Pągowski Marcin - Zima mej duszy

Szczegóły
Tytuł Pągowski Marcin - Zima mej duszy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pągowski Marcin - Zima mej duszy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pągowski Marcin - Zima mej duszy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pągowski Marcin - Zima mej duszy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Marcin P gowski ZIMA MEJ DUSZY Fabryka S ów Asy Polskiej Fantastyki Lublin 2011 Strona 2 COPYRIGHT © BY Marcin P gowski COPYRIGHT © BY Fabryka S ów sp. z o.o., LUBLIN 2011 WYDANIE I ISBN 978-83-7574-364-7 Wszelkie prawa zastrze one All rights reserved PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert akuta PROJEKT OK ADKI Magdalena Zawadzka GRAFIKA NA OK ADCE Tomasz J druszek REDAKCJA Dorota Pacy ska KOREKTA Magdalena Grela-Tokarczyk, Bogus aw Byrski SK AD Dariusz Haponiuk Strona 3 CENA U UDY Obcy w Lutnej Wysiad z powozu przez Koron i Smokiem, zajazdem zacnego Giovanniego. Wzbudzi niema e zaciekawienie zgromadzonych gapiów ju w momencie, kiedy odziana w delikatn po czoch i but z drogiej skóry stopa dotkn a kamieni podjazdu. Nieznajomy s usznego wzrostu, cho nieco ko cisty, odziany by bogato w eleganckie nogawice i zdobiony surdut, spod którego wystawa y koronkowe mankiety koszuli i rapier. Na niesamowicie d ugich palcach pyszni y si drogie pier cienie, po yskuj c szlachetnymi kamieniami. Z nakre lonej ostro twarzy stalowoszare oczy mierzy y badawczo otoczenie, a po ród zwi zanych podle mody w harcap w osów, bystry obserwator od razu móg dostrzec siwe pasmo. Co odwa niejsi mawiali potem, e jegomo wcale nie mia siwych w osów tylko diable rogi, nikt jednak nie mia traktowa tych wypowiedzi serio. Chocia znale li si i tacy, którzy przysi gali, e gdy przechodzi zalatywa o od niego ostro siark . Uwag wszystkich przyku te staro wiecki miecz, z rodzaju tych, którymi pos ugiwali si pradziadowie, przytroczony do przewieszonego przez rami pasa. Ma o kto zwróci uwag na ci k skórzan torb , d wigan w drugiej r ce, ale je li ju by na tyle spostrzegawczy, szepta pó niej l kliwie, e pokrywa j szron, cho dzie by wcale upalny. Jak na sam koniec wiosny ma si rozumie . A tegoroczna wiosna, trzeba przyzna , by a wyj tkowo ciep a, zw aszcza tu, na przedgórzu. I nie szpeci y jej nawet ci gn ce w stron gór deszcze, dzi ki którym wszystko ros o i zieleni o si niemal w oczach. Nieznajomy powiód wokó wzrokiem, jakiego nie powstydzi by si bogaty dzier awca lustruj cy swe w o ci, po czym wolno pokona kamienne stopnie dziel ce go od wrót gospody. Zda o si , e ca y wiat znów ruszy z miejsca, kiedy drzwi z ci kim st kni ciem zamkn y si za nim. Gwar ponownie wype ni g ówny plac przed zajazdem, b d cy zarazem rynkiem miasteczka. Wn trze karczmy prezentowa o si nader przyzwoicie. By o to bodaj ostatnie miejsce, oferuj ce nocleg na pogórzu, przyzna jednak trzeba, e obite d bowymi boazeriami i pokryte tapetami ciany w po czeniu ze schludnie utrzymanymi sto ami i kusz cymi zapachami z kuchni, poprawia y mniemanie o Lutnej. Ta przecie zdawa a si miejscem na odleg ych kra cach wiata. Przybysz min wisz ce na cianach poro a i skierowa si do obszernego alkierza nieopodal szynkwasu. Ani razu nie obejrza si ni to na karczmarza, ni na ciekawskich go ci. Rozsiad si wygodnie na wy cielonej aksamitnymi poduszkami awie, torb postawi za sto em, za zabytkowy or wspar o rze bion boazeri . Poruszy ramionami, a co chrupn o mu gdzie w plecach, poprawi koronkowe mankiety, po czym splót d onie na blacie i dopiero spojrza wyczekuj co w stron oniemia ego gospodarza. Ten najwyra niej w yciu widzia ju niejedno, go ci wszak w ci gu swej nieomal czterdziestoletniej kariery ró ne persony, tote w lot poj , e nie ma si nad czym zbytnio zastanawia i szturchn stoj c obok dziewk okciem. Dziewczyna równie nie w ciemi bita, ruszy a szybkim krokiem, po drodze chwytaj c poka ny g siorek i przystaj cy do niego pojemno ci kielich, co ju ostatecznie polepszy o mniemanie go cia na temat mieszka ców Lutnej. – Jad do Trzech D bów – us ysza a, kiedy nape nia a puchar winem – mia tu kto na mnie oczekiwa ... Szynkarka zamar a niczym jedna z wie cz cych bazylik w Teselos figur, obrazuj cych przedstawicieli ró nych stanów. – To nie jest dobre miejsce, wielmo ny panie – rzek a, ciszaj c g os – gnie dzi si tam z o. – Widz c uniesione brwi doda a: – Nikt tu nie lubi wie niaków z Trzech D bów, ani tym bardziej ze S u nik. Lepiej trzymajcie si od tego z daleka... Przybysz spokojnie wyj kielich z dr cych palców dziewczyny i bez po piechu opró ni go do po owy. – Nie pyta em o opini panny na jakikolwiek temat – podj , otar szy usta upier cienion d oni – a o s ug , który mia mnie tu oczekiwa . To miasto zowie si Lutna, tak? To jest zajazd Korona i Smok, czy nie? – gdy skin a dwukrotnie g ow kontynuowa : – Tedy je li dzi jest siedemnasty Strona 4 dzie czerwca, a wszystko na to wskazuje, oczekiwa mia mnie tutaj kto wys any przez ojca Chryzanta z Trzech D bów. Wa pannie za p aci zamierzam za straw i napitek oraz trzymanie ust zamkni tych, nie za za wyra anie w tpliwych opinii o czymkolwiek. Od was oczekuj jedynie krótkich a tre ciwych odpowiedzi, komentarze do nich sam sobie dopisz , jak to zwyk em czyni . Poj a , mo cia panno? – Hola! A wy cie kto, e rz dzicie si jak sam biskup?! – zagrzmia kto za plecami dziewczyny, z okolic najbli szego szynkwasowi sto u, sta ego miejsca szukaj cych zwady hultajów, bandy wa koni wywodz cych si jednak z na tyle bogatych rodzin, i mogli sobie pozwoli na trunki Giovanniego, zamiast wysila kulasy w drodze do spelunki przy rozdro ach, poza resztkami murów obronnych. – Zaraz was tu nauczym pokory i powstrzymamy ci ty j zor! Przybysz stanowczo odsun szynkark na bok. Zlustrowa kipi cego piwn w ciek o ci m odzie ca stoj cego po ród barwnej kompanii, wianuszkiem otaczaj cej suto zastawiony kuflami i anta kami stó , po czym, jakby nic si nie wydarzy o, spokojnie kontynuowa : – Oczekuje tedy mnie tu ktokolwiek, czy te sam mam drogi do Trzech D bów szuka ? – ton g osu mia lodowaty nieomal jak b kit jego oczu, twarz opanowan , podobn po miertnej masce. – Ja wam zaraz poka drog na to zadupie! – wycharcza ami cym si z w ciek o ci g osem krzykacz, ruszaj c ku alkierzowi. Nie móg znie despektu ze strony aroganckiego go cia, zw aszcza, e by w towarzystwie dopinguj cych go, podchmielonych kompanów. – A nawet dalej – warkn , szarpi c stoj c mu na drodze dziewczyn – na tamten wiat, prosto w obj cia ksi cia demonów! – Nie czy cie tu gwa tu! – zarycza w a ciciel gospody przekrzykuj c nawet dziewk , która potr cona zacz a wrzeszcze wniebog osy. Zaszura o kilka krzese , po pod odze potoczy si jaki przewrócony anta ek czy miska, kto zakl parszywie. Jedynie Giovanni, cho nikczemnej postury, i jego pomocnica widzieli sztylet, który pojawi si w d oni nieznajomego. Sztylet mierz cy w ywot gwa townika, tu poni ej sprz czki pasa. – Ciebie, m odzie cze, nie bra bym za przewodnika nawet po chlewie – cho m czyzna mówi cicho, wszyscy us yszeli go wyra nie. – Dam ci jednak dobr rad . Niemniej uczyni to jeden, jedyny raz. Zabierz teraz st d swoj parszyw g b i wynocha z gospody, skoro pomi dzy porz dnymi lud mi zachowa si nie potrafisz. – M odzian poczu mocniejszy nacisk ostrza. – Drugiej rady ju nie us yszysz. Won! Rozkaz zosta poparty szcz kiem odci ganego kurka pó haka, który pojawi si w drugiej d oni przybysza. Chc c nie chc c, zapalczywy m odzian wycofa si rakiem w stron kamratów. Przywita y go krzywe u mieszki, na które odpowiedzia siarczystym przekle stwem, po czym opu ci gospod , pochwyciwszy pierwej kapelusz. Chwil potem ruszy o za nim kilku spo ród rozbawionych towarzyszy. – Wybaczcie, panie! – Za ama r ce gospodarz. – Takie nieszcz cie w moim przybytku! Go ci mi obra a , któ to widzia takie rzeczy? Czy ja dobrze s ysza em? Do Trzech D bów si wybieracie, wasze ? Musicie by tedy, mo ci... – Hedaard... – uci go , chowaj c sztylet gdzie pod surdutem. Po pó haku nie by o ju ladu, znikn , jak ulotny sen. – e te od razu si nie domy li em, wasza wi tobliwo – Giovanni szturchn stoj c nadal z boku dziewuch , a zamkn a usta, tym razem rozdziawione w zdumieniu. – Le no na jednej nodze po Semka! Ale ju ! – Zwracaj c si za ponownie do go cia, tak si w pas k ania , e omal nie rozbi czo a o stó . – Oczekiwali my waszej wi tobliwo ci, jak tylko list od wielebnego ojca biskupa przyszed do ojca Chryzanta, tako z instrukcj dla nas – wypi kr g pier dumnie, wyra nie rad, i nawet tak znaczna w hierarchii ko cielnej osoba pami ta a o jego przybytku – coby was ugo ci i cie po królewsku. Jakie zatem yczenie waszej wi tobliwo ci? Co poda ? – A co tam polecicie, dobry cz owieku? – Nie chwal c si , na ca y powiat Korona i Smok znana jest z raków z czosnkiem w winnym sosie. Bigos zacny te mi dopiero co wyszed , na dziczy nie upichcony, ma si rozumie . Do tego placek po lutne sku, a jakby i tego ma o by o to Marianna, moja ma onka si znaczy, nalepi a rankiem wy mienitych pierogów. Palce liza . A skoro o pierogach, to polec tak e szynk z grzybami i ostrymi papryczkami zapiekane w cie cie jak pieróg, suto przyprawione lebiodk ... – Dajcie ten wasz placek – przerwa Hedaard nieco niecierpliwie. Strona 5 – S u , wasza mi o – karczmarz ponownie zgi si w pó . – A có do picia? Pozwol sobie zauwa y , e mam ja w piwniczce beczk znakomitego czerwonego wina, a z Olvarien. Znajdzie si te zacne bia e, je li wasza wi tobliwo za takim przepada, z winnic samego arcypra ata pod Altheimburgiem. Tanie nie jest, ale mia em po królewsku... Go gwa townie uniós r k . – Obejdzie si . Nie po to pó wiata jad , by ci gle to samo pi – skwitowa , skutecznie ch odz c zapa Giovanniego. – S ysza em, e okolice te znane s z miodu, prawda li to? Rzekomo, nie masz miodu lepszego nad ten z Ostrogskich Wzgórz. Nalejcie tedy mi tu najprzedniejszego, jaki macie. – Mamy i miód – ucieszy si szynkarz. Wytar spocone d onie w lnian cierk , z któr najwyra niej si nie rozstawa . – A po ród nich i najlepsze z, tfu, tfu, Trzech D bów... – A co wy tak wszyscy na to sio o plwacie? – A bo widzicie, wasza askawo , przekl te to miejsce. Z e i niedobre. Gdyby nie miód, któren stamt d najprzedniejszy, a po ród niego lipowy, dawno ju by si okoliczni skrzykn li, poszli i pu cili wioch z dymem...! – A co z jej w a cicielami? My licie, e pozwoliliby dobra swoje z dymem pu ci ? Tu karczmarz wyra nie poblad , chrz kn , a potem odpowiedzia ciszej. – Do Trzech D bów id cie bez obawy. S uga bo y nie ma si czego obawia . Ale rodu Reczów i wioski S u niki si wystrzegajcie! Tam was nikt za adne skarby nie zaprowadzi! O ile Trzy D by to niedobre miejsce ledwie, gdzie bo e stad o zapuszcza si nie powinno, o tyle zapuszczenie si za Wilczy Wierch i dalej, do Kasztelu Reczów, to pewna mier ! I nie tylko grzesznego cia a, o nie! mier dla waszej duszy nie miertelnej! – Prze egna si , czyni c wi ty X na piersi. Hedaard pochyli si ponad sto em. – A jak s dzicie, karczmarzu – rzek mru c oczy; Giovanni przysi ga pó niej, e u miecha si przy tych s owach niczym poga ski demon, nie potrafi by jednak powiedzie , jak u miechaj si poga skie demony, ani sk d posiada wiedz na ich temat – w jakim celu si tam wybieram? – Jedynemu niech b d dzi ki! – zakrzykn gorliwie gospodarz, b yskawicznie wyci gaj c w a ciwe wnioski. – Wreszcie z ym mocom kres nadejdzie! – Swoj drog , szynkarzu, powiedzcie mi, jak to jest? Mówicie, e z o tam drzemie, a nie przeszkadza wam to handlowa ich miodem, ba, zachwala jako najlepszy? A i s ysza em, e wi cej stamt d rzeczy na handel bierzecie. Jakby tak si dobrze przyjrze ... – Wszystko to s dary od Pana – odpar Giovanni spiesznie – a jako takich, jak wiadomo, z y skala nie mo e. Czy to nie Lukrecjasza z Uroku, wi tobliwego mnicha, Pan natchn , e ten po raz pierwszy miód wysyci ? Zaiste ku chwale bo ej to uczyni i za boskim yczeniem! Hedaard chwil poduma , przygl daj c si nalanej twarzy karczmarza. Przyzna musia , e sprytu mu nie brak o. – No dobrze – plasn d oni w stó – dajcie mi tedy co rych o tego natchnionego trunku, a potem jad a. Zdaje mi si , e ostatni raz w Vesaar jad em, tak g odny jestem. Zaraz rzeczywi cie pojawi si na stole anta ek miodu, co tu du o gada , wy mienitego w smaku, z mistrzowskim wyczuciem zaprawionego korzeniami. A gdy Hedaard w oczekiwaniu na straw zastanawia si nad kunsztem nieznanego mistrza-syciciela, do alkierza wszed kilkunastoletni ch opak, w onie mieleniu stan w progu, mn c w d oniach kapelusz. Skarcony przez pomocniczk karczmarza w lizn si do alkierza, obdarzaj c przy tym go cia p ochliwym spojrzeniem spod strzechy w osów s omianej barwy. – Jak ci zw ? – Lodowate spojrzenie omal nie przewierci o ch opca. – Semko, wasza wielmo no ... – Siadaj, Semko. – D o okolona misternie tkanymi, nie nobia ymi koronkami wskaza a miejsce po przeciwnej stronie sto u. – Mam nadziej , e nieg upi, bo cho s u ba u mnie do ci kich nie nale y, nie lubi dwa razy powtarza tego samego. W ogóle nie lubi strz pi j zora po pró nicy. Odzywa si mo esz niepytany, ale bacz, by to, co powiesz, mia o znaczenie, bowiem b ahostkami nie lubi sobie g owy zawraca . Poj e ? Odpowiedzi by o wpierw skinienie g owy, zaraz jednak mielej poparte s owami „Tak, panie” – przecie pana, który zaprasza do swego sto u nawet nikczemnego s ug , obawia si zbytnio nie ma potrzeby. Je li, ma si rozumie , b dzie si co do joty wype nia jego polecenia, a tak te w a nie wyrostek zamierza czyni , maj c na tyle rozs dku, aby w lot rozpozna , gdzie konfitury stoj . Strona 6 W tym momencie pojawi si w a ciciel Korony i Smoka z nie byle jakim, bo srebrnym nakryciem. Roz o y je przed go ciem, po czym pstrykn kilka razy nerwowo, wychylaj c si z alkierza. Jak za magicznym zakl ciem, w jego d oni pojawi si spory pó misek pachn cy tak wy mienicie, i Hedaard zawczasu powzi decyzj , aby zaraz zamówi co jeszcze, a e nie by cz ekiem sk pym, czy te zbyt wywy szaj cym si ponad przynale ny mu stan, wskaza karczmarzowi Semka wierc cego si na awie naprzeciw. – Ch opakowi te podajcie, dobrodzieju – rozkaza , nak adaj c sobie solidn porcj , któr pola obficie sosem. – I szykujcie ju raki, zamiast tu sta po pró nicy. Gospodarz nie okaza zdziwienia, zamruga tylko kilkukrotnie, po czym znikn , by wróci z nakryciem dla ch opca. Trzeba przyzna , e szelma by szybki równie w my li jak i w czynie, bo gdy placek znikn z pó miska, nie trzeba by o dwa razy powtarza , a pojawi y si pierogi, za nimi wspomniane raki, potem bigos, wreszcie na deser orzechowe ciastka na miodzie. Hedaard w mi dzyczasie za konwersowa z ch opcem, bowiem poch oni cie takiej fury jad a, nawet we dwóch nie zaj o tylko chwili. Zw aszcza, e cho g odny prawdziwie, nie zapomnia o manierach, zr cznie operuj c sztu cami. – Powiedz mi, Semko – zagai po pierwszym k sie placka po lutne sku – od dawna s u ysz u ojca Chryzanta? – Trzy roki ju b dzie, ja nie wielmo ny panie – odpar ch opak wcale udatnie pos uguj c si no em i widelcem. – A ile wiosen sobie liczysz? – Szesna cie... Siedemna cie b dzie tej jesieni. – Widz c zainteresowanie w oczach swego nowego pana, Semko kontynuowa : – Pan ojciec oddali mnie na s u b ko cio owi, bom trzecim synem, a ziemi dzieli nie lza. Bygost, mój najstarszy brat, dziedzicem zostanie, Falibor poszed na s u b w wojsku pana Wratys awa, ksi cia ostrogskiego, mi tedy s u enie ko cio owi pozosta o. A e za m ody jestem, by wi cenia przyjmowa , wpierw mam ods u y swoje u jakowego wielebnego. Tak te trafi em do ojca Chryzanta, któren to jest kuzynem Przec awa, m a Mlady, siostry mojej matki. – Zatem nie pochodzisz st d, nadto szlachcic z ciebie i to, ho, ho, wysoko urodzony. M odzik po echtany mile, skin g ow . – Nie st d, ale okolic znam dobrze i gdzie tylko zechcesz, panie, tam zaprowadz ! – A do S u nik i siedziby rodu Retzów? Nazwy owe wida musia y robi wra enie nawet na kim , kto nie wychowa si w cieniu miejscowych zabobonów, bo Semko poblad wyra nie, upuszczaj c nó . Przez chwil s ycha by o tylko dudy i skrzypce przygrywaj ce jak skoczn melodi , wreszcie ch opak wzi si w gar . – Nawet do le a samego Velsa, je li tam trafi ... – Nie l kasz si tedy z a drzemi cego, jak tu wszyscy paplaj , po ród gór? – Nie widzia em niczego strasznego w S u nikach, jeno dziwne... Hedaard wstrzyma widelec z nabitym pierogiem w po owie drogi do ust. – Dziwne? – Ano, panie. Nie da si opisa tego s owami. Ch opi ze S u nik s po prostu... dziwni. – Spróbuj t dziwno jako w s owa ubra . – Obcych nie lubi , mrukliwi s strasznie i jako te psy wierni pani Retz. – W tym nic specjalnie dziwacznego jeszcze bym nie upatrywa . Ch opak zafrasowa si , bo wyra nie nie by w stanie wyrazi my li, jakie k bi y si w jego g owie. Potar skropiony obficie piegami nos. – Oni jako tak... inaczej wygl daj . – To ci dopiero! – parskn Hedaard. – A jak? – Jakby wszyscy byli na co chorzy. – Chorzy? I to ci przera a? – Nnnie... W S u nikach raz tylko by em, ale do ko ca ycia b dzie mi si ni to miejsce. Sami obaczycie, panie, sio o niby jakich wiele, ale co w nim z ego si czai. To wisi w powietrzu, e ci ko odetchn i ci gle jakoby kto si w plecy wpatrywa ... akomie. Kasztel jeno z daleka widzia em. Cicho tam by o jak w grobie. Nawet ptak nie pisn , ni li nie zadr a , tom si nie odwa y bli ej ni na wiorst podej . Strona 7 – No, no, to mnie zaciekawi , Semko. – Hedaard nala miodu do pustego kielicha i przesun po stole. – Napij si , waszmo , i pa aszuj dalej, bo zbiera si nam nied ugo pora. Ale nim si zebrali mi a prawie godzina. Karczmarz donosi kolejne pó miski i anta ki, które al by o na stole zostawi , nie skosztowawszy przynajmniej, tedy zmitr yli a s o ce przeby o pó drogi z zenitu. Wszelako gdy zebrali si wreszcie od sto u nie by o im dane po egna si z go cinno ci Lutnej od razu. * M odzian o ura onej, nad tej niczym balon, dumie czeka wraz z pi cioma kompanami w jednej z bocznych ulic. Wypad na placyk za ober , gdy Semko wci siod a konie, jego pan za , ul ywszy pierwej p cherzowi, zmierza ku stajni, pogwizduj c cicho. Chrz st or a i przekle stwa przerwa y kontemplacj krytych gontem dachów. Hedaard odetchn g biej, zmru y oczy. – Widz , m odzie cze, e nale ysz do tych, którym dobrzy ojcowie scholastycy musieli kilkakro na lekcjach powtarza – rzek , odstawiaj c sw torb na aw ko o wrót rozwartych niczym usta koniucha, a widz c brak zrozumienia w wype nionych nienawi ci oczach doda : – Rzek em, e raz tylko porady ci udziel . Nie skorzystasz, tedy bez pociechy duchowej na ono Jedynego ci po l . M odzian wykaza si odwag typow dla tremandzkiego pospólstwa, nijak nie przystaj c do pretenduj cej ku szlachectwu warstwy, na jak pozowa . Splun na ziemi , po czym zakrzykn si gaj c po rapier, jednak, by s owa zamieni w czyn ju si nie kwapi : – Na niego! Bi kurwiego syna, kamraci! Hedaard nie czeka czy „kamraci” wezm si do rzeczy ze swymi ro nami i pa aszami, czy te nie. Wypali z pó haka w eb najbli szego, robi c z czerepu krwaw miazg rozbryzgan malowniczo na cianie, po czym w kilku krokach dopad reszty hultajstwa, roztr ci . Staro wiecki miecz zafurkota w powietrzu. Pierwszy na ziemi pad ten, który miast broni si lub atakowa , chwyci w ramiona sikaj ce krwi , bezg owe cia o towarzysza. Jego w asna g owa potoczy a si po b ocie niczym szmaciana pi ka wprost pod stopy kamratów. Drugi, dr gal, o twarzy jak po ospie, ze zdziwieniem skonstatowa , e na nic mu by o zastawianie si rapierem przeciwko ci kiemu bastardowi. Czwórgraniasta klinga p k a niby sopel lodu i poszybowa a w gór , wbi a si w rygiel ciany pobliskiego budynku, p osz c wygrzewaj ce w s o cu ptactwo. Dr gal odruchowo chcia si zas oni r k , co nie by o najrozs dniejszym pomys em w jego yciu – chwil potem wyj c jak zwierz pad na kolana, w kup nawozu, przyciskaj c uci te rami do pluj cego yw juch kikuta. K dzierzawy otr w wysokim kapeluszu ledwo zdzier y nast pne, ma o finezyjne ci cie, bior c je na zastaw . Hedaard odtr ci biodrem krzykacza z karczmy, po czym uderzeniem pó haka pos a w powietrze z by wypacykowanego m odzie ca po lewej. Poprawi solidnym kopniakiem. Celowa w brzuch, ale wszystko dzia o si tak szybko, e nie trafi i podniós bezz bnego na bucie, cho nie mia takowego zamiaru, powoduj c dramatyczny spadek warto ci rodowych klejnotów nieszcz nika. Nie odwracaj c si odwin na o lep mieczem. Niepotrzebnie. Spodziewa si pchni cia w plecy, ale nikt nie zamierza si do zdradzieckiego ciosu. Miejscowi hultaje podobni byli zgrai ha a liwych kundli, które potrafi tylko szczeka , ale ju uk si porz dnie nie za bardzo, pierzchaj c z podkulonymi ogonami na widok wilka. Podobni, bo ci tutaj, trzeba przyzna , nie rozpierzchli si od razu. Teraz jednak zamierzali naprawi ów b d. Kiedy sztych miecza mign przed twarz ostatniego z zawadiaków, ten pu ci si p dem w g b ulicy mi dzy obserwuj cych zaj cie gapiów. Prowodyra zaj cia zostawi sam na sam z okrutnym rze nikiem. Nawet bezr ki dr gal wykaza tyle rozs dku, aby powlec si byle dalej. J cza przy tym i lamentowa wniebog osy. K dzierzawy jako jedyny osta si przy towarzyszu. Chlasn Hedaarda pa aszem w pier , ale nie trafi . Przeciwnik zwinnie uskoczy w ty , odrzucaj c samopa precz, lew d o k ad c na g owicy wzniesionego miecza. Straszliwe ci cie omal nie str ci o kapelusza otra. Strzyma je tylko dzi ki szcz ciu, zastawiaj c si w por . Klinga zgrzytn a, zsun a si po esowatym jelcu sypi c skry jak ze szlifierskiego ko a. K dzierzawy pad w ty , zadkiem prosto w skrwawione b ocko, wypu ci r koje pa asza z d oni. Co innego straszy ch opów czy brzuchatych kupców, nawet burda w karczmie, gdzie zdarzy o si komu porachowa ebra, czy przek u rapierem, co innego stan przeciw komu , kto najwyra niej nie tylko wiedzia , za który koniec or trzyma nale y, ale i jak go u ywa . W dodatku, na którym krew i migaj ce ostrza nie robi y najmniejszego wra enia. Z wpraw rze nika oprawiaj cego zwierz ce pó tusze Hedaard Strona 8 rozpru ostatniego z grasantów, tego, od którego zacz a si ca a zawierucha. Nie bacz c na zwierz ce rz enie zawin zr cznie ci kim mieczem, odrzucaj c umieraj cego jakby rzeczywi cie by tylko po ciem mi cha. K dzierzawy po kres swych dni mia zapami ta lodowate oczy swego pogromcy. Otar szy kling o adamaszkowy szustokor trupa, Hedaard stan ponad nim, wysoki, straszny. Jego sztych zatoczy uk, wskaza pierwej or le cy nieopodal, a potem sponiewieranego hultaja. Zatrzyma si przy obna onej szyi wystaj cej spo ród koronek rozerwanego ko nierza. K dzierzawy pokr ci g ow i spiesznie wycofa si niczym jaki pokraczny paj k, czy rak. W odleg o ci kilku kroków poderwa si i pomkn niby strza a, nikn c w labiryncie uliczek. Ucich o. Miasteczko dot d gwarne i ludne zamilk o jak po przej ciu zarazy. Zgrzyt miecza chowanego do pochwy zabrzmia niezwykle g o no. Hedaard odwróci si i ruszy w stron stajni, z której wypad w a nie Semko zaniepokojony hukiem wystrza u. Widz c swego pana po ród pokrwawionych trupów, zawróci po oporz dzone konie. W drodze do bram towarzyszy y im trzaski okiennic i drzwi, tupot umykaj cych w zau ki mieszczuchów. Nikt nawet nie my la zatrzymywa strasznego rze nika. Krzyki ród nocy Góry P askie by y dok adnie takie jak ich nazwa. Niektórzy, zw aszcza miejscowi, nazywali je Z batymi i te mieli w tym sporo racji. Rozci gni te szerokim ukiem na blisko osiemdziesi t mil, czy y si na pó nocy z a cuchem Rhynfed, tworz c nieprzebyty masyw. By a to kraina niego cinna, ale zarazem przepe niona niezwyk ym, surowym pi knem. G sta puszcza niby p aszcz okala a poci te jarami wzniesienia, po ród których stercza y sp kane piaskowce o wyj tkowo malowniczej rze bie. I tylko kilka sió przycupn o w yznych dolinach i skalistych nieckach. Jedn z takich osad by y w a nie Trzy D by, usadowione dwa dni drogi w g b owego królestwa ska i lasów. Prowadzi a tam tylko zapuszczona, z rzadka ucz szczana, ale przejezdna droga – wszak mieszka cy wsi handlowali swoimi dobrami z zewn trznym wiatem. Wi a si ona zrazu brzegiem strumienia, pod pochylonymi gro nie konarami wielkich drzew. Wspi wszy si na grzbiet agodnego wzniesienia, sk d po raz ostatni mo na by o spojrze na male kie dachy Lutnej w dali za plecami, opada a pomi dzy ska y. – Co wasza wi tobliwo na to, by my zatrzymali si na noc? – zapyta Semko rozgl daj c si nerwowo. – Do nocy jeszcze daleko. – Hedaard popatrzy w niebo. – Mogliby my do o y jeszcze par mil nim si ciemni. – Dalej droga przez alnik Olbrzymów wiedzie. Trzeba dobrze jej wypatrywa ród g azów, coby b dzuny jej nie zmyli y – odpar ch opak markotnie, i szybkim ruchem skre li X na piersi. – A tu, niedaleczko jest miejsce, gdzie kupce zawsze na popas staj . Mogliby my tam... – Prowad ! Nie oddalili si zbytnio od drogi, kiedy otworzy a si przed nimi otoczona bukami przestronna niecka. Porowate, sp kane ska y wznosi y si wokó wysoko, przes aniaj c sczernia ymi koronami ciemniej ce niebo. Semko, skorzysta z chrustu i drew pozostawionych przez kupców, by rozpali ognisko, po czym zacz oporz dza konie. Zerka od czasu do czasu na swego pana ukradkiem. Ten, spocz wszy na jednej z otaczaj cych palenisko aw z bali, z uwag i niejak trosk polerowa brzeszczot zabytkowego miecza. – Czy te dziwne znaki – zainteresowa si nie mia o ch opak, sponad kipi cego kocio ka, w którym gotowa si nieostro ny królik – to jaki napis? – Owszem – odpar Hedaard nie podnosz c wzroku. – Ale musz ci rozczarowa . Nie jest to adne tajemne pismo. To aumallska minusku a. Jeszcze trzy wieki temu wszyscy tak pisali, co do nieudolnie odda miecznik. Na swoim fachu zna si jednak wybornie, jak sam mo esz zauwa y . – Przejecha raz kolejny szmatk po zimnej stali. – A czy on... ten napis, co znaczy? – Zapisano tu po prostu w starodolnomorungijskim imi miecza. Dawniej wiele niezwyk ych sztuk or a nosi o imiona. W tym wi c tak e nie ma niczego nadzwyczajnego. Strona 9 Semko d ug chwil miesza zawarto kocio ka. Robi o si coraz ciemniej, a wokó unosi si intensywny, dra ni cy nozdrza smakowity zapach. – Jakie jest imi tego miecza, wasza wielebno ? – zapyta , gdy czas mija , a rozbudzona ciekawo wci nie zostawa a zaspokojona. – Tego miecza? – powtórzy Hedaard, unosz c sztych or a w stron p omieni. Wypolerowana stal zab ys a w blasku ognia. Wargi inkwizytora wykrzywi y si w u miechu, kiedy spojrza wzd u zbrocza, wyra nie ukontentowany efektem swej pracy. Ale by o w tym u miechu co jeszcze. Jaka upiorna rado wi ca si ze wspomnieniami tycz cymi owej morderczej broni A mo e to tylko wyobra nia m odziana, podsycona ta cem p omieni? – Zwie si on Dekapitator. – Jelec stukn o srebrne okucia, gdy w a ciciel wrazi or do pochwy. Ciche sykni cie stali kojarzy o si z niezadowoleniem godnym ywej istoty. – No, wasza wielmo no , podawaj straw ! Po zapachu wnioskuj , e potrawka gotowa, a z ciebie niezgorszy kucharz. Ch opak na o y szczodrze do misek, wrzuci w ogie roz upane bierwiono wzbijaj c snop iskier. Zapad a cisza przerywana trzaskiem p kaj cych polan, siorbaniem i mlaskaniem. Zarówno Hedaard jak i Semko, zgodnie, cho bez s ów, stwierdzili, e postój w g uszy rz dzi si swoimi prawami, przeto od o yli konwenanse na bok. A i potrawka wysz a rzeczywi cie smakowita, tym bardziej zach caj c, by po ca odziennym podró owaniu zaspokaja apetyt, nie za umi owanie dobrych manier. Szcz liwie, niesamowity krzyk rozdar cisz nocy dopiero, gdy y ki zacz y skroba o dna naczy , inaczej z pewno ci ch opak straci by kolacj , wylewaj c zawarto miski na siebie. Inkwizytor bez przestrachu, za to z chorobliwym zainteresowaniem, rozejrza si wokó usi uj c wzrokiem przebi ciemno . Wibruj cy wysokimi rejestrami g os rozbrzmia raz jeszcze, przyprawiaj c go o g si skórk i co , co pewna m oda przyjació ka Hedaarda nazywa a niegdy cierpni ciem z bów. Twarz Semka zmieni a si w niem mask przera enia. Miska w istocie wypad a mu z dygoc cych d oni, bryzgaj c doko a resztkami sosu, przy wtórze szcz kaj cych niczym kastaniety z bów. Krzyk powtórzy si po raz trzeci, niepodobny niczemu, co kiedykolwiek by o dane s ysze któremukolwiek z nich. Potem wszystko ucich o. – Co z tob , wasza wielmo no ? – zapyta Hedaard wpatruj c si w m odego s ug z uwag . – Ttto onna... – wykrztusi Semko, kiedy wreszcie uda o mu si z apa oddech. – Kto taki? Ale odpowied nie nadesz a, bowiem noc o y a ponownie. Tym razem g osami lelków kozodojów. Dziesi tkami, a mo e setkami zebra y si gdzie w pobli u, wydaj c z garde przera liwe gulgoc ce trele. – Gorze nam! – wyj cza ch opak piskliwie i, padaj c na kolana, nakry si postrz pion derk . Hedaard wsta spokojnie, ods oni jego twarz. Ta cz ce p omienie szkar atem przejrza y si w rozszerzonych do granic renicach. – To tylko ptaki, ch opcze, nie rozdziobi ci – rzek uspokajaj co, acz z wyra nym ch odem w g osie. – Zada em ci pytanie, a nie lubi dwa razy powtarza . – Ww... wasza wielebno ... tto ona! – wykrztusi Semko, walcz c z obrzydliwie zwierz cym, pierwotnym strachem, który kaza mu skamienie , a przeminie zagro enie. – To ju wiemy – w d oni Hedaarda pojawi a si niewielka srebrna piersiówka. Odkorkowa j i przytkn do ust m odziana obdarzaj c pal cym, lecz osobliwie koj cym smakiem. – A teraz ch tnie bym si dowiedzia co to za budz ca groz „ona”? – Przestrzegali kmiotkowie w Trzech D bach, e je li pos yszymy krzyk wielkiej sowy... – Nie brzmia o mi to na sow , ale niech tam... Mów dalej! – Gdy si jej krzyk us yszy to biada, bowiem to strzyga co to po nocy lata, by krew wysysa ucapiwszy szponami swemi za kark. A kiedy lelki si zbior , znak to niechybny, e si z tego nijak wywin nie uda. Bo czekaj one, coby dusz porwa , nim w za wiat ucieknie! Hedaard u miechn si mimowolnie. Postawi ch opaka na nogi, otrzepa d oni jego kubrak, str ci jaki niewidoczny paproch ze swego koronkowego mankietu, po czym poci gn yk kordia u. – Jak widzisz, te przekl te ptaszyska zamilk y nie zabieraj c duszy adnego z nas. Obszed ognisko i rozsiad si znów na awie, mrokowi nocy nie po wi caj c ani krzty uwagi. Wyra nie lekcewa y wszystko, co mog o si czai poza zbawczym kr giem wiat a. – A mówili zacni w o cianie, jak owa strzyga wygl da? – podj , upijaj c kolejny yk. – Albo mo e jak si przed ni broni nale y? Bo nie uwierz , e skoro o strzydze wiedz , a wiedz , je li Strona 10 naopowiadali ci tak, e omal hajdawerów nie zabrudzi na g os pierwszego nocnego bydl cia, ruszaj cego na ów. Nie wierz , e si przed owym upiorem nie broni w jaki sposób. Gdyby nie by o nijakiej rady na niego, raz dwa by si wszyscy wynie li gdzie pieprz ro nie. Nie bajali tedy niczego wi cej? Semko owin si szczelnie derk . Wci dygota niby osika, jednak e teraz bardziej z zimna ni ze strachu, nad którym, w obecno ci pewnego siebie wys annika ko cio a, da o si zapanowa . – Mówili, e to kobieta o szponach krogulca. Potrafi ona w sow si przeobrazi i tak po wiecie nocami w druje w poszukiwaniu ofiar, które z krwi do cna wysysa, bowiem jej aknienie ko ca nie zna. Nie masz li przeciw niej adnej ochrony, jak w cha upie na cztery spusty zawartej na noc pozosta . I modli si do Jedynego, aby z e moce odegna . – Niedouczeni tedy ci kmiotkowie, ch opcze, ale jak tu ich wini ? Im za jedno, co krwi z nich upuszcza. Zwa jak zwa . Z twego opisu wynika, e je li w ogóle cokolwiek Trzy D by nawiedza, nie jest to zwyk a strzyga, a, jak j nad ci profesorkowie z uniwersytetu zowi , powratnica, strega albo striga, mylnie przez lud zwana w a nie strzyg . – Hedaard wrzuci piersiówk do torby, a widz c wdzi cznego s uchacza, ci gn : – Ze zwyk strzyg ma ona tyle wspólnego, e obie gustuj we krwi i obie lubi sobie suto ludzkiego mi sa i flaków podje . Lud t nazw okre la zreszt b dnie wiele stworze , jak mule, wyjed ce, rugi, zarajny, a nawet ghule i w pierze. Sposoby na ich unieszkodliwienie s zgo a inne, ni zamykanie si na cztery spusty i klepanie modlitw. Jest owych metod zreszt bardzo wiele, mniej lub bardziej wymy lnych. D ugo by je wymienia , nie b d zatem strz pi j zyka, zw aszcza, e zwykle wystarczy sprawnie w ada or em i to niekoniecznie srebrnym. Ze strig jednakowo sprawa ma si inaczej, ju nie tak atwo niestety. – Dlaczego? – wypali szybko ch opak. Dot d s ucha z zapartym tchem i rozwartymi szeroko ustami. – Jej domen jest noc, kiedy to rusza na ów, aczkolwiek nie boi si dziennego wiat a, które dla podobnych stworów z regu y bywa zabójcze. A to diabelnie utrudnia poszukiwania. Widzisz, striga posiada dwie dusze. Aby j zg adzi , trzeba unicestwi obie. Z tym, e jedn z nich strega posiada, jakby to okre li , przy sobie, druga ukryta jest bezpiecznie wraz z drugim sercem. I cho by strig zmutylowa , na dzwonka posieka , a potem nakarmi tym trzod , cho by j spopieli ywym ogniem, póki nie zniszczysz obu jej dusz, nie uczynisz jej niczego. Przy najbli szej pe ni potworzysko odrodzi si w pe ni si , g odne i w ciek e. – To nie ma adnej metody, coby ow dusz odnale ? – Mo e ona by skryta gdziekolwiek, byle w ziemi z jej mogi y. Szukaj tedy wiatru w polu – rzek Hedaard z rozbawieniem. Roz o y na awie we niany koc z tobo ów przywiezionych przez m odego pos a ca dla wygody zacnego go cia. Umo ci si wygodnie, krzy uj c d onie pod g ow . – Nie jest to oczywi cie niemo liwe – podj , gdy zaj ju wygodn pozycj . – Powratnica nie mo e zanadto oddali si od owej kryjówki, albowiem tak jak ona potrzebuje tej drugiej duszy, eby nabra pozoru nie miertelno ci i czerpa z niej si y, tak dusza wi ziona by musi obecno ci swego ziemskiego jestestwa, aby nie ulotni si w za wiaty. Wtedy starczy bowiem osinowy, g ogowy, albo klonowy ko ek. Co kto lubi. Problem zostaje jednak ten sam, trzeba wpierw wykoncypowa , gdzie owa kryjówka. Z wiedz , e nie mo e by , dajmy na to, w seraju króla Aelfrica tysi c mil st d, z pewno ci czujesz si pokrzepiony i mo emy uda si na spoczynek. Dobrej nocy, waszmo ci. – Dobrej nocy, wasza wielebno – odpar ch opak sm tnie. D ugo jeszcze nie móg zasn wpatruj c si w ciemno , nas uchuj c g osów nocy i cichego oddechu inkwizytora. Trzy D by Zatrzymali si na krótki popas dopiero po po udniu, kiedy otworzy a si przed nimi szeroko kotlina, zwana powszechnie Miodow . Dukt wiód dotychczas przez g sty las poci ty ska ami na podobie stwo rozrzuconych przez bogów ko ci do gry. Kiedy teren podniós si , las ów nagle ust pi , a droga zawiod a w miejsce, znane jako alnik Olbrzymów. By to dr ony przez wod i wiatr pot ny, sp kany skalny kompleks. Wydawa si by nie do przebycia, a jednak trakt wiod naprzód, wprost w labirynt malowniczo ukszta towanych bloków kamienia. Wi a si i opada a, nikn c w Strona 11 czelu ciach, gdzie nawet o tej porze roku zalega nieg. Zag bia a si w miejsca przes oni te skalnym sklepieniem. Wreszcie, nie wiedzie kiedy, przeistoczy a si w wygodn zielon drog poranion bruzdami kolein. Monumentalne filary rozst pi y si ods aniaj c rozleg kotlin . Okala j g sty pier cie lasów i ton cych w chmurach górskich szczytów. Trakt opad agodnymi ukami w dó , poprzez szachownic pól, mi dzy faluj ce any i czerwone od maków ki i miedze. Kiedy za wspi a si na szczyt kolejnego wzniesienia, oczom podró nych ukaza si widok, który, zaiste, musia opisywa s awny poeta z Czarnego Boru. Po ród sadów i zagród, wznosi y si niewielkie, drewniane cha upy. Skupia y si one wokó kilku bogatszych domostw, z poprzylepianymi wie yczkami, o amanych, krytych gontem dachach i cianach z bielonej fachówki. Nad wszystkim górowa o nagie wzgórze upstrzone nagrobkami, zwie czone poro ni t bluszczem bry domu kap ana i gmachem wi tyni. Mi dzy nimi strzela a w niebo kolumna, z której w dolin spogl da a pomalowana w jaskrawe barwy figura Aedonei. rodkiem wsi toczy a wody niewielka rzeczka. Przerzucono nad ni kilka k adek, a w zakolu omijaj cym wi tynne wzgórze ca kiem solidny most. Rzeczka nap dza a m y skie ko o w drugim ko cu wsi, a stamt d o rzut kamieniem znów rozci ga y si pola, a po kraj widocznego w dali lasu. Tylko dymy widoczne na pó nocnym wschodzie zdradza y gdzie znajduj si S u niki. Ciesz cego si z s aw kasztelu rodu Retz, albo te Reczów, jak chcieli miejscowi, nie by o wida . Uwag je d ców przyci gn o zbiegowisko w samym rodku wsi, opodal trzech wielkich, pokr conych d bów. Krzyki nios y si daleko, a do uszu przybyszy i bynajmniej nie ucich y, kiedy ci si zbli yli. – Wszystko to wina wi plugawych ze S u nik! – perorowa a matrona w podwice, z której wystawa tylko d uga ny nos, zasuszony niby niezebrane jesieni liwki i o podobnej barwy cerze. – Zapami tacie me s owa, kumotrzy, martw j najdziem, je li kiedykolwiek! Zabrali j , kiedy si w las za daleko zapu ci a! Zasadzili si , jako ci wilcy i upatrzyli dogodny po temu moment. Nasyciwszy za diabelskie dze, porzucili bez ycia w jakowym wykrocie, jak czynili ju wcze niej z innymi! Powiadam wam, e przekl te ich sio o, przekl te ca e plemi ! Z emu s u o i k aniajo si w ciemno ci, ofiary z krwi dziewiczej sk adaj c! – Przepad a! Nigdy nie ujrz ju mojej yborki! – lamentowa a w tle korpulentna niewiasta podtrzymywana przez dwóch dryblasów. – Tu cie kumo si zagalopowali – rzek spokojnie barczysty, wcale bogato odziany, siwy m . – Ci ko by rzec o Cz borze, by on dziewicz ... dzieweczk ... tfu! Wilcy pewnie ybork rozszarpa y jako i jego! – O ile Cz bor po pijaku z grobli nie spad i si nie utopi , kiedy przed on si kry – rzuci kto z ty u. – Bzdura! – wydar a si liwonosa. – Oczu na prawd nie chcecie otworzy ! Albo cie mo e w zmowie z nimi, wyznawcami z ego? e te od razu si na was nie pozna am! A po was przecie zrazu wida , e cie mi o nik strzygi! Gniewny pomruk przeszed po zebranych, niczym fala przyboju. – Zawrzyjcie lepiej g b , kumo, nim zbyt wiele powiecie! – A co, nie mówi a em?! H ? Teraz oczy mi si otwar y i wybornie widz po was, e jeste cie wspólnik strzygoni! Pewnikiem i rodzin w tej przekl tej wiosce macie, mo ci Dziwigorze, a? Braci strzygoni, szwagierki strzygi i ma e strzyg tka za bratanków i bratanice? Kto zachichota nerwowo, zaraz umilk pod gniewnym spojrzeniem siwow osego. – eby cie wiedzieli, kumo, e mam! I nic wam do tego! Wy cie nie z Trzech D bów to i gówno wiecie! Za krótko tutaj mieszkacie, by si w miejscowych sprawach nale ycie wyznawa . Ba, eby w ogóle si w nich wyznawa ! Do tego cie baba, tegdy g b zamknijcie nim wam kto reszt z bów porachuje i pos uchajcie, co rzekn ! A rzekn , e ybork wilcy opadli! – Moja córcia... córusiaaaaaaaaaaaaa! – znów za ka a matka. – Tego ko cielnego poborc tako wilcy ze arli mo e? – liwkowy nos zatrz s si pod podwik , kiedy jego w a cicielka gro nie wymachiwa a uniesionym wysoko wskazuj cym palcem. – Powiadam wam, je li mieszka tu jaki ch op, co spodnie nosi miast g ow w ajno chowa , to winien chwyta za wid y i k onice i do S u nik si uda ! Tam szuka ! Zbrodniarzy ukara ! Krwi zwyrodnialcom upu ci ! Zaraz, mówi wam, dobrzy ludzie, sko czo si owe tajemnicze znikni cia! Zaraz owa tajemna wataha wilków, co to latem pod ludzkie sadyby podchodzi polowa , zaraz ona, powiadam wam, zniknie! Wyjdzie prawda na jaw! Wyjdzie, e cie jako te byd o na pasz dla strzyg Strona 12 hodowani! Ale to, powiadam, sko czy si musi! Kto ch op niechaj za muszkiet chwyta, a dobrze go srebrem narychtuje! Pójdziem do S u nik i zaraz si przekonacie, dobrzy ludzie, kto racj ma. A mo e i ybork najdziem. Kto wie? Mo e i dycha jeszcze? – potrz sn a gro nie sierpem, który nie wiedzie sk d pojawi si w jej drugiej d oni. – Niech no kto kopnie si po wielebnego, coby nas modlitw wspiera i ruszajmy bez zw oki! T um zafalowa . Tu i ówdzie wznios y si cepy i grabie. – Na S u niki! – rykn o kilka g osów ochoczo. – Zaraz, hola! – ponad zgromadzenie wzniós si kolejny g os, nale cy do schludnie i bogato odzianego m czyzny w aksamitnym surducie ze z otymi p tlicami i, wcale nie tremandzk mod , w peruce. Wida nawet na kraniec wiata dociera y nowinki. – Czy cie si wszyscy szaleju najedli? Nie do , e za górami my l , e my dzikusy, niestworzone historyje opowiadaj o naszej osadzie, to jeszcze my sami w baj dy mamy wierzy ? Ba, nie tylko wierzy , ale na ich podstawie zbrodni si dopuszcza ? Dy wiadnym jest dla nas wszystkich, e cho w S u nikach kmiecie dziwacznymi s nieco, przecie oni ludziska jako i my wszyscy, tyle, e Morungijczyki. A kto inaczej twierdzi g upcem jest jeno. Stawy nam przeszuka , las, a nie jak zbóje s siadów napada ...! – Wy si , panie wójcie, nie wtr cajcie lepiej, bo znów jak za waszymi radami b dziem czyni , to z tego tylko bieda wyjdzie. Pomnijcie tylko, to przez wasze listy inkwizycja ma tu przyby . W szy b dzie, spektacje czyni ! Niczego takiego nam tu nie trzeba! – Mus mi je by o napisa , nie my lcie! Dla waszego dobra to wszystko czyni ! – Tak tedy dla naszego, a przede wszystkim swojego dobra, zejd cie z drogi, wójcie, i nie przeszkadzajcie, skoro pomaga nie chcecie. Dalej, ch opy, kto tam co ma w gar bra ! Czas nam do S u nik! Na pohybel z nimi, kurwimi synami! Nie b d nas re ni porywa nigdy wi cej! Jak si im cha upy spali, zaraz z o przepadnie, do cna wy arzone! Ogie oczy ci ziemi z plugastwa! – Na S u niki! – znów ponios o si chórem. – Stójcie! – wójt rykn niczym buhaj, stan na drodze z szeroko otwartymi ramionami, jakby chcia zagarn i zatrzyma rozsierdzon t uszcz . – To nawet je li wam si uda ze S u nikami sprawi , to co wtedy? Przecie pani Recz hajduków swych w odwecie do Trzech D bów przy le! Kamie na kamieniu ze wsi nie ostanie! – Ot i dobrze wreszcie prawicie, wójcie. Pierwej wied m trza by si zaj – przez zgromadzenie przeszed ponury pomruk, tym razem bez poprzedniego entuzjazmu. – Ale nie l kajcie si , ludziska. Nic to dla nas o dacy czarownicy. Jedyne co potrafio, to gro ne miny stroi , chla i dziewki ob apia . Ale kres na nich przyszed ! Jak si w kup we miem, niegro ni nam oni. Ka den jeden zmi knie jak raz cepem przez eb we mie. A co dopiero jak tych razów wiele b dzie? Nas jest du o, ich niewielu. Czas nam im pokaza , gdzie raki zimujo! Do ju pany nas ciemi o! W kupie si a! Na kasztel! Wystrza z pó haka odbi si hukiem od domostw, powróci zwielokrotniony echem. Za mierdzia o i cie jak w opowie ciach o demonicznych objawieniach. Na zgromadzonych jakby wylano kube lodowatej wody. Rozochoceni, napompowani w ciek o ci ch opkowie odwrócili si wytrzeszczaj c oczy, nie dowierzaj c zarówno im, jak i uszom. A potem na widok mo nego pana czapki i kapelusze pow drowa y ku ziemi, karki zgi y si w pok onie. – W kupie smród tako – rzek Hedaard spokojnie i chowaj c dymi c jeszcze bro do olstra, si gn po drugi samopa . Po czym, bez specjalnej ostentacji, bacz c jednak, by wszyscy to zauwa yli, opar luf w zagi ciu lewego ramienia. – Na waszym miejscu przeszuka bym lasy. Je li za b dziecie mie jeszcze jakiekolwiek w tpliwo ci, czy to duchowe, czy te inne, radz przyj do mnie po porad . Zaszemra o cicho, kilku kmieci z ty ów chy kiem umkn o mi dzy chaty. liwonosa wci zgi ta w pó podnios a wzrok. W tpliwe, czy widzia a cokolwiek spod opadaj cej na oczy podwiki. – Kogó wita przysta o w naszej skromnej wsi, wasza wielmo no ? – Nic kap an wam nie rzek ? – zapyta go , powoduj c koniem, by lepiej przyjrze si widomej prowodyrce ca ego zaj cia, omal naje d aj c na najbli szych wie niaków. – Wi cej porz dków trzeba tu b dzie zaprowadzi , jak widz . Jestem Hedaard, przedstawiciel wi tego Oficjum na diecezj ostrogsk , nadto rewizor w s u bie biskupa Przeds awa. Kmiecie ponownie zamietli ziemi czapkami i kapeluszami. Strona 13 – No, dobrzy ludzie, zbiera si trzeba. W las wam pora, zaginionej szuka . Taka tragedia – za ama r ce nieszczerze. – Do wi tyni, widzi mi si , i tak sam trafi . Z Jedynym, drodzy w o cianie. Owocnych poszukiwa ycz . * Wielebny Chryzant by postawnym m em. W barach szerszy nieco ni Hedaard, w pasie znacznie. Twarz jego mia a dobrotliwy wyraz, cho mocno zarysowana szcz ka nadawa a jej pewnej stanowczo ci. Ca o ci dope nia bulwiasty nos oraz oczy sinoniebieskiej barwy. Uwa ne, skore do u miechu, o czym wyra nie za wiadcza y zmarszczki w ich k cikach. Tonsur mia spalon s o cem, co z kolei by o znakiem niechybnym, e milsze mu nadzorowanie ko cielnych dóbr, ni li pióro i ksi gi. Odziany skromnie, zgodnie z nakazami synodu, aczkolwiek jako materii, z których skrojone by y szaty dobitnie wiadczy a o dostatku, na równi z pier cieniami zdobi cymi palce obu d oni. Witany wylewnie Hedaard zastanawia si , czym te ojczulek narazi si kurii biskupiej, i zes ano go do parafii na kra cu wiata. – Przyznam si , wasza wielebno , e czego innego spodziewa em si obejmuj c piecz nad Trzema D bami – rzek duchowny, prowadz c go cia przez doskonale utrzymany ogród. Pocz tkowa jowialno znikn a z jego g osu niby zdmuchni ty p omyk. – Oczekiwa em ciszy i spokoju sprzyjaj cych medytacji i rozwa aniom, nie za zbrodni i mrocznych opowie ci ocieraj cych si o herezj . Zaprawd wiele jeszcze pracy przed nami, pracy mudnej, nie atwej i niewdzi cznej przede wszystkim. Poga stwo bowiem, wasza wielebno , jest tutaj nieomal widzialne i namacalne. W tym te upatruj , za pozwoleniem, pod o a zbrodni, jaka mia a miejsce. Ziarna, które wyda o tak z owieszczy plon. – Twierdzicie zatem, ojcze – odpar Hedaard, pokonuj c stopnie prowadz ce do ciemnej sieni – e poborcy nie ma ju w ród ywych? Chryzant przez chwil milcza z zaci ni tymi ustami. Obaj zatrzymali si , daj c oczom przywykn do panuj cego w holu pó mroku. – Wydaje mi si to nader oczywiste – odrzek kap an ostro nie – i po tak d ugim czasie od zagini cia, znikome s szanse na jego szcz liwe odnalezienie. Je li by za sprzeniewierzy si pok adanemu w nim zaufaniu, mniemam i bracia inwestygatorzy pr dko by go odnale li, a waszej wielebno ci nie by o by tutaj. Inkwizytor przez chwil wlepia w Chryzanta spojrzenie, od którego ciarki chodzi y po plecach. – Co do kilku faktów nie mylicie si , ojcze – odpar ruszaj c dalej. Chc c nie chc c, wielebny podrepta za nim, zupe nie nie jak gospodarz. Podeszwy zapiszcza y na wypolerowanej posadzce. – Biskup wielce zaniepokojony jest znikni ciem brata Kastyna i brakiem efektów prowadzonych poszukiwa . Martwi go fakt zagini cia zebranej dziesi ciny jak i niefrasobliwo brata, który nie wzi ze sob eskorty, ani, nim wyruszy w dalsz drog , nie ostawi zebranych dotychczas pieni dzy, jak zawsze to czyniono, w kantorze w Lutnej. By a tego konkluzj my l, jak i ty, ojcze, dopuszczasz do siebie, wszelako nie trafiono na lad ni Kastyna, ni pieni dzy. A szukano, szukano wielce skrupulatnie. Wierz mi, ojcze, wielebny biskup modli si gorliwie o szcz liwe odnalezienie. Tako o uczciwo . Wiadomo jednak, i modlitw wesprze czynem trzeba, Jedyny bowiem wspomaga i nagradza dzia ania, grzeszn opiesza o za karze. – Prawda to – przytakn Chryzant, sk adaj c r ce pobo nie. Nabra powietrza w p uca, by uraczy go cia przemow o wierno ci, zapewni o oddaniu swoim i swoich parafian. – Pogwarzymy jednak o tym pó niej – uci Hedaard. – Niczego mi bardziej teraz nie trzeba ni li od wie aj cej k pieli. Macie tu jak a ni , jak mniemam? Wielebny doskoczy do ciany, chwyci d ug szarf , zako czon zdobnym kutasem. Gdzie w g bi domostwa rozleg si dzwonek. – Maja was zaprowadzi, wasza wi tobliwo . Przygotuje wszystko, pomo e si och do y ... Ja tymczasem ka wam strawy naszykowa , przygotuj kwater tako . Przes uchanie w balii Popo udniowe s o ce wieci o przez otwarte okno wprost na twarz Hedaarda. Strona 14 Zanurzony po szyj wylegiwa si w balii, pozwalaj c odpocz rozlu nionym mi niom, rozkoszowa si zapachem wonnych olejków, których Maja nie a owa a szykuj c k piel. Dziewczyna zreszt nadal nie pró nowa a. W czasie, gdy go , zmywszy z siebie pierwej py go ci ca oblewaj c si ch odn wod z konwi, leniwi si w ukropie, zd y a, zgodnie z yczeniem, wypra jego szaty. Teraz za donosi a w cebrach gor cej wody. Inkwizytor wodzi za ni wzrokiem podziwiaj c oblepiony mokrym giez em poka ny biust i gibkie biodra. S omianego koloru warkocze, przy skroniach zwini te w obwarzanki, ni ej puszczone wolno, si ga y a za kr g e po ladki. Pe ne usta radowa y oczy a zdrowa, jasna cera ledwie tylko li ni ta s o cem, by a widomym znakiem, e dziewcz , cho ho e, bynajmniej nie trudzi o si w polu wraz ze swymi rówie niczkami, za ca s u b maj c prac na plebanii. Hedaard zawsze uwa a Tremandki za jedne z najpi kniejszych na wiecie i zastanawia si , czy to nie zami owanie do takich w a nie dziewcz t by o przyczyn zes ania ojca Chryzanta. Je li tak, kara pewnikiem nie dawa a si zbytnio duchownemu we znaki. Maja wyra nie dostrzega a zainteresowanie go cia i bynajmniej nie by o jej ono niemi e. Za ka dym razem, gdy wkracza a do komnaty d wigaj c kolejny ceberek, krok jej stawa si nieco taneczny, bardziej koci, omal lubie ny. Kiedy za woda przela a si wreszcie przez brzegi balii, chlapi c na kolorow posadzk , dziewczyna wspar a si d o mi o drewnian kraw d , prezentuj c pr ce pod koszulin piersi. – Szaty waszej wi tobliwo ci susz si na s onku – rzek a g osem, który tak e przypomina mruczenie kotki. – Czy wasza wielebno ma jeszcze jakie yczenia, czy te mam si ju oddali ? Hedaard wejrza w b kit jej oczu, w ta cz ce w nim weso e iskierki. – yczymy sobie, aby wyszorowa a porz dnie nasze plecy. – Ale , panie, balia wysoka, r ce me za nie do d ugie... – zaprotestowa a s abo i udaj c zawstydzenie, zas oni a piersi d o mi, tym bardziej je jeszcze uwypuklaj c. – Twoja w tym g owa, Maju, by sobie jako poradzi . Dwa razy nie trzeba by o powtarza . ci gni te przez g ow giez o wyl dowa o w rosn cej ka u y, mokn c ju do szcz tu. Za dziewcz z pluskiem wskoczy o do balii i znikn o pod wod . Tylko ko ce warkoczy falowa y na powierzchni, kiedy przez d ug chwil , zanurzona, zajmowa a si ku zadowoleniu Hedaarda czym zgo a innym ni szorowanie pleców. Kiedy wreszcie jej twarz , okolona mokrymi w osami,wy oni a si z wody przypomina a jak poga sk bogink . Wargi u o y y si w bezbo nym w swej niewinno ci u miechu. – Tak samo s u ysz ojczulkowi Chryzantowi? – zapyta Hedaard ujmuj c w d onie cz ci cia a dziewczyny ewidentnie stworzone po temu, by je obejmowa , a cho inkwizytor mia palce d ugie niczym dusiciel, nie by w stanie ca kowicie sprosta temu zadaniu. – Tak samo s u ysz mu, wodz c na pokuszenie duchown osob ? – Ten stary cap – parskn a w odpowiedzi – nad niewie cie wdzi ki przedk ada cia a m odzieniaszków. Mn zainteresowany nie by . A gdyby mu si kiedy zdarzy o, uci abym mu d onie przy okciach, jak nie dalej! – Wa y aby si r k na przedstawiciela Matki Ko cio a podnie ? – Je li by ów przedstawiciel na mnie swoje pcha ? A pewnie! – A wiesz ty, mo cia panno, e za co takiego kaza bym z ciebie tw liczn skór pasami drze ? J zyk hardy te pewnikiem nakaza bym odj . Wepchn j znów pod wod . Opar a si tylko na tyle, by z apa wpierw g bszy oddech. Wynurzy a po rozkosznie d ugiej chwili. – Nie uczyni by tego, wasza wielebno – rzek a pewna siebie. – Tak? A sk d takie mniemanie? – Z kilku to powodów, panie mój – umie ci a d onie Hedaarda ponownie w miejscach stworzonych po to by, jak ju wspomniano, je obejmowa . – Dwa z nich w a nie wasza wi tobliwo dzier y. Kolejny posi dzie niebawem. Dalej, widz , e si waszej mi o ci podobam, taka, jak mnie Jedyny stworzy , mówi c co my l . A my l . Co niecz sto bia og owom si przytrafia – zachichota a. miech jej inkwizytor równie znalaz przyjemnym. – To jednak nie wszystko. Z rozumu skorzysta potrafi , a wasza wi tobliwo na pewno ma mnóstwo pyta , skoro odwiedzi nasz urokliwy, odci ty od wiata, zak tek. – Wielcem ciekawy, jaki to te u ytek z rozumu czyni a , panna. Zaiste, wielcem ciekawy. W odpowiedzi Maja wynurzy a si zmieniaj c pozycj , obj a udami biodra Hedaarda. Westchn a i przymkn a oczy. Strona 15 – Jak nic, wasza wielebno , szukasz owego roztrzepanego braciszka, któren po dziesi cin i zyski z biskupiej dzier awy przyby – wyszepta a, ami cym si z podniecenia g osem wprost do ucha inkwizytora. Porusza a si wolno, niespiesznie, oplataj c jego kark ramionami. Delikatny wiatr stuka okiennicami do rytmu. – Tego, który przybie a do Miodowej Doliny, ale z niej ju nie wyjecha . – Nie by o to trudne do odgadni cia, moja brzeginko – odpar Hedaard, b dz c d o mi po kszta tach jak z marze rze biarza. Kolejny raz zaduma si nad urod tremandzkich niewiast. – Zadziw mnie jeszcze bardziej si swego intelektu. – Opowiem ci, tedy, wasza wi tobliwo ... co si z nim sta o... i gdzie go szuka ... – jej cia o napr y o si , ustami przywar a do ust Hedaarda, wsuwaj c mu j zyk mi dzy wargi. Po d ugiej chwili oderwa a si , wypr y a w uk, st kn a cicho. Woda z chlupotem wci i wci przelewa a si przez brzegi balii, niczym morze atakuj ce brzeg i cofaj ce si raz po raz. – Powiem o ciemnych sprawkach mieszka ców Trzech D bów i kr cych tu demonach – j kn a cicho, ujmuj c twarz kochanka w d onie, zagl daj c w nieodgadnione, przera aj ce oczy. Nie zl k a si . Wr cz przeciwnie. Jeszcze gorliwiej oddawa si pocz a sztuce mi osnej, ulegaj c jego d oniom i ustom. – O pani Recz... och...! O niej te ... – Przyznam... em ciekaw tego wszystkiego – rzek Hedaard cicho, obdarzaj c dziewczyn pieszczotami. Czyni to z niezwyk ym kunsztem, jakiego przez d ugie lata swego ycia nabra w ramionach niezliczonych kochanek, metres i inamorat, w komnatach ksi niczek i królowych, w o ach mieszczek, w serajach w asnych i cudzych, w zamtuzach, lupanarach i innych przybytkach rozkoszy. Bieg o ci nie mo na mu by o tedy odmówi , o czym Maja dowodnie mia a si przekona . Pró no ci tak e. Pró no ci, która gdy nadarza y si okazje takie jak ta, zawsze popycha a go, aby si ow bieg o ci pochwali . – Niezmiernie, musz nadmieni – mówi niespiesznie, ch odno, bez emocji jakby w opozycji do swych uczynków, s owa za mimo znaczenia, stawa y si t em jeno dla owych podwodnych zmaga – niezmiernie ciekaw. Pierwej jednak chcia bym si dowiedzie , có to sprawi o, e tu na wyprzódki przybieg a ze swymi konfesjami, rado nie wskakuj c do tej oto balii? – Có poradz , e potrzeba mi mo nego protektora? Kogo , kto mnie wyrwie z tej dziury, poka e szeroki wiat. Có mam pocz , e trafi mi si , jak lepej kurze ziarno, mo ny inkwizytor? Do tego przystojny wielce? To tylko radowa si trzeba... i bra , byka za hmm... rogi. – Wiesz, e jeste niemo ebnie bezczeln dziewk , Maju? – Wiem, wasza wielebno ... – No to jak z tymi wyznaniami, panna? – zapyta Hedaard, kiedy oboje, nasyceni, zastygli w przyjemnie ch odn cej wodzie. – Pytaj, wasza wielebno , a b dzie ci udzielona odpowied – odpar a dziewczyna ochlapuj c spocon twarz. – Sko cz z t wasz wielebno ci , Maju, kiedy jeste my sami. I tak ju si spoufali a ponad miar . – Dobrze, wasza wi tobliwo . – Chyba co rzek em? Nie u miechaj si tak, córo wyst pku, sprowadzaj ca pobo nych i wi tobliwych m ów na z drog . – Nie u miecham si ... – zachichota a. – Naprawd . Jak zatem mam ci nazywa ? – Hedaardem. – Hedaard? Hed? To nie jest tremandzkie imi . Ani morungijskie. – Zgad a . No to co z bratem Kastynem? Có si z biedakiem sta o? – Szlag go trafi , jak mo na si atwo domy li . – Brawo, gratuluj przenikliwo ci, m oda damo. A co wi cej? Bo wyobra sobie, e na to ju i biskup wpad , cho lat ma blisko dziewi dziesi t i zapomina, w który pó dupek zamierza si podrapa . – Strzyga go rozszarpa a. Wioskowi cichcem pogrzebali. Ca kiem niedaleko. Ot i ca a historia. – Prosz , prosz . Oczywi cie wiesz, gdzie jego mogi a? – Wiem. – Doskonale. Zaprowadzisz mnie tam pó niej. Wspomina a te o w a cicielce pobliskiego zamku. Co ciekawego mia a na my li? – Dziwna ona... – Znów adnych rewelacji. To, e dziwna, wystaw sobie, te ju s ysza em. A co konkretniej mo e? Dzieci po era? Za ywa k pieli w dziewiczej krwi? Strona 16 – Eee, nie a tak – Maja wyd a usta, palcem potar a czo o. Kilka kropel sp yn o po policzkach na brod . – Odkupi a w o ci od poprzedniego w a ciciela, Grzys awa, hospodara hradeckiego, kiedym jeszcze by a dzieckiem, a widzia am j od tego czasu ledwie kilka razy. Na msze do wi tyni nie chadza. Ona, ani nikt z jej s u by, knechtów, czy ch opów. Wszyscy oni zreszt przybyli wraz z ni . Sk d z Morungii, nie wiem dok adnie sk d. Wykarczowali szmat lasu wokó zamku i tam pobudowali wie , która wszystkiego, czego im trzeba, dostarcza. Wi cej nawet, bo sami zacz li miód syci i wina robi . Sprzedaj je przez jakiego agenta handlowego w Lutnej... – Mów, s ucham ci uwa nie. – Niedawno mówi e , e sam na to wpad , albo e i tak ju wiesz to wszystko. – Masz mnie. Jednak nie posiad em wszystkich rozumów. No i co dalej? – Nie pytasz, sk d wiem takie rzeczy? – Dobrze, sk d wiesz takie rzeczy? – Trzy D by na ca ym pogórzu s znane z doskona ych miodów. Drogich, trzeba nadmieni . A ta dziwka konkurencj nam robi...! – Jako nie widzia em po drodze owych setek wozów ob adowanych beczkami. Mo e mnie Semko le prowadzi ? Hola, czy to aby na pewno Trzy D by? – Drwij sobie, drwij – naburmuszy a si , mru c oczy gro nie. – Nie drwi . Miód drogi, jedna wioseczka nie wyprodukuje go zbyt wiele. Sprzeda oby si , cho by jeszcze i dwie siostry i ze trzy kuzynki pani Retz wraz z zasad cami si tu sprowadzi y. I wszystkie na wyprzódki zacz y miody syci . Ale my tu nie o trunkach mieli my gwarzy , bo z tego wszystkiego a mnie ch tka nasz a, a o s siadce waszego zacnego sio a. – Jak rzek am, ona sama ma o si ze swego siedliszcza rusza. Ot, czasem nos wy ciubi, jak cho by ostatnio, kiedy sprawa brata Kastyna wynik a. Zjecha a tu wtedy i z ojcem Chryzantem co d ugo radzi a. Ale nie uda o mi si niczego pods ucha , je li o to ci chodzi, bo zamkn li si w gabinecie, a przed drzwiami hajduka postawili. Nijak pods ucha ... – S dzisz, e to ma jaki zwi zek z Kastynem? – Jego ubi a strzyga, nijak tedy. – Nie podzielasz zatem powszechnej opinii, e strzyga to w a nie pani Retz? Dziewczyna wzruszy a ramionami, wzbudzaj c w balii fale. Spojrza a na Hedaarda koso. – Jeden Vels to mo e wiedzie . – Albo e wszyscy w S u nikach to strzygonie? – Eeee, gdzie tam – achn a si . – To g upie gadanie. Przecie, gdyby tak by o, to ju dawno by nas po arli. Zaraz po tym, jak si tu sprowadzili. Inkwizytor u miechn si lekko. Samym k cikiem ust, aby dziewczyna tego u mieszku nie zauwa y a. – Wró my do pani Retz, Maju. – At, co tu wi cej gada ? Wysy a wozy z miodami i winami do Lutnej, gdzie jej komisjoner nimi handluje, a wozy wracaj z ró nymi dobrami i z otem. Wielu podobnie w Trzech D bach czyni. – Wszyscy przez tego samego agenta? – Nie. Tamten te z ni sk d z Morungii przyby i si w Lutnej osiedli . – Rozumiem. – Czy to ju wszystkie pytania, mój panie? – Jedno tylko jeszcze póki co mi do g owy przysz o. Rzek a , e ojciec Chryzant nie gustuje w niewiastach. Nie pytam, sk d wiesz, bo pewnikiem mi sama o tym opowiesz – mrugn . – Ciekawi mnie, czy wiesz, za jakie grzeszki ojczulo zosta , wybacz me okre lenie, zes any do was? – Za upodobanie do p ci w asnej to go raczej nie zes ali. Gdyby tak za to zsy ali, to by wiosek na odludziu pr dko zabrak o. No i kto by biskupów, kardyna ów i arcypra atów zsy a ? – Odzyskuj c humor zachichota a znowu. Hedaard pogrozi jej palcem. – Dwa lata temu go przys ano, kiedy ojciec Makary zmar . Nie mam poj cia, za co? Alem zauwa y a, e osobliwie ksi g nie lubi. – Jaki on by ? – Kto? Ojciec Makary? Dobry kap an i dobry cz owiek, co si niecz sto zdarza. Sam sobie pono Trzy D by wybra i opiekowa parafi kiedy moi rodziciele jeszcze dziatkami byli. Nijak do niego Chryzantowi. Rzemieni u sanda ów nie godzien mu nawet wi za . Ale nie jest on taki znów najgorszy. Jak si ch opy po apali, co sobie upodoba , kto mu zaraz g b obi . Niby wypadek, niby nikt nic nie widzia , ale ojciec Chryzant si by uspokoi ... Strona 17 – Biedny Semko zatem... – Te nie. To jaki jego krewniak, czy co . Jego nie tknie. Zaraz by si nim rodzinka zaj a, a trzeba ci wiedzie , e ch opak jako dobrze skoligacony jest. Sam mówi , e mierzy nie ni ej ni stolec kanonika. I uda mu si pewnikiem. Jak doro nie, ma si rozumie – poruszy a si , chlapi c na boki, machn a d oni przed oczami zamy lonego Hedaarda, obficie rosz c jego twarz wod . – Do ju pyta , Hed. Pó niej jeszcze, je li b dziesz chcia , odpowiem na nast pne. Teraz chce mi si wi cej kochania, póki nie wo aj ci na wieczerz ! Inkwizytor uj d o mi tali dziewczyny, przyci gaj c j na powrót we w a ciwe miejsce. Przysun a si ch tna i gotowa. Poczu jej gor cy oddech na szyi poni ej ucha, wilgotny j zyk na skórze. Mo e i nie mia a wprawy w tym, co robi a, ale pomys owo ci i ch ci nie mo na jej by o odmówi . Ani niespo ytych zasobów energii. Oddawali si ars amandi d ugo i zapami tale, a dzwon na wi tynnej wie y pocz g bokim, dudni cym g osem wzywa wiernych na nieszpory. * Hedaard w nabo e stwie nie wzi udzia u. Za nic mia , co pomy l sobie o nim mieszka cy wsi. W ko cu inkwizytor nie mia by pobo ny, a pilnowa pobo no ci u innych. I tak te czyni . Zjad tedy solidn wieczerz suto zakropion miejscowym winem dla lepszego trawienia. Ochmistrzyni, pani Ludomira, rzuca a kose spojrzenia to na niego, to na us uguj c mu przy kolacji Maj , ale nic nie rzek a, cho ewidentnie mia a ochot . Hedaard popatrywa na ni od czasu do czasu, staraj c si sprowokowa , jego wysi ki ostatecznie jednak okaza y si pró ne. Kobieta krz ta a si wokó , wynajduj c sobie zaj cia, byle tylko wszystko mie na oku, zachowywa a wszelako nale yty dystans. Zaciska a jedynie w skie usta, co przy przypominaj cej papirus cerze i bladosiwych, wilgotnych oczach, nadawa o jej upiornego wygl du. To przez takie w a nie matrony, zgorzknia e i zm czone yciem, trzymaj ce si go jednak pazurami, my la Hedaard, powstawa y opowie ci o j dzach rzucaj cych uroki spojrzeniem. Nie móg si powstrzyma od u mieszku na my l, e pani Ludomira uros a do rangi demonicznego symbolu. To z kolei wzbudza o pobo n trwog w ochmistrzyni. Co rusz czyni a ukradkiem X na piersi, w my lach po raz kolejny odmawiaj c litani do Aedonei. Koniec wieczerzy powita a z ulg , d ugo jeszcze szepta a s owa modlitwy. * piew niós si ze szczytu przy akompaniamencie dzwonków, odbija od muru okalaj cego wi tynne wzgórze i powraca zniekszta cony przez echo. Hedaard w drowa powoli wirow alejk pomi dzy omsza ymi nagrobkami. S o ce chyli o si ku zachodowi, k ad c coraz d u sze cienie na drog . Przebijaj c si nie mia o poprzez rosn ce wzd u muru drzewa, barwi o pastelowymi barwami rze bione p yty. Inkwizytor przystan . Ch on c wieczorne powietrze pod y wzrokiem za d ugim pasmem mroku, które bra o ród o u podstawy figury Aedonei. Mrukn co cicho, a potem pod y we wskazanym przez cie kierunku. Brodz c po kolana w trawie, min gmach wi tyni i zatrzyma si obok pochylonego niby starzec, zmursza ego ossuarium. Trzy D by musia a ostatnimi czasy nawiedzi fala nieszcz , bo pi wie ych grobów odznacza o si bardzo wyra nie. Nawet gdyby Hedaard chcia si zaduma nad krucho ci ludzkiego ywota, czego wszak czyni nie mia we zwyczaju, lub te zastanowi nad przyczyn owych licznych przecie zgonów, nie sta o na to czasu. Dzwon zagrzmia nagle, a z owró bnie, raz i wtóry, gdy za przebrzmia da o si s ysze podniesione g osy. Jacy ludzie przekrzykiwali si gdzie blisko, prawdopodobnie u wrót wi tyni. * – Znale li my j na samym skraju lasu – rzek w sacz, trzymaj cy migocz c latarni . – Ju wraca mieli my, kiedy my krzyki us yszeli. Co tchu my pognali sk d dochodzi y g osy, ale za Strona 18 pó no... za pó no. Kiedy my na polan wpadli yborka ju ducha odda a, okrutnie sprawiona, jak widzicie. Przy bramie u stóp wi tynnego wzgórza zebrali si bodaj wszyscy mieszka cy wsi, cznie z dzie mi, które teraz spiesznie odprowadzano na bok, by oszcz dzi im makabrycznego widoku. Nad zgromadzeniem wisia a martwa cisza. Na sporz dzonych napr dce noszach spoczywa a m oda dziewczyna, z g ow nieomal oddzielon od tu owia. – Czemu cie tam wcze niej nie szukali? – zapyta ojciec Chryzant, poblad y gwa townie. – Szukali my. Dok adnie my przeszukali skraj lasu wokó wsi. Tamój te . Przetrz sn li my stawy, chru niaki, sady. Dotarli my a pod S u niki, kiedy zmierzcha si pocz o i widne si sta o, e do witu ju nic nie znajdziemy. Wielebny pokiwa tylko g ow . – Widzieli cie to, co j zabi o? – Hedaard przykl kn nad zw okami, bezceremonialnie rozchylaj c resztki odzienia by przyjrze si pozostawionym ladom. – W las czmychn o, kiedy my tylko wychyn li spo ród kierzy. – Kmie prze egna si spiesznie. – Przerwali my posi ek bestii. Inkwizytor zmierzy odleg o mi dzy ladami ugryzie kciukiem i palcem wskazuj cym. Pokr ci g ow . – Imponuj cy rozstaw szcz k – zauwa y . – Nie wygl da to na dzie o wilka, ani rysia. – Strzyga! – krzykn kto z wianuszka gapiów. – Na Jedynego, biada nam! – Co do tego nie mam pewno ci. Musia bym dok adniej przeegzaminowa cia o. – Prze-co, wasza wielebno ? – zapyta w sacz przy wiecaj c latarni , by wy owi z mroku twarz Hedaarda. – Zbada , by odkry dok adn przyczyn zgonu. – Jak e to tak? Dy wida , e j strzyga ubi a. Có tu bada wi cej? Inkwizytor wzruszy ramionami. Ruszy nimi raz jeszcze, by poprawi u o enie eleganckiego surduta. – Przed chwil twierdzili cie, e cie nie widzieli, co te to by o – stwierdzi ch odno. – Zanie cie nieboszczk na plebani , dokonam tam dok adniejszych ogl dzin. – Nie lza tak! – zaoponowa stoj cy obok w sacza chudzielec z wy upiastymi oczami. – Rodzinie trza j odda ! – Rodzina mo e j odebra , gdy sko cz . Nu e, bierzcie si do roboty! Nie zwyk em dwa razy powtarza . Chudzielec z w saczem szukali przez chwil oparcia w spojrzeniu wójta. Nie znale li. Z oci ganiem uj li tedy nosze i pod wign wszy je z ziemi, wolno ruszyli cie k . Odprowadzi y ich ponure spojrzenia. – Spokojnej nocy wam ycz , drodzy w o cianie – Hedaard rozwia reszt z udze co do ewentualnego widowiska. – Radz wam, dobrze pozawierajcie drzwi i okna. Niechaj Aedonea czuwa nad wami. Sekcja – Zastanawia mnie kilka rzeczy – rzek Hedaard nie odrywaj c oczu od cia a dziewczyny spoczywaj cego na stole wielkim niczym plac przed wi tyni . U o ono j w gabinecie ojca Makarego wci wype nionym nale cymi do niego przedmiotami, których nikt najwyra niej nie mia serca wyrzuci . Czy te mo e Chryzant nie odwa y si przeciwstawi ochmistrzyni, zapatrzonej w poprzedniego plebana niby w obrazek. Plebania by a obszerna, tote nie by o sensu walczy , zw aszcza, e obecny kap an nawet nie bardzo wiedzia czym zape ni te pokoje, które mia do swej wy cznej dyspozycji. Wygl da zreszt na cz owieka niezbyt zainteresowanego czymkolwiek prócz wype niania obowi zków w nadziei na na rych e odwo anie z wygnania. Trzy D by traktowa jak przerw w podró y. Nie rozpakowa nawet do ko ca przywiezionego ze sob skromnego dobytku. Ojciec Makary musia by jego ca kowitym przeciwie stwem. Komnata by a wr cz za miecona górami ksi g, notatników i papierzysk. Lecz nie one by y centrum owego ma ego wszech wiata. Stanowi a je przebogata kolekcja zmar ego kap ana. Liczne kamienie, kawa ki skorup, starannie oczyszczone i posklejane, albo luzem, w pud ach i Strona 19 workach. Zasuszone li cie, kwiaty, korzenie i ca e ro liny, pojedynczo, w p kach, wystaj ce spomi dzy ksi g i sprasowane, pouk adane w gablotach obok nabitych na szpilki motyli i chrab szczy. Zwierz ta w s ojach, jak i wypchane, zajmowa y nieliczne wolne miejsca. Do tego wszystkiego dziesi tki zrolowanych map i jedna wielka, wisz ca centralnie na cianie, pokryta chaotycznie równym pismem. Wtargn li do tego królestwa, nim przera ona pani Ludomira zdo a a zaprotestowa . Potem nie mia a ju odwagi. egna a si tylko ukradkiem, gdy na polecenie Chryzanta ze sto u brutalnie zrzucono spoczywaj ce tam dot d przedmioty, a na ich miejscu u o ono zw oki yborki. Wszystkich prócz kap ana i Semka odprawiono. Na polecenie inkwizytora ochmistrzyni przynios a ceber z gor c wod i ciereczk , i na tym jej rola si zako czy a. Obmywanie ran zmar ej Hedaard nakaza Chryzantowi, ch opcu za zleci znalezienie po ród rzeczy zgromadzonych przez ojca Makarego papieru, w gla lub grafitu albo gwaszy i p dzelków. Sam zaj si dok adnymi ogl dzinami cia a martwej dziewczyny, mierz c rany przypominaj cym cyrkiel przyrz dem. Do tego ca y czas robi notatki w grubym, oprawionym w skór brulionie. Przerywa tylko by dokona kolejnego pomiaru, b d wraz z kap anem odwróci cia o. Przy tym, wszystko to czyni niezwykle skrupulatnie, sprawnie i beznami tnie, co nie usz o uwadze jego towarzyszy. Ci, ju po chwili owych ogl dzin, mieli serdecznie do . D u ce si minuty w przera aj cej ciszy zamieni y si w m czarni . aden z nich nie mia odwagi si odezwa , póki nie uczyni tego inkwizytor, zamykaj c i odk adaj c na bok notatnik. – Zastanawia mnie kilka rzeczy – rzek , zapatrzony w zeszklone oczy dziewczyny. – Pomijaj c kwestie wszystkich uchybie i zaniedba w Trzech D bach, o których b d musia z o y biskupowi raport, intryguje mnie par spraw. Ewidentnie nie panujesz, ojcze, nad sytuacj , z czego przyjdzie ci si t umaczy w kurii. Wszelako, je li moja misja tutaj powiedzie si , nadto przebiega b dzie ona g adko dzi ki twojej, ojcze Chryzancie, wspó pracy, pewne bol czki Trzech D bów, a zarazem twoje, mog sta si przesz o ci i tak zosta potraktowane w moim raporcie. Rozumiemy si ? – Odpowiedzi by o ledwie skini cie g owy poblad ego duchownego, zatem Hedaard powtórzy pytanie: – Rozumiemy si , ojcze? Wiedzie ci trzeba, e bardzo nie lubi si powtarza , nie zwyk em te ponawia swoich propozycji. – Tak, wasza wielebno , rozumiemy si doskonale. – Chryzant otar spocon twarz wyci gni t z r kawa szaty chustk . – Uczyni wszystko, czego wasza wielebno za da. – Wybornie – skwitowa inkwizytor okr caj c si na krze le. – Jak poszukiwania, Semko? M odzian zbli y si z wielk oprawn w skór teczk , uzbrojony w nar cze p dzli, o ówków i innych utensyliów malarskich. – Znalaz em wszystko, o co prosili cie, panie. – No, no. Ba em si , e z jednym b dzie problem, a tu masz, ca y arsena . – Hedaard roz o y stos przyborów na stole, teczk za na kolanach. Ods oni czysty arkusz papieru. – Doskonale. Teraz sta tam z lamp , wy za , ojcze, we cie wiecznik i o wie cie twarz denatki. Dobrze – szybkimi ruchami d oni zacz szkic w glem – wró my zatem do rzeczy. Powiedzcie mi, ojcze Chryzancie, jak wygl da sytuacja odno nie w a cicielki zamku Retz oraz wsi S u niki. Tyle baj si nas ucha em w Lutnej, a i po drodze niema o, e, wyobra cie sobie, prawie umieram z ciekawo ci, jaka jest prawda? Najbardziej mnie ciekawi, czemu nikogo ze S u nik, ani samej urodzonej pani Retz, wreszcie nikogo z jej s u by nie widzia em na mszy? – Pani Recz ma swojego w asnego kapelana, wasza wielebno – odpar duchowny szybko. – On to odprawia msze dla niej i jej poddanych na zamku. – Na zamku? A czemu to? Nale do tutejszej parafii, a zatem tutaj powinni na msze chadza . – Jednakowo jest inaczej, albowiem kapelan pani Recz msze w j zyku morungijskim dla nich odprawia. R ka dzier ca rysik zamar a ponad kartk papieru. Cichy skrzyp w gla ucich . – W j zyku morungijskim? Jak e to tak? – Ma na to zgod biskupa po wiadczon na pi mie... – Doprawdy? Widzieli cie j , ojcze? Kap an spu ci wzrok. Twarz i tonsura w wietle wiec mieni y si barw szkar atu, poprzecinane cie kami wytyczonymi przez kropelki potu. Gdyby móg , przemieni by si teraz w kamie , niby ów pielgrzym zmierzaj cy pod ug legendy ku alnikowi Olbrzymów. Strona 20 – Nie mia em nalega . Skoro ojciec Makary si na to godzi , wszystko w prawie by o. Musi widzia pomniany dokument... Pani Recz jest osob budz c szacunek... szlachetnie urodzon ... Nie mia em powodu, aby jej nie wierzy , czegokolwiek da , czy po wiadcza . Zreszt regularnie p aci dziesi cin . Jest te niezwykle hojna dla naszej wi tyni. To dzi ki niej odnowili my witra e w po udniowym transepcie... Przedstawiciel Oficjum gestem d oni uci t umaczenia. – I to ca e z oto z miodów? – Tak, da si na tym nielichy maj tek zbi . Ci giem jakie towary na zamek wo przez ni zamówione. Musi tedy dobry by to interes. Hedaard od o y gotowy rysunek na bok i przesun nieco krzes o. Ze sterty wydobytych przez Semka skarbów wybra jaki o ówek i energicznie przyczerni spory obszar nowej kartki. – Pierwszy raz s ysz , a trzeba wam wiedzie , e s ysza em to i owo – zauwa y mimochodem, po krótkiej chwili milczenia, któr Chryzant omal wzi za koniec wielce k opotliwego dla przes uchania. – Pierwszy raz s ysz , aby pobo na, wysoko urodzona dama, w dodatku maj tna, na co wszystko wskazuje, mordowa a jako strzyga okolicznych wie niaków... – Z pewno ci nie ona jest strzyg – wtr ci kap an pr dko. Nieco zbyt pr dko w ocenie inkwizytora. – Nie? – Hedaard z wyra n wpraw kre li kolejne linie, nadaj c rysunkowi kszta tów i g bi. Jego g os by s odki, nieomal jak miejscowe miody. – Tyle si dzi nas ucha em od ch opów na temat strzygoni ze S u nik, e pewien by em nieomal, i ca y wiat poza Trzema D bami zamieszkany jest przez owe plugawe stworzenia. Poza arcypra atem i ca ym duchowie stwem oczywi cie, bowiem nas si z e moce nie imaj . – Miejscowi ch opi ciemni s i zabobonni – odpar ojciec Chryzant, nie dostrzegaj c ironii. – Dla nich ka de nieszcz cie ma proste przyczyny i proste rozwi zanie. Je li czego nie rozumiej , oznacza to, e musi by nadprzyrodzone i z e. Nie nale y ich o to wini . Miast tego, trzeba roz wietli mrok, w którym b dz ... – Prosz , prosz , wi c jednak jest w tobie kap an, ojcze Chryzancie. Chwa a Jedynemu, bo ju mnie ogarnia o zw tpienie! A – co ja w w tpliwo poddaj – biskup Przeds aw zwyk by jako stracone uwa a . Jest tedy nadzieja jeszcze! No, ale rzeknijcie mi zatem, ojcze, jak to z t strzyg w takim razie jest? – Nie do ko ca jestem przekonany, e jakakolwiek istnieje, wasza wi tobliwo – odrzek Chryzant ostro nie. – A przynajmniej czy takowa grasuje w Trzech D bach. Spodziewa bym si raczej jakowego w ciek ego wilka, czy rysia, który nie pomny przyrodzonych instynktów zasmakowa w ludzkim mi sie. – Oto dowód, e si mylicie, ojcze – Hedaard wskaza o ówkiem cia o na stole. – Nie widzia em dot d rysia, ni wilka, który mia by taki rozstaw szcz k. Nawet s ynna bestia z Nidermarku, brana za wilko aka, póki jej wreszcie nie ubito, nie by a tak wielka. Nadto szpony adnego z tych stworze nie zostawiaj takich ladów – pokr ci g ow i od o y kolejny sko czony rysunek. – Obstawa b d przy tym, e rany owe zada a istota nadprzyrodzona, najpewniej strzyga. Wsta i przesun krzes o bli ej wielkiego okna, pomi dzy komod zastawion pop kanymi naczyniami z gliny, a stojak, z którego na pokój swe dostoje stwo roztacza wypchany puszczyk. Po ród skorup ustawi wiec , po czym wróci do sto u z niewielkim czerpaczkiem wybranym spomi dzy skarbów ojca Makarego. – Nie mieli cie tu jakowego gu larza, czy m drej baby? – zapyta nabieraj c wody. – A mo e zmar ostatnimi czasy kto szczególnie znienawidzony? Kap an kr ci tylko g ow w odpowiedzi. Semko, tak e zaprzeczy , kiedy na niego pad wzrok inkwizytora. – Widzia em kilka wie ych mogi . To wszystko ofiary strzygi? – Prócz starej Stojs awy. Tak. Hedaard wróci na miejsce pod oknem. Wybra p dzelek i zacz pokrywa kolejn kartk farbami. – A owa Stojs awa? – Ósmy krzy yk na karku jej ci y . Zmar a ze zgryzoty. Krótko po tym, kiedy zwiedzia a si o mierci syna, którego to strzyga ubi a. – I wszyscy oni na tamten wiat si wybrali w ci gu ostatnich trzech miesi cy?