11138
Szczegóły |
Tytuł |
11138 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11138 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11138 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11138 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J.D. ROBB � A� PO GR�B
Dla bog�w jeste�my niczym muchy dla swawolnych ch�opc�w,
zabijaj� nas dla zabawy
Szekspir
Polityka, w pospolitym rozumieniu tego s�owa, jest rzecz� nieczyst�
Jonathan Swift
Prolog
Drogi Towarzyszu.
My, Kasandra.
Zacz�o si�.
Wszystko, nad czym pracowali�my, do czego przygotowywali�my si�, �wicz�c, czemu po�wi�cili�my
�ycie, jest gotowe do akcji. Po jak�e dlugim brzasku nareszcie nadchodzi �wit. Osi�gniemy postawiony
ponad trzydzie�ci lat temu cel. Spe�nimy obietnic�. Pom�cimy krew m�czennika.
Wiemy, �e si� o nas troszczysz- Wiemy, �e jeste� rozwa�ny. To cechy m�drego przyw�dcy. Uwierz, �e
wzi�li�my do serca Twoje rady i ostrze�enia. Moratorium w tej sprawiedliwej i okrutnej wojnie nie
przerwiemy bitw�, kt�ra mog�aby si� sko�czy� pora�k�. Jeste�my doskonale wyposa�eni, nasza
sprawa ma wielkie poparcie finansowe, rozwa�yli�my wszelkie ewentualno�ci i posuni�cia.
Wysy�amy Ci, Drogi Przyjacielu i Towarzyszu, t� transmisj�, rado�nie przygotowuj�c si� do
kontynuowania naszej misji. Cieszymy si�, przelana ju� zosta�a bowiem pierwsza krew. Okoliczno�ci
postawi�y na naszej drodze godnego, jak si� o tym przekonasz, przeciwnika. Do��czyli�my do tego
przekazu dossier porucznik Eve Dallas z tak zwanej Policji Miasta Nowy Jork, Wydzia�u Zab�jstw,
aby� m�g� pozna� j� lepiej.
Pokonanie takiego przeciwnika sprawi, �e nasze zwyci�stwo b�dzie jeszcze s�odsze. Ponadto jest ona
jednym z symboli zepsutego i represyjnego ustroju, kt�ry zamierzamy zniszczy�.
Na to miejsce skierowa�a nas Twoja m�dra rada. �yjemy w�r�d �a�osnych pacho�k�w stoj�cego na
glinianych nogach ustroju, nosimy nasze u�miechni�te maski, ale gardzimy ich miastem i ca�ym
systemem ucisku i rozk�adu. Dla ich �lepych oczu stali�my si� jednymi z nich.
Gdy poruszamy si� po rozpustnych i plugawych ulicach, nikt nie zadaje nam pyta�. Jeste�my
niewidzialni, cienie po�r�d cieni, tacy, jakimi Zgodnie z Twoj� nauk� i Tego, kt�rego oboje
kochali�my, powinni by� najprzebieglejsi bojownicy.
A gdy zniszczymy jeden po drugim symbole tego spasionego spo�ecze�stwa, demonstruj�c nasz� sile. i
nasz jasny projekt nowego kr�lestwa, tamci zadr��. Zobacz� nas i przypomn� sobie o Nim. Pierwszym
symbolem pe�nego chwaty naszego zwyci�stwa b�dzie Jego pomnik. Na Jego podobie�stwo.
Jeste�my wierni i mamy dlug� pami��.
Jutro us�yszysz pierwszy odg�os bitwy.
Opowiadaj o nas wszystkim zwolennikom, wszystkim wiernym.
My, Kasandra.
1
Tej w�a�nie nocy jaki� �ebrak umar� niezauwa�ony pod �awk� w Parku Greenpeace. Profesor historii
upad� zakrwawiony z podci�tym gard�em metr od frontowych drzwi swego mieszkania za dwana�cie
kredyt�w, kt�re mia� w kieszeni. Jakiej� kobiecie ugrz�z� w gardle ostatni okrzyk, gdy pada�a pod
pi�ciami kochanka.
Ale niezaspokojona �mier� nadal zatacza�a ko�o swym ko�cistym palcem, a� wetkn�a go rado�nie
mi�dzy oczy niejakiego J. Clarence'a Bransona, pi��dziesi�cioletniego wiceprezesa firmy �Narz�dzia i
Zabawki Bransona".
By� to cz�owiek sukcesu, bogaty, nie�onaty, nie byle kto i nie bez przyczyny wsp�w�a�ciciel wielkiej
mi�dzyplanetarnej korporacji. Drugi syn z trzeciej generacji Branson�w, zaopatruj�cych �wiat i jego
satelity w urz�dzenia i przyrz�dy s�u��ce rozrywce, �y� z gestem.
I tak samo umar�.
Serce J. Clarence'a przeszy�a jednym z jego przegubowych wierte� stalowooka kochanka, kt�ra, po
przyszpileniu go do �ciany, zg�osi�a wydarzenie policji, po czym usiad�a, s�cz�c spokojnie czerwone
wino do chwili, gdy na miejsce przybyli pierwsi funkcjonariusze.
Siedz�c wygodnie w fotelu z wysokim oparciem, ustawionym naprzeciwko wirtualnego ognia, nadal
s�czy�a wino, podczas gdy porucznik Eve Dallas bada�a zw�oki.
- Jest z ca�� pewno�ci� martwy - rzuci�a zimno do Eve. Nazywa�a si� Lisbeth Cooke i zarabia�a na
�ycie jako szef reklamy w firmie swego nie�yj�cego kochanka. Mia�a czterdzie�ci lat, by�a
niew�tpliwie poci�gaj�ca i uchodzi�a za �wietnego pracownika. Wiert�o Branson 8000 jest
znakomitym narz�dziem, zaprojektowanym po to, by zadowoli� zar�wno fachowc�w, jak hobbyst�w.
Jest bardzo mocne i precyzyjne.
- Ho, ho. - Eve przypatrywa�a si� twarzy ofiary. Wypiel�gnowanej i interesuj�cej, na kt�rej �mier�
wyrze�bi�a rys przykrego zdumienia. Prz�d niebieskiego szlafroka nasi�kni�ty by� krwi�, kt�ra
rozlewa�a si� po�yskliw� ka�u�� po pod�odze. - Nie ma w�tpliwo�ci, dokonano tego tutaj. Peabody,
poinformuj pann� Cooke o przys�uguj�cych jej prawach.
Gdy asystentka przyst�pi�a do dzia�ania, Eve nadal dokumentowa�a czas i przyczyn� �mierci. Nawet w
przypadku dobrowolnego przyznania si� do winy sprawcy morderstwa nale�a�o post�powa� zgodnie z
przepisami. Narz�dzie b�dzie wzi�te jako dow�d rzeczowy, cia�o zabrane i poddane sekcji, a miejsce
zabezpieczone.
Daj�c znak ekipie dochodzeniowej, aby przyst�pi�a do pracy, Eve przesz�a kilka krok�w po
kr�lewskim czerwonym dywanie i siad�a naprzeciwko Lisbeth przy interesuj�cym ogniu kominka,
kt�ry bi� obfitym ciep�em oraz �wiat�em. Nic nie m�wi�a, czekaj�c przez chwil� na reakcj� szykownej
brunetki w ��tym jedwabnym kostiumie, �miesznie spryskanym �wie�� krwi�.
Nie uzyska�a jednak niczego wi�cej opr�cz uprzejmie pytaj�cego spojrzenia.
- A wi�c... czy zechce mi pani o tym opowiedzie�?
- Oszukiwa� mnie - stwierdzi�a apatycznie Lisbeth. - Zabi�am go. Eve przyjrza�a si� jej stanowczym
zielonym oczom, zobaczy�a w nich
gniew, ale nie dostrzeg�a ani wstrz�su, ani �alu.
- Czy pok��cili�cie si�?
- Powiedzieli�my sobie par� s��w. - Lisbeth podnios�a kieliszek z winem do swych pe�nych,
umalowanych warg, maj�cych ten sam intensywny winny kolor. - Wi�kszo�� z nich wysz�a ode mnie.
J.C. my�la� powoli. -Wzruszy�a ramionami, wywo�uj�c szelest jedwabiu. - Akceptowa�am to, a nawet
uwa�a�am, �e pod wieloma wzgl�dami jest to mi�e. Ale my zawarli�my uk�ad. Po�wi�ci�am mu trzy
lata �ycia.
Nachyli�a si�, jej oczy przepe�ni�y si� z�o�ci�, kryj�c� si� pod pozorami ch�odu.
- Trzy lata, czas, w kt�rym mog�abym zainteresowa� si� czym� innym, zawrze� jaki� inny uk�ad, by�
w innych zwi�zkach. Ale by�am wierna. On nie by�.
Wci�gn�a powietrze, zn�w si� wyprostowa�a, niemal si� u�miechn�a.
- Teraz on nie �yje.
- Tak, to zauwa�yli�my. - Eve us�ysza�a obrzydliwe cmokni�cie oraz zgrzyt, gdy ekipa usi�owa�a
usun�� z cia�a i ko�ci d�ugi stalowy brzeszczot. - Panno Cooke, czy przynios�a pani to narz�dzie z za-
miarem u�ycia go jako broni?
- Nie, nale�a�o do J.C. On czasem zajmowa� si� majsterkowaniem. Chyba w�a�nie to czyni� -
zastanawia�a si�, rzucaj�c przelotne spojrzenie na cia�o, kt�re w balecie upiornych ruch�w odrywa�a
od �ciany ekipa dzia�aj�ca na miejscu zbrodni. - Zobaczy�am je tutaj, na stole, i pomy�la�am sobie,
och, �e si� znakomicie nadaje. Prawda? Wi�c podnios�am je i w��czy�am. No i u�y�am go.
Nie mo�na by�o pro�ciej, pomy�la�a Eve i podnios�a si�.
- Panno Cooke, ci funkcjonariusze wezm� pani� na komend�. B�d� musia�a zada� pani troch� wi�cej
pyta�.
Lisbeth pos�usznie dopi�a resztk� wina i odstawi�a kieliszek.
- Wezm� tylko p�aszcz.
Peabody kiwa�a g�ow�, widz�c, jak Lisbeth narzuca drugie, czarne futro z norek na zakrwawiony
jedwab i prze�lizguje si� mi�dzy dwoma mundurami policjant�w z ca�� ostentacj� kobiety
zmierzaj�cej na nast�pn�, ekscytuj�c� imprez� towarzysk�.
- Rety, to przekracza wszelkie wyobra�enia. Przewierca faceta, a potem podaje nam spraw� jak na
talerzu.
Eve otuli�a si� sk�rzan� kurtk� i uwa�nie, u�ywaj�c rozpuszczalnika, oczy�ci�a r�ce z krwi oraz
posmarowa�a je kremem.
- Ekipa, kiedy sko�czy prac�, niech opiecz�tuje to miejsce. Nie udowodnimy jej morderstwa
pierwszego stopnia. Takie w�a�nie by�o, ale za�o�� si�, �e w ci�gu czterdziestu o�miu godzin
wniesiona zostanie pro�ba o uznanie go za zab�jstwo bez premedytacji.
- Nieumy�lne zab�jstwo? - Autentycznie wstrz��ni�ta, Peabody z otwartymi ustami patrzy�a na Eve.
Wchodzi�y w�a�nie do windy, aby zjecha� na d�. - Daj spok�j, Dallas. W �adnym wypadku.
- Oto spos�b. - Eve spogl�da�a w ciemne, oddane oczy Peabody, przygl�da�a si� jej prostej, szczerej
twarzy, ukrytej pod przyci�tymi r�wno w�osami i policyjn� czapk�. Prawie �a�owa�a, �e musi
zachwia� jej niez�omn� wiar� w system. - Potwierdzenie, �e wiert�o nale�a�o do zamordowanego,
b�dzie wskazaniem, �e nie ona przynios�a narz�dzie zbrodni. Wyklucza to premedytacj�. Teraz jest w
niej duma i spora doza szale�stwa, ale po kilku godzinach w celi, je�li jeszcze nie przed osadzeniem w
areszcie, odezwie si� w niej instynkt samozachowawczy i wezwie prawnika. Jest inteligentna, wi�c
b�dzie si� m�drze broni�a.
- Tak, ale mamy tu zamiar. Z�y zamiar. W�a�nie z�o�y�a zeznanie do akt.
By�a to wielka ksi�ga praw. O ile Eve wierzy�a bardzo w t� ksi�g�, jednocze�nie wiedzia�a, �e jej
karty cz�sto bywaj� zamazane.
- I wcale nie musi si� wypiera� tego zab�jstwa, wystarczy, aby upi�kszy�a sytuacj�. K��cili si�. By�a
zdruzgotana, wyprowadzona z r�wnowagi. By� mo�e grozi� jej. W chwili gniewu, a mo�e l�ku,
chwyci�a za wiert�o.
Eve wysz�a z windy, przesz�a przez obszerny hali z r�owymi, marmurowymi kolumnami i l�ni�cymi
ornamentami z motywem drzew.
- Chwilowe ograniczenie poczytalno�ci -kontynuowa�a. -Mo�liwe, �e szarpanina w obronie w�asnej,
chocia� to bzdura. Ale Branson mia� oko�o metra osiemdziesi�ciu centymetr�w wzrostu przy wadze
stu kilogram�w, a ona oko�o metra sze��dziesi�ciu i pi��dziesi�ciu kilogram�w. Mog�o tak by�.
Nast�pnie w szoku natychmiast powiadamia policj�. Nie pr�buje ucieka� albo zaprzecza� temu, co
zrobi�a. Bierze na siebie odpowiedzialno��, czym zyskuje w oczach cz�onk�w �awy przysi�g�ych, je�li
w og�le dojdzie do procesu. Oskar�yciel publiczny wie o tym, wi�c b�dzie apelowa�.
- To przykre.
- B�dzie mia�a czas - powiedzia�a Eve, gdy wysz�y na zewn�trz i przej�� je ch��d tak dojmuj�cy, jak
dojmuj�ce by�o cierpienie wzgardzonej kochanki, teraz ju� znajduj�cej si� w areszcie. - Straci prac�,
zaci�gnie niemary kredyt na adwokata. Zrobi, co tylko b�dzie mog�a.
Peabody rzuci�a okiem na pojazd do przewo�enia zw�ok.
- Ta sprawa powinna p�j�� g�adko.
- Bywa, �e cz�sto najwi�cej kant�w maj� te na poz�r g�adkie. -Otwieraj�ce drzwi swego samochodu,
Eve u�miechn�a si�. - Rozchmurz si�, Peabody. Doprowadzimy spraw� do ko�ca, ona z tego nie
wyjdzie. Czasem trzeba si� zadowoli� tym, co si� ma.
- Nie wygl�da na to, by go kocha�a. - Jakby w odpowiedzi na uniesione brwi Eve, Peabody wzruszy�a
ramionami. - To da�o si� �atwo pozna�. By�a tylko w�ciek�a, bo on r�n�� inne.
- Ale ostatecznie to ona go przer�n�a. A wi�c pami�taj, wierno�� pop�aca.
Natychmiast po w��czeniu silnika zapiszcza� samochodowy wideofon.
- Tu Dallas.
- Cze��, Dallas. Tu Ratso.
Eve spojrza�a na szczurz� twarz i niebieskie, rozbiegane jak szklane kulki oczy, kt�re pojawi�y si� na
ekranie.
- Nigdy bym tego nie odgad�a.
Wci�gn�� ze �wistem powietrze, co mog�o uchodzi� za �miech.
- Taa, prawda. Taa. Wi�c s�uchaj, Dallas, mam cosik dla ciebie. A mo�e by�my si� spikn�li i ubili
interes? W porz�siu?
- Jad� teraz do centrali. Prowadz� spraw�. A moja zmiana sko�czy�a si� przed dziesi�cioma
minutami, wi�c...
- Mam cosik dla ciebie. Prima wiadomo�ci. Warte czego�.
- No, zawsze tak m�wisz. Nie zabieraj mi czasu, Ratso.
- To jest naprawd� niez�e. - Niebieskie oczy rusza�y si� na jego chudej twarzy jak paciorki. - Mog�
by� w Brew w ci�gu dziesi�ciu minut.
- Daj� ci pi��, Ratso. Na razie �wicz zwi�z�o�� wypowiedzi. Przerwa�a po��czenie i ruszy�a szybko w
kierunku centrum.
- Pami�tam go z akt - zauwa�y�a Peabody. - To jeden z twoich informator�w.
- Tak, w�a�nie siedzia� dziewi��dziesi�t dni za drobne szwindle. Uda�o si� odrzuci� oskar�enie o
nieprzyzwoite obna�anie si�. Ratso lubi spuszcza� spodnie, gdy jest wstawiony. Jest nieszkodliwy -
doda�a Eye. - Na og� zarzuca mnie bzdetami, ale od czasu do czasu przychodzi z solidnymi
informacjami. Brew jest po drodze, a ta Cooke mo�e jeszcze troch� poczeka�. Znajd� numer seryjny
narz�dzia zbrodni. Sprawd�, czy nale�a�o do ofiary. Potem odszukaj najbli�szych krewnych.
Powiadomi� ich natychmiast, gdy Cooke znajdzie si� w areszcie.
Noc by�a czysta i zimna, ostry wiatr wciska� si� do miejskich w�woz�w, �cigaj�c przechodni�w a� do
ich mieszka�. Uliczni kramarze trwali przy swych w�zkach, dr��c w dymie i smrodzie sma�onych na
grillu sojowych hot dog�w, z nadziej� doczekania si� paru g�odnych dusz, do�� odwa�nych, by stawi�
czo�o k�saj�cemu mrozem lutemu.
Zima roku 2059 by�a sroga i spad�y zarobki.
Eve i Peabody opu�ci�y okolic� eleganckiej Upper East Side z czystymi, niepop�kanymi chodnikami
oraz umundurowanymi od�wiernymi, i jecha�y na po�udniowy zach�d, gdzie ulice by�y w�skie,
ha�a�liwe, a okoliczni mieszka�cy poruszali si� szybko, z oczami wbitymi w ziemi� i d�o�mi
zaci�ni�tymi na portfelach.
Odrzucone na kraw�niki resztki ostatniej �nie�ycy by�y brudne od sadzy. Ma�o widoczne zamarzni�te
ka�u�e nadal czyha�y na nieuwa�nych przechodni�w. Nad g�owami migota� billboard z niebieskim,
po�udniowym morzem, okolonym bia�ym jak cukier piaskiem. Baraszkuj�ca w�r�d fal piersiasta
blondyna mia�a na sobie niemal wy��cznie opalenizn� i zaprasza�a ca�y Nowy Jork, aby przybywa� na
wysp� i si� bawi�.
Eve pomy�la�a o paru dniach na wyspie Roarke'a. S�o�ce, piasek i seks, popu�ci�a wodze wyobra�ni,
przeciskaj�c si� przez rozgor�czkowany wieczorny t�um. Jej m�� z rado�ci� dostarczy�by jej tych
trzech rzeczy, a ona by�a prawie gotowa mu to zasugerowa�. Za tydzie� lub dwa, zadecydowa�a.
Kiedy upora si� z robot� papierkow�, wype�ni zaleg�e wezwania s�dowe i znajdzie kilka brakuj�cych
ogniw.
Poza tym uzna�a, �e musi poczu� si� troch� pewniej, by mog�a pozostawi� prac�.
Niedawno przecie� utraci�a odznak� i niemal zagubi�a si� na swej drodze, wi�c odczuwa�a wyrzuty
sumienia. Gdy wszystko dopiero co wr�ci�o do normy, nie mog�a pali� si� do od�o�enia obowi�zk�w i
oddania si� przyjemno�ciom.
Zanim znalaz�a miejsce do parkowania na rampie drugiego poziomu ulicy w pobli�u Brew, Peabody
dysponowa�a ju� informacjami, o kt�re j� prosi�a.
- Zgodnie z seryjnym numerem, narz�dzie zbrodni nale�a�o do ofiary.
- Zaraz we�miemy si� do sprawy morderstwa - powiedzia�a Eve, schodz�c w d� na pierwszy poziom.
- Prokurator nie b�dzie traci� czasu, zajmuj�c si� udowadnianiem premedytacji.
- Ale ty my�lisz, �e posz�a tam, aby go zabi�.
- O, tak. - Eve przeci�a chodnik, id�c w kierunku przyt�umionych �wiate� reklamy ruchomego kufla z
piwem ze sp�ywaj�c� m�tn� pian�.
Brew serwowa� tanie drinki i st�ch�e orzeszki do piwa. Jego klientel� tworzyli drobni przest�pcy,
urz�dnicy najni�szego szczebla z niedrogimi towarzyszkami, jak r�wnie� nieliczne dziewczyny,
zajmuj�ce si� naci�ganiem facet�w, aczkolwiek tutaj naci�ga� nie mia�y kogo.
Powietrze by�o zat�ch�e i przegrzane, rozmowy rozproszone i sekretne. Nieliczne spojrzenia, jakie
da�o si� dostrzec w m�tnym �wietle, zatrzyma�y si� na Eve i natychmiast uciek�y.
Gdyby nawet nie by�o przy niej umundurowanej Peabody, szeptano by, �e to glina. Rozpoznano by j�
po tym, jak sta�a: czujne, wysokie, smuk�e cia�o, bystre br�zowe oczy, skoncentrowane i beznami�tne,
rejestruj�ce twarze i istotne szczeg�y.
Tylko niewtajemniczeni widzieliby w niej jedynie kobiet� z kr�tkimi, troch� nier�wno przyci�tymi
kasztanowatymi w�osami, o szczup�ej twarzy z ostrymi rysami i z p�ytkim do�eczkiem na brodzie.
Bywalcy Brew, w wi�kszo�ci tu obecni, potrafili wyczu� glin� na odleg�o��.
Wypatrzy�a Ratsa, kt�rego wyd�u�ona, szczurza twarz by�a prawie zupe�nie ukryta w kuflu z piwem.
Id�c w jego kierunku, s�ysza�a ha�as kilku odsuwaj�cych si� niepewnie krzese�ek i zobaczy�a troch�
plec�w, kt�re zgarbi�y si� l�kliwie.
Ka�dy ma co� na sumieniu, pomy�la�a i szczerz�c z�by, pos�a�a Ratsowi ostry u�miech.
- Ta speluna nie zmienia si�, Ratso, i ty tak�e nie. Zrewan�owa� si� jej swym �wiszcz�cym
�miechem, niemniej
nerwowo b��dzi� wzrokiem po porz�dnym, jak spod ig�y, mundurze Peabody.
- Nie trza by�o bra� obstawy, Dallas. O Jezu, my�la�em, �e�my kumple.
- Moi kumple k�pi� si� regularnie. - Skin�a g�ow�, domagaj�c si� krzes�a dla Peabody, potem siad�a.
- Ona jest moja - powiedzia�a zwyczajnie.
- Taa, s�ysza�em, �e� wziena szczeniaka do tresury. - Spr�bowa� si� u�miechn��, demonstruj�c
pogard� dla higieny jamy ustnej, ale Peabody przyj�a to ch�odnym spojrzeniem. - Ona jest w
porz�dku, no nie, jest w porz�dku, bo jest twoja. Ja te� tw�j, no nie, Dallas? Prawda?
- No, nie mam tu wielkiego szcz�cia. - Kelnerka zmierza�a do nich, ale wystarczy�o jedno spojrzenie
Eve, by zmieni�a kierunek, zostawiaj�c ich w spokoju. - Co masz dla mnie, Ratso?
- Mam dobry towar i mog� dosta� wi�cej. - Wykrzywi� sw� nieszcz�sn� twarz w grymasie, kt�ry, jak
domy�la�a si� Eve, uwa�a� za oznak� przebieg�o�ci. - Gdybym mia� ciut got�wki.
- Nie p�ac� z g�ry. Z tej racji, �e mog�abym nie zobaczy� twej okropnej mordy przez nast�pnych
sze�� miesi�cy.
Zn�w wyda� sw�j charakterystyczny �wist, siorbn�� piwo i pos�a� jej pe�ne nadziei spojrzenie
male�kich, za�zawionych oczek.
- Prowadz� z tob� uczciwy interes, Dallas.
- Wi�c zacznij go prowadzi�.
- Dobra, dobra. - Wygi�� swoje ma�e, chude cia�o nad tym, co pozosta�o w kuflu. Na czubku jego
g�owy ukaza�o si� idealnie r�wne k�ko �ysiny, nagiej jak pupa niemowl�cia. By�o ono prawie roz-
czulaj�ce, a z pewno�ci� atrakcyjniejsze od zwisaj�cych wok� niego t�ustych kosmyk�w szarych
w�os�w. - Znasz Fixera?
- Jasne. - Odchyli�a si� troch�, nie tyle, by si� rozlu�ni�, co unikn�� falowania nie�wie�ego oddechu
swego informatora. - Jeszcze na chodzie? Chryste, musi mie� ze sto pi��dziesi�t lat.
- No, nie jest taki stary. Dziewi��dziesi�tka, mo�e ze dwa lata wi�cej, i ca�kiem �wawy. - Ratso z
zapa�em pokiwa� g�ow�, tak �e jego t�uste kosmyki zacz�y podskakiwa�. - Dba� zawsze o siebie. Jad�
zdrowo, uprawia� regularnie seks zjedna dziewczyn� z Avenue B. No wiesz, m�wi�, �e seks trzyma
cia�o i umys� zestrojone.
- Opowiedz mi o tym - mrukn�a Peabody, zarabiaj�c �agodn� nagan� w spojrzeniu Eve.
- M�wisz o nim w czasie przesz�ym. Ratso zamruga�.
- H�?
- Czy co� si� sta�o Fixerowi?
- Taa, ale czekaj. Nie tak do przodu. - Zanurzy� chude palce w p�ytkiej miseczce smutno
wygl�daj�cych orzeszk�w. Gryz� je resztk� z�b�w, patrz�c w sufit i staraj�c si� uporz�dkowa�
rozbiegane my�li. - Jaki� miesi�c temu musia�em... Mia�em ekran �cienny, trzeba by�o przy nim troch�
popracowa�...
Brwi Eve unios�y si� pod grzywk�.
- Aby przesta� by� gor�cym towarem - powiedzia�a �agodnie. Zn�w wci�gn�� powietrze i zasiorba�.
- Widzisz, on niby upad�, a ja wzionem go do Fixera, aby cosik z tym zrobi�. Facet, my�l�, jest
geniusz, nie? Ze wszystkim potrafi zrobi�, �eby pracowa�o jak cholernie, fabrycznie nowe.
- I jest tak zdolny, �e potrafi zmieni� numery seryjne.
- Taa, no dobra. - U�miech Ratsa by� niemal s�odki. - Zaczelim gada�, a Fixer, on wie, �e ja zawsze
szukam okazyjnej roboty. M�wi, jak dosta� fuch�. Wielka. Prawdziwa bomba. Kazali mu robi�
zapalniki czasowe i zdalne sterowanie, i ma�e pluskwy, i inne g�wno. Zrobi� ty� troch� detonator�w.
- Powiedzia� ci, �e sk�ada� urz�dzenia wybuchowe?
- No, niby byli�my kumplami, wi�c tak, m�wi� mi. Powiedzia�,
�e oni s�yszeli, �e robi� takie rzeczy, kiedy by� w wojsku. A oni p�acili ci�k� fors�.
- Kto p�aci�?
- Nie wiem. On te�, niech ci si� nie wydaje, �e wiedzia�. M�wi� o dw�ch facetach, przychodzili do
niego i dawali list� towaru i troch� kredyt�w. On to g�wno budowa�, wiesz? Wtedy dzwoni� pod
numer, co mu dali, zostawia� wiadomo��. Niby, �e produkty s� gotowe, a te dwa facety przychodzili
zn�w, brali towar i dawali reszt� pieni�dzy.
- A on, co my�la�, �e po co to chcieli?
Ratso uni�s� ko�ciste ramiona, potem spojrza� �a�o�nie na pusty kufel. Znaj�c zwyczaj, Eve unios�a
palec i obr�ci�a go w kierunku kufla Ratsa. Rozja�ni� si� natychmiast.
- Dzi�ki, Dallas. Dzi�ki. Suszy mnie, wiesz? Suszy mnie, kiedy m�wi�.
- Wi�c do rzeczy, Ratso, dop�ki masz jeszcze troch� �liny w ustach. Gdy podesz�a kelnerka, aby nala�
do jego kufla p�ynu o barwie moczu, rozpromieni� si�.
- Dobrze, dobrze. Wi�c on m�wi�, �e sobie my�li, �e ci faceci wygl�daj�, jakby chcieli rozwali� bank
albo sklep jubilerski, albo co. Pracowa� nad jakim� obwodem omijaj�cym dla nich i wykapowa�, �e
zapalniki czasowe i zdalnie sterowane maj� da� wybuch tym �adunkom, kt�re dla nich sporz�dzi�.
Powiedzia�, �e mo�e b�d� chcieli mie� jalAego� kurdupla, co b�dzie umia� znale�� drog� pod ulic�.
No i �e mo�e wtr�ci jakie s��wko za mn�.
- Od czego s� przyjaciele.
- Taa, no w�a�nie. Potem, jakie dwa tygodnie p�niej, mam od niego telefon. Jest, widzisz, naprawd�
nerwowy. M�wi, �e interes nie jest taki, jak my�la�. �e to cholerne g�wno. Prawdziwe g�wno. Nie
widzi w tym �adnego sensu. Jeszcze nigdy nie s�ysza�em, �eby stary Fixer tak gada�. Mia�
prawdziwego pietra. Powiedzia� co�, �e si� boi, aby to nie by�o drugie Arlington, i �e musi si� ukry�
na chwil�. I czy mo�e zamelinowa� si� u mnie, a� wykapuje, co robi� dalej. To ja powiedzia�em jasne,
no jasne, wpadnij tu. Ale on ju� nie wpad�.
- Mo�e ukry� si� gdzie indziej?
- Taa, ukry� si�. Pod wod�, wy�owili go z rzeki dwa dni temu. Po stronie Jersey.
- O, bardzo mi przykro.
- Taa. - Ratso w zadumie wpatrywa� si� w piwo. - By� w porz�dku, wiesz? S�ysza�em, �e kto� odcion
mu j�zyk. - Podni�s� ma�e oczka i patrzy� ponuro na Eve. - Co to za cz�owiek, �eby zrobi� takie
�wi�stwo?
- To niedobra sprawa, Ratso. �li ludzie. To nie moja dzia�ka -doda�a. - Mog� rzuci� okiem na teczk� z
aktami, ale niewiele mog� zrobi�.
- Wyko�czyli go, bo wykapowa�, co chc� zrobi�? Prawda?
- Tak, mo�na powiedzie�, �e to pasuje.
- No to musisz wykapowa�, co chc� zmalowa�, prawda? Wyka-pujesz, Dallas, zatrzymasz ich i das,z
im po nosie za to, co zrobili Fixerowi. Jeste� glin� od morderstw, a oni go zamordowali.
- To nie takie proste. Ta sprawa nie nale�y do mnie - powt�rzy�a. -Je�li go wy�owili w New Jersey, to
nawet nie jest rejon tego cholernego miasta. Ma�o prawdopodobne, aby gliny, kt�re nad tym pracuj�,
uprzejmie zgodzi�y si� na w�cibianie nosa w ich �ledztwo.
- Jak my�lisz, ilu gliniarzy b�dzie si� troszczy� o kogo� takiego jak Fixer?
St�umi�a westchnienie.
- Jest mn�stwo gliniarzy, kt�rzy b�d�. Mn�stwo takich, Ratso, co wypruj� �y�y, aby doprowadzi� do
ko�ca spraw�, kt�r� si� zajmuj�.
- Ty b�dziesz pracowa�a ci�ej.
Powiedzia� to prosto, z niemal dzieci�c� wiar� w oczach. Sumienie Eve da�o zna� o sobie
niespokojem.
- A ja znajd� dla ciebie kup� materia�u. Je�li Fixer m�wi� co� do mnie, mo�ebne, �e m�wi� te� komu
innemu. On nie ba� si� tak �atwo, wiesz. Przeszed� przez wojny miejskie. Ale tamtego wieczoru, kiedy
do mnie dzwoni�, mia� cholernego pietra. Nie za�atwiliby go w taki spos�b, jakby chcieli obrobi�
bank.
- Mo�e i nie. - Ale wiedzia�a, �e byli tacy, co wypatroszyliby turyst� za zegarek i par� powietrznych
but�w. - Zajrz� do tego. Nie mog� obieca� niczego wi�cej. Znajd�, co si� da, co mo�na by doda� do
tej sprawy, i b�d� ze mn� w kontakcie.
- Taa, dobrze. W porz�dku. - Wykrzywi� usta w u�miechu. -Dojdziesz, kto tak za�atwi� Fixera. Inne
gliny, one nie wiedz� o tym g�wnie, w kt�re wpad�, nie? Wi�c to jest dobry materia�, jaki ja ci daj�.
- Tak, ca�kiem dobry, Ratso. - Wsta�a, wydoby�a z kieszeni czek i po�o�y�a na stole.
- Chcesz, abym znalaz�a teczk� tego topielca? - spyta�a Peabody, gdy wysz�y na zewn�trz.
- Tak. Jutro, i to do�� wcze�nie. - Gdy wspi�y si� do samochodu, Eve w�o�y�a r�ce do kieszeni. -
Zajmij si� te� Arlington. Zobacz, jakie budynki, ulice, ludzie, przedsi�biorstwa, i tak dalej, maj� t�
nazw�. Je�li co� znajdziemy, b�dziemy mog�y to przekaza� oficerowi prowadz�cemu �ledztwo.
- Ten Fixer, czy dla kogo� pracowa�?
- Nie. - Eve wcisn�a si� za k�ko. - Nie znosi� glin. - Zmarszczy�a na chwil� brwi i zab�bni�a
palcami. - Ratso ma m�zg wielko�ci ziarnka soi, ale co do Fixera, trafi� w sedno. Fixer nie ba� si� i by�
chciwy. Zak�ad mia� otwarty przez siedem dni w tygodniu, pracowa� w nim sam. Kr��y�y plotki, �e
pod kontuarem trzyma sw�j stary wojskowy miotacz ognia i n� my�liwski. Zwyk� si� che�pi�, �e
mo�e pofiletowa� cz�owieka tak szybko i �atwo jak pstr�ga.
- Wygl�da na niez�ego dowcipnisia.
- By� twardy i zgorzknia�y, wi�c pr�dzej nasika�by policjantowi w oczy, ni� w nie spojrza�. Je�li
chcia� si� wycofa� z tego interesu, to musia� by� na kraw�dzi przepa�ci. Nic innego nie zepchn�oby
tego starucha z drogi.
- Chyba co� s�ysz�? - Pochylaj�c g�ow�, Peabody przy�o�y�a do ucha d�o� zwini�t� w tr�bk�. - Aha,
to pewnie odg�os twojego wsysania si� w spraw�.
Eve odbi�a od ulicy troch� silniej, ni� to by�o konieczne.
- Zamknij si�, Peabody.
Straci�a kolacj�, co by�o tylko z lekka irytuj�ce. Ale fakt, �e mia�a racj� co do zachowania prokuratora
i jego zgody na pro�b� Lis Cooke, doprowadza� j� do w�ciek�o�ci. Ostatecznie zarzut o morderstwo
drugiego stopnia, my�la�a Eve, wchodz�c do domu, m�g�by pole�e� odrobin� d�u�ej.
Teraz, po niewielu godzinach od chwili, gdy Eve zaaresztowa�a j� pod zarzutem zab�jstwa J.
Clarence'a Bransona, Lisbeth wysz�a za kaucj� i bardzo mo�liwe, �e teraz siedzia�a wygodnie we
w�asnym apartamencie z kieliszkiem czerwonego wina i u�miechem zadowolenia na twarzy.
Summerset, lokaj Roarke'a, w�lizn�� si� do foyer, aby powita� j� zbola�ym spojrzeniem i
dezaprobuj�cym prychni�ciem.
- Zn�w jest pani bardzo p�no.
- Tak? A ty zn�w jeste� antypatyczny. - Rzuci�a kurtk� na balustrad� schod�w. - R�nica mi�dzy
nami jest taka, �e ja jutro mog� by� punktualna.
Zauwa�y�, �e nie by�a blada i nie wygl�da�a na znu�on�, co by�o dwoma wczesnymi objawami
przepracowania. Wola�by znosi� pot�pie�cze m�ki, ni� przyzna�, nawet przed samym sob�, �e
sprawi�o mu to przyjemno��.
- Roarke - powiedzia� zimnym tonem, gdy przefrun�a obok niego i zacz�a wchodzi� na schody -jest
w sali magnetowidowej. - Summerset lekko uni�s� brwi. - Drugi poziom, czwarte drzwi po prawej.
- Wiem, gdzie to jest - mrukn�a niezgodnie z prawd�. Ale znalaz�aby to miejsce, chocia� dom by�
ogromny, z labiryntem pokoi, z mn�stwem skarb�w i niespodzianek.
Ten cz�owiek niczego sobie nie odmawia, pomy�la�a. A dlaczego mia�by to robi�? Odmawiano mu
wszystkiego w dzieci�stwie, a on zarobi�, w ten czy inny spos�b, na wszelkie wygody, kt�re teraz mia�
do dyspozycji.
Jednak w rzeczywisto�ci jeszcze po roku nie przywyk�a do tego domu, do ogromnej kamiennej
budowli z jej wyst�pami, wie�ami i ziemi�, obfituj�c� w rzadkie ro�liny. Nie przywyk�a do bogactwa i
s�dzi�a, �e nigdy nie przywyknie. By� to ten rodzaj finansowej pot�gi, kt�ra mog�a w�ada� zar�wno
hektarami polerowanego drewna, iskrz�cego szk�a, artystycznymi przedmiotami z innych kraj�w i
stuleci, jak dostarcza� prostych przyjemno�ci obcowania z mi�kkimi tkaninami, aksamitnymi
poduszkami.
W rzeczywisto�ci po�lubi�a Roarke'a niezale�nie od jego pieni�dzy, niezale�nie od sposobu, w jaki
zarobi� znaczn� ich cz��. Mia�a wra�enie, �e zadurzy�a si� w nim w tym samym stopniu dla jego
ciemnych, jak jasnych stron.
Wesz�a do sali z d�ugimi, luksusowymi sofami, ogromnymi ekranami i skomplikowanym pulpitem
sterowniczym. By� tam uroczy staro�wiecki barek, po�yskuj�cy wi�niowym drewnem, sto�ki obite
sk�r� i wyko�czone miedzi�. Rze�biona komoda z toczonymi drzwiami mie�ci�a, przypomina�a to
sobie s�abo, mn�stwo dyskietek ze starymi nagraniami, kt�re jej m�� tak bardzo lubi�.
L�ni�c� pod�og� pokrywa�y chodniki o bogatych wzorach. P�on�cy ogie� - a nie komputerowo
generowane z�udzenie - wype�nia� palenisko z czarnego marmuru i ogrzewa� �pi�cego przed nim,
t�ustego, zwini�tego w k��bek kota. Zapach trzaskaj�cych, pal�cych si� szczap miesza� si� z upojnym,
narkotycznym zapachem �wie�ych kwiat�w, strzelaj�cych z miedzianego wazonu, prawie tak
wysokiego jak Eve, i z woni� �wiec jarz�cych si� z�oto nad l�ni�cym obramowaniem kominka.
Na ekranie widoczne by�o w czarno-bia�ym kolorze eleganckie przyj�cie. Ale ca�� jej uwag�
przyci�ga�, i w�ada� ni� niepodzielnie, m�czyzna wyci�gni�ty wygodnie na pluszowej sofie z
kieliszkiem wina w r�ce.
Jakkolwiek romantyczne i zmys�owe mog�y by� stare filmy na ta�mie wideo z ich nastrojowymi
cieniami i tajemnicz� atmosfer�, m�czyzna, kt�ry je ogl�da�, o wiele je przewy�sza�. A w dodatku
istnia� w trzech realnych wymiarach.
Te� by� ubrany na czarno i bia�o, ko�nierz mi�kkiej bia�ej koszuli mia� niedbale odpi�ty. D�ugie,
zas�oni�te ciemnymi spodniami nogi ko�czy�y si� bia�ymi, go�ymi stopami. Zastanowi�o j�, �e nie
potrafi wyt�umaczy�, dlaczego jest to dla niej tak wyj�tkowo seksowne.
Ale to jego twarz przykuwa�a zawsze jej uwag�, ta wspania�a twarz anio�a skacz�cego do piek�a ze
�wiat�em grzechu w �ywych niebieskich oczach, z u�miechem wykrzywiaj�cym usta pe�ne poezji. Ta
twarz obramowana by�a g�adkimi, opadaj�cymi prawie do ramion czarnymi w�osami stanowi�cymi
pokus� dla kobiecych palc�w i d�oni.
Teraz jego twarz uderzy�a j� tak, jak uderza�a cz�sto wtedy, gdy ujrza�a j� po raz pierwszy: na ekranie
komputera w swoim biurze, w czasie �ledztwa w sprawie morderstwa. By� na skromnej li�cie
podejrzanych.
Rok temu, uprzytomni�a sobie. Min�� tylko rok od chwili, gdy ich losy si� skrzy�owa�y. I odmieni�y
nieodwracalnie.
Teraz, chocia� nie wydoby�a z siebie najcichszego d�wi�ku, chocia� nie 'podesz�a bli�ej, on odwr�ci�
g�ow�. Ich oczy si� spotka�y. U�miechn�� si�. Serce w jej piersi wykona�o d�ugie, powolne wahni�cie,
co nieodmiennie zdumiewa�o j� i �enowa�o.
- Halo, pani porucznik. - Wyci�gn�� r�k� na przywitanie. Podesz�a do niego przez ca�y pok�j, ich
palce po��czy�y si�.
- Hej! Co ogl�dasz?
- �Ciemne zwyci�stwo". Bette Davis. �lepnie i na koniec umiera.
- No tak, to wci�ga.
- Ona robi to tak odwa�nie. - Poci�gn�� j� lekko za r�k�, aby Po�o�y�a si� przy nim na sofie.
Gdy si� u�o�y�a, a jej cia�o �atwo i naturalnie przylgn�o do niego, u�miechn�� si�. Wiele potrzeba by�o
czasu i wzajemnego zaufania, zanim uda�o mu si� nam�wi� j� do odpoczynku w taki spos�b, zanim
zaakceptowa�a jego i to, co chcia� jej dawa�.
Moja policjantka, my�la�, bawi�c si� jej w�osami. Jej mroczne zau�ki i przera�aj�ca odwaga. Moja
�ona z jej opanowaniem i potrzebami.
Przesun�� si�lekko, zadowolony, �e umie�ci�a g�ow� na jego ramieniu.
Gdy ju� posun�a si� tak daleko, Eve pomy�la�a, �e by�oby ca�kiem nie�le, gdyby zdj�a buty i
poci�gn�a �yk z jego kieliszka z winem.
- Dlaczego ogl�dasz ten stary film, przecie� znasz fina�?
- Tylko by�, oto co si� liczy. Czy jad�a� kolacj�? Zaprzeczy�a i odda�a mu wino.
- Zaraz co� sobie wezm�. Zmitr�y�am tyle czasu przez spraw�, kt�ra wydarzy�a si� tu� przed ko�cem
zmiany. Kobieta przyszpili�a do �ciany pewnego m�czyzn� jego w�asnym wiert�em przegubowym.
Roarke z trudem prze�kn�� wino.
- Dos�ownie czy w przeno�ni?
Zachichota�a lekko, z przyjemno�ci� smakuj�c wino, kt�re sobie podawali.
- Dos�ownie. Bransonem 8000.
- Uff!
- Na mur.
- Sk�d wiesz, �e to by�a kobieta?
- Bo gdy przygwo�dzi�a go do �ciany, zg�osi�a to i czeka�a na nas. Byli kochankami, on robi� skoki w
bok, wi�c ona przewierci�a jego zdradliwe serce d�ugim na sze��dziesi�t centymetr�w stalowym
wiert�em.
- Dobrze, to go nauczy. - W tonie jego g�osu wyczu�a Irlandi�, wi�c podnios�a g�ow�, aby mu si�
przyjrze�.
- Zaatakowa�a serce. Ja, ja bym mu przewierci�a jaja. Samo sedno, nie s�dzisz?
- Kochana Eve, jeste� kobiet� bardzo prostolinijn�. - Pochyli� g�ow�, aby ustami dotkn�� jej warg,
jedno mu�ni�cie, potem dwa.
Usta jej zap�on�y, r�ce unios�y si�, by pochwyci� jego g�ste, czarne w�osy i przyci�gn�� go jeszcze
bli�ej. Wzi�� go jeszcze g��biej. Zanim zdo�a� si� przesun��, aby odstawi� wino, ona skoczy�a i
siadaj�c na nim okrakiem, str�ci�a kieliszek na pod�og�.
Uni�s� brwi i gdy zr�cznymi palcami zacz�� rozpina� jej bluzk�, oczy mu zaja�nia�y.
- Powiedzia�bym, �e teraz te� wiemy, jaki b�dzie fina�.
- Tak. - Szczerz�c z�by, schyli�a si�, by ugry�� go w po�ladek.
- Tylko by�, niebawem si� przekonamy, jak to b�dzie tym razem.
2
Zako�czywszy rozmow� z biurem prokuratora, Eve zachmurzy�a si� nad swym biurkowym
wideofonem. Prokurator przychyli� si� do pro�by o drugi stopie� dla Lisbeth Cooke.
Zab�jstwo drugiego stopnia, my�la�a z obrzydzeniem, dla kobiety, kt�ra na trze�wo, z zimn� krwi�
przerwa�a �ycie kogo�, kto nie potrafi� zapanowa� nad swoim fiutem.
W najlepszym razie odsiedzi rok w zak�adzie o najl�ejszym rygorze, gdzie b�dzie malowa�a paznokcie
i poprawia�a sw�j pieprzony tenisowy serwis.
Bardzo prawdopodobne, �e za jak�� okr�g�� sumk� podpisze kontrakt na dysk i wideo opisuj�ce jej
historie, nast�pnie zrezygnuje z pracy i przeprowadzi si� na Martynik�.
Eve pami�ta�a, �e powiedzia�a Peabody, aby cieszy�a si� tym, co mo�na zyska�, ale sama nie
spodziewa�a si�, �e b�dzie to tak niewiele.
By�a pewna, �e ka�e prokuratorowi, a powie to temu pozbawionemu kr�gos�upa kurduplowi w
kr�tkich, zwi�z�ych s�owach, aby poinformowa� najbli�szego krewnego, �e sprawiedliwo�� jest zbyt
przeci��ona, aby si� przejmowa� t� spraw�, i �eby wyja�ni�, sk�d ten cholerny po�piech, bez czekania
na jej raport.
Zaciskaj�c z�by w przewidywaniu jego kaprys�w, zab�bni�a pi�ci� w komputer i za��da�a protoko�u
z sekcji Bransona.
Okaza�o si�, �e by� zdrowym, pi��dziesi�ciojednoletnim m�czyzn�. Nie mia� najmniejszych
uszkodze� cia�a, pr�cz przykrej dziury zrobionej przez obracaj�ce si� ostrze wiert�a.
Ani �ladu narkotyk�w czy alkoholu, zanotowa�a. Nic, co by wa�o na niedawn� aktywno�� seksualn�.
Zawarto�� �o��dka o zwyk�ym posi�ku, z�o�onym z pasty marchwiowej z groszkiem w lekkim
kremowym sosie, z bia�ego kruchego chleba i herbaty zio�owej, wszystko spo�yte nieca�� godzin�
przed �mierci�.
Bardzo pospolity posi�ek jak na tak wyrafinowanego podrywacza.
Ale kto powiedzia�, zada�a sobie pytanie, �e by� podrywaczem, pr�cz kobiety, kt�ra go zabi�a? W tym
cholernym po�piechu, aby zamkn�� spraw�, nie dali jej nawet czasu na zweryfikowanie motywu
zab�jstwa drugiego stopnia.
Wyobrazi�a sobie, �e gdy to si� dostanie do medi�w, a niew�tpliwie dostanie si�, wielu zawiedzionych
partner�w seksualnych zacznie zerka� na sk�adzik z narz�dziami.
Kochanek ci� zdenerwowa�, pomy�la�a. Dobrze, zobaczymy, jak mu b�dzie smakowa� Branson 8000 -
ulubione narz�dzie fachowc�w i powa�nych hobbyst�w. Och, tak, my�la�a, Lisbeth Cooke mog�aby
zorganizowa� krzykliw� kampani� reklamow� w�a�nie pod tym k�tem. Sprzeda� skoczy�aby
niebotycznie.
Ludzkie zwi�zki stanowi� dla spo�ecze�stwa najbardziej zaskakuj�c� i brutaln� form� rozrywki. Z
dogrywki pi�karskiej wi�kszo�� potrafi zrobi� rodzaj towarzyskich porachunk�w. A jednak samotne
dusze wci�� tych zwi�zk�w szukaj�, wci�� do nich lgn�, trapi� si� nimi i walcz� o nie oraz op�akuj�
ich utrat�.
Nic dziwnego, �e �wiat jest pe�en czubk�w.
Zauwa�y�a b�ysk obr�czki �lubnej i drgn�a. To co innego, zapewni�a siebie. Przecie� ona niczego nie
szuka�a. Samo j� to znalaz�o i powali�o jak sprawny chwyt poni�ej kolan. A je�li Roarke zadecy-
dowa�by kiedy�, �e chce odej��, prawdopodobnie pozwoli�aby mu na to.
Ci�g�e odrzucanie cia�a.
Ca�kowicie zdegustowana, odwr�ci�a si� do komputera i zacz�a wystukiwa� raport �ledczy, kt�rym
urz�d prokuratorski najwyra�niej nie zamierza� si� przejmowa�.
Unios�a wzrok, gdy w drzwi wsadzi� g�ow� detektyw Jan McNab. D�ugie, z�ote w�osy mia� dzisiaj
zawi�zane w kucyk, a ucho by�o przyozdobione tylko jednym opalizuj�cym k�kiem. Najwyra�niej po
to, aby zr�wnowa�y� ten konserwatywny styl, za�o�y� gruby sweter w krzycz�ce zielenie i b��kity,
kt�ry zwisa� mu do bioder, wt�oczonych w czarne, rurowate spodnie. Ca�o�ci obrazu dope�nia�y
l�ni�ce niebieskie buty.
U�miecha� si� do niej �mia�ymi oczami, osadzonymi w �adnej twarzy.
- Hej, Dallas, sko�czy�em sprawdzanie kontakt�w i osobistego notatnika twojej ofiary. Materia�y z
jego biura dopiero nadesz�y, ale wydaje mi si�, �e chcia�aby� zobaczy�, co znalaz�em do tej pory.
- Wi�c dlaczego nie mam twojego raportu w komputerze na moim biurku? - spyta�a sucho.
- Pomy�la�em, �e przynios� go osobi�cie.
U�miechaj�c si� przyja�nie, rzuci� dyskietk� na biurko, sam siadaj�c na jego rogu.
- McNab, to Peabody zbiera dla mnie informacje.
- Tak. - Wzruszy� ramionami. - Wi�c jest na swym stanowisku?
- Nie interesujesz jej, przyjacielu. Przyjmij ode mnie to stwierdzenie. Odwr�ci� g�ow� i zacz��
krytycznie przygl�da� si� w�asnym paznokciom.
- Kto powiedzia�, �e ja si� ni� interesuj�? Ona nadal chodzi z Monroe, prawda?
- Nie rozmawiamy o tym.
Ich oczy spotka�y si� na chwil�, podzielaj�c niejasn� dezaprobat�, kt�rej �adne z nich nie chcia�o
okaza�, dla zainteresowania Peabody g�adkim i mo�e nawet atrakcyjnym, dyplomowanym koleg�.
- Pytam ze zwyk�ej ciekawo�ci.
- Wi�c zapytaj j� o to sam. I z�� mi meldunek - doda�a cicho.
- Zrobi� to. - Zn�w si� u�miechn��. - To da jej okazj� do warkni�cia na mnie. Ma wspania�e z�by.
Wsta�, zrobi� rund� po ciasnym gabinecie Eve. Oboje byliby zaskoczeni, gdyby si� dowiedzieli, �e w
tej chwili ich my�li na temat zwi�zk�w mi�dzyludzkich biegn� po r�wnoleg�ych torach.
Gor�ca randka McNaba z konsultantk� lot�w pozaplanetarnych wystyg�a i zupe�nie si� zepsu�a
ostatniego wieczoru. Teraz my�la�, �e dziewczyna go znudzi�a, co wydawa�oby si� wprost
niemo�liwe, gdy si� patrzy�o na jej niew�tpliwie wspania�e piersi, przykryte czym� srebrnym i
przejrzystym.
Nie m�g� wzbudzi� w sobie prawdziwego zapa�u, bo jego my�li stale zbacza�y i zatrzymywa�y si�
przy pewnej zadziornej policjantce w wyprasowanym mundurze.
Co ona, u diab�a, pod tym nosi, zastanawia� si� teraz, tak samo jak zastanawia� si� nieopatrznie
poprzedniej nocy. Te rozwa�ania spowodowa�y, �e wcze�nie zako�czy� wiecz�r, tak tym irytuj�c
konsultantk� lot�w, �e gdy oprzytomnia�, nie mia� ju� �adnej szansy na nast�pne podej�cie do jej
pi�knych piersi.
Stwierdzi�, �e sp�dza zbyt wiele wieczor�w samotnie w domu, wpatruj�c si� w ekran. To mu co�
przypomnia�o.
- Ostatniej nocy z�apa�em teledysk z Mavis. Wstrz�saj�ca.
- Tak, ca�kiem niez�a. - Eve pomy�la�a o swej przyjaci�ce, odbywaj�cej teraz swe pierwsze tournee i
promuj�cej w�asny kr��ek pod patronatem rozrywkowej ga��zi firmy Roarke'a. Teraz Mavis dawa�a z
siebie wszystko, �piewaj�c w Atlancie. Mavis Freestone, pomy�la�a z czu�o�ci� Eve, przeby�a dalek�
drog� od wypluwania p�uc dla �pun�w i pijak�w w spelunkach w rodzaju �Niebieskiej Wiewi�rki".
- Teledysk zaczyna i�� w g�r�. Roarke s�dzi, �e w przysz�ym tygodniu znajdzie si� w pierwszej
dwudziestce.
McNab zad�wi�cza� �etonami kredytowymi w kieszeni.
- Znali�my si� kiedy�.
Udaje, pomy�la�a Eve, ale pozwoli�a mu na to.
- My�l�, �e Roarke planuje przyj�cie lub co� podobnego, aby uczci� jej powr�t.
- Tak? Super. - Nagle o�ywi� si�, s�ysz�c nieomylny d�wi�k policyjnych but�w stukaj�cych o wytarte
linoleum. Gdy Peabody przekroczy�a pr�g, McNab mia� r�ce w kieszeni, a na twarzy wyraz zupe�nego
braku zainteresowania.
- Przysz�a informacja z posterunku... - przerwa�a, nachmurzywszy si�. - Czego chcesz, McNab?
- Wielokrotnego orgazmu, jaki wy, dziewcz�ta, mo�ecie mie� na zawo�anie.
Peabody opanowa�a rodz�cy si� �miech.
- Pani porucznik nie ma czasu dla twoich �a�osnych �art�w.
- W rzeczy samej ten jeden dosy� si� porucznik spodoba� -powiedzia�a Eve, przewracaj�c oczami,
gdy Peabody rzuci�a na ni� w�ciek�e spojrzenie.
- Zaczynaj, McNab, koniec zabawy.
- Pomy�la�em - wr�ci� do swej relacji - �e zainteresuje ci� fakt, i� przegl�daj�c kontakty i magazyny
pami�ci, nie znajduje si� niczego, co by wychodzi�o od denata lub do niego przychodzi�o, co by�oby
transmisj� do jakiej� innej kobiety, nie do zab�jczyni, albo te� transmisj� nie do os�b z jego personelu.
Nie ma zapisanych w elektronicznym notesie innych spotka� - m�wi� g�adko, u�miechaj�c si�
rado�nie do Peabody - ni� te, w kt�re by�a zaanga�owana Lisbeth a kt�r� cz�sto nazywa Lissy, moje
kochanie.
- �adnych zapis�w dotycz�cych innych kobiet? - Eve zacisn�a - A jaki� facet?
- Nic, �adnych szczeg��w tego rodzaju i �adnych podejrze� o biseksualizm.
- Ciekawe. Przejrzyj zapisy biurowe, McNab. Zastanawiam si�, ig�y Lissy, moje kochanie, sk�ama�a,
podaj�c motyw, a je�li tak, to dlaczego go zabi�a.
- Pracuj� nad tym. - Wychodz�c, zatrzyma� si� na wystarczaj�co d�ug� chwil�, aby wys�a� w kierunku
Peabody d�ugi, przesadny ca�us.
- Ba�wan.
- Mo�e ci� irytuje, Peabody...
- Tu nie ma �adnego mo�e.
- Ale by� do�� bystry, by spostrzec, �e jego meldunek mo�e zmieni� kierunek �ledztwa w tej sprawie.
Na my�l, �e McNab wpycha nos w jej spraw�, Peabody naje�y�a si�:
- Ale sprawa Cooke jest zamkni�ta. Winny przyzna� si�, zosta� oskar�ony i uwi�ziony.
- Dosta�a zab�jstwo drugiego stopnia. Je�li nie by�a to zbrodnia pope�niona w afekcie, mo�e
dojdziemy do czego� wi�cej. Warto by�oby si� dowiedzie�, czy Branson mia� kogo� na boku, czy te�
ona wymy�li�a to, aby ukry� inny motyw. Wpadniemy do jego biura p�niej, aby popyta�.
Tymczasem... -Zginaj�c palce, wyci�gn�a r�k� po dyskietk�, kt�r� trzyma�a Peabody.
- Raport detektywa Sally'ego - zacz�a Peabody, wr�czaj�c Eve dyskietk�. - Nie by�o problem�w ze
wsp�prac�. Zasadniczo dlatego, �e niczego nie zdoby�. Cia�o znajdowa�o si� w rzece co najmniej
przez trzydzie�ci sze�� godzin, zanim je znaleziono. Nie znalaz� �wiadk�w. Ofiara nie mia�a pieni�dzy
ani weksli, ale mia�a kart� identyfikacyjn� i karty kredytowe. R�wnie� zegarek - Cartier, stary, ale
dobry - wi�c Sally wykluczy� zwyk�y napad, zw�aszcza �e badanie sekcyjne ujawni�o brak j�zyka.
- To jest trop - mrukn�a Eve i w�o�y�a dyskietk� do swego komputera.
Protok� sekcyjny stwierdza, �e j�zyk zosta� odci�ty przed �mierci�, W pomoc� z�batego ostrza.
Jednak skaleczenie i posiniaczenie z ty�u i' jak r�wnie� brak �lad�w obrony wskazuj�, �e ofiara zosta�a
prawdopodobnie og�uszona tu� przed zabiegiem okaleczaj�cym, a nast�pnie wrzucona do rzeki.
Przedtem zwi�zano jej r�ce i stopy. Przyczyn� zgonu bylo utoni�cie.
Eve zab�bni�a palcami.
- Czy jest jaki� pow�d, dla kt�rego powinnam zaj�� si� tym raportem? - spyta�a, uzyskuj�c w
odpowiedzi u�miech Peabody.
- Detektyw Sally by� rozmowny. Nie wydaje mi si�, by chcia� walczy� o ten przypadek. Poniewa�
ofiara by�a mieszka�cem Nowego Jorku, powiedzia�, �e mo�na rzuci� monet� o to, czy by� zabity
tutaj, czy po drugiej stronie rzeki.
- Nie bior� tego przypadku, przygl�dam mu si� po prostu. Sprawdzi�a� Arlington?
- Wszystko jest na drugiej stronie dyskietki.
- �wietnie. Przejrz� to, a nast�pnie udamy si� do biura Bransona. Eve zmru�y�a oczy, bo w drzwiach,
wahaj�c si�, stan�� wysoki, ko�cisty m�czyzna w znoszonych d�insach i staromodnej we�nianej
koszuli z kapturem. Oceni�a go na nieco ponad dwadzie�cia lat. W szarych, marzycielskich oczach
mia� wyraz tak jawnej niewinno�ci, �e niemal widzia�a, jak uliczni z�odzieje ustawiaj� si� w kolejce,
aby mu oczy�ci� kieszenie.
Mia� szczup�� twarz z wydatnymi ko��mi policzkowymi, kt�ra przywiod�a jej na my�l m�czennik�w
lub uczonych, a jego zebrane w g�adki ogon kasztanowe w�osy poprzetykane by�y wyblak�ymi od
s�o�ca pasemkami.
U�miecha� si� wolno, nie�mia�o.
- Szuka pan kogo�? - zacz�a Eve. S�ysz�c to pytanie, Peabody odwr�ci�a si�, otworzy�a usta i wyda�a
z siebie co�, co mo�na by�o nazwa� jedynie piskiem.
- Hej, Dee. - G�os mia� chropawy, jakby rzadko go u�ywa�.
- Zeke! Ojej, Zeke! - Zrobi�a wielki skok i wyl�dowa�a w d�ugich, zapraszaj�co wyci�gni�tych
ramionach.
Widok Peabody w nieskazitelnie wyprasowanym mundurze, w regulaminowych, fikaj�cych w
powietrzu butach, chichocz�cej, bo tylko tak mo�na by�o okre�li� te d�wi�ki, obsypuj�cej radosnymi
poca�unkami d�ug� twarz trzymaj�cego j� m�czyzny, widok ten spowodowa�, �e Eve powoli zacz�a
si� podnosi�.
- Co tu robisz? - dopytywa�a si� Peabody. - Kiedy przyjecha�e�? Och, jak dobrze ci� zobaczy�. Jak
d�ugo mo�esz zosta�?
- Dee - powiedzia� tylko i uni�s� j� troch� wy�ej, aby przycisn�� usta do jej policzka.
- Przepraszam. - Dobrze wiedz�c, jak szybko potrafi� w wydziale mle� j�zykami, Eve zrobi�a krok do
przodu. - Inspektorze Peabody, radz�, aby ta ma�a uroczysto�� powitalna odby�a si� po godzinach
pracy.
- Och, przepraszam. Postaw mnie, Zeke. - Jednak nadal zaborczo odcza�a go ramieniem, nawet wtedy,
gdy jej stopy dotkn�y ju� pod�ogi. - Pani porucznik, to jest Zeke.
- Tyle ju� zd��y�am poj��.
- M�j brat.
- Ach tak? - Eve rzuci�a jeszcze raz okiem, szukaj�c rodzinnego podobie�stwa. Nie znalaz�a �adnego
- ani typ budowy, ani karnacja, ani kszta�ty. - Mi�o mi pana pozna�.
- Nie chcia�em przeszkadza�. - Zeke zaczerwieni� si� lekko i wyci�gn�� sw� wielk� d�o�. - Dee
opowiada�a o pani wiele dobrego, pani porucznik.
- Mi�o mi s�ysze�. - D�o� Eve znikn�a w d�oni o konsystencji granitu, ale delikatnej jak jedwab. -
Wi�c kt�ry jest pan z kolei?
- Zeke to niemowl�. - Peabody powiedzia�a to z takim zachwytem, �e Eve zmuszona by�a si�
u�miechn��.
- �adne niemowl�. Ile pan ma wzrostu, metr osiemdziesi�t dziewi��?
- I jeszcze centymetr- odpowiedzia� z nie�mia�ym u�miechem.
- Ma to po ojcu. Obaj s� wysocy i szczupli. - Peabody mocno u�cisn�a brata. - Zeke jest stolarzem
artyst�. Robi cudowne meble i szafki.
- Daj spok�j, Dee. - Jego lekko zar�owiona twarz pokry�a si� rumie�cem. - Jestem zwyk�ym cie�l�.
Umiem si� pos�ugiwa� narz�dziami, to wszystko.
- Spotkali�my si� z tym w ostatnim czasie - mrukn�a Eve.
- Dlaczego mi nie powiedzia�e�, �e wybierasz si� do Nowego Jorku? - zapyta�a z wyrzutem Peabody.
- Chcia�em ci� zaskoczy�. No i jeszcze jakie� dwa dni temu nie wiedzia�em na pewno, czy przyjad�.
Pog�aska� j� po w�osach w spos�b, kt�ry zn�w kaza� Eve pomy�le� o zwi�zkach mi�dzyludzkich. W
niekt�rych nie chodzi�o bynajmniej o seks, w�adz� czy dominacj�. Chodzi�o po prostu o mi�o��.
- Dosta�em zlecenie na zrobienie szafek od ludzi, kt�rzy zobaczyli prace w Arizonie.
- �wietnie. Ile ci to czasu zajmie?
- Nie wiem, b�d� wiedzia�, gdy je zrobi�.
- Dobrze, a wi�c zamieszkasz u mnie. Dam ci klucz i powiem, jak si� tam dosta�. Pojedziesz metrem.
- Zagryz�a wargi. - Nie wa��saj si�, Zeke. Tu nie jest jak w domu. Masz pieni�dze i kart�
identyfikacyjn� w tylnej kieszeni, a wi�c...
- Peabody - Eve, aby zwr�ci� na siebie uwag�, unios�a palec. -We� zwolnienie z reszty dnia na
za�atwienie spraw osobistych, zainstalujesz brata.
- Nie chcia�bym sprawia� k�opotu - zacz�� Zeke.
- B�dziesz �r�d�em jeszcze wi�kszego k�opotu, gdy ona b�dzie si� przez ca�y czas martwi�, czy
przypadkiem, zanim dosta�e� si� do jej mieszkania, nie zosta�e� ze sze�� razy napadni�ty. - Eve
z�agodzi�a swoje s�owa u�miechem, chocia� uzna�a, �e facet ma na twarzy wyra�nie wypisane F jak
frajer. - Tak czy owak, nie ma tu teraz wiele do roboty.
- Ale sprawa Cooke.
- My�l�, �e poradz� sobie sama - powiedzia�a �agodnie Eve. -Je�li co� wyskoczy, �ci�gn� ci�. Id�
pokaza� Zeke'owi cuda Nowego Jorku.
- Mi�o by�o pozna� pani�, pani porucznik.
- Mnie r�wnie�. - Patrzy�a, jak odchodz�: Zeke pochylaj�cy si� lekko w stron� p�on�cej siostrzanym
afektem Peabody.
Rodziny wci�� zbija�y j� z tropu. Ale przyjemnie by�o zobaczy�, �e czasami to gra�o.
Wszyscy kochali J. C. - Chris Tipple, asystent dyrektora w firmie Branson�w, by� m�czyzn� oko�o
trzydziestoletnim z w�osami niemal tego samego koloru co obrzmia�e obw�dki jego oczu. Szlocha�
bez za�enowania, a �zy sp�ywa�y ciurkiem po puco�owatej, mi�ej twarzy. -Wszyscy.
Co mog�o by� problemem, pomy�la�a Eve, zn�w czekaj�c, a� Chris wytrze policzki zmi�t�
chusteczk�.
- Przykro mi z powodu odniesionej przez pana straty.
- Wprost nie spos�b uwierzy�, �e ju� nigdy nie wejdzie tymi drzwiami. - Wstrzymuj�c oddech,
wpatrzy� si� w zamkni�te drzwi wielkiego, jasnego biura. - Nigdy. Wszyscy s� wstrz��ni�ci. Kiedy
B.D. og�osi� to dzisiaj rano, nikt nie potrafi� wydoby� g�osu.
Przycisn�� chusteczk� do ust, jak gdyby zn�w zawi�d� go g�os.
B. Donald Branson, brat i wsp�lnik ofiary, czeka�, a� Chris sko�czy.
- Chcesz troch� wody, Chris? �rodek uspokajaj�cy?
- Wzi��em co� na uspokojenie. Nie wydaje si�, aby pomog�o. Byli�my z sob� bardzo blisko. -
Wycieraj�c zap�akane oczy, Chris nie zauwa�y� b�ysku zainteresowania w spojrzeniu Eve.
- By� pan z nim zwi�zany osobi�cie?
- O, tak. Przez prawie osiem lat. By� znacznie wi�cej ni� pracodawc�. By�... by� dla mnie jak ojciec.
Przepraszam.
Wyra�nie przej�ty, ukry� twarz w d�oniach.
- Przepraszam, J.C. wola�by, abym si� tak nie rozkleja�. To nie pomaga. Ale nie mog�. Nie s�dz�, aby
ktokolwiek z nas potrafi� sobie z tym poradzi�. Zawieszamy nasz� dzia�alno�� na tydzie�. Ca��
dzia�alno��. Biur, fabryk, wszystkiego. Uroczysto�ci pogrzebowe... -M�wi� wolno, zmagaj�c si� z
sob�. - Uroczysto�ci pogrzebowe zaplanowane s� na jutro.
- Szybko.
- J.C. na pewno nie chcia�by tego przeci�ga�. Jak mog�a to zrobi�? - �ciska� wilgotn� szmatk� w r�ce,
spogl�daj�c na Eve niewidz�cym wzrokiem. - Jak mog�a to zrobi�, pani porucznik? J.C. uwielbia� j�.
- Zna pan Lisbeth Cooke?
- Oczywi�cie.
Wsta� i zacz�� chodzi�, co Eve przyj�a z wdzi�czno�ci�. Trudno by�o patrze� na cierpienie doros�ego
cz�owieka, siedz�cego na r�owym krze�le o kszta�cie s�onia. Sama siedzia�a na purpurowym
kangurze.
Jedno spojrzenie na gabinet zmar�ego J. Clarence'a Bransona dowodzi�o z ca�� oczywisto�ci�, �e
wprost nieumiarkowanie lubi� si� zajmowa� w�asnymi zabawkami. P�ki na jednej ze �cian by�y nimi
za�adow