11138

Szczegóły
Tytuł 11138
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11138 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11138 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11138 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.D. ROBB � A� PO GR�B Dla bog�w jeste�my niczym muchy dla swawolnych ch�opc�w, zabijaj� nas dla zabawy Szekspir Polityka, w pospolitym rozumieniu tego s�owa, jest rzecz� nieczyst� Jonathan Swift Prolog Drogi Towarzyszu. My, Kasandra. Zacz�o si�. Wszystko, nad czym pracowali�my, do czego przygotowywali�my si�, �wicz�c, czemu po�wi�cili�my �ycie, jest gotowe do akcji. Po jak�e dlugim brzasku nareszcie nadchodzi �wit. Osi�gniemy postawiony ponad trzydzie�ci lat temu cel. Spe�nimy obietnic�. Pom�cimy krew m�czennika. Wiemy, �e si� o nas troszczysz- Wiemy, �e jeste� rozwa�ny. To cechy m�drego przyw�dcy. Uwierz, �e wzi�li�my do serca Twoje rady i ostrze�enia. Moratorium w tej sprawiedliwej i okrutnej wojnie nie przerwiemy bitw�, kt�ra mog�aby si� sko�czy� pora�k�. Jeste�my doskonale wyposa�eni, nasza sprawa ma wielkie poparcie finansowe, rozwa�yli�my wszelkie ewentualno�ci i posuni�cia. Wysy�amy Ci, Drogi Przyjacielu i Towarzyszu, t� transmisj�, rado�nie przygotowuj�c si� do kontynuowania naszej misji. Cieszymy si�, przelana ju� zosta�a bowiem pierwsza krew. Okoliczno�ci postawi�y na naszej drodze godnego, jak si� o tym przekonasz, przeciwnika. Do��czyli�my do tego przekazu dossier porucznik Eve Dallas z tak zwanej Policji Miasta Nowy Jork, Wydzia�u Zab�jstw, aby� m�g� pozna� j� lepiej. Pokonanie takiego przeciwnika sprawi, �e nasze zwyci�stwo b�dzie jeszcze s�odsze. Ponadto jest ona jednym z symboli zepsutego i represyjnego ustroju, kt�ry zamierzamy zniszczy�. Na to miejsce skierowa�a nas Twoja m�dra rada. �yjemy w�r�d �a�osnych pacho�k�w stoj�cego na glinianych nogach ustroju, nosimy nasze u�miechni�te maski, ale gardzimy ich miastem i ca�ym systemem ucisku i rozk�adu. Dla ich �lepych oczu stali�my si� jednymi z nich. Gdy poruszamy si� po rozpustnych i plugawych ulicach, nikt nie zadaje nam pyta�. Jeste�my niewidzialni, cienie po�r�d cieni, tacy, jakimi Zgodnie z Twoj� nauk� i Tego, kt�rego oboje kochali�my, powinni by� najprzebieglejsi bojownicy. A gdy zniszczymy jeden po drugim symbole tego spasionego spo�ecze�stwa, demonstruj�c nasz� sile. i nasz jasny projekt nowego kr�lestwa, tamci zadr��. Zobacz� nas i przypomn� sobie o Nim. Pierwszym symbolem pe�nego chwaty naszego zwyci�stwa b�dzie Jego pomnik. Na Jego podobie�stwo. Jeste�my wierni i mamy dlug� pami��. Jutro us�yszysz pierwszy odg�os bitwy. Opowiadaj o nas wszystkim zwolennikom, wszystkim wiernym. My, Kasandra. 1 Tej w�a�nie nocy jaki� �ebrak umar� niezauwa�ony pod �awk� w Parku Greenpeace. Profesor historii upad� zakrwawiony z podci�tym gard�em metr od frontowych drzwi swego mieszkania za dwana�cie kredyt�w, kt�re mia� w kieszeni. Jakiej� kobiecie ugrz�z� w gardle ostatni okrzyk, gdy pada�a pod pi�ciami kochanka. Ale niezaspokojona �mier� nadal zatacza�a ko�o swym ko�cistym palcem, a� wetkn�a go rado�nie mi�dzy oczy niejakiego J. Clarence'a Bransona, pi��dziesi�cioletniego wiceprezesa firmy �Narz�dzia i Zabawki Bransona". By� to cz�owiek sukcesu, bogaty, nie�onaty, nie byle kto i nie bez przyczyny wsp�w�a�ciciel wielkiej mi�dzyplanetarnej korporacji. Drugi syn z trzeciej generacji Branson�w, zaopatruj�cych �wiat i jego satelity w urz�dzenia i przyrz�dy s�u��ce rozrywce, �y� z gestem. I tak samo umar�. Serce J. Clarence'a przeszy�a jednym z jego przegubowych wierte� stalowooka kochanka, kt�ra, po przyszpileniu go do �ciany, zg�osi�a wydarzenie policji, po czym usiad�a, s�cz�c spokojnie czerwone wino do chwili, gdy na miejsce przybyli pierwsi funkcjonariusze. Siedz�c wygodnie w fotelu z wysokim oparciem, ustawionym naprzeciwko wirtualnego ognia, nadal s�czy�a wino, podczas gdy porucznik Eve Dallas bada�a zw�oki. - Jest z ca�� pewno�ci� martwy - rzuci�a zimno do Eve. Nazywa�a si� Lisbeth Cooke i zarabia�a na �ycie jako szef reklamy w firmie swego nie�yj�cego kochanka. Mia�a czterdzie�ci lat, by�a niew�tpliwie poci�gaj�ca i uchodzi�a za �wietnego pracownika. Wiert�o Branson 8000 jest znakomitym narz�dziem, zaprojektowanym po to, by zadowoli� zar�wno fachowc�w, jak hobbyst�w. Jest bardzo mocne i precyzyjne. - Ho, ho. - Eve przypatrywa�a si� twarzy ofiary. Wypiel�gnowanej i interesuj�cej, na kt�rej �mier� wyrze�bi�a rys przykrego zdumienia. Prz�d niebieskiego szlafroka nasi�kni�ty by� krwi�, kt�ra rozlewa�a si� po�yskliw� ka�u�� po pod�odze. - Nie ma w�tpliwo�ci, dokonano tego tutaj. Peabody, poinformuj pann� Cooke o przys�uguj�cych jej prawach. Gdy asystentka przyst�pi�a do dzia�ania, Eve nadal dokumentowa�a czas i przyczyn� �mierci. Nawet w przypadku dobrowolnego przyznania si� do winy sprawcy morderstwa nale�a�o post�powa� zgodnie z przepisami. Narz�dzie b�dzie wzi�te jako dow�d rzeczowy, cia�o zabrane i poddane sekcji, a miejsce zabezpieczone. Daj�c znak ekipie dochodzeniowej, aby przyst�pi�a do pracy, Eve przesz�a kilka krok�w po kr�lewskim czerwonym dywanie i siad�a naprzeciwko Lisbeth przy interesuj�cym ogniu kominka, kt�ry bi� obfitym ciep�em oraz �wiat�em. Nic nie m�wi�a, czekaj�c przez chwil� na reakcj� szykownej brunetki w ��tym jedwabnym kostiumie, �miesznie spryskanym �wie�� krwi�. Nie uzyska�a jednak niczego wi�cej opr�cz uprzejmie pytaj�cego spojrzenia. - A wi�c... czy zechce mi pani o tym opowiedzie�? - Oszukiwa� mnie - stwierdzi�a apatycznie Lisbeth. - Zabi�am go. Eve przyjrza�a si� jej stanowczym zielonym oczom, zobaczy�a w nich gniew, ale nie dostrzeg�a ani wstrz�su, ani �alu. - Czy pok��cili�cie si�? - Powiedzieli�my sobie par� s��w. - Lisbeth podnios�a kieliszek z winem do swych pe�nych, umalowanych warg, maj�cych ten sam intensywny winny kolor. - Wi�kszo�� z nich wysz�a ode mnie. J.C. my�la� powoli. -Wzruszy�a ramionami, wywo�uj�c szelest jedwabiu. - Akceptowa�am to, a nawet uwa�a�am, �e pod wieloma wzgl�dami jest to mi�e. Ale my zawarli�my uk�ad. Po�wi�ci�am mu trzy lata �ycia. Nachyli�a si�, jej oczy przepe�ni�y si� z�o�ci�, kryj�c� si� pod pozorami ch�odu. - Trzy lata, czas, w kt�rym mog�abym zainteresowa� si� czym� innym, zawrze� jaki� inny uk�ad, by� w innych zwi�zkach. Ale by�am wierna. On nie by�. Wci�gn�a powietrze, zn�w si� wyprostowa�a, niemal si� u�miechn�a. - Teraz on nie �yje. - Tak, to zauwa�yli�my. - Eve us�ysza�a obrzydliwe cmokni�cie oraz zgrzyt, gdy ekipa usi�owa�a usun�� z cia�a i ko�ci d�ugi stalowy brzeszczot. - Panno Cooke, czy przynios�a pani to narz�dzie z za- miarem u�ycia go jako broni? - Nie, nale�a�o do J.C. On czasem zajmowa� si� majsterkowaniem. Chyba w�a�nie to czyni� - zastanawia�a si�, rzucaj�c przelotne spojrzenie na cia�o, kt�re w balecie upiornych ruch�w odrywa�a od �ciany ekipa dzia�aj�ca na miejscu zbrodni. - Zobaczy�am je tutaj, na stole, i pomy�la�am sobie, och, �e si� znakomicie nadaje. Prawda? Wi�c podnios�am je i w��czy�am. No i u�y�am go. Nie mo�na by�o pro�ciej, pomy�la�a Eve i podnios�a si�. - Panno Cooke, ci funkcjonariusze wezm� pani� na komend�. B�d� musia�a zada� pani troch� wi�cej pyta�. Lisbeth pos�usznie dopi�a resztk� wina i odstawi�a kieliszek. - Wezm� tylko p�aszcz. Peabody kiwa�a g�ow�, widz�c, jak Lisbeth narzuca drugie, czarne futro z norek na zakrwawiony jedwab i prze�lizguje si� mi�dzy dwoma mundurami policjant�w z ca�� ostentacj� kobiety zmierzaj�cej na nast�pn�, ekscytuj�c� imprez� towarzysk�. - Rety, to przekracza wszelkie wyobra�enia. Przewierca faceta, a potem podaje nam spraw� jak na talerzu. Eve otuli�a si� sk�rzan� kurtk� i uwa�nie, u�ywaj�c rozpuszczalnika, oczy�ci�a r�ce z krwi oraz posmarowa�a je kremem. - Ekipa, kiedy sko�czy prac�, niech opiecz�tuje to miejsce. Nie udowodnimy jej morderstwa pierwszego stopnia. Takie w�a�nie by�o, ale za�o�� si�, �e w ci�gu czterdziestu o�miu godzin wniesiona zostanie pro�ba o uznanie go za zab�jstwo bez premedytacji. - Nieumy�lne zab�jstwo? - Autentycznie wstrz��ni�ta, Peabody z otwartymi ustami patrzy�a na Eve. Wchodzi�y w�a�nie do windy, aby zjecha� na d�. - Daj spok�j, Dallas. W �adnym wypadku. - Oto spos�b. - Eve spogl�da�a w ciemne, oddane oczy Peabody, przygl�da�a si� jej prostej, szczerej twarzy, ukrytej pod przyci�tymi r�wno w�osami i policyjn� czapk�. Prawie �a�owa�a, �e musi zachwia� jej niez�omn� wiar� w system. - Potwierdzenie, �e wiert�o nale�a�o do zamordowanego, b�dzie wskazaniem, �e nie ona przynios�a narz�dzie zbrodni. Wyklucza to premedytacj�. Teraz jest w niej duma i spora doza szale�stwa, ale po kilku godzinach w celi, je�li jeszcze nie przed osadzeniem w areszcie, odezwie si� w niej instynkt samozachowawczy i wezwie prawnika. Jest inteligentna, wi�c b�dzie si� m�drze broni�a. - Tak, ale mamy tu zamiar. Z�y zamiar. W�a�nie z�o�y�a zeznanie do akt. By�a to wielka ksi�ga praw. O ile Eve wierzy�a bardzo w t� ksi�g�, jednocze�nie wiedzia�a, �e jej karty cz�sto bywaj� zamazane. - I wcale nie musi si� wypiera� tego zab�jstwa, wystarczy, aby upi�kszy�a sytuacj�. K��cili si�. By�a zdruzgotana, wyprowadzona z r�wnowagi. By� mo�e grozi� jej. W chwili gniewu, a mo�e l�ku, chwyci�a za wiert�o. Eve wysz�a z windy, przesz�a przez obszerny hali z r�owymi, marmurowymi kolumnami i l�ni�cymi ornamentami z motywem drzew. - Chwilowe ograniczenie poczytalno�ci -kontynuowa�a. -Mo�liwe, �e szarpanina w obronie w�asnej, chocia� to bzdura. Ale Branson mia� oko�o metra osiemdziesi�ciu centymetr�w wzrostu przy wadze stu kilogram�w, a ona oko�o metra sze��dziesi�ciu i pi��dziesi�ciu kilogram�w. Mog�o tak by�. Nast�pnie w szoku natychmiast powiadamia policj�. Nie pr�buje ucieka� albo zaprzecza� temu, co zrobi�a. Bierze na siebie odpowiedzialno��, czym zyskuje w oczach cz�onk�w �awy przysi�g�ych, je�li w og�le dojdzie do procesu. Oskar�yciel publiczny wie o tym, wi�c b�dzie apelowa�. - To przykre. - B�dzie mia�a czas - powiedzia�a Eve, gdy wysz�y na zewn�trz i przej�� je ch��d tak dojmuj�cy, jak dojmuj�ce by�o cierpienie wzgardzonej kochanki, teraz ju� znajduj�cej si� w areszcie. - Straci prac�, zaci�gnie niemary kredyt na adwokata. Zrobi, co tylko b�dzie mog�a. Peabody rzuci�a okiem na pojazd do przewo�enia zw�ok. - Ta sprawa powinna p�j�� g�adko. - Bywa, �e cz�sto najwi�cej kant�w maj� te na poz�r g�adkie. -Otwieraj�ce drzwi swego samochodu, Eve u�miechn�a si�. - Rozchmurz si�, Peabody. Doprowadzimy spraw� do ko�ca, ona z tego nie wyjdzie. Czasem trzeba si� zadowoli� tym, co si� ma. - Nie wygl�da na to, by go kocha�a. - Jakby w odpowiedzi na uniesione brwi Eve, Peabody wzruszy�a ramionami. - To da�o si� �atwo pozna�. By�a tylko w�ciek�a, bo on r�n�� inne. - Ale ostatecznie to ona go przer�n�a. A wi�c pami�taj, wierno�� pop�aca. Natychmiast po w��czeniu silnika zapiszcza� samochodowy wideofon. - Tu Dallas. - Cze��, Dallas. Tu Ratso. Eve spojrza�a na szczurz� twarz i niebieskie, rozbiegane jak szklane kulki oczy, kt�re pojawi�y si� na ekranie. - Nigdy bym tego nie odgad�a. Wci�gn�� ze �wistem powietrze, co mog�o uchodzi� za �miech. - Taa, prawda. Taa. Wi�c s�uchaj, Dallas, mam cosik dla ciebie. A mo�e by�my si� spikn�li i ubili interes? W porz�siu? - Jad� teraz do centrali. Prowadz� spraw�. A moja zmiana sko�czy�a si� przed dziesi�cioma minutami, wi�c... - Mam cosik dla ciebie. Prima wiadomo�ci. Warte czego�. - No, zawsze tak m�wisz. Nie zabieraj mi czasu, Ratso. - To jest naprawd� niez�e. - Niebieskie oczy rusza�y si� na jego chudej twarzy jak paciorki. - Mog� by� w Brew w ci�gu dziesi�ciu minut. - Daj� ci pi��, Ratso. Na razie �wicz zwi�z�o�� wypowiedzi. Przerwa�a po��czenie i ruszy�a szybko w kierunku centrum. - Pami�tam go z akt - zauwa�y�a Peabody. - To jeden z twoich informator�w. - Tak, w�a�nie siedzia� dziewi��dziesi�t dni za drobne szwindle. Uda�o si� odrzuci� oskar�enie o nieprzyzwoite obna�anie si�. Ratso lubi spuszcza� spodnie, gdy jest wstawiony. Jest nieszkodliwy - doda�a Eye. - Na og� zarzuca mnie bzdetami, ale od czasu do czasu przychodzi z solidnymi informacjami. Brew jest po drodze, a ta Cooke mo�e jeszcze troch� poczeka�. Znajd� numer seryjny narz�dzia zbrodni. Sprawd�, czy nale�a�o do ofiary. Potem odszukaj najbli�szych krewnych. Powiadomi� ich natychmiast, gdy Cooke znajdzie si� w areszcie. Noc by�a czysta i zimna, ostry wiatr wciska� si� do miejskich w�woz�w, �cigaj�c przechodni�w a� do ich mieszka�. Uliczni kramarze trwali przy swych w�zkach, dr��c w dymie i smrodzie sma�onych na grillu sojowych hot dog�w, z nadziej� doczekania si� paru g�odnych dusz, do�� odwa�nych, by stawi� czo�o k�saj�cemu mrozem lutemu. Zima roku 2059 by�a sroga i spad�y zarobki. Eve i Peabody opu�ci�y okolic� eleganckiej Upper East Side z czystymi, niepop�kanymi chodnikami oraz umundurowanymi od�wiernymi, i jecha�y na po�udniowy zach�d, gdzie ulice by�y w�skie, ha�a�liwe, a okoliczni mieszka�cy poruszali si� szybko, z oczami wbitymi w ziemi� i d�o�mi zaci�ni�tymi na portfelach. Odrzucone na kraw�niki resztki ostatniej �nie�ycy by�y brudne od sadzy. Ma�o widoczne zamarzni�te ka�u�e nadal czyha�y na nieuwa�nych przechodni�w. Nad g�owami migota� billboard z niebieskim, po�udniowym morzem, okolonym bia�ym jak cukier piaskiem. Baraszkuj�ca w�r�d fal piersiasta blondyna mia�a na sobie niemal wy��cznie opalenizn� i zaprasza�a ca�y Nowy Jork, aby przybywa� na wysp� i si� bawi�. Eve pomy�la�a o paru dniach na wyspie Roarke'a. S�o�ce, piasek i seks, popu�ci�a wodze wyobra�ni, przeciskaj�c si� przez rozgor�czkowany wieczorny t�um. Jej m�� z rado�ci� dostarczy�by jej tych trzech rzeczy, a ona by�a prawie gotowa mu to zasugerowa�. Za tydzie� lub dwa, zadecydowa�a. Kiedy upora si� z robot� papierkow�, wype�ni zaleg�e wezwania s�dowe i znajdzie kilka brakuj�cych ogniw. Poza tym uzna�a, �e musi poczu� si� troch� pewniej, by mog�a pozostawi� prac�. Niedawno przecie� utraci�a odznak� i niemal zagubi�a si� na swej drodze, wi�c odczuwa�a wyrzuty sumienia. Gdy wszystko dopiero co wr�ci�o do normy, nie mog�a pali� si� do od�o�enia obowi�zk�w i oddania si� przyjemno�ciom. Zanim znalaz�a miejsce do parkowania na rampie drugiego poziomu ulicy w pobli�u Brew, Peabody dysponowa�a ju� informacjami, o kt�re j� prosi�a. - Zgodnie z seryjnym numerem, narz�dzie zbrodni nale�a�o do ofiary. - Zaraz we�miemy si� do sprawy morderstwa - powiedzia�a Eve, schodz�c w d� na pierwszy poziom. - Prokurator nie b�dzie traci� czasu, zajmuj�c si� udowadnianiem premedytacji. - Ale ty my�lisz, �e posz�a tam, aby go zabi�. - O, tak. - Eve przeci�a chodnik, id�c w kierunku przyt�umionych �wiate� reklamy ruchomego kufla z piwem ze sp�ywaj�c� m�tn� pian�. Brew serwowa� tanie drinki i st�ch�e orzeszki do piwa. Jego klientel� tworzyli drobni przest�pcy, urz�dnicy najni�szego szczebla z niedrogimi towarzyszkami, jak r�wnie� nieliczne dziewczyny, zajmuj�ce si� naci�ganiem facet�w, aczkolwiek tutaj naci�ga� nie mia�y kogo. Powietrze by�o zat�ch�e i przegrzane, rozmowy rozproszone i sekretne. Nieliczne spojrzenia, jakie da�o si� dostrzec w m�tnym �wietle, zatrzyma�y si� na Eve i natychmiast uciek�y. Gdyby nawet nie by�o przy niej umundurowanej Peabody, szeptano by, �e to glina. Rozpoznano by j� po tym, jak sta�a: czujne, wysokie, smuk�e cia�o, bystre br�zowe oczy, skoncentrowane i beznami�tne, rejestruj�ce twarze i istotne szczeg�y. Tylko niewtajemniczeni widzieliby w niej jedynie kobiet� z kr�tkimi, troch� nier�wno przyci�tymi kasztanowatymi w�osami, o szczup�ej twarzy z ostrymi rysami i z p�ytkim do�eczkiem na brodzie. Bywalcy Brew, w wi�kszo�ci tu obecni, potrafili wyczu� glin� na odleg�o��. Wypatrzy�a Ratsa, kt�rego wyd�u�ona, szczurza twarz by�a prawie zupe�nie ukryta w kuflu z piwem. Id�c w jego kierunku, s�ysza�a ha�as kilku odsuwaj�cych si� niepewnie krzese�ek i zobaczy�a troch� plec�w, kt�re zgarbi�y si� l�kliwie. Ka�dy ma co� na sumieniu, pomy�la�a i szczerz�c z�by, pos�a�a Ratsowi ostry u�miech. - Ta speluna nie zmienia si�, Ratso, i ty tak�e nie. Zrewan�owa� si� jej swym �wiszcz�cym �miechem, niemniej nerwowo b��dzi� wzrokiem po porz�dnym, jak spod ig�y, mundurze Peabody. - Nie trza by�o bra� obstawy, Dallas. O Jezu, my�la�em, �e�my kumple. - Moi kumple k�pi� si� regularnie. - Skin�a g�ow�, domagaj�c si� krzes�a dla Peabody, potem siad�a. - Ona jest moja - powiedzia�a zwyczajnie. - Taa, s�ysza�em, �e� wziena szczeniaka do tresury. - Spr�bowa� si� u�miechn��, demonstruj�c pogard� dla higieny jamy ustnej, ale Peabody przyj�a to ch�odnym spojrzeniem. - Ona jest w porz�dku, no nie, jest w porz�dku, bo jest twoja. Ja te� tw�j, no nie, Dallas? Prawda? - No, nie mam tu wielkiego szcz�cia. - Kelnerka zmierza�a do nich, ale wystarczy�o jedno spojrzenie Eve, by zmieni�a kierunek, zostawiaj�c ich w spokoju. - Co masz dla mnie, Ratso? - Mam dobry towar i mog� dosta� wi�cej. - Wykrzywi� sw� nieszcz�sn� twarz w grymasie, kt�ry, jak domy�la�a si� Eve, uwa�a� za oznak� przebieg�o�ci. - Gdybym mia� ciut got�wki. - Nie p�ac� z g�ry. Z tej racji, �e mog�abym nie zobaczy� twej okropnej mordy przez nast�pnych sze�� miesi�cy. Zn�w wyda� sw�j charakterystyczny �wist, siorbn�� piwo i pos�a� jej pe�ne nadziei spojrzenie male�kich, za�zawionych oczek. - Prowadz� z tob� uczciwy interes, Dallas. - Wi�c zacznij go prowadzi�. - Dobra, dobra. - Wygi�� swoje ma�e, chude cia�o nad tym, co pozosta�o w kuflu. Na czubku jego g�owy ukaza�o si� idealnie r�wne k�ko �ysiny, nagiej jak pupa niemowl�cia. By�o ono prawie roz- czulaj�ce, a z pewno�ci� atrakcyjniejsze od zwisaj�cych wok� niego t�ustych kosmyk�w szarych w�os�w. - Znasz Fixera? - Jasne. - Odchyli�a si� troch�, nie tyle, by si� rozlu�ni�, co unikn�� falowania nie�wie�ego oddechu swego informatora. - Jeszcze na chodzie? Chryste, musi mie� ze sto pi��dziesi�t lat. - No, nie jest taki stary. Dziewi��dziesi�tka, mo�e ze dwa lata wi�cej, i ca�kiem �wawy. - Ratso z zapa�em pokiwa� g�ow�, tak �e jego t�uste kosmyki zacz�y podskakiwa�. - Dba� zawsze o siebie. Jad� zdrowo, uprawia� regularnie seks zjedna dziewczyn� z Avenue B. No wiesz, m�wi�, �e seks trzyma cia�o i umys� zestrojone. - Opowiedz mi o tym - mrukn�a Peabody, zarabiaj�c �agodn� nagan� w spojrzeniu Eve. - M�wisz o nim w czasie przesz�ym. Ratso zamruga�. - H�? - Czy co� si� sta�o Fixerowi? - Taa, ale czekaj. Nie tak do przodu. - Zanurzy� chude palce w p�ytkiej miseczce smutno wygl�daj�cych orzeszk�w. Gryz� je resztk� z�b�w, patrz�c w sufit i staraj�c si� uporz�dkowa� rozbiegane my�li. - Jaki� miesi�c temu musia�em... Mia�em ekran �cienny, trzeba by�o przy nim troch� popracowa�... Brwi Eve unios�y si� pod grzywk�. - Aby przesta� by� gor�cym towarem - powiedzia�a �agodnie. Zn�w wci�gn�� powietrze i zasiorba�. - Widzisz, on niby upad�, a ja wzionem go do Fixera, aby cosik z tym zrobi�. Facet, my�l�, jest geniusz, nie? Ze wszystkim potrafi zrobi�, �eby pracowa�o jak cholernie, fabrycznie nowe. - I jest tak zdolny, �e potrafi zmieni� numery seryjne. - Taa, no dobra. - U�miech Ratsa by� niemal s�odki. - Zaczelim gada�, a Fixer, on wie, �e ja zawsze szukam okazyjnej roboty. M�wi, jak dosta� fuch�. Wielka. Prawdziwa bomba. Kazali mu robi� zapalniki czasowe i zdalne sterowanie, i ma�e pluskwy, i inne g�wno. Zrobi� ty� troch� detonator�w. - Powiedzia� ci, �e sk�ada� urz�dzenia wybuchowe? - No, niby byli�my kumplami, wi�c tak, m�wi� mi. Powiedzia�, �e oni s�yszeli, �e robi� takie rzeczy, kiedy by� w wojsku. A oni p�acili ci�k� fors�. - Kto p�aci�? - Nie wiem. On te�, niech ci si� nie wydaje, �e wiedzia�. M�wi� o dw�ch facetach, przychodzili do niego i dawali list� towaru i troch� kredyt�w. On to g�wno budowa�, wiesz? Wtedy dzwoni� pod numer, co mu dali, zostawia� wiadomo��. Niby, �e produkty s� gotowe, a te dwa facety przychodzili zn�w, brali towar i dawali reszt� pieni�dzy. - A on, co my�la�, �e po co to chcieli? Ratso uni�s� ko�ciste ramiona, potem spojrza� �a�o�nie na pusty kufel. Znaj�c zwyczaj, Eve unios�a palec i obr�ci�a go w kierunku kufla Ratsa. Rozja�ni� si� natychmiast. - Dzi�ki, Dallas. Dzi�ki. Suszy mnie, wiesz? Suszy mnie, kiedy m�wi�. - Wi�c do rzeczy, Ratso, dop�ki masz jeszcze troch� �liny w ustach. Gdy podesz�a kelnerka, aby nala� do jego kufla p�ynu o barwie moczu, rozpromieni� si�. - Dobrze, dobrze. Wi�c on m�wi�, �e sobie my�li, �e ci faceci wygl�daj�, jakby chcieli rozwali� bank albo sklep jubilerski, albo co. Pracowa� nad jakim� obwodem omijaj�cym dla nich i wykapowa�, �e zapalniki czasowe i zdalnie sterowane maj� da� wybuch tym �adunkom, kt�re dla nich sporz�dzi�. Powiedzia�, �e mo�e b�d� chcieli mie� jalAego� kurdupla, co b�dzie umia� znale�� drog� pod ulic�. No i �e mo�e wtr�ci jakie s��wko za mn�. - Od czego s� przyjaciele. - Taa, no w�a�nie. Potem, jakie dwa tygodnie p�niej, mam od niego telefon. Jest, widzisz, naprawd� nerwowy. M�wi, �e interes nie jest taki, jak my�la�. �e to cholerne g�wno. Prawdziwe g�wno. Nie widzi w tym �adnego sensu. Jeszcze nigdy nie s�ysza�em, �eby stary Fixer tak gada�. Mia� prawdziwego pietra. Powiedzia� co�, �e si� boi, aby to nie by�o drugie Arlington, i �e musi si� ukry� na chwil�. I czy mo�e zamelinowa� si� u mnie, a� wykapuje, co robi� dalej. To ja powiedzia�em jasne, no jasne, wpadnij tu. Ale on ju� nie wpad�. - Mo�e ukry� si� gdzie indziej? - Taa, ukry� si�. Pod wod�, wy�owili go z rzeki dwa dni temu. Po stronie Jersey. - O, bardzo mi przykro. - Taa. - Ratso w zadumie wpatrywa� si� w piwo. - By� w porz�dku, wiesz? S�ysza�em, �e kto� odcion mu j�zyk. - Podni�s� ma�e oczka i patrzy� ponuro na Eve. - Co to za cz�owiek, �eby zrobi� takie �wi�stwo? - To niedobra sprawa, Ratso. �li ludzie. To nie moja dzia�ka -doda�a. - Mog� rzuci� okiem na teczk� z aktami, ale niewiele mog� zrobi�. - Wyko�czyli go, bo wykapowa�, co chc� zrobi�? Prawda? - Tak, mo�na powiedzie�, �e to pasuje. - No to musisz wykapowa�, co chc� zmalowa�, prawda? Wyka-pujesz, Dallas, zatrzymasz ich i das,z im po nosie za to, co zrobili Fixerowi. Jeste� glin� od morderstw, a oni go zamordowali. - To nie takie proste. Ta sprawa nie nale�y do mnie - powt�rzy�a. -Je�li go wy�owili w New Jersey, to nawet nie jest rejon tego cholernego miasta. Ma�o prawdopodobne, aby gliny, kt�re nad tym pracuj�, uprzejmie zgodzi�y si� na w�cibianie nosa w ich �ledztwo. - Jak my�lisz, ilu gliniarzy b�dzie si� troszczy� o kogo� takiego jak Fixer? St�umi�a westchnienie. - Jest mn�stwo gliniarzy, kt�rzy b�d�. Mn�stwo takich, Ratso, co wypruj� �y�y, aby doprowadzi� do ko�ca spraw�, kt�r� si� zajmuj�. - Ty b�dziesz pracowa�a ci�ej. Powiedzia� to prosto, z niemal dzieci�c� wiar� w oczach. Sumienie Eve da�o zna� o sobie niespokojem. - A ja znajd� dla ciebie kup� materia�u. Je�li Fixer m�wi� co� do mnie, mo�ebne, �e m�wi� te� komu innemu. On nie ba� si� tak �atwo, wiesz. Przeszed� przez wojny miejskie. Ale tamtego wieczoru, kiedy do mnie dzwoni�, mia� cholernego pietra. Nie za�atwiliby go w taki spos�b, jakby chcieli obrobi� bank. - Mo�e i nie. - Ale wiedzia�a, �e byli tacy, co wypatroszyliby turyst� za zegarek i par� powietrznych but�w. - Zajrz� do tego. Nie mog� obieca� niczego wi�cej. Znajd�, co si� da, co mo�na by doda� do tej sprawy, i b�d� ze mn� w kontakcie. - Taa, dobrze. W porz�dku. - Wykrzywi� usta w u�miechu. -Dojdziesz, kto tak za�atwi� Fixera. Inne gliny, one nie wiedz� o tym g�wnie, w kt�re wpad�, nie? Wi�c to jest dobry materia�, jaki ja ci daj�. - Tak, ca�kiem dobry, Ratso. - Wsta�a, wydoby�a z kieszeni czek i po�o�y�a na stole. - Chcesz, abym znalaz�a teczk� tego topielca? - spyta�a Peabody, gdy wysz�y na zewn�trz. - Tak. Jutro, i to do�� wcze�nie. - Gdy wspi�y si� do samochodu, Eve w�o�y�a r�ce do kieszeni. - Zajmij si� te� Arlington. Zobacz, jakie budynki, ulice, ludzie, przedsi�biorstwa, i tak dalej, maj� t� nazw�. Je�li co� znajdziemy, b�dziemy mog�y to przekaza� oficerowi prowadz�cemu �ledztwo. - Ten Fixer, czy dla kogo� pracowa�? - Nie. - Eve wcisn�a si� za k�ko. - Nie znosi� glin. - Zmarszczy�a na chwil� brwi i zab�bni�a palcami. - Ratso ma m�zg wielko�ci ziarnka soi, ale co do Fixera, trafi� w sedno. Fixer nie ba� si� i by� chciwy. Zak�ad mia� otwarty przez siedem dni w tygodniu, pracowa� w nim sam. Kr��y�y plotki, �e pod kontuarem trzyma sw�j stary wojskowy miotacz ognia i n� my�liwski. Zwyk� si� che�pi�, �e mo�e pofiletowa� cz�owieka tak szybko i �atwo jak pstr�ga. - Wygl�da na niez�ego dowcipnisia. - By� twardy i zgorzknia�y, wi�c pr�dzej nasika�by policjantowi w oczy, ni� w nie spojrza�. Je�li chcia� si� wycofa� z tego interesu, to musia� by� na kraw�dzi przepa�ci. Nic innego nie zepchn�oby tego starucha z drogi. - Chyba co� s�ysz�? - Pochylaj�c g�ow�, Peabody przy�o�y�a do ucha d�o� zwini�t� w tr�bk�. - Aha, to pewnie odg�os twojego wsysania si� w spraw�. Eve odbi�a od ulicy troch� silniej, ni� to by�o konieczne. - Zamknij si�, Peabody. Straci�a kolacj�, co by�o tylko z lekka irytuj�ce. Ale fakt, �e mia�a racj� co do zachowania prokuratora i jego zgody na pro�b� Lis Cooke, doprowadza� j� do w�ciek�o�ci. Ostatecznie zarzut o morderstwo drugiego stopnia, my�la�a Eve, wchodz�c do domu, m�g�by pole�e� odrobin� d�u�ej. Teraz, po niewielu godzinach od chwili, gdy Eve zaaresztowa�a j� pod zarzutem zab�jstwa J. Clarence'a Bransona, Lisbeth wysz�a za kaucj� i bardzo mo�liwe, �e teraz siedzia�a wygodnie we w�asnym apartamencie z kieliszkiem czerwonego wina i u�miechem zadowolenia na twarzy. Summerset, lokaj Roarke'a, w�lizn�� si� do foyer, aby powita� j� zbola�ym spojrzeniem i dezaprobuj�cym prychni�ciem. - Zn�w jest pani bardzo p�no. - Tak? A ty zn�w jeste� antypatyczny. - Rzuci�a kurtk� na balustrad� schod�w. - R�nica mi�dzy nami jest taka, �e ja jutro mog� by� punktualna. Zauwa�y�, �e nie by�a blada i nie wygl�da�a na znu�on�, co by�o dwoma wczesnymi objawami przepracowania. Wola�by znosi� pot�pie�cze m�ki, ni� przyzna�, nawet przed samym sob�, �e sprawi�o mu to przyjemno��. - Roarke - powiedzia� zimnym tonem, gdy przefrun�a obok niego i zacz�a wchodzi� na schody -jest w sali magnetowidowej. - Summerset lekko uni�s� brwi. - Drugi poziom, czwarte drzwi po prawej. - Wiem, gdzie to jest - mrukn�a niezgodnie z prawd�. Ale znalaz�aby to miejsce, chocia� dom by� ogromny, z labiryntem pokoi, z mn�stwem skarb�w i niespodzianek. Ten cz�owiek niczego sobie nie odmawia, pomy�la�a. A dlaczego mia�by to robi�? Odmawiano mu wszystkiego w dzieci�stwie, a on zarobi�, w ten czy inny spos�b, na wszelkie wygody, kt�re teraz mia� do dyspozycji. Jednak w rzeczywisto�ci jeszcze po roku nie przywyk�a do tego domu, do ogromnej kamiennej budowli z jej wyst�pami, wie�ami i ziemi�, obfituj�c� w rzadkie ro�liny. Nie przywyk�a do bogactwa i s�dzi�a, �e nigdy nie przywyknie. By� to ten rodzaj finansowej pot�gi, kt�ra mog�a w�ada� zar�wno hektarami polerowanego drewna, iskrz�cego szk�a, artystycznymi przedmiotami z innych kraj�w i stuleci, jak dostarcza� prostych przyjemno�ci obcowania z mi�kkimi tkaninami, aksamitnymi poduszkami. W rzeczywisto�ci po�lubi�a Roarke'a niezale�nie od jego pieni�dzy, niezale�nie od sposobu, w jaki zarobi� znaczn� ich cz��. Mia�a wra�enie, �e zadurzy�a si� w nim w tym samym stopniu dla jego ciemnych, jak jasnych stron. Wesz�a do sali z d�ugimi, luksusowymi sofami, ogromnymi ekranami i skomplikowanym pulpitem sterowniczym. By� tam uroczy staro�wiecki barek, po�yskuj�cy wi�niowym drewnem, sto�ki obite sk�r� i wyko�czone miedzi�. Rze�biona komoda z toczonymi drzwiami mie�ci�a, przypomina�a to sobie s�abo, mn�stwo dyskietek ze starymi nagraniami, kt�re jej m�� tak bardzo lubi�. L�ni�c� pod�og� pokrywa�y chodniki o bogatych wzorach. P�on�cy ogie� - a nie komputerowo generowane z�udzenie - wype�nia� palenisko z czarnego marmuru i ogrzewa� �pi�cego przed nim, t�ustego, zwini�tego w k��bek kota. Zapach trzaskaj�cych, pal�cych si� szczap miesza� si� z upojnym, narkotycznym zapachem �wie�ych kwiat�w, strzelaj�cych z miedzianego wazonu, prawie tak wysokiego jak Eve, i z woni� �wiec jarz�cych si� z�oto nad l�ni�cym obramowaniem kominka. Na ekranie widoczne by�o w czarno-bia�ym kolorze eleganckie przyj�cie. Ale ca�� jej uwag� przyci�ga�, i w�ada� ni� niepodzielnie, m�czyzna wyci�gni�ty wygodnie na pluszowej sofie z kieliszkiem wina w r�ce. Jakkolwiek romantyczne i zmys�owe mog�y by� stare filmy na ta�mie wideo z ich nastrojowymi cieniami i tajemnicz� atmosfer�, m�czyzna, kt�ry je ogl�da�, o wiele je przewy�sza�. A w dodatku istnia� w trzech realnych wymiarach. Te� by� ubrany na czarno i bia�o, ko�nierz mi�kkiej bia�ej koszuli mia� niedbale odpi�ty. D�ugie, zas�oni�te ciemnymi spodniami nogi ko�czy�y si� bia�ymi, go�ymi stopami. Zastanowi�o j�, �e nie potrafi wyt�umaczy�, dlaczego jest to dla niej tak wyj�tkowo seksowne. Ale to jego twarz przykuwa�a zawsze jej uwag�, ta wspania�a twarz anio�a skacz�cego do piek�a ze �wiat�em grzechu w �ywych niebieskich oczach, z u�miechem wykrzywiaj�cym usta pe�ne poezji. Ta twarz obramowana by�a g�adkimi, opadaj�cymi prawie do ramion czarnymi w�osami stanowi�cymi pokus� dla kobiecych palc�w i d�oni. Teraz jego twarz uderzy�a j� tak, jak uderza�a cz�sto wtedy, gdy ujrza�a j� po raz pierwszy: na ekranie komputera w swoim biurze, w czasie �ledztwa w sprawie morderstwa. By� na skromnej li�cie podejrzanych. Rok temu, uprzytomni�a sobie. Min�� tylko rok od chwili, gdy ich losy si� skrzy�owa�y. I odmieni�y nieodwracalnie. Teraz, chocia� nie wydoby�a z siebie najcichszego d�wi�ku, chocia� nie 'podesz�a bli�ej, on odwr�ci� g�ow�. Ich oczy si� spotka�y. U�miechn�� si�. Serce w jej piersi wykona�o d�ugie, powolne wahni�cie, co nieodmiennie zdumiewa�o j� i �enowa�o. - Halo, pani porucznik. - Wyci�gn�� r�k� na przywitanie. Podesz�a do niego przez ca�y pok�j, ich palce po��czy�y si�. - Hej! Co ogl�dasz? - �Ciemne zwyci�stwo". Bette Davis. �lepnie i na koniec umiera. - No tak, to wci�ga. - Ona robi to tak odwa�nie. - Poci�gn�� j� lekko za r�k�, aby Po�o�y�a si� przy nim na sofie. Gdy si� u�o�y�a, a jej cia�o �atwo i naturalnie przylgn�o do niego, u�miechn�� si�. Wiele potrzeba by�o czasu i wzajemnego zaufania, zanim uda�o mu si� nam�wi� j� do odpoczynku w taki spos�b, zanim zaakceptowa�a jego i to, co chcia� jej dawa�. Moja policjantka, my�la�, bawi�c si� jej w�osami. Jej mroczne zau�ki i przera�aj�ca odwaga. Moja �ona z jej opanowaniem i potrzebami. Przesun�� si�lekko, zadowolony, �e umie�ci�a g�ow� na jego ramieniu. Gdy ju� posun�a si� tak daleko, Eve pomy�la�a, �e by�oby ca�kiem nie�le, gdyby zdj�a buty i poci�gn�a �yk z jego kieliszka z winem. - Dlaczego ogl�dasz ten stary film, przecie� znasz fina�? - Tylko by�, oto co si� liczy. Czy jad�a� kolacj�? Zaprzeczy�a i odda�a mu wino. - Zaraz co� sobie wezm�. Zmitr�y�am tyle czasu przez spraw�, kt�ra wydarzy�a si� tu� przed ko�cem zmiany. Kobieta przyszpili�a do �ciany pewnego m�czyzn� jego w�asnym wiert�em przegubowym. Roarke z trudem prze�kn�� wino. - Dos�ownie czy w przeno�ni? Zachichota�a lekko, z przyjemno�ci� smakuj�c wino, kt�re sobie podawali. - Dos�ownie. Bransonem 8000. - Uff! - Na mur. - Sk�d wiesz, �e to by�a kobieta? - Bo gdy przygwo�dzi�a go do �ciany, zg�osi�a to i czeka�a na nas. Byli kochankami, on robi� skoki w bok, wi�c ona przewierci�a jego zdradliwe serce d�ugim na sze��dziesi�t centymetr�w stalowym wiert�em. - Dobrze, to go nauczy. - W tonie jego g�osu wyczu�a Irlandi�, wi�c podnios�a g�ow�, aby mu si� przyjrze�. - Zaatakowa�a serce. Ja, ja bym mu przewierci�a jaja. Samo sedno, nie s�dzisz? - Kochana Eve, jeste� kobiet� bardzo prostolinijn�. - Pochyli� g�ow�, aby ustami dotkn�� jej warg, jedno mu�ni�cie, potem dwa. Usta jej zap�on�y, r�ce unios�y si�, by pochwyci� jego g�ste, czarne w�osy i przyci�gn�� go jeszcze bli�ej. Wzi�� go jeszcze g��biej. Zanim zdo�a� si� przesun��, aby odstawi� wino, ona skoczy�a i siadaj�c na nim okrakiem, str�ci�a kieliszek na pod�og�. Uni�s� brwi i gdy zr�cznymi palcami zacz�� rozpina� jej bluzk�, oczy mu zaja�nia�y. - Powiedzia�bym, �e teraz te� wiemy, jaki b�dzie fina�. - Tak. - Szczerz�c z�by, schyli�a si�, by ugry�� go w po�ladek. - Tylko by�, niebawem si� przekonamy, jak to b�dzie tym razem. 2 Zako�czywszy rozmow� z biurem prokuratora, Eve zachmurzy�a si� nad swym biurkowym wideofonem. Prokurator przychyli� si� do pro�by o drugi stopie� dla Lisbeth Cooke. Zab�jstwo drugiego stopnia, my�la�a z obrzydzeniem, dla kobiety, kt�ra na trze�wo, z zimn� krwi� przerwa�a �ycie kogo�, kto nie potrafi� zapanowa� nad swoim fiutem. W najlepszym razie odsiedzi rok w zak�adzie o najl�ejszym rygorze, gdzie b�dzie malowa�a paznokcie i poprawia�a sw�j pieprzony tenisowy serwis. Bardzo prawdopodobne, �e za jak�� okr�g�� sumk� podpisze kontrakt na dysk i wideo opisuj�ce jej historie, nast�pnie zrezygnuje z pracy i przeprowadzi si� na Martynik�. Eve pami�ta�a, �e powiedzia�a Peabody, aby cieszy�a si� tym, co mo�na zyska�, ale sama nie spodziewa�a si�, �e b�dzie to tak niewiele. By�a pewna, �e ka�e prokuratorowi, a powie to temu pozbawionemu kr�gos�upa kurduplowi w kr�tkich, zwi�z�ych s�owach, aby poinformowa� najbli�szego krewnego, �e sprawiedliwo�� jest zbyt przeci��ona, aby si� przejmowa� t� spraw�, i �eby wyja�ni�, sk�d ten cholerny po�piech, bez czekania na jej raport. Zaciskaj�c z�by w przewidywaniu jego kaprys�w, zab�bni�a pi�ci� w komputer i za��da�a protoko�u z sekcji Bransona. Okaza�o si�, �e by� zdrowym, pi��dziesi�ciojednoletnim m�czyzn�. Nie mia� najmniejszych uszkodze� cia�a, pr�cz przykrej dziury zrobionej przez obracaj�ce si� ostrze wiert�a. Ani �ladu narkotyk�w czy alkoholu, zanotowa�a. Nic, co by wa�o na niedawn� aktywno�� seksualn�. Zawarto�� �o��dka o zwyk�ym posi�ku, z�o�onym z pasty marchwiowej z groszkiem w lekkim kremowym sosie, z bia�ego kruchego chleba i herbaty zio�owej, wszystko spo�yte nieca�� godzin� przed �mierci�. Bardzo pospolity posi�ek jak na tak wyrafinowanego podrywacza. Ale kto powiedzia�, zada�a sobie pytanie, �e by� podrywaczem, pr�cz kobiety, kt�ra go zabi�a? W tym cholernym po�piechu, aby zamkn�� spraw�, nie dali jej nawet czasu na zweryfikowanie motywu zab�jstwa drugiego stopnia. Wyobrazi�a sobie, �e gdy to si� dostanie do medi�w, a niew�tpliwie dostanie si�, wielu zawiedzionych partner�w seksualnych zacznie zerka� na sk�adzik z narz�dziami. Kochanek ci� zdenerwowa�, pomy�la�a. Dobrze, zobaczymy, jak mu b�dzie smakowa� Branson 8000 - ulubione narz�dzie fachowc�w i powa�nych hobbyst�w. Och, tak, my�la�a, Lisbeth Cooke mog�aby zorganizowa� krzykliw� kampani� reklamow� w�a�nie pod tym k�tem. Sprzeda� skoczy�aby niebotycznie. Ludzkie zwi�zki stanowi� dla spo�ecze�stwa najbardziej zaskakuj�c� i brutaln� form� rozrywki. Z dogrywki pi�karskiej wi�kszo�� potrafi zrobi� rodzaj towarzyskich porachunk�w. A jednak samotne dusze wci�� tych zwi�zk�w szukaj�, wci�� do nich lgn�, trapi� si� nimi i walcz� o nie oraz op�akuj� ich utrat�. Nic dziwnego, �e �wiat jest pe�en czubk�w. Zauwa�y�a b�ysk obr�czki �lubnej i drgn�a. To co innego, zapewni�a siebie. Przecie� ona niczego nie szuka�a. Samo j� to znalaz�o i powali�o jak sprawny chwyt poni�ej kolan. A je�li Roarke zadecy- dowa�by kiedy�, �e chce odej��, prawdopodobnie pozwoli�aby mu na to. Ci�g�e odrzucanie cia�a. Ca�kowicie zdegustowana, odwr�ci�a si� do komputera i zacz�a wystukiwa� raport �ledczy, kt�rym urz�d prokuratorski najwyra�niej nie zamierza� si� przejmowa�. Unios�a wzrok, gdy w drzwi wsadzi� g�ow� detektyw Jan McNab. D�ugie, z�ote w�osy mia� dzisiaj zawi�zane w kucyk, a ucho by�o przyozdobione tylko jednym opalizuj�cym k�kiem. Najwyra�niej po to, aby zr�wnowa�y� ten konserwatywny styl, za�o�y� gruby sweter w krzycz�ce zielenie i b��kity, kt�ry zwisa� mu do bioder, wt�oczonych w czarne, rurowate spodnie. Ca�o�ci obrazu dope�nia�y l�ni�ce niebieskie buty. U�miecha� si� do niej �mia�ymi oczami, osadzonymi w �adnej twarzy. - Hej, Dallas, sko�czy�em sprawdzanie kontakt�w i osobistego notatnika twojej ofiary. Materia�y z jego biura dopiero nadesz�y, ale wydaje mi si�, �e chcia�aby� zobaczy�, co znalaz�em do tej pory. - Wi�c dlaczego nie mam twojego raportu w komputerze na moim biurku? - spyta�a sucho. - Pomy�la�em, �e przynios� go osobi�cie. U�miechaj�c si� przyja�nie, rzuci� dyskietk� na biurko, sam siadaj�c na jego rogu. - McNab, to Peabody zbiera dla mnie informacje. - Tak. - Wzruszy� ramionami. - Wi�c jest na swym stanowisku? - Nie interesujesz jej, przyjacielu. Przyjmij ode mnie to stwierdzenie. Odwr�ci� g�ow� i zacz�� krytycznie przygl�da� si� w�asnym paznokciom. - Kto powiedzia�, �e ja si� ni� interesuj�? Ona nadal chodzi z Monroe, prawda? - Nie rozmawiamy o tym. Ich oczy spotka�y si� na chwil�, podzielaj�c niejasn� dezaprobat�, kt�rej �adne z nich nie chcia�o okaza�, dla zainteresowania Peabody g�adkim i mo�e nawet atrakcyjnym, dyplomowanym koleg�. - Pytam ze zwyk�ej ciekawo�ci. - Wi�c zapytaj j� o to sam. I z�� mi meldunek - doda�a cicho. - Zrobi� to. - Zn�w si� u�miechn��. - To da jej okazj� do warkni�cia na mnie. Ma wspania�e z�by. Wsta�, zrobi� rund� po ciasnym gabinecie Eve. Oboje byliby zaskoczeni, gdyby si� dowiedzieli, �e w tej chwili ich my�li na temat zwi�zk�w mi�dzyludzkich biegn� po r�wnoleg�ych torach. Gor�ca randka McNaba z konsultantk� lot�w pozaplanetarnych wystyg�a i zupe�nie si� zepsu�a ostatniego wieczoru. Teraz my�la�, �e dziewczyna go znudzi�a, co wydawa�oby si� wprost niemo�liwe, gdy si� patrzy�o na jej niew�tpliwie wspania�e piersi, przykryte czym� srebrnym i przejrzystym. Nie m�g� wzbudzi� w sobie prawdziwego zapa�u, bo jego my�li stale zbacza�y i zatrzymywa�y si� przy pewnej zadziornej policjantce w wyprasowanym mundurze. Co ona, u diab�a, pod tym nosi, zastanawia� si� teraz, tak samo jak zastanawia� si� nieopatrznie poprzedniej nocy. Te rozwa�ania spowodowa�y, �e wcze�nie zako�czy� wiecz�r, tak tym irytuj�c konsultantk� lot�w, �e gdy oprzytomnia�, nie mia� ju� �adnej szansy na nast�pne podej�cie do jej pi�knych piersi. Stwierdzi�, �e sp�dza zbyt wiele wieczor�w samotnie w domu, wpatruj�c si� w ekran. To mu co� przypomnia�o. - Ostatniej nocy z�apa�em teledysk z Mavis. Wstrz�saj�ca. - Tak, ca�kiem niez�a. - Eve pomy�la�a o swej przyjaci�ce, odbywaj�cej teraz swe pierwsze tournee i promuj�cej w�asny kr��ek pod patronatem rozrywkowej ga��zi firmy Roarke'a. Teraz Mavis dawa�a z siebie wszystko, �piewaj�c w Atlancie. Mavis Freestone, pomy�la�a z czu�o�ci� Eve, przeby�a dalek� drog� od wypluwania p�uc dla �pun�w i pijak�w w spelunkach w rodzaju �Niebieskiej Wiewi�rki". - Teledysk zaczyna i�� w g�r�. Roarke s�dzi, �e w przysz�ym tygodniu znajdzie si� w pierwszej dwudziestce. McNab zad�wi�cza� �etonami kredytowymi w kieszeni. - Znali�my si� kiedy�. Udaje, pomy�la�a Eve, ale pozwoli�a mu na to. - My�l�, �e Roarke planuje przyj�cie lub co� podobnego, aby uczci� jej powr�t. - Tak? Super. - Nagle o�ywi� si�, s�ysz�c nieomylny d�wi�k policyjnych but�w stukaj�cych o wytarte linoleum. Gdy Peabody przekroczy�a pr�g, McNab mia� r�ce w kieszeni, a na twarzy wyraz zupe�nego braku zainteresowania. - Przysz�a informacja z posterunku... - przerwa�a, nachmurzywszy si�. - Czego chcesz, McNab? - Wielokrotnego orgazmu, jaki wy, dziewcz�ta, mo�ecie mie� na zawo�anie. Peabody opanowa�a rodz�cy si� �miech. - Pani porucznik nie ma czasu dla twoich �a�osnych �art�w. - W rzeczy samej ten jeden dosy� si� porucznik spodoba� -powiedzia�a Eve, przewracaj�c oczami, gdy Peabody rzuci�a na ni� w�ciek�e spojrzenie. - Zaczynaj, McNab, koniec zabawy. - Pomy�la�em - wr�ci� do swej relacji - �e zainteresuje ci� fakt, i� przegl�daj�c kontakty i magazyny pami�ci, nie znajduje si� niczego, co by wychodzi�o od denata lub do niego przychodzi�o, co by�oby transmisj� do jakiej� innej kobiety, nie do zab�jczyni, albo te� transmisj� nie do os�b z jego personelu. Nie ma zapisanych w elektronicznym notesie innych spotka� - m�wi� g�adko, u�miechaj�c si� rado�nie do Peabody - ni� te, w kt�re by�a zaanga�owana Lisbeth a kt�r� cz�sto nazywa Lissy, moje kochanie. - �adnych zapis�w dotycz�cych innych kobiet? - Eve zacisn�a - A jaki� facet? - Nic, �adnych szczeg��w tego rodzaju i �adnych podejrze� o biseksualizm. - Ciekawe. Przejrzyj zapisy biurowe, McNab. Zastanawiam si�, ig�y Lissy, moje kochanie, sk�ama�a, podaj�c motyw, a je�li tak, to dlaczego go zabi�a. - Pracuj� nad tym. - Wychodz�c, zatrzyma� si� na wystarczaj�co d�ug� chwil�, aby wys�a� w kierunku Peabody d�ugi, przesadny ca�us. - Ba�wan. - Mo�e ci� irytuje, Peabody... - Tu nie ma �adnego mo�e. - Ale by� do�� bystry, by spostrzec, �e jego meldunek mo�e zmieni� kierunek �ledztwa w tej sprawie. Na my�l, �e McNab wpycha nos w jej spraw�, Peabody naje�y�a si�: - Ale sprawa Cooke jest zamkni�ta. Winny przyzna� si�, zosta� oskar�ony i uwi�ziony. - Dosta�a zab�jstwo drugiego stopnia. Je�li nie by�a to zbrodnia pope�niona w afekcie, mo�e dojdziemy do czego� wi�cej. Warto by�oby si� dowiedzie�, czy Branson mia� kogo� na boku, czy te� ona wymy�li�a to, aby ukry� inny motyw. Wpadniemy do jego biura p�niej, aby popyta�. Tymczasem... -Zginaj�c palce, wyci�gn�a r�k� po dyskietk�, kt�r� trzyma�a Peabody. - Raport detektywa Sally'ego - zacz�a Peabody, wr�czaj�c Eve dyskietk�. - Nie by�o problem�w ze wsp�prac�. Zasadniczo dlatego, �e niczego nie zdoby�. Cia�o znajdowa�o si� w rzece co najmniej przez trzydzie�ci sze�� godzin, zanim je znaleziono. Nie znalaz� �wiadk�w. Ofiara nie mia�a pieni�dzy ani weksli, ale mia�a kart� identyfikacyjn� i karty kredytowe. R�wnie� zegarek - Cartier, stary, ale dobry - wi�c Sally wykluczy� zwyk�y napad, zw�aszcza �e badanie sekcyjne ujawni�o brak j�zyka. - To jest trop - mrukn�a Eve i w�o�y�a dyskietk� do swego komputera. Protok� sekcyjny stwierdza, �e j�zyk zosta� odci�ty przed �mierci�, W pomoc� z�batego ostrza. Jednak skaleczenie i posiniaczenie z ty�u i' jak r�wnie� brak �lad�w obrony wskazuj�, �e ofiara zosta�a prawdopodobnie og�uszona tu� przed zabiegiem okaleczaj�cym, a nast�pnie wrzucona do rzeki. Przedtem zwi�zano jej r�ce i stopy. Przyczyn� zgonu bylo utoni�cie. Eve zab�bni�a palcami. - Czy jest jaki� pow�d, dla kt�rego powinnam zaj�� si� tym raportem? - spyta�a, uzyskuj�c w odpowiedzi u�miech Peabody. - Detektyw Sally by� rozmowny. Nie wydaje mi si�, by chcia� walczy� o ten przypadek. Poniewa� ofiara by�a mieszka�cem Nowego Jorku, powiedzia�, �e mo�na rzuci� monet� o to, czy by� zabity tutaj, czy po drugiej stronie rzeki. - Nie bior� tego przypadku, przygl�dam mu si� po prostu. Sprawdzi�a� Arlington? - Wszystko jest na drugiej stronie dyskietki. - �wietnie. Przejrz� to, a nast�pnie udamy si� do biura Bransona. Eve zmru�y�a oczy, bo w drzwiach, wahaj�c si�, stan�� wysoki, ko�cisty m�czyzna w znoszonych d�insach i staromodnej we�nianej koszuli z kapturem. Oceni�a go na nieco ponad dwadzie�cia lat. W szarych, marzycielskich oczach mia� wyraz tak jawnej niewinno�ci, �e niemal widzia�a, jak uliczni z�odzieje ustawiaj� si� w kolejce, aby mu oczy�ci� kieszenie. Mia� szczup�� twarz z wydatnymi ko��mi policzkowymi, kt�ra przywiod�a jej na my�l m�czennik�w lub uczonych, a jego zebrane w g�adki ogon kasztanowe w�osy poprzetykane by�y wyblak�ymi od s�o�ca pasemkami. U�miecha� si� wolno, nie�mia�o. - Szuka pan kogo�? - zacz�a Eve. S�ysz�c to pytanie, Peabody odwr�ci�a si�, otworzy�a usta i wyda�a z siebie co�, co mo�na by�o nazwa� jedynie piskiem. - Hej, Dee. - G�os mia� chropawy, jakby rzadko go u�ywa�. - Zeke! Ojej, Zeke! - Zrobi�a wielki skok i wyl�dowa�a w d�ugich, zapraszaj�co wyci�gni�tych ramionach. Widok Peabody w nieskazitelnie wyprasowanym mundurze, w regulaminowych, fikaj�cych w powietrzu butach, chichocz�cej, bo tylko tak mo�na by�o okre�li� te d�wi�ki, obsypuj�cej radosnymi poca�unkami d�ug� twarz trzymaj�cego j� m�czyzny, widok ten spowodowa�, �e Eve powoli zacz�a si� podnosi�. - Co tu robisz? - dopytywa�a si� Peabody. - Kiedy przyjecha�e�? Och, jak dobrze ci� zobaczy�. Jak d�ugo mo�esz zosta�? - Dee - powiedzia� tylko i uni�s� j� troch� wy�ej, aby przycisn�� usta do jej policzka. - Przepraszam. - Dobrze wiedz�c, jak szybko potrafi� w wydziale mle� j�zykami, Eve zrobi�a krok do przodu. - Inspektorze Peabody, radz�, aby ta ma�a uroczysto�� powitalna odby�a si� po godzinach pracy. - Och, przepraszam. Postaw mnie, Zeke. - Jednak nadal zaborczo odcza�a go ramieniem, nawet wtedy, gdy jej stopy dotkn�y ju� pod�ogi. - Pani porucznik, to jest Zeke. - Tyle ju� zd��y�am poj��. - M�j brat. - Ach tak? - Eve rzuci�a jeszcze raz okiem, szukaj�c rodzinnego podobie�stwa. Nie znalaz�a �adnego - ani typ budowy, ani karnacja, ani kszta�ty. - Mi�o mi pana pozna�. - Nie chcia�em przeszkadza�. - Zeke zaczerwieni� si� lekko i wyci�gn�� sw� wielk� d�o�. - Dee opowiada�a o pani wiele dobrego, pani porucznik. - Mi�o mi s�ysze�. - D�o� Eve znikn�a w d�oni o konsystencji granitu, ale delikatnej jak jedwab. - Wi�c kt�ry jest pan z kolei? - Zeke to niemowl�. - Peabody powiedzia�a to z takim zachwytem, �e Eve zmuszona by�a si� u�miechn��. - �adne niemowl�. Ile pan ma wzrostu, metr osiemdziesi�t dziewi��? - I jeszcze centymetr- odpowiedzia� z nie�mia�ym u�miechem. - Ma to po ojcu. Obaj s� wysocy i szczupli. - Peabody mocno u�cisn�a brata. - Zeke jest stolarzem artyst�. Robi cudowne meble i szafki. - Daj spok�j, Dee. - Jego lekko zar�owiona twarz pokry�a si� rumie�cem. - Jestem zwyk�ym cie�l�. Umiem si� pos�ugiwa� narz�dziami, to wszystko. - Spotkali�my si� z tym w ostatnim czasie - mrukn�a Eve. - Dlaczego mi nie powiedzia�e�, �e wybierasz si� do Nowego Jorku? - zapyta�a z wyrzutem Peabody. - Chcia�em ci� zaskoczy�. No i jeszcze jakie� dwa dni temu nie wiedzia�em na pewno, czy przyjad�. Pog�aska� j� po w�osach w spos�b, kt�ry zn�w kaza� Eve pomy�le� o zwi�zkach mi�dzyludzkich. W niekt�rych nie chodzi�o bynajmniej o seks, w�adz� czy dominacj�. Chodzi�o po prostu o mi�o��. - Dosta�em zlecenie na zrobienie szafek od ludzi, kt�rzy zobaczyli prace w Arizonie. - �wietnie. Ile ci to czasu zajmie? - Nie wiem, b�d� wiedzia�, gdy je zrobi�. - Dobrze, a wi�c zamieszkasz u mnie. Dam ci klucz i powiem, jak si� tam dosta�. Pojedziesz metrem. - Zagryz�a wargi. - Nie wa��saj si�, Zeke. Tu nie jest jak w domu. Masz pieni�dze i kart� identyfikacyjn� w tylnej kieszeni, a wi�c... - Peabody - Eve, aby zwr�ci� na siebie uwag�, unios�a palec. -We� zwolnienie z reszty dnia na za�atwienie spraw osobistych, zainstalujesz brata. - Nie chcia�bym sprawia� k�opotu - zacz�� Zeke. - B�dziesz �r�d�em jeszcze wi�kszego k�opotu, gdy ona b�dzie si� przez ca�y czas martwi�, czy przypadkiem, zanim dosta�e� si� do jej mieszkania, nie zosta�e� ze sze�� razy napadni�ty. - Eve z�agodzi�a swoje s�owa u�miechem, chocia� uzna�a, �e facet ma na twarzy wyra�nie wypisane F jak frajer. - Tak czy owak, nie ma tu teraz wiele do roboty. - Ale sprawa Cooke. - My�l�, �e poradz� sobie sama - powiedzia�a �agodnie Eve. -Je�li co� wyskoczy, �ci�gn� ci�. Id� pokaza� Zeke'owi cuda Nowego Jorku. - Mi�o by�o pozna� pani�, pani porucznik. - Mnie r�wnie�. - Patrzy�a, jak odchodz�: Zeke pochylaj�cy si� lekko w stron� p�on�cej siostrzanym afektem Peabody. Rodziny wci�� zbija�y j� z tropu. Ale przyjemnie by�o zobaczy�, �e czasami to gra�o. Wszyscy kochali J. C. - Chris Tipple, asystent dyrektora w firmie Branson�w, by� m�czyzn� oko�o trzydziestoletnim z w�osami niemal tego samego koloru co obrzmia�e obw�dki jego oczu. Szlocha� bez za�enowania, a �zy sp�ywa�y ciurkiem po puco�owatej, mi�ej twarzy. -Wszyscy. Co mog�o by� problemem, pomy�la�a Eve, zn�w czekaj�c, a� Chris wytrze policzki zmi�t� chusteczk�. - Przykro mi z powodu odniesionej przez pana straty. - Wprost nie spos�b uwierzy�, �e ju� nigdy nie wejdzie tymi drzwiami. - Wstrzymuj�c oddech, wpatrzy� si� w zamkni�te drzwi wielkiego, jasnego biura. - Nigdy. Wszyscy s� wstrz��ni�ci. Kiedy B.D. og�osi� to dzisiaj rano, nikt nie potrafi� wydoby� g�osu. Przycisn�� chusteczk� do ust, jak gdyby zn�w zawi�d� go g�os. B. Donald Branson, brat i wsp�lnik ofiary, czeka�, a� Chris sko�czy. - Chcesz troch� wody, Chris? �rodek uspokajaj�cy? - Wzi��em co� na uspokojenie. Nie wydaje si�, aby pomog�o. Byli�my z sob� bardzo blisko. - Wycieraj�c zap�akane oczy, Chris nie zauwa�y� b�ysku zainteresowania w spojrzeniu Eve. - By� pan z nim zwi�zany osobi�cie? - O, tak. Przez prawie osiem lat. By� znacznie wi�cej ni� pracodawc�. By�... by� dla mnie jak ojciec. Przepraszam. Wyra�nie przej�ty, ukry� twarz w d�oniach. - Przepraszam, J.C. wola�by, abym si� tak nie rozkleja�. To nie pomaga. Ale nie mog�. Nie s�dz�, aby ktokolwiek z nas potrafi� sobie z tym poradzi�. Zawieszamy nasz� dzia�alno�� na tydzie�. Ca�� dzia�alno��. Biur, fabryk, wszystkiego. Uroczysto�ci pogrzebowe... -M�wi� wolno, zmagaj�c si� z sob�. - Uroczysto�ci pogrzebowe zaplanowane s� na jutro. - Szybko. - J.C. na pewno nie chcia�by tego przeci�ga�. Jak mog�a to zrobi�? - �ciska� wilgotn� szmatk� w r�ce, spogl�daj�c na Eve niewidz�cym wzrokiem. - Jak mog�a to zrobi�, pani porucznik? J.C. uwielbia� j�. - Zna pan Lisbeth Cooke? - Oczywi�cie. Wsta� i zacz�� chodzi�, co Eve przyj�a z wdzi�czno�ci�. Trudno by�o patrze� na cierpienie doros�ego cz�owieka, siedz�cego na r�owym krze�le o kszta�cie s�onia. Sama siedzia�a na purpurowym kangurze. Jedno spojrzenie na gabinet zmar�ego J. Clarence'a Bransona dowodzi�o z ca�� oczywisto�ci�, �e wprost nieumiarkowanie lubi� si� zajmowa� w�asnymi zabawkami. P�ki na jednej ze �cian by�y nimi za�adow