panowała.
Trish, modliła się w duchu, utrzymaj się na nogach. Nie padaj. Błagam...
Kiedy skłębiona masa ludzi przypłynęła bliżej wyjść ewakuacyjnych, tłum
przesuwał się w prawo i Michelle ujrzała resztę klubowej sali.
Jest! Tak, to ona! Córka wciąż trzymała się na nogach, choć też była
unieruchomiona przez mur ciał.
- Trish! Trish!
Nie umiała już jednak wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Matka i córka poruszały się w przeciwnych kierunkach.
Michelle zamrugała, próbując usunąć z oczu łzy i pot. Jej grupa znalazła się już
trzy metry od drzwi. Za kilka sekund opuści salę. Trish wciąż była w pobliżu
kuchni - gdzie, jak przed chwilą powiedział głos w głośnikach, szalał pożar.
- Trish! Tutaj!
Na nic.
I nagle zobaczyła, że mężczyzna obok jej córki zupełnie przestaje nad sobą
panować - okłada twarz człowieka tuż przy nim, a potem wspina się na głowy
tłumu, jak gdyby w swoim szaleństwie uwierzył, że uda mu się przedrzeć przez
sufit. Był potężny, a wśród osób, które wykorzystał jako odskocznię, znalazła się
Trish, lżejsza od niego o pięćdziesiąt kilogramów. Michelle widziała, jak jej córka
otwiera usta, by wrzasnąć, i po chwili, przygnieciona jego ciężarem, znika pod
rozszalałym ludzkim morzem.
Strona 20
PUNKI ODNIESIENIA
ŚRODA, 5 KWIETNIA