11040
Szczegóły |
Tytuł |
11040 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11040 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11040 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11040 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert E. Howard Bran Cambell
Conan
Ognisty wicher
Przek�ad Katarzyna Pawlak
ROZDZIA� I
U LICHWIARZA TSIEN HU
Gdy tylko czerwona kula s�o�ca dotkn�a wzg�rz i rozja�ni�a swym blaskiem wysokie,
pe�ne wdzi�ku wie�e Turghol, nadchodz�cy p�mrok przeszy�a pojedyncza, s�odka nuta.
M�czy�ni zwr�cili niespokojne oczy na wznosz�c� si� po�rodku najwy�sz� wie��, otoczon�
spiral� z�ota niczym j�zykiem ognia, pob�yskuj�c�, zachwycaj�c� mozaik� fioletowego i
r�owego marmuru. Mocno zacisn�li pi�ci przy biodrach i schowali kciuki w d�onie w
ge�cie, kt�ry mia� ochrania� ich przed z�o�ci� boga grzmot�w, Ballara.
� Teraz Agrimah i wysoki ogie� niebios ochroni� nas � szepn�li m�czy�ni
zgromadzeni na bazarze i z po�piechem zacz�li zamyka� frontony swoich sklep�w.
Niewolnicy bogaczy w po�piechu szukali schronienia za swoimi w�asnymi drzwiami i w
obr�bie w�asnych, uwie�czonych szpicami mur�w. Na obfitych, b��kitnych wodach jeziora
Ho, ci�cia zadawane batem przez zarz�dc�w, przeszywa�y zgi�te plecy niewolnik�w,
poganiaj�c ostro zako�czone �odzie rybackie w kierunku bramy wodnej. Na polach inni,
nadzy niewolnicy przytroczyli do ramion prymitywne narz�dzia pracy na roli i ponuro
kroczyli pod ostrymi ci�ciami bat�w stra�nik�w.
Kiedy ponownie zabrzmia�a ta zawodz�ca nuta, kt�ra mog�a dobiega� z samych niebios i
mog�a nawet wedrze� si� do wn�trzno�ci ludzkich, Ognisty Wicher zacz�� wia� z pustyni
Czarnych Piask�w. By�o to co�, co przechodzi�o ludzkie poj�cie, a przyby�o wraz z
czarnoksi�nikami z Kusanu, z miasta Hsia, i mog�y temu si� oprze� jedynie mury Turghol
lub sami mieszka�cy Hsia.
Z rozci�gaj�cych si� na p�noc cieni jode�, kt�re okrywa�y wzg�rza, wy�oni� si� w�z
ci�gniony przez kilka wo��w i z trudem, powoli zacz�� skr�ca� z turkotem w d� czarnej
drogi, w kierunku Po�udniowej Bramy. M�czyzna w szpiczastej, bia�ej czapce
charakteryzuj�cej plemiona z Kambuji wbija� ostry kij w zady wo��w, by zmusi� ich do
przy�pieszenia ich ci�kiego kroku.
Zdawa� si� by� sam, a mimo to szepta� p�przymkni�tymi wargami. �Ju� nadchodzi. O,
Cromie.�
Ze sterty we�ny za nim, pot�ny, m�ski glos zarycza� przekle�stwem:
� Na Croma, nie mo�e nadej�� zbyt wcze�nie. Ten diabelski wiatr, o kt�rym ci�gle
paplasz, nie mo�e by� gor�tszy od tej twojej we�ny�.
� Cicho! � ostrzeg� Kassar, z l�kiem w g�osie. � W pobli�u Turghol sam wiatr ma uszy!
Czerwona, spocona twarz wy�oni�a si� ze sterty we�ny, i nawet zachodz�ce s�o�ce nie by�o
tak ogniste, jak ta twarz.
� Dobrze, gdyby tylko te wiatry u�y�y swoich uszu, �eby mnie powachlowa�! �
przeci�gn�� d�oni� po twarzy i wyplu� k��by we�ny. � Fu! Nigdy owce nie napawa�y mnie
wi�kszym obrzydzeniem.
� Schowaj si�, g�upcze! � zadysza� Kambuja�czyk. � Czy ci� nie ostrzega�em�
Z g�stniej�cego nad ich g�owami powietrza dobieg� ich g�os. By� cienki i s�aby, i po raz
kolejny nikt, nawet sam gigant ukryty w we�nie, nie m�g� stwierdzi�, czy g�os ten pochodzi� z
niebios, czy te� od jakiej� ludzkiej istoty.
� Uciszcie si�, niewolnicy � szepn�� g�os � poczujcie powiew Ognistego Wichru!
Kassarem wstrz�sn�� dreszcz. Zerwa� sw�j szpiczasty kapelusz w ge�cie szacunku,
obna�aj�c czarne, potargane w�osy, mimo to nadal z zaci�ciem wbija� kij w zady wo��w.
� Panie, s�yszymy i jeste�my pos�uszni!
Conan chwyci� w d�o� smuk�� r�koje�� miecza, a jego b��kitne, zuchwa�e oczy powiod�y
wko�o z zimnym wyzwaniem.
� Teraz, na brod� Agrimaha � powiedzia� mi�kko � gdybym m�g� dosi�gn�� gard�a,
kt�re wyda�o g�os nazywaj�cy mnie niewolnikiem�
� Nie � Kassar ci�ko oddycha� przez zaci�ni�te usta. � Czarnoksi�nicy m�wi�, kiedy
chc�. S�ysz� i widz�, co chc�. Jeste�my pot�pieni, Conanie! Za murami Ognisty Wicher, a
wewn�trz mur�w� wewn�trz, Czarnoksi�nicy z Kusanu!
� Ja si� chowam � powiedzia� Conan ponuro � ale tylko ze wzgl�du na szacunek do
ciebie, Kassar, m�j przyjacielu. Je�li chodzi o spotkanie z tymi czarnoksi�nikami, to czy� nie
m�wi�e� mi, �e �o�nierze przeszukaj� tw�j �adunek we�ny ostrymi w��czniami? Je�li
czarnoksi�nicy rzeczywi�cie tak dobrze widz�, to gdzie jest potrzeba, �eby si� chowa�?
Kambuja�czyk nie odpowiedzia�, a Conan, z ostatnim wyzywaj�cym spojrzeniem,
ponownie zakopa� si� w stert� we�ny. Jej ci�ki zapach by� dusz�cy dla jego nozdrzy, a
�askocz�ce w��kna dra�ni�y jego pokryte potem cia�o, ale na jego ustach widnia� ponury
u�miech. By�o ju� za p�no dla kogo�, kto by� �cigany przez �o�nierzy kr�la Kambuji, kto
sprzeciwi� si� mocy Z�otego Tronu Khitari, aby si� ba� zwyk�ego g�osu dochodz�cego nie
wiadomo sk�d. Nie by�o to nic ponad czarnoksi�skie sztuczki. Przes�dy. M�czyzna, kt�ry
wok� szyi nosi� szcz�tki Kryszta�owego Tronu i w ten spos�b by� pod ochron� swego Boga
nazywanego Cromem, nie musia� obawia� si� tych barbarzy�c�w.
Wok� niego rozleg� si� po�pieszny tupot st�p, r�enie os��w i gderliwy ryk poganianego
wielb��da. Nad ca�ym tym zamieszaniem i odg�osami k� powoz�w us�ysza� gwizd, i
uderzenie niewolniczego bata oraz t�umione westchnienie b�lu. Czarnoksi�nicy rz�dzili
wszystkim mocn� r�k�; by�a to kraina, gdzie silny cz�owiek m�g� posi��� bogactwa, jakich
tylko zapragn�� wraz zjedna z szybkich galer. Wtedy m�g� spokojnie powr�ci� do domu.
Nawet �elazna pot�ga Turanu nie mog�a r�wna� si� ze z�otem, kt�re zdob�dzie w tym
mie�cie, i za kt�re wybuduje sobie zamek na fioletowych wzg�rzach Brythunii, gdzie wiatry
nigdy nie bywaj� zbyt silne, gdzie roi�o si� od potraw i jedwabi oraz s�odkookich Zamoranek
z g�adk� sk�r�. Wyci�gn�� swoje umi�nione nogi, a ci�gniony przez wo�y pow�z zatrzyma�
si�.
Conan rozpozna� aroganckie g�osy, kt�re mog�y nale�e� jedynie do stra�nik�w przy
Bramie Po�udniowej. Wyt�y� s�uch. Tak, m�wili po khitajsku, kt�rego on sam nauczy� si� w
Ruo�Gen, gdzie pozna� Tao�Li*. S�ysza�, jak Kassar odpowiada, pewny siebie i nie okazuj�cy
strachu. Kassar nie obawia� si� �adnego �yj�cego cz�owieka, ba� si� jedynie tych g�os�w
dochodz�cych z niebios. Ale Conana nawet one nie napawa�y strachem!
Uderzenie o sp�d powozu da�o Conanowi do zrozumienia, �e w��cznie rozpocz�y
przeszukiwanie we�ny. Trzy uderzenia i trzy w��cznie niemal dotkn�y jego cia�a! Naci�gn��
sobie na brzuch sk�rzan� tarcz� i zakl�� pod nosem. Na Agrimaha, gdyby jedno z tych
stalowych ostrzy go dosi�g�o, to przy tej bramie rozgorza�aby taka walka, �e nie pozosta�oby
nic innego do zrobienia tym czarnoksi�nikom, opr�cz rwania w�os�w z g��w w rozpaczy!
Chwyci� sw�j miecz w swoj� olbrzymi� d�o� i �cisn�� jego r�koje��. W j�zyku
Kambuja�czyk�w Conan nazywa� si� Diabelski Wiatr. A na gladiatorskich arenach w
Angkhor mieli dla niego jeszcze inne imi�. Widzieli jego zaciek�e napady w�ciek�o�ci i
wiedzieli, �e gdy zaatakuje, nikt mu si� nie oprze, a nadali mu imi� Huragan i mia�o ono
wzbudza� l�k w�r�d mieszka�c�w wszystkich nadmorskich teren�w, Huragan, kt�ry rozwala�
ich statki w drzazgi, i kt�rego gwa�towne i niespodziewane pioruny uderza�y niczym miecze
ognia. �Huragan�. Niech go znajd�, a dowiedz� si�, co Huragan mo�e uczyni� w dalekim
Khitaju!
Z ust Conana wydoby�o si� ciche przekle�stwo. Jedna z w��czni dosi�g�a jego uda. Le�a�
bez ruchu, czekaj�c, a ka�dy jego mi�sie� by� mocno napi�ty. Je�li w��cznia ponownie go
tknie�
� Wystarczy, Kambuja�czyku � doszed� go arogancki g�os stra�nika. � Nie zapomnij
mie� si� na baczno�ci, jak b�dziesz jutro wraca�.
Pow�z ruszy� naprz�d, w gor�c� ciemno��. Conan skrzywi� si� w ponurym u�miechu. O,
nie, nie zapomni mie� si� na baczno�ci, gdy mija� b�dzie Po�udniow� Bram�! Splun��
przekle�stwem i skr�ci� kawa�ek we�ny, by przy�o�y� j� sobie do rany na udzie. S�odka,
przejmuj�ca nuta ponownie zabrzmia�a, a z oddali dobieg� odg�os zamykania bramy i ludzki
krzyk. Jaki� biedak zosta� z�apany w metalowe z�by olbrzymich wr�t. No c�, przynajmniej
Conan by� ju� w �rodku. Ostro�nie wyjrza� ponad we�n� zgromadzon� nad jego g�ow�, a
ch�odne, nocne powietrze przyjemnie wype�ni�o jego spragnione nozdrza, przynosz�c ze sob�
zapachy tajemniczego miasta Turghol. By� to zapach udeptanego kurzu le��cego na drodze, a
wraz z nim jeszcze ostrzejszy zapach przechowywanych przypraw i g�sta s�odycz ja�minu.
Conan poczu�, jak jego krew si� burzy. Odrzuci� we�n� na bok. W�r�d tych w�skich, kr�tych
uliczek panowa� g��boki, granatowy zmierzch.
� Opuszce ci� tutaj, Kassar � rykn��. � Niech chroni ci� Crom.
��te z�by Kassara b�ysn�y w ponurym u�miechu.
� Jeste� dzieckiem szcz�cia, Conanie. My�la�em, �e ich w��cznie ci� znalaz�y.
Conan mrukn�� tylko i jednym, sprawnym skokiem znalaz� si� na ziemi. Wzrostem swym
przerasta� olbrzymi w�z, a zdawa� si� by� jeszcze wy�szy, gdy poklepa� Kambuja�czyka po
kapeluszu spoczywaj�cym na jego czarnych lokach. Tak, by� to olbrzymi, mocno zbudowany
cz�owiek z b��kitnymi oczami spogl�daj�cymi bez strachu. Wrzuci� do wozu ma�� torb�, kt�ra
upadaj�c zagrzechota�a z cicha.
U�miech Kassara znikn��. Odrzuci� torb�.
� Nie, to jest bogactwo czarnoksi�nik�w. Nie �miem.
Conan wzruszy� ramionami.
� Czy to mnie zaczarowa�o? Nie, g�owa tego czarnoksi�nika b�dzie jeszcze przez wiele
dni dzwoni�a od ciosu, jaki mu zada�em! We� jeszcze to!
Wyci�gn�� d�ugie ostrze swego no�a z pochwy i wbi� go g��boko w we�n� na wozie. N�
zatrz�s� si� wydaj�c d�wi�k podobny do brz�czenia srebrnego dzwoneczka,
� Trzymaj si�, bracie.
Conan oddali� si� w ciemno�ci okrywaj�ce to dziwne miasto czarnoksi�nik�w, wzd�u�
ulic pe�nych okien, wysokich, bia�ych �cian i dach�w ozdobionych spi�owymi szpicami. Jego
bystre oczy powiod�y wzrokiem po wysokich wie�ach i zatrzyma�y si� z ciekawo�ci� na
jednej z nich, o wierzcho�ku ozdobionym szczerym z�otem, na kt�rym czerwono
pob�yskiwa�y ostatnie promienie zachodz�cego s�o�ca. Przez chwil� ukaza�y si� jego z�by w
ponurym u�miechu. Jak na cz�owieka o takiej posturze, porusza� si� bardzo zr�cznie i szybko.
G�owa jego ozdobiona by�a bia�ym szpiczastym kapeluszem, a cia�o jego okrywa� bia�y,
olbrzymi p�aszcz � wszystko to kr�lewskie dary od wodza plemienia do kt�rego nale�a�
Kassar. Ci dzicy ludzie poznali go w bitwie i nie uznawali go za wroga. Jednak p�niej pola�a
si� krew i ni� przyja�ni zosta�a zerwana.
Postawni wojownicy Imperatora Khitaju tak�e zaznali jego stali, a przedtem wszyscy
wojownicy od Zingary a� po Turan i nawet jeszcze dalej na wsch�d, a� za Morze
Lemuryjskie, gdzie nigdy wcze�niej ludzie jego rasy nie podr�owali. Z tego powodu musia�
i�� na p�noc w nadziei, �e przekroczy b��kitne jezioro Ho w drodze do domu. Wiedzia�, �e
nie by�o powrotu tam, sk�d przychodzi�. Uczyni� sobie zbyt wielu wrog�w z wp�ywowych
ludzi. A czy taki cz�owiek, jak Conan powinien trz��� si� teraz w obliczu kilku
czarnoksi�nik�w i ich niewolniczych stra�y? Barbarzy�ca wzni�s� g�ow� do g�ry i
wybuchn�� �miechem, kt�ry odbi� si� upiornym echem po pustych ulicach.
Nagle, nad jego g�ow� zab�ys�o bladoczerwone �wiat�o. Przywar� do �ciany zbudowanej z
b�yszcz�cego marmuru. Wyci�gn�� miecz z pochwy i zawin�� nim w powietrzu, a �wiat�o
odbijaj�ce si� od niego rozci�gn�o w mroku b��kitn� ni�. W g�rze miecz zab�ys� w
czerwonym �wietle i wygl�da� niczym zbroczony krwi�. Z niebios doszed� s�aby, z�o�liwy
g�os.
� Pozosta�, gdzie stoisz, niewolniku, a� do chwili, gdy nie nadejdzie stra�nik!
�wiat�o przygas�o, a z�by Conana zab�ys�y w cichym u�miechu. Niech strachliwi g�upcy
czekaj� sobie na stra�nika. Conan mia� co innego do roboty. Mimo to, mo�e dobrze by�oby
wypr�bowa� swoj� stal na stra�nikach Turgholu!
� Do diab�a z tymi czarnoksi�nikami z Hsia � mrukn�� i dotkn�� kawa�ka
Kryszta�owego Tronu, kt�ry zawieszony by� wok� jego szyi. Jego obecno�� doda�a mu
pewno�ci siebie. Nagle z ty�u dobieg� go odg�os, kt�ry zna� a� za dobrze, d�wi�k, kt�ry
odbija� si� echem po wszystkich zak�tkach cywilizowanego �wiata, r�wny tupot
maszeruj�cych �o�nierzy i metaliczne odg�osy ich broni. Przez moment z�by Conana ukaza�y
si� w grymasie, z�apa� sw�j miecz, jednak potem pokr�ci� g�ow�. M�g�by ich wszystkich
zabi�, ale to tylko na�le na niego wszystkich �o�nierzy Turgholu. Lepiej od razu im uciec.
Tupot maszeruj�cych ludzi by� coraz bli�ej, tu� za zakr�tem tej wij�cej si�, b�otnistej
uliczki. Nie by�o w okolicy �adnej dziury, w kt�rej m�g�by si� schowa�, by przeczeka� a�
przejd�. Nie by�o te� �adnego rogu, za kt�rym m�g�by si� ukry�. Ale by�a �ciana uwie�czona
spi�owymi szpicami! W jednej chwili jego mocne ramiona wyci�gn�y si� w g�r� i uchwyci�y
si� szpic�w. Jednym ruchem podci�gn�� si� w g�r� i ju� jego buty z jeleniej sk�ry uwolni�y
si� z wsysaj�cego wszystko b�ota. Szybkim ruchem wci�gn�� si� na wysoko�� szpic�w,
przylgn�� do nich ca�ym cia�em i le�a� tak nieruchomo na zwie�czeniu �ciany. Jego prawa
d�o� si�gn�a po r�koje�� miecza. Zza rogu ukaza�a si� grupa m�czyzn w he�mach.
By�o ich dziesi�ciu i maszerowali za swoim kapitanem. Mieli lekkie w��cznie
przytroczone do ramion, wraz z �ukami i strza�ami, a u bok�w zwisa�y im rze�bione miecze.
Conan przyjrza� im si� dok�adnie. Z tej wysoko�ci m�g� wyr�n�� co najmniej po�ow� z nich, a
oni nie zorientowaliby si� nawet, sk�d dobieg� cios. A co z reszt�? Usta mu si� otworzy�y. By�
to dobry spos�b, jak ka�dy inny. Dobra stal w d�oni i gor�ca walka, a barbarzy�ca czu� ju�
wzrastaj�c� w nim z�o��, furi�, kt�ra zdoby�a dla niego imi� Huragan. W jego oczach
pojawi�y si� �wiate�ka przypominaj�ce b�yskawice, a jego gard�o si� �cisn�o. Miecz wzni�s�
si� w g�r�.
� Na Balara � szepn�� przyw�dca dziesi�tki. � Na Ognisty Wicher� przerwa� zakl�cie!
Kapitan wskaza� dr��c� r�k� na miejsce, w kt�rym �lady Conana nagle si� urywa�y.
M�czy�ni spogl�dali woko�o z l�kiem, jednak he�my nie dawa�y im szansy spojrze� w g�r�.
Nie pomy�leli nawet, by spojrze� w g�r�, gdzie we wzniesionym mieczu czyha�a na nich
niechybna �mier�.
� Jaki� pot�ny czarnoksi�nik � powiedzia� kapitan.
� Jaki� pot�ny czarnoksi�nik przerwa� zakl�cie Najwy�szego! On� � M�czyzna
spojrza� w cienie ciemno�ci spoza swego ramienia. � On odszed�. Nic nie pomo�e, je�li tu
zostaniemy. T�dy, za mn�. T�dy�
Zanim zdo�ali uczyni� trzy kroki, kapitan ju� bieg�, a m�czy�ni pobiegli za nim p�dem,
pobrz�kuj�c zbrojami i mieczami.
�miech wype�ni� gard�o Conana, ale zdusi� go, spojrza� z wyzwaniem w ciemno�� nocy,
gdzie jeszcze przed chwil� b�yszcza�o bladoczerwone �wiat�o. Ponownie dotkn�� kawa�ka
Kryszta�u.
� Ludzie rz�dzeni strachem � mrukn�� pod nosem � w g��bi duszy s� tch�rzami. Nic
tutaj nie mo�e skrzywdzi� wolnego cz�owieka z woln� dusz�.
Cohan stan�� na nogach na szczycie muru, skoczy� lekko w b�oto i z po�piechem ruszy�
�ladem stra�nik�w. Zatrzyma� si� na chwil� na skrzy�owaniu w�skich uliczek, �eby nabra�
orientacji, a potem ruszy� dalej. W ko�cu, zatrzyma� si� przed drzwiami ozdobionymi z�oto�
zielonymi pasami i uderzy� w nie mocno r�koje�ci� miecza. Wskaz�wki Kassara przyda�y mu
si�. Od tej chwili by� samodzielnym cz�owiekiem i sam m�g� decydowa�, jak� drog�
wybierze i jaki los go czeka. Zamrucza� z cicha, gdy cierpliwie czeka� na odpowied� na swoje
walenie.
Po chwili, drzwi uchyli�y si� i pojawi�a si� w nich pozbawiona wyrazu, ��ta twarz ze
sko�nymi oczami.
� Otw�rz, Tsien Hu! � kr�tko rozkaza� Conan. � Przybywam w interesach i mam dla
ciebie ofert�, kt�ra da na jaki� czas zaj�cie twoim lepkim, ��tym palcom. Kassar mnie
przysy�a.
Drzwi zamkn�y si�, ale ju� po chwili otworzy�y si� na o�cie�. Khitajczyk sk�oni� si� nisko,
z r�kami wygodnie skrzy�owanymi na swoim grubym brzuchu. Poprowadzi� wzd�u�
przegrody zbudowanej, aby odstraszy� diab�y ��tego Kr�lestwa; diab�y, kt�re mog�y
porusza� si� tylko przez drzwi i okna, i tylko w prostej linii. Szuraj�c nogami przeszed� do
pokoju obwieszonego bogatymi dywanami z Paikangu i Wan Tengri, a nast�pnie poprosi�
wytwornie Conana, by usiad�.
� Ty nie jeste� Kusa�czykiem, Uttarem ani tym bardziej Kambuja�czykiem � mrukn��
Tsien Hu swymi zawsze u�miechni�tymi ustami, podczas gdy jego oczy z ci�kimi
powiekami bacznie przygl�da�y si� gigantowi siedz�cemu przed nim ze skrzy�owanymi
nogami. � Jeste� barbarzy�c� z Zachodu.
Conan poruszy� si�, ale z trudem uda�o mu si� opanowa� napinaj�ce si� mi�nie. Powinien
ju� przyzwyczai� si� do tego, �e te ��tosk�re diab�y wiele wiedz�. Mrukn�� wi�c tylko
przyznaj�c mu racj�.
� Nie powinno ci� to obchodzi�, ��ty wodzu � powiedzia� kr�tko. � Potrzebuj�
pieni�dzy.
Wygrzeba� par� rubinowych kolczyk�w z ukradzionej torby, stanowi�cej cz�� �upu, kt�ry
wcze�niej ofiarowa� Kassarowi i rzuci� je niedbale na le��cy na pod�odze chodnik. Skrzywi�
si� lekko w ponurym u�miechu. Uszy tego czarnoksi�nika b�d� jeszcze bola�y przez jaki�
czas.
Conan potrz�sn�� g�ow� ze smutkiem.
� Rubiny Ballara � powiedzia�, a g�os jego przeszywa�a rozpacz. � Zdj��em je z uszu
mojej matki nieca�e dwa ksi�yce temu. Zaiste, by�a cudown� kobiet�, ale nie chcia�aby, �eby
jej w�asny syn przymiera� g�odem.
� A wi�c� � Tsien Hu przebiera� w krwistoczerwonych kuleczkach palcami o d�ugich
paznokciach. � A wi�c� rubiny Ballara. � Podni�s� je i zwa�y� w ��tej d�oni. � M�wisz,
�e pochodz� z uszu twojej matki.
D�o� Conana zamkn�a si� na r�koje�ci miecza.
� Zaiste � powiedzia� mi�kko. � Z jej ma�ych, s�odkich uszu.
Kuleczki klejnot�w zafascynowa�y Conana i nie m�g� oderwa� od nich oczu. Mog�yby
ozdabia� uszy ka�dej ksi�niczki, kt�r� m�g�by sam posi���, gdyby po zdobyciu honor�w i
bogactwa wys�a� swoj� galer� z powrotem na Zach�d. U�miechn�� si�, a potem oczy jego
rozszerzy�y si� z niepokoju. Nagle w ��tej d�oni Khitajczyka, na miejscu, gdzie jeszcze przed
chwil� b�yszcza�y te niezwyk�e klejnoty nie by�o nic! Tsien Hu u�miechn�� si� i przyja�nie
pokiwa� g�ow�.
� Jest tak, jak my�la�em, barbarzy�co � powiedzia�. � Klejnoty zosta�y ukradzione
jakiemu� czarnoksi�nikowi.
Niczym w�� Conan skoczy� w kierunku Khitajczyka. Jego lewa d�o� zacisn�a si� na
grubym, ��tym gardle, a w oczach jego by�a z�o�� tak ognista, jak rubiny Ballara.
� Z�odziej! � zawy�. � K�amca! Oddaj mi klejnoty. Czy my�lisz, �e tak �atwo uda ci si�
mnie oszuka�? Mnie, Conana?
Potrz�sa� Tsien Hu niczym ma�p�, a� jego oczy wype�ni�y si� �miertelnym strachem.
Trz�s� si� w tym dzikim u�cisku.
� Nie, barbarzy�co. Nie chcia�em ci� ok�ama�. W tym dziwnym mie�cie dziej� si�
dziwne rzeczy. Nikt nie mo�e kra�� w tym mie�cie, ani by� w posiadaniu skradzionych
rzeczy, bo je�li co� ukradnie, a w�a�ciciel zorientuje si�, �e to co� mu zgin�o, to przestaje to
istnie�. Czarnoksi�nicy rz�dz�cy tym miastem rzekli, �e to my wierzymy w ich istnienie, a w
co cz�owiek nie wierzy, to nie istnieje. Pomy�l, czy olbrzymie drzewo upadaj�c narobi huku,
je�li nie znajdzie si� ucho, kt�re go us�yszy? A wi�c rzeczy istniej� tylko dzi�ki temu, �e o
nich my�limy. Je�li czarnoksi�nik nie znajdzie jakiej� rzeczy, ma moc przywo�a� j� do siebie
i tym samym przestaje ona istnie� dla z�odzieja.
Conan skrzywi� si� w u�miechu.
� To k�amstwa, naiwne k�amstwa, ty opas�y z�odzieju! Gdyby to mia�o by� prawd�,
wtedy z pewno�ci� nie znajd� tych rzeczy ukrytych gdzie� w twoim ubraniu, ha? � Powoli
rozebra� Tsien Hu z jego odzienia. Potem przeczesa� chodnik palcami i podni�s� si�
spogl�daj�c wok� niczym zwierz� w klatce. Nie by�o ju� �adnego innego miejsca, gdzie
mog�yby by� ukryte klejnoty, a jednak�
� Widzisz, barbarzy�co � zaskomla� nagi Tsien Hu, usi�uj�c zas�oni� swoje ��te cia�o
� jest tak, jak ci m�wi�em. Nic nie istnieje, o ile kto� o tym nie my�li, a w�a�ciciel tych
b�yskotek�
Conan zawy� z pasj�:
� G�upota i k�amstwa! Dlaczego mia�yby nie istnie� pod wp�ywem moich my�li, ty opas�y
z�odzieju?
Nagle barbarzy�ca przypomnia� sobie o klejnotach ukrytych przy pasie. Oderwa� sk�rzan�
sakiewk� od pasa i usi�owa� opr�ni� jej zawarto�� na otwart� d�o�. Jednak nie wysypa�y si�
�adne klejnoty. Nie pozosta� ani jeden kamie� z ma�ej fortuny, jak� ukrad� czarnoksi�nikowi.
I nagle wyskoczy�a ku niemu pod�a, p�aska, tr�jk�tna g�owa. K�y w�a skoczy�y ku otwartej,
oczekuj�cej d�oni Conana.
ROZDZIA� II
WALKA ZE STRA�NIKAMI
Tylko kto� o mi�niach wytrenowanych w walce m�g�by poruszy� si� szybciej ni� skok
w�a. M�g� to uczyni� tylko ten cz�owiek, kt�rego t�umy w Angkhor ochrzci�y mianem
huraganu. Conan zadzia�a� bez chwili namys�u, z nieprawdopodobn� szybko�ci�, jaka
charakteryzuje ludzi, kt�rych prze�ycie zale�y od bystro�ci ich oczu i si�y ich r�k. Obie r�ce
poruszy�y si� jednocze�nie. Wij�cy si� w�� i sk�rzana torba w jednym ge�cie wylecia�y a� do
ozdobionego jedwabiem sufitu. Miecz Conana zasycza�, gdy wyci�gn�� go z pochwy i w
jednej chwili, w powietrzu przepo�owi� w�a na dwa bezbronne kawa�ki.
Usta barbarzy�cy wykrzywi�y si� w pogardliwym u�miechu. Jego wytrenowanie w walce
nie pobudza�o jego dumy. Czy� wcze�niej ju� nie przecina� mieczem strza� w locie? Czy� to
po raz pierwszy u�y� ostrego miecza, by obroni� si� przed ich k�uj�cym ��d�em? Podrzuci�
miecz w g�r� i z�apa� go sprawnie za r�koje��.
� Co� mi si� wydaje, ty ��ty gadzie � powiedzia� spokojnie � �e ty sam jeste�
czarnoksi�nikiem. Te opowiastki, �e to rzekomo ludzie my�l�c o rzeczach sprawiaj�, �e
zaczynaj� one istnie�, wydaj� mi si� trudne do uwierzenia. Jednak w Kambuji by�em
�wiadkiem takich sztuczek umys�u, �e widzia�em tygrysy tam, gdzie ich nie by�o i zdaje mi
si�, �e ty jeste� jednym z takich sztukmistrz�w, po prostu czarnoksi�nikiem. My�l�, �e to ty
zaczarowa�e� te kawa�ki kolorowego kryszta�u w mojej sakiewce. Dobrze, znam pr�b�, kt�ra
niezawodnie wska�e, czy jeste� czarnoksi�nikiem. Wszyscy oczywi�cie wiedz�, �e tylko
zaczarowana stal mo�e zrani� czarnoksi�nika. M�j miecz nie jest zaczarowany, w zwi�zku z
tym, je�li nie prze�yjesz, gdy poder�n� to twoje t�uste gard�o, b�d� wiedzia�, �e pomyli�em si�
co do ciebie, Tsien Hu i wtedy zawsze b�d� my�la� o tobie, jako o uczciwym cz�owieku.
U�miech Tsien Hu by� przera�aj�cy.
� To przykry spos�b, barbarzy�co, ale czuj�, �e m�j honor zosta� zniewa�ony. Klejnoty w
istocie znikn�y z moich r�k. Dlatego � jego g�os wype�ni� si� nag�ym smutkiem � dlatego
musisz pozwoli�, �e podaruj� ci prezent.
Zanim Conan zd��y� uczyni� co� ponad u�miech, w drzwi uderzy� grom mieczy.
� Otwieraj, Tsien Hu! � zagrzmia� g�os. � A ty, barbarzy�co, poddaj si�, ty niewolniku
Najwy�szego!
U�miech Conana nie znik� mu z twarzy.
� To trzeci raz � powiedzia� wolno � gdy nazwano mnie dzisiejszego wieczora
niewolnikiem. A wcale mi si� to imi� nie podoba. � Jego oczy przejecha�y po pokoju i
szybkim ruchem chwyci� zas�ony kryj�ce drzwi. � Id� do skarbca, Tsien Hu i przygotuj ten
prezent, kt�ry tak hojnie mi ofiarowujesz. Ja tymczasem zajm� si� t� drobn� spraw�.
Rzuci� Khitajczykowi przelotne spojrzenie przez rami�, lecz on ju� znikn��. �adna z zas�on
wisz�cych na �cianach nie porusza�a si�, wi�c nie mo�na by�o stwierdzi�, dok�d poszed�.
Conan zakl�� tylko. W takim razie b�dzie musia� walczy� maj�c zdrajc� za plecami? Odrzuci�
do ty�u g�ow� i wybuchn�� g��bokim �miechem.
� Chod�cie, g�upcy � krzykn��. � Chod�cie i we�cie� niewolnika.
Jednym machni�ciem miecza rozwali� zasuw� zamykaj�c� drzwi. I w tej samej chwili
zgromadzeni na zewn�trz ludzie zacz�li wdziera� si� do �rodka. Ich bro� by�a obna�ona i
migocz�ce, ��te �wiat�o wielkiej lampy zawieszonej u sufitu odbi�o si� z�oci�cie w ich
stalowych zbrojach i rze�bionych he�mach. Conan za�mia� si� ponownie, a jego miecz
�wisn�� niczym pieszczota j�zyczka �mii. Leciutkie poci�gni�cie koniuszkiem miecza po
gardle, a potem mocne uderzenie w wyci�gni�te, uzbrojone rami�. Dopiero po tym drugim
ciosie krzyk z�o�ci i rozpaczy wyrwa� si� z ust Conana.
Uderza� pewnie. Nie potrzebowa� �adnej gwarancji, je�li o to chodzi�o. Ca�ymi latami
�ycie jego zale�a�o od b�yskawicznej szybko�ci jego oka i uzbrojonego ramienia. Na pod�odze
powinni le�e� dwaj m�czy�ni, jeden z g�ow� niemal�e odr�ban� od ramion, a drugi bez r�ki.
Powinni tam le�e�, ale nie le�eli! Na b�yszcz�cej stali miecza Conana nie by�o �adnej plamy,
�adnych purpurowych �lad�w krwi, kt�re �wiadczy� by mog�y o jego zwyci�stwie!
W zamian za to, miecz kapitana wzni�s� si�, by przeci�gn�� po piersiach barbarzy�cy.
� Nie mo�esz zrani� zakl�tych stra�nik�w Turghol, g�upcze � powiedzia� kapitan z
pogard�. � Odrzu� miecz!
Conan odskoczy� o krok, by oddali� si� od niebezpiecze�stwa, jakie ni�s� ze sob� miecz.
Jego oddech by� szybki i suchy, a w jego oczach wzrasta�a dzika furia. Zakl�cia!
Gdziekolwiek by si� nie ruszy�, napotyka� na machinacje tych przekl�tych czarnoksi�nik�w.
A wi�c jego miecz, jego wspania�a stal nie mog�a ich zrani�. A jednak nosili zbroje! Je�li
nosili zbroje, musia� istnie� spos�b, by ich zrani�.
M�czy�ni zacz�li t�oczy� si� spoza zas�ony i otacza� go z wolna kr�giem. Kapitan i
dziesi�ciu ludzi. Szybkim ruchem Conan schowa� miecz z powrotem do pochwy. Zdawa� si�
pot�ny w tych purpurach i z�ocie obitych �cian. Szpiczasty kapelusz upad� na pod�og�,
ukazuj�c ogie�, jaki p�on�� w jego twarzy. Jego �ylaste pi�ci by�y mocno zaci�ni�te.
� Nazwa�e� mnie niewolnikiem � powiedzia�, a jego g�os zadudni� mu g��boko w
piersiach. � Z pewno�ci� wojownicy, kt�rych nie mo�na zrani� nie musz� obawia� si�
niewolnika?
Kapitan mia� �miej�c� si�, chytr� twarz kota.
� Odrzu� miecz, niewolniku � rozkaza�. Wykona� drobny ruch r�k�, a m�czy�ni
zbli�yli si� z mieczami skierowanymi na niego niczym w��cznie.
Conan zdawa� si� waha� przez chwil�, a oczy jego, ukryte pod ci�kimi brwiami ukrywa�y
jego zamiary. G�o�no wypowiedzia� swoj� my�l:
� Rzuci� m�j miecz, tak? Jest to co�, czego nigdy nie uczyni�em, nawet, gdy stan��em
twarz� w twarz z podw�jnym oddzia�em pot�nych, najemnych wojownik�w Imperatora
Kambuji. Co prawda, nie byli oni zakl�ci, ale mieli motywy, kt�re uznawali za s�uszne.
Popatrz, kapitanie. � Conan zrobi� p� kroku do ty�u i poczu� jedwabisty dotyk dywanu
zawieszonego na �cianie, na swoich wyci�gni�tych do ty�u pi�ciach. � Popatrz tylko, oni
nie walczyli o jak�� drobnostk�, bo to ja ukrad�em Imperatorowi Kambuji jego najulubie�sz�
konkubin� i�
To, co uczyni� by�o dzie�em tytana. Dywany z Wan Tengri s� jedwabiste i mi�kkie, i
mo�na je przeci�gn�� nawet przez bransolet� drobnej kobiety, ale s� ci�kie i sam ich rozmiar
i op�r powietrza sprawi�y, �e rzecz, jak� mia� zamiar uczyni� Conan zdawa�a si�
niemo�liwo�ci�. Pojedynczym ruchem obydwu r�k zerwa� dywan z zaczep�w i zanim te
miecze, oddalone nie wi�cej ni� metr, zdo�a�y go dosi�gn��, zarzuci� ca��, ci�k� p�acht� na
g�owy stra�nik�w niczym retariusz na arenie rzucaj�cy sie� na rywalizuj�cego z nim
gladiatora. Conan m�g� w�wczas uciec, jednak jego z�o�� zosta�a ju� rozbudzona.
� A wi�c jestem niewolnikiem! � szepn��.
Przysun�� si�, podczas gdy m�czy�ni przecinali dywan. Si�gn�� pod sp�d i z�apa� kapitana
za kostki u n�g. Je�li nosili zbroje, mogli by� zranieni, a �aden cz�owiek nie powinien
nazywa� Conana niewolnikiem, a tym bardziej nie powinno mu to uj�� p�azem! Olbrzymie
ramiona barbarzy�cy wygi�y si�, a jego uda napi�y. Wyprostowa� si� i uderzy� g�ow�
kapitana o pod�og�, niczym ch�opiec, kt�ry uderza g�ow� w�a o ska��! He�m podskoczy� i
Conan w ko�cu ujrza� p�yn�c� krew.
By�a ona dla Conana niczym czerwone wino, kt�rym ch�tnie skropi�by swoje wysuszone
w�ciek�o�ci� gard�o. Odrzuci� g�ow� w pot�nym �miechu, ale uchwyt na kostkach kapitana
nie os�ab�. Podni�s� cia�o m�czyzny z pod�ogi i rozbuja� je w swoich mocnych ramionach,
raz, drugi, trzeci, podczas gdy ostra stal rozdar�a dywan i jeden cz�owiek, potem drugi
wygrzebywali si� na zewn�trz z mieczami wzniesionymi w g�r�, gotowymi do zabijania!
Conan przy czwartym rozmachu wzni�s� cia�o do g�ry i zakr�ci� nim nad g�ow�. Jego krzyk
przypomina� ryk dzikiego zwierza. Jego maczuga z ludzkiego cia�a waln�a stra�nika w piersi.
Uderzenie podnios�o go z ziemi niczym zabawk� i rzuci� nim w jego kompana. Maczuga
okryta by�a stalow� zbroj�. M�czy�ni nawet si� nie poruszyli.
Jeszcze dwa razy uderzy�a mocno bro� Conana i ci, kt�rzy stali jeszcze na nogach
wrzeszcz�c wybiegli na ulic�. Conan rzuci� po�amane szcz�tki kapitana za nimi. Dywan, kt�ry
zerwa� ze �ciany ukaza� drzwi i Cymmeryjczyk, podni�s�szy sw�j kapelusz, przeszed� przez
nie. Jego krok by� lekki, a krew jego wygrywa�a hymn zwyci�stwa w �y�ach. Zamrucza� pod
nosem. Przera�one piski kobiet dobieg�y teraz jego uszu. Drzwi nie otworzy�y si� pod jego
d�oni� i napi�� mi�nie ramion, by je wywa�y� z zawias�w, po czym wszed� do �rodka.
� Wy�a�, Tsien Hu, ty �mierdz�cy szczurze � zawy�. � Wy�a� zanim rozwal� twoj�
spelun� w kawa�ki.
Znajdowa� si� w pokoju, gdzie wonna fontanna wygrywa�a swoj� muzyk� i wok� panowa�
zmys�owy zapach olejk�w. Nozdrza jego wype�ni�a wo� perfum. �wiat�a by�y tutaj
przy�mione. By�y to pomieszczenia dla kobiet. Wzdrygn�� si�. Tsien Hu by� cz�owiekiem,
kt�ry schowa�by si� w�r�d swoich kobiet. Zrobi� trzy du�e kroki przez pok�j, a z drugiej
strony ods�oni�a si� przezroczysta zas�ona, zza kt�rej powoli wy�oni�a si� kobieta. Jej piersi
zakryte by�y z�otymi p�ytkami ozdobionymi szlachetnymi kamieniami, a wy�o�ona klejnotami
przepaska przytrzymywa�a jej przezroczyst� sp�dnic� z jedwabiu, kt�ra wirowa�a za ka�dym
jej tanecznym krokiem. Jej w�osy by�y kruczoczarne i mocno przylega�y do g�owy. Z jej
uniesionego do g�ry podbr�dka bi�a duma.
� A wi�c Tsien Hu pr�buje mnie oczarowa� � powiedzia� lekko Conan. � Jednak jest to
podarunek, kt�rym nie nale�y wzgardzi�.
Podszed� do dziewczyny, a ona spojrza�a bez strachu w jego twarz.
� Ty jeste� jeszcze dzieckiem � rykn�� Conan. � Ten stary pies powinien si� wstydzi�.
Mimo to, nie mog� oprze� si� podziwowi dla jego wyboru. � Szybkim gestem Conan zerwa�
z�ote p�ytki z jej piersi. Odskoczy� z kr�tkim �miechem. � Bardziej potrzebuj� bogactw ni�
kobiety, dziecinko � powiedzia�. � A to mi pomo�e. Tak, one mi pomog�. Powiedz temu
grubemu g�upcowi, Tsien Hu, �e je�li chce zachowa� swoje gard�o w ca�o�ci, lepiej b�dzie dla
niego nie usi�owa� odzyska� tych klejnot�w.
Dziewczyna sta�a tam, gdzie j� zostawi�, tu� obok przezroczystych zas�on i pluskaj�cej,
wonnej fontanny. Jej smuk�e ramiona skrzy�owa�y si� na piersiach, a w oczach jej pojawi�o
si� zdumienie. Przez chwil� Conan zawaha� si� w drzwiach, ale potem ruszy� ci�ko drog�,
kt�r� przyszed�. Jego zemsta nie by�a pe�na, ale mo�e by�o lepiej, �e Tsien Hu pozosta� przy
�yciu. Nie m�g� zaufa� Khitajczykowi, ale mo�e to tylko strach nim powodowa�.
Cymmeryjczyk wyszed� na ulic� i zatrzyma� si�, podnosz�c g�ow� w g�r�, z oczami
przeszywaj�cymi czarne niebo. By�o to bogate miasto i mo�na by�o ludzk� broni� zwalcza�
zakl�cia. Popatrzy� na zw�oki kapitana stra�y le��ce z twarz� w b�ocie. Zakl�� mocnym
g�osem. �o�nierz zas�ugiwa� na co� lepszego ni� to, nawet je�li by� to tylko �o�nierz
tch�rzliwych czarnoksi�nik�w. Podni�s� wi�c zw�oki i zani�s� je do domu Tsien Hu, gdzie
z�o�y� je na najlepszych jedwabiach. Ze z�o�liwym u�miechem Conan oddali� si� w kr�te,
w�skie uliczki Turghol i szed� tak samym �rodkiem drogi. Niech tch�rzliwe psy czaj� si� w
cieniach, niech stra�nicy brocz� w b�ocie i chodz� po wyboistych drogach. Wojownik sam
wybierze swoj� drog�!
Od czasu do czasu spoza zamkni�tych mur�w dochodzi�y d�wi�ki lutni lub zawodzenie
jednostrunowych skrzypk�w trubadura. Od czasu do czasu zapach olejk�w i przypraw
wype�nia� jego nozdrza. Ale on szed� dalej, ci�gn�c swoje obute stopy przez b�oto uliczek. Z
niebios dochodzi� nieprzerwany, t�py odg�os. Wznosi� si� i opada� gard�owym zawodzeniem.
Co jaki� czas przerywany by� cienkim piskiem przypominaj�cym �miech diab�a. Ognisty
Wicher, czy by� to Ognisty Wicher Turghol? Tutaj, w�r�d ulic wci�� jeszcze panowa� ch��d.
Dusza Conana by�a niespokojna. Mia�o to co� wsp�lnego z jego prze�wiadczeniem, �e by�
zamkni�ty w tym mie�cie. Dla wolnego cz�owieka ka�de ograniczenie by�o bolesne. Czu� si�,
jak w zasadzce. Tak, w chwili, gdy bramy si� zamkn�y i gdy Ognisty Wicher zacz��
zawodzi� w�r�d czarnych piask�w, �adne zwierz� ani cz�owiek nie mog�o prze�y� na
zewn�trz mur�w. Wicher ten wypali�by ludzkie wn�trzno�ci i udusi� go na �mier�; zostawi�by
ludzkie cia�o niczym dobrze upieczonego prosiaka na r�wninach. Conan podni�s� swoj�
wyzywaj�c�, dumn� g�ow� i zwr�ci� oczy ku wysokiej, �rodkowej wie�y Turghol. Pod
biczem Ognistego Wichru, p�on�a niczym wielokolorowy klejnot, przera�aj�co pi�kna,
niemal zwiastuj�ca niebezpiecze�stwo.
Przez chwil� Conanem wstrz�sn�y w�tpliwo�ci, ale od razu odsun�� je od siebie. Po raz
kolejny zacz�� mrucze� pod nosem. W sakiewce mia� klejnoty, kt�rych istnienia Tsien Hu nie
o�mieli si� odwo�a�. Musi znale�� innego lichwiarza i sprzeda� je. Musz� istnie� sposoby,
kt�rych m�g�by u�y� silny cz�owiek. Kto wie? Mo�e jego przeznaczeniem jest stworzy� sobie
z tego tajemniczego miasta swoje w�asne imperium? Je�li tylko znajdzie jedno oparcie dla
swoich n�g, to wzniesie si� i wyczy�ci to miejsce z czarnoksi�nik�w tak, �e wszyscy oni
znajd� si� w krystalicznych, b��kitnych wodach jeziora Ho. Znajd� si� niewolnicy, kt�rzy
b�d� mu s�u�y� i konkubiny podobne do tej s�odkiej istoty, kt�rej klejnoty ni�s� teraz w
sakiewce. Zakl�cia, te� co�!
Conan sta� z r�kami opartymi na biodrach i przygl�da� si� mistycznej wie�y. Je�li modli�
si� do najpot�niejszego z bog�w, Croma, i skoro nosi� kawa�ek Kryszta�owego Tronu na
szyi, zwalczenie tych czarnoksi�nik�w i wyzwolenie tych biednych g�upc�w, znajduj�cych
si� pod ich moc�, by�o niemal�e jego obowi�zkiem. Naj�atwiej by�oby to uczyni�, gdyby sam
zosta� w�adc�. Wtedy musieliby uwierzy� w Croma, bo inaczej poder�n��by im gard�a.
Jednocze�nie bogactwa z wolna wejd� w jego posiadanie. Conan pokiwa� g�ow� z satysfakcj�.
Tak, a wi�c to zosta�o ustalone. Zbierze grup� silnych m�czyzn. Musz� by� mieszka�cami
miasta, a nie tymi zabobonnymi Kambuja�czykami. Najlepiej, gdyby byli to z�odzieje.
W pe�nej ekstazie Conan podrzuci� do g�ry b�yszcz�cy miecz. Najpierw musi znale��
swoich z�odziei. I chyba wiedzia� ju�, gdzie ich szuka�. Je�li czarnoksi�nicy mogli odwo�a�
istnienie ich w�asno�ci, z�odzieje po�wi�c� si� kradzie�y broni i �ywno�ci z du�ych
magazyn�w, gdzie trudno jest zauwa�y� kradzie�. Bo z�odzieje zawsze b�d� kradli, maj� to
ju� we krwi. Conan u�miechn�� si� chytrze. Kto m�g�by zna� si� na tym lepiej ni� on. Poszed�
ulicami, a� w pewnej chwili us�ysza� d�wi�ki maszeruj�cych ludzi i poszed� ich tropem. W
ko�cu, zaprowadz� go do domu stra�y i tam zorientuje si�, sk�d czerpi� swoje zapasy. Sam
potrzebowa� troch� broni, jako �e stra�nicy zdawali si� by� odporni na jego stal. Przyda�by si�
n�, mog�cy zast�pi� ten, kt�ry da� Kassarowi i maczuga, nieco lepsza od cia�a kapitana. W
tej samej chwili stra� znikn�a w niskim budynku stoj�cym przy wschodnich murach Turghol.
Conan poczu� gor�cy zapach Ognistego Wichru. Schowa� si� w ciemniejszym rogu i czeka�.
Na tle b��kitu nieba m�g� dojrze� pot�ny cie� stra�nika krocz�cego po murach. W
nieustaj�cym zawodzeniu Ognistego Wichru m�g� nawet us�ysze� wolne tupanie st�p w
sanda�ach. Conan poczeka�, a� stra�nik doszed� do najdalszego odcinka swego posterunku, po
czym podszed� do domu stra�y d�ugimi, cichymi krokami. Jedynymi otworami, z kt�rych
dobiega�o �wiat�o z wn�trza by�y d�ugie, �ukowate szpary, zbyt w�skie, by ktokolwiek m�g�
si� przez nie przecisn��. �ciany wykonane by�y z .mu�u suszonego na s�o�cu. A dach? Conan
poczeka� na okazj�, po czym szybkim ruchem podskoczy� i z�apa� si� brzegu p�askiego dachu
wie�cz�cego budynek i z �atwo�ci� d�wign�� si� w g�r�. Mrukn�� z satysfakcj�, mocno
przylegaj�c do mur�w miasta i rozpocz�� wbijanie miecza w tward� ziemi�, z kt�rej
zbudowany by� dach.
Zdo�a� wbi� si� zaledwie kilka centymetr�w w g��b dachu, gdy us�ysza� miecz bij�cy na
alarm w spi�ow� tarcz�. Podni�s� g�ow� do g�ry, ale nie m�g� dojrze�, czy to on by�
przyczyn� tego alarmu. Chyba raczej by� to jeden ze z�odziei, kt�rych sam poszukiwa�. Conan
skin�� g�ow� z zadowoleniem. Jakie znaczenie mia�y te zakl�cia, je�li kto� mia� taki umys�,
jak Conan? Wyprostowa� si� i podszed� do brzegu dachu.
Na tle cieni przeciwleg�ego muru pokr�cony, ma�y cz�owiek wi� si� niczym p�omie� ognia.
Jego ubranie stanowi�y brunatne szmaty i zwr�ci� swe oczy, by spojrze� na Conana. Zdawa�
si� by� bardziej podobny do zwierza ze wzg�rz ni� do ludzkiej istoty. W ka�dej chwili
gotowy by� do ucieczki, a nogi jego by�y szybkie i umi�nione. Trzej stra�nicy szli w jego
stron�. Wzniesiono alarm z dwunastu tarcz i w�r�d tych metalicznych odg�os�w Conan
us�ysza� nawo�ywania kolejnych stra�nik�w szybko nadci�gaj�cych z ulic miasta. Jeszcze inni
wylegli z budynku. W ciemno�ci, kt�ry� z �o�nierzy napi�� �uk i powietrze przeszy� �wist
strza�y. Uciekaj�cy m�czyzna upad�, ale ju� po chwili od nowa si� podni�s�. Jednak jego
krok by� ju� wolniejszy.
Conan spokojnie odwi�za� sw�j �uk wykonany ze zwierz�cego rogu i b�d�cy po�egnalnym
prezentem, a zarazem nagrod� za wygran� walk� na arenie Angkhor.
� Do mnie, przyjacielu! � krzykn�� ch�odno. � Do mnie! Ja ci� ochroni�!
Bia�e twarze stra�nik�w zwr�ci�y si� w jego stron�, a z mur�w dobieg� go zgrzytliwy
krzyk sprawuj�cego wart�. Conan napi�� z �atwo�ci� ozdobion� ko�skimi w�osami � zgodnie
ze zwyczajem Kambuja�czyk�w � strza�� ze stalowym grotem, a� dotkn�a jego ucha.
Brz�kni�cie �uku, w nagle nasta�ej ciszy, by�o jak ryk zranionego lwa w szcz�kach szakala.
Strza�a by�a niczym ciemna linia w mroku nocy i pomkn�a prostym, r�wnym torem.
M�czyzna na murze wrzasn��. Jego ramiona wznios�y si� ku niebu i upad� w d�, znikaj�c z
pola widzenia.
� �adny skok, przyjacielu � zarechota� Conan. Powietrze zawirowa�o od szybko
wysy�anych strza�. Uwaga zosta�a odwr�cona od zranionego przy murze i skierowana na to
nag�e wyzwanie dobiegaj�ce z dachu. Conan znalaz� zaj�cie, kt�re lubi� prawie tak samo, jak
machanie mieczem. Ani przez chwil� nie sta� spokojnie. Strza�y lecia�y jedna za drug� z jego
mocnego �uku i ka�dy d�wi�k przez nie wydawany odbija� si� echem krzyku dochodz�cego z
do�u. Jego ci�g�e poruszanie si� nie dawa�o stra�nikom szansy, by go trafi�. Gard�o jego
wype�ni� �miech. �miech i z�o�liwo�ci rzucane pod adresem zgromadzonych na dole
stra�nik�w.
� Zaczarujcie mnie, g�upcy � krzykn�� � bo inaczej nikt �ywy si� tu nie znajdzie o
�wicie. Przyprowad�cie tych waszych czarnoksi�nik�w. Co, nie macie zakl�cia na kawa�ek
kija i stali? Na strza�� wysy�an� przez po�ledni �uk? Co? Czy�by czarnoksi�nicy pozbawili
was ca�ej waszej m�sko�ci?
Grupa stra�nik�w ukry�a si� pod murem i pomaszerowa�a z tarczami podniesionymi w
g�r� i tworz�cymi solidny dach nad ich g�owami. Z tego ukrycia zacz�li wypuszcza� strza�y
w kierunku przera�aj�cej postaci stoj�cej na dachu.
� Dobrze! � kibicowa� im Conan. � Mo�e to by i poskutkowa�o, gdyby�cie mieli do
czynienia z kim� innym! Jednak jak mo�ecie zwalczy� Conana, diabelski wiatr z wysokich
niebios?
�uk napi�� si� jeszcze bardziej, gdy naci�gn�� kolejn� strza��. �uk zad�wi�cza�, a strza�a
uderzy�a w tarcze, niczym w b�ben, niczym w dziurawy b�ben. Prowadz�cy grup� pod
tarczami upad� ze strza�� w czaszce, a reszta �o�nierzy upad�a na boki. Teraz dopiero strza�y
skoczy�y z �uku Conana! Us�ysza� za sob� ciche kroki, odwr�ci� si� ze strza�� ju� naci�gni�t� i
zobaczy� pomarszczon�, ma�� twarz spogl�daj�c� na niego.
� Wo�a�e� mnie, przyjacielu � szepn�� m�czyzna � a wi�c jestem!
�wist strza� zamar� w powietrzu. Z do�u dobiega� tupot biegn�cych stra�nik�w usi�uj�cych
znale�� schronienie, a Conan rzuci� u�miech w kierunku ma�ej postaci z�odzieja w brunatnych
�achach. By� garbaty i jedna r�ka zwisa�a bez�adnie z jego ramienia, ale oczy p�on�y w
ciemno�ci i by�a w nich wiedza i odwaga. Conan wyci�gn�� praw� d�o� i u�cisn�� pokr�cone
palce z�odzieja.
� Trzymajmy si� razem � powiedzia�.
� Najpierw opu�� sw�j �uk, przyjacielu � odpowiedzia� z�odziej. � A wi�c jeste�
jednym z nas? Chod�. To nieodpowiednie miejsce na zawieranie przyja�ni.
Odwr�ci� si� i poku�tyka� wzd�u� dach�w magazyn�w, a Conan, rzuciwszy pe�ne
rozczarowania spojrzenie na dziedziniec i przeszyte strza�ami cia�a martwych stra�nik�w,
ruszy� za nim. A wi�c jego podb�j Turghol si� rozpocz��! Z tym drobnym cz�owieczkiem i
jego przyjaci�mi szybko uda mu si� zniewoli� czarnoksi�nik�w i posi��� ich bogactwo!
� Co� mi si� zdaje, przyjacielu � mrukn�� Conan � �e ten m�j �uk i ogie� strza� maj�
swoist� magi� w sobie. Zdaje si�, �e uda nam si� znale�� miejsce dogodniejsze dla zawarcia
naszej przyja�ni.
� Nie m�w tak g�o�no, przyjacielu � jego kaleki towarzysz szepn�� z l�kiem w g�osie. �
Ognisty Wicher ma uszy!
� A wi�c je odetniemy � Conan odrzuci� w ty� g�ow� i za�mia� si�. � Albo je tylko
troch� nadetniemy.
� Na imi� Agrimaha, przyjacielu, b�d� cicho!
Conan pokr�ci� g�ow� i ponownie si� za�mia�, a bladoczerwone �wiat�o, kt�re ju�
wcze�niej widzia�, zab�ys�o ponownie nad ich g�owami.
� St�j, niewolniku � nadbieg� szept z przestworzy. � St�j i czekaj na swoich pan�w!
Z�by Conana zab�yszcza�y w szeroko otwartych ustach i naci�gn�wszy sw�j �uk wys�a�
strza�� w sam �rodek p�on�cego �wiat�a.
� To za ten tw�j szepcz�cy Ognisty Wicher! � rykn��. � Chod�, dobry z�odzieju, id�my
dalej.
Odwr�ci� g�ow� w kierunku miejsca, gdzie sta�a drobna posta� i ze zdziwieniem stwierdzi�,
�e ju� jej tam nie by�o!
Z przekle�stwem ruszy� do przodu i nagle upad� na twarz. Z gniewem podni�s� si� z dachu
i spojrza� ze zdumieniem w d�, pod nogi. Co� by�o nie tak z jego stopami. Kaza� im i��, a one
nie chcia�y si� nawet poruszy�. Zakl�� gwa�townie i schyli� si�, �eby dotkn�� swoich
unieruchomionych n�g, ale mimo to, one nadal nie chcia�y go pos�ucha�. Na Croma, zatopi�y
si� w dachu!
� Czekaj na swoich pan�w! � westchn�� wicher.
Oczy Conana wyba�uszone by�y ze z�o�ci i ca�y czas wpatrywa�y si� w ognisty blask
bladego, zamieraj�cego �wiat�a. Siln� r�k� pomaca� si� po plecach. Pozosta�o mu zaledwie z
po�ow� strza�. Jego miecz, wydobyty z pochwy, zatrz�s� mu si� w r�ku.
� Zaczarowali mnie � szepn�� Conan. � Ha! Ci czarnoksi�nicy maj� wi�ksz� moc ni�
my�la�em. Chod�cie, czarnoksi�nicy! Chod�cie, diab�y! Zobaczymy, kto jest panem, wy i
wasze czary, czy Conan!
ROZDZIA� III
BOURTAI I JEGO LUDZIE
Nikt nie odpowiedzia� na jego wyzwanie. Dobieg�y go tylko westchnienia Ognistego
Wichru i odleg�e krzyki szalej�cych stra�nik�w. Noc z�o�y�a wsz�dzie wko�o swoje koj�ce
cienie, a wspania�a wie�a z jej z�ocist� koron� p�omieni b�yszcza�a na tle nieba niczym
klejnot. Conan poczu�, �e wzrasta w nim nienawi��. U�y� wszystkich swych si�, by wydosta�
swe stopy z uwi�zi, jednak nic to nie da�o. Dziko uderzy� mieczem w nieust�pliw� ziemi�.
Miecz zad�wi�cza� jak dzwon w �wi�tyni, ale powierzchnia nie ust�pi�a.
Conan zmusza� si� do zachowania spokoju. Jego odwaga nigdy go nie zawodzi�a, lecz
gdyby opr�ni� sw�j ko�czan ze strza�, stra�nicy mogliby stan�� w pewnej odleg�o�ci i wbi�
swoje strza�y w niego, czyni�c z niego co� na kszta�t je�a.
� Ach, ty g�upcze � mrukn�� do siebie � ko�ce ich strza� zwr�cone b�d� ku tobie i nic
ci ju� wtedy nie pomo�e, ty sterto diabelskiego wichru.
Rozejrza� si� wko�o. M�g� dotkn�� muru przy pomocy wyci�gni�tego miecza. Z trzy metry
nad jego g�ow�, spi�owe szpice tworz�ce zwie�czenie muru zab�ys�y w �wietle gwiazd. To
te� nic nie da. Conan gorzko spojrza� w d� na swoje uwi�zione stopy. Nie podoba�o mu si�,
�e nie mia� kontroli nad cz�onkami swego cia�a. Nie chcia� ich straci�. Tyle czasu ju� mu tak
dobrze s�u�y�y. Lepsza jest �mier� ni� bycie kalek�. Ostro�nie pomaca� tward� ziemi� dachu.
Tu� ko�o jego st�p mia�a ona twardo�� ska�y, ale nieco dalej by�a ju� mi�kka. Z nerwowym
po�piechem Conan uchwyci� tward� stal swego miecza i zacz�� rozbija� blok, w kt�rym
znajdowa�y si� jego stopy. Krzyki stra�nik�w os�ab�y i przesz�y w rozkazy. A wi�c ustawiaj�
si� w szyku i zapewne gotuj� si� do ataku. Na Agrimaha, myli� si� nazywaj�c tych stra�nik�w
tch�rzami. Gdy byli w grupie, potrafili walczy�! To tylko magia i niezrozumia�e zakl�cia
czarnoksi�nik�w z Kusanu zmienia�y ich ko�ci w wod�.
Conan wytrzeszczy� z�by w grymasie. Ziemia ust�powa�a powoli pod uderzeniami miecza!
Walczy� z humorem, kt�ry zawsze dodawa� mu si�. By� niczym cz�owiek wisz�cy na ga��zi
drzewa i usi�uj�cy �ci�� je u podstawy. Gdyby wykopa� za du�� dziur�, wpad�by prosto do
�rodka magazynu czarnoksi�nik�w. Ponuro zmusi� si� do u�miechu. Gdyby mia� szcz�cie,
znalaz�by wi�cej strza� i jego wspania�y wojenny �uk zn�w za�piewa�by swoj� koj�c� pie��.
Gdyby mia� szcz�cie�
Uszu jego dobieg�y odg�osy rytmicznego marszu i rozejrza� si� wko�o, nie przerywaj�c
pracy. Jak go podejd�? Mo�e maj� jak�� drabin�, kt�rej u�yj�, by wdrapa� si� na dach? W
ka�dym razie jego strza�y powstrzymaj� ich przez chwil�. A potem? Pot wyst�pi� mu na czo�o
i zala� oczy. Otar� je brudnym r�kawem i pracowa� dalej. Wykopa� ju� p�ytki r�w wok�
siebie. Jak gruby by� ten dach? Zbyt gruby, na diab�y! Tak gruby, jak jego w�asna czaszka.
Dlaczego pozwoli�, by jego g�upia duma doprowadzi�a go do wyzwania nieznanych mocy?
Blask p�omiennej wie�y zdawa� si� z niego kpi�. Ale zaraz, marsz �o�nierzy usta�! Dobieg�a
go wydana komenda. Wchodzili na dach!
W panice Conan rozejrza� si� wko�o. To nie �mier� go przera�a�a, tylko my�l o pora�ce.
On, kt�ry nigdy nie sk�oni� g�owy przed �adnym zwyci�zc�, kt�ry nie musia� nawet wznie��
b�agalnej d�oni przed rozw�cieczonymi t�umami w Angkhor. Na Croma! Oni mog� zrobi� co�
gorszego ni� go zabi�! Mo�e zosta� uwi�ziony przez ich zakl�cia i sta� si� bezmy�lnym
niewolnikiem na polach, pracuj�cym ci�ko pod batem zarz�dcy niewolnik�w. Jego oczy
wznios�y si� z nadziej� w g�r�, ku zwie�czeniu muru, gdzie b�yszcza�y szpice. �atwo by�oby
chwyci� jeden z nich przy pomocy liny, kt�rej nauczy� si� u�ywa� �yj�c po�r�d
Kambuja�czyk�w i kt�r� mia� teraz obwi�zan� wok� talii. Ale co mu z tego przyjdzie? Nie
m�g� wydosta� swoich st�p. Nie m�g�� Nagle �miech wydoby� si� mu z piersi. Jego r�ce
gor�czkowo odwi�zywa�y lin�.
� Poczekajcie, g�upcy! � krzykn�� do stra�nik�w i zabrzmia�o to jak �miertelny szept
Ognistego Wichru. G�os jego poni�s� daleko w cich� noc. � Poczekajcie, g�upcy. My�licie,
�e wasi czarnoksi�nicy maj� moc? Ja jestem pot�niejszy ni� oni. Ju� dwukrotnie dzisiejszej
nocy przerwa�em ich zakl�cia niczym �a�cuch upleciony z marnej trawy! Je�li kt�ry� z was
o�mieli si� postawi� nog� na dachu, obal� mury Turghol!
Lina zawirowa�a trzykrotnie nad jego g�ow� i p�tla wznios�a . si� wysoko w czyste niebo,
po czym osiad�a na jednym ze szpic�w wznosz�cych si� na najwy�szym, marmurowym
bloku. A wi�c ci czarnoksi�nicy my�leli, �e uda im si� go pokona�! Istnia�y jednak sekrety,
kt�rych nawet oni nie znali! Ich marmurowe �ciany po�o�one by�y blisko siebie, ale nie by�o
mi�dzy nimi spoiwa. Jego lina zadzia�a jak lewar, i gdy poci�gnie za ni�, ca�y blok wyjdzie z
podstawy. Ile m�g� wa�y�? Trzy, cztery setki kilogram�w? Jego mocne ramiona d�wiga�y ju�
wi�cej, a jego stopy mog�y pos�u�y� mu, jako oparcie, nie m�g� ich wszak�e ruszy�!
Po jego okrzyku nasta�a cisza. Conan przyjrza� si� bezpiecznie umocowanej linie, opasa�
ni� sobie cia�o i zakr�ci� wok� ramion. Musi to dobrze przemy�le�. Poruszenie tego
marmurowego bloku poch�onie ca�� jego energi�, ale gdy zacznie si� on toczy�, b�dzie musia�
zmniejszy� si��, bo inaczej spadnie prosto na niego! W piersiach jego ponownie zacz��
wzrasta� �miech. W ka�dym razie, lepiej by�o zgin�� w ten spos�b, za jednym, sprawnym
ciosem, ni� by� niewolnikiem magik�w i czarnoksi�nik�w!
� Wracajcie do koszar � szepn�� Conan � albo zburz� mury! Magia ju� dzia�a. Idziecie?
Szept Ognistego Wichru odpowiedzia�:
� Naprz�d! Przyprowad�cie mi tego zarozumia�ego g�upca, by s�u�y� mi�dzy moimi
niewolnikami!
Conan powiedzia�:
� To moje ostatnie ostrze�enie.
Wyprostowa� si� i chwyci� lin� wysoko. Poczu� si�, jakby przy jej pomocy chwyci�
dzikiego konia r�wnin; trzyma� go w r�ku niczym w�ciek�ego tygrysa. Ju� teraz go nie
zawiedzie. Jego klatka piersiowa wyd�a si� od nabieranego powietrza. Z ca�� si�� poci�gn��
lin� i trzyma� j� kurczowo. Mia�o to obluzowa� blok u podstawy. Lina wbi�a si� mocno w
jego ramiona i napi�te mi�nie. Us�ysza� pomruki m�skich g�os�w i chrz�st ludzkiej stopy na
pierwszym stopniu drabiny. Nie by�o czasu do namys�u. G�az musi ust�pi�!
Conan chwyci� lin� w innym miejscu. Jego barki si� wygi�y, a mi�nie napi�y si� na
udach. �y�y na skroniach pulsowa�y niczym wij�ce si� w�e. Ubranie rozdar�o mu si� na
plecach z sycz�cym d�wi�kiem przypominaj�cym lot strza�y, ale kamie� nie ust�powa�!
W�ciek�o�� przeszy�a Conana niczym dotyk Ognistego Wichru. Kostki u st�p zdawa�y si�
niebezpiecznie napina� pod wp�ywem wysi�ku jego ramion. Z dzik� moc� zmusi� si� do
dalszego wysi�ku. Mi�nie w nogach zdawa�y si� odrywa�. Poci�gn�� � ach! Tym razem
ruszy�o. Cienie muru zmieni�y kszta�t. Blok nachyla� si� ku niemu! W ostatecznym
wyczerpaniu swej si�y, Conan ponownie poci�gn�� za lin� niczym dzika bestia w potrzasku.
Blok jeszcze bardziej si� pochyli�. S�ysze� si� da�o tarcie kamienia o kamie�.
� Ostrzegam � szepn�� Conan upadaj�c na dach. Nie by� w stanie wyda� z siebie nic
ponad szept. � Ostrzegam. Pierwszy blok muru upada.
Jego oczy zwr�ci�y si� na ten pot�ny blok nachylaj�cy si� w jego stron� w tak cudownie
wolnym tempie. Czy ni�s� ze sob� �mier�, czy wolno��? By�o zbyt wcze�nie, by m�g� to
przewidzie�. Zbyt wcze�nie, by zgadn��, gdzie dok�adnie uderzy. Us�ysza� przera�one krzyki
stra�nik�w.
� Cofn�� si�! �