Nemere Istvan - Diaboliczny profesor
Szczegóły |
Tytuł |
Nemere Istvan - Diaboliczny profesor |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Nemere Istvan - Diaboliczny profesor PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Nemere Istvan - Diaboliczny profesor PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Nemere Istvan - Diaboliczny profesor - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Istvan Nemere
Tytul: DIABOLICZNY PROFESOR
Z "NF" 10/95
Opowiem teraz o przebiegu katastrofy. Nie denerwuję się,
już nic mi się nie stanie. Byłem świadkiem dramatycznych
wydarzeń, dlatego proszę, przekażcie tę taśmę komisji
badającej przyczyny wypadku. Podobno tylko kilkoro z nas
ocalało, dlatego każda relacja może mieć olbrzymie
znaczenie. A więc nagrywam...
Nazywam się Berty Nichols, mam dwadzieścia osiem lat i
jestem technikiem, zatrudnionym przez metro. Przepraszam,
poprawka: byłem zatrudniony, przecież już nie ma w naszym
mieście żadnego metra... zostały tylko gruzy.
Zacznę od początku, czyli od wiosny. Moja praca polegała
na ciągłym przemieszczaniu się z przystanku na przystanek i
sprawdzaniu ciśnienia oraz czystości powietrza. W ten sposób
codziennie odwiedzałem każdą stację przynajmniej raz, a
węzły nawet po kilka razy. Znałem całą dyrekcję metra.
Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Wszystko szło gładko aż do
dnia, kiedy pojawił się ten profesor. Tak, profesor
Bartelius.
Byłem właśnie pod placem National, gdzie mieściła się
siedziba dyrekcji. Pod ziemią ulokowano ważne biura, więc
również tam musiałem sprawdzać wentylację. Przyjaźnię się z
jedną z sekretarek i to ona opowiedziała mi o Barteliusie.
Podobno przyszedł i przedstawił się jako kompozytor. Akurat
dyrektorzy zastanawiali się, jak uczcić setną rocznicę
powstania naszego metra. Oczywiście, przed stu laty była
jedna linia, teraz jest ich czterdzieści, a osiemnaście z
nich przecina się właśnie pod placem National... Nasi
szefowie chcieli wymyślić coś nadzwyczajnego, więc Bartelius
spadł im jak z nieba. Jego pomysł był szalony, lecz mimo to,
a może właśnie dlatego, natychmiast się spodobał. Profesor
Bartelius prowadził eksperymenty z dziedziny fizyki dźwięku,
a zarazem był kompozytorem. Przedstawił więc następujący
projekt: uroczystość stulecia należy urządzić pod placem
National, na stacji, w miejscu przecięcia osiemnastu linii.
Trzeba zbudować trybuny na peronach, a on zajmie się
przygotowaniem olbrzymich piszczał... naprawdę olbrzymich.
Widziałem je potem, więc mogę dokładnie opisać. Były to
stalowe bloki, których średnica dokładnie pasowała do
przekroju tuneli metra. Mocowano je, przytrzymując
żelbetowymi słupami. Wyglądały jak rakiety kosmiczne, dość
niezgrabne przez swą szerokość... Na tydzień przed
uroczystością dostarczono je na plac National. Dokładnie
osiemnaście. Profesor wtedy już prawie mieszkał na stacji
metra, wszystkiego doglądał osobiście i każdemu opowiadał o
tym koncercie... Pomysł był naprawdę ciekawy. Bartelius
chciał cały system metra przekształcić na kilka godzin w...
orkiestrę dętą. Na dobę przed rozpoczęciem uroczystości
przestały kursować pociągi. Pod placem National rozpoczęła
się wielka krzątanina; robotnicy budowlani zaczopowali
olbrzymimi piszczałami osiemnaście tuneli, a cieśle szybko
stawiali piętrowe trybuny. Tymczasem Bartelius wyjaśnił
dwudziestu kilku maszynistom szczegóły koncertu. Byłem przy
tym obecny, bo... no, po prostu nie miałem ochoty zajmować
się dźwiganiem ciężarów. Nikt nie zwracał na mnie uwagi,
przecież byłem pracownikiem. Słuchając Barteliusa bardzo się
dziwiłem. Profesor stanął przy wielkim planie metra i za
jego pomocą tłumaczył maszynistom, kto, kiedy, dokąd i z
jaką prędkością ma jechać. Każdy pędzący pociąg pcha przed
sobą w tunelu słup powietrza. Normalnie wpada ono do szybów
wentylacyjnych i korytarzy z ruchomymi schodami. Tym razem
Bartelius nakazał zamknięcie szybów wentylacyjnych, żeby
powietrze z tuneli na uchodziło. Było potrzebne... Zgodnie z
planem profesora pędzące pociągi miały sprężać powietrze w
tunelach i pompować je do olbrzymich piszczał, wydających
dźwięki różnej wysokości. Bartelius osobiście skomponował
utwór, który miała wykonać kolej podziemna. Zatytułował go
"Metro, koncert na tunele i pociągi". Dopisał nawet "opus
1". Utwór był jedyny w swoim rodzaju.
Na godzinę przed koncertem dyrektor metra dokonał z
Barteliusem inspekcji całego terenu, obaj wszystko
sprawdzili. Honorowi goście zajęli miejsca. Był wśród nich
senator z rodziną, prawie stu dyrektorów fabryk, dwóch
aktorów filmowych, dziennikarz telewizyjny... Ale przecież
nie ma potrzeby, bym powtarzał listę ofiar.
W końcu nastała uroczysta chwila. Po przemówieniu
dyrektora powstał Bartelius, powitał obecnych i pozdrowił
stuletnie metro. Ja zająłem miejsce z lewej strony,
dokładnie pod szybem wentylacyjnym, którego w razie
niebezpieczeństwa można było użyć jako awaryjnego wyjścia,
ponieważ miał zamontowaną stalową drabinkę. Wtedy jeszcze
nie wiedziałem, jaki to szczęśliwy zbieg okoliczności.
Bartelius opowiedział o pomyśle koncertu, potem zgaszono
światła. Paliły się tylko świece na trybunach. W półmroku
czarnowłosy profesor wyglądał dziwacznie i... proszę nie
kpić ze mnie!... przez chwilę zdawało mi się, że jest
wcieleniem szatana... Może go krzywdzę, może Bartelius
naprawdę wierzył w powodzenie projektu. Wszystko jedno, to i
tak nie zmieni przebiegu wydarzeń.
Bartelius ujął krótkofalówkę i mając przed sobą otwartą
partyturę, zaczął wydawać polecenia maszynistom. Wkrótce
dobył się dźwięk z pierwszej piszczały. Był potworny... coś
jakby ryk tysiąca krów jednocześnie. Poczułem świdrowanie w
uszach, ale to był zaledwie początek. Po kilku minutach
rozbrzmiewało wszystkie osiemnaście piszczał. Od czasu do
czasu w ucho wpadało mi coś przypominającego melodię.
Słuchacze całkiem zapomnieli o upływie czasu. Migotały
płomienie świec, piszczały wydmuchiwały z siebie rykliwe
dźwięki. Bartelius tylko się uśmiechał - widziałem błysk
jego zębów i oczu, kiedy przyglądał się partyturze i
wykrzykiwał słowa do mikrofonu. Powietrze przetaczało się
przez piszczały, wiele świec zgasło. Potem nagle...
Tak, proszę państwa. To były sekundy. Może do partytury
wkradł się jakiś błąd? Nigdy się tego nie dowiemy. Osobiście
uważam, że Bartelius był wybitnym kompozytorem, ale niewiele
wiedział na temat wytrzymałości konstrukcji budowlanych.
Uznał, że tunele stanowią zamkniętą całość, dokonał obliczeń
zakładając stałą ich długość i średnicę. Nie wziął jednak
pod uwagę fal dźwiękowych, wytwarzanych przez piszczały.
Jeśli nałożą się na siebie wibracje o określonej długości
fali... Ale profesor nie mógł tego wiedzieć, nie istnieje na
świecie laboratorium, w którym fizycy mieliby okazję badać
zachowanie fal dźwiękowych w osiemnastu tunelach, z których
każdy ma kilka kilometrów długości.
No właśnie, wibracje. W pewnej chwili z sześciu czy
siedmiu piszczał równocześnie wydobyło się wysokie C.
Poczuliśmy drżenie ziemi pod stopami, wszystko zaczęło
dygotać. Ze ścian odpadały kawałki z mozaiki i płaty
tynku. Wskutek ciśnienia któraś piszczała została
wystrzelona jak armatnia kula - trafiła w środek trybun...
Widziałem jeszcze, jak jednocześnie w czterech miejscach
rozstępują się ściany... Skoczyłem do szybu wentylacyjnego,
za mną jeszcze kilku równie przerażonych ludzi... Całe metro
wibrowało, trzęsło się. Ktoś próbował włączyć oświetlenie,
ale z pewnością pozrywały się kable w ścianach, bo tylko coś
zaiskrzyło. Bartelius szaleńczo krzyczał do swojej
krótkofalówki, piszczały wydawały z siebie przeraźliwe
rżenie, w metrze rozpętało się piekło, istne piekło! Potem
podziemnymi korytarzami i całym miastem zaczęły wstrząsać
wybuchy. Tunele waliły się jeden za drugim, stacje zamieniały
się w gruzy. Następne piszczały, wystrzeliwane ze swych
miejsc, bombardowały trybuny. Dookoła latały betonowe słupy.
Jak mogłem najszybciej, piąłem się po drabince. Wydawała się
upiornie długa, zaczynało mi brakować sił. Pode mną znów
beknęło kilka piszczał... słupy powietrza musiały się
zetrzeć dokładnie pod placem National, bo nas, tych kilka
osób, które uciekły do jedynego nie zamkniętego szybu
wentylacyjnego, prąd powietrza po prostu wyrzucił na
powierzchnię ziemi. Do miasta... Czułem, jak lecę, potem
pamiętam uderzenie w głowę... oprzytomniałem tutaj, na
szpitalnym łóżku.
Tak było. Czy wszystko zostało nagrane...? Dziękuję
bardzo. I jeszcze jedno. Szanowna komisjo, bardzo chciałbym
wiedzieć, czy prawdą jest to, co słyszy się tutaj. Że
Barteliusa najęło w tajemnicy przedsiębiorstwo autobusowe.
Podobno zaproponowano mu dwa miliony za unieruchomienie
metra... Cóż, metra z tych gruzów rzeczywiście już nigdy nie
będzie. Na szczęście, ten diaboliczny profesor sam zginął w
ruinach. Dlaczego nie zgłębił lepiej natury fal
dźwiękowych...? Niech go piekło pochłonie!
Przełożył Wojciech Usakiewicz
ISTVAN NEMERE
Jedno z największych, bodaj czy nie największe nazwisko w
węgierskiej fantastyce. Ci z Państwa, którzy czytają nasze
pismo od dawna, pamiętają zapewne jego powieść "Sprawa
Kilyosa" ("F" 3-5/86).
Istvan Nemere ma w swym dorobku, zresztą nie tylko
fantastycznym, kilkanaście książek. Najlepiej porusza się w
tematyce sensacyjnej i political fiction. Jest również
tłumaczem z języka polskiego.
D.M.